Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3


Zaczaiłem się w rzadko uczęszczanym pomieszczeniu, które służyło jako schowek na niepotrzebne rzeczy. Mieściły się w nim podpisane pudła ze starociami, bujany fotel, który nadawał się wyłącznie do wyrzucenia na śmietnik, a także różnego rodzaju bibeloty, wykorzystywane przez właścicielkę do sezonowego ozdabiania domu. Nie widziałem w nich nic zachwycającego i przez chwilę nawet się zastanawiałem, co skłoniło ją do kupienia takiego szkaradztwa. Najwidoczniej brakowało jej gustu.

Co prawda nie śledziłem magazynów z trendami wystrojów wnętrz, żebym był jakimś znawcą, ale po dokładnym przyjrzeniu się brokatowym figurkom i jarzącym się jaskrawymi barwami narzutom, bez problemu stwierdziłem, że to kicz, a jej przydałaby się tego typu literatura.

Miałem dosyć stania czwartą godzinę w bezruchu i obserwowania tej żmii przez lekko rozchylone drzwi.

Zaraz po przyjściu z pracy podgrzała sobie wczorajszy obiad. Zjadła niezbyt pospiesznie, po czym udała się do salonu. Myślałem, że będzie siedzieć przed telewizorem i oglądać denne sitcomy, ale zrobiła coś zupełnie innego. Wzięła do ręki telefon i wybrała do kogoś numer.

Już po chwili rozpoczął się zrzędliwy monolog, zaczepiający o sprawy firmy, które powinny zostać zamknięte w czterech ścianach szklanego wieżowca. Wsłuchiwałem się w narzekanie na temat niekompetencji młodej asystentki, tendencji szefa do pakowania się w kłopoty, a także wszystkich wizyt w gabinecie prezesa. Dostałem spory zastrzyk informacji, który mógł mi się przydać w najbliższej przyszłości.

Przyłapałem się na tym, że kąciki ust podnosiły się za każdym razem, gdy słyszałem imię Fleur, chociaż w jej ustach brzmiało to jak obelga.

Już niedługo zapłaci za wszystkie krzywdy wyrządzone tej kruchej kobiecie.

Wysłuchała rad, jak się okazało, koleżanki ze szkolnych lat i zaczęła kolejny swój wywód. Tym razem obgadywała sąsiadów, którzy wyjechali na wczasy.

Po raz kolejny się uśmiechnąłem. Miałem czystą drogę ucieczki i sama mnie o tym uświadomiła. Nie mogło być lepiej.

Po kolejnych pięciu minutach ponownie się zirytowałem słuchaniem jej knowań. W szczególności uwzięła się na Fleur, którą zapewne bez powodu nienawidziła i chciała zniszczyć, zanim ta zajmie jej miejsce.

Może bała się o swoją ciepłą posadkę? A może najzwyczajniej zazdrościła jej młodości i urody, o których sama mogła już tylko pomarzyć?

Najwidoczniej jej rozmówczyni również miała dosyć tych bezkresnych wywodów, bo wymyśliła szybki wykręt i się rozłączyła.

Niezadowolona wiedźma odłożyła telefon, rozsiadła się wygodnie na sofie i włączyła telewizor na kanał z wiadomościami. Sam z zainteresowaniem prześledziłem najważniejsze fakty z kraju i najbliższej okolicy.

Nic specjalnego dziś się nie wydarzyło, ale to tylko złudne pozory. Najwięcej dzieje się w domowym zaciszu, po zmroku, gdy demony wychodzą z ukrycia, ale o tych tematach rzadko kiedy się rozmawia. Wiedziałem o tym więcej, niż inni, bo byłem jednym z potworów przyczajonych w mroku. Czekałem tylko na odpowiedni moment, by zaatakować.

Upragniona przeze mnie chwila przyszła wcześniej niż się spodziewałem. Dojrzała kobieta wyłączyła odbiornik, z cichym jęknięciem podniosła się z miejsca, a następnie skierowała bezpośrednio do łazienki. Pomimo że była usytuowana na wprost schowka, mało widziałem. Przymknąłem oczy i zdałem się wyłącznie na zmysł słuchu.

Przez kilka minut krzątała się po niej. Zapewne szykowała potrzebne rzeczy do wieczornej toalety. Szlafrok, ręcznik i tego typu pierdoły. Odkręciła kurek, a woda zaczęła ściekać wprost do wanny.

Jeszcze chwila...

Poczułem przyjemny wzrost adrenaliny, która zaczęła tętnić w moich żyłach. Serce uderzało coraz szybciej. Oddech znacznie przyspieszył. Lubiłem ten moment, który wprowadzał mnie w niepowtarzalny stan odurzenia. Tego nie dało się porównać do niczego innego. Był zbyt unikatowym doznaniem. Chwilą wartą zapamiętania.

Poprawiłem skórzane rękawiczki i naciągnąłem na twarz czarny komin, zasłaniając nim usta i nos. Kobieta, nieświadoma tego, co zaraz się wydarzy, zaczęła podśpiewywać pod nosem melodię z lat osiemdziesiątych.

Chyba bardzo lubiła ten utwór. A może usłyszała go w radiu, przez co utkwił jej w głowie? To już mało istotne.

Zakręciła wodę. Był to dla mnie jasny sygnał do działania. Wyłoniłem się z ukrycia i pewnie przeszedłem przez niewielkich rozmiarów korytarz. Rozchyliłem drzwi, a nadmiar pary ulotnił się wraz z przekroczeniem przeze mnie progu. Kobieta, odwrócona do mnie tyłem, podciągnęła rękaw aż do łokcia i zanurzyła rękę pośród piany. To był idealny czas na dokonanie zemsty.

W zaledwie trzech długich krokach znalazłem się tuż obok niej. Zanim zdążyła odnotować moją obecność, ująłem dłonią jej potylicę i popchnąłem z całej siły w dół. Gdy głowa znalazła się pod wodą, zaczęła się szarpać. Całym ciężarem ciała naparłem na jej plecy. Nie miała możliwości ucieczki. Miotała się, wymachiwała rękami, aż w końcu zwiotczała. Przegrała tę nierówną walkę.

Każdy kiedyś ją przegrywa...

Cofnąłem rękę i się podniosłem. Stałem w bezruchu, niczym śmierć, z dumą przyglądając się kolejnemu dziełu zniszczenia. Przymknąłem powieki, po czym wolno wypuściłem powietrze z płuc.

Już nigdy więcej nie skrzywdzi Fleur. Nigdy!

Wypowiedziane w myślach słowa zalały mnie falą spokoju. Ponownie wróciłem do wspomnień z naszego spotkania w Magic Sounds. Wyglądała niczym zbity pies, po naganie, którą dostał od swojego właściciela. To niedorzeczne. Powinna błyszczeć, a nie gasnąć. Powinna śmiać się, a nie płakać.

Chociaż w jednej sprawie ją odciążyłem. Unicestwiłem kata, który dzień w dzień pastwił się nad nią, nie mając zamiaru skończyć. Ale ja to zakończyłem. Raz na zawsze.

Otworzyłem oczy i po raz ostatni spojrzałem na Jansen. Była przewieszona przez brzeg wanny i zanurzona do połowy ciała w wodzie. Piana o zapachu lawendy okalała jej pas.

Ciekawe, kiedy ją znajdą?

Odwróciłem się na pięcie, a uśmiech sam wyrysował się na moich ustach. Niespiesznie zacząłem przeszukiwać jej dom, a w szczególności pomieszczenie zaadaptowane na biuro. Było tu pełno segregatorów, ale dwa z nich w szczególności przykuły moją uwagę.

Otworzyłem pierwszy i z niedowierzaniem pokręciłem głową.

A to suka...

Po skrupulatnym przejrzeniu zawartych w nim dokumentów nie dziwiłem się Jeffersonowi, że przez tyle lat trzymał ją blisko siebie. Chyba miał świadomość, że była w posiadaniu dowodów, które mogły doprowadzić go wprost do więzienia. Co najgorsze kilka z nich ściśle wiązały się z nazwiskiem Delič.

Może chociaż raz Davor będzie ze mnie zadowolony?

Schowałem segregatory do znalezionej pod biurkiem aktówki i pospiesznie przeszukałem szuflady oraz szafki. Nic więcej nie znalazłem.

Wyszedłem przez tylne drzwi prowadzące na taras. Była już pierwsza w nocy, więc bez problemu zlałem się z mrokiem, a następnie niezauważalnie przemknąłem przez niewielki ogród.

Ustawione dwie przecznice dalej camaro błyszczało czernią i chromem. Uwielbiałem zasiadać za jego kółkiem i dociskać pedał gazu do podłogi. Zapach palonej gumy jeszcze długo unosił się w powietrzu po tym, jak odjeżdżałem.

Dziś musiałem jednak zachować szczególną ostrożność i nie wzbudzać zbyt wielkiego zainteresowania.

Włączyłem silnik, a cichy pomruk wywołał na mojej skórze przyjemny dreszcz. Powoli ruszyłem z miejsca, kierując się na drugą stronę miasta. Miałem zamiar jak najszybciej dotrzeć do ukrytej pośrodku lasu posiadłości i we własnym pokoju ponownie prześledzić znalezione dokumenty.

Coś jednak podkusiło mnie, żebym skręcił. Przejechał się przez O'Donnell Street i spojrzał w stronę stojącej tam obskurnej kamienicy. Wbrew własnej logice zrobiłem to.

Do reszty padło mi na głowę!

Najpierw przez kilka godzin śledziłem cały życiorys Fleur, ucząc się o niej wszystkiego niemal na pamięć. Potem przez cztery godziny siedziałem w ukryciu, żeby pozbyć się wiedźmy uprzykrzającej jej każdy dzień. Teraz podjechałem pod jej dom, zatrzymałem auto po drugiej stronie ulicy z nadzieją, że o pierwszej w nocy wyjdzie wyrzucić śmieci, bym mógł jeszcze raz na nią popatrzeć.

Doszczętnie mnie popierdoliło!

Zdając sobie sprawę z tego, jakim jestem imbecylem, zacisnąłem palce na kierownicy i przekląłem się w myślach. Już miałem odpalać silnik, gdy podjechała taksówka. Osunąłem się na siedzeniu i z zaciekawieniem wpatrywałem w wysiadających z niej ludzi.

Elegancko ubrany mężczyzna stanął na chodniku i wyciągnął dłoń do swojej partnerki. Dziewczyna z gracją wyłoniła się z wnętrza. Jej zgrabną figurę podkreślała jasna sukienka sięgająca tuż za kolana. Wiatr lekko rozwiewał kruczoczarne włosy, które wodospadem opadały na jej plecy. Nie wiem dlaczego, ale w tym momencie zaparła mi dech w piersi.

Brunet lekko pochylił się i pocałował ją niewinnie w policzek. Najwidoczniej była to ich pierwsza randka, a on chciał zachować się jak prawdziwy dżentelmen.

Godne podziwu. Chyba ma co do niej poważne zamiary.

Pożegnał się i wsiadł z powrotem do taksówki. Kobieta odwróciła się, by uraczyć go po raz ostatni wdzięcznym uśmiechem, a ja zamarłem. Nawet nie czułem kiedy usta otworzyły mi się na całą szerokość.

Fleur... Ja pierdolę...

Siedziałem w bezruchu, nie wiedząc, co mam myśleć. Czy w ogóle myślałem? Chyba nie. Na te kilka minut odciąłem się od świata i ślepo wpatrywałem w stojącą naprzeciwko mnie Królewnę Śnieżkę.

Gdy taksówka zniknęła za rogiem, jej ciało przyjęło całkowicie inną pozę. Ramiona opadły, jakby wypuściła z płuc nadmiar zalegającego powietrza. Z ust ulotnił się uśmiech. Objęła się rękami i potarła zmarzniętą skórę. Stojąc w bezruchu, podniosła głowę do góry i ślepo wpatrzyła się w niebo. Przez łunę, którą dawały światła latarni, nie było możliwości dostrzec gwiazd, a szkoda.

Uspokoiłem się, zauważając, że tylko udawała przed tym typem zadowoloną. Nadal wisiały nad nią ciemne chmury, które odbierały chęć do życia, ale to wszystko wkrótce się zmieni. Będę działać w cieniu, jak zawsze i doprowadzę do tego, żeby uśmiech nigdy nie schodził z jej twarzy. Nie musi nawet wiedzieć, że to właśnie ja nad nią czuwam.

☆☆☆☆

Tej nocy nie zmrużyłem oka. Praktycznie do rana kręciłem się z boku na bok, próbując zasnąć. Było to niemożliwe. Dziś zamiast natrętnych mar, nawiedzał mnie obraz Fleur w ramionach tego typa i nurtujące pytania: czy długo się znają? Kiedy znowu się spotkają? Czy na pewno dobrze odczytałem mowę jej ciała? A może czuła do niego coś więcej, a zauważalne przygnębienie było związane wyłącznie z pracą?

Miałem dość tych cholernych przemyśleń i za wszelką cenę próbowałem je wyłączyć. Mogła przecież, ułożyć sobie życie z kim tylko chciała, a ja nie miałem prawa ingerować w tę kwestię. Mnie z nią i tak nigdy nic nie połączy.

Wiedząc, że sen nie był mi dziś dany, o świcie wziąłem chłodny prysznic, a następnie usiadłem na środku łóżka. Ponownie wczytałem się z uwagą w każdy dokument ukradziony z domu Jansen.

Głowa mi puchła od nadmiaru informacji, które wypłynęły tak nagle. Cholerny Jefferson współpracował nie tylko z nami, ale też z okolicznym gangiem, przez który możemy mieć spore kłopoty. Zanim jednak poinformuję o tym odkryciu Davora, muszę dowiedzieć się czegoś więcej o tych ludziach. Kim są? Jak daleko sięgają ich znajomości? Jakie mają słabe punkty?

Nie zdążyłem dojść do końca, gdy telefon na szafce nocnej zawibrował. Niechętnie oderwałem się od ciekawej lektury i po niego sięgnąłem.

Davor? A czego on chce o tak wczesnej porze?

Spojrzałem na zegarek i okazało się, że dochodziła trzynasta. Kompletnie nie zdawałem sobie sprawy z tego, że siedziałem zakopany w papierach już od dobrych kilku godzin. Pospiesznie otworzyłem SMS-a i odczytałem niepokojącą wiadomość.

Davor: Natychmiast do biura! Już!

Znałem go na tyle dobrze, że od razu zrozumiałem, jak bardzo musiał być wkurwiony z jakiegoś powodu. Wolałem nie ryzykować wywołania gorszej burzy, więc natychmiast odpisałem.

Ja: Już idę.

Zebrałem wszystkie kwity z łóżka i schowałem je do sejfu. Nie do końca ufałem kręcącym się tu ochroniarzom. Byli zwykłymi gangsterami na usługach mojego przyszywanego brata. Dobrze przez niego opłacani, robili wszystko, co im kazał.

Wychodząc z pokoju, nie dostrzegłem jednak żadnego z nich. Najwidoczniej dostali jakieś zlecenie, albo wezwani zostaną dopiero na wieczór do pilnowania porządku podczas bankietu.

Zszedłem na parter i podążyłem w stronę najbardziej oddalonego od głównego wejścia pomieszczenia. Tuż przed drzwiami stał na baczność zbir, który na co dzień wcielał się w rolę kierowcy limuzyny. Nawet na mnie nie spojrzał, gdy go minąłem i bez pukania otworzyłem drzwi.

Davor siedział na swoim honorowym miejscu za dębowym blatem. Miał oparte na nim łokcie, a palce splecione na poziomie ust. Pełne nienawiści spojrzenie utkwiło we mnie z taką siłą, jakby miało zaraz wypalić w mojej czaszce dziurę.

Coś się stało, a wszystkie swoje frustracje przeleje na mnie. Zawsze tak jest.

Nie usiadłem na wprost niego. Podszedłem do okna i, z rękami schowanymi w kieszeniach, wsparłem się o parapet.

– Czy ciebie do reszty popieprzyło? – wrzasnął, nie umiejąc zatuszować wkurzenia. Jego otwarta dłoń uderzyła w biurko.

– Pół godziny temu dostałem informację od Jeffersona, że tej nocy została zamordowana jego sekretarka. Na miejscu nie znaleziono żadnych śladów. Śledczy są pewni, że to nie był napad rabunkowy, a bardziej porachunki. Znam tylko jedną osobę, która tak cicho umie załatwić sprawę. – Jego twarz zrobiła się pąsowa. Już dawno nie był aż tak wkurwiony, jak dziś. – Po chuj ją zabijałeś?

Wzruszyłem ramionami, wyprowadzając go z resztek równowagi. Wstał tak raptownie, że oparcie krzesła odbiło się od ściany. Wymierzył we mnie palcem i nawet na moment nie próbował obniżyć tonu swojego głosu.

– Jeśli gliny zaczną węszyć wokół Magic Sounds, popamiętasz mnie. Beze mnie jesteś nikim, Rijeki – wysyczał moje imię. – Jesteś nic nieznaczącym kaleką, który może stracić wszystko, gdy tylko pstryknę palcami.

Zacisnąłem w kieszeniach pięści, starałem się nie pokazać mu, jak bardzo dotknęły mnie jego słowa.

– Gdyby mój ojciec nie zlitował się nad tobą, zdechłbyś w piwnicy śmierdzącej pleśnią, krwią i szczynami.

Przypomniał mi najgorszy moment, od którego zaczęło się moje życie. Wiedział, gdzie uderzyć, żeby zabolało najbardziej.

– To dzięki rodzinie Delič żyjesz, ale możesz też i umrzeć – dodał, po czym opadł z powrotem na fotel. – Masz to odkręcić. Naprowadzić ślady na kogoś, kto zapłaci za twoje błędy.

Kurwa, tego najbardziej nie chciałem robić. Moje sumienie i tak było nader obciążone. Jeśli ktoś niewinny trafi przez moją impulsywność za kraty, doszczętnie się pogrążę.

– Czy to jasne? – ryknął.

Może informacja o odkrytych dokumentach go uspokoi? Przyciszy sprawę, którą sam rozdmuchiwał.

Odbiłem się od parapetu z zamiarem wyjawienia mu prawdy. Nie zdążyłem zrobić nawet trzech kroków, jak drzwi otworzyły się z hukiem.

– A co to za krzyki, panienki? – zaśmiał się wysoki blondyn, wchodząc do pomieszczenia, jakby należało do niego.

Sięgnąłem po broń, ale nawet nie zdążyłem jej wyciągnąć, bo podążający tuż za nim brunet miał mnie już na celowniku.

Obok niego kroczył łysy olbrzym, który samą swoją posturą wzbudzał respekt. Z posępnym wyrazem twarzy, świdrował wzrokiem Davora. Sądzę, że gdyby chciał go zabić, na pewno nie użyłby broni trzymanej w dłoni, a swych pięści.

– Co to ma znaczyć? – mój brat wyprostował się na fotelu i przyodział tak dobrze znaną mi maskę wypranego z wszelakich uczuć biznesmena.

– Niespodziewani goście – zakpił blondyn i rozsiadł się wygodnie po drugiej stronie biurka. – Musieliśmy przyjechać, żeby osobiście poznać sławnych braci Delič.

Dokładnie przyjrzałem się trzem mężczyznom i ich charakterystycznym kurtkom. Nietrudno było się domyśleć, kim byli.

– Kim jesteście?

Prezes gangu zignorował pytanie Davora i spojrzał na mnie rozleniwionym wzrokiem.

– Za oknem są piękne widoki, ale nie czas na podziwianie natury. Weź krzesło i usiądź obok brata.

Nie dyskutowałem z nim, tylko wykonałem polecenie. Z bliżej odległości mogłem w jakikolwiek sposób próbować obronić Davora. Będąc cały czas na muszce, zająłem wyznaczone miejsce i z kamiennym wyrazem twarzy przyjrzałem się nieproszonym gościom.

– Nie dosłyszałem. Z kim mam do czynienia? – powtórzył uszczypliwie pytanie.

Szafirowe oczy ze mnie przeskoczyły na mojego towarzysza. Blondyn po trzydziestce cmoknął pod nosem i cwaniacko się uśmiechnął.

– Nie przedstawiałem się, żebyś cokolwiek usłyszał. Pomijając zbędne uprzejmości, przejdę do konkretów. Masz się wycofać z Magic Sounds. Już zbyt długo przymykałem oczy na przemyt, który robiłeś pod przykrywką tej firmy. To jest nasz obszar, z którego masz się wycofać.

Davor roześmiał się w głos.

– Nie mam takiego zamiaru, a wręcz przeciwnie, chcę rozkręcić tam niezły biznes.

Prezes westchnął z wyczuwalnym znużeniem.

– W takim razie nie zostawiasz nam wyboru. Najpierw zginie twój brat, potem narzeczona. Hmmm... jak ona miała na imię? – Przyłożył palec do brody i teatralnie nim postukał, udając zamyśloną minę. – Lindsay?

Chyba nazbyt nie wdrażał się w życiorys młodego spadkobiercy majątku po starym Deliču, skoro wysunął tak mizerne argumenty.

Na twarzy Davora pokazał się wyraz wzbudzający grozę. Tylko ja wiedziałem, co oznacza. Zanim ktokolwiek zareagował, ujął w dłoń nóż do otwierania kopert i szybkim ruchem przyłożył mi go do gardła. Pod naporem ostrza, moja skóra została rozcięta, a ściekająca krew ubrudziła swym szkarłatem kołnierzyk białej koszulki.

– Wyręczę was – syknął. – Jeżeli liczycie na moje sentymenty, grubo się mylicie.

Spojrzałem zarówno na Prezesa, jak i bruneta mierzącego do mnie z broni. Chyba obaj zrozumieli niemy przekaz, że mój brat jest zdolny do wszystkich najgorszych okrucieństw, oby tylko postawić na swoim.

Blondyn przyjął nieodgadniony wyraz twarzy. Nie chciałem nawet zastanawiać się nad tym, co teraz myśli o naszej rodzinie. Podniósł rękę do góry i wydał polecenie:

– Set, Warrior, opuśćcie spluwy i usiądźcie. Czeka nas dłuższa rozmowa, niż przypuszczałem.

Brunet spojrzał na mnie ze współczuciem, choć to była ledwo zauważalna w jego oczach emocja. Następnie przeniosłem wzrok na brata. Biła od niego chęć mordu. Pewnie liczył na to, że motocykliści nie złożą broni, a on będzie miał najlepszy pretekst do pozbycia się mnie. Chyba w przeciwieństwie do niego, posiadali serce i resztki sumienia.

Przybliżył się do mojego ucha i syknął cicho, ale nie na tyle, by inni nie mogli go usłyszeć.

– Masz szczęście, ale wszystko do czasu. – Odsunął się i odłożył nóż na środek blatu, po czym zajął z powrotem swoje miejsce. – Wracając do tematu, nie mam zamiaru rezygnować z Magic Sounds, ale chętnie nawiążę z wami współpracę, o ile nie będziemy wchodzić sobie w drogę.

Blondyn zwęził brwi i przez dłuższą chwilę milczał, rozważając jego słowa.

– Co proponujesz?

Mój brat prychnął z zadowoleniem pod nosem. Wiedział, że wygrał tę niewielką potyczkę, a już za chwilę zyska nowych silnych sprzymierzeńców, którzy pomogą mu zachować silną pozycję.

– Rozmowę w cztery oczy.

Prezes zgodził się, a już po chwili stałem pod drzwiami wraz z brunetem i łysym olbrzymem. Co się okazało, ludzi w skórzanych kurtkach było więcej. Czterech z nich siedziało na drugim końcu korytarza, trzymając na muszce kierowcę Davora, a także ochroniarza, który miał dzienną warte przy głównej bramie posesji.

Oparłem się plecami o ścianę i spuściłem wzrok. Wyjąłem z kieszeni chusteczkę i starłem z szyi krew. Łysy stanął tuż przy drzwiach ze skrzyżowanymi rękami na szerokim torsie, jakby pilnował, by nikt nie zakłócił spokoju narad. Brunet, który chwilę wcześniej chciał odebrać mi życie, zatrzymał się tuż obok mnie. Teraz byłem pewien, że to był tylko blef, a raczej demonstracja sił. Nic by mi nie zrobił, bo nie był potworem, takim jak Davor.

– On nie żartował? – bardziej stwierdził, niż zapytał.

Zacisnąłem wargi, czując narastającą gorycz i wbijający się w serce cierń zdrady. Dla tych ludzi było niepojęte, że bez żadnych skrupułów mógł mnie zabić na ich oczach, szczególnie gdy oni oddaliby wzajemnie za siebie życie. Obcy ludzie byli sobie bliżsi niż ja z człowiekiem, który wychowywał się razem ze mną od najmłodszych lat.

– Pytam poważnie, byłby zdolny zabić swojego brata?

Podniosłem na niego wzrok i popatrzyłem w orzechowe tęczówki. Nie tkwiło w nich nic złego, a wręcz przeciwnie – dobro i ciepło. Już dawno nie odczułem tak wyraźnie bijącej od kogoś empatii. Dziw brał, że ktoś taki należy do najgroźniejszego klubu motocyklowego w całych Stanach.

Potwierdziłem ruchem głowy, rozwiewając jego wszelkie wątpliwości. Wiedział już nazbyt wiele.

– Przykro mi. – Westchnął.

Uciekłem od niego wzrokiem. Nie potrzebowałem niczyjego współczucia, bo już dawno pogodziłem się z własnym losem i swoimi ułomnościami.

– Set, daj mu spokój. To nasz wróg – upomniał go łysy.

– Wątpię... – odparł krótko, ale nie próbował podejmować kolejnej próby nawiązania ze mną kontaktu.

Minęło półtorej godziny. Rozmowy trwały stanowczo za długo, a my nadal staliśmy w niezmiennych pozycjach. Łysy, o pasującej do niego ksywie Warrior, kilkakrotnie wymienił się nic nieznaczącymi uwagami z brunetem. Dowiedziałem się jedynie, że dowodzący nimi blondyn to twardy zawodnik, który nie da sobie w kaszę napluć. Można było się tego domyślić, w końcu od lat dowodził wieloma jednostkami rozprzestrzenionymi po całym kraju.

Po kolejnym kwadransie drzwi otworzyły się, a w nich pojawił się Davor wraz z Prezesem klubu.

Uścisnęli wzajemnie swoje dłonie, a następnie zwrócili się w naszą stronę.

– Rijeki, odprowadzisz do bramy naszych gości i upewnisz się, że odjechali. Potem zajmiesz się sprawą, o której wcześniej rozmawialiśmy. Będę potrzebował cię dopiero wieczorem – Davor wydał polecenia bezdyskusyjnym tonem.

Po jego minie i spiętej sylwetce zrozumiałem, że spotkanie nie poszło po jego myśli, przez co musiał pójść na kilka ustępstw.

Może w końcu ktoś utrze mu nosa.

Skinąłem głową, przyjmując wydane rozkazy. Dla mnie były jednoznaczne, z tym że mam nie pokazywać mu się na oczy, do momentu aż się uspokoi.

Przeprowadziłem motocyklistów przez całą długość korytarza, a następnie doprowadziłem pod bramę, przy której stały imponujące maszyny sygnowane symbolami HD.

Blondyn wyciągnął do mnie rękę, a ja bez namysłu przyjąłem pożegnalny uścisk.

– Do zobaczenia niebawem, Rijeki.

Skinąłem lekko głową. Słusznie odebrał to jako gest szacunku. Lekko się uśmiechnął, po czym zasiadł na swoim motocyklu.

Łysy kompletne mnie olał, dołączając do swoich kompanów, za to brunet podszedł do mnie i podobnie, jak Prezes, podał mi dłoń. Gdy cofał ją z uścisku, pod palcami wyczułem niewielkich rozmiarów karteczkę. Zwęziłem brwi i spojrzałem na niego pytająco.

Uśmiechnął się i odparł:

– Dzwoń w razie problemów. Trzymaj się Rijeki i nie daj się zabić temu skurwielowi.

Schowałem ręce do kieszeni, zachowując wszelkie pozory.

Zdziwił mnie ten gest chęci pomocy. A może to tylko podpucha? Wyczuł mój słaby punkt i chciał go wykorzystać, żeby dobrać się do Davora?

O tym wszystkim miałem dopiero się przekonać...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro