• 3 •
Wciągnął mnie z powrotem. Do świata żywych trupów. Do miejsca, gdzie mówimy że żyjemy, gdy w środku umieramy. Gdy palimy się, a nikt tego nie dostrzega. Bo walka każdego z nas toczy się w samotności. Tak myślałam wtedy. Od tamtej chwili przestałam walczyć w pojedynkę.
Potem było inaczej. Następnej nocy stał pod moim oknem.
Zaczęliśmy wychodzić. Może gdzieś podświadomie wiedział, że jeśli nie przyszedłby pod mój dom... mnie już by nie było. Może jako jeden z niewielu ludzi na tym świecie wiedział coś więcej.
Chociaż czy rzeczywiście był człowiekiem? Wolałam myśleć, że jest inaczej. Że zbłądził na ten świat, w poszukiwaniu czegoś więcej niż tylko cierpienia. Że może jest tutaj, aby ratować zbłąkane dusze przed ostatecznym krokiem. Tak, jak kiedyś uratował mnie.
Powoli otwierał się. Powoli ja otwierałam się również. I kiedy już staliśmy naprzeciw siebie rozebrani ze wszystkich tajemnic, coś się zmieniło.
Nagle zdałam sobie sprawę, że nic o nim nie wiem. Ufałam mu bezgranicznie, podczas gdy ten nie mówił mi nic. I właśnie w ten sposób, każdej nocy zaczęłam zadawać sobie pytanie:
Czy ja cokolwiek dla niego znaczę?
A może jestem tylko biedną dziewczynką, którą on postanowił uratować?
Przez te pytania nie mogłam spać jeszcze bardziej. Bezsenność zżerała moje ciało coraz bardziej i coraz szybciej.
Aż którejś nocy zebrałam się na odwagę. Miałam go zapytać.
Dlaczego zawrócił mnie z mostu.
Dlaczego tańczył pod latarnią.
Dlaczego wychodził ze mną nocami.
Dlaczego tak mu na tym zależało.
Tylko, że tamtej nocy się nie pojawił. Jego latarnia pozostała pusta, aby dzisiejszej nocy zgasnąć na dobre.
A teraz siedzę na oknie. W spowitym ciemnością mieście. Na jednym z miliardów parapetów. Gasząc mojego ostatniego papierosa. Chociaż nie wiem nawet, czy mogę tak go nazwać. Myślę, że jego papieros bardziej odpowiada. W końcu to dzięki niemu. Wszystko było dzięki niemu.
Zsuwam się w dół. Pędzę ku aniołom i ciemności. Tym razem nie udało mu się mnie uratować.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro