...........
kijek miał w dłoni nadgniły
dwie stopy, mały kaganek
dni go z początku szczędziły
witał co wieczór ciepły ganek
lecz nogi jego nie znały
granicy oranego pola
i wciąż czegoś szukały
i wciąż gnała go wola
miotał się między płotami
podważał palcami sztachety
wyzywał Boga myślami
rządając większej podniety
oczy jego raziły
rżnąc żywcem ciało
słowa jego paliły
a jemu wciąż było mało
zaciskał dłonie zsiniałe
głową bił o barłogi
zarżnął istnienie całe
zgruchotał pod sobą nogi
wczołgał się więc pod kamienie
zbierając dzieł swoich plony
żebrzę teraz o rychłe spalenie
przez świat cały potępiony
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro