Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXXVI - Czego naprawdę chciał

- Powinniśmy powiedzieć Evenowi? – spytał ciemnowłosy anioł, rozparty na krześle w rozluźnionej, wydawałoby się, pozycji, obgryzając jednak nerwowo paznokcie i wybijając stopą o podłogę nieregularny rytm. Skończył wpatrywać się i stukać palcami w swoje dziwne urządzenie, schował je do kieszeni i wstał na nogi, żeby zaraz zacząć krążyć nerwowo po pokoju. Noah. Chyba. Seth wciąż miał problemy ze zrozumieniem tej osoby. Wysoki i ubrany jak Strażnik, któremu zawsze było chyba za ciepło, mógłby budzić jakąś dozę respektu, a może nawet strachu, jednak tego nie robił. Seth miał przeczucie, że chłopak popłakałby się, gdyby ktoś powiedział mu coś niemiłego. Jak to się w ogóle stało, że przyjaźnił się z Theo?

- Powiedzieć Evenowi? – Muriel uniósł brew. – Zły pomysł. Po prostu zgarnijmy broń, ukradnijmy jakieś auto i lećmy najszybciej, jak to możliwe.

Seth tylko przytaknął. Brzmiało, jak plan. Na pewno lepszy niż dzielenie się całą ich dzisiejszą rozmową z jakimikolwiek władcami jakichkolwiek krajów lub światów. Dla ich trójki, Theo był osobą, którą chcieli uratować, dla królów – pionkiem w politycznej grze, nieważne jak bardzo im na nim zależało.

- Chyba zapominasz, że w tym wszystkim zakładnikiem Cesarza jest nie tylko Theo, ale też Caell. – Noah posłał Muriel'owi lodowate spojrzenie. – Dziecko Evena.

A więc drugi jasnowłosy anioł, którego Seth wtedy poznał był dzieckiem króla Piekieł. Dobrze było wiedzieć. Chociaż pewnie wyleci mu to z głowy. Wszyscy ludzie, których poznał w ciągu ostatnich paru dni byli ze sobą powiązani na wszystkie możliwe sposoby i ani nie mógł tego spamiętać, ani go to za bardzo nie obchodziło. Wszyscy po tej stronie rzeczywistości kładli jakiś nieuzasadnienie duży nacisk na pokrewieństwo i tym podobne sprawy. W świecie Seth'a dosłowne pokrewieństwo było samo w sobie przestępstwem, bo rodzenie dzieci nim było, a pokrewieństwo rdzeni nie było traktowane jak najważniejsza rzecz na świecie. Co z tego, na przykład, że Seth był biologicznie dzieckiem Cesarza i że ten sam Cesarz zrobił sobie wcześniej inne dziecko, legalnie oddając fragment swojego rdzenia tkaczom? Nie oznaczało to, zdaniem Seth'a, że w jakikolwiek sposób musiał go obchodzić jego brat. Był śmieciem i Seth życzył mu najgorszego. Ich pokrewieństwo znaczyło dla niego tyle, że, kto wie, może obaj mieli w sobie jakieś skłonności do szaleństwa po wspólnym rodzicu.

- Sam odbiję Caell'a – stwierdził twardo Muriel.

Noah zmrużył lekko oczy.

- Wytłumacz mi waszą relację, proszę – powiedział, chociaż nie brzmiał, jakby o cokolwiek prosił, a raczej rozkazywał. Seth już westchnął w duchu. Kolejna relacja, którą musiał zapamiętać, czy mógł sobie odpuścić już próby zrozumienia tych ludzi? Theo też jednak do końca nie rozumiał i jakoś ostatnio zaczęło mu to przeszkadzać. Wszyscy tutaj zachowywali się, jakby jego relacja z chłopakiem była w jakiś sposób wyjątkowa, bo się ze sobą przespali. Seth do tej pory nie wiedział w ogóle, że łączy ich jakakolwiek relacja, poza relacją między porywaczem i porwanym, którzy przez różne wydarzenia skończyli jako powiedzmy sojusznicy. Theo jednak myślał o tym wszystkim chyba trochę inaczej, trochę bardziej jak ludzie po tej stronie. Nie mogli się całować, bo, jak stwierdził, „całuje się tylko ludzi, których się lubi", lub coś w tym rodzaju. Chociaż i tak to robili. Nie mogliby ze sobą sypiać (a przynajmniej Theo by nie chciał?), gdyby faktycznie byli kuzynami, z jakiegoś powodu. I na to wszystko, idiota uratował mu życie i dał się pojmać i torturować, zamiast samemu próbować uciec przed Cesarzem. Według zasad panujących w tym świecie, Seth już bardziej by to rozumiał, gdyby jednak faktycznie byli spokrewnieni, bo najwyraźniej tutaj miało to jakieś głębsze znaczenie. Szczerze, bolała go od tego wszystkiego głowa, a nawet nie miał czasu teraz o tym myśleć.

- Moja relacja z Caell'em to nasza prywatna sprawa. – Muriel odpowiedział Noah chłodnym tonem.

Seth miał dość.

- A wy co do siebie nawzajem macie? – Westchnął. Zaraz potem zmienił zdanie. – Nie, nie mówcie mi. Po prostu zajmijmy się ważniejszymi sprawami, jak na przykład tym, że musimy zaopatrzyć się w broń, ale ta broń musi się nadawać do walki z moimi ludźmi. Może sobie tego jeszcze nie uświadomiliście, ale w Piekle takiej nie znajdziemy, chyba że spędzimy pół dnia wymieniając krew demonów w nabojach na anielską.

- Broń to nie problem. – Muriel machnął ręką. – A nie lubimy się z Noah, bo... - przekrzywił głowę, jakby nie usłyszał, że Seth jednak nie chce wiedzieć - ...pomijając fakt, że jak był jeszcze małym dzieciakiem, to trochę utrudniłem życie jego rodzinie... Prawdopodobnie nie znosi mnie, bo... - kącik jego ust drgnął, zanim dokończył zdanie - ...myśli, że chcę się przespać z Caell'em.

- Bo nie przespał się z Caell'em.

Aniołowie odezwali się jednocześnie, a potem zamarli i spojrzeli po sobie ze zmieszaniem.

Seth miał ochotę uderzyć głową w ścianę, a potem wyjść i iść ratować Theo samemu. Za dużo głupich komplikacji i pomieszanych relacji, w które nie chciał w żaden sposób się mieszać. Na jego skalaną krew, po co w ogóle o cokolwiek pytał.

- Bo nie przespałem się z Caell'em? – Muriel spytał powoli, jakby każde słowo w tym zdaniu było mu obce.

- A czemu miałbym mieć do ciebie jakiś problem, gdybyś z nim był? Pomijając oczywiście fakt, że dwieście lat temu byłeś totalnym świrem, ale to było dawno i... no nie nieprawda, ale jakby znam całą historię z grubsza, więc wiem, że to tak średnio twoja wina. Ale jak chodzi o Caell'a... - Zmrużył oczy. – Co ty z nim robisz? O co ci chodzi? Co? On cię lubi. Ewidentnie. Tobie, jak bardzo wyraźnie widać, też w cholerę na nim zależy, więc co jest nie tak? Nie próbuj mi w wmówić, że to dlatego, że jest dla ciebie „tylko przyjacielem", bo nie jestem takim idiotą. Lecisz na niego, ale z nim nie będziesz, bo co? Jeśli to ten sam powód, który ma z Caell'em całe pieprzone Piekło, to do Diabła z tobą. A nie wiem, jaki możesz mieć powód, chyba że poważnie aż tak nie interesuje cię seks. Wtedy... przeproszę. Ale mam nadzieję, że przynajmniej Caell wie na czym stoi. – Noah wyrzucił to wszystko z siebie w ekspresowym tempie. Potem posłał Muriel'owi kompletnie zmieszane spojrzenie. – Czemu miałbym cię nie znosić, bo myślę, że chcesz się z nim przespać? Bez sensu. Caell powinien być z kimś, na kim mu zależy. Jeśli obaj się lubicie nawzajem, to tylko życzę wam szczęścia.

Muriel zamrugał. Skrzyżował ręce na piersi.

- Myślałem, że może jesteś... zazdrosny?

Brwi Noah powędrowały do góry.

- Zazdrosny? Ja? Po pierwsze, monogamia to tak średnio moja działka, więc nawet jakbym leciał na Caell'a to miałbyś moje błogosławieństwo, a po drugie, znam Caell'a od dziecka, więc jest dla mnie jak rodzina. Raz go pocałowałem na próbę i nie było to lepsze niż gdybym pocałował Kubusia. Tak więc, z mojej strony droga wolna, tylko bądź dobrym chłopakiem, bo inaczej, przysięgam, włamię się do Kodu i wymażę Caell'owi pamięć o tobie, bo on naprawdę zasługuje na wszystko, co najlepsze.

Przez całą tą rozmowę Muriel stał ze skrzyżowanymi ramionami w niemal obronnej postawie. Teraz opuścił ręce i ruszył w stronę Noah. Zatrzymał się o krok od niego i... pogłaskał go po głowie?

- Zasługuje na cały świat – zgodził się z nim.

Noah najpierw prawie odskoczył na niespodziewany kontakt fizyczny, a potem ze zmieszaniem na twarzy pochylił lekko głowę w stronę niższego anioła, dając sobie zmierzwić włosy.

- No więc? – spytał mimo to jeszcze nie do końca ufnym tonem, z wciąż skrzyżowanymi rękami. – Czemu nasz śliczny Caell dalej chodzi w tej niemodnie białej fryzurze? Z tego, co zrozumiałem ostatnio, ta wasza „przyjaźń" trwa chyba dłużej niż ostatnia epoka na Ziemi i nie że każę się wam spieszyć, no ale... - Westchnął. – Nieważne. Nie powinienem się wpieprzać. W sumie, z tego co wiem masz jakieś... paręset tysięcy lat i nie sądzę, że farbujesz włosy na biało, więc chyba nawet nie chodzi tu o Caell'a...

Seth miał wrażenie, że na twarzy Muriel'a pojawił się lekki kolor. Ciężka sprawa, taka jasna skóra, na której odbijały się wszystkie silniejsze emocje. Właśnie docenił swoją ciemną karnację. Inaczej Theo nie dałby mu żyć za najmniejsze przyspieszenie krążenia z jakiegokolwiek powodu.

- Właściwie, ja i Caell... – Muriel odezwał się najbardziej niepewnym tonem, jaki Seth słyszał do tej pory z jego strony. – Po... – Odrząknął i skrzyżował na powrót ręce na piersi, wpatrując się w podłogę, jakby nagle go zainteresowała. – Pocałowaliśmy się – mruknął tak cicho, że Seth ledwie dosłyszał.

Oczy Noah rozbłysły. Zaraz potem niemal rzucił się na Muriel'a, wykrzykując jakieś przekleństwa, które nie miały dla Seth'a sensu. Jego radość – chyba? – trwałaby jeszcze dłużej, gdyby nie to, że ktoś właśnie zapukał do drzwi. Noah przestał targać całkiem już potarganą fryzurę Muriel'a w swoim ataku radości, którego drugi anioł, próbujący za wszelką cenę uwolnić się z jego uścisku, chyba nie rozumiał bardziej niż Seth. Wszyscy zamarli w bezruchu i zrzedły im miny. Ich na szybko sklecony plan ruszenia w trójkę po Theo na drugą stronę mógł za chwilę legnąć w gruzach, jeśli pod drzwiami pokoju stał właśnie Even, lub którakolwiek z osób, które mogły rozkazać im zająć się czymś innym.

Nikt nie zdążył zareagować, zanim drzwi, niedomknięte, jak się okazało, same się otworzyły, kiedy osoba po drugiej stronie zapukała.

A. Nic ciekawego. Kolejny białowłosy anioł. Było ich tu więcej niż Seth by się spodziewał.

- Ari? – Noah zamrugał, ale nie ruszył się, żeby wypuścić Muriel'a ze swojego uścisku.

- Noah? – Ari też przez chwilę wyglądał na zwyczajnie delikatnie zaskoczonego, pewnie dziwną sceną dwóch aniołów stojących bez ruchu, w pozie, jakby właśnie przerwano im pojedynek, który polegał na kompletnym zniszczeniu drugiej osobie fryzury.

Potem jednak spojrzenie Ari'ego przesunęło się na Muriel'a i jego wyraz twarzy zastygł w maskę, z której trudno było cokolwiek wyczytać. Bez słowa, anioł ruszył w stronę dwójki chłopaków.

Muriel wykorzystał nieuwagę Noah i uwolnił się z jego objęć. Noah otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale głos ewidentnie zamarł mu w gardle, kiedy nowy podszedł do niego, złapał go za rękę i odciągnął na parę kroków od Muriel'a. Potem nie puścił jego dłoni, tylko zacisnął na niej mocniej palce i rzucił zimne spojrzenie w stronę drugiego anioła.

Muriel uniósł brew.

- Zazdrosny chłopak? – spytał bez powagi w głosie. – Nie jestem zainteresowany, jak coś. – Uniósł ręce w obronnym geście. Ari nie wyglądał jednak na rozbawionego.

- Co ty tu robisz, Ari? Skąd w ogóle wiedziałeś, że tu jestem? – Noah nie zarejestrował chyba komentarza Muriel'a, ani niczego innego, odkąd nowy anioł pojawił się w pokoju, jakby ten ściągał na siebie całą jego uwagę.

- Jessie mi wszystko opowiedział, kiedy przyszedł pożyczyć pieniądze pięć minut temu – wyjaśnił Ari. Seth nie miał pojęcia skąd Jessie mógł wiedzieć o czymkolwiek.

- Jessie? – Noah nie rozumiał chyba lepiej od niego.

- Nieważne. Ważne, że zdążyłem, zanim zniknęliście – powiedział Ari, przełykając ślinę i wciąż nie puszczając ręki Noah. – Bo nie ma mowy, żebym pozwolił ci ruszyć do jakiegoś innego świata—

- To nie będzie takie niebezpieczne, jak brzmi! – natychmiast przerwał mu Noah z lekceważącym machnięciem ręką, takim tonem, jakby bardzo chciał wszystkich przekonać o tym, co mówi, bo sam nie był przekonany. – Miło mi, że się martwisz, ale damy sobie radę! W każdym razie, ktoś musi ratować Theo i ja jestem jego przyjacielem, Seth chyba chłopakiem, a Muriel takim jakby rodzicem w jakimś dziwnym sensie, więc kto by miał iść, jak nie my? Chyba nie chcesz się zgłosić, co? – Machnął ręką. – Nie ma sensu, żebyś ryzykował życie dla Theo, którego nigdy nie poznałeś, więc—

Tym razem to Ari mu przerwał.

- Nie chodzi o Theo.

Wszyscy spojrzeli na chłopaka z zaciekawieniem. Noah chyba z... nadzieją?

- Chodzi o mnie? – spytał z szerokim uśmiechem. – Bo się o mnie martwisz? – Wyglądał, jakby ktoś właśnie podarował mu wymarzony prezent.

Ari nie patrzył jednak na niego, tylko wbijał wzrok w Muriel'a, który nie wyglądał na zbytnio zainteresowanego tą całą rozmową. Musiał się jednak zainteresować, kiedy anioł odpowiedział.

- Chodzi o niego.

Seth podążył wzrokiem za wyciągniętym palcem Ari'ego i tak, nie było wątpliwości.

- O Muriel'a? – Noah zamrugał, zbity z tropu. Muriel zmarszczył brwi. Seth tylko westchnął w duchu.

- Nie można mu ufać – oznajmił Ari. Atmosfera w pokoju zgęstniała, ale Seth nie miał już na to cierpliwości. Sięgnął po kurtkę, którą dostał parę dni temu od Noah, i skierował się do drzwi na korytarz.

- Wyjaśnicie to sobie po drodze – machnął na wszystkich ręką.

Skomplikowanych relacji ciąg dalszy, ale chyba mieli ważniejsze sprawy.

***

Albo i nie. Seth nie miał pojęcia, gdzie teraz byli, ale ten hałas, chaos i ścisk panujące w pomieszczeniu nie kojarzyły mu się w żaden sposób z miejscem, w którym można by zdobyć broń.

Instynktownie zakrywał uszy i mrużył powieki, bo migające kolorowe światła i głośne dudnienie dziwnych, jakby nakładających się na siebie dźwięków przyprawiało go o zawroty głowy.

- To przeklęte miejsce – usłyszał, jak ktoś obok niego mruknął pod nosem i od razu zgodził się w duchu z tą osobą. Ari'm, tak. Chyba musiał zapamiętać imię anioła, bo zapowiadało się na to, że idzie na drugą stronę z nimi. – Te hologramy są ładniejsze od aniołów i jakoś trudno się skupić... jakby ktoś zaprojektował ten klub, żeby sprowadzać ludzi na złą drogę... – mamrotał Ari, ale Seth nie miał pojęcia, co miał na myśli. Chociaż obu im nie podobało się to miejsce, chyba z zupełnie różnych powodów.

- Wszystko ok? – ktoś go dotknął i Seth odskoczył. Noah, oczywiście. Wpatrywał się w niego, jakby czegoś nie rozumiał. – Powinno ci się podobać, jak wszystkim, a wyglądasz, jakbyś miał zaraz puścić pawia.

- Podobać? Jak wszystkim? – Seth nie mógł uwierzyć. Naprawdę zbierało mu się na wymioty od tego natłoku zupełnie niewspółgrających ze sobą bodźców. – Ari'emu też się nie podoba...

- Jemu za bardzo się podoba, tylko nie chce się do tego przyznać. – Noah machnął ręką.

- Nie podoba mi się – wtrącił się Ari, bardzo pewnym tonem. – To miejsce próbuje zwieść ludzi na pokuszenie – stwierdził, a Seth nie miał pojęcia, co to znaczy.

- Na pokuszenie? – Noah się zaśmiał. – A co – zaprezentował swoją twarz gestem – wyglądam seksowniej odtąd tu weszliśmy?

Ari otworzył usta, po czym je zamknął.

- Pokój dla par w tamtą stronę. – Muriel pokazał palcem. – A my z Seth'em do czegoś się przydamy i poszukamy Engelbaer'a.

Noah westchnął, jakby smutno.

- Podoba mi się ten plan, ale może nie dzisiaj. Musimy znaleźć Engelbaer'a i kupić—

- Chodź, poszukamy go – przerwał mu Ari. – Będzie łatwiej, jeśli się rozdzielimy – powiedział, całkiem słusznie, a potem złapał Noah za dłoń i odciągnął go w tłum.

Seth ledwie zarejestrował, że zostawili go samego z Muriel'em. Wszystko właściwie ledwie rejestrował. W oczach mieniły mu się kolory, których nigdy chyba wcześniej nie widział, chwiał się na nogach i miał wrażenie, że otaczający go hałas nie pochodzi od ściśniętego w pomieszczeniu tłumu ludzi, tylko absolutnie zewsząd.

- Ty naprawdę nie czujesz się dobrze – usłyszał chyba Muriel'a. – Myślałem, że ten klub potrafi się dostosować do preferencji dosłownie każdego, ale najwyraźniej wyjątkiem są mordercy z innego świata, co?

Seth nie miał siły tłumaczyć mu, że technicznie rzecz biorąc żaden z niego morderca, bo nigdy nie przydał się jako łowca, a Theo jak na złość nie umarł, kiedy go zabił. Nie miał siły, ani chęci. Czuł, jak śniadanie podchodzi mu do gardła, a głowa zaraz chyba wybuchnie od zgrzytającego chaosu w jego głowie. Jak miał w takim stanie szukać w tłumie tego sprzedawcy broni? W normalnych warunkach nietrudno byłoby go pewnie znaleźć – jedną z niewielu osób o tak ciemnej karnacji w pomieszczeniu, ale Seth po prostu nie mógł.

Chyba musiał stąd wyjść.

Chyba musiał, albo zwymiotuje Muriel'owi na buty.

Chyba—

Oczy czerwone jak niebo i znajomo błyszczące włosy. Nie był w stanie szukać, ale chyba go znalazł. Pierwsza osoba z jego świata, jaką zobaczył po tej stronie przyglądała się mu z drugiego końca pomieszczenia spod lekko zmrużonych powiek.

Seth chciał coś powiedzieć albo wskazać mężczyznę Muriel'owi, ale wciąż nie mógł sklecić słów, przytłoczony zalewającym go chaosem. Potem zobaczył, jak czerwonooki podnosi coś w ręce. Wyglądało, jak bardziej skomplikowana wersja tego urządzenia, z którym nie rozstawał się Noah. Chwilę później Seth zobaczył je wycelowane w siebie. Nie wyglądało na broń, zdecydowanie nie, ale pewnie lepiej było się usunąć z drogi—

Zobaczył światło. Raz w życiu widział na Ziemi zjawisko nazywane burzą i właśnie z tym mu się to skojarzyło. Chwilowy, przeraźliwie jasny rozbłysk światła zabrał mu całe pole widzenia, a potem...

Biegł na niego demon. Adrenalina podniosła mu włoski na karku, ale nie czuł prawdziwego strachu. Miecz leżał mu pewnie w rękach, a on miał za sobą setki treningów i wiedział dokładnie, jak walczyć z tymi potworami z ciemności.

Kiedy demon zbliżył się na wystarczającą odległość, Seth odbił się od ziemi z łatwością, tnąc mieczem powietrze, aż ostrze zatopiło się w twardym i oślizgłym cielsku bestii. Jej krzyk był przeraźliwy.

Przeraźliwy?

Seth zawahał się, nie wiedząc czemu, ale demon i tak nie miał z nim szans. Miecz z anielskiego kryształu trafił go w kark, a ostrze weszło aż po rękojeść. Seth zaparł się nogami o cielsko potwora, na grzbiecie którego stał, i wyszarpnął broń tak, żeby do reszty rozpłatać grube karczystko. Usłyszał ten nieprzyjemny wrzask jeszcze raz, a potem demon padł na ziemię kompletnie bezwładnie, zdecydowanie martwy. Misja się więc powiodła, ale Seth nie przewidział jednego. Tego, że właśnie stał na tym przewracającym się demonie, a do ziemi miał trochę daleko.

Odruchowo krzyknął, kiedy stracił równowagę i zamknął oczy, zanim uderzył w ziemię.

Albo zanim nie uderzył w ziemię.

Otworzył powoli oczy, nie dowierzając, kiedy nie spotkał się z twardym gruntem.

- Wow – usłyszał i podniósł wzrok na twarz osoby, która wybawiła go od nieprzyjemnego upadku. Ciemnowłosy chłopak złapał go metr przed przywaleniem w ziemię i teraz trzymał go na rękach, patrząc na niego z góry jak na idiotę. – Ja rozumiem ryzykowne akcje i tak dalej, seksownie to wyglądało i w ogóle, ale co to miało potem być? Albo ogarnij sobie, jak wylądować na ziemi, albo nie zapominaj o skrzydłach? – Mierzył go oceniającym wzrokiem z uniesioną brwią.

Seth miał ochotę przewrócić oczami.

- Postaw mnie na ziemi – powiedział tylko, mrużąc powieki. Nie było przecież pewności, że wyląduje na ziemi jak idiota. Miał jeszcze cały metr spadania, żeby coś wymyślić.

- Może lepiej nie – usłyszał odpowiedź. – Jeszcze zapomnisz, że masz nogi i się przewrócisz.

- Nie zapomniałem, że mam skrzydła – Seth się obruszył. Nie zapomniał, po prostu... po prostu to nie była taka oczywista rzecz. Skrzydła. Co za głupota. Żadna istota na Ziemi nie miała czterech kończyn plus skrzydeł. Albo ręce, albo skrzydła. Tak to działało w naturze. Jak można było pamiętać o czymś tak bezsensownym? – Jak mógłbym zapomnieć? – powiedział jednak tylko.

- Nie wiem, najwyraźniej zapominasz o istnieniu rzeczy, kiedy ich cały czas nie widzisz. Jak złota rybka.

- Theo. – Seth miał dość. – Postaw mnie. – Dziwnie się czuł trzymany w taki sposób, nie mówiąc już o tym, że obaj byli właśnie w pracy i jego zdaniem powinni się zachowywać z trochę większą powagą. Theo jednak nigdy nie zachowywał się poważnie i Seth nie powinien się zdziwić, kiedy chłopak, zamiast odstawić go na ziemię i zająć się szukaniem sztyletu, który zgubił, kiedy próbował trafić wcześniej demona, pochylił się w jego stronę i pocałował go.

To już w ogóle nie wypadało w pracy – pomyślał Seth, ale jego poczucie obowiązku gdzieś się ulotniło, kiedy poczuł miękkie usta chłopaka na swoich ustach i muśnięcie jego grzywki na czole. Oddał pocałunek, bo przecież nikogo tu poza nimi nie było i już zajęli się demonem, więc to nie tak, że lekceważyli swoją pracę, prawda?

Dalej jednak nie podobało mu się to, że Theo trzymał go na rękach. Przerwał więc pocałunek, na co drugi chłopak zareagował cichym mruknięciem protestu, po czym Seth spróbował się uwolnić z jego chwytu i...

Oczywiście, że wylądowali na ziemi.

Seth'owi przeszła przez głowę zabawna myśl, że Noah totalnie wściekłby się, gdyby ktoś ubrudził jego biały mundur pyłem z otchłani. Theo na szczęście nie miał podobnych problemów, nie protestując słowem co do pozycji w jakiej się znaleźli. On na ziemi na plecach, Seth na nim. Białe mundury Strażników całe w czarnej ziemi, ich twarze centymetry od siebie.

Był śliczny. Czarna grzywka opadała mu na równie ciemne oczy, biała skóra lekko rumieniła się na policzkach. Wszystko w nim było znajome, ale fakt, że tak dobrze znał rysy jego twarzy nie sprawiał, że się nimi nudził. Całowanie go lub sprawianie, że chłopak zagryzał wargę w emocjach i zamykał oczy z przyjemności zawsze tak samo przyprawiało Seth'a o gorący dreszcz i szybsze bicie serca. I bardzo dobrze, skoro mieli spędzić razem całą wieczność, prawda? Trochę nie rozumiał Noah, który twierdził, że sypianie z jedną osobą przez całe wieczne życie w Piekle byłoby nudne. Dla Seth'a inni ludzie poza Theo byli nudni.

Pocałował go, opierając się łokciem o ziemię obok jego twarzy, tak samo nie przejmując się pobrudzeniem nieskazitelnie białego uniformu czy swojej jasnej skóry.

Ciekawe dlaczego cera aniołów pozostawała tak samo biała, mimo że kolor ich włosów i oczu się zmieniał – przyszło mu do głowy, kiedy Theo oddał pocałunek, zaplatając mu palce we włosach i przymykając powieki, między którymi z tej odległości można by było dostrzec błysk czarnych jak otchłań tęczówek. Seth jednak całował chłopaka z zamkniętymi oczami, nie przejmując się kolorem jego oczu czy skóry. Właściwie, czy kiedykolwiek widział kogokolwiek z ciemną karnacją? Może ludzi z Ziemi, tak, ale to był inny odcień, ciepły, brązowy. Inny. Inny od czego? Nie miał pojęcia, bo przecież całował się z Theo i nie miał powodu o tym myśleć.

Poczuł palce chłopaka zsuwające się po jego klatce piersiowej, jego dłoń odsuwającą ich nieco od siebie, ale tylko po to, żeby zacząć rozpinać Seth'owi guziki munduru. Oddech uwiązł mu na chwilę w gardle, kiedy zalała go fala pragnienia. Potrzeby. Byli jednak w pracy i może całowanie można było wybaczyć, ale to?

- Theo... - mruknął niechętnie, wcale nie chcąc powtrzymać jego rąk sprawnie rozpinających kolejne guziki uniformu Strażnika. Nie chciał, ale to naprawdę była przesada. Podniósł się trochę, siadając na jego biodrach, co może nie było zbyt mądre w tej chwili, i złapał niecierpliwe ręce chłopaka.

- Nikt się nie dowie – zapewnił go Theo, ale Seth dobrze wiedział, że ten powiedziałby wszystko byle go przekonać, bo konsekwencje tego, że potencjalnie ktoś z ich warty mógłby jednak ich zobaczyć, mało go obchodziły.

Seth zmrużył oczy, nie puszczając jego dłoni. Miał trochę więcej rozsądku od chłopaka i nie miał aż takiego problemu z odkładaniem rzeczy na później jak on. W końcu mieli całą wieczność, prawda? – pomyślał, zawieszając wzrok na swoich dłoniach zaciśniętych na dłoniach Theo. Splecione ze sobą, białe niemal jak śnieg, palce rąk dwóch osób. Dotykanie chłopaka było przyjemne, nawet w taki niewinny sposób. Mogliby robić to częściej, prawda? Trzymać się za ręce.

- Seth? – Theo wyrwał go z zamyślenia, wpatrując się w niego z lekko zmarszczonymi brwiami. – Coś nie tak? Jednak sobie coś zrobiłeś, jak walczyliśmy z tym demonem?

Seth nie był pewny czy coś było nie tak.

- Mam wrażenie – zmarszczył brwi, wciąż nie puszczając dłoni chłopaka – że... nigdy wcześniej tego nie widziałem.

- Eee... - Theo uniósł brew. – Czego nie widziałeś? Myślę, że u mnie to widziałeś już wszystko...

Seth chciał się na to zaśmiać, ale z jakiegoś powodu nie mógł. Wpatrywał się w ich splecione dłonie i coś mu w tym widoku nie pasowało.

Ubrudzone mankiety białego munduru? Nie. Na pewno nie.

Sam fakt, że trzymali się za ręce? Niby jakim cudem?

Kolor ich skóry? Zupełny brak kontrastu między cerą dwóch upadłych aniołów. Nie. Nie, prawda? Czemu coś miałoby się w tym nie zgadzać? Wszystko było dobrze.

Absolutnie wszystko.

Miał pracę, do której się nadawał. Silne, nieśmiertelne ciało anioła. Swoje Piekło, za które codziennie walczył bez zastanawiania się czy powinien. Króla i królową, których szanował. I Theo. Miał Theo. Tutaj. Teraz. Zawsze. Na zawsze.

Theo, w białym mundurze, z jasną cerą i kontrastem ciemnych oczu i włosów, pozbawionego jakiegokolwiek koloru, który przywodziłby na myśl, na przykład... niebo? Był śliczny. Śliczny.

Ale nie piękny.

- Seth, poważnie, wszystko w porządku? – spytał, a w jego głosie brzmiało szczere zmartwienie. Szczere zmartwienie. Czy Seth kiedykolwiek słyszał w jego głosie coś podobnego? Nieszczery brak zmartwienia. To brzmiało jak Theo. Theo, który nie miał się na tyle dobrze, żeby przyznawać się do jakichkolwiek prawdziwych, pozytywnych uczuć.

- Theo? – Seth odezwał się i z jakiegoś powodu jego głos zadrżał. Musiał go zapytać. – A ty? Masz... się dobrze? – Patrzył mu prosto w oczy.

Theo najpierw zmarszczył brwi, chyba nie rozumiejąc pytania. Potem rozejrzał się wokół. Zamrugał kilka razy. Seth miał wrażenie, że widzi lekką wilgoć w jego oczach.

- Czemu... miałbym się nie mieć dobrze? – spytał, ale jego głos nie brzmiał tak wesoło i beztrosko, jak parę minut temu, kiedy uratował go przed upadkiem lub gdy całowali się na ziemi.

- Czemu... - Seth za nim powtórzył. Nie miał pojęcia czemu miałby się nie mieć dobrze. – Bo... Bo wyglądasz... - spojrzał mu w ciemne oczy. Oczy, w których coś się nie zgadzało. Kolor. Tak, kolor też, ale przede wszystkim... Seth był pewny, że widział to w jego oczach już wcześniej. To, czego chłopak najbardziej nienawidził i czego najbardziej się bał. Choć nie było ku temu powodu, w oczach Theo z pewnością, odkąd pierwszy raz skrzyżował z nim dzisiaj wzrok, można było zobaczyć...

Ból.

Theo zamrugał po raz kolejny. Kiedy jego powieki się uniosły, jego oczy nie były już czarne. Nie były też zwyczajnie czerwone jak niebo. Były czerwone jak...

Ogień.

Seth zerwał się z jego kolan. Musiał się odsunąć, bo nagle to poczuł. Na skórze.

Gorąc. Ból. Płomienie.

Theo podniósł się za nim na nogi. Jego biały mundur ubrudzony był zwyczajnie pyłem z otchłani, cały wyglądał zupełnie zwyczajnie, poza tym, że nie wyglądał już jak anioł, tylko jak... jak Theo. Seth spojrzał na swoje ręce i to zobaczył. Swoją ciemną skórę, opinającą dłonie poznaczone małymi bliznami, które nigdy nie mogły zagoić się do końca. Ręce śmiertelnego.

Spojrzał znów na Theo, czując jak do ust napływa mu kwaśna ślina zwiastująca nudności. Theo wciąż tu był, ubrany jak Strażnik, stojąc z nim pośrodku otchłani Piekła, za zanim leżało cielsko demona, którego razem pokonali. Wszystko w tej scenie było jednak nie tak, bo Theo... płakał.

To nie był płacz smutku. Łzy spływały mu po twarzy, którą wykrzywiało tylko jedno wyraźnie odbijające się uczucie. Przerażający, niemożliwy do zniesienia ból.

- S-Seth – wykrztusił. – C-Co... C-Co ty... - ledwie łapał oddech, a Seth nie mógł się ruszyć, sparaliżowany. – Co ty... mi zrobiłeś?

Seth drgnął. Co mu zrobił? On? To przez niego tak płakał?

Theo w końcu zamarł bez ruchu ze spuszczoną głową. Potem zrobił krok w jego stronę. Seth nie mógł ani nie miał zamiaru się cofnąć.

Theo podszedł do niego i wreszcie podniósł głowę. W jego oczach obecny był ten sam ból, ale teraz można w nich było zobaczyć coś jeszcze.

Oczywiście, wściekłość.

Chłopak uniósł ręce. Seth wciąż się nie ruszał. Poczuł dłonie Theo na policzkach, zobaczył wyraz jego oczu z bliska. Zawsze chłodne ręce Theo. Zawsze były chłodne, bo temperatura ciała Seth'a była po prostu naturalnie wyższa. Teraz były jednak ciepłe. Nie ciepłe. Gorące. Gorące, jak ogień.

Wtedy zobaczył w oczach Theo coś, czego nie widział już od dawna. Z początku Theo zawsze patrzył na niego z nienawiścią, z bardzo dobrych powodów. Potem jednak, z każdym dniem, który spędzili razem, jego spojrzenie łagodniało. Potrafił być na niego zły, potrafił rzucać ostrymi słowami, ale już go nie nienawidził, jakby po części chociaż wybaczył mu to wszystko, przez co musiał przez niego przejść. Teraz jednak nie było wątpliwości. Theo trzymał na jego policzkach ręce, które paliły żywym ogniem. Robił to, bo wiedział, że w ten sposób go zrani. Patrzył na niego tak, jak pewnie zawsze powinien. Z nienawiścią.

- To powinieneś być ty – powiedział. – To miałeś być ty.

To miał być on. Seth zawsze wiedział. Widział stos na placu egzekucyjnym każdej nocy w swoich snach. Wiedział, że w tamtym miejscu skończy. Było mu to pisane, nie przez los ani boskie przepowiednie, tylko przez to, że urodził się w świecie, w którym takie rzeczy się działy. Ludzie umierali na stosach i nie było powodu, czemu to nie miałby być w końcu on.

Theo wychował się w świecie, w którym takie rzeczy się nie działy. Nigdy nie miał w ten sposób cierpieć. Skończył tam z tylko jednego powodu.

- Pamiętasz, jak powiedziałeś mi, że po tym, jak myślałeś, że mnie zabiłeś wtedy w Nowym Yorku, zastanawiałeś się nad wyjściem na słońce? – Theo przekrzywił głowę. – Czemu tego nie zrobiłeś? Naprawdę myślisz, że powinienem tu być zamiast ciebie? Tylko dlatego, że nie jesteś niczemu winny? Ja też nie jestem. Ale mnie nie musiało tutaj być. To wszystko twoja wina.

Palący gorąc nie bił już tylko od dłoni Theo. Seth czuł, jak rozprzestrzenia się po całym jego ciele. Zobaczył jak jego biały mundur, który nigdy naprawdę nie był jego, staje w ogniu. Płomienie przetrawiły mu skórę, kości. Jego ciało rozpadało się w pył i nadchodził koniec, który był mu pisany od urodzenia. Nie miał pojęcia czy krzyczy, czy upadł na kolana, czy płacze. Sam ból doprowadził go do utraty zmysłów w sekundę. Najgorsze jednak było to, że już wiedział. Choć ogień na jego skórze zdawał się niczym nie różnić od prawdziwego, on już wiedział, że to nie dzieje się naprawdę. Jego ciało nie stało w płomieniach, jego śmierć się nie zbliżała. Niczyja śmierć się nie zbliżała. Bo to Theo zajął jego miejsce, a Theo nie mógł umrzeć.

Theo. Jego Theo, który powiedział mu kiedyś, że gdyby miał wybierać, wolałby żyć sto lat jak on niż dosłownie nie móc umrzeć. Nieśmiertelność sama w sobie go przerażała. Czy teraz czuł się, jakby miał spędzić tą nieśmiertelność na stosie? Czy wiedział, że po niego idą? Miał jakąkolwiek nadzieję? Czy to miało znaczenie? Pewnie zdążył już postradać zmysły, a Seth nie mógł cofnąć czasu i zająć jego miejsca, żeby cierpieć tylko parę minut i umrzeć. Nie mógł wymazać tego, co się stało, nawet jeśli go uratuje. Nawet jeśli sam umrze i jego świadomość rozpłynie się w nicość, nie będzie to miało znaczenia, bo Theo będzie pamiętał. Będzie pamiętał na wieczność. Ten ból i tego, bez którego nie musiałby przez to przechodzić. Tego, którego nie powinien był uratować. Seth nie powinien był mu pozwolić. Nie powinien był. Nie powinien. Nie powinien był. Nie...

- ...th? ...eth? Seth!

Poczuł coś poza bólem. Właściwie, ból zniknął. Jedyne co czuł, to twardą podłogę pod kolanami i czyjąś chłodną dłoń na ramieniu.

- ...Noah? – wykrztusił przez zaciśnięte gardło. Wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatnich minut, wydawało się trwać jednocześnie wieczność i mgnienie oka. Całe życie, zupełnie inne życie, w którym urodził się aniołem w Piekle i walczył u boku Theo w Straży wydarzyło się w sekundę. Ogień, który przed chwilą trawił jego ciało oczywiście nigdy nie istniał. Nie poczuł jednak ulgi, bo wiedział, że ogień, który czuł Theo był prawdziwy.

- Co ty mu zrobiłeś, do cholery?! – Noah na kogoś krzyknął. – Podałeś mu jakieś... dziwne narkotyki czy coś?? Seth, zjadłeś tu coś albo wypiłeś? Hej, Seth, słyszysz mnie?

Słyszał, ale nie mógł odpowiedzieć. Wciąż miał wrażenie, że jego ciało rozpadało się w proch, mimo że nie czuł już bólu.

- To żadne narkotyki. Nikt jeszcze nie stworzył żadnych dla moich ludzi, więc nawet bym nie mógł – powiedział ktoś, ale Seth nie znał jego głosu.

- Ewidentnie coś z nim nie tak – warknął Noah, wciąż nie zabierając dłoni, delikatnie drżącej, z ramienia Seth'a.

Obcy głos westchnął.

- Rozpoznaję łowców na pierwszy rzut oka. Krótkie włosy, sposób poruszania się, fakt, że w ogóle się tu pojawił... jak miałem wpaść na to, że to wasz kumpel?

- Ma to sens – odezwał się Muriel.

- Nie, nie ma. – Seth pierwszy raz usłyszał taką złość i stanowczość w głosie Ari'ego. – Ten chłopiec ma dopiero 16 lat i nic nikomu nie zrobił.

Seth usłyszał zbliżające się kroki, a potem ktoś zmusił go do podniesienia głowy pociągnięciem za włosy. Noah zaraz jednak uderzył obcego w rękę, każąc mu nie dotykać Seth'a.

- Hm – mruknął nieznajomy. Nieznajomy, ale mówiący tym samym językiem, co Seth. Wspomnienia i cały zarys sytuacji zaczynały do niego wracać. Obcy musiał być sprzedawcą broni, którego szukali. – Ani „chłopiec", bo u nas nie ma takiej kategorii, ani „nic nikomu nie zrobił", bo to morderca i zdrajca. Nie mam racji, Muriel? Nie lubisz łowców bardziej niż ja. To zabójcy zabijający swoich dla... lepszego standardu życia, może?

Seth powoli już odzyskiwał zmysły i rozbawiła go teraz ignorancja nieznajomego.

- Dawno musiało cię nie być po tamtej stronie – odezwał się, w końcu w stanie formułować słowa, choć jego głos brzmiał na zachrypnięty.

- Więc? – Nieznajomy, nie, Engelbaer, skrzyżował ręce na piersi, mierząc go beznamiętnym wzrokiem z góry. – Dlaczego dokładnie zabijasz swoich ludzi?

Wciąż była to prawda, więc to powiedział.

- Nigdy nikogo nie zabiłem. Teraz grozi mi za to kara śmierci.

Engelbaer przestąpił z nogi na nogę. Chyba nie spodziewał się takiej odpowiedzi.

- Tak daleko już zaszli? – spytał, już znacznie łagodniejszym tonem. Na pewno jednak nie wyglądał, jakby miał zamiar przeprosić.

- Ze wszystkich Skalanych, obywatelstwo posiadają już tylko łowcy. Podejrzewam, że kiedy nie pozostanie już nikt żywy poza nimi, też je stracą – powiedział Seth, choć nie miał najmniejszej ochoty na tą rozmowę. Potrzebowali jednak broni i Engelbaer ją miał, więc nie było sensu się z nim kłócić ani ignorować jego pytań.

- Seth, dasz radę wstać? – Noah chyba wciąż bardziej skupiał się na tym, co stało się z Seth'em pięć minut temu, cokolwiek się stało, niż na obecnej rozmowie. – Pomogę ci, dobrze?

Chłopak przerzucił sobie jego rękę przez ramię, drugą kładąc na jego talii i pomógł mu się podnieść. Pod Seth'em wciąż uginały się kolana, ale był w stanie wstać z podłogi z jego pomocą.

- Dziękuję... – powiedział do chłopaka, dziwnie czując się z dotykiem innej osoby niż Theo na swoim ciele, ale zaczynając powoli doceniać charakter anioła. Martwił się o wszystkich wokół, nawet, najwyraźniej, o niedoszłego mordercę z nieswojego świata.

- Czułeś się źle odkąd tu weszliśmy. Powinniśmy byli stąd wyjść – mruknął Noah, chyba zły na siebie.

- Czuł się źle, bo moje skanery, które dopasowują wnętrze klubu do indywidualnych gustów są zaprojektowane dla ludzi i aniołów. Dzieciak nie jest żadnym z tych dwóch – wytłumaczył Engelbaer, pokazując ręką, żeby za nim szli i oddalając się w tłumie. Z braku innego wyjścia posłuchali się go, choć Seth, podtrzymywany przez Noah, ledwie mógł nadążyć. – Jeśli się nie domyśliliście, to te skanery, hologramy i reszta to po części po to, żebyście stracili czujność, podczas gdy moi ludzie mogą tu wejść i zachować trzeźwy umysł. Broń sprzedaję głównie swoim, jeśli na to też jeszcze nie wpadliście. Broń na krew aniołów, w większości, tak więc możecie powiedzieć temu waszemu koledze w różowych włosach, że nie, nie sprzedaję broni na nieśmiertelnych po to, żeby więcej ludzi w Piekle się pozabijało. Mój biznes prawie w ogóle was nie dotyczy.

Seth prychnął.

- Trzeźwy umysł? – powtórzył za Engelbaer'em. – Nie powiedziałbym, że tak się czułem.

- To był tylko hałas i światła hologramowe, które dla ciebie nie układały się w żadne hologramy. Uwierz mi, że tak łatwiej się nie rozkojarzyć niż kiedy dostajesz dokładnie to, czego chcesz – wytłumaczył mężczyzna, wprowadzając ich do osobnego, pustego pokoju z jednym łóżkiem i jedną kanapą, na której Noah zaraz posadził Seth'a.

Dostać dokładnie to, czego się chce. Czy ta scena, to życie, które zobaczył w tamtym momencie było właśnie tym? Dokładnie tym, czego chciał. Być aniołem, urodzić się po tej stronie. Mieć Theo, całego i bezpiecznego, przy sobie. Ze sobą, na zawsze?

- On krzyczał – odezwał się Noah z naciskiem. – Na pewno nie od hałasu i migających świateł.

- To inna sprawa. – Engelbaer wzruszył ramionami. – To, że skanery na wejściu działają tylko na ludzi i anioły nie znaczy, że nie potrafię dostroić moich wynalazków do swoich ludzi. Zobaczyłem łowcę, pomyślałem, że przyszedł pozabijać ludzi, więc go obezwładniłem. – Nie wyglądał na przejętego. – Najskuteczniejsza metoda na unieszkodliwienie kogoś. Danie mu tego, czego chce, a potem odebranie tego. Sen, który zamienia się w koszmar. Fajne, co? Lepsze, powiedziałbym, od broni palnej. Niestety ta sztuczka działa tylko tutaj, bo to za dużo sprzętu mieszającego w falach mózgowych, żebym mógł nosić go przy sobie.

- Popieprzone – warknął Noah. – Co widziałeś? Wszystko ok? – spytał zaraz Seth'a.

Seth otworzył usta, ale uświadomił sobie, że nie chce o tym mówić. To było tak prawdziwe. Nie w tym sensie, że iluzja wyglądała dokładnie jak rzeczywistość, choć wyglądała, ale w ten sposób, że zobaczył i poczuł dokładnie to, o czym myślał już od dłuższego czasu. Zobaczył i poczuł to, czego najbardziej chciał i to, czego najbardziej się bał. Poświęcenie Theo, który chciał uratować go przed bólem stosu straciło sens, bo i tak właśnie go doświadczył. Wszystko straciło sens. Tylko nie to, że musieli uratować Theo najszybciej jak to możliwe.

Muriel zaczął tłumaczyć całą historię Engelbaer'owi. Noah gładził Seth'a po plecach, co jakiś czas pytając go jak się ma. Ari kręcił się po pokoju, chyba nie wiedząc co ze sobą zrobić.

W końcu dobili targu – dokładniej, dostali cały stos broni za darmo, bo, jak się okazało, sprzedawca był jak najbardziej za tym, żeby odbili Theo. Spakowali tyle broni różnego kalibru i zasięgu ile byli w stanie unieść i już zbierali się do wyjścia. Zanim jednak wyszli z pokoju i z klubu, Noah odwrócił się do Engelbaer'a z surowym wyrazem twarzy.

- To, co zrobiłeś Seth'owi nie było w porządku. Może następnym razem trochę się zastanów zanim skażesz kogoś na tortury.

Engelbaer opierał się o ścianę ze skrzyżowanymi rękami.

- Żyjemy w innej rzeczywistości, dzieciaku. Gdybym był taki miękki jak ty, dawno bym już nie żył. Tak samo wszyscy moi ludzie, którym pomagam, sprzedając im broń albo ukrywając ich po tej stronie.

- Żyjemy w tej samej rzeczywistości, bo mieszkasz sobie tutaj. – Noah zmrużył oczy. – Widocznie jesteś za miękki, żeby zostać w swoim świecie. Nasza „miękkość" nie jest taka zła, co? My na przykład nie palimy ludzi na stosie, ani nie wysyłamy dzieci do mordowania ludzi.

Engelbaer tylko pokręcił głową. Chyba nie uda się im zrozumieć. Seth właściwie rozumiał właściciela klubu. Miękkość ludzi po tej stronie nie była sama w sobie zła. Problem pojawiał się wtedy, kiedy przychodził ktoś z zewnątrz, nie szanując tego podejścia i niszcząc wszystko, co udało się dzięki tej miękkości osiągnąć, jak planował sam Cesarz, mając zamiar rozpętać wojnę.

Seth nie mógł się już jednak dłużej okłamywać. Zobaczył dzisiaj swój sen i swój koszmar, jakby ktoś wyciągnął jego myśli z głowy, rozpisał je dokładnie i przeanalizował, a potem przedstawił mu w najbardziej trafiony sposób jaki się dało. Już wiedział, co czuje. Gdyby miał wybór, zamieniłby swoją siłę, umiejętności, odporność na ból, całą tą „twardość" na przyjemne życie, które miało sens. Na ciepło i pocałunki. Na miękkość. Wiedział więc, że Engelbaer miał rację, ale nie chciał się z nim zgadzać. Nie chciał rozumieć osoby, która nie czuła wyrzutów sumienia po wywołaniu u szesnastolatka iluzji spalenia żywcem z powodu podejrzenia niebezpieczeństwa.

Ale rozumiał.

***

Seth nie mógł nie wracać wspomnieniami do swojego snu-koszmaru, kiedy lecieli małym statkiem latającym – „samochodem", jak się podobno nazywał – przez otaczającą Piekło otchłań. Uświadomił sobie, że nawet z początku iluzja wywołana przez Engelbaer'a nie była idealna. Piekielna otchłań była przerażająco cicha i zimna, więc dlaczego mieliby się akurat w niej całować z Theo i dlaczego w swoim idealnym śnie Seth miałby zabijać demony? Nie żywił do nich żadnej niechęci, a w pewnym sensie był nawet przywiązany do swojego wierzchowca. Życie Strażnika nie byłoby dla niego takie łatwe. Widocznie jednak sny były bardziej wiarygodne, kiedy nie były całkowicie doskonałe.

- Mogę? – Wrócił do rzeczywistości, kiedy poczuł czyjeś palce w swoich włosach. Oczywiście, wiadomo czyje.

- Czy możesz co? – Seth odruchowo odsunął się na małej kanapie samochodu od anioła. Ari siedzący po drugiej stronie Noah od razu go skarcił.

- Nie dotykaj ludzi bez pytania – fuknął na niego.

- Właśnie zapytałem czy mogę. – Noah zamrugał.

- Po tym jak już go dotknąłeś. Nie tak to działa. – Westchnął Ari. Seth właśnie pomyślał, że nigdy wcześniej nie widział anioła z takim kolorem oczu jak jego. Na twarzy chłopaka rozsypane były też malutkie plamki tej samej barwy. Pasowały mu. Kiedyś Seth nie zwracał uwagi na urodę ludzi, ale już się tego nauczył. Teraz stwierdził, że anioł był ładny. Ale nie ładniejszy od Theo.

Noah kompletnie go pod tym względem nie interesował. Zrozumiał już jednak, że anioł chyba lubił kontakt fizyczny z wszystkimi i niekoniecznie cokolwiek to oznaczało z jego strony.

- Pomyślałem, że mógłbym przyciąć ci włosy. Wiesz, w jakąś sensowną, czy w ogóle jakąkolwiek, fryzurę. – Noah się do niego uśmiechnął i wyciągnął nie wiadomo skąd coś przypominającego dwa małe skrzyżowane ze sobą ostrza zakończone uchwytami. – Bez obrazy. Ale chodzi to za mną odkąd cię poznałem i nawet dodałem sobie nożyczki do mojego arsenału broni na wypadek, że mielibyśmy czas. – Wyszczerzył się. – I mamy czas.

Seth zamrugał powoli, bo potrzebował chwili, żeby słowa anioła do niego dotarły. Lecieli właśnie na samobójczą misję, żeby odbić Theo i Caell'a z rąk Cesarza, a on chciał obcinać komuś włosy. Przesłyszał się. Na pewno.

- Nie mamy teraz ważniejszych spraw? – Ari wypowiedział myśli Seth'a na głos. Noah obrócił się do niego.

- Tobie też mogę trochę przyciąć grzywkę jak coś. Trochę wpada ci do oczu. Co wygląda przeuroczo, ale jak cię znam pewnie cię wkurza, bo jest niepraktyczne.

- Niepraktyczne to jest zajmowanie się fryzurami w tej sytuacji – kolejna osoba wypowiedziała myśli Seth'a, tym razem Muriel siedzący z przodu i kierujący samochodem.

- Siedzenie i nic nie robienie jest praktyczniejsze? – obruszył się lekko Noah.

- Nie ma takiego słowa jak „praktyczniejsze"... – poprawił go od razu Ari.

- Ważne, że robi sens. – Noah machnął ręką.

- Nie mówi się „robi sens"... – poprawił go znów Ari, ale chyba nie robił tego na złość.

- Za dużo mówię po angielsku przez Caell'a. – Noah wzruszył ramionami, nieprzejęty swoim słabym słownictwem.

- Po angielsku nie mówi się „praktyczniejsze"... – Ari zmarszczył brwi, chyba naprawdę przejęty tą całą wymianą zdań. – Jakby to było? „Practicaler"? Nie brzmi dobrze.

- Nie brzmi – zgodził się z nim Noah z powagą. – To podciąć ci tą grzywkę?

Ari zawahał się, ale potem pokiwał głową.

- Zajmowanie czymś rąk mnie uspokaja, wiesz? – Noah już zaczął układać grzywkę chłopaka. – A trochę... bardzo potrzebuję się teraz uspokoić. Poza tym, serio nie mamy co robić. Muriel tylko się do czegoś przydaje, bo prowadzi. Może nie robi tego za dobrze, ale przynajmniej coś robi.

- O-Ok... – Ari przygryzł wargę, z zamkniętymi oczami dając sobie układać i przycinać włosy.

- Prowadzę jakiś drugi raz w życiu – wtrącił Muriel na swoją obronę. – Możesz prowadzić, jak chcesz – dodał.

Noah westchnął, nachylając się bliżej Ari'ego, żeby delikatnie podnosić jego białe kosmyki palcami i lekko je przycinać.

- Niestety, chociaż nie jestem spokrewniony z Kubusiem, to jakoś odziedziczyłem po nim anty-talent do prowadzenia. Tylko tymi inteligentnymi autami na Ziemi umiem jeździć, bo każdy nimi umie jeździć.

- A dlaczego mówisz „za dużo po angielsku" przez Caell'a? – Ari wrócił do tematu. Seth widział lekki czerwony kolor na jego policzkach i podejrzewał, że anioł chciał rozmawiać o czymkolwiek, byle nie myśleć o palcach Noah w swoich włosach.

- Hm... – Noah przycinał kosmyki Ari'ego dosłownie o milimetry. Seth podejrzewał, że anioł robił to tylko po to, żeby móc pobawić się włosami chłopaka. – Caell nie uważa się ani za mężczyznę, ani kobietę, a nasz tradycyjny język nie ma żadnych neutralnych form. Dlatego zawsze mówię do niego po angielsku. Jest prościej. Po staroangielsku, właściwie, bo nowoczesny angielski trochę się zmieszał z hiszpańskim i jest dziwny. O, właśnie – Noah przerwał na chwilę bawienie się w fryzjera – jak się do ciebie zwracać, Seth? Engelbaer powiedział coś o tym, że nie macie takiej kategorii jak „chłopak"?

Seth zamrugał.

- Eee... – Wzruszył ramionami. Nigdy się nad tym nie zastanawiał. – Nie obchodzi mnie to bardziej niż moja fryzura.

Noah obrócił się do niego, żeby zmierzyć jego włosy oceniającym spojrzeniem.

- Rozumiem. – Pokiwał poważnie głową. – Czyli nie poświęciłeś temu nawet sekundy swojego życia. Czym obcinałeś te włosy?

Seth uniósł wzrok na nierówne, nieco poszarpane końcówki swojej grzywki.

- Mieczem – powiedział.

Noah skrzywił się tak, jakby go coś zabolało.

- To wiele wyjaśnia – powiedział o wiele zbyt poważnym tonem. – Dobra, Ari – zmierzwił aniołowi włosy, które może nie wyglądały na krótsze, ale układały się teraz jakoś ładniej – wyglądasz ślicznie. Teraz Seth, bo nie wytrzymam. – Obrócił się do niego i kliknął nożyczkami.

Seth skrzywił się w duchu, bo obcinanie włosów nie było nigdy przyjemne, ale nic nie powiedział, tylko przysunął się odrobinę w stronę Noah.

Obcinanie włosów było w pewnym sensie obcinaniem części ciała. Nie bolało tak, jak pewnie bolałoby obcinanie palców, ale nie mogło być miłe. Seth czuł dotyk Noah, chłód ostrych nożyczek. Jak zawsze, nie miał zamiaru okazywać bólu, ani w ogóle zwracać na niego uwagi, jak na byłego(?) łowcę przystało, ale chyba nie docenił swojego samozwańczego fryzjera.

- Coś nie tak? – Noah odsunął się z nożyczkami po tym, jak na siedzenie samochodu między nimi spadło kilka pierwszych kosmyków ciemnych włosów.

Seth otworzył jedno oko, żeby na niego spojrzeć. Jak zawsze, chłopak wyglądał na zmartwionego.

- Nie? – mruknął. Przecież nic nie powiedział.

Noah sięgnął znów do jego włosów. Seth usłyszał odgłos cięcia, poczuł chwilowy, ostry ból, ale nie zareagował. Noah jednak znów znieruchomiał.

- To... cię boli? – spytał, zaskoczonym tonem.

Seth zmarszczył brwi.

- Skąd wiesz?

Noah odsunął się od niego.

- Przepraszam! Nie wiedziałem... Czemu mi nie powiedziałeś? Zostawimy to, dobra? Co tam fryzura, nadrabiasz całą resztą i najwyraźniej Theo się podoba!

Ci ludzie ciągle potrafili zaskakiwać Seth'a swoją miękkością. Powoli uświadamiał sobie jak twardy był Theo jak na człowieka stąd.

- Boli tylko trochę. – Wzruszył ramionami. – Jest w porządku. Ale skąd wiedziałeś? – był tylko ciekawy. Myślał, że jest lepszy w nieokazywaniu słabości.

Noah przekrzywił głowę.

- No, po prostu widać po tobie. Nic się nie da wyczytać z twojej twarzy prawie za każdym razem, kiedy coś się dzieje. Tak jakby... widać, że coś ukrywasz, kiedy nic po tobie nie widać – stwierdził z zamyśloną miną. Po nim było widać wszystko przez cały czas. Seth już domyślił się, że Ari był dla niego kimś ważnym, i jednocześnie że coś było między ich dwójką nie tak. – Na pewno? – Noah upewnił się, łapiąc znów za nożyczki.

Seth tylko skinął głową, bo nie robiło mu to różnicy. Aż niemal dobrze było czuć taki zwyczajny, znajomy ból po tym, czego doświadczył w klubie Engelbaer'a.

Noah uwinął się z nim o wiele szybciej niż z Ari'm.

- Dobra, dość – stwierdził po paru minutach, odkładając nożyczki i strzepując ręce, jakby się z czegoś otrząsał. – Czuję się, jakbym ci zrobił krzywdę. – Wzdrygnął się. – Chociaż na pewno nie skrzywdziłem twojej urody – dodał, kiwając głową z zadowoleniem wypisanym na twarzy. – Co myślisz? – podał mu swoje urządzenie, którego Seth dalej do końca nie rozumiał. Teraz wziął je do ręki i w odbiciu płaskiej powierzchni zobaczył siebie. Nieco krótsze włosy opadały mu na czoło symetrycznie jak nigdy. Zastanowił się przez chwilę, czy Theo się spodoba. Jemu chłopak podobał się i w swoich krótszych włosach z początku i w dłuższych, spinanych częściowo z tyłu. Kiedy jednak tylko o tym pomyślał, przypomniał sobie, że Theo być może już nigdy nie będzie miał głowy do myślenia o czyjejkolwiek fryzurze. Może nie będzie już miał głowy do niczego. Może...

- Przygotujcie się, bo zbliżamy się do Granicy – ostrzegł ich nagle Muriel.

Wszyscy spojrzeli w przednią szybę samochodu, żeby zobaczyć przed sobą ścianę zakrzywionej przestrzeni. Seth usłyszał jak dwójka aniołów obok niego wciąga jednocześnie powietrze. Potem zobaczył jak Ari zaciska dłoń na nadgarstku Noah.

Na skalaną krew, przekraczanie Granicy światów był o wiele przyjemniejsze w samochodzie. Żadnej zimnej, słodkiej wody morskiej przesiąkającej przez ubrania i sklejającej włosy. Żadnej walki z samym sobą o niewciągnięcie płynu do płuc. Najpierw wpadli do wody, a potem w parę sekund wypłynęli na powierzchnię i wznieśli się w niebo.

- Co do cholery? – pierwszy odezwał się Noah. – Jakbym nie spędził całego życia w Piekle to chyba potrzebowałbym latarki, żeby cokolwiek tu zobaczyć. – Pochylił się nad Ari'm, żeby spojrzeć do bocznego okna. – Odjechane słońce – stwierdził.

- Nie wiedziałem, że mamy czarne słońca w kosmosie. – Ari, o dziwo, wyglądał na równie zafascynowanego co Noah i nawet chyba nie przeszkadzał mu fakt, że chłopak praktycznie siedział mu na kolanach, żeby wyglądać przez okno.

- Hm, właśnie. Nie, żebym był ekspertem od czarnych dziur, ale czy one nie mają wciągać wszystkiego w pobliżu? Jak ta planeta w ogóle funkcjonuje? – Noah marszczył brwi i mrużył oczy na niebo.

- Nie mam pojęcia – odpowiedział mu Ari.

- Mnie nie pytajcie. Pierwszy raz słyszałem o tych całych dziurach od Cameron'a – odezwał się Muriel z przodu.

- Ja nawet nie wiedziałem, że mieszkam na innej planecie – dodał Seth. – Ani nawet co to są planety. Dalej za bardzo nie rozumiem o co chodzi... – Nic na ten temat nie wiedział, ale chyba nie miało to wpływu na ich szanse uratowania Theo ani pokonania Cesarza. – Nawet nie wiem, co to znaczy, że słońce jest dziurą – uświadomił sobie jak dziwnie to brzmiało. – I chyba nie chcę wiedzieć.

Noah i Ari popatrzyli na niego ze swojej niewygodnej pozycji przy oknie. Równocześnie pokiwali głowami.

- Miejmy tylko nadzieję, że Ronnie miał rację i faktycznie do nas doleci – powiedział tylko Noah. – Albo i nie, bo będzie bezpieczniejszy z dala stąd. Kurde, mogłem mu nie pisać, że udało mi się zrobić w Kodzie to, o co prosił.

Seth się z nim zgodził. Theo byłby wściekły, gdyby Cameron'owi coś się stało. Prawdopodobnie bardziej niż gdyby komukolwiek z nich coś się stało.

Noah i Ari wrócili do przyglądania się Płytkiemu Morzu i niebu przez okno, co jakiś czas o czymś głośno komentując, a Muriel prowadził samochód z maksymalną prędkością w stronę Stolicy. Seth nie miał jednak czym się zachwycać za oknem, ani co robić, żeby się na coś przydać. Oparł więc głowę o zagłówek i przymknął oczy.

Miał nadzieję na sen, który doda mu trochę sił na to, co ich czekało, jednak pod powiekami od razu stanęły mu płomienie. Nie otworzył jednak oczu w przestrachu. Nie było dla niego sensu uciekać od wspomnień i wyobrażeń ognia. Dobrze wiedział, że nigdy nie zostawią go w spokoju.

***

Upragniony sen jakimś cudem jednak przyszedł i teraz wyrwał z niego Seth'a głośny, nieprzyjemny dźwięk.

- Kurwa – ktoś zaklął.

- I tak była mała szansa, że przelecimy całą drogę bez problemu – powiedział ktoś inny.

Seth wyprostował się na siedzeniu i odruchowo sięgnął po swój miecz. Zabrał go ze sobą i teraz znajomy dotyk rękojeści na moment nieco go uspokoił, zanim uświadomił sobie, że jego przyrdzewiały rapier na niewiele się zda setki metrów nad ziemią w latającym samochodzie.

Mógłby zapytać, co się dzieje, ale niestety się domyślał. Pochylił się do okna i zobaczył dokładnie to, czego się spodziewał. Statek cesarskiej armii. Na szczęście nie jeden z tych największych. Nawet najmniejsze jednak mieściły zwykle załogę co najmniej 15 żołnierzy.

- Masz, na wszelki wypadek. – Noah wcisnął mu w ręce jeden z pistoletów, które dostali od Engelbaer'a. – Muriel – chłopak przechylił się przez przednie siedzenie – wypad zza kółka.

- Co? – Muriel nie ruszył się zza kierownicy.

- Jak mówiłem, słaby z ciebie kierowca – wyjaśnił Noah. – Może lepiej pójdzie ci strzelanie, a prowadzeniem zajmie się ktoś, kto bardziej ogarnia.

- A co się stało z twoim antytalentem do prowadzenia? – przypomniał mu Muriel.

- Ma się dobrze. – Noah obrócił się do tyłu. – Ari, dawaj.

Ari'emu opadła szczęka.

- Ja??

- A kto? – Noah ponaglił go gestem. – Przeleciałeś bez autopilota przez centrum Nowego Yorku z tymi ich ruszającymi się mostami i w ogóle, a nie dasz rady uciec jednemu małemu statkowi? – spytał. – Nie patrz tak na mnie, chodź.

Muriel nie wyglądał na przekonanego, o Ari'm już nie mówiąc, ale nie było czasu na kłótnie, więc dwójka w końcu zamieniła się miejscami. Noah przesiadł się do przodu na fotel pasażera i wskazał palcem stertę broni, którą ze sobą zabrali.

- Ja lepiej się czuję w walce mieczem niż bronią palną, a Seth pewnie pierwszy raz widzi pistolet na oczy, więc jakbyś mógł, Muriel? – powiedział. – Ja bardziej się przydam jako wsparcie moralne naszego genialnego kierowcy.

Seth nie widział pistoletu pierwszy raz w życiu, ale faktycznie nie miał z bronią dalekiego zasięgu większego doświadczenia. Nie chciał jednak całkowicie polegać na innych, więc położył palec na spuście i podniósł niewielki pistolet w gotowości. Tak czy tak, prawda była taka, że jeśli cesarski statek ich dogoni i żołnierze wedrą się do ich malutkiego samochodu, nawet broń na krew aniołów ich nie uratuje. Największe szanse mieli faktycznie uciec, jeśli Ari naprawdę tak dobrze znał się na lataniu.

Seth zamrugał. Cały czas przyglądał się, jak Muriel przerzuca stertę broni leżącą na podłodze, aż w końcu anioł na coś się zdecydował. Seth widział w swoim życiu małe, ręczne pistolety na naboje i nieco większe karabiny laserowe, ale czegoś takiego jeszcze chyba nie spotkał.

Noah obrócił się na chwilę, żeby popatrzeć, co robi Muriel i od razu zabłysły mu oczy.

- Engelbaer to jednak fajny gość – stwierdził. – Jakbym miał bazookę na naboje z krwią to bym jej za darmo nie oddał. Zresztą, Caell by mi nie pozwolił. Powiesiłby ją sobie nad łóżkiem.

- Caell lepiej wiedziałby jak z tego strzelać – mruknął Muriel, nieporęcznie próbując ułożyć sobie za dużą broń w rękach, aż w końcu oparł ją na ramieniu. – Ale jeśli nie chcemy bezpośredniej konfrontacji z jakimiś 20 żołnierzami w kamizelkach kuloodpornych, to nie zaszkodzi spróbować ich zestrzelić.

Seth zrozumiał, co anioł zamierza, więc przesunął się na tylnym siedzeniu jak najdalej od niego. Muriel usiadł przy oknie, po czym dotknął jakiegoś małego przycisku i szyba zaczęła zsuwać się w dół.

- Jeśli mnie trafią, nie pozwólcie mi stracić przytomności, bo tylko ja tu jestem medykiem i sam się będę musiał uratować – mruknął anioł, wystawiając lufę broni przez okno.

Noah przyglądał się mu przez chwilę, a potem obrócił się do Ari'ego.

- Dobrze – powiedział. – Skarbie, postaraj się lecieć tak, żebyśmy mieli ten statek po prawej stronie. Najlepiej nie dalej niż 300 metrów od nas. Bazooki są fajne, ale nie mają takiego zasięgu, jak rakiety czy coś.

Ari skinął głową i zmienił trajektorię lotu. Seth miał aż ochotę zamknąć oczy i pomodlić się do swoich martwych bogów, bo podlecenie na 300 metrów do statku cesarskiej armii niewiele się różniło od prośby o śmierć.

- Skarbie? – Ari spytał z opóźnieniem, kiedy zrównał się lotem ze statkiem, faktycznie zachowując na oko równą odległość.

- Tak? – spytał Noah.

- Co tak? – Ari chyba ledwie skupiał się na rozmowie.

- Nazwałeś mnie „skarbem", więc pytam: „tak, kochanie"? – odpowiedział mu Noah.

- Nie nazwałem cię... – Ari prychnął z frustracją. – Noah, na Niebiosa, jestem trochę zajęty! – oburzył się. – Oni próbują nas dogonić i pewnie zestrzelić, a ja muszę im uciekać, ale nie uciekać za bardzo, co jest trudniejsze niż brzmi, a przecież brzmi chyba trudno, więc ja cię proszę... zamknij się na chwilę!

W tym momencie Seth pomyślał, że Noah zdecydowanie nie był do końca przy zdrowych zmysłach, bo, w tej sytuacji, potrafił się właśnie szeroko uśmiechnąć i zmierzwić Ari'emu włosy.

- Pierwszy raz słyszę, jak każesz się komuś zamknąć. Jestem dumny – powiedział.

- Nie powiedziałbym, że słyszysz, bo dalej się nie zamknąłeś – mruknął Muriel pod nosem, próbując wycelować lufą bazooki w goniący ich statek. W szaleńczym pościgu w powietrzu nie łatwo raczej było jednak trafić. – Chyba musimy podlecieć bliżej – powiedział.

- Trochę bliżej, skarbie – przekazał Noah, nie wiadomo po co. – Świetnie ci idzie.

Seth nie musiał widzieć Ari'ego zza oparcia fotela kierowcy, żeby domyślić się, że ten powoli tracił wszelką cierpliwość.

- Na pewno? – Anioł odezwał się, ale zamiast lekkiej irytacji w stronę Noah, w jego głosie dało się słyszeć chłód. – Jeśli podlecimy bliżej, a Muriel nie zestrzeli statku, już nie będziemy mieli szansy im uciec.

- Jak podlecimy bliżej to powinienem trafić – odpowiedział mu chłopak, wciąż próbujący wycelować lufą w szybko przemieszczający się na niebie latający pojazd. – Chyba nie mam takiego słabego cela. Kiedyś udało mi się trafić Lucyfera, czyli niby drugą najpotężniejszą osobę na świecie, nie?

Seth nie zapytał dlaczego kiedyś strzelał do Lucyfera. Szczerze, nie był pewny, który to był z tych wszystkich królów i władców, o ile w ogóle go z kimś nie mylił.

- Nie mówię, że nie będzie potrafił trafić z bliska, tylko, że może wcale nie chcieć – powiedział Ari, w trzeciej osobie, jakby w ogóle nie zwracał się do Muriel'a. – Nie byłbym taki pewny po której jest stronie.

Muriel zareagował chwilowym obróceniem głowy w stronę fotelu kierowcy, ale zaraz wrócił do trzymania statku cesarskiego wojska na celowniku.

- Nigdy nie byłem po żadnej stronie – odpowiedział, nie podnosząc głosu, ani nie zmieniając tonu z całkowicie neutralnego. – Jak wszyscy wiedzą, chciałem rozwalić cały świat. Nie bardzo można w tym układzie stać po jakiejkolwiek stronie.

- Mówisz, że mamy ufać osobie, która przyznaje się do tego, że jest przeciwko całemu światu? – Choć Ari nierzadko brzmiał na sfrustrowanego, zwykle przez Noah, Seth nigdy nie słyszał wcześniej poważnego gniewu w jego głosie.

- Osobie, która była przeciwko całemu światu. Czas przeszły – mruknął Muriel. – Poważnie, nie będę ryzykował naszego jedynego naboju z tej odległości. Musimy podlecieć.

- Ostatni raz, kiedy ze mną rozmawiałeś, mówiłeś, że chcesz zniszczyć tylko Piekło. Dlaczego miałbym ci wierzyć, że tym razem mówisz prawdę? – spytał Ari.

Seth zaczynał zastanawiać się, czy wybrał sobie na tą całą misję właściwych ludzi.

Właściwie, w sumie wcale ich nie wybrał. Sami się wybrali. Może powinien był domyślić się, że nie będzie to najlepszy sort wojowników oddanych sprawie. Ale to, że Muriel chciał w przeszłości zniszczyć cały świat, najwyraźniej, a teraz nie dał nawet jednego powodu dlaczego zmienił zdanie było mocne. Trochę za mocne. Seth miał już ochotę wyrzucić całą trójkę z samochodu i samemu lecieć do stolicy.

- Bez obrazy, Ari – do dyskusji wtrącił się Noah. Seth nigdy nie słyszał, żeby chłopak zwracał się do anioła z taką powagą w głosie. Może nawet było to coś mniej przyjemnego niż powaga. – Jeśli chcesz, żebym ja ufał tobie, nie możesz oczekiwać, że nie dam szansy Muriel'owi. Byłaby to straszna hipokryzja. Twoja i jego sytuacja nie różnią się tak bardzo. – W samochodzie zapadła absolutna cisza. Seth miał wrażenie, że niemal słyszy, jak dłonie Ari'ego zaciskają się mocniej na kierownicy. – Muriel przyznaje się do swojej przeszłości – mówił dalej Noah. – Jeśli mówisz, że ostatni raz rozmawiałeś z nim, kiedy twierdził, że planuje zniszczyć Piekło, to znaczy, że nie jesteś młodszy ode mnie, jak twierdzisz. Mam powody nie ufać wam obu – powiedział. Seth miał wrażenie, że wszyscy w aucie wstrzymali oddech. – Ale nie jestem typem osoby, która skreśla ludzi za błędy z przeszłości. Zależy mi na was obu. Muriel'owi zależy na Caell'u. Wszyscy wiemy, że został uniewinniony przez samego Stwórcę, tak samo jak niemal wszyscy żołnierze z Nieba, którzy stali po jego stronie. Mam tyle samo powodów się was bać i tyle samo dać wam drugą szansę.

Reszta wypowiedzi Noah nie zmieniła ciężkiej atmosfery w samochodzie. Seth zauważył jednak przez okno, że statek, przed którym cały czas uciekali, zaczyna się do nich zbliżać. Ari nic nie powiedział, ale najwyraźniej postanowił zaufać Muriel'owi. Albo nie chciał teraz sprzeciwić się Noah.

Muriel wypuścił z ust długi oddech.

- Teraz stabilnie – powiedział cicho, pochylając się bliżej w stronę okna ze swoją bronią.

Idealnie zrównali lot z cesarskim statkiem. Z tej odległości żołnierze mogliby już ich trafić laserową bronią. Oczywiście, kiedy tylko Seth o tym pomyślał, jedne z bocznych drzwi statku rozsunęły się i wychyliła się przez nie osoba w ciężkim, kuloodpornym stroju, celując w nich dużym karabinem.

- Dawaj, Muriel – odezwał się Noah, już znacznie lżejszym niż przed chwilą, ale jednak napiętym głosem. – Jak stąd nie trafisz i jakoś przeżyjemy, to powiem Luciemu, że słaba z niego druga najpotężniejsza osoba na świecie, jak dał ci się postrzelić.

- Na skalaną krew, zamknij się, Noah! – Seth w końcu włączył się do dyskusji, równocześnie z Muriel'em. Pewnie w tym momencie popatrzyliby na siebie, zaskoczeni swoją synchronizacją i może Seth zapytałby anioła dlaczego przeklina jak ludzie z jego świata, albo czy na pewno jest po stronie Piekła i Ziemi, skoro jest tu tak zadomowiony, gdyby byli tak samo rozgadani i niepotrzebni na tej całej misji, jak Noah. Oni nie mieli jednak czasu na gadanie, a Noah się ich posłuchał i zamilkł, osuwając się lekko w swoim fotelu pasażera.

- Dobrze – powiedział tylko, chyba odrobinę obrażonym tonem. Nie obrócił się do tyłu ani nie odezwał nawet, kiedy Muriel w końcu nacisnął spust swojej pokaźnej broni, a ich mały samochód aż zatrząsnął się od siły odrzutu i samego ogłuszającego hałasu.

Seth zobaczył przez okno, jak cesarski statek obrywa ogromnym pociskiem. Przez chwilę wystraszył się, że to nie wystarczy. Po paru sekundach jednak, statek przechylił się nienaturalnie na jedną stronę. Choć już uciekali z miejsca całego zdarzenia z maksymalną prędkością, oddalając się od pojazdu wroga najszybciej jak to możliwe, i tak dobiegł ich zaraz niski dźwięk wybuchu. Seth zobaczył rozbłysk ognia, a potem statek, teraz już niewielki punkt na niebie, zaczął spadać.

Część żołnierzy, którzy nie zostali bezpośrednio trafieni anielską krwią z pocisku, pewnie przeżyje, ale nie będą mieli od razu nowego statku, którym będą mogli ich gonić. Byli więc teraz relatywnie bezpieczni, nie licząc oczywiście tego, że zmierzali cały czas w stronę najniebezpieczniejszego miejsca w całym kraju. Seth odetchnął z ulgą, choć wiedział, że nie potrwa ona długo. Odchylił się na oparcie fotela, rozluźniając palce zaciśnięte na broni, którą podał mu Noah.

Zamrugał. Coś mu się nie zgadzało.

- Dlaczego... – zaczął, marszcząc brwi na Muriel'a.

- O cholera – odezwał się Noah, któremu już chyba znudziło się nie odzywanie i bycie obrażonym na nich.

Muriel dotknął swoich włosów, które teraz, z jakiegoś powodu, były czarne. Kiedy on niby stracił dziewictwo w ciągu ostatnich trzydziestu sekund...?

- Będzie trzeba to wyjaśnić Caell'owi. – Noah kręcił z powagą głową, przechylając się przez oparcie swojego fotela, żeby gapić się szeroko otwartymi oczami na Muriel'a.

- Wyjaśnić Caell'owi? – Ciemnowłosy teraz anioł obrzucił go zmieszanym spojrzeniem, przestając naciągać kosmyki swojej grzywki, żeby się im przyjrzeć. – W sensie?

- W sensie, że może inaczej skojarzyć twoją nową fryzurkę? – Noah uniósł brew z niemal rozbawioną miną. – Tak w ogóle, całkiem ci pasuje. Do tego czerwonego eyelinera, w którym cię raz widziałem? Zajebiście będzie pasować.

Muriel wpatrywał się w niego, jak w idiotę. W końcu potrząsnął głową, chyba z dezaprobatą.

- Mówisz, że lepiej, żeby Caell wiedział, że kogoś zabiłem niż myślał, że się z kimś przespałem? – spytał.

Seth nie wiedział, czy chce mu się śmiać, czy może powinien jeszcze rozważyć to stawanie po stronie Piekła. Co to za dziwna zasada i dziwna rasa ludzi, żeby ich włosy zmieniały kolor w dwóch przypadkach – seksu i morderstwa? Nie oszalał chyba, żeby myśleć, że to dziwne połączenie?

Noah wzruszył ramionami.

- Ja tam nie rozumiem was, zwolenników monogamii. – Rozłożył ręce. – Ale na pewno byłem świadkiem sytuacji, w których ktoś potraktował seks z kimś innym, jak coś gorszego od morderstwa, i nawet prawie skończyło się morderstwem, więc... – Wzruszył ramionami jeszcze raz. – Tak czy tak, Caell na pewno zapyta skąd ta zmiana.

Seth zobaczył jak Muriel przełyka ślinę i znów dotyka swoich włosów.

- Przynajmniej w końcu pasują do mojej historii, co? – mruknął, nie wkładając w swój ton jednak wystarczającej ironii, żeby zabrzmiało to zabawnie.

- Muriel... – Wszyscy drgnęli, zaskoczeni, kiedy Ari odezwał się po raz pierwszy od dłuższego czasu. – Właściwie dlaczego twoje włosy... były do teraz białe?

- O – Muriel uniósł brew. – Aniołek w końcu zadaje pytania.

- Hej. – Noah zmrużył na niego oczy. – Powiedziałem o waszej dwójce wcześniej, co powiedziałem, ale nie zachowuj się znowu, jakby Ari nie miał prawa trochę ci nie ufać.

Muriel rzucił się na oparcie fotela z westchnieniem.

- Wiem, wiem – mruknął. – I chyba zaczynam sobie przypominać, kim jesteś – odezwał się do Ari'ego. – Przez te oczy byłem pewny, że musiałeś urodzić się zbyt niedawno, żeby mnie znać osobiście, ale...

- Czekajcie – Seth postanowił się wtrącić, zanim cała trójka rozkręci się znowu ze swoimi osobistymi sprawami. Wskazał palcem na przednią szybę. – Zbliżamy się – ostrzegł ich. – Myślę, że możecie odłożyć sobie to wasze gadanie o fryzurach i ładnych oczach na później.

Zarys podniebnej stolicy był już widoczny na tle migoczących z daleka gwiazd. To było aż niesprawiedliwe o ile szybciej można było przebyć połowę Cesarstwa latającym pojazdem w porównaniu do jazdy na wierzchowcu. Theo teraz pewnie zapytałby go czemu do Diabła nie załatwił sobie nigdy samochodu z Ziemi, skoro i tak na niej czasem bywał. Cóż. Bo zestrzeliliby go w ciągu pierwszego tygodnia. Tak brzmiała odpowiedź. Tylko żołnierze cesarskiej armii mieli prawo przemieszczać się statkami. Nie mieli do tego prawa zwykli obywatele, Skalani mogli sobie tylko pomarzyć. Było to ogólnie bardzo niewygodne i można sobie było kląć na to na co dzień, ale dzisiaj zakaz miał się okazać nieocenionym plusem.

Tylko armia posiadała latające pojazdy. Tylko armia miała dostęp do lochów. Jedynym sposobem na dostanie się do lochów, w których być może przetrzymywano Theo pomiędzy sesjami na stosie, o ile miał od nich jakikolwiek odpoczynek z jakiegokolwiek powodu, było podlecenie tam latającym pojazdem. Prawda była więc taka, że głównym zabezpieczeniem przed zarówno uciekinierami, jak i osobami, które mogłyby chcieć uwolnić kogoś z więzienia, był fakt, że nikt spoza armii nie powinien mieć w tym świecie samochodu. A oni go mieli. Pewnie przyda się im bardziej niż cały ten stos broni od Engelbaer'a.

- Jeśli Theo jest na placu egzekucyjnym, mamy przejebane. – Muriel, na szczęście, zostawił kwestię złotych oczu Ari'ego, czy o czym tam rozmawiali, i skupił się na ich dzisiejszym zadaniu. – Jeśli jest w lochach, będzie trochę łatwiej.

Seth przytaknął.

- Seth, mówiłeś, że to więzienie sobie wisi w powietrzu i wiesz gdzie go szukać, czyli wystarczy, że tam podlecimy, tak? – spytał Noah.

Muriel westchnął.

- W teorii wystarczy podlecieć i włamać się jakoś do środka – powiedział. – Najgorsze jest to, że czym bliżej miasta, tym bardziej roi się od statków armii. Z jednym daliśmy sobie radę, ale ani nie mamy więcej naboi do tej bazooki, ani nie dalibyśmy i tak rady zestrzelić wszystkich.

Miał rację. Ari już zatrzymał ich mały samochód w powietrzu, bo z tej odległości mogli już zobaczyć wiszącą stolicę w całej jej nienaturalnej okazałości, razem z małymi, wydawałoby się, kropkami na tle nieba i Pustki, krążącymi nad, pomiędzy i pod budynkami miasta.

- Co robimy? – spytał ich kierowca nerwowym tonem. – Nawet polubiłem to prowadzenie, ale nie wydaje mi się, żebym był w stanie uciec tym wszystkim statkom między tymi wieżowcami...

- Na pewno nie. – Muriel machnął ręką.

- Więc...  – Ari chyba nie miał pomysłów. Seth też ich nie miał, ale nie był aż tak przeciwko wleceniu po prostu do miasta i uciekaniu armii między budynkami. Niby co innego mogli zrobić?

- Heh. – Muriel rozłożył ręce. – Chyba zapominacie wszyscy o największej różnicy między nami a nimi.

Seth spojrzał na niego z ukosa. „Nami a nimi"... A, no tak, nawet iluzja Engelbaer'a to o nim wiedziała. Zawsze zapominał o tych cholernych skrzydłach. Kompletnie nienaturalna rzecz.

Zerknął odruchowo przez okno na daleką ziemię, a bliżej miasta – Pustkę, pod nimi.

- Ktoś z was poniesie mnie na rękach? – spytał niechętnie. Bardzo niechętnie. Nie wiedział komu z tej trójki najbardziej ufa. Albo raczej komu nie ufa najmniej.

- Ja cię mogę zabrać – zaoferował się Muriel. Człowiek, który chciał kiedyś „rozwalić cały świat". Świetnie. – Przynajmniej już i tak mam te czarne włosy, w razie jakbym cię upuścił.

Świetnie.

- Kochani – wtrącił się nagle Noah, półleżąc w fotelu pasażera i stukając palcami w swoje małe, przenośne urządzenie. – Nie mówcie, że taka mała jest wasza wiara we mnie.

- Dosłownie na nic się jeszcze dzisiaj nie przydałeś – odpowiedział mu Muriel. – Poza, oczywiście, bardzo ważnym przycięciem Seth'owi włosów.

Ta dwójka chyba lubiła się kłócić bez celu.

- Nie rozumiesz. – Noah westchnął. – Jesteśmy drużyną idealną. Ty ogarniasz walkę i broń, Ari zajebiście prowadzi, Seth ma cały intel o misji, a ja jestem od myślenia.

- Myślenia? – Muriel zabrzmiał bardzo powątpiewająco.

- A kto kazał Ari'emu prowadzić? Ja – powiedział Noah z dumą. – Kto kazał ci strzelać? Też ja. Jestem koordynatorem. Strategiem. I wybiegam myślami w przyszłość, w przeciwieństwie do reszty z was wariatów.

Seth bez wahania powiedziałby, że z ich czwórki Noah miał najbardziej nierówno pod sufitem.

- No? Co za cudowny plan wymyśliłeś? – Muriel westchnął.

Noah podniósł do góry swoje małe urządzenie.

- Kiedy wy martwiliście się jednym małym statkiem, ja robiłem mu zdjęcia.

Seth nie miał pojęcia czym są zdjęcia, ale wierzył powątpiewającej minie Muriel'a, która mówiła, że na nic się im to teraz nie przyda.

- Zdjęcia to dane wizualne – wyjaśnił Noah, jakby to były jakieś zrozumiałe słowa. – Teraz wystarczy je przerobić na dane kodowe... Nasze auto to Tesla, więc jak najbardziej ziemski twór, a jak ziemski twór to i do znalezienia w Kodzie i... uwaga, uwaga...  – Chłopak stuknął jeszcze raz w swoje urządzenie, a potem je schował i rozłożył ręce, jakby im coś pokazywał. – Teraz możecie mnie chwalić. Śmiało.

Seth zamrugał. Niby za co?

Muriel popatrzył tylko na Noah, jakby mówił od rzeczy. Ari... Ari otworzył okno samochodu od strony kierowcy i wychylił się na zewnątrz.

- Woah! – wykrzyknął. – Zadziałało! – Brzmiał na podekscytowanego. – Zmieniłeś tylko wygląd z zewnątrz, tak?

- No, wydaje mi się, że nikt chyba nie zwróci uwagi na to, jak nasze autko wygląda w środku. Z zewnątrz wyglądamy, jak mały cesarski stateczek, co? – Noah uśmiechał się do Ari'ego szeroko. Aniół też odpowiedział mu uśmiechem.

- Dokładnie!

Aha. Seth nie musiał się wychylać przez okno, żeby sprawdzać. Noah nie wierzył, ale Ari'emu chyba tak. Poza tym, był na Ziemi i widział, co ta ich niemożliwa technologia potrafi zrobić. Dla niego była to magia i nie chciał wchodzić w to, jak to działa.

Muriel opierał się o oparcie fotela ze skrzyżowanymi rękami i jego mina wciąż nie wyrażała największej wiary w Noah, ale pokiwał głową.

- Lepszy plan niż lecenie na skrzydłach – przyznał. – Ale to w chuj przerażające, że z wszystkich możliwych ludzi akurat ty masz dostęp do robienia z rzeczywistością, co chcesz. Nawet Caell mi kiedyś powiedział, że czasami boi się, co możesz odwalić po pijaku.

Noah wyszczerzył się do niego.

- O nic się nie martw, pomyślałem o tym. Za każdym razem, kiedy chcę coś zamieszać w Kodzie, muszę sobie dmuchnąć w alkomat. Wbudowałem go w telefon, a tylko z niego mam dostęp do Kodu, więc... – Wzruszył ramionami. – Chyba świat nie musi się bać pijanego Noah.

- Ja się boję każdego, kto mówi o sobie w trzeciej osobie – odmruknął Muriel płaskim tonem.

- Ja myślę, że to dobre zabezpieczenie... – zamyślił się Ari. – Już wiem, co alkohol może zrobić z człowiekiem – dodał, a Seth zauważył lekki rumieniec na jego policzkach.

- Normalnym ludziom zwykle potrzeba tego alkoholu trochę więcej niż półtora kieliszka, ale doceniam, że wiesz o co chodzi. – Noah uśmiechnął się do niego słodko jak zawsze. Prawie jakby tamta rozmowa o tym, jak to nie może do końca mu ufać się nie wydarzyła. – Już nigdy nie pozwolę ci pić w mojej obecności, chyba, że już będziemy sto lat po ślubie i wcześniej powiesz mi, że jak najbardziej chcesz się całować po pijaku.

Ari tylko wciągnął powietrze, jakby się zadławił.

O nie. Znowu schodzili z toru na rozmowy, które nie miały związku z ich misją i to w momencie, kiedy właśnie wlatywali do stolicy ich jakimś magicznie zaczarowanym autem, w które Seth nie do końca wierzył.

Pochylił się do przodu.

- Zamień się ze mną – powiedział do Noah, klepiąc w oparcie jego fotela.

Noah zrobił bardzo nieszczęśliwą minę.

- Wolę siedzieć koło Ari'ego niż Muriel'a... – zaprotestował.

- Ja wolę, żeby nasz kierowca potrafił się skupić. – Seth nie miał zamiaru odpuścić. – Poza tym, to ja znam drogę do lochów.

To był logiczny argument, więc Noah w końcu przesiadł się do tyłu, choć nie bez małej dramaturgii i rzucenia tęsknego spojrzenia kierowcy. Seth zajął jego miejsce z przodu i pochylił się w stronę szyby, biorąc głębszy oddech.

- Za następnym budynkiem w prawo – polecił.

Ari naprawdę był dobrym kierowcą. Seth dawał mu, czasem spóźnione i nieco chaotyczne, instrukcje oparte na swoich mglistych wspomnieniach z dzieciństwa, kiedy mieszkał jeszcze w stolicy, a ten natychmiast reagował, ani razu nie myląc drogi, czy skręcając za późno.

- O wiele łatwiej niż w Nowym Yorku – mruknął chłopak pod nosem.

- Myślę, że po Nowym Yorku możesz jeździć wszędzie – wtrącił się Noah z tyłu, opierając brodę na oparciu fotela kierowcy.

- Teraz będzie najgorzej – ostrzegł Seth. – Widzisz tą wąską uliczkę? – Wskazał palcem. – Jakoś... nie wiem jakim cudem, bo się na tym nie znam, ale z jakiegoś powodu, kiedy statek armii podlatuje w to miejsce, te dwa budynki jakby... rozstępują się i pozwalają lecieć dalej. Na nasz udawany „statek" to pewnie nie zadziała, więc chyba musimy... jakoś to ominąć... Może podlecieć z dołu—

Nie dokończył, bo Ari chyba nie miał ochoty na omijanie czegokolwiek. Zamiast zwolnić przed wąską uliczką, do której ich auto nie mogło się zmieścić, przyspieszył i szarpnął kierownicą.

Seth zamrugał i uświadomił sobie, że patrzy na świat z nowej perspektywy. Wąska uliczka zmieniła się w szeroką, ale niską, a ich auto wślizgnęło się między poziomo teraz położone budynki na styk.

- Może małe ostrzeżenie? – mruknął z tyłu Muriel.

- Byłoby miło – wykrztusił Noah.

Seth obrócił się i zobaczył dwójkę chłopaków ściśniętą przy oknie i niewyglądającą na zadowolonych. Hm, anioły, takie podobno potężne istoty, a nie potrafią przewidzieć, że kiedy auto obróci się bokiem, trzeba będzie się czegoś przytrzymać? Prędkość chyba pomagała im wszystkim nie wylądować całkowicie na bocznych drzwiach samochodu, ale Ari i tak zaparł się łokciem o szybę, a Seth przytrzymał klamki od swojej strony.

Ari'emu chyba należało się jeszcze więcej podziwu, niż dostał do tej pory. Ściany uliczki, przez którą lecieli teraz z zawrotną prędkością uciekały w tył może 10 centymetrów od dachu i tyle samo od spodu samochodu. Seth wstrzymywał oddech, jak chyba wszyscy, oprócz może Noah, ale to było już oczywiste, że chłopak nie był przy zdrowych zmysłach.

Uliczka nagle się skończyła, a Ari natychmiast zwolnił i wyprostował lot.

- Gdzie my... – ktoś się odezwał i nie dokończył. Seth tylko wbijał wzrok w otaczającą ich czerń, próbując wypatrzeć to, czego szukali.

Znajdowali się w ogromnej przestrzeni, w powietrzu. Nad nimi wisiało miasto, pod nimi ziała tylko Pustka. I to nie tak, że po prostu zlecieli w dół, pod podstawę stolicy. Z tego, co Seth wiedział, miasto stało kiedyś twardo na ziemi. Pech chciał, że pierwszy fragment Pustki w tym rejonie pojawił się w samym centrum stolicy, zabierając ze sobą najstarsze i najpiękniejsze części miasta. Była to tragedia i zginęło wiele ludzi, jednak nie chciano porzucać ukochanej stolicy. Miasto zaczęło rozbudowywać się na zewnątrz i do góry. Budynki z każdej strony ziejącego fragmentu Pustki zaczęto łączyć od góry mostami, na których w przyszłości wyrosły kolejne budynki. W końcu wykorzystano magiczną technologię Arkaeńczyków, dzięki której udało się ocalić całe miasto, zawieszając je wbrew logice w powietrzu. Oryginalny kształt centrum zachował się jednak w jego strukturze, w efekcie czego stolica przypominała z daleka ogromny pałac, z niższymi budynkami na zewnątrz, pnącymi się coraz wyżej bliżej środka. Pod najwyższymi budynkami jednak nie było niczego oprócz starożytnych podstaw mostów łączących dawniej przedzielone Pustką strony miasta, wspierające piętrzące się teraz wyżej budynki.

I oprócz więzienia.

Więzienia, zawieszonego pośrodku tej nicości, do którego nie można się było dostać bez daru latania zarezerwowanego dla Cesarza i jego armii. Lub bez skrzydeł.

- Jest. – Seth wskazał palcem malutką, z tej perspektywy, kamienną konstrukcję, majaczącą wiele, wiele metrów pod nimi.

- Hardkorowo – szepnął Noah. – Chociaż... ja bym sobie wyleciał stamtąd na skrzydłach, więc w sumie dla aniołów to nie takie znowu najgorsze więzienie.

- Nikt nas nie będzie podejrzewał jak tam podlecimy? – spytał Ari, napiętym głosem.

Atmosfera tego przeklętego miejsca chyba im wszystkim postawiła włosy na karku. Cisza, ciemność i przytłaczająca przestrzeń zamknięta od góry kamiennymi i stalowymi podstawami wiszącego miasta sprawiła, że wszyscy w aucie spoważnieli i ucichli.

- Wyglądamy, jak cesarski statek, a te nierzadko tu wlatują, biorąc pod uwagę częstotliwość egzekucji, a to w końcu, wiecie, lochy egzekucyjne... – odezwał się Muriel. – Myślę, że mogą nie wyczuć, że coś jest nie tak. W każdym razie, innej opcji nie mamy.

Wstrzymali więc wszyscy oddech, a Ari skierował samochód w dół.

- Antygrawitacja nie przestanie działać w tej czarnej nicości, prawda? – głos Ari'ego nieco drżał, kiedy pytał.

- Skoro więzienie jest w stanie się tam utrzymać, to chyba nasza mała Tesla też da radę – pocieszył go Noah, chociaż nie brzmiał na całkowicie pewnego siebie.

- To dziwne małe urządzenie Cameron'a, na którym się stoi, dało radę w dziurze w Nowym Yorku, więc myślę, że nie będzie problemu – powiedział Seth. – Chociaż wiem, że jeśli zleci się wystarczająco nisko, nikt nie jest w stanie wrócić. Cesarz testował to na Skalanych pilotujących statki. Jedyny raz, kiedy pozwolono nam latać...

- Wiesz co, Seth? – Seth podskoczył na siedzeniu, kiedy Noah zmierzwił mu bez ostrzeżenia włosy. – Jak wyjdziemy z tego wszyscy cało, pokonamy tego Cesarza, albo nawet jak nie dojdzie do tej całej wojny... i tak się do nas przeprowadź, co ty na to? Będziesz mógł latać czym chcesz, jak chcesz. Może nawet Ronnie nauczy cię na tej swojej desce...

Seth nic nie powiedział, ale siebie nie mógł już oszukiwać po wizycie u Engelbaer'a, ani nie miał wątpliwości co do tego, czego by tak naprawdę chciał. Chciałby urodzić się w Piekle. Ale zamieszkać tam jako Skalany, były łowca i śmiertelny? To nie było to samo. Nie był pewny, czy to miałoby sens, ani ile by pożył, powoli trując się pyłem z anielskich skrzydeł. Nie miał pojęcia czego chciał od swojej dalszej przyszłości. Jeśli chodziło jednak o tą najbliższą...

Trochę nie mógł uwierzyć. Udało im się podlecieć do bramy więziennej bez żadnych problemów. Wejścia pilnowała dwójka strażników w standardowych kamizelkach.

- Dobra, Muriel, pamiętasz? Ty jesteś od strzelania. – Noah poklepał anioła po ramieniu.

- I mordowania ludzi, co? – Chłopak spojrzał na niego z dezaprobatą. – Ty też masz już czarne włosy, więc co ci szkodzi? Nikt się nie dowie – mruknął, sięgając jednak do stosu broni po pistolet.

- Ja zdecydowanie się nie nadaję do mordowania – Noah powiedział poważnie. – Jakby ogólnie nie mam nic przeciwko, ale jak będę próbował to się popłaczę i przez to nie trafię.

Brzmiało jak coś, co by zrobił.

- Dobra. – Muriel w końcu wybrał broń. Laserową. – Może się obejdzie bez zabijania.

Przycisnął przycisk otwierający okno. To od razu zwróciło uwagę strażników. Okna w cesarskich statkach raczej się nie otwierały w ten sposób.

Choć dwójka żołnierzy złapała za swoją broń, nie zdążyli zorientować się o co chodzi, zanim Muriel trafił ich dwoma idealnymi strzałami. Mogli mieć swoje kulo- i laseroodporne kamizelki i nawet być nieśmiertelni, ale strzał w głowę odbierał każdemu użyteczność chociaż na parę minut. Jeden ze strażników osunął się na podest przy bramie, którą miał ochraniać, drugi... miał trochę większego pecha.

- To nie było specjalnie – szepnął Muriel, kiedy wszyscy patrzyli jak nieprzytomny strażnik zsuwa się z krawędzi podestu na którym stało latające więzienie.

- Szkoda, że nie masz jeszcze tych białych włosów – odezwał się Noah, chyba najmniej przejęty z całej czwórki. – Jakby zmieniły kolor albo nie to dowiedzielibyśmy się czy się umiera po wpadnięciu do tej całej Pustki, czy tak po prostu spada się w nieskończoność. – Wszyscy popatrzyli na niego z obawą. Nierówno pod sufitem. Zdecydowanie. – Nie mówię, że ktoś powinien tak zrobić specjalnie, po prostu... ciekawy eksperyment. Skoro i tak już tam wpadł. – Chłopak wzruszył ramionami. – No co? – Chyba nie podobały się mu ich oceniające spojrzenia. – Nie będę się aż tak przejmował życiem ludzi, którzy może podkładali dzisiaj drewno pod stos mojego przyjaciela.

Seth przełknął ślinę. Prawda.

Spojrzał na więzienną bramę. Nie spodziewał się tak naprawdę, że znajdą po jej drugiej stronie Theo. Chłopak najprawdopodobniej wciąż przywiązany był do kolumny na placu egzekucyjnym. Musieli jednak sprawdzić najpierw prostszą opcję. Atak na plac, z pewnością o wiele bardziej strzeżony niż więzienie, którego głównym aspektem obrony była jego lokalizacja, był samobójczą misją. Sprawdzenie więzienia na wszelki wypadek nie aż tak.

- Podleć do bramy, Ari – polecił Noah z napięciem w głosie. – Na Boga i Szatana, moich kochanych, mam nadzieję, że Theo tu będzie.

- Jeśli modlitwy kiedykolwiek dla was działały to się módlcie, bo to będzie sto razy prostsze od tego placu – powiedział Muriel.

Z takimi nastrojami podlecieli do kamiennej bramy. Poza tym, że wisiały teraz zawieszone w Pustce, lochy podobno nie zmieniły się zbyt bardzo od starożytnych czasów i było to widać. Wyrzeźbione ciężką ręką w kamieniu inskrypcje mówiły o ostatnich dniach skazanych. Kiedy cała czwórka wydostała się z samochodu i pchnęła oporne wrota, powitał ich chłodny powiew, w którym można było wyczuć wilgoć i... krew, zdecydowanie. Seth wiedział, że niektórych więźniów uśmiercano w lochach, kiedy nie było czasu na ceremoniały, albo zaplanowane było zbyt dużo egzekucji.

Po przekroczeniu bramy, znaleźli się w wąskim, kamiennym korytarzu. Dziwnie było myśleć, że ta toporna, starożytna konstrukcja unosiła się w powietrzu, zawieszona na niczym.

Było tu cicho. Zimno. Nieprzyjemnie.

Seth'owi serce waliło w piersi. Szło im tak łatwo. O wiele za łatwo. Jeszcze tego ranka obudził się w swoim pokoju w Piekielnym pałacu. Teraz skradał się wzdłuż chropowatej, wilgotnej ściany z bronią w ręce, być może parę, paręnaście metrów od Theo.

Nie wierzył w to. Nie wierzył, że tu będzie. To by było zbyt proste. Ich była czwórka, uzbrojona po zęby w broń na nieśmiertelnych, ubrana w kuloodporne kamizelki od Engelbaer'a. Jeśli Theo tu był, nie byłoby cudem, gdyby go stąd zabrali i wrócili do Piekła, wszyscy cali i zdrowi.

To było zbyt proste. Nie wierzył w to.

Nie spodziewał się tego.

Kiedy więc przystanął na końcu korytarza, a jego oczy sięgnęły pierwszej celi od wejścia, zamarł w bezruchu. Za kratami, pod ścianą na łóżku, siedział chłopak w przydługich szarych włosach, patrzący na niego czerwonymi jak niebo oczami. Oczami, które otworzyły się teraz szeroko, zanim chłopak krzyknął.

Seth nie wierzył w to, ani się tego nie spodziewał, więc kiedy go zobaczył, wszystkie myśli zatrzymały się w jego głowie. Całkowicie stracił czujność. Ostrzegawczy krzyk Theo dotarł do niego zbyt późno.

Jeden strzał strażnika patrolującego cele trafił go w kamizelkę i tylko zbił z nóg.

Drugi przeszedł przez jego gardło.

______________

Hejka :D Uf, długo ten rozdział pisałam, ale przynajmniej wyszedł długi ^^'

Co myślicie? c:

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro