XXXVII - Nie żałować
- To powinieneś być ty. To miałeś być ty.
Kiedy upadł na ziemię, w głowie rozbrzmiały mu słowa Theo z koszmaru wywołanego przez Engelbaer'a. To on miał umrzeć na stosie. Theo poświęcił się, zabierając jego miejsce na placu egzekucyjnym, czego prawdopodobnie teraz żałował.
Seth wylądował na ziemi, pozbawiony oddechu i głosu przez laserowy strzał, który przeszył mu gardło. Przez chwilę ogarnęła go niemal ulga. Może stos jednak nie był mu pisany. Może umrze tu i teraz, łatwo i szybko. Może nicość zabierze go stąd zanim Theo zdąży wyjść ze swojej celi, podejść do niego i powtórzyć to, co powiedział mu w tamtym śnie.
Seth musiał już tracić rozum z bólu i szybkiego zbliżania się do śmierci, bo zobaczył coś całkowicie nielogicznego. Minęło może pół sekundy. Więzienny strażnik trafił go laserem. Padł, zatrzelony pewnie przez Muriel'a lub Noah z broni. A potem Theo, który nie zdążył ostrzec go krzykiem przed strzałem, zerwał się ze swojego łóżka w celi i... przebiegł przez solidne, metalowe kraty, jakby te były iluzją.
Padł przy nim na kolana. Odciągnął ręce Seth'a od jego krwawiącej szyi.
Jak długo umierało się przy wykrwawianiu z tętnicy szyjnej? Seth wiedział tylko, że zbyt krótko, żeby sprowadzić skądś medyka, który mógłby cokolwiek zrobić. Zbyt krótko, żeby był w stanie zapytać Theo, czy wszystko z nim w porządku, nawet gdyby był w stanie mówić. Zbyt krótko, żeby poprosić, żeby został z nim do końca, trzymając go za rękę, nawet jeśli Theo go teraz nienawidził.
Dlaczego pozwoliłeś cesarzowi zabrać mnie zamiast ciebie?
Czekał aż chłopak wykrzyczy mu to w twarz. Miał może ostatnie parę sekund na tym świecie, ale nie mógł myśleć o niczym innym.
- Ktoś z was jest medykiem? – Theo nawet na niego nie patrzył. Zadał tylko krótkie, bezsensowne pytanie.
- Ja, ale— Ale, Theo, musisz wiedzieć, że mogę leczyć tylko anioły i ludzi! – Seth usłyszał chyba Muriel'a.
- Powiedz mi tylko co mam robić – odpowiedział Theo, wciąż na niego nie patrząc. Seth czuł jak uciekają mu ostatnie sekundy i chciał tylko, żeby chłopak na niego spojrzał. Jednocześnie bał się jak nigdy chyba niczego tego, co może w jego oczach zobaczyć.
- Co—
Muriel zaczął coś mówić, ale Theo przerwał mu głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- Powiedz mi co mam robić.
Dotknął jego szyi. Seth miał rozpłatane gardło i tracił przytomność, więc nie czuł chłodu jego palców. Poczuł jednak, kiedy te zanurzyły się w jego ciele. Nie w ranie po postrzale. W jego ciele.
Potem poczuł ciągnięcie, napięcie. Czego? Zobaczył ciemność. Nie tą, której się spodziewał – która miała go zabrać ze świata żywych. Były to pojedyncze nici ciemności, wyrastające z jego własnego ciała.
- Muriel! – warknął Theo. – Co. Mam. Robić. Nie jestem medykiem, do cholery, nikt mnie nigdy tego nie uczył!
Seth'owi obraz rozmazywał się już przed oczami, ale zobaczył jak Muriel łapie Theo za nadgarstki.
- Pokażę ci jak masz je zaplatać – powiedział, spokojniejszym, zimniejszym niż wcześniej tonem. – To tak, jakbyś zaszywał ranę. Splatasz ze sobą nici duszy i... to właściwie niemożliwe co ty robisz, bo... Tak pozszywać nićmi duszy to można tylko anioła albo martwego człowieka, który nie ma fizycznego ciała, ale... Widzę... Widzę, nie patrz tak na mnie! Że jakimś cudem potrafisz zszywać... fizyczne ciało, więc... Ok. Przeplatasz lewą nić nad prawą, tutaj, tak... i teraz... Myślę, że musisz zaplatać jego duszę razem z ciałem...? to poważnie jest niemożliwe, ale... tak tak, dobrze ci idzie...
Seth'owi chyba się to śniło. Chyba to wszystko się mu śniło. Chyba miał halucynacje, odkąd zobaczył, jak Theo przenika przez kraty celi, do teraz, patrząc, ledwie przytomny, jak chłopak zszywa jego śmiertelne ciało, jak duszę nieśmiertelnego. Nigdy nie powiedział mu, że tak potrafi? Że jest jakimś wyższym poziomem medyka? Czy sam może wcześniej nie wiedział?
Seth spodziewał się, że w końcu odpłynie do nicości, bo to wszystko mu się śni, albo dlatego, że to trwało już zbyt długo. Zamiast tego jednak, obraz przed jego oczami stopniowo się wyostrzał. Zaczynał czuć inne rzeczy, poza bólem rany. Zimną, kamienną posadzkę, chłód palców Theo muskających jego skórę podczas improwizowanego zabiegu. Wreszcie ogarnęła go niewysłowiona ulga, kiedy jego płuca wypełniły się powietrzem, pierwszy raz od paru minut. Poczuł jak jego gardło zaciska się, łapiąc oddech i jak odzyskuje głos. Ręce Theo były całe we krwi, ale nie trzymał już między palcami ciemnych nici duszy i ciała. Seth zdołał obrócić nieco głowę i ich oczy się spotkały.
Chłopak klęczał przy nim na kolanach i patrzył na niego szeroko otwartymi oczami. Twarz miał bladą, poznaczoną smugami nieswojej krwi, do policzków przyklejone szare, rozczochrane włosy. Seth'a nie obchodziło jednak, jak wyglądał. Chciał wiedzieć jedno. To samo, nad czym zastanawiał się minutę temu, przekonany, że zaraz umrze.
Czy Theo go nienawidził?
Dlaczego zostawiłeś mnie tutaj, żebym spłonął na stosie? – słyszał wyraźnie w swojej głowie, jakby Theo kiedyś faktycznie coś podobnego powiedział.
Teraz to widział. Theo nie spuszczał z niego wzroku, zdyszany, spocony, umorusany krwią, odcinającą się na jego jasnej skórze tak samo jak czerwone oczy, w których - bez wątpienia - płonęła wściekłość.
Dlaczego mnie tu zostawiłeś na łaskę cesarza? – wiedział, że zapyta.
- Dlaczego – zaczął Theo, łapiąc go za materiał zakrwawionej kurtki – na twoją pierdoloną skalaną krew – warknął – tutaj wróciłeś?!
Seth wstrzymał oddech. Chyba się przesłyszał.
- Theo... – imię chłopaka samo opuściło jego usta. Absolutnie nic nie zabolało go, kiedy się odezwał, jakby strzał, który przeszedł przez jego gardło, mu się przyśnił.
- Popierdoliło cię do reszty, Seth?! – Theo nim potrząsnął, nie puszczając materiału jego kurtki. – Myślisz, że po co wrzuciłem się do tej wody nad Granicą? Czemu nie wskoczyłem do niej za tobą?! Myślisz, że po to, żebyś po mnie tu wrócił i dał się im zabić?! Pojebało cię? Czego nie zrozumiałeś? Pamiętasz, że jestem nieśmiertleny, nie? A ty nie? Że jakby to ciebie podpalili na tym placu to bym cię nie poskładał z popiołu, co? Co wy tu wszyscy, kurwa, robicie, tak właściwie? – podniósł głowę i rozjerzał się, jakby dopiero teraz zauważył Muriel'a, z którym już rozmawiał, Noah i Ari'ego.
Pierwszy, oczywiście, odezwał się Noah.
- Przyszliśmy cię uratować? – powiedział, jakby pytał. – Od... tortur na stosie. Coś się nie zgadza?
Theo spojrzał na Noah i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć. Wyglądał jednak, jakby zabrakło mu słów. W oczach miał dziwną pustkę. Opuścił wzrok, zawieszając go na Seth'ie. Zmarszczył brwi.
- Obciąłeś włosy?
Seth zamrugał.
- Co?
- Wiedziałem, że jak się kiedyś doprowadzisz do porządku, to stracę co najmniej z 10 procent zdolności podejmowania racjonalnych decyzji. Powinniśmy się stąd wynosić, a ja mam ochotę zabrać cię na łóżko w tej celi. Niezbyt wygodne, ale... - Theo pochylił się i pocałował go. Seth nigdy nie miał mniejszej ochoty się z kimkolwiek całować niż teraz. Mimo to serce zamarło mu, kiedy w końcu dotarło do niego, że Theo chyba nie znienawidził go w ciągu ostatnich dni. Zdążył zauważyć, że oddech chłopaka drży, pewnie z adrenaliny przez tą całą sytuację, a potem złapał go za ubrania i odsunął od siebie.
- Zwariowałeś – ocenił go, ale z jakiegoś powodu poczuł, że jeden z kącików ust próbuje podnieść się mu do góry.
Theo nie próbował już dalej go całować, tylko zebrał się na nogi i wyciągnął do niego rękę, żeby pomóc mu wstać. Seth złapał go mocno za dłoń, ale przy podnoszeniu się z ziemi i tak się zatoczył i chłopak musiał przerzucić sobie jego rękę przez ramię i złapać go w talii. W końcu prawie wykrwawił się przed paroma minutami na śmierć. Właściwie wciąż nie wierzył, że żyje.
- Spróbuj nie zwariować – mruknął Theo. – Umarłem wczoraj z 200 razy, a przed chwilą myślałem, że ty umrzesz na poważnie.
Seth natychmiast chciał zapytać go o te 200 razy – jak bardzo cierpiał? Czy teraz było w porządku? Czy może mu jakoś pomóc o tym zapomnieć? Albo, od praktyczniejszej strony, dlaczego przerwali egzekucje? Czy niedługo po niego wrócą, czy raczej poddali się z tym stosem? Chciał zasypać go pytaniami, ale Theo nie dał mu, ani nikomu innemu, szansy.
- Musimy się stąd zmywać – powiedział twardo. – Odbić Caell'a, a potem spadać na drugą stronę, albo was wszystkich spalą na stosach.
- Odbić Caell'a... - powtórzył za nim Noah, rozglądając się po kamiennym więzieniu z nieco zagubionym wyrazem twarzy. – Więc nie ma go tutaj? – Seth właśnie przypomniał sobie, że ta dwójka była przyjaciółmi od dziecka.
- To lochy egzekucyjne. Caell nie czeka na egzekucję – odezwał się rzeczowo Muriel, nie pokazując swojego zmartwienia o Caell'a tak wprost jak Noah. Stał już jednak w korytarzu, obrócony w stronę wyjścia, ściskając broń w ręce z siłą widzialnie odkształcającą materiał, z którego wykonano uchwyt pistoletu.
- W głównych lochach więziennych też nie powinno go być. – Seth próbował przypomnieć sobie jak najwięcej o stolicy, którą opuścił jako dziecko, żeby na coś się przydać. – Więzienie dla ludzi nieskazanych na śmierć wisi jak to nad pustką, ale nie ma... ścian. I podłoga jest zrobiona z krat. Więc Caell mógłby sobie zwyczajnie wylecieć na skrzydłach z celi. – Seth uświadomił sobie, że wszyscy patrzą na niego z dziwnymi minami. – To chyba ma być taka kara? – Wzruszył ramionami. – Spanie na kracie nad nicością jest chyba mało przyjemne, jak to w więzieniu.
Theo poprawił sobie chwyt na jego ramieniu.
- Jestem coraz bardziej za tym, żeby zrzucić na ten wasz cały kraj atomówki – powiedział.
- Odkąd Cesarstwo podbiło wszystkie inne kraje, nasz kraj to cały świat po tej stronie – przypomniał mu Seth.
- No to prosta sprawa. Wysadzimy całą planetę za jednym razem. Możemy wysłać rakietę przez kosmos.
Ari wyglądał na jedynego zaniepokojonego słowami chłopaka. Chyba był gorszy w wyczuwaniu sarkazmu niż Seth sprzed poznania Theo.
- Skąd w ogóle wiesz, że ten świat jest... tą... planetą? – Seth dalej nie wiedział do końca co to znaczy. Ktoś próbował mu wytłumaczyć, że Ziemia i inne światy to ogromne kule zawieszone w nicości, ale chociaż nie miał powodu nie wierzyć Cameron'owi i reszcie, brzmiało to jak jakiś dziwny sen dzieciaka.
Theo popatrzył na niego jak na idiotę.
- Nie wierzę, że przespałem się z płaskoziemcem. – Pokręcił głową z dezaprobatą.
Seth nie wiedział, co to znaczy, ale wiedział, że Theo, jak zawsze i niezależnie od sytuacji, żartuje. Coś jednak nie pasowało mu w jego tonie głosu. Albo może spojrzeniu? Theo potrafił zachować humor niezależnie od tego, co się działo i mówić z lekkością w głosie o wszystkim, ale chociaż teraz zachowywał się właśnie tak, tak samo jak zawsze, Seth nie mógł otrząsnąć się z wrażenia, że coś w jego tonie, twarzy lub postawie się zmieniło. Widział go nerwowego, zestresowanego a nawet płaczącego więcej razy niż by chciał, ale to nie było to samo.
- Kocham cię Theo i twoje riposty w sytuacjach zagrożenia życia – odezwał się Noah – ale myślę, że mamy teraz większe sprawy na głowie niż edukację twojego chłopaka. Musimy wrócić do naszej kochanej Tesli zanim zleci się tu armia czy coś.
Theo ruszył korytarzem, mocniej przytrzymując Seth'a, któremu dalej kręciło się w głowie.
- Przylecieliście tu autem? – spytał.
- A czym?
- Nie wiem, wiesz? Nie zdążyłem się zastanowić pomiędzy uwalnianiem się z celi, zszywaniem Seth'owi gardła i próbami ogarnięcia, co was w ogóle pojebało, żeby tu przyjść.
- Dorzuć do tych ważnych wydarzeń swoje żarty o tym, że twój chłopak myślał, że Ziemia jest płaska – dodał słusznie Noah.
- No jakby, niżej w teoriach spiskowych z dna internetu się zejść nie da, nie? Można się wyprowadzić na Marsa i pojechać windą w kosmos, ale są dalej tacy, co mówią, że to słońce kręci się wokół Ziemi, bo przecież widać jak leci po niebie. Poważna sprawa, znać kogoś takiego.
- Patrz, Seth. – Noah obrócił się, żeby posłać mu uśmiech. – Już dwa razy nazwałem cię jego chłopakiem, a on nie zaprzecza. Słodko.
- Ten nawet nie wie, co to znaczy. – Theo nie brzmiał na przejętego. – Nie wiedział nawet jak się robi dzieci, ani że ze mną mu raczej nie wyjdzie. Także... poczekajmy z „chłopakami" i resztą zanim ogarniemy tą jego edukację. Najpierw czym są planety, później może związki. Poza tym, odmawiam przyznania się do mojego syndromu sztokholmskiego. – Seth nie wiedział, co to syndrom sztokholmski. – Nie lubię mojego porywacza. Tylko z nim sypiam, dobra? Dajcie mi zachować chociaż resztki zdrowia psychicznego.
- Złudzenia zdrowia psychicznego, powiedziałbym, ale ok – wtrącił się Muriel, który prowadził ich ostrożnie przez więzienny korytarz z bronią uniesioną w gotowości. – Dziwne, że w celach nie było nikogo poza tobą. Jakiś rzadki sezon na mniej egzekucji?
Theo wydał z siebie coś podobnego do śmiechu.
- Przestali trzymać tu ludzi, kiedy jednego zabiłem.
Seth zamrugał. Wszyscy spojrzeli na Theo.
- Zabiłeś...? – Ari miał oczy otwarte szerzej niż zwykle.
- Poprosił mnie. Szybka śmierć. Lepsza od stosu – powiedział Theo, trochę przerażająco neutralnym tonem. – Strażnikom się nie spodobało, że zmieniam im harmonogram egzekucji.
Seth musiał w końcu przyznać w duchu, że nie licząc tego, że Theo lubił wygodę, pod innymi względami był chyba twardszy od niego. Seth nigdy jeszcze nikogo nie zabił. Nie wprost, własnymi rękami. Groził ludziom setki razy, doprowadził niejedną osobę blisko, ale dalej nie był zabójcą. Theo z pewnością nie cieszył się zabijaniem, ale ewidentnie robił, co uważał za najpraktyczniejsze bez dłuższego zastanawiania się.
Kiedyś Seth pomyślał sobie, że Theo nie walczy tak skutecznie, jakby mógł, bo brakuje mu okrucieństwa. Wrzucił go kiedyś do ogniska, żeby wygrać pojedynek, ale nie docisnąłby mu policzka do rozżarzonych węgli, żeby zabolało. Teraz pomyślał, że może Theo nie potrafiłby wrzucić kogoś do ognia dla tortur, ale bez zawahania zabiłby go, żeby go od tego ognia uratować. Theo nie był miękki. Po prostu nie był sukinsynem.
Chociaż może większość ludzi, których zabił by się z nim nie zgodziła. To chyba kwestia perspektywy.
- Na Niebiosa!
Dziwne przekleństwo z ust anioła. To Ari wyszedł przez więzienną bramę jako pierwszy. Reszta szybko przeszła przez kamienne wrota za nim i...
Theo złapał za pistolet Noah stojącego obok nich i strzelił, zanim ktokolwiek inny zdążył zareagować. Strażnik strzeżący bramy, którego Muriel zastrzelił przed wejściem może dziesięć minut temu, padł na kamienne schody po raz drugi, teraz trafiony przez Theo. Niestety jednak, zdążył zrobić swoją robotę zanim wyszli z więzienia. Na skalaną krew, żołnierze cesarza szybko dochodzili do siebie. Jego rana nawet nie zdążyła się zagoić, ale wystarczyło, że odzyskał jakąś namiastkę świadomości i pierwsze, co zrobił to... zestrzelił ich samochód udający cesarski statek. Teraz zobaczyli, jak szybko znika w ciemności pod nimi.
- Możemy stąd wylecieć na skrzydłach—
Noah zaczął, ale urwał, kiedy Ari rzucił się w stronę krawędzi podłogi.
- Na skrzydłach nas zauważą! – anioł krzyknął, a potem... zanurkował w ciemność.
***
Muriel prowadził ich przez większą długość kamiennego korytarza, ale w końcu któryś z komentarzy Theo trochę go przystopował. Ari nie miał pojęcia na ile brać chłopaka na poważnie, a na ile żartował, ale też nie za bardzo go to interesowało. Mieli misję do wykonania. Może Stwórca miał jednak rację, kiedy zakazał niebiańskiej armii seksu i innych niepotrzebnych rzeczy. Tych ludzi może i dało się lubić, ale przed opuszczeniem Nieba nie poznał bardziej nieskupionych, rozkojarzonych osób.
Ari więc znalazł się z przodu ich małej kolumny, aż dotarł do ciężkich, kamiennych wrót więzienia. Rzucił spojrzenie swoim towarzyszom, którzy o wiele za bardzo skupiali się na swojej oderwanej od obecnej sytuacji rozmowie i pchnął jedno ze skrzydeł drzwi.
Wstrzymał oddech i zamarł, kiedy zobaczył wciąż krwawiącego i ledwie podnoszącego głowę z podłogi strażnika z bronią w ręce. Bronią wycelowaną nie w niego, tylko w...
Samochód!
Ari otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć. Ale co miałby powiedzieć do strażnika? „Proszę, nie strzelaj do naszego auta?" Podniósł więc broń... i zawahał się. Nigdy do nikogo w życiu nie strzelał. Ćwiczył walkę mieczem z aniołami, ale nawet podczas tych pojedynków nie potrafił nigdy przeszyć nikogo na wylot ostrzem. Dlatego też często przegrywał. Teraz też przegrał. Zanim nacisnął spust, strażnik trafił w silnik latającego samochodu, a ten natychmiast zaczął spadać. Ari wciąż nie nacisnął spustu, aż wyręczył go Theo z broni Noah.
- Możemy stąd wylecieć na skrzydłach... - próbował chyba pocieszyć wszystkich chłopak, ale Ari czuł już szczypanie w oczach. To była jego wina. Mógł zastrzelić strażnika z laserowej broni. Nawet nie musiał go zabijać. Jego wahanie kosztowało ich najlepszą drogę wyjścia z tego miejsca.
Zaczął biec w stronę krawędzi kamiennej podłogi zawieszonej w nicości zanim dobrze zastanowił się, czy w ogóle miał szansę dogonić spadający samochód. Nie mówiąc o tym, że i tak nie potrafił naprawić silnika. Albo naprawić silnika w samochodzie, który spadał w otchłań prawdopodobnie bez planów zatrzymania się. Albo...
...nie biorąc pod uwagę swojego lęku przed spadaniem.
Uczucie ogarnęło go dopiero po paru sekundach swobodnego spadania głową w dół w gęstą czerń. W ciemności nie widział auta za którym skoczył, ani niczego poza własnymi dłońmi wyciągniętymi do przodu. W końcu strach go dogonił. Wróciły do niego wspomnienia spadania z Nieba. Ze schodów pomiędzy Niebem a Piekłem, z których zepchnął go Muriel, prawie dwieście lat temu. Jego podcięte skrzydła nie potrafiły się otworzyć. Krwawiły i paraliżowały bólem. Pamiętał jak próbował czegoś złapać, czegokolwiek. Jego dłonie zamykały się jednak na powietrzu, które jego ciało przeszywało coraz szybciej i szybciej. Słyszał, że Upadek po zgrzeszeniu wygląda podobnie. Może nie towarzyszył mu ból podciętych skrzydeł, ale tak samo spadało się w nicość, nie mogąc złapać się niczego fizycznego, bo nagle całe Niebo stawało się dla ciebie niematerialne, a kolejne piętra tylko migały ci przed oczami. Ari miał koszmary o takim spadaniu. Nawet gdyby chciał Upaść, bałby się samego Upadku. Z tyłu głowy zawsze miał myśl, że jeśli kiedykolwiek straci rozum i odda się grzesznym pasjom, na pewno zrobi to na jak najniższym piętrze. Albo w ogóle w Piekle. Skoro i tak musiałby później spędzić w nim resztę życia, mógł równie dobrze przynajmniej nie spaść do niego z tysięcy pięter.
Wszystkie te myśli przewinęły mu się przez głowę, zanim przypomniał sobie o różnicy między tamtym dniem w Niebie a dzisiejszym. Rozwinął skrzydła.
Instynkt podpowiadał mu, żeby wyhamował nimi upadek. Nie tego jednak teraz potrzebował. Skrzydła pomogły mu ułożyć ciało bardziej pionowo, zmniejszając opór powietrza. Oprócz tego, zamachnął się nimi, jeszcze bardziej przyspieszając lot. W końcu zobaczył zarys spadającego samochodu.
Czując się już znacznie lepiej z rozwiniętymi skrzydłami, dogonił auto i, nie mając lepszego pomysłu, wyciągnął ręce, przesuwając nimi po gładkiej karoserii w poszukiwaniu jakichś wystających elementów, za które mógłby złapać. Choć jednak iluzja naniesiona na małą Teslę przez Noah upodobniła samochód do statku o bardziej kanciastych kształtach, Ari właśnie dowiedział się, że była to jedynie wizualna iluzja. Pod palcami czuł tylko gładkie, obłe kształty auta. Sapnął z frustracją, ale nie miał czasu rozwodzić się nad niefortunnością sytuacji. Lekkim kopnięciem odsunął się od samochodu, a potem odepchnął się w przestrzeni skrzydłami, żeby je wyminąć. Zaraz znalazł się poniżej auta, obrócił i wyciągnął ręce.
- Oooo cholera! – chyba pierwszy raz zaklął po ziemskiemu. Nie wiedział nawet czym była cholera. Wiedział jednak, że wyhamowanie spadającego auta w powietrzu było cholernie ciężkie. Gdyby mógł na czymś stanąć, o coś się zaprzeć, nie byłoby to takie trudne dla przeciętnego anioła, którym był. Zrobienie tego samego w powietrzu, na tej planecie o o wiele mniejszej gęstości atmosfery niż w Niebie czy na Ziemi, próbując zniwelować całą energię upadku jedynie siłą skrzydeł? Powiedzmy, że skłaniało go to do bycia trochę bardziej kreatywnym z przekleństwami niż zwykle. Choć normalnie nie był opinii, że wzorowanie się na Noah w czymkolwiek było dobrym pomysłem, teraz musiał pożyczyć od niego słownictwo. – Na moje przeklęte dziewictwo! – jęknął, mając wrażenie, że ramiona, w których trzymał samochód mu odpadną, a skrzydła, którymi próbował wyhamować zaczną gubić pióra.
- Pamiętaj, zawsze mogę ci z tym pomóc! – odezwał się nagle ktoś.
Ktoś. Nie ktoś, oczywiście, tylko Noah. Kto inny!
- Co ty tu robisz?! – Ari wykrzyknął, na szczęście nie wypuszczając auta z rąk z zaskoczenia, kiedy zobaczył chłopaka, który dopadł spadającego samochodu, a potem na nim wylądował i teraz szczerzył się do niego, chyba z siebie zadowolony, jakby wcale nie przeszkadzał mu, dokładając ciężar do masywnej maszyny.
- Myślisz, że pozwoliłbym ci zaliczyć taki potężny upadek beze mnie? – Mrugnął do niego jednym okiem.
Ari nie mógł. Nie mógł z tymi ludźmi.
- Próbuję ten upadek powstrzymać. Szłoby mi lepiej, gdybyś mi pomógł!
Noah jeszcze raz się do niego uśmiechnął, a potem rozwinął skrzydła i pomagając sobie nimi, przebiegł po dachu samochodu, żeby wreszcie dołączyć do niego w próbach wyhamowania spadania.
Natychmiast znacznie zwolnili.
- Mówiłem, że pójdzie lepiej. – Ari w końcu wziął głęboki oddech, kiedy udało im się w dwójkę zatrzymać w powietrzu z samochodem. Chyba. Trudno było ocenić czy stało się w miejscu, czy spadało w takiej całkowitej ciemności. Brak ruchu powietrza mówił jednak, że musieli być co najmniej blisko zatrzymania.
- Chciałem ci pomóc z czymś innym – musiał wtrącić Noah. – Chociaż podoba mi się to przekleństwo. Na „twoje przeklęte dziewictwo", co? Skoro jest takie przeklęte to chyba nie byłoby grzechem coś z nim zrobić?
Ari zmarszczył brwi.
- To dosłownie byłoby grzechem. – Obiektywnie rzecz biorąc. – Nie jesteś taki zabawny, jak myślisz.
Noah westchnął.
- Wiem – powiedział z powagą. – Theo jest zabawniejszy. Kubuś też. Ale nadrabiam seksapilem. Poczucie humoru bardziej do ciebie przemawia? Myślę, że Theo jest zajęty i za młody dla ciebie, a Kubuś chyba nie w twoim typie. Więc czy tego chcesz, czy nie, zostaję ci jednak ja. Przykro mi.
Cała ta rozmowa nie miała najmniejszego sensu w tej sytuacji, ale Ari chyba za długo przebywał z tymi ludźmi i ich sposób bycia trochę mu się udzielił, bo musiał skomentować.
- Skąd wiesz kto jest, a kto nie jest w moim typie? – żachnął się.
Noah uśmiechnął się szeroko, jakby wygrał. Może i wygrał w grze pod tytułem „zmusić jedynego rozsądnego człowieka na tej całej misji do rozmowy na najgłupsze możliwe tematy w najmniej odpowiednim momencie".
- Kiedy ze mną wypiłeś, powiedziałeś mi, że jestem „ładniejszy od niego". Potem dodałeś, że to znaczy od „twojej pierwszej miłości". Czyli nie tylko powiedziałeś, dosłownie, że jestem ładny, to jeszcze ładniejszy od kogoś, w kim się kochałeś. Jeśli pamiętasz, później mnie pocałowałeś. Nie jestem Sherlockiem, ale trochę udało mi się wydedukować, że chociaż trochę muszę być w twoim typie. Kubuś jest tak z czterdzieści centymetrów za niski, żeby ci się podobać. Jest niższy od ciebie. I jest moim ojcem, więc... to byłoby straszne. Proszę, nie kochaj się w moim ojcu tylko dlatego, że jest zabawny.
Ari nie mógł. Nie mógł z tej całej absurdalności i... roześmiał się.
- Skąd nagle ci się wzięło, że kocham się w twoim tacie? – Na Niebiosa, najgłupszy pomysł na świecie.
- Zawsze się o to boję – Noah powiedział z o wiele zbyt poważną miną. – Mam aż dwóch ojców, więc podwójna szansa... O nie, Cass totalnie mógłby być w twoim typie, co? Totalnie. Nawet jest bardziej w twoim wieku niż ja, co nie? Straszne. Muszę żyć z tym strachem, wiesz? Bo mam dwójkę zarąbistych ojców, którzy sypiają z innymi ludźmi, czasu w zaświatach mamy nieskończoność, a Piekło nie jest za duże, więc... statystycznie jakby zawsze jest szansa, że kiedyś któryś z nich prześpi się z kimś, kto mi się podoba albo z jakimś moim kumplem... rozumiesz? Straszne. No straszne. Błagam, tylko nie ty. – Jęknął.
Ari naprawdę nie mógł z nim.
- To jest twój największy lęk w życiu? – spytał, walcząc z kącikami ust, które chciały mu się podnieść.
- Chyba tak. Jeszcze boję się pająków. Na szczęście w Piekle ich nie ma. Ale wiesz co jest w Piekle? Nieśmiertelność i wieczna młodość. Jak skończysz już ze sto lat, to właściwie każdy ma każdego za rówieśnika, bo jaka jest różnica czy masz z kimś tysiąc lat różnicy wieku, jak z kolejną osobą masz sto tysięcy albo pięćset lat? Cass totalnie mógłby przespać się z moim kumplem i nawet nikt nie pomyślałby, że to dziwne! Oprócz mnie. Widzisz, bardziej to realne od pająków.
Ari miał ochotę znów się zaśmiać, ale siłą się powstrzymał.
- Dobrze, Noah, obiecuję, że nie prześpię się nigdy z żadnym z twoich rodziców. Pod warunkiem, że pomożesz mi z tym autem, zamiast opowiadać mi z kim sypiają twoi tatowie.
- Myślisz, że nie pomagam z autem? – Noah wyglądał na prawie urażonego. – Macham skrzydłami jakbym próbował cię na nie poderwać. Chyba przeceniasz moją przeciętną siłę przeciętnego anioła. No, niby miałem archanioła za dziadka, ale może przez to, że mam Kubusia duchowo za ojca, jakoś się wszystko we mnie wyrównało do przeciętności. Na potwierdzenie tej teorii mam to, że ogarniam komputery po Kubie, a nigdy nikogo nie zamordowałem, jak mój biologiczny tatuś. – Wyszczerzył się. Potem spoważniał. – Wydaje mi się, że powoli lecimy do góry, ale chyba bardzo powoli...
Zamilkł z głową spuszczoną w dół. Ari podążył za jego wzrokiem.
Spodziewał się zobaczyć pod nimi taką samą ciemność, jaką widział z każdej innej strony. Byłoby to logiczne, ale zamiast tego – zakręciło mu się w głowie.
Widok sam w sobie nie był jakiś wyjątkowo dziwny. Ari nie spodziewał się jednak żadnej różnicy w tej jednorodnej ciemności. Pod nimi, może dziesięć centymetrów od ich butów – no, może dziesięć centymetrów od butów Noah i trzydzieści od jego własnych – powietrze zdawało się drgać. Widział nieraz podobne zjawisko – drżące powietrze nad rozgrzaną powierzchnią, które tworzyło iluzję kałuży, rozlanej wody odbijającej otoczenie pod pewnym kątem. Słyszał gdzieś kiedyś nawet wyjaśnienie – chodziło o gęstość powietrza. Różnicę w gęstości. Teraz właśnie pod nimi znajdowała się tafla, przypominająca odrobinę taflę wody, odbijająca obraz dwóch aniołów podtrzymujących samochód, machających skrzydłami z całej siły.
- Co to? – spytał Ari.
Noah spojrzał na niego, pod nogi i znów na niego.
- Nie wiem i wolałbym się nie dowiedzieć. – Widocznie przełknął ślinę. – Ale zaraz chyba się dowiemy, czy chcemy, czy nie. – Nie odrywał teraz wzroku od tajemniczej tafli. – Masz jakiś zapas siły? Bo ja nie dam rady machać skrzydłami już mocniej niż teraz. Cholerne rzadkie powietrze na tej cholernej planecie. W Piekle bym nie miał problemu unieść auta na skrzydłach. Mógłbym nim sobie żonglować.
- Żonglować jednym autem? Jakby to miało wyglądać?
- Ari! Ja się bardzo cieszę, że budzi się w tobie jakieś uśpione poczucie humoru, uwierz mi, ale albo dalej spadamy powoli w dół, albo ta tafla nie wiadomo czego się podnosi... - Noah jęknął. Faktycznie, choć Ari miał wrażenie, że udaje mu się z Noah podnosić z samochodem bardzo powoli do góry, nie wyglądało na to, że oddalają się od krańca ciemności pod nimi, wręcz przeciwnie. A on...
- Też nie dam rady lecieć szybciej – przyznał.
- Cholera... - Noah mruknął pod nosem. W przeciwieństwie do Ari'ego, jego przekleństwa chyba stawały się mniej kreatywne, kiedy bardziej się stresował. – Dobra, sprawdzę to.
- Co sprawdzisz? – Zaniepokoił się Ari, już się napinając. Jeśli Noah puściłby teraz samochód, jego ciężar zaraz zepchnąłby go niżej. A niżej znajdowało się...
- To – odpowiedział Noah, a potem... wyprostował nogę, zanurzając czubek buta w drżącej powierzchni pod nimi. Ari zamarł w napięciu, ale było zbyt późno, żeby powstrzymać chłopaka. Noah odczekał dwie sekundy, a potem zgiął nogę w kolanie i obaj przyjrzeli się jego butowi.
Ari przestał oddychać.
- Musimy zostawić auto – doszedł do jedynego logicznego wniosku.
- Jak zostawimy auto, będziemy musieli wszyscy wylecieć ze stolicy na skrzydłach. Seth nawet nie ma skrzydeł. W mieście roi się od latających statków i armii. Mogłem upodobnić samochód Kodem do innego modelu, ale nie uda mi tego powtórzyć z niczego.
Obaj wbili znów wzrok w jego buta, któremu brakowało teraz czubka.
- Dobrze, że nie pozbyłem się palców, co? – Noah chyba się pocieszył patrząc na dziurę w swoim mało praktycznym bucie, którą zostawiła po sobie nicość pod nimi. – To wyjaśnia, dlaczego można stąd już nie wrócić i czemu cesarz chce się z tej planety ewakuować na Ziemię. Jestem prawie pewny, że lecimy powoli do góry. A ta tafla nas powoli dogania.
Ari przełknął ślinę. To odpowiadało na ich wcześniejsze pytanie. Tak, strażnik więzienny, którego Muriel zestrzelił ze schodów musiał wpaść w tą nicość w nicości i zniknąć. Bycie nieśmiertelnym w normalnym sensie raczej nie mogło tu pomóc. Jeśli ktoś miałby przeżyć zanurkowanie w tej tafli, to może Theo i pewnie tylko on.
- Noah, co robimy? – zapytał, bo skończyły się mu pomysły i argumenty. Jeśli któryś z nich miał wymyślić co dalej, był to chłopak.
Noah pokiwał powoli głową.
- Jest jedno wyjście, ale musiałbyś jednak mieć trochę zapasu siły – powiedział. – Jeśli powiesz mi, że nie dasz rady, zostawiamy samochód i wylatujemy stąd. Później będziemy się martwić powrotem do Piekła.
- Ale Caell! – Ari natychmiast zareagował. Może mieli jakieś marne szanse wrócić bez auta do domu, ale odbić jeszcze Caell'a? Te szanse spadały do zera.
- Dlatego musisz dobrze się zastanowić. – Noah chyba nigdy nie mówił do niego tak poważnie i spokojnie. – Jest jeden sposób, żeby zabrać stąd auto. – Wskazał na coś ruchem głowy, ale Ari nie zrozumiał. – W kieszeni mam telefon – wyjaśnił. – Mógłbym naprawić silnik. Nie jestem mechanikiem i nie mam narzędzi, ale myślę, że dam radę z Kodem.
Ari zmarszczył lekko brwi. Wiedział, że tak czy tak będą musieli naprawić auto, ale myślał, że pomoże im w tym trochę więcej czasu i rozebranie silnika, żeby zobaczyć, co nie działa.
- Nie musiałbyś wiedzieć jak działa silnik i co jest zepsute, żeby go naprawić? Nie masz tutaj dostępu do internetu, prawda? Więc nie możesz wyszukać informacji o tym, jak to działa... - Ari może nie znał się na elektronice i mechanice, ale tyle chyba rozumiał.
Noah przygryzł na moment wargę.
- Jest taki sposób... - urwał. – O tym już na serio nie mogę nikomu mówić. – Zaśmiał się z lekkim zażenowaniem słyszalnym w głosie. – Nie wiem czemu tobie mam ochotę mówić wszystko... Naprawdę nie powinienem... - westchnął. – Powiedzmy po prostu, że... wiem jak naprawić silnik, ok?
Ari zamrugał. Noah nie wiedział, jak naprawić silnik, ale wiedział jak naprawić silnik. Ok. Ari pokiwał głową. Noah nie musiał mówić mu wszystkiego, a już na pewno nie o Kodzie jego taty.
- Godzinę temu silnik działał – mruknął Noah pod nosem. – Boże, serio nie powinienem ci nic o tym mówić... No, w każdym razie – spojrzał na niego – to i tak nie zadziała, jeśli nie będę miał wolnej chociaż jednej ręki. – Wskazał znów brodą telefon w kieszeni spodni. – Więc. Muszę wiedzieć, czy dasz radę unieść auto, jeśli będę pomagał tylko jedną ręką. Jeśli nie, wylatujemy stąd.
Ari wziął głęboki oddech. Całe ciało już bolało go od podtrzymywania samochodu w rękach i, przede wszystkim, od unoszenia się z nim na skrzydłach.
- Dam radę – powiedział. Był zdecydowanie gorszy w lataniu odkąd Muriel podciął mu skrzydła, ale to nie była kwestia fizyczna. Anioły były nieśmiertelne, więc ich rany goiły się w stu procentach. To, że jego skrzydła zdawały się czasem boleć od wysiłku tkwiło tylko w jego głowie i dobrze o tym wiedział. – Nie mamy wyjścia. Dam radę – powtórzył.
Wtedy Noah, bardzo powoli, opuścił jedną rękę. Ari wstrzymał na chwilę oddech, przyspieszając ruch swoich skrzydeł. Cholerne rzadkie powietrze. Miał wrażenie, jakby machał skrzydłami niemal w pustce. Miał nadzieję, że Cam zabrał ze sobą skafander kosmiczny skoro miał zamiar przylecieć tu jako żywy człowiek.
- Oo, dajesz radę, kochanie! – pochwalił go Noah. Ari miał ochotę go kopnąć. Powinien zająć się naprawianiem auta, nie wkurzaniem go. Kiedy jednak na niego spojrzał, chłopak już klikał w swój telefon jedną ręką.
Ari zamknął oczy, próbując skupić wszystkie swoje siły i całą uwagę na skrzydłach.
- Ile to potrwa? – wykrztusił, ledwie wydobywając z siebie głos z wysiłku.
- Niedługo – zapewnił go Noah. – W końcu idziemy na skróty w tym „naprawianiu"... - brzmiał prawie, jakby czuł się czemuś winny.
- To niebezpieczne? – spytał Ari, uświadamiając sobie, że Noah chyba nie był taki pewny tej swojej metody naprawiania silnika bez wiedzy jak naprawić silnik.
- Eee... - Ari nie umiał ocenić czy chłopak był zestresowany czy po prostu próbował zdradzić mu jak najmniej na temat tej całej metody. – Powiedzmy, że jeśli zrobię wszystko dobrze, to wszystko będzie dobrze...
- A ja gdybym stracił dziewictwo, to bym Upadł. – Ari pomyślał, że może rozbawi go tym porównaniem.
- Ty naprawdę tylko tym się przejmujesz, co? – Chłopak się uśmiechał, klikając w telefon ze wzrokiem skupionym jak nigdy. – Gdybyś nie musiał Upaść, to byś uległ mojej zniewalającej urodzie, prawda?
Ari zwalczył uśmiech cisnący się mu na usta. W nieokazywaniu, jak dobrze bawił się przy tych głupich przekomarzankach z chłopakiem pomagał mu fakt, że czuł się, jakby skrzydła miały mu zaraz odpaść ze zmęczenia. Jeśli Noah uda się naprawić auto, to chyba będzie musiał go do niego wnieść na rękach.
- Ale musiałbym Upaść. – Ari zwrócił uwagę na fakt, którego nie dało się obejść. Nie było w Niebie prawa, które mówiło, że seks jest dozwolony, jeśli twój partner był wystarczająco ładny. Nawet jeśli Ari może zagłosowałby za wprowadzeniem takiego.
Otworzył oczy, zaniepokojony, bo Noah nic nie odpowiedział. Zalała go jednak ulga, kiedy napotkał błyszczące oczy chłopaka i jego szeroki uśmiech.
- Chyba nie wysadziłem świata w powietrze – powiedział, a potem zablokował telefon i... Ari prawie uderzył głową w szybę samochodu. Noah jednak go złapał. Na szczęście, bo jego skrzydła już prawie się poddały.
Samochód wisiał w powietrzu. Kiedy Noah naprawił silnik, auto wyprostowało się, wracając do swojej poprawnej pozycji. Ari rozluźnił się z ulgą, obejmując podtrzymującego go w powietrzu chłopaka za szyję.
- Skrzydła mnie bolą – przyznał, nie mogąc już dłużej powstrzymać jęku bólu. Noah objął go mocniej w powietrzu, żeby mógł całkowicie się na nim wesprzeć. Gdyby Ari nie był tak wykończony, pewnie walczyłby teraz z całej siły, żeby nie okazać słabości. Nie miał teraz jednak na to energii, więc oparł czoło na barku chłopaka i odetchnął z ulgą, pozwalając swoim skrzydłom wrócić do ich nie fizycznej, niewidzialnej formy.
Noah otworzył drzwi samochodu i pomógł mu wcisnąć się na siedzenie pasażera, sam siadając za kierownicą.
- Autopilot – oznajmił, wciskając jeden przycisk na konsoli i odchylając głowę na oparcie fotela. – Ciekawe jak długo zajmie nam lot do góry... spadaliśmy dość długo i to najszybciej, jak się dało.
Ari nie miał pojęcia, jak długo będą lecieć, zanim wrócą do więzienia, Muriel'a i reszty. Nie umiał się w tej chwili tym przejmować, ciesząc się tylko faktem, że nie wisi już w powietrzu i może odetchnąć z ulgą.
- Skrzydła cię bolały? Ze... zmęczenia? – zagadnął go Noah. Było to logiczne pytanie. Skrzydła anioła nie powinny boleć ze zmęczenia. Nie były fizyczne w takim samym sensie, jak ciało. Można się było zmęczyć latając, tak, ale żeby skrzydła same w sobie bolały ze zmęczenia? Trochę dziwne.
Ari nie zdecydował świadomie, żeby mu powiedzieć. Słowa same wypłynęły mu z ust, jakby jego mózg nie zarejestrował powodu, żeby trzymać przed chłopakiem tajemnice.
- Bolą mnie podczas latania, od kiedy Muriel podciął mi je i zrzucił mnie do Piekła.
Noah przez chwilę się nie odzywał. Ari też, kiedy powoli dochodziło do niego, co powiedział, i że może nie powinien był nic mówić.
- Muriel nie jest już tym samym człowiekiem, co dwieście lat temu – w końcu odezwał się Noah.
Ari nie mógłby się z nim nie zgodzić. Obecny Muriel pod żadnym względem nie przypominał dawnego.
- Ludzie się zmieniają – szepnął. Nie zmieniało to dla niego jednak faktu, że Muriel był odpowiedzialny za śmierć tamtych ludzi w klatkach, a on sam za to, że stał po jego stronie.
- Noo... - Noah skrzyżował ręce na piersi. – Z Muriel'em to było trochę inaczej...
Opowiedział mu.
Ari wiedział, że Stwórca ułaskawił Muriel'a. Wiedział, że sytuacja była skomplikowana, ale owiana tajemnicą i że podobno decyzje Stwórcy i Lucyfera były w dużej mierze związane z całą tragedią z klatkami i rebelią Muriel'a. Lucyfer zrezygnował z tego powodu z tronu, choć niektórzy twierdzili, że po prostu miał dość rządzenia i chciał spędzić czas ze swoim nowym chłopakiem – w co na początku prawie nie dało się uwierzyć (Szatan i Stwórca razem???) – a Stwórca wyznaczył kogoś innego na miejsce władcy Nieba i zajął się pracą nad Kodem, który miał ulepszyć cały świat.
Teorii na temat Muriel'a było wiele, jednak nigdy nie wydano oficjalnej wersji wydarzeń.
Teraz Ari'emu napłynęły do oczu łzy. Nie fair. Noah opowiedział mu o narodzinach Muriel'a i tym, że anioła nie dało się osądzić. Że jakby na to nie spojrzeć, obecny Muriel po prostu był inną osobą – wolną w końcu od defektu, którym Stwórca zaszczepił go od urodzenia z nadzieją, że będzie to najlepsze rozwiązanie. Nie fair. To znaczyło, że teraz Ari był bardziej winny od niego.
- To tak naprawdę wina niedostatecznych informacji – powiedział Noah. – Stwórca i Lucyfer nie wiedzieli, że tak to wpłynie na Muriel'a, a Muriel po prostu nie był w stanie żyć normalnie. Nikt nie mógł tego przewidzieć.
- A klatki to wina wszystkich tych, którzy współpracowali z Muriel'em zamiast go powstrzymać – Ari wypowiedział swoje myśli na głos, zaciskając mocno palce na rękawach swojej kurtki.
Noah znów przez chwilę milczał. Potem obrócił się w jego stronę na fotelu, opierając policzek na zagłówku. Czarne kosmyki włosów upadłego podwinęły mu się zabawnie przy skroni. Ari zawsze, czym bardziej był zmęczony i nieuważny, tym bardziej zwracał uwagę na urodę chłopaka. Czarne oczy, lekko przymrużone w łagodnym wyrazie. Chłopak zawsze patrzył na niego w ten sposób. Nawet kiedy był poważny albo rozbawiony, zawsze w jego oczach można się było doszukać tej delikatnej łagodności.
- To było dwieście lat temu, a ty byłeś ledwie dzieciakiem – powiedział. Słowa, które pasowały do jego wyrazu twarzy. – Chcesz wiedzieć, co ja zrobiłem, jak byłem dzieciakiem?
Ari'emu ścisnęły się wnętrzności, kiedy dotarło do niego, że tak, Noah wiedział dokładnie, czym zawinił i dlaczego nie ufał Muriel'owi. Wiedział, że nie trudno się było domyślić, ale i tak przeszła go fala stresu, kiedy Noah wprost przyznał, że wie. Ari był po stronie Muriel'a i wiedział o klatkach. Dwieście lat temu był wrogiem i życzył mieszkańcom Piekła śmierci z rąk demonów.
- Ty dzieckiem? – Ari uśmiechnął się smutno. – Na pewno nie zrobiłeś nic gorszego niż spiskowanie przeciwko całemu królestwu, planując zostawienie tysięcy ludzi na pożarcie demonom.
Noah się skrzywił.
- Prawie kogoś zabiłem – powiedział. – Czy kiedyś prawie kogoś zabiłeś?
Ari oparł się o swój fotel policzkiem, tak jak Noah, żeby móc lepiej się mu przyglądać.
- W klatkach zginęli ludzie.
Noah wzruszył ramionami.
- A jednak twoje włosy są białe – powiedział. – Gdybyś osobiście zaprowadził kogoś kto tam zginął do klatki i wiedział, że zginie, nie wyglądałbyś już jak aniołek.
Ari przygryzł wargę. Nie wiedział. Nie wiedział, że ludzie w klatkach na pewno zginą. Myślał, że klatki ich ochronią.
- To nie znaczy, że nie wiedziałem, że klatki ściągną w pobliże Piekła więcej demonów, które będą próbowały was wszystkich pozabijać – powiedział prawdę.
Noah przymknął na chwilę oczy.
- Ludzie się zmieniają, Ari. Wierzę, że nie możemy wyciągać konsekwencji w nieskończoność. Nie w nieśmiertelnym świecie. Nawet gdybyś dostał dożywocie na Ziemi, już byś je odsiedział. To było dwieście lat temu.
- Nie siedziałem w więzieniu – przypomniał mu Ari.
- Tak. Dlatego, że Stwórca postanowił ułaskawić wszystkie anioły poniżej setnego roku życia. Byliście dziećmi, wierzyliście, że my na dole prawie nie różnimy się od demonów. Ludzie popełniają błędy. Nie wierzę, że chciałeś, żeby Piekło umarło, bo jara cię śmierć niewinnych ludzi. I wiem, że żałowałeś swoich decyzji przez ostatnie dwieście lat. Tak jak ja.
Ari przyjrzał się dokładnie chłopakowi. Jego spokojnej twarzy. Młodym rysom prawie dwustulatka. Dwustulatka, który przez całe swoje życie doświadczył w Piekle pełnym ludzi różnych gatunków, ras, kultur i wieków więcej niż Ari mógłby doświadczyć i przez dwieście tysięcy lat służenia w niezmiennej niebiańskiej armii. Noah mógł być w dosłownym sensie młodszy od niego, ale Ari miał wrażenie, że jest dużo dojrzalszy.
- Kogo prawie zabiłeś? – zapytał cicho.
Noah skrzywił się po raz kolejny. Westchnął.
- Kubusia.
Ari zamrugał. Noah mówił mu, że trudno mu było zaakceptować ojca człowieka. Ale...
- ...prawie go zabiłeś? – Nie mógł uwierzyć.
- Miałem dziesięć lat. Byłem głupim bachorem. Najgorszym, jaki chodził po Piekle – chłopak opowiadał z kwaśną miną. – Wstydziłem się ojca człowieka. Wstydziłem się, że w ogóle byłem adoptowany, jako drugi dopiero anioł w historii Piekła. Byłem biologicznym synem mordercy. Mój wujek, Cass, był zniesławionym aniołem, który odrzucił tron Piekła podczas koronacji. I miał mnie wychowywać człowiek. Człowiek, który sam wyglądał prawie jak dzieciak i miał idiotyczne, czerwone włosy. Nie mogłem go znieść. Był taki kochany, a ja życzyłem mu żeby się potknął w paszczę demona. – Noah wziął głęboki oddech. – Pewnego dnia, jak to najgłupszy bachor na świecie, postanowiłem uprzykrzyć Kubie życie na kolejny sposób, na jaki wpadłem. – Spojrzał na Ari'ego, jakby nie chciał powiedzieć następnego zdania. – Wlałem mu krew demona do herbaty.
Ari'emu opadła szczęka.
- Naprawdę chciałeś go zabić... - wymsknęło mu się z niedowierzania.
- Noo... - Noah się skrzywił. – Właściwie to byłem za głupi, żeby ogarnąć, że próbuję go zabić. Nie wiem, co gorsze, wiesz? Próbować zabić swojego rodzica w wieku dziesięciu lat z zimną krwią, czy nie rozumieć do końca w tym wieku, co znaczy śmierć. Widziałem nieraz jak anioły podczas treningów przebijają się mieczami na wylot. Wiedziałem, że „umieranie" boli. Jakoś nie dotarło do mnie jeszcze wtedy, że prawdziwa śmierć jest na zawsze. Że jeśli Kuba wypije tą herbatę i żaden medyk mu nie pomoże, już nigdy go nie zobaczę. Na szczęście, wiesz, Cass jest medykiem, więc Kuba przeżył.
Ari'emu znów napłynęły łzy do oczu. Gdyby drugiego ojca Noah nie było wtedy w domu, albo nie byłby medykiem, chłopak naprawdę zabiłby kogoś w wieku dziesięciu lat. Ari nigdy nawet nie miał dziesięciu lat, nie tak naprawdę. Urodził się, jak to anioły w Piekle, dorosły, wyłaniając się z niebiańskiego jeziora, z którego wody przeciekającej do piętra niżej formowały się anielskie kryształy. Od swoich pierwszych chwil rozumiał świat w pełni. Nie wiedział, jak to jest być dzieckiem, ale mimo to pamiętał swoje niedoświadczenie, zagubienie. Był dorosły, ale jednak inny niż teraz z latami doświadczenia na barkach. Noah musiało wtedy być jeszcze trudniej. Ari nie mógł sobie wyobrazić, jak chłopak poradziłby sobie ze swoim błędem, gdyby Kuba faktycznie umarł.
- Kuba nawet nie był na mnie zły, wiesz? Przyszedł do mnie i wtedy pierwszy raz zobaczyłem, jak płacze. Zapytał mnie, co może zrobić, żeby być dla mnie lepszym rodzicem. Dlaczego tak bardzo nie chcę być jego dzieckiem. I czy wolę iść do innej rodziny. Cass zgodził się wtedy mnie oddać. Kuba mógł mi wybaczyć od razu, ale nie Cassiel.
- Ale zostałeś z nimi – powiedział Ari.
Noah pokiwał głową.
- Zostałem. Szczerze? Byłem przerażony. Tym, jak Kuba upadł wtedy na ziemię, krztusząc się tą herbatą i własną krwią. Jak poprosił mnie ze łzami w oczach, żebym zawołał Cassiel'a, bo on nie da rady krzyknąć ani wstać. Jak Cass pierwszy raz popatrzył na mnie z takim lodem w oczach. Nie przestał mnie wtedy kochać, ale wiem, że nie wybaczył mi od razu. Byłem przerażony tym, co zrobiłem, i było mi zbyt wstyd powiedzieć, że chcę iść do innej rodziny. Później i tak byłem okropnym nastolatkiem. Przynajmniej nie próbowałem nikogo zabić, ale nie dogadałem się tak naprawdę z Kubą dopóki nie miałem jakichś dwudziestu, dwudziestu paru lat. Musiałem dorosnąć. Zmieniłem się. Dalej czasami chce mi się płakać ze wstydu, kiedy patrzę na Kubusia. Nie mogę uwierzyć, że mógłbym go nie mieć, gdyby Cass go wtedy nie uratował.
Ari'emu łzy spływały powoli po policzkach, bo też nie mógł sobie tego wyobrazić.
- Ale go wtedy zawołałeś. Cassiel'a. Żeby go uratował – zauważył.
Noah pokiwał głową.
- To była pierwsza „dobra" rzecz, jaką zrobiłem. Potem, powoli, boleśnie powoli, zmieniałem się na lepsze. – Uśmiechnął się do niego. – Ty też to zrobiłeś, prawda? Pierwszą dobrą rzecz. Muriel chyba nie podciął ci skrzydeł bez powodu?
Ari spuścił wzrok. To była prawda, ale... czy to wystarczyło?
- Zacząłem zadawać pytania – przyznał. – Kiedy Muriel wrzucił do klatki kogoś, kogo znałem. Kogoś, kto był po naszej stronie. A on nie potrzebował kogoś, kto zadaje pytania. Traktował mnie wcześniej dobrze, bo byłem mu posłuszny, jak pies – powiedział, zastanawiając się czy psy naprawdę są takie posłuszne, jak by wskazywało to powiedzenie, bo nigdy żadnego nie poznał.
- Słyszałem, że miał niezłą charyzmę. – Noah pokiwał głową. – Dlatego tyle aniołów do niego dołączyło.
Ari wzruszył ramionami. Na początku jak najbardziej doceniał jego charyzmę. Później uświadomił sobie, że chyba bardziej doceniał jego twarz.
Zacisnął powieki. Jeśli chciał być z Noah szczery, musiał się do tego przyznać.
- To w nim się kochałem – wykrztusił prawie przez zęby. Potem uchylił powieki, żeby zobaczyć reakcję Noah.
Chłopak pokiwał powoli głową.
- Już właściwie powiedziałeś mi wcześniej, nie? Że twoją pierwszą miłością był „najgorszy człowiek na świecie" czy jakoś tak. – Uśmiechnął się z rozbawieniem. – A ja powiedziałem ci, że w takim razie może być tylko lepiej. Nie tylko dlatego, że ja chyba nie mogę być gorszy od najgorszego człowieka na świecie, ale też dlatego, że tamten Muriel już nie istnieje.
Ari wziął głębszy oddech. Chyba czuł ulgę. Zdecydowanie ulgę. Noah go nie nienawidził.
- Jest niezły – przyznał teraz Noah, a Ari zamrugał w szoku po raz chyba setny tego dnia. – Szczególnie z tym czerwonym makijażem, który wcześniej nosił. Rozumiem, że teraz jesteśmy na misji i może nie ma czasu, ale myślę, że mógłby wrócić do tego eyelinera.
- Noah! – nie mógł.
- Co? – Chłopak się zaśmiał. – Chyba się nie nie zgodzisz, że Muriel nie wygląda źle, co? Nawet jak się już w nim nie kochasz, to ładna buzia to ładna buzia.
- Teraz tylko przechodzą mnie ciarki jak na niego patrzę – przyznał Ari. – Złe ciarki! – od razu dodał, bo dobrze wiedział, że Noah zaraz obróciłby to w jakiś niestosowny żart. – Nic przyjemnego.
- A czy na mój widok przechodzą cię przyjemne ciarki? – Noah oczywiście nie mógł się powstrzymać, chociaż pewnie nawet nie próbował, i obdarzył go pięknym, zadowolonym uśmiechem.
Ari spojrzał mu w oczy. Wzrok Noah na moment zbłądził, jakby chłopak chciał przyjrzeć się mu dokładniej, nie tylko jego twarzy. I, oczywiście, przeszły go na to ciarki.
Przyjemne.
- Powiedziałeś wcześniej, że nie możesz nic ciekawego porobić ani się zakochać, bo bardzo nie chcesz Upaść, dobrze pamiętam? I coś że moja uroda tego nie zmieni?
Ari spłonął rumieńcem. Teraz, kiedy nie musiał walczyć z ciężarem samochodu w rękach i rzadkim powietrzem niepomagającym w lataniu, dużo mocniej uderzyło go znaczenie swoich wcześniejszych słów. Może i nie wypowiedział wtedy swoich myśli tak dokładnie, ale Noah i tak oczywiście zrozumiał aluzję. Mimo czerwonych policzków, musiał jednak powiedzieć prawdę.
- I co chcesz z tym faktem zrobić? – spytał, unosząc głowę dumnie. – Nie zmienisz rzeczywistości, nawet tym swoim Kodem.
Część niego zaraz odezwała się gdzieś cicho w jego głowie. Co, gdyby Noah mógł sprawić za pomocą Kodu, że by nie Upadł?
...
- Kod raczej nic tu nie zaradzi – przyznał Noah. – Nawet jeśli dałoby się to jakoś zrobić, ja bym nie umiał, a przecież nie pójdę do Kubusia z prośbą „możesz mi pomóc przespać się z moim chłopakiem? Jest prześliczny i bardzo bym chciał".
- Chłopakiem?? – oburzył się Ari. – Nic takiego nie powie—
- Ale chyba zapominasz o jednej rzeczy – przerwał mu Noah z rozbawionym uśmieszkiem.
Ari'emu płonęły policzki, ale chciał wiedzieć, co takiego niby miał do powiedzenia.
- O czym? – zmrużył oczy.
Noah uśmiechnął się już z mniejszą dozą rozbawienia w oczach i pochylił się lekko w jego stronę.
- Od pocałunków się nie Upada – szepnął, obrzucając jego twarz wzrokiem z niewielkiej odległości.
Ari'emu przewinęło się przez głowę tysiąc myśli naraz.
Od pocałunków się nie Upadało. To prawda. Zresztą, pocałował już raz Noah. Pocałunki jednak prowadziły do Upadku. Były pierwszym krokiem do Piekła, prawda? Miałby... pocałować Noah, teraz, w tej chwili, i nie Upaść? Tylko go pocałować. Tylko pocałować. Dotknąć ustami jego ust. Może objąć go rękami. Wsunąć palce w jego czarne kosmyki.
Pocałować go.
I nie Upaść.
- Noah... - szepnął, też błądząc wzrokiem po pięknej twarzy chłopaka z małej odległości. Noah miał rację, że Kuba nie byłby w jego typie, trochę zbyt słodki, zbyt uroczy. Noah był wyższy od niego i tak, podobało mu się to, ale przede wszystkim podobała mu się jego twarz. Piękna, ładna, śliczna, ale nie w taki całkowicie uroczy do bólu sposób. Jego rysy były nieco ostrzejsze niż słodkie, oczy węższe niż okrągłe, linia szczęki wyraźna, usta idealne, ale zawsze prawie wykrzywione w jakiejś odmianie uśmiechu. To była delikatna uroda przełamana czymś ostrzejszym. Gdyby nie charakter chłopaka, mógłby wyglądać groźnie, ale jego łagodne spojrzenie i osobowość skupiona na przyjaźni, humorze i nieszkodliwie grzesznej zabawie sprawiały, że każdy rozluźniał się w jego obecności. Jego uroda i on sam potrafiły sprawić, że czujność Ari'ego malała, jego ściany stawały się cieńsze, wszystkie tarcze, które sobie wypracował przez lata, cała ta skorupa obojętności i niechęci do bliskości z ludźmi, kruszyły się. Miał ochotę powiedzieć „proszę". Proszę, pocałuj mnie. Ale... nie ufał sobie. Nie ufał, że będzie w stanie pocałować Noah i nie Upaść.
- Wiesz, że kiedy nasz kochany Stwórca ustalał zasady w Niebie, był prawiczkiem, prawda? Ledwie ogarniał czym jest seks, poza biologicznymi kwestiami. – Noah znów uśmiechał się z rozbawieniem. – Mówisz, że nie da się obejść faktów? Ja ci powiem, że dużo da się obejść. Dużo można zrobić i nie Upaść. – Wyglądał, jakby świetnie się bawił. Pewnie bawiło go zażenowanie Ari'ego na myśl, co można zrobić z drugą osobą i nie skończyć w Piekle z czarnymi włosami. – I na pewno można zacząć od pocałunków – dodał, po czym sięgnął ręką w jego stronę i odgarnął mu parę kosmyków grzywki z czoła. – Kocham te twoje złote piegi – mruknął. – Sam je sobie dodałeś, prawda? Bo urodziłeś się za wcześnie, żeby cię z nimi stworzono. To tak jak mój. – Wskazał palcem pieprzyk pod okiem. – Ale twoją są lepsze. Idealnie komponują się z oczami. Jestem pod wrażeniem twojej kreatywności – powiedział, bez dozy sarkazmu w głosie.
Ari zawsze myślał, że gdyby chłopak dowiedział się, że nie urodził się ze swoją obecną twarzą, odrzuciłoby go to. Że uznałby to za tani trik. Każdy mógł zgłosić się o zmiany w wyglądzie za pomocą Kodu, jeśli chciał. Liczyła się naturalna uroda, z którą się rodziło, prawda...?
Ale Ari uwielbiał pieprzyk Noah pod okiem. I uśmiech cisnął mu się na usta na jego myśl odkąd wiedział, dlaczego chłopak go sobie dodał. Dla solidarności z jego najlepszym przyjacielem, który też nie był „idealny".
Ari zmienił swój wygląd, żeby ludzie wokół niego zakładali, że urodził się później, po rebelii Muriel'a. I po to, żeby mógł udawać sam przed sobą, że to wszystko się nie wydarzyło. Prawda była jednak taka, że z czasem polubił te swoje oczy i piegi. Sam je sobie wybrał, więc miał zawsze trochę wrażenie, że są bardziej „jego" niż reszta ciała, z którą się urodził z przypadku.
- Chciałbym – przyznał w końcu cicho. Oddech mu drżał. Noah był tak blisko, czuł ciepło jego ciała. – Chciałbym cię pocałować. Ale boję się, że wtedy zapomnę, że nie chcę Upaść – powiedział z piekącymi policzkami.
Oczy Noah zabłysły, jeszcze piękniejsze, kiedy patrzył na niego z tak bliska i z taką radością.
- Mogę obiecać, że ci przypomnę – powiedział z lekkim rozbawieniem w głosie.
Ari zmarszczył brwi.
- Czemu miałbyś mi przypomnieć? – To nie miało sensu. Noah przypominający mu, że muszą przestać się całować.
Noah uniósł brew.
- Bo nie chcę, żebyś zrobił coś, czego byś żałował? – powiedział, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Jeśli teraz mówisz mi, że nie chcesz Upaść, to nie chcesz Upaść. Jak za minutę zmienisz zdanie, bo nie będziesz myślał jasno, to uznam, że mówisz od rzeczy, jak pijany. Zgoda?
Zgoda?
Ari zamrugał. Jeśli powie „zgoda", to znaczy, że...? Przełknął ślinę. Wziął jeszcze jeden drżący oddech.
I skinął głową.
Noah dotknął jego policzka. Delikatnie. Odgarnął mu kolejny kosmyk za ucho. Potem przysunął się bliżej na fotelu kierowcy. Zamknął oczy.
Ari nie umiał zamknąć oczu. Nie chciał. Noah pocałował go, a on patrzył z lekko przymrużonymi powiekami, jak rzęsy chłopaka drżą, jak marszczy leciutko brwi w skupieniu albo przyjemności.
Dopiero później zarejestrował jego usta na swoich ustach. Miękkie, delikatne. Miękki, delikatny gest. Później trochę mniej delikatny, kiedy chłopak nie odsunął się, tylko pocałował go mocniej, zaciskając usta na jego dolnej wardze, przesuwając dłoń z jego policzka na tył głowy. Wsunął mu palce we włosy, a pocałunek stał się rytmiczny. Ari w końcu zamknął oczy, próbując się skupić na jego oddawaniu. Nie miał pojęcia, co robi. Zupełnie. Ale bliskość Noah była tak przyjemna, tak właściwa, że nie potrafił się przejąć swoim niedoświadczeniem.
Chłopak całował go coraz mniej delikatnie. Ari'ego przeszły ciarki, kiedy poczuł język Noah na swojej wardze, później trącający lekko jego własny.
Gorąco. Robiło mu się gorąco. Ciepło zalało go wręcz falą, kiedy sięgnął ręką w stronę chłopaka, chcąc go dotknąć, przyciągnąć go bliżej siebie, a ten natychmiast zrozumiał i przesunął się z fotela kierowcy na jego własny. Musieli na moment przerwać pocałunek.
Noah ułożył się z nim na jednym fotelu pasażera, a potem ujął jego twarz w obie dłonie.
- Chodź tu – powiedział cicho, a Ari oblał się rumieńcem na jego niższy głos, mniej łagodny niż zwykle wzrok. I posłuchał go.
Znów się całowali, tym razem bardziej. Mocniej. Ich ruchy były szybsze, mniej cierpliwe. Ari objął szyję chłopaka, ten przyciągnął go bliżej. W tej odległości Ari mógł zsunąć rękę po jego plecach. Poczuł jak jego mięśnie napinają się pod dotykiem. Od razu pomyślał, jak bardzo chciałby dotknąć go bez warstwy ubrań odgradzającej go od gładkiej skóry. Wiedział jednak, że nie powinien, więc tego nie zrobił. Nie mógł się jednak powstrzymać przed szukaniem kształtów chłopaka przez materiał kurtki. Jego ramion. Jego barków. Talii. Wiedział, że tak będzie. Pocałunki były przyjemne, usta chłopaka miękkie, a jego język gorący na jego własnym. Ale dotykanie go było ciekawsze. Przyspieszony oddech Noah na jego twarzy przyprawiał go o ciarki i ścisk wnętrzności. Chciał go bliżej, bardziej. Chciał zdjąć z niego tą kurtkę i wsunąć ręce pod jego koszulkę, przyprawić go o dreszcze, tak jak on przyprawiał jego. I chciał, żeby Noah zrobił to samo. Nie powinien, oczywiście, że nie powinien, ale tego chciał.
A on był taki grzeczny! Był blisko, ale nie błądził rękami po jego ciele jak Ari. Całował go mocno, słodko, bawił się jego włosami, przyciągał go do siebie. Nie tego się Ari spodziewał. A powinien był, bo Noah był niemożliwie kochany. Obiecał, że nie pozwoli mu Upaść, nawet jeśli ten zmieni zdanie. Kochany. Zbyt kochany.
- Noah – szepnął. – Proszę. – Nie wiedział o co prosi. O mniej delikatności? O to, żeby jednak pozwolił mu zmienić zdanie? Żeby mu nie pozwolił?
Noah zabrał jedną rękę z jego policzka. Zaraz potem Ari prawie krzyknął, kiedy oparcie za jego plecami ustąpiło i wylądował na leżąco, Noah na nim. Chłopak szybko przeprosił za nie uprzedzenie go i wrócił do pocałunków. Teraz jednak ich pozycja zmieniła się. Ari czuł ciężar jego ciała na sobie, grawitacja ściągała ich bliżej. Kości biodrowe chłopaka wbijały się w jego własne.
Na Niebo i Piekło, dlaczego powiedział, że nie chce Upaść? Noah był zbyt dobry, zbyt grzeczny, żeby teraz go posłuchać. Całowali się, na leżąco, ale chłopak dalej chyba nie miał zamiaru zrobić nic więcej.
W końcu na moment przestał go całować. Spojrzał na niego, opierając łokieć koło jego głowy i wspierając policzek na dłoni. Wyglądał na niesamowicie zadowolonego z siebie.
- Wyglądasz jak dzieło sztuki z tymi rozczochranymi włosami i różowymi policzkami, wiesz? – mruknął.
Ari przygryzł wargę, mając ochotę powiedzieć mu, żeby przestał mówić i wrócił do całowania go. Kiedy jednak patrzył mu w twarz, wracały do niego jakieś resztki godności i zawstydzenia.
- Naprawdę nic byś nie zrobił, gdybym powiedział teraz, że jednak mogę Upaść? – musiał zapytać.
Noah uniósł brwi, a potem zaśmiał się cicho.
- Oczywiście. Przecież obiecałem.
Ari przewrócił oczami. Nie wiedział nawet czemu. Musiał.
Noah znów się roześmiał.
- Wiesz, mówiłem poważnie, że można sporo zrobić bez Upadnięcia i chętnie bym ci teraz pokazał, co miałem na myśli – spojrzał na niego z uwagą – myślę, że byłbyś chętny – zadowolony uśmiech – ale lecimy już dość długo i mam przeczucie, że—
- Nie wierzę!
Ari uniósł wzrok ponad ramieniem Noah i wyjrzał przez okno samochodu. Samochodu, który stał teraz w miejscu, bo... doleciał do celu. A przez okno patrzył na niego wkurzony Theo.
- Myśleliśmy, że nie żyjecie – odezwał się Muriel, a Theo pochylił się do auta i otworzył drzwi od strony pasażera mocnym szarpnięciem – a wy się dobrze bawicie – dokończył anioł.
- Dobrze? – Theo uniósł brwi, patrząc na Muriel'a, jakby wątpił w jego inteligencję. – Ten ma białe włosy – wskazał na Ari'ego – i obaj mają wszystkie zamki i guziki na miejscu, więc nie wiem, czy tak znowu „dobrze" się bawią. – Zwrócił się do nich. – Mogliście się trochę pospieszyć, biorąc pod uwagę ogólną sytuację.
- Statek nie mógł lecieć szybciej. – Ari podniósł się do siadu razem z Noah, poprawiając włosy i próbując siłą woli sprawić, żeby krew odpłynęła z jego czerwonej twarzy. – Uratowaliśmy go, tak w ogóle. Statek – dodał, byle tylko zmienić temat.
- Nie mówiłem o statku. – Theo przewrócił oczami. – Nie trzeba rozkładać wygodnie siedzeń, ani się całować, żeby załatwić pewne sprawy, ale widzę, że z niczym się wam nie spieszy. – Kiedy Ari odpowiedział mu tylko jeszcze mocniejszym rumieńcem i bezgłośnym otwarciem i zamknięciem ust, chłopak machnął na niego i Noah ręką, żeby się przesunęli w aucie. – Dajcie nam wejść.
Ari od razu został pokierowany na miejsce kierowcy. Wciąż był w szoku, że jest dobry w prowadzeniu. Na skrzydłach ledwie potrafił latać, ale auta jakimś cudem nie sprawiały mu żadnych trudności.
No, bardziej był teraz w sumie w szoku, że minutę temu całował się na fotelu obok z Noah, prosząc go, żeby zrobili więcej. W samochodzie. W poważnej sytuacji zagrożenia życia. Zwariował.
Może było mu łatwiej mieć takie myśli, kiedy wiedział, że nie będzie musiał spaść tysiąc pięter do Piekła? Cóż, nawet jeśli, to to wszystko i tak było szalone, a on nie mógł zwalczyć rumieńca z twarzy i miał wrażenie, że już nigdy nie będzie w stanie spojrzeć nikomu z obecnych w aucie ludzi w oczy bez zawstydzenia.
Na szczęście, Noah usiadł teraz na tylnej kanapie. Fotel pasażera zajął Seth, który najlepiej znał rozkład miasta. Theo, który usiadł z tyłu razem z Noah i Muriel'em nie wydawał się przejęty faktem, że nie siedzi obok swojego chłopaka, który niedawno prawie zginął na jego oczach. Ari widział w lusterku, jak tylko wygląda przez okno na czarną nicość wokół nich z nienaturalnie wręcz pustym wyrazem twarzy.
- Kto to w ogóle? – odezwał się nagle chłopak, a jego oczy natychmiast nabrały życia. Może Ari martwił się o niego niepotrzebnie.
- Kto? – zapytał Noah.
- Nasz śliczniutki kierowca – wyjaśnił Theo. – Nie znam gościa.
Ari się zarumienił. Ludzie mogliby przestać z komentowaniem jego wyglądu.
- Jestem Ari – przedstawił się, próbując bardziej skupiać się na jeździe niż rozmowie, ale z tymi ludźmi nie było to proste.
- Ok, ja jestem Theo, ale imię to mi najmniej tu wyjaśnia – odpowiedział chłopak. – Jeszcze rozumiem, że Noah tu przyleciał po Caell'a, Muriel też, a Seth dzieli ze mną chyba ten cały syndrom Sztokholmski, może w drugą stronę też działa? Ale ciebie nigdy na oczy nie widziałem. Zapamiętałbym.
- Przyleciałem po Caell'a i ciebie, kochany. – Noah pochylił się w stronę Theo, żeby zmierzwić mu włosy, ale ten odsunął się z taką miną, jakby odganiał natrętnego owada. – A Ari przyleciał, bo jest po prostu takim dobrym człowiekiem. – Uśmiechnął się szeroko.
- Aha. – Theo obrzucił ich obu spojrzeniem. – Pierwszy raz widzę, jak Noah zarywa do kogoś na serio, a nie dla jaj. Dobrze dla was. Ale muszę przyznać, białe włosy chłopaka Noah to większy szok niż cała reszta tego dnia.
- Większy szok niż to – odezwał się Seth, opierający głowę na szybie z zamkniętymi oczami, pewnie dalej czując się źle po postrzale – że twój brat też tu leci?
Ari po raz pierwszy zobaczył takie emocje na twarzy Theo.
- Cam po mnie leci? – zapytał cicho, bez nuty sarkazmu, czy żartu w głosie. Potem zmarszczył brwi i oparł się z trochę za dużą siłą o oparcie fotela, krzyżując ręce na piersi. – Idiota.
- Kochający brat, nie idiota – poprawił go oburzony Noah.
- I gdzie on niby jest? – Theo nie brzmiał na zadowolonego, że brat tak bardzo go kocha. – Czemu nie ma go z wami?
- Ludzie nie mogą przejść przez granicę światów – wyjaśnił rzeczowo Muriel. – Cameron leci okrężną drogą.
Oczy Theo otworzyły się na moment szerzej.
- Statkiem kosmicznym? – od razu się domyślił.
Później wszyscy zaczęli mu wyjaśniać całą sytuację. Wszyscy oprócz Ari'ego, który musiał się skupić na prowadzeniu i Seth'a, który, jak to on, nie był zbyt rozmowny.
Dolecieli do wąskiego przejścia między budynkami. Ari ostrzegł resztę o przyspieszeniu i obróceniu samochodu bokiem, żeby się zmieścić. Wszyscy złapali się czego się dało i auto wsunęło się między ogromne, solidne ściany wieżowców, znajdujące się nienaturalnie blisko siebie.
- Jak naprawiliście to auto? – ktoś musiał w końcu zadać to pytanie. Ari rzucił Noah krótkie spojrzenie przez lusterko. To miała być tajemnica, której chłopak nie mógł zdradzić nawet jemu.
- Mam swoje sposoby – powiedział tylko Noah.
- Czemu to brzmi nielegalnie? – Theo od razu wyłapał. – Gdybyś powiedział, że to magia, z normalną miną, to bym ci uwierzył. Musisz się oduczyć robić najbardziej podejrzane miny i odpowiadać, jakbyś chciał się pochwalić, że masz tajemnice.
Noah zmrużył na niego oczy.
- A nie mogę mieć tajemnic? – zapytał, prawie obrażony. – Zresztą, to tajemnica Kuby. Kod jest niebezpieczny, jeśli ktoś używa go niewłaściwie. Jeden błąd mógłby dosłownie rozsypać nasz świat na kawałki. Dlatego czym mniej ludzie o nim wiedzą, tym lepiej.
- Jeden błąd i rozwalisz cały świat? Kto ci pozwolił z tego korzystać i czemu używasz tego do naprawiania aut? – Theo mrugał z niedowierzaniem.
Noah przewrócił oczami, chyba trochę rozbawiony, a trochę poirytowany. Theo chyba działał tak na wszystkich.
- Naprawienie tym sposobem jednego silnika jest proste. – Machnął ręką. – Nic się nie może takiego stać, jeśli zrobi się to dobrze. Musiałem tylko usunąć ostatnią godz... - Odchrząknął. – W każdym razie, wiedziałem, co robię. Problem by był tylko, gdybym przypadkiem źle kliknął i usunął za dużo. To tyle. Trzeba tylko być ostrożnym.
Theo dalej unosił wysoko brwi.
- Ja bym mu zabrał ten telefon – powiedział.
- Gdyby Noah nie korzystał z Kodu, nie mielibyśmy teraz auta. – Ari poczuł, że musi stanąć w obronie chłopaka, mimo że Theo chyba nie mówił nic z tego na poważnie. – A teraz... - Wyprostował lot samochodu, opuszczając wąskie przejście i wlatując do zwyczajnej części miasta. – Teraz się nam ono bardzo przyda – powiedział, czując jak adrenalina przyspiesza mu bicie serca.
Ulice stolicy, tak jak wcześniej, roiły się od latających statków. Ich samochód dalej przypominał z wyglądu jeden z nich, więc powinni być bezpieczni.
Powinni.
Tak, jak wcześniej, latające statki unosiły się w powietrzu między wieżowcami nowoczesnego miasta. Inaczej niż wcześniej jednak, wszystkie z jakiegoś powodu stały bez ruchu.
Ari zrozumiał na co patrzy, zanim dotarło to do jego świadomości. Jego ciało już zareagowało i opuścił stery w dół, nurkując małą Teslą w gąszcz ulic poniżej.
- Na skalaną krew, wiedzą, że tu jesteśmy! – warknął Muriel. Ari usłyszał jak w małej przestrzeni auta odbija się szczęk kilku sztuk odblokowywanej broni.
Spojrzał w lusterko wsteczne. Gonili ich.
- Ten strażnik, który zestrzelił nam auto musiał się najpierw skontaktować o pomoc – zauważył ktoś trzeźwo.
Ari leciał przez gąszcz wąskich ulic na ślepo. Seth nie był w stanie kierować go z pamięci, bo wszystko działo się zbyt szybko. Co chwilę inny cesarski statek wylatywał z jakiejś bocznej uliczki i musieli skręcać.
- Nie strzelają do nas – zauważył Muriel. – Pewnie nie chcą przypadkiem strącić Theos'a do Pustki razem z nami. Dalej jest kartą przetargową za Ziemię.
- Jestem kartą przetargową za Ziemię?
No tak, tego jeszcze nie zdążyli mu wyjaśnić.
- Dlatego cesarz cię miał torturować. Powiedział, że cię odda, jak dostanie Ziemię – wyjaśnił Noah.
- Pojebało go? Kto by się na to zgodził?
Zdaniem Ari'ego, wszyscy powinni się bardziej przejmować pościgiem niż wyjaśnianiem Theo faktów, ale trzeba było przyznać, że była to niecodzienna historia.
- Lucy by się zgodził – wyjaśnił Noah.
- Chyba nie. Ledwie znam gościa. – Theo nie dowierzał.
Ari chciał, żeby wszyscy przestali gadać i zaczęli panikować, jak on. Wiedział, że nie dadzą rady uciekać autem przed całą hordą statków w nieskończoność.
- Gość jest twoim ojcem, Theo. – Trzeba było szybko uciąć temat, więc Ari postanowił wytłumaczyć wszystko w dwóch zdaniach. – Jesteś dzieckiem Lucyfera i dawnej królowej tego kraju. A teraz, dość pytań.
Theo wciągnął głęboki oddech.
- Patrz, miałeś rację. – Przechylił się przez oparcie fotela pasażera, żeby pociągnąć Seth'a za włosy i zmusić go do popatrzenia sobie w twarz. – Jestem dzieciakiem tej całej królowej. Czyli dalej jest szansa, że jesteśmy kuzynami. – Zaśmiał się.
- Co? – spytali wszyscy jednocześnie. Wszyscy, oczywiście, oprócz Ari'ego, który szarpnął teraz sterami do góry, bo dwa cesarskie statki zbliżały się do z nich z przeciwnych stron i nie mieli innej drogi ucieczki niż w górę. Theo spadł z oparcia fotela Seth'a na kolana Noah.
- Chodzisz ze swoim kuzynem? – zapytał go anioł z uniesionymi wysoko brwiami.
Theo wzruszył ramionami.
- Powiedziałem, że jest szansa. Mała szansa – podkreślił. – Ale jak coś, wolę nie wiedzieć. Seth nawet nie wie, w czym problem, więc... Mogłem nic nie mówić – doszedł do wniosku.
- Tutaj każda forma seksu jest zakazana, więc nie ma sensu zakazywać jakichś konkretnych osobno – Muriel wyjaśnił nieświadomość Seth'a. – Zresztą spróbuj wyjaśnić jakoś logicznie, dlaczego kazirodztwo to problem między dwoma facetami, którzy nie mogą mieć dzieci.
Ari zobaczył jak Theo macha ręką, chyba niezainteresowany wyjaśnieniami Muriel'a.
- Ja tu nie wysuwam moralnych argumentów, ani nie mówię, że to jakiś problem. Tylko mi się nie podoba. Nie gustuję w krewnych, tak o.
- Problem, czy nie problem – Ari'ego w ogóle nie obchodził temat sypiających ze sobą kuzynów – teraz mamy większy.
Skończyły mu się opcje. Uciekał krętymi ulicami coraz wyżej, aż znalazł się ponad ogromnym miastem, które wyglądało teraz z góry, jak chaotyczny zbiór długich igieł, ponabijanych ciasno obok siebie, zawieszonych w przestrzeni. Wieżowce pod nimi wydawały się teraz cienkie i kruche, niestety otaczająca ich chmara mniejszych i większych statków wyglądała już znacznie groźniej.
- Nie mamy dokąd uciekać – powiedział Ari, słysząc rezygnację we własnym głosie.
- Nie prześcigniemy ich tą Teslą, co? – musiał ktoś zapytać, chociaż odpowiedź była oczywista.
Nie mogli uciec, nie mogli zestrzelić wszystkich statków.
- Nie możesz nas stąd teleportować tym Kodem? – podsunął jeszcze Theo do Noah.
Chłopak jednak pokręcił głową.
- Mógłbym, gdybym wiedział gdzie jesteśmy. Na Ziemi mógłbym próbować, wbić odpowiednie współrzędne. Ale jesteśmy na jakiejś innej planecie, cholera wie gdzie. Tego miejsca nie ma w ogóle w Kodzie.
Więc ich opcje całkowicie się skończyły. Nic nie mogli zrobić.
W powietrzu rozległa się wiadomość z głośników chyba kilku statków na raz.
- Jesteście aresztowani. Mieszańca obowiązuje wyrok za nielegalne narodziny. Reszta klasyfikuje się jako szpiedzy z obcego kraju. Pozostańcie w miejscu i odłóżcie wszelką broń. W przypadku stawiania oporu, zostanie użyta broń wykorzystująca odpowiednią amunicję.
Broń na krew demonów.
- Nie poddajemy się bez walki – powiedział cicho Noah. – I tak nas zabiją, a Theo znów zamkną.
Theo wstał z kolan Noah. Musiał się pochylać, żeby zmieścić się w aucie.
- Zatrzymam ich, a wy stąd spieprzajcie – powiedział.
- Ta. – Noah przewrócił oczami. – Bo po to tu przylecieliśmy, żeby cię znowu zostawić.
- Może i nie, ale po co macie mnie zostawić przez danie się zabić? Wolałbym, żebyście mnie zostawili i dalej oddychali. Zresztą, mi nic nie mogą zrobić, nie tak naprawdę.
- I tak nie dasz rady zatrzymać ich na tyle, żebyśmy mogli uciec. – Muriel od razu przeszedł do faktów. – Co możesz zrobić? Wiem, że masz skrzydła, ale myślisz, że nie zastrzelą cię po prostu w parę sekund?
- Myślisz, że można mnie zastrzelić? – Theo uniósł na niego brew. – Nie udało im się mnie spalić na śmierć, myślisz, że kule coś mi zrobią?
- Tak – Muriel chyba nie miał cierpliwości się teraz kłócić – myślę, że jedna z nich przejdzie ci przez mózg, stracisz przytomność i zamkną cię z powrotem w klatce.
Theo miał uśmiech na ustach. Krzywy, pozbawiony wesołości, uśmiech szaleńca.
- Myślisz, że można mnie zamknąć w klatce? – spytał. – Może jeszcze do końca tego nie opanowałem, ale teraz – spojrzał na Seth'a, później na wszystkich pozostałych – mam większą motywację spróbować.
- Spróbować co niby? – Noah wyglądał już na rozzłoszczonego. Oczywiście, że nie potrafiłby zostawić go tutaj i uciekać.
Theo zabrał jeden pistolet z ich stosiku broni od Engelbaer'a.
- Na anielską krew? – spytał. Nikt mu nie odpowiedział, ale chyba wiedział, że ma rację. Do drugiej ręki wziął laserowy karabin. Przykucnął na podłodze między tylną kanapą a przednimi fotelami. – Dbaj tak dalej o jego fryzurę, Noah. – Uśmiechnął się, znów jak wariat. Przydługie, szare włosy wpadające mu do oczu dodawały mu jeszcze bardziej dzikiego, nieprzewidywalnego wyglądu. – Jak wrócę do Piekła, chcę dać mu więcej niż całusa, kiedy tak ładnie wygląda – dokończył, jak zawsze od rzeczy, a potem... odbił się od podłogi i wyskoczył do góry.
Ich auto miało sufit. Zdecydowanie. Ari spojrzał do góry, żeby się upewnić, że nie pominął wcześniej faktu, że ich samochód nie miał sufitu.
Miał.
Theo przeskoczył przez niego, i zaraz usłyszeli tupnięcie jego butów nad głowami. Sekundę później, wokół nich rozległ się hałas wystrzałów. Wszystkie statki musiały obrać Theo stojącego na dachu ich Tesli za cel. Jednocześnie usłyszeli też wystrzały bliżej. To chłopak musiał zacząć strzelać.
- Jak... - Noah zaczął, ale nie musiał dokańczać. Jak Theo przeskoczył przez solidny dach? Odpowiedź była prawdopodobnie jedna. Tak, jak wcześniej przebiegł w więzieniu przez kraty swojej celi. Wtedy mieli ważniejsze sprawy na głowie i wszyscy chyba uznali, że im się przywidziało. Teraz nie było jednak wątpliwości, czy to jakaś iluzja. Theo przeniknął przez samochód, a strzały otaczających ich statków musiały przenikać przez niego, lub przynajmniej przez jego głowę, bo jak na razie nie stracił przytomności.
Kiedy pierwszy zbłąkany strzał trafił w ich auto, nie ponad nie, usłyszeli, jak Theo odbija się od dachu samochodu i zaraz zobaczyli go przez okno, wiszącego w powietrzu na skrzydłach i strzelającego z broni do kolejnych statków bez zawahania, zupełnie jakby trafiające w niego kule nic mu nie robiły. A zdecydowanie w niego trafiały – całe jego ubrania przesiąknięte były krwią. Tylko jego twarz i włosy wyglądały na nieruszone. Cokolwiek powiedział wcześniej, że jeszcze nie do końca opanował, teraz chyba był w tym już dobry.
- Wiedziałem, że coś z nim jest zdecydowanie nie tak – odezwał się Seth.
- Teraz to mówisz?! – Noah nie mógł uwierzyć.
- Nieśmiertelność łatwiej wyjaśnić niż przenikanie przez materię – zgodził się z Seth'em Muriel. – Nie wiedziałem, że tak potrafi.
- Najtrudniej to wyjaśnić tą jego walniętą psychikę – parsknął Noah.
- Najłatwiej – nie zgodził się z nim Muriel. – To syn Lucyfera i królowej. Najmniej normalnych osób, jakie poznałem.
- Co robimy? – spytał Ari, zaciskając nerwowo palce na kierownicy. – Uciekamy, tak jak nam kazał? Armia jest nim zajęta, ale...
- Nie możemy. – Wzrok Noah był twardy. – Nie możemy go tu zostawić, nieważne jakiego twardziela zgrywa.
- Róbcie, co chcecie, ale ja zostaję – odezwał się Seth.
- Ty akurat nie masz skrzydeł, więc jesteś na łasce kierowcy – zwrócił mu uwagę Muriel.
- Mogę was stąd wyrzucić i sam prowadzić – powiedział chłopak twardo.
- Nie umiesz prowadzić, a poza tym nikt z nas nie chce uciekać – powiedział Noah. – Poza Ari'm. On właściwie... nie zna Theo, więc...
- Nie uciekam. – Ari nie miał najmniejszego zamiaru porzucać misji. Ani Noah. – Ale nie mam pojęcia, co możemy zrobić. Potrzebowalibyśmy więcej broni, więcej ludzi, albo—
Potężny huk wstrząsnął samochodem, powietrzem, wszystkim wokół. Ari zobaczył rozbłysk przerażająco mocnego światła pod powiekami. Kiedy otworzył oczy, trząsł się.
- Co to było? – szepnął, ale chyba nikt go nie usłyszał. Chyba wszyscy na moment ogłuchli.
- Mają bomby?! – Noah wyglądał, jakby krzyczał, ale Ari ledwie go słyszał.
Muriel przyciskał policzek do szyby, próbując chyba zobaczyć, co dzieje się ponad nimi. Ari, chcąc zrobić coś pożytecznego, obrócił samochód tak, żeby wszyscy mogli wyjrzeć przez okno w stronę, z której chyba nadszedł wybuch.
Zobaczyli go. Statek, wiszący nad nimi. Nie był za duży, ale był innego kształtu niż reszta. Niedobrze. Jeśli Ari się nie mylił, to on zdetonował przed chwilą bombę ponad ich głowami. Może jako ostrzeżenie.
- Skurwiel! – wykrzyknął Seth, rzucając się do okna, chyba żeby lepiej się przyjrzeć.
To Theo okazał się skur... tym, co Seth powiedział, bo nie mając w sobie chyba krzty strachu czy rozsądku, podleciał na skrzydłach do statku. Zatrzymał się może dziesięć metrów przed jego przednią szybą i wyciągnął przed siebie pistolet... a potem go opuścił.
Zobaczyli, jak spuszcza głowę. Chyba patrzył w ich stronę. Zaraz potem szarpnął głowę do góry, zaczął machać rękami, jakby próbował przekazać coś gestami... pilotowi nowego statku? Albo postanowił zatańczyć w powietrzu. Po poznaniu go, Ari nie był już niczego pewny, jeśli chodziło o chłopaka.
- Co, do cholery...? – mruknął Noah pod nosem. Ari zauważył, że chyba odzyskał już słuch. – Theo do nich nie strzela... Theo do kogoś nie strzela?
Ari natychmiast zrozumiał. Inny statek. Bomby, których nie widział jeszcze w użytku tutejszych.
- To może być Cameron? – spytał z niedowierzaniem i nadzieją przyspieszającą bicie serca, w końcu przez jakąś pozytywną emocję.
- Cam zrzucałby na ludzi bomby?? – Noah nie mógł uwierzyć. Ale Cam nie zrzucił bomby na ludzi, tylko wysoko w powietrzu. Jak ostrzeżenie. Ostrzeżenie, które mogło mówić „mam więcej siły po mojej stronie, użyję jej na was, jeśli zaatakujecie". I faktycznie, armia ucichła. Strzały ustały. Przynajmniej na razie. Theo jednak wyglądał na spanikowanego. Zamiast przeniknąć, jak wcześniej przez dach auta, do środka statku i przywitać się z bratem, obrócił się w ich stronę. Zwinął skrzydła, lecąc, szybko, prosto do nich.
Wszystko zdawało się iść w dobrą stronę. Jeśli Cam miał statek kosmiczny, którym mogli uciec bez zwłoki w kosmos, a do tego miał bomby, Theo powinien się cieszyć. Już prawie doleciał do ich auta, jednak nie wyglądał na zadowolonego. Ari nie rozumiał.
Seth złapał za klamkę od drzwi pasażera. Ari pomyślał, że chce pomóc Theo wlecieć do środka. Zamiast tego jednak, chłopak tylko wychylił się przez drzwi.
I zwymiotował.
Theo dopadł do auta i złapał chłopaka, zanim ten przechylił się za bardzo do przodu i wypadł z samochodu.
- Kurwa, wiedziałem – warknął Theo, przytrzymując Seth'a, który prawie wypadł z auta.
Ari usłyszał, jak Noah wciąga nagle powietrze.
- Ziemskie statki mają napęd atomowy – powiedział tonem, który przyprawił Ari'ego o ciarki, chociaż nie wiedział, co to znaczy. – Dosłownie, atomowy. Jak bomby. My wszyscy jesteśmy prawie nieśmiertelni, ale Seth...
Seth chyba zemdlał w rękach Theo.
- Cameron odpalił przed chwilą atomówkę? – odezwał się Muriel.
Ari dalej nie wiedział, co to znaczy, ale chyba zaczynał rozumieć, że nie znaczyło to nic dobrego dla śmiertelnego Seth'a. Nawet jeśli bomba wybuchła na tyle daleko i z na tyle małą mocą, że nie rozsadziła ich na kawałki, widocznie musiała mieć też jakieś inne efekty.
Theo obejmował nieprzytomnego Seth'a, przeplatając jego ciemne włosy przez palce w nerwowym rytmie.
- Jak, do cholery, leczy się chorobę popromienną nićmi duszy? – zapytał.
Ari nic z tego nie rozumiał, ale Theo chyba zadał dobre pytanie.
Bo nikt nie znał odpowiedzi.
___________________
Heej :D Wiem, że to była kolejna długa przerwa niestety :') Ale następny rozdział powinien być już szybciej.
Co myślicie? :3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro