Rozdział 12
-Matt-
Wstałem tego dnia w punkt siódma. Zwiałem szybki prysznic po czym się ubrałem w świeże ubrania. Zszedłem na dół do kuchni po to zjeść coś na śniadanie. Pijąc kawę oglądałem poranne wiadomości, w których jak zawsze najpowszechniejszym tematem była polityka. Przed wyjściem z domu ubierałem skórzaną kurtkę i wziąłem plecak. Wsiadłem na swoja czarna Ninję jednocześnie zakładałem kask. Przekręciłem klucz w stacyjce i ruszyłem w stronę szkoły. Jadąc do szkoły spotkałem Luisa, który zmierzał na swoim motocyklu w tym samym kierunku co ja. Po tym jak obaj zaparkowaliśmy swoje pojazdy na parkingu zgodnie weszliśmy do szkoły.
- Co słychać? - zapytał Luis wkładając kask do swojej szafki szkolnej.
- Christie mnie wczoraj odwiedziła w barze w czasie pracy.
- O! Czyli zaczyna się między wami jakaś głębsza relacja? - zapytał opierając się bokiem o szafki.
- Zaprzyjaźniliśmy się- odpowiedziałem chcąc nie okazać swoich uczuć jednocześnie zamykając szafkę.
- Możesz mi mówić co chcesz, ale ja wiem, że czujesz do niej coś więcej- mówił to odchodząc w stronę klasy matematycznej.
***
Po dwóch godzinach matematyki i lekcji francuskiego miałem dwudziestominutową przerwę na lunch. Kupując sobie napój w automacie zauważyłem samotnie siedzącą Christie na schodach. Wyglądała na smutną. Po chwilowym przyglądaniu się jej postanowiłem podejść do niej i zagadać.
- Hej. Dlaczego sama tutaj siedzisz? Gdzie Miriam i Olivier? - zapytałem siadając obok Christie.
- Cześć. Oliviera zatrzymała nauczycielka, a Miriam nie ma w szkole, jest chora.
- Z Miriam coś poważnego? - zapytałem z lekkim zaniepokojeniem.
- Nie. Rano wymiotowała, dlatego została w domu.
- To dlaczego jesteś taka smutna? - zapytałem zmartwiony wpatrując się w nią.
- Pewne wspomnienie z mojego życia nie daje mi spokoju. Nie mogłam przez to zasnąć w nocy- mówiła z wbitym wzrokiem w posadzkę.
- Coś się stało? - zapytałem zmartwiony jednocześnie gładząc jej rękę czym skupiłem jej wzrok na sobie.
- Nic poważnego. Jest to związane z moim tatą. Ciężko mi o tym mówić.
- Nie musisz o tym mówić, jak nie chcesz.
- Mam pomysł. Może dałabyś się namówić na wypad na miasto zaraz po zajęciach? Chciałbym poprawić ci trochę humor- zaproponowałem utrzymując kontakt wzrokowy z Christie.
Christie nic nie odpowiedziała. Jedynie co zrobiła to delikatnie się uśmiechała. Muszę przyznać, że wygląda ślicznie uśmiechając się. Chciałbym, aby uśmiech gościł jak najczęściej na jej twarzy.
- Czy po twoim uśmiechu mogę wywnioskować, że zgadzasz się? - zapytałem.
- Tak- odpowiedziała po czym się uśmiechła.
***
- To co jedziemy na miasto? - zapytałem wychodząc ze szkoły z Christie niosąc jej plecak.
- Jedziemy? - zdziwiła się.
- Mam Ninje zaparkowaną na parkingu- odpowiedziałem jej na pytanie wskazując ręka, w której trzymałem klucze w stronę parkingu.
- Nie martw się, nie będę szalał- dodałem po chwili idąc z brązowowłosą Christie w stronę motocykla.
- No dobrze- wsiadła na motocykl.
-Po drodze zostawimy plecaki u mnie- powiedziałem.
- Zapomniałaś o czymś- podałem jej kask.
- Dzięki.
-Christie-
Matthew zabrał mnie małej cukiernio-lodziarni po drugiej stronie miasta. Nigdy wcześniej tam nie byłam. Matt poprosił abym na niego poczekała więc usiadłam przy małym stoliku. Rozglądając się ujrzałam Matthew czule witającego się ze starszą kobietą. Najwyraźniej była dla niego kimś dobrze znanym i bliskim. Po chwili wyszedł zza lady z dwoma salaterkami lodów. Położył je na stoliku po czym usiadł obok mnie.
- Po lodach na pewno potrawy ci się nastrój. Są wyśmienite- zaczął konsumować swoją porcję.
Miał rację. Lody to doskonały sposób na utopienie smutków, a szczególnie te lody; waniliowo-miętowe z małymi czekoladowo-orzechowymi ciasteczkami.
- Ujrzę jeszcze twój śliczny uśmiech? - uśmiechałam się- No! I tak ma pozostać- mówiąc to delikatnie śmiał się.
- Dziękuję, że mnie tu zabrałeś- powiedziałam do Matthew, gdy po wyjściu z cukierni kierowaliśmy się w stronę ulicznych ławek by na jednej z nich usiąść.
- Nie ma za co. Pamiętam czasy, gdy jako dzieciak przesiadywałem tu godzinami- wspominał przeszłość z rozmarzeniem.
- Pewnie miałeś wspaniałe dzieciństwo.
- Zgadza się. Moi dziadkowie mnie rozpieszczali. Pozwalali mi objadać się rozmaitymi smakołykami.
- Ta kobieta, z którą witałeś się w cukierni to nie czasem twoja babcia? - zapytałam.
- Tak. Prowadzi tą cukiernię od lat. Wcześniej dziadek pomagał, ale po tym jak odszedł moja siostra zajęła się nią razem z babcią- wyjaśnił.
- Matt mogę ci zadać pytanie? - zapytałam patrząc się mu prosto w jego brązowe oczy.
- Jasne. Wal śmiało.
- Co się stało z twoim dziadkiem? - zapytałam z ciekawości jednocześnie niepewna co do tego czy powinnam zaczynać ten temat.
- Chorował na serce. Rok temu zmarł po miesiącach ciężkiej walki. Przez ten czas wiele mnie nauczył. Uważał, że w życiu nie można się poddawać. Zawsze należy walczyć o najcenniejsze życiowe wartości. Powtarzał, że najcenniejszy dar od Boga to kolejny dzień naszego życia który możemy uczynić lepszym od poprzedniego- odpowiedział na moje pytanie dobrze wspominając dziadka.
Po Matthew było widać jak wielkim wzorem był dla niego dziadek. Gdy o nim wspominał można było wyczuć swego rodzaju wdzięczność.
- Prawdziwie wielcy ludzie wywołują w nas poczucie, że sami możemy stać się wielcy- zacytowałam słowa Marka Twaina.
- Masz rację. To naprawdę mądre słowa.
- Zaczekaj tu chwileczkę. Muszę coś załatwić.
Siedziałam na ławce sama czekając aż wróci. W międzyczasie przeglądałam zdjęcia z urodzin Oliviera znajdujące się na moim telefonie. Tą czynność przerwał mi Matt idący w moją stronę ukrywając coś za plecami. Usiadł na ławce patrząc mi prosto w oczy.
- Proszę- wręczył mi różę, którą trzymał za plecami.
- Dziękuję. A czym sobie zasłużyłam na kolejną piękną różę? - zapytałam zaskoczona prezentem, którego zupełnie się nie spodziewałam.
- Zasłużyłaś sobie tym, że zawsze mnie wysłuchasz i jak nikt inny mnie rozumiesz- przytuliłam się do jego ramienia.
- Dziękuje- powiedziałam cicho.
- Niestety za niedługo będę musiał iść do pracy- powiedział obejmując mnie ramieniem.
- Dziękuje, że zabrałeś mnie w to miejsce. Naprawdę potrafisz poprawić humor.
- Nie ma za co. Przyjemność po mojej stronie-gładził mnie po dłoni.
- Odwieziesz mnie? - zapytałam.
- Jasne, że tak- wstaliśmy z ławeczki i poszliśmy w miejsce, gdzie stała Kawa.
Najpierw pojechaliśmy do Matthew po to bym mogła wziąć swój plecak. Jadąc w stronę mojego domu przytulałam się do niego mając na głowie kask, który zawsze mi dawał, gdy przemieszczaliśmy się na motocyklu, czułam się dzięki temu bezpiecznie. Gdy staliśmy na moim podjeździe oddałam mu kask i przytuliłam go na pożegnanie.
Przez resztę dnia nie działo się nic szczególnego; pomogłam mamie w przygotowaniu kolacji, uczyłam się na sprawdzian z francuskiego oraz rozmawiałam wieczorem przez telefon z Miriam i Olivierem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro