Bezsenność
Ktoś kiedyś powiedział mi – jeśli nie możesz w nocy spać, wyjdź na dwór, może spotkasz kogoś, kto też nie może spać. Uznałem to wtedy za zabawne – kto niby włóczy się w nocy po mieście w innym celu niż powrót do domu z pracy lub imprezy, o której nie wiedzieli rodzice lub żeby wpakować komuś kosę między żebra albo zdobyć pieniądz na działkę? Nie należałem do żadnej z tych grup, więc słowa te puściłem mimo uszu. Do czasu, aż dopadła mnie najzwyklejsza, najbardziej prozaiczna rzecz, jaka tylko mogła – nuda.
Do tej pory w bezsenne noce słuchałem muzyki, paląc papierosy i obserwując pogrążony we śnie świat za oknem. Nie podejrzewałbym, że karmienie nałogu może stać się dla mnie tak monotonną i niepociągającą rozrywką, że narzucę na siebie bluzę, założę podniszczone trampki i wyjdę z domu. Po co? Żeby znaleźć kogoś, kto też nie może spać.
Nie miałem żadnego planu, gdzie mógłbym się udać o tej porze bez grosza przy duszy i ubrany w luźną koszulkę i bokserki. Nigdy nie uważałem siebie za okaz zdrowia psychicznego, ale jakim trzeba być wariatem, żeby włóczyć się tak ubranym po ulicach. Co dalej? Owinięcie w prześcieradło przy rozmowie o pracę?
– Nie możesz spać?
Zamarłem, słysząc rozbawiony głos za moimi plecami. Odwróciłem się na pięcie, owijając się bluzą.
– Znamy się? – zapytałem, mierząc stojącego przede mną mężczyznę wzrokiem. Ten w odpowiedzi wybuchnął krótkim, gardłowym śmiechem.
– Jestem Michael – odparł, mrużąc oczy. – Teraz się znamy.
Prychnąłem, przewracając oczami. Była druga w nocy, nie myślałem racjonalnie, a właśnie to wydawało się mi wówczas najlepszym sposobem na zamaskowanie śmiechu.
– Christopher – powiedziałem, nie chcąc, żeby niezręczna cisza sprawiła, że wróci tam, skąd przyszedł. Jego przenikliwe, zielone oczy wpatrzone we mnie sprawiały mi dziwną przyjemność.
Pokiwał głową, a przez jego twarz przebiegł dziwny cień. Zupełnie tak, jakby o czymś sobie przypomniał.
– Dlaczego nie śpisz? – zapytał mnie, na co wzruszyłem ramionami.
– Cierpię na bezsenność – odpowiedziałem, zapalając papierosa. – A ty?
Podniósł wzrok, wbijając we mnie spojrzenie swoich intensywnie zielonych tęczówek.
– Zabiłem człowieka – powiedział powoli, jakby chciał podkreślić wagę swoich słów.
Przełknąłem ślinę, czując jak po moich plecach przebiega zimny dreszcz, który bynajmniej nie był spowodowany tym, że stałem ubrany jedynie w bluzę i bokserki w nocy na ulicy.
– Kogo? – wydusiłem, czując, że jeśli nic nie powiem, stanie się coś złego. Coś, czego nie potrafiłem nawet nazwać, a co dopiero sprecyzować.
– W zasadzie to jeszcze tego nie zrobiłem – odparł. – Ale zrobię. Dzisiaj. Wiesz, że wypadł ci papieros z ust?
Zaskoczony dotknąłem swoich ust. Faktycznie – niczego w nich nie było.
– Tak – odparłem mimo to, butem przygniatając tlący się papieros, leżący teraz na chodniku.
– Muszę już iść – powiedział. – Dobranoc, Christopher. Dzisiaj uda ci się zasnąć, uwierz mi.
Odwrócił się do mnie plecami odchodząc w drugą stronę, a ja stałem na chodniku jak sparaliżowany, nie mogąc się poruszyć.
– Chris – usłyszałem za sobą. – Z kim rozmawiałeś?
– Z Michaelem – odpowiedziałem. – Nie widziałeś go?
– Nikogo tu nie było, Chris. Znowu lunatykowałeś. I skąd wziąłeś ten pistolet?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro