Rozdział 21
-Matt-
Dzisiejszego dnia miał odbyć się finał turnieju siatkówki. Wstając o dziesiątej poszedłem prosto do lustra w łazience. Gdybym był próżny powiedziałbym, że jestem tak przystojny, że żadna dziewczyna się mi nie oprze. Jednakże dla mnie liczy się ta jedna, moja Tysia. Z myślą o mojej ukochanej postanowiłem w najbliższym czasie zrobić jej niespodziankę. Jedząc tosty na śniadanie oglądałem telewizję w salonie, po czym wyszłam z domu prosto do Christie.
Będąc przed domem Tysi zostawiłem motocykl i wziąwszy kask do ręki udałem się do drzwi. Nim zdążyłem zadzwonić dzwonkiem mama; Christie pani Elizabeth przywitała mnie i zaprosiła do środka.
- Jest Christie? - zapytałem kładąc kask na szafce.
- Tak. Jest w pokoju, śpi- odpowiedziała.
- A to śpioch. Już długo sobie nie poleży w łóżku- wysłuchała mojej odpowiedzi lekko uśmiechając się pod nosem.
Idąc na piętro starałem się zrobić jak najmniej hałasu; stawiałem ostrożnie kroki na schodach, otworzyłem delikatnie drzwi po czym zacząłem skradać się do jej łóżka. Pochyliwszy się nad nią kilka sekund wsłuchiwałem się w jej oddech po czym kucając przy łóżku pocałowałem ją w nos.
- Dzień dobry śpiochu.
- Dzień dobry. Jeszcze nikt mnie w tak miły sposób nie obudził- dała rękę na mój policzek lekko się podnosząc.
Wyglądała ślicznie, kiedy spała, ale jeszcze piękniej, kiedy budziła się z uśmiechem na twarzy. Ponoć najtrudniejszą z życiowych ról jest uśmiechać się mając w sercu ból, lecz ja miałem pewność, że ten uśmiech był szczery, bo wraz z radością na twarzy pojawił się błysk w jej oku.
- No wstajemy- pośpieszałem Tysią łapiąc ją za dłoń.
- No dobrze- wstała z łóżka idąc w stronę szafy- Poszłabym ogarnąć się do łazienki. Poczekasz na mnie tutaj?
- Jasne. W tym czasie poleżę sobie - usiadłem na wcześniej pościelonym przed Tysię łóżku.
- Budzi mnie, a sam będzie leżał- kiwała głową na boki.
W czasie, gdy Christie najprawdopodobniej poszła pod prysznic leżałem na jej łóżku. Wsadzając sobie poduszkę pod głowę zobaczyłem stojące na szafce nocnej ciasteczka. Spróbowałem jednego z nich, gdy Tysia wróciła do pokoju.
- Dobre ciastka, gdzie kupiłaś? - zapytałem podnosząc się z pozycji leżącej.
- Sama upiekłam. Cieszę się, że ci smakują.
Wspólnie zeszliśmy na dół i zjedliśmy śniadanie z panią Elizabeth. Podczas spożywania posiłku toczyła się między nimi ożywiona rozmowa między innymi na temat dzisiejszego finałowego meczu turnieju siatkówki.
-Christie-
Siedziałyśmy z Miriam, Nicol i Cler na trybunach oczekując na rozpoczęcie meczu, w którym grały nasze drugie połówki. Prawie że całe trybuny były zapełnione miejscowymi kibicami jak i tymi którzy przyjechali do nas z Bostonu. W hali byli obecni organizatorzy, ratownicy medyczni na wszelki wypadek, menadżerowie, trenerzy obydwóch drużyn oraz spiker komentujący całe wydarzenie sportowe.
Nim się obejrzeliśmy z szatni wyszli zawodnicy gotowi do rozgrzewki. Około pierwszej piętnaście gra rozpoczęła się na dobre. Pierwszy set został rozegrany z korzyścią dla naszej drużyny, lecz drugi z trzypunktową przewagą został wygrany przez zawodników reprezentujących bostońską drużynę siatkówki. O wygranej decydował ostatni set, w którym obydwa zespoły grały równo, nie dając przeciwnikom szans na dużą przewagę punktową. Podczas zaciętej rywalizacji Olivier dostał piłką w twarz przez co najprawdopodobniej ma złamany noc. Ostatecznie trzeci set wygrali gospodarze z wynikiem 32:30.
- Jak z twoim nosem? - zapytał Matt, gdy razem podeszliśmy do Luisa, który przebywał w towarzystwie ratowników.
- Złamany. Nastawili mi go- powiedział w chwili, gdy ratownik zakładał mu plaster na nastawiony nos.
- Muszę ci powiedzieć, że nawet lepiej wyglądasz z tym nosem- żartowałem z przyjaciela.
- Jak ja zaraz cię kopne to też będziesz lepiej wyglądać- udawał poważny głos.
- Niby ranny, ale dobry humor ma- skierował te słowa do mnie.
- To tylko mały wypadek przy pracy- stwierdził Olivier idąc razem z całą drużyną do szatni po skończonym meczu.
Wieczór spędziliśmy w klubie na wspólnej zabawie z okazji zajęcia pierwszego miejsca w turnieju siatkówki. Była cała ekipa, nawet trener z nami świętował w końcu nie jest stary. Nie ma nawet trzydziestki.
Zabawę skończyliśmy przed dwudziestą trzecią. Po długich namowach Matthew zgodziłam się zostać u niego na noc. Zadzwoniłam do mamy, żeby się nie martwiła i pojechałam z ukochanym do jego domu.
-Jesteś głodna- szeptem zapytał Matt, gdy wchodziliśmy do jego domu.
- Nie, ale dziękuję za troskę- powiedziałam przytulając się do jego piersi.
- To co idziemy na górę- powiedział przerzucając mnie przez ramię.
- Ej. Postaw mnie na ziemię- zaprotestowałam.
Po kilku sekundach Matthew udało się dojść na piętro ze mną.
Otworzył drzwi do swojego pokoju po czym delikatnie odłożył mnie na łóżko, otworzył swoją szafę i zaczął czegoś szukać.
- A czego ty tak właściwie szukasz? - podeszłam do niego po czym przytuliłam do niego od tyłu.
- Piżamy dla ciebie- podał mi spodenki oraz podkoszulek.
Wzięłam szybki prysznic po czym ubrana w koszulkę i spodenki Matthew usiadłam obok niego na łóżku.
- Pewnie jesteś zmęczona- ogarnął mi włosy z czoła po tym jak objął mnie ramieniem.
- Odrobinkę.
Leżąc w łóżku Matt kreślił palcem na moich plecach kółka czym wywołał u mnie gęsią skórkę. Patrząc sobie prosto w oczy uśmiechaliśmy się do siebie. Ciesząc się swoją obecnością zasnęliśmy.
W moim śnie pojawiła się wizja najgorszego dnia w moim życiu która towarzyszyła mi od trzech dni. Czułam wtedy jakbym kolejny raz na nowo przeżywała śmierć taty, pustkę, która jest zwielokrotnię tej którą jeszcze odczuwam.
- Spokojnie już nic się nie dzieje- przytulił mnie mocno chcąc zatrzymać zły które spływały po moich policzkach.
- Nie płacz- całował mnie w czoło.
Wziął mnie na kolana. Położyłem głowę na jego prawym ramieniu, zaś moja prawa ręka spoczęła na jego dłoni znajdującej się na moim kolanie. Po kilkunastu minutach udało mi się powtórnie zasnąć tym razem kołysanka przez mojego ukochanego.
Gdy rano obudziłam się Matthew nie było. Wyszłam z pokoju w stronę toalety, gdzie było słychać z dołu Matthew.
- Jak myślisz będzie jej smakować? - zapytał mamę.
- Tak, ale najważniejsze jest to, że robisz to z serca, liczy się gest.
- Idę zrobić jej niespodziankę- słysząc te słowa położyłam się do łóżka i udawałam, że jeszcze śpię.
Matt wchodząc do pokoju robił to bardzo delikatnie. Podszedł do mnie, pochylił się zbliżając się do mojej twarzy.
- Dzień Dobry- budził mnie nie wiedząc, że udaje sen.
- Cześć kochany- objęłam jego szyję.
- Przyniosłem ci śniadanie- oznajmił błyskiem w oku.
- Normalnie jak w starym dobrym małżeństwie- powiedziałam sama do siebie.
Wzięłam piękna białą różę stojącą na tacce. Powąchałam ją szczęśliwa, jednocześnie zastanawiając się czy różę mają dla niego jakieś szczególne znaczenie, czy są czegoś symbolem.
Następną godzinę przesiedzieliśmy w łóżku jedząc naleśniki przygotowane przez Matthew choć nie byłam w stu procentach pewna, czy czasem nie skorzystał z pomocy mamy. Pamiętam jak na przygotowany piknik na łódce jego mama zrobiła mu kanapki i herbatę do termosu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro