Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXXV - Prostszy plan

Włamanie się do NASA nie było najprostszą sprawą. Kradzież statku kosmicznego, który byłby w stanie zabrać Cam'a poza Drogę Mleczną była... właściwie może trochę łatwiejsza? Nie sądził, żeby statki same w sobie były jakoś szczególnie zabezpieczone przed kradzieżą, biorąc pod uwagę, że raczej niewielu złodziei można było znaleźć... na Księżycu.

Tak, największym problemem było dostanie się na „parking", na którym NASA trzymała swoje statki, ponieważ nie znajdował się on na Ziemi. Bo czemu miałby? Oczywiście, że łatwiej było przezwyciężyć siłę przyciągania małego Księżyca niż Ziemi, więc znacznie bardziej opłacalnie było zaczynać podróże kosmiczne stamtąd.

Na Księżyc można się było dostać na kilka sposobów, ale oczywiście większość nie była dla Cam'a możliwa. Pierwszy, oczywisty sposób, czyli podlecenie tam statkiem kosmicznym... no jakby mijało się z celem, skoro to właśnie statku potrzebował. Najbardziej realną opcją pozostawało skorzystanie ze sposobu NASA, ale do tego trzeba było najpierw tam się dostać. Cam miał trzy pomysły jak to zrobić. Jeden grzeczny, drugi chamski, trzeci... niegrzeczny? Nie no, nie był Jessie'm czy Noah, żeby próbować poderwać jakiegoś pracownika czy pracowniczkę. Chamsko też się nie chciał zachować, tak więc postanowił najpierw skorzystać ze swojego pierwszego pomysłu, a dokładniej swojego przywileju dziewiętnastolatka, który złożył papiery na studia z inżynierii kosmicznej i któremu z tego względu przysługiwała przepustka uprawniająca go do pozwiedzania bardziej turystycznych części siedziby NASA.

Nerwy kazały mu upewnić się jeszcze raz, że jego przepustka wciąż była ważna, więc wyciągnął telefon z kieszeni i wyświetlił ją. Sprawdził datę. Wszystko się zgadzało. Przy okazji zobaczył wiadomość od Noah. Napisał chłopakowi wcześniej, żeby dał mu znać, kiedy uda mu się spełnić jego prośbę odnośnie tego, żeby jego dusza nie pojawiła się po śmierci w Sądzie Ostatecznym, tylko została na miejscu przy ciele. Anioł właśnie odpisał:

„Na niepokalane poczęcie Lucyfera, Ronnie, to nie jest takie proste! Nie wiem nawet czy da się tak zrobić i nie jestem taki dobry w manipulowaniu Kodem, jak Kuba! Nie możesz po prostu chwilę zaczekać, żebyśmy mogli powiedzieć o twoim pomyśle Evenowi i reszcie?? To byłaby znacznie prostsza opcja!"

Noah chyba wymyślał coraz dziwniejsze przekleństwa, czym bardziej był wkurzony lub zestresowany. W każdym razie, nie miał racji. Powiedzenie władcom świata o zamiarach Cam'a było fatalnym pomysłem, z tego samego powodu, co jeszcze prostsze, zdawałoby się, rozwiązanie. Cameron mógłby po prostu się zabić, tu i teraz. Jako duch nie miałby najmniejszego problemu włamać się, gdzie tylko by zechciał. Problemem w tym pomyśle był jednak Sąd Ostateczny, który musiałby najpierw przejść po śmierci. Nie chodziło nawet o czekanie i robotę papierkową, którą musiałby załatwić, tylko właśnie o to, że Even i reszta, jak określił ich Noah, dowiedzieliby się o jego śmierci i trafieniu do Sądu, a więc i o jego planach, i na pewno nie pozwoliliby mu po prostu bez zastanowienia polecieć samemu statkiem w kosmos. Cam miał już jednak dość bezczynności i postanowił nie pozwolić nikomu powstrzymać go albo spowolnić. Nie mógł zaakceptować żadnej minuty cierpienia Theo, której mógł zapobiec. Musiał coś zrobić TERAZ.

Wysiadł z autonomicznego samochodu komunikacji publicznej, który zawiózł go najbliżej siedziby NASA, jak się dało. Odpisał jeszcze Noah krótkie „Liczę na ciebie", bo naprawdę wierzył w umiejętności chłopaka, a potem przełknął ślinę i podniósł wzrok na niesamowity widok przed sobą.

Już raz skorzystał ze swojej przepustki przyszłego studenta i odwiedził siedzibę. Widok wciąż jednak robił na nim wrażenie. Nie mógł nie robić. To było po prostu aż surrealistyczne. Jako Nowojorczyk widział na co dzień budynki wznoszące się ponad chmury, ale ta jedyna w swoim rodzaju konstrukcja znajdująca się właśnie na terenie NASA po prostu przekraczała granice zdrowego rozsądku.

Winda do nieba.

Nie Nieba z dużej litery oczywiście, ale i tak było to niezwykłe. Winda do kosmosu. Cam musiał przyznać, że wciąż fascynowała go bardziej niż dosłowna winda do Nieba w zaświatach. Tamta działała przez magię. Ta, na którą właśnie patrzył, była całkowicie zgodna z prawami fizyki, choć tak nie wyglądała.

Tam właśnie musiał się dostać. Potem wjechać windą na orbitę i wsiąść do małego statku, który przetransportuje go do kolejnej windy – prowadzącej na Księżyc. Fajnie byłoby, gdyby dało się po prostu zbudować jedną windę do celu, ale to po prostu nie było możliwe, bo Ziemia i Księżyc nie obracały się idealnie równo względem siebie. Dwie windy pozwalały oszczędzić na paliwie i do tego celu sprawdzały się świetnie. Cam chciałby teraz jednak, żeby ta podróż była nieco prostsza. Pozwoliłby nawet światu złamać prawa fizyki, żeby tylko istniał w NASA jakiś super fajny teleporter, który przeniesie go w sekundę na Księżyc. Nawet gdyby jednak wymyślono teleporter, pewnie działałby on tak, jak „Granica" światów, więc Cam, jako człowiek, nie mógłby z niego skorzystać. Zrobiło mu się na moment szkoda naukowców próbujących wynaleźć teleporter – nie wiedzieli jeszcze, że byłaby to tak naprawdę mordercza maszyna zmuszająca ludzi do reinkarnacji. Ale może anioły by z niego skorzystały.

Zmusił się do skupienia na swoim zadaniu. Z nerwów jego myśli skakały od tematu do tematu, a powinien zastanawiać się tylko nad tym, jak dostać się do Mostu Kosmicznego, jak brzmiała oficjalna nazwa windy na orbitę.

Czym bliżej znajdował się oficjalnej części siedziby, tym więcej ludzi widział. No tak, słyszał o tym. Od ataku demonów na Nowy York więcej ludzi było chętnych do przeprowadzki na Marsa. Sporo osób sprzedało swoje mieszkania w mieście i postanowiło wynieść się na o wiele bezpieczniejszą teraz planetę. Komercyjne firmy od zawsze korzystały z Mostu Kosmicznego NASA, a Księżyc był pierwszym przystankiem w drodze na Marsa, więc nic dziwnego, że ruch wokół siedziby się nasilił. Cam nie był jeszcze pewny, czy pomoże mu to we wkradnięciu się do windy niepostrzeżenie, czy wręcz przeciwnie. Mógłby też zwyczajnie kupić bilet na Księżyc, ale... no raczej nie było go stać. Nie sądził, że piekielna waluta, którą zarobił pracując w Straży była akceptowana w Ameryce.

W końcu musiał stanąć w kolejce do recepcji. Kiedy po pół godzinie czekania pokazał pracownikowi swoją przepustkę, dostał uprzejmy, ale zmęczony uśmiech.

- Widzę, że macie dużo ludzi, ale tak długo nie miałem okazji się oderwać od nauki do egzaminów i w końcu znalazłem trochę czasu, żeby tu przyjechać... – Cam skłamał przepraszającym tonem. – Jeśli nie macie dla mnie żadnego przewodnika, mógłbym sam sobie pochodzić po wystawie...

- Znajdzie się przewodnik – recepcjonista pewnie myślał, że przekazuje mu dobre wieści. Cam miał ogromną nadzieję, że pozwolą mu „pozwiedzać" samemu. – Najwięcej roboty mamy teraz z klientami Tesli, którzy korzystają sobie z naszego Mostu, bo nagle stwierdzili, że może na Marsie nie będzie jednak tak nudno... - Westchnął. – Zwiedzających mamy teraz niedużo, więc poczekaj tu chwilę i zaraz kogoś dla ciebie zawołam.

Cam zaklął w duchu, ale posłał pracownikowi grzeczny uśmiech i oparł się o blat recepcji, nie mając innego wyboru niż grzecznie czekać.

Jego przewodnik pojawił się parę minut później, poprawiając w biegu nieco rozczochrane włosy. Na policzkach miał lekkie rumieńce. Cam'owi przeszło przez myśl, że chłopak był całkiem ładny i raczej młody, więc może, moooże mógłby spróbować z tym podrywem, żeby dostać się do windy, ale... no chyba by nie potrafił. Po prostu się do tego nie nadawał, szczególnie, że nie był z projektu, więc nie był jakoś szczególnie pewny swojej atrakcyjności i szczególnie-szczególnie nie w tych idiotycznych niebieskich włosach, których do tej pory nie miał czasu się pozbyć, mając ważniejsze sprawy na głowie. Chyba tylko Jessie'mu się podobały. O ile cokolwiek mu się tak naprawdę w Cam'ie podobało zanim z nim zerwał.

Tak, nerwy i myśli biegnące w każdą możliwą stronę. Musiał się skupić.

- Cześć – przywitał się z przewodnikiem, którego miał nadzieję jak najszybciej zgubić.

- Cze-Cześć... - Chłopak obrzucił go szybkim spojrzeniem i przywitał się, jeszcze raz poprawiając włosy. – Przyszły student, tak? Jak masz na imię? Ja jestem Liam. Student, praktykant. Pewnie za parę lat zajmiesz moje miejsce. – Posłał mu uśmiech.

- Cam – przywitał się Cameron. – Hej, wiesz, jeśli nie masz czasu, a widzę to zamieszanie dzisiaj, mogę sobie sam pozwiedzać... - spróbował jeszcze raz, ale Liam od razu machnął ręką.

- Ludzie nie mają w tych szalonych czasach głowy do zwiedzania, więc, szczerze, bardziej się ostatnio nudziłem niż harowałem. – Uśmiechnął się do Cam'a. Ten przytaknął mu głową uprzejmie i ruszyli razem w stronę części dla zwiedzających.

Chłopak zaczął opowiadać mu o wystawie, a Cameron, oczywiście, kompletnie go nie słuchał, próbując tylko wymyślić jak dostać się z części muzealnej do windy, od której właśnie się oddalali.

- ...prawda?

Cam zamrugał, bo jakoś udało się mu zarejestrować pytający ton przewodnika. Gorzej było oczywiście z zarejestrowaniem samego pytania.

- Proszę? – spytał, czując się odrobinę źle z tym, że kompletnie nie słuchał chłopaka, który opowiadał o kosmosie i najnowszej technologii z takim zaangażowaniem.

- Aa... - Liam wzruszył ramionami. – Nic takiego. Mówiłem tylko, że doczekaliśmy naprawdę dziwnych czasów, prawda? Jesteśmy naukowcami, wysyłamy statki w kosmos, a nagle musimy zaakceptować fakt, że Bóg istnieje i tak naprawdę myliliśmy się co do połowy rzeczy. Szczerze, myślę, że nasze teorie o Wielkim Wybuchu i Ewolucji mają więcej sensu niż – pstryknął palcami – magia i nagle cały wszechświat istnieje, nie wiadomo po co taki wielki, skoro życie mamy tylko na Ziemi i na Marsie. Nie wiem, czy Bóg tak w nas wierzy, że kiedyś skolonizujemy te wszystkie galaktyki, czy tak po prostu się bawił? Bo ja to aż tak w nas nie wierzę. Przecież nie da się nawet przeżyć przekroczenia prędkości światła, więc raczej dalej niż parę lat świetlnych się nie wybierzemy. Chyba, że wymyślimy teleporter, ale, szczerze, bałbym się do niego wejść...

Cam pomyślał, że zgadza się z chłopakiem w stu procentach. Naukowe teorie ludzi miały więcej sensu niż rzeczywistość, nie było szans, żeby ludzie skolonizowali cały wszechświat albo nawet Drogę Mleczną, plus sam też na pewno nie wszedłby do teleportera. Przewodnik nie wiedział tylko, że może ten cały wielki kosmos nie był aż tak po nic, bo najwyraźniej kosmici istnieli. I właśnie torturowali brata Cam'a.

- Hej – odezwał się do przewodnika, bo nie mógł już dalej udawać, że interesuje go wystawa, po tym jak myśl o Theo przyprawiła go o skurcz żołądka i zimny pot. – Masz całkowitą rację – zgodził się z chłopakiem. Westchnął. – Świat miał więcej sensu parę miesięcy temu. Szczerze to... zastanawiam się nad Marsem. Też mają tam wydział inżynierii kosmicznej, więc mógłbym tam pójść na studia, a przy okazji może uciec trochę od tego wszystkiego... Boga, aniołów, demonów... Tam ludzie dalej żyją normalnie. Niektórzy nawet myślą, że to ze Stwórcą to jakaś konspiracja.

Liam się zaśmiał.

- Taak. Niektórzy nawet podobno wierzą, że po prostu robimy sobie z nich jaja. Wiesz, jak ktoś urodził się na Marsie i nigdy nie widział Ziemi... no, trochę się im nie dziwię.

Cam przyjrzał się chłopakowi i stwierdził, że spróbuje. Chociaż tak trochę.

Uśmiechnął się i włożył wszystkie swoje nieistniejące umiejętności w to, żeby zrobić to jakoś tak ładnie. Jak Jessie, którego uśmiech potrafił zabijać i sprawiać, że było się wdzięcznym za to morderstwo.

- Tak się zastanawiam... - Oczywiście, nie miał zamiaru naprawdę podrywać chłopaka. Chciał tylko odrobinę go do siebie przekonać słodszym uśmiechem i spojrzeniem spod rzęs. Mogły być prawie białe, ale za to były nieprzeciętnie długie i nie raz słyszał, że nie wyglądają źle. – Wiem, że teraz macie tu strasznie dużo ludzi, szczególnie przy windzie, ale... - przygryzł wargę – zawsze chciałem ją zobaczyć z bliska. Przecież to jest największe osiągnięcie inżynierii w historii! Słyszałem o windzie w Zaświatach i nie umywa się do waszej. – Cam spojrzał Liam'owi w oczy z entuzjazmem, i to jak najbardziej szczerym. Winda do nieba. Winda do kosmosu. Tym nie dało się po prostu nie jarać.

- Zobaczyć Most z bliska? – Liam najpierw odpowiedział uśmiechem na jego podekscytowany ton, a potem przestąpił z nogi na nogę, rzucając spojrzenie w stronę, z której przyszli. – Mamy tam teraz trochę kolejkę... No ale... da się tam w sumie podejść z drugiej strony...

- Z drugiej strony? – Cam zachęcił chłopaka, świadomie obracając się nieco w stronę windy, żeby jakoś podświadomie skłonić przewodnika do powrotu skąd przyszli. Czy coś. Nie znał się na psychologii, więc prawdopodobieństwo, że zdziała coś jakimiś sztuczkami była niewielka, ale był zdeterminowany spróbować wszystkiego zanim przejdzie do planu B.

- No... - Liam przygryzł wargę. – Wiesz, z jednej strony windy mamy wejście dla zwykłych pasażerów, z drugiej dla personelu... Inżynierów, pilotów i tak dalej. Więc gdybyśmy podeszli z tamtej strony, nikomu byśmy właściwie nie przeszkadzali...

- Jeśli nie byłby to problem... - Cam nie dokończył, ale oczywiście, jeśli nie byłby to problem, to jak najbardziej się pisał.

Przewodnik westchnął lekko, jakby do siebie.

- Co za dziwny dzień – mruknął pod nosem, nie wyjaśniając jednak, co właściwie było w nim takiego dziwnego poza Cam'em, zdeterminowanym pozwiedzać wystawę o statkach kosmicznych zamiast martwić się o swoje życie w Nowym Yorku, który niedawno stał się polem bitwy między siłami Zaświatów. Nie mówiąc nic więcej, Liam uśmiechnął się i machnął ręką, pokazując, żeby Cam poszedł za nim.

***

Wow. Nie było na to innego słowa niż wow.

Cameron nie umiał nie gapić się z otwartymi ustami, patrząc jak winda rusza do góry z kolejną grupą pasażerów. Kabina, w której wznosili się do góry była przezroczysta, tak samo zresztą, jak cała winda. W końcu, NASA wiedziała, że taka niewyobrażalna inwestycja, jak winda do kosmosu, będzie musiała się finansowo zwrócić, więc nie zbagatelizowała roli turystyki w swoim designie. Most Kosmiczny nie był więc w efekcie tylko środkiem transportu, ale sama przejażdżka nią była niesamowitą atrakcją, zapewniającą widoki, których nie dało się zastąpić. Oglądanie ziemi wiele kilometrów poniżej z latającego statku naziemnego czy z dachu wieżowca nie było tym samym, co wznoszenie się w nieskończoność kosmosu stojąc na niemal doskonale przeźroczystym podeście. Nawet zwykłe szklane windy potrafiły przyprawić niektórych o zawroty głowy. Obserwowanie, jak wszystko na ziemi staje się coraz mniejsze, aż w końcu sama Ziemia zaczyna się kurczyć i nabierać kształtów niewielkiej kulistej planety pod twoimi stopami musiało być niesamowite.

- Muszę się nią kiedyś przejechać... - Cam oparł się rękami o przeźroczyste drzwi windy, żeby przyjrzeć się dokładniej oddalającej się kabinie z pasażerami.

- Polecam, jeśli tylko nie masz lęku wysokości – odpowiedział Liam z szerokim uśmiechem.

- Słyszałem, że przy tych wysokościach lęk wysokości niekoniecznie działa, bo mózg nie jest w stanie przetworzyć aż takiej odległości od ziemi... Dlatego osoby z lękiem wysokości często nie mają problemu z lataniem statkami, czy kiedyś samolotami – Cam sobie przypomniał. Jessie miał lekki lęk wysokości, więc zawsze martwił się o niego w tej kwestii. W Nowym Yorku właściwie nie dało się uciec przed wysokością, nie licząc możliwości skorzystania z iluzji wymazującej widok innych pięter. Jessie nie lubił jednak tego rodzaju sztuczek, więc prawo jazdy wyrobił sobie tylko na naziemne samochody. Ciekawe co powiedziałby o wjechaniu przeźroczystą windą na orbitę...

- Och, ktoś dzisiaj już mi o tym mówił. – Liam uśmiechnął się do Cam'a. - Choć nawet jeśli na pewnej wysokości taki lęk się wyłącza, początek i tak musiał być dla niego dość straszny...

Cam przytaknął chłopakowi, przypominając sobie, że nie powinien myśleć teraz o Jessie'm, tylko o tym, jak dostać się do zamkniętej na cztery spusty kabiny drugiego szybu windy, przeznaczonego dla personelu. Był już na miejscu, ale nie miał szans otworzyć przeźroczystych drzwi bez odpowiedniej przepustki.

- Liam... - zwrócił się do chłopaka po imieniu, jakby byli dobrymi kumplami. Spróbował też jakichś sztuczek ze swoimi podobno niezłymi rzęsami, ale pewnie nie miały wiele pomóc. Nie wiedział nawet, czy jego przewodnik w ogóle lubił facetów. – Mógłbym wejść do środka?

Chłopak zamrugał. Potem zmrużył lekko powieki, ale z rozbawionym uśmiechem.

- Nie próbujesz sobie złapać darmowej przejażdżki, co?

Cam zaśmiał się, wcale nie nerwowo.

- Chciałem tylko... wejść do środka, żeby móc popatrzeć do góry... To musi być niesamowity widok, taka konstrukcja ciągnąca się w nieskończoność...

Liam znów przygryzał wargę.

- Wiesz, gdybyś jeszcze chciał, żebym przepuścił cię szybciej w kolejce, czy coś, to byłaby jeszcze inna sprawa, ale darmowa przejażdżka... - westchnął. – Wiesz ile to ciągnie prądu?

Cam znów się zaśmiał, machając ręką.

- Nawet gdybym miał takie niecne plany, i tak nie wiedziałbym, jak tą windę włączyć. To jedyna taka konstrukcja na świecie, więc nie miałbym gdzie się tego nauczyć, nie? Z wszystkich tutoriali na yutubie, tego akurat nie ma. Uwierz mi, sprawdzałem.

Liam zaśmiał się. W końcu westchnął.

- Niech ci będzie – powiedział, po czym podszedł do niego i poklepał do lekko w ramię, żeby się odsunął od drzwi. Cam zdusił w sobie podekscytowanie i niedowierzanie, że jego plan jak na razie jakimś cudem działał, i może działało nawet to całe uwodzicielskie trzepotanie rzęsami, bo Liam posłał mu bardzo ładny uśmiech i szybkie spojrzenie z rodzaju tych, które rzuca się nie do końca świadomie, próbując objąć jak najwięcej, w jak najkrótszym czasie. Może mogło obejść się bez planu B, może... - Proszę. – Liam zaprezentował mu otwarte drzwi do windy eleganckim gestem. – Ale jeśli czegoś spróbujesz... - Wycelował w niego palec i zmrużył oczy z rozbawieniem.

Z rozbawieniem, które nie trwało długo.

Cam wszedł do windy, uśmiechając się z wdzięcznością do chłopaka, a potem, najszybciej, jak się dało, sięgnął do panelu sterowania, żeby zamknąć drzwi i wystartować, bo oczywiście, że znalazł tutorial na yutubie o tym, jak to zrobić, ale—

- Poważnie, Cam? – Liam złapał go za rękę, wyciągając z windy. – Nie, że nie doceniam zapału i tak dalej, sam bym chciał się przejechać na górę za darmo, ale potrzebuję tego stażu i nie mogę stracić przez ciebie pracy... - mówił niemal przepraszająco, ale jego chwyt na nadgarstku Cam'a był mocny i stanowczy. Drugą ręką klikał już coś w swoim telefonie.

- Ja... chciałem się tylko przejechać kawałek, zobaczyć, jak to wygląda z góry... - Cam wiedział, że bredzi, bo „przejechanie się kawałek" nie było jakoś szczególnie lepsze od przejechania się całą drogę, ale... - To nie tak, że chciałem ukraść statek z Księżyca, czy coś...

Liam zamrugał. Potem zmrużył oczy. Przekrzywił głowę.

– Naprawdę dziwny dzień – powiedział po raz drugi. Potem westchnął. – Zaraz przyjdzie po ciebie ochrona. Nie bój się, nie zadzwonią po policję, poproszę ich o to, ale...

Cam zobaczył nad jego ramieniem już idących w ich stronę ochroniarzy.

- Do Diabła – zaklął po piekielnemu. Z samym Liam'em pewnie by sobie poradził, ale z parą ochroniarzy z paralizatorami przy pasie raczej nie miał większych szans. A więc... plan B.

Był to oczywiście bardzo niemiły plan, ale nie był na tyle kreatywny, żeby wymyślić coś lepszego. Przeszło mu teraz przez głowę, że mógłby wziąć Liam'a na zakładnika, czy coś, ale fundowanie jakiemuś niczemu winnemu chłopakowi traumy nożem na gardle nie było na liście jego życiowych marzeń. Ani na liście rzeczy, które w ogóle potrafiłby zrobić. Theo pewnie wyśmiałby go za jego miękkość, ale trudno. Cam nie był Theo.

Sięgnął więc wolną ręką do kieszeni i, zanim ktoś zdążył go powstrzymać, uniósł mały szklany flakonik nad głowę, a potem rzucił nim o ziemię.

Liam spojrzał na niego z niezrozumieniem. Ochroniarze zatrzymali się na chwilę, żeby spojrzeć na rozbite na podłodze szkło. Słaba dywersja, rozbić szklany pojemniczek na podłodze, można by pomyśleć. Co niby zdziała? Kawałki szkła wbiją się komuś w stopę? Liam chyba właśnie nad tym się zastanawiał, patrząc na Cam'a, jakby urwał się z choinki, kiedy w powietrzu rozległ się alarm.

Wszyscy w zasięgu wzroku znieruchomieli, a potem zaczęli panicznie się rozglądać. Rozglądać, oczywiście, za demonami.

Cam wyrwał się Liam'owi z uchwytu.

- Przepraszam – rzucił szybko, po czym wbiegł do windy i nacisnął przycisk zamykający drzwi. Czego jednak nie przewidział, to... faktu, że winda nie zabierze go normalnie do góry w stanie alarmu pierwszego stopnia. Do Diabła, mógł to przewidzieć. Oczywiście, że jeśli wywoła alarm anty-demoniczny krwią demona z flakonika, windy nie będą działać. Kto chciałby, żeby demony dostały się przypadkiem na Księżyc?

W całej siedzibie wybuchł chaos. Oczywiście. Oczywiście jednak, Liam i dwójka ochroniarzy widzieli, co zrobił. Nie musieli uciekać przed nieistniejącymi demonami, bo już pewnie domyślili się, czym jest czarny płyn, który rozlał się na podłodze z flakonika.

Cam jednak trochę przewidział to z tymi niedziałającymi windami. A przynajmniej tak powie, jeśli będzie to komuś kiedyś opowiadać. Prawda była taka, że po prostu nigdy nie rozstawał się ze swoją deską i że teraz mogła mu się bardzo przydać. Rękawiczki antygrawitacyjne, oczywiście, miał już na rękach. Liam chyba odpuścił sobie próby powstrzymania go, bo raczej nie płacili mu na stażu aż tyle, żeby ryzykował konfrontację z wariatem, który postanowił wywołać najpoważniejszy możliwy alarm w jednym z najważniejszych amerykańskich budynków tylko po to, żeby przejechać się fajną windą za darmo. Ochroniarze jednak rzucili się w stronę Cam'a. Nie było czasu wyjmować hoverboarda z plecaka.

Więc go nie wyjął. Zrzucił tylko plecak z ramion, a deska w środku sprawiła, że zawisnął w powietrzu tuż nad ziemią. Ochroniarze zatrzymali się w biegu. Liam wciągnął gwałtownie powietrze. Cam wskoczył na latający plecak.

- Latające deski nie działają, ale plecak tak?? – Liam złapał się za głowę. – Już ten Bóg i Niebo mają więcej sensu! Po co jak w ogóle chcę być naukowcem? – jęknął.

Cam spojrzał na niego z totalnym zrozumieniem. Nie chcąc zostawić go kompletnie bez odpowiedzi, uniósł do góry ręce w antygrawitacyjnych rękawiczkach.

- Zamiast wysięgników – wytłumaczył w skrócie. – Trzeba tylko trochę poćwiczyć równowagę – dodał, po czym, zanim ktokolwiek zareagował, wystartował do góry, poświęcił sekundę na otwarcie górnej klapy do konserwacji w suficie kabiny windy, i wleciał prosto do szybu. Wyprostował się, dając komendę desce, żeby ruszyła prosto do góry i na koniec skinął przepraszająco głową do Liam'a wpatrującego się w niego z szeroko otwartymi ustami, unikając jednak skrzyżowania wzroku z pewnie mocno wkurzonymi ochroniarzami.

Udało się. Nawet jeśli ochroniarze lub Liam przekażą zaraz komuś ważnemu, że alarm był fałszywy i ktoś ruszy za nim windą, raczej go nie dogoni. Największym problemem, oczywiście, może być kampania powitalna już na miejscu, ale tym będzie się martwił, kiedy już tam dotrze. Może do tego czasu Noah rozkmini, jak pozwolić mu nie przechodzić Sądu Ostatecznego po śmierci. Wtedy będzie mógł szybko pozbyć się swojego ciała i przemknąć niepostrzeżenie do jakiegoś statku na parkingu jako duch. W każdym razie, na razie był bezpieczny.

„Bezpieczny" – powtórzył sam do siebie w głowie, przełykając ślinę. Ziemia oddalała się pod jego stopami w zawrotnym tempie. Nigdy nie wlatywał tak wysoko, ani tak szybko w górę na hoverboardzie. Do tego hoverboardzie schowanym w plecaku. Problem z zachowaniem równowagi zawsze był największym mankamentem latających desek. Cam przez lata używania swojej i dodanie do projektu rękawiczek stabilizujących był w stanie osiągnąć nieosiągalne, ale teraz trudno było mu nie zwątpić w swoje umiejętności.

Horyzont pod jego stopami zaczynał się zakrzywiać. Materiał plecaka ślizgał się pod jego stopami na desce. Nie pamiętał, kiedy ostatnio ładował swoje rękawiczki. Spadanie w dół trwałoby pewnie minuty. Może jednak trzeba było posłuchać się przyjaciół i powiedzieć Evenowi, albo poczekać aż Noah najpierw ogarnie sprawę z Sądem, zabić się i lecieć w kosmos na desce dopiero po śmierci.

Cóż, przynajmniej widoki były ładne.

Cam nie umiał nie poświęcić chwili na docenienie tego, co go otaczało. Ziemia malała pod jego stopami, miał ją już całą w zasięgu wzroku. Niebo straciło swój błękit i teraz dokładnie mógł zobaczyć gwiazdy i Słońce z zupełnie nowej perspektywy.

Mniej więcej w połowie drogi minął zatrzymaną w ruchu, pewnie dalej przez fałszywy alarm, kabinę z pasażerami na Księżyc. Wpatrywali się z opadniętymi szczękami, jak jakiś nastolatek przelatuje obok nich w sąsiednim szybie windy na latającym plecaku. Jakieś dziecko pomachało Cam'owi, a ten odruchowo mu odmachał. Oczywiście, skończyło się to dziesięcioma sekundami tańca śmierci na latającej desce ubranej w plecak i machaniem rękami aż złapie z powrotem równowagę. Zobaczył, jak ktoś łapie się za głowę z przerażeniem, a dziecko, które prawie go zabiło się śmieje, po czym ruszył szybciej do góry, czując się trochę głupio.

Jednak na zażenowanie tą całą sytuacją, włączając w to pewnie prawie spowodowanie wylania Liam'a z pracy, wywołanie paniki w całej siedzibie NASA fałszywym alarmem i prawie zabicie się, bo jakoś trudno zapamiętać po latach latania na niestabilnej desce, że machanie rękami nie wchodzi w grę, kiedy używa się ich jako równoważników, nie miał czasu, bo droga na Księżyc nie była taka prosta. Po dotarciu jakimś cudem do końca szybu windy, Cam przesiadł się do małego statku, który zabrał go do drugiej windy, prowadzącej już prosto do celu. Tutaj wszystko działało już normalnie, więc mógł odpuścić sobie ryzykowanie z deską. Musiał tylko wtopić się w tłumek osób czekających na windę i wsiąść razem z nimi do kabiny.

Pasażerom na szczęście nie przekazano chyba żadnego ostrzeżenia o nastoletnim kryminaliście w niebieskich włosach podróżującym za darmo z latającym plecakiem. Latającym plecakiem, na którym się stoi, oczywiście, nie zakłada na plecy. Tak więc, nikt nie zwrócił na niego uwagi, kiedy niepostrzeżenie przemknął się ze swojego małego statku i wmieszał w tłumek oczekujących na wejście do drugiej windy.

Widok stąd był jeszcze bardziej niesamowity. Stali sobie właśnie na podeście zawieszonym w kosmosie, pod sobą mając Ziemię, nad sobą Księżyc, a między nimi odległe słońce rozświetlające kompletną czerń kosmosu. Większość ludzi wyglądała przez ogromne okna, albo robiła zdjęcia. Cam zajął się planowaniem tego, co zrobi, kiedy dotrze już na Księżyc. Podejrzewał, że tamtejsza ochrona będzie już coś na jego temat wiedzieć. Zanim wszedł do kabiny windy razem z resztą podróżujących, założył plecak z powrotem na ramiona, wyciągając jednak z niego deskę i przyciskając ją do klatki piersiowej.

Po paru minutach drogi, poczuł klepnięcie w biodro. Spojrzał w dół.

Jakieś dziecko ciągło go za materiał bluzy. Pochylił się lekko w jego stronę, pytając o co chodzi, uśmiechając się, miał nadzieję, przyjaźnie. Nie miał doświadczenia z dziećmi poza Theo, a Theo był tylko dwa lata młodszy od niego.

- Tak to zrobiłeś – powiedziało dziecko, wskazując brodą na jego deskę. – Fajnie.

Cam zamrugał.

- Co zrobiłem? – spytał. Dzieciak chyba go z kimś pomylił.

Zaraz Cam oblał się zimnym potem, bo jednak nie, nie pomylił go.

Dzieciak wyciągnął w jego stronę telefon, pokazując mu filmik... nastolatka w niebieskich włosach machającego mniej więcej do kamery, a potem walczącego o życie i odlatującego w kosmos na lewitującym plecaku.

- Myślałam, że to fejk – powiedziało dziecko z uznaniem w głosie. – A czemu po prostu nie ubrałeś tego plecaka na plecy? Nie byłoby łatwiej? – zapytało.

Cam wyobraził sobie, jak materiałowe ramiona plecaka urywają się pod jego ciężarem w połowie drogi i wzdrygnął się.

- Tak było bezpieczniej – wyjaśnił, mając nadzieję, że jeśli odpowie na pytania dziecka, to da mu spokój i może nikt inny nie zorientuje się, kim jest.

- Nie wyglądało bezpiecznie. – Dziewczynka pokręciła głową. – Chciałeś mieć więcej wyświetleń, prawda? Czego nastolatkowie nie zrobią dla challengu...

Cam zamrugał.

- Cóż... Więcej wyświetleń, większy fejm – postanowił nie wyprowadzać dziewczynki z błędu. Ta spojrzała na niego, pokiwała poważnie głową, po czym wróciła do oglądania innych filmików. Tym razem kota w skafandrze kosmicznym przypiętego liną do kosmonauty, unoszących się w prawdziwym kosmosie. Albo był to fejk. Tak czy tak, Cam doszedł do wniosku, że dzieciom dwudziestego trzeciego wieku pewnie trudno jest zaimponować i poczuł nawet lekką dumę, że dziewczynka określiła jego wyczyn „fajnym".

Na szczęście, dziecko szybko zajęło się swoim telefonem i chyba kompletnie o nim zapomniało. Nikt inny w windzie chyba nie przeglądał w ostatnim czasie najnowszych filmików w internecie, bo nikt nie zwracał na Cam'a szczególnej uwagi, nawet mimo jego głupiej fryzury. Zresztą, kogo obchodziły niebieskie włosy w tym samym odcieniu, co oczy albo nastolatkowie balansujący w powietrzu na latającym plecaku, kiedy Księżyc przed nimi rósł w oczach w miarę jak zbliżali się do niego w windzie.

Cam ściskał w rękach swojego hoverboarda nerwowo, przestępując z nogi na nogę. Księżyc przestawał już wyglądać jak Księżyc, który znał, zabierając coraz więcej pola widzenia pod jego stopami. Wreszcie winda zatrzymała się. W oddali nad horyzontem można było zobaczyć Ziemię, przypominającą teraz błękitny księżyc. W każdej innej sytuacji Cam podskakiwałby chyba z radości na tą całą wycieczkę, ale teraz tylko pocił się z nerwów, co jakiś czas czując, jak oddech zamiera mu w płucach, kiedy tylko wracał myślami do Theo w płomieniach. Jego przerażonego spojrzenia. Jego krzyków.

Drzwi windy otworzyły się i ludzie wokół niego zaczęli poruszać się w stronę wyjścia.

- Chyba są tu po ciebie. – Cam poczuł pociągnięcie za rękaw i usłyszał mało dyskretny szept dzieciaka z wcześniej. Powiódł wzrokiem za wyciągniętym palcem dziewczynki i zobaczył to, czego można się było spodziewać. Dwójki ochroniarzy z paralizatorami przy pasach stojących przy wejściu do korytarza prowadzącego od windy prawdopodobnie na parking.

Właściwie, Cam spodziewał się ich więcej. Teraz jednak uświadomił sobie, że raczej na co dzień nie potrzeba było na Księżycu całej armii ochrony. A nawet gdyby taka tu stacjonowała, raczej nikt nie pomyślałby, żeby była potrzebna do schwytania jednego nastolatka.

Ścisnął w rękach swoją deskę. Oczy dzieciaka z wcześniej zabłysły i dziewczynka podniosła w rękach telefon.

- Będziesz im próbował uciec? – zapytała. – Może być fajnie.

Cam przełknął ślinę. Kiedy tłumek, razem z którym wychodzili z windy, trochę się przerzedził, uznał, że lepszego momentu nie będzie. Posłał więc jeden nerwowy uśmiech do kamery dzieciaka, po czym wskoczył na hoverboarda. Ludzie wokół niego odskoczyli na parę kroków, zdziwieni. Ochroniarze zauważyli go w tłumie i jeden z nich sięgnął ręką do swojego paralizatora.

Nie było innego wyjścia.

Cam krzyknął „przepraszam!" do ludzi wokół i ruszył z pełną prędkością w stronę ochroniarzy zagradzających przejście. Mając jeden jedyny tylko pomysł na to, co może uratować go przed prądem z paralizatorów, ścisnął bransoletkę na swoim nadgarstku, aktywując ją. Powietrze wokół niego na moment zabłysło. Teraz pozostawało tylko trzymać kciuki za to, że albo ochroniarze nie trafią w niego, kiedy śmignie im nad głowami dostatecznie szybko, albo że jego desperacki pomysł zadziała i dusza Everett'ów, zamknięta w jego bransoletce i działająca normalnie jako tarcza przeciwko demonom, okaże się też nie przewodzić prądu.

No cóż, wszystko albo nic. Mijając ochroniarzy, którzy odsunęli się odruchowo, żeby się z nim nie zderzyć, usłyszał w powietrzu kliknięcie spustu, a potem głośny zgrzyt wyładowania. Nie. Wyładowania elektryczne nie zgrzytały. To kontakt silnego prądu z jego tarczą wywołał oślepiający błysk i hałas, na który Cam prawie spadł z deski.

Obrócił głowę do tyłu, żeby zobaczyć, czy ochroniarze za nim biegną. Nie biegli. Szczerze, nie dziwił się im. Nienaturalnie blady i niebieskowłosy dzieciak na latającej desce, otoczony jakąś niewidzialną tarczą neutralizującą paralizatory musiał dla nich wyglądać, jak kosmita, albo jakiś świr z przyszłości. Sam by się trochę wystraszył, a przynajmniej stwierdził, że aż tyle mu tu nie płacą.

Ciesząc się z tego małego sukcesu, przyspieszył na desce, lawirując w małym labiryncie księżycowych korytarzy. Wszystkie były przeszklone, zapewniając świetne widoki Ziemi w oddali i szybko powtarzających się zachodów słońca. Oznaczenia mieli tu świetne, jak przystało na naukowców, pomyślał, nie mając problemu z odnalezieniem drogi na parking NASA. Kiedy mijał ludzi na desce z prędkością co najmniej dość rozpędzonego samochodu naziemnego, wszyscy tylko rozbiegali się na boki, ustępując mu miejsca. Kiedy wreszcie zatrzymał się na końcu ostatniego korytarza, adrenalina pulsowała mu w żyłach jak nigdy, a po plecach spływał pot. Nigdy w życiu nie latach na desce tak szybko w takich ciasnych pomieszczeniach, ryzykując wpadnięcie na ludzi lub niewykręcenie na zakręcie. Chyba był to w stanie zrobić tylko dlatego, że nie zależało mu za bardzo na przeżyciu.

Kolejnej rzeczy, którą miał zamiar zrobić, też nie zrobiłby, gdyby był jakoś bardziej przywiązany do swojego fizycznego ciała i możliwości życia na ziemi nie jako duch.

Wziął głęboki oddech. A potem wyszedł na otwarty parking bez żadnego skafandra.

Gdyby zobaczył, jak ktoś inny robi coś podobnego, nazwałby go skończonym idiotą. Tak, oczywiście, na Księżycu dało się w teorii przeżyć w tych czasach bez skafandra. Od lat pracowano nad stworzeniem na nim normalnych warunków do życia. Choć jednak z Marsem udało się to kompletnie, Księżyc był po prostu bardzo mały, jego grawitacja słaba. A grawitacja, oczywiście, była potrzebna do stworzenia atmosfery. Księżyc niechętnie jednak trzymał przy sobie tlen i azot, bez których ludzie nie mogli przeżyć, i na razie zdecydowano się na kilka rozwiązań tymczasowych. Mianowicie, zamiast wzmocnić grawitację, żeby Księżyc był w stanie utrzymać wokół siebie atmosferę, co byłoby trudne, a poza tym mijało się z celem kosmicznego parkingu, zastosowano sztucznie stworzony gaz, którym nie dało się oddychać, ale który mała masa Księżyca była w stanie utrzymać. A to po to, żeby stworzyć odpowiednie ciśnienie, dokładnie 1013,25 hPa, czyli takie, jakie panowało na Ziemi.

W skrócie więc, ciśnienia nie trzeba było wyrównywać skafandrem. Problemem było tylko to, że powietrza na Księżycu nie można było wdychać. To oznaczało, że żeby przeżyć, wystarczyło tylko... no, nie oddychać.

Cam optymistycznie założył, że da radę wytrzymać z minutę. Najbardziej hardkorowi ludzie byli w stanie wstrzymać oddech na jakieś 12 minut, jeśli dobrze pamiętał. Czyli miał gdzieś między minutą, a 12, żeby znaleźć na parkingu wolny statek kosmiczny i włamać się do niego. Promieniowanie kosmiczne, które było drugim powodem, dlaczego ludzie nie wychodzili na zewnątrz na Księżycu bez skafandra, nie było powodem do zmartwień. Cam nie sądził, ani nawet nie planował, że pożyje na tyle długo, żeby przez nie umrzeć na chorobę nazywaną dawniej rakiem, teraz dotykającą jedynie idiotów wystawiających się na przesadnie duże dawki promieniowania kosmicznego.

Wskoczył na deskę i ruszył.

Minął grupkę ludzi w skafandrach, rozsądnych ludzi, którzy właśnie wchodzili na jeden ze statków – pewnie pasażerów na Marsa. Przeleciał też nad parą techników sprawdzających coś w jednym z pojazdów. Parę osób zauważyło go śmigającego im nad głowami, pokazując go sobie palcami. Ktoś na pewno go nagra, pomyślał. Zaraz powstanie o nim cała historia w internecie.

W końcu zobaczył to, co miał nadzieję zobaczyć. Pojedynczą osobę, w skafandrze pracownika NASA, nie spodziewającą się dzisiaj z pewnością konfrontacji z jakimś dzieciakiem śmigającym po Księżycu na hoverboardzie bez skafandra, ani nawet maski tlenowej. Kobieta otworzyła szeroko oczy, kiedy wylądował przed nią, już czując jak gardło zaciska się mu z braku tlenu. Cofnęła się, ale nie miała przy sobie żadnej broni, a Cam, chociaż nie chciał przeszkadzać niczemu winnym ludziom, nie miał w tej chwili wyboru. Złapał za jej kartę pracownika wiszącą na szyi i odciął ją od smyczy szybkim ruchem noża z anielskiego kryształu, który oczywiście zabrał na tą całą misję ze sobą - w końcu żadne skanery broni nie mogły go wykryć.

Skłonił się szybko kobiecie i przeprosił, na głos, czując, że powietrze, które trzymał w płucach i tak było już bezużyteczne, po czym wystartował, zostawiając – spojrzał na kartę imienną kobiety – Laylę Carolls patrzącą za nim ze zmarszczonym brwiami i pukającą się po hełmie skafandra, żeby, słusznie, przekazać mu, że jest idiotą.

Doleciał do pierwszego statku, przy którym nie znalazł żadnych ludzi. Wylądował, odblokował drzwi kartą, wpadł do środka. Podbiegł do przycisku wpuszczającego do środka tlen. Zacisnął powieki, myśląc, że zaraz zemdleje. Odczekał 10 sekund, a potem padł na podłogę z najgłębszym wdechem, jaki w życiu wziął.

Przez chwilę tylko leżał na podłodze, uspokajając oddech. Nie miał jednak czasu do stracenia. Zaraz na pewno przyślą tu kogoś, kto wyrzuci go stąd, odda policji i przekaże do więzienia. Albo psychiatryka, po tym co zrobił.

Usiadł na ziemi, a potem ciężko się z niej podniósł. Kręciło się mu w głowie, pewnie częściowo z niedotlenienia, a częściowo z ulgi, że jakimś cudem się udało.

Skierował się chwiejnym krokiem do głównego pomieszczenia na statku, znajdującego się zaraz za przedsionkiem pozwalającym na wymianę powietrza. Cóż, był to niewielki statek. Biorąc jednak pod uwagę prędkość z jaką Cam miał zamiar lecieć, nie potrzebował więcej przestrzeni na żadne zapasy żywności czy miejsce do spania.

Podszedł do panelu sterowania. Obejrzał wcześniej na yutubie kilka tutoriali na temat pilotowania i teraz modlił się w duchu, chyba do Kuby, bo na pewno nie do Stwórcy, który raczej nie był geniuszem w zakresie technologii, żeby jego mała wiedza teoretyczna wystarczyła. Jak już jednak stwierdził kilka razy tego dnia, na przeżyciu aż tak mu nie zależało, więc może małe błędy mogły ujść.

Zaczął klikać po panelu sterowania. Wiedział do czego służy ponad połowa przycisków, więc czuł, że szanse powodzenia są. Musiał właściwie ustawić tylko cel podróży i prędkość. Najtrudniej było ominąć blokadę zabezpieczającą przed rozwijaniem prędkości, które miał w planach, ale czytał o tym, kiedy leciał do siedziby, więc powinien—

KLIK.

Dźwięk otwieranych drzwi statku.

Do Diabła i na Niebiosa. Szybko go znaleźli. Nie wszystko było jednak stracone, bo Cam już wiedział, że paralizatory na niego nie działają dopóki ma swoją tarczę, więc mógł się bić. Nie podejrzewał ochrony o posiadanie broni palnej czy laserowej, surowo zakazanej w Ameryce, a więc i na Księżycu, który do niej w większości należał.

Sięgnął po swój anielski nóż, choć nie zamierzał tak naprawdę nikogo nim skrzywdzić, i wbił wzrok w drzwi od przedsionka. Kiedy wejdzie ochrona, pogrozi im nożem, ewentualnie wystartowaniem statku i wysadzeniem ich w jakimś paskudnym miejscu. Da sobie radę, musi po prostu być trochę twardszy, jak Theo—

KLIK.

Drzwi od przedsionka otworzyły się. Cam uniósł nóż, starając się wyglądać groźnie. Osoba w skafandrze na chwilę zamarła, pewnie na widok broni.

Osoba? Jeden ochroniarz? To nie było zbyt mądre z ich strony wysłać tylko...

Chłopak zdjął hełm skafandra, odkrywając spoconą twarz i posklejane, brązowe włosy.

Oh. Cam chyba umarł wcześniej w tej windzie albo kiedy latał po Księżycu bez maski tlenowej i teraz miał przedśmiertne halucynacje.

- Nie wiem jakim cudem ty jeszcze żyjesz – odezwał się chłopak, rozpinając resztę skafandra i uwalniając się z niego z jęknięciami wysiłku. – Cami, zwariowałeś.

Zwariował. Na pewno, skoro miał zwidy. Może to z niedotlenienia. Jego mózg podsuwał mu to, co najbardziej chciał zobaczyć. No, może najbardziej to chciałby teraz zobaczyć Theo, nie swojego byłego chłopaka/obecnego powiedzmy przyjaciela, ale tak czy tak, to nie mogło się dziać naprawdę.

- Chyba powinniśmy się spieszyć, prawda? Zanim przyjdzie tu jakaś ochrona. Filmiki z tobą mają tyle wyświetleń, że niemożliwe, żeby nie wiedzieli, że właśnie próbujesz im ukraść statek. Umiesz pilotować, jak cię znam? – Jessie spojrzał na niego z lekkim uśmiechem.

Cam wciąż stał jak zamurowany, nie wiedząc czy patrzy na halucynację, jakiś hologram nie wiadomo skąd, czy Jessie faktycznie, jakimś cudem, właśnie wszedł na jego skradziony statek na Księżycu.

W końcu jednak coś w jego głowie kliknęło i wylała się z niego fala pytań. Czy raczej nieskładnego bełkotu.

- Jessie?! C-Jak— Co ty— Jakim cudem i jak—W ogóle co ty—

Zamknął się. Podejrzewał, że jego niedowierzające spojrzenie i tak mówiło Jessie'mu wszystko.

Chłopak przygryzł wargę i zaczął bawić się nerwowo włosami.

- No wiesz... - Poprawił spoconą od skafandra grzywkę. – Musiałem. – Wzruszył lekko ramionami, jakby przepraszał. – Ty... wymyśliłeś ten szalony plan... wybacz, podsłuchiwałem was pod pokojem Seth'a... i nie mogłem cię puścić samego... Co właśnie potwierdziłeś, swoją drogą, bo co do cholery, czemu wybrałeś jakieś sto najgorszych sposobów na dostanie się tutaj...

- Ja nie pytam czemu ty tu jesteś, tylko jakim cudem! – Cam nie mógł uwierzyć. To, że Jessie chciałby z nim lecieć po Theo nie było zaskakujące. To, że Jessie'mu udało się tu dostać, było tą szokującą częścią. – Jak...?! Na Księżyc?? Jak to niby zrobiłeś??? To mi się śni, nie? Zemdlałem od tego nieoddychania, na pewno...

Jessie wydał z siebie dźwięk, który mógł być parsknięciem śmiechem lub westchnięciem niedowierzania. Może oboma na raz.

- Ty sobie zdajesz sprawę – powiedział, przecierając twarz ręką, jakby był bardzo zmęczony – że to, że ja tu jestem ma więcej sensu niż to, że tobie się udało? Mogłeś się po drodze zabić, jakieś trzy razy.

Cam skrzyżował ręce na piersi, zatykając swój anielski nóż za pas. Ta jego halucynacja miała tupet.

- Ok, wyjaśnij mi więc proszę jak się tu dostałeś i udowodnij, że nie jesteś wytworem mojej wyobraźni – powiedział, mrużąc oczy na przyjaciela.

Jessie uniósł brew.

- Dobrze – powiedział. – Chociaż myślę, że pierwszym argumentem za tym, że nie jestem wytworem twojej wyobraźni jest to, jak wyglądam – skrzywił się, znów próbując poprawić swoje włosy poprzyklejane potem do twarzy. – Mam nadzieję, że zwykle wyobrażasz mnie sobie trochę bardziej sexy. – Kiedy ich oczy się skrzyżowały i pewnie zobaczył brak rozbawienia w spojrzeniu Cam'a, odchrząknął, po czym wzruszył ramionami. – Usłyszałem, że masz zamiar ukraść statek NASA. Wygooglowałem „jak ukraść statek NASA". Dowiedziałem się o windzie i Księżycu... niby uczyli nas o tym w szkole, ale w sumie zapomniałem... W każdym razie, ukraść statku bym nie umiał, ale uznałem, że akurat tym ty się zajmiesz. A samo dostanie się na Księżyc? No... pożyczyłem kasę od Ari'ego... Wiedziałeś, że anioły z Nieba też są nadziane? Myślałem, że to tacy trochę komuniści... - Zmarszczył brwi. – W każdym razie. Pożyczyłem pieniądze. Wymieniłem w kantorze na dolary, bo odkąd Ziemia wie o Zaświatach, to wiadomo, gospodarka musi się kręcić, a to nowy rynek, jakby nie było, więc i walutę wymieniają. Kupiłem bilet na Księżyc, jak normalny człowiek. Załatwiłem sobie przeskoczenie kolejki do windy, bo poderwałem tam jakiegoś słodkiego stażystę. Przejechałem się windą. Zwymiotowałem w trakcie, bo wiesz, lęk wysokości. Na Księżycu wypożyczyłem skafander. Filmiki z tobą opanowały internet, więc znaleźć cię nie było trudno. I... przyszedłem tutaj. – Rozłożył ręce. – A więc tak, nie jestem wytworem twojej wyobraźni, bo najwyraźniej twoja wyobraźnia nie potrafi wymyślić takiego prostego planu. Nie, lepiej lecieć w kosmos na desce, a potem jeszcze zasuwać na niej po Księżycu na wstrzymanym oddechu. Ja naprawdę nie myślałem – Jessie przymknął oczy i wziął głęboki oddech, jakby próbował się uspokoić – że jesteś zdolny do aż tak głupich rzeczy i zaraz się chyba popłaczę, bo śledziłem te wszystkie filmiki z tobą i na serio myślałem, że umrzesz... - jęknął, a między rzęsami naprawdę zabłyszczały mu łzy.

Cam'owi trochę odebrało mowę. Plan Jessie'go... no miał sens. Ale nieważne. Ważne, że się udało. I że Jessie'go nie powinno tu być, bo nie mógł lecieć z nim po Theo.

- Wracasz windą na dół – powiedział i odwrócił się do panelu sterowania, bo musiał w końcu to ogarnąć, zanim pojawi się ochrona. Usłyszał za sobą kroki.

- Nie – powiedział Jessie. Z bliska. Stał za nim.

Cam zajmował się ustawieniami.

- Wracasz – powiedział. – Nie możesz ze mną lecieć.

- A ty możesz lecieć beze mnie? – spytał Jessie. Potem Cam poczuł jego dotyk. Lekki dotyk ciepłej dłoni na ramieniu. – Nie ma mowy, Cami. Szczególnie po tym, co dzisiaj odwaliłeś. Przydam ci się. Będę twoim zdrowym rozsądkiem. Człowiekiem od wymyślania prostszych planów, takich wiesz, nie zakładających bliskiego spotkania ze śmiercią.

Cam go kochał. Jego humor, jego troskę, dotyk i uśmiech. Ale miał teraz trzy powody, dla których nie mógł z nim lecieć.

Po pierwsze, odbicie Theo z rąk jakiegoś walniętego cesarza-kosmity z całą armią nieśmiertelnych? Zakrawało na misję samobójczą, więc nie było mowy, żeby postawił w tym niebezpieczeństwie jedyną poza Theo osobę, na której zależało mu bardziej niż na własnym życiu i całym świecie.

Po drugie, chociaż tęsknił za Jessie'm przez ostatnie miesiące, które spędzili osobno, bez choćby wymienienia jednej wiadomości, widzenie się z nim wciąż bolało po tym, jak się „rozstali", o ile można to było nazwać w ogóle rozstaniem. Musiałby najpierw poważnie z nim porozmawiać o tej całej sprawie, uczuciach i tak dalej, zanim wyruszą razem na jakąś misję, podczas której nie będzie miejsca na poważne rozmowy czy mętlik w głowie i nieistotne teraz uczucia.

I, przede wszystkim, po trzecie—

- Cholera, idą po nas – zauważył Jessie. Cam obrócił głowę w stronę okna. Faktycznie, cała grupka ochroniarzy zmierzała w stronę ich statku. – Musimy startować, Cami. Teraz już nie możesz mnie nie zabrać – powiedział z prawie radością w głosie.

Cam poczuł, że zaczynają mu się trząść ręce. Już prawie zaprogramował trasę statku. Wystarczyło wydać polecenie do startu.

Wyjął z kieszeni telefon, żeby sprawdzić wiadomości.

Noah: „Udało się. Twoja dusza zostanie przy ciele po śmierci, ale nie myśl sobie, że to znaczy, że możesz sobie tak po prostu umrzeć! Pomyśl o tym, że jak twoje ciało umrze teraz, to będziesz już na zawsze wyglądał tak, jak wyglądasz. A mógłbyś wyglądać na rok starszego. Zawsze coś, nie? Słabo tak zostać wiecznym nastolatkiem, nie?"

Argument Noah nie mógłby być mniej przekonujący. Zresztą, to nie tak, że Cam miał jakieś wyjście.

Teraz zobaczył, jak blisko statku byli już ochroniarze. Jeśli nie wystartują teraz, może ta cała misja będzie na nic. Spojrzał na Jessie'go i poczuł zimny pot, ale nie miał wyjścia, jak skinąć głową. Polecą razem. Ale niedługo.

Przełknął ślinę. I wcisnął start.

Statek uniósł się z ziemi bez problemu czy opóźnienia. Grupka ochroniarzy musiała zasłonić się rękami przez podmuchami wzburzonego startem powietrza. Parę sekund później, byli już poza ich zasięgiem. Byli bezpieczni. Plan Cam'a zadziałał.

- Cami?? – usłyszał głos Jessie'go i uświadomił sobie, że siedzi na podłodze, a chłopak go przytrzymuje. Musiał go złapać, kiedy nogi Cam'a się poddały. – Hej. Hej! Wszystko ok? Cam??

Cameron zacisnął powieki. Kręciło się mu w głowie. Od tego całego dnia. Od myśli o Theo. A teraz przede wszystkim, od jednego pytania – lecieć na ratunek Theo tak szybko, jak to możliwe, czy ratować Jessie'go?

- Muszę cię wysadzić po drodze – powiedział, wciąż nie mogąc wstać z ziemi, ani nawet otworzyć oczu. Czuł silne ręce przyjaciela, przytrzymującego go za ramiona. – Może na Marsie. To w drugą stronę, ale nie mogę zlecieć na Ziemię tym statkiem, bo już z niej nie wystartuję. Za silna grawitacja. Jest przystosowany do startu z Księżyca. Z Marsa też musi dać radę, bo pewnie tam nim latają. Tam też jest słabsza grawitacja... - mamrotał pod nosem, choć pewnie Jessie połowy tego nie słuchał.

- Hej, nigdzie mnie nie wysadzasz. Lecę z tobą – powiedział stanowczo chłopak, lekko go przytulając. Ostrożnie, jakby martwił się tym, na ile kontaktu fizycznego może sobie pozwolić, nawet w tej całej sytuacji.

- Nie możesz ze mną lecieć – powtórzył Cam.

- Muszę.

- Nie możesz.

- Cami, ja—

- Tu nie chodzi o to czy chcesz, czy nie! – Cam w końcu wybuchnął. Jessie mógł być dobry w wymyślaniu prostych planów działania, ale tym razem przesadził z prostotą, bo nie mógł sobie tak po prostu z nim polecieć do innej galaktyki, jak mógłby polecieć statkiem do Londynu, albo na Marsa, do cholery. – Nawet nie chodzi o to, czy ja chcę, czy nie! Nie chcę, ale to nieważne! Nie rozumiesz? Trzeba było jednak trochę bardziej uważać w szkole na lekcjach! - prawie warknął, bo to wszystko to było dla niego za dużo. Dlatego chciał to zrobić sam. Lecieć po Theo samemu. Nie miał siły na myślenie o czymkolwiek innym. Jak miał się teraz martwić o Jessie'go, kiedy Theo cierpiał najgorszy możliwy ból z każdą zmarnowaną minutą?

- Co masz na myśli? – Jessie w końcu odezwał się z powagą, choć i tak nie było w jego głosie słychać paniki. Nigdy nie panikował. – Coś spieprzyłem, tak? – zrozumiał. – Jakieś ważne przygotowanie do lecenia w kosmos? I dlatego nie możesz mnie zabrać?

Cam odetchnął głęboko. Wciąż nie otworzył oczu i wciąż siedział na podłodze.

- Z tą prędkością – spróbował w końcu wyjaśnić – lecielibyśmy po Theo 900 tysięcy lat.

Jessie przez chwilę nic nie mówił.

- To znaczy, że musimy lecieć szybciej? – spróbował. – I... ee... jestem za dużym obciążeniem? Ważę tylko z sześćdziesiąt parę kilo. Nie myślałem, że...

- Nie – Cam nie miał siły mówić z jakimkolwiek wyrazem w głosie. – Możemy lecieć szybciej. Możemy dolecieć tam w parę godzin. Po prostu... do tego musimy przekroczyć prędkość światła. I po prostu... ludzie nie są w stanie tego przeżyć.

- Oh – powiedział Jessie. Potem westchnął. – No taaak, faktycznie – jęknął. – Mówiłeś mi o tym. Dlatego ludzie nie mogą lecieć za daleko w kosmos. Mogą wysyłać tylko sondy i takie tam. Roboty na statkach. Bo nie możemy lecieć za szybko. Bo umrzemy. No tak. Czyli jeśli mnie nie wysadzisz na Marsie i polecę z tobą i tak nie dolecę na miejsce, a przy okazji sobie umrę. No tak. – Westchnął. – Dlatego powiedziałeś Noah, żeby zaprogramował cię tak w Kodzie, żeby twoja dusza została przy ciele. Twoja zostanie, moja nie. Tak czy tak, nie lecę z tobą. Boże, idiota ze mnie. Przepraszam.

Cam zacisnął mocniej powieki, bo znów zbierało mu się na łzy. Odruchowo oparł się o Jessie'go, kładąc policzek na jego ramieniu. Co miał zrobić?

- Cami, przecież to nie ma sensu, żebyś mnie wysadzał na Marsie, skoro musielibyśmy lecieć w drugą stronę. Po prostu dawaj to przyspieszenie, trudno. Spotkamy się, kiedy wrócisz. Z Theo, oczywiście całym i zdrowym.

Cam przełknął ślinę.

- Mówisz, żebym cię zabił? – spytał, i usłyszał we własnym głosie desperację, której się nie spodziewał. Choć powinien. Bo był miękki. Był taki zdeterminowany, żeby nic nie stanęło mu na przeszkodzie w uratowaniu Theo najszybciej jak to możliwe, a teraz musiał poświęcić dni przy tej prędkości statku, żeby najpierw zająć się Jessie'm. Bo przecież nie mógł zrobić mu krzywdy. Theo mu kiedyś powiedział, i pewnie miał rację, że nie da się być dobrym dla wszystkich. Czasem trzeba wybierać. A on nie potrafił.

- Zabił mnie? – Jessie prawie parsknął śmiechem. – Po prostu obudzę się w kolejce do Sądu Ostatecznego. Trochę czekania i papierkowej roboty i tyle. Przecież wszyscy już wiedzą, że taka śmierć się nie liczy.

Cam zacisnął usta.

- Nie będziesz mógł żyć normalnie na Ziemi. Twoje ciało zostanie dokładnie takie, jakie jest już na zawsze. Nie będziesz mógł mieć dzieci. Do tego wszystkiego musisz najpierw umrzeć, a to przerażające i...

- Przy tej całej wojnie, możliwe, że nikt nie będzie mógł żyć normalnie na Ziemi. Moje ciało zostanie na zawsze takie, jakie jest teraz? A co, coś ci się w nim nie podoba? Dzieci? Jest gejem, Cami. Pewnie, są sposoby, żeby mieć biologiczne dziecko z dwóch facetów, ale to nigdy nie był mój życiowy cel, żeby... przekazać moje geny dalej, czy co ty tam sobie wyobrażasz. I tak są w połowie sztuczne, jakby nie było. Adopcja nie robi mi żadnej różnicy, więc... nie widzę żadnych przeciwwskazań. Leć po Theo i zobaczymy się już po wszystkim. Co do tego, że śmierć jest przerażająca... Myślę, że skoro będziesz tu ze mną, to nie będzie to takie straszne.

Cam mógł usłyszeć ten delikatny, zawsze kochany, uśmiech w jego głosie.

- Dlaczego ty taki jesteś? – mruknął Cameron, wtulając głowę mocniej w jego ramię. – Zawsze myślisz o wszystkich, tylko nie o sobie. – Kiedy to powiedział, coś nagle do niego dotarło. Coś się nie zgadzało. Jessie zawsze stawiał innych na pierwszym miejscu. Szczególnie swoich najbliższych, w tym Theo i Cam'a. Nigdy nie zraniłby żadnego z nich, choćby musiał poświęcić siebie.

A Cam chyba nie mógłby być aż tak kiepski w łóżku, żeby przekroczyć jego granice.

Nie...?

- Czemu ze mną zerwałeś? – zapytał. Od początku założył, że zrobił coś nie tak, albo że Jessie pomylił się co do swoich uczuć do niego i dlatego odszedł. Ale to do niego nie pasowało. Znając go, skoro już zaczęli ze sobą chodzić i Cameron traktował ich związek na poważnie, Jessie nie potrafiłby z nim zerwać choćby chciał, bo nie potrafiłby go zranić. A jednak to zrobił. Może więc... powód nie był taki oczywisty, jak mogłoby się wydawać? A może Cam już po prostu nie myślał logicznie po tym całym dniu.

Zamrugał i podniósł głowę, uświadamiając sobie, że Jessie nie odpowiedział od dłuższego czasu. Nie rzucił nawet niczego wymijającego, po prostu milczał.

- Myślę, że to nie jest temat na tą chwilę – powiedział w końcu.

Cam przygryzł wargę. To nie był temat na tą chwilę. Ale nie było pewności, że będą mieli jakiekolwiek inne chwile w przyszłości, żeby porozmawiać. W końcu była to mocno samobójcza misja.

- Wiesz, że mogę nie wrócić – przyznał więc Cam poważnie. – To może być nasza ostatnia rozmowa – musiał być szczery.

Poczuł jak ciało Jessie'go napina się na te słowa. Jego oddech zadrżał.

- Dlatego powinniśmy porozmawiać o czymś miłym – powiedział. Potem oparł policzek na głowie Cam'a, przyciągając go do delikatnego objęcia. – I musisz wrócić – szepnął. Cam słyszał w jego głosie łzy.

- Tak bardzo mnie kochasz, ale nie chcesz ze mną być? – musiał zapytać. – Bo kochasz mnie jak rodzinę? – domyślał się. W końcu znali się od tak dawna.

Jessie znów nie odpowiadał.

Po minucie jednak się odezwał, ale Cam nie tego oczekiwał.

- Pocałowałem kogoś innego.

Cameron zmarszczył brwi.

- Liama? – pomyślał o stażyście z NASA, który przybiegł do niego z zarumienionymi policzkami i mówił mu, że ktoś dzisiaj już opowiadał mu o lęku wysokości.

- Znasz Liama?? – Jessie się zdziwił.

- Mm. Dlatego mówił, że ma dziwny dzień – przypomniał sobie Cam.

Jessie westchnął.

- On się nie liczy, bo wtedy już ze sobą nie chodziliśmy – powiedział.

Cam zamarł. O. Tego się nie spodziewał.

Zastanowił się nad swoimi uczuciami. Czy to bolało? Że Jessie pocałował kogoś innego, kiedy jeszcze byli razem? Chyba nie. A przynajmniej nie bolał go sam fakt, że chłopak to zrobił, tylko możliwe powody, dla których mógł to zrobić.

- Dlaczego? – musiał spytać.

Jessie wybijał palcami niespokojny rytm na karku Cam'a, wciąż go lekko obejmując.

- Bo jestem beznadziejnym chłopakiem? – powiedział.

Cam nie powstrzymał się od przewrócenia oczami, chociaż w ich pozycji Jessie nie mógł go teraz zobaczyć.

- To nie jest odpowiedź – mruknął. – Chcę po prostu wiedzieć czemu potrzebowałeś kogoś innego. – Przygryzł wargę. Było mu strasznie głupio, ale musiał zadać to pytanie, które chodziło mu po głowie od miesięcy. – Bo jestem aż tak beznadziejny w łóżku?

Jessie wydał z siebie taki dźwięk, że gdyby właśnie coś pił lub jadł, pewnie by się zakrztusił.

- Skąd ci to przyszło do głowy?? – jęknął. Cam podniósł głowę z jego ramienia, żeby spojrzeć mu w twarz. Jessie patrzył na niego z tą samą miną, z którą mówił mu, że lecenie w kosmos na desce jest najgłupszym pomysłem o jakim słyszał. – Przecież ci mówiłem, że nigdy nie było mi tak dobrze jak z tobą! – prawie na niego warknął, na tyle, na ile Jessie mógł na kogoś warknąć.

Cam przewrócił oczami po raz drugi tego dnia i tym razem Jessie mógł to zobaczyć.

- Ta, bo to ma sens. To był mój pierwszy raz, więc, Jessie, poważnie, wymyślaj jakieś bardziej przekonujące kłamstwa, jeśli nie chcesz mówić prawdy. – Skrzyżował ręce na piersi. Teraz już się nie przytulali, tylko siedzieli na podłodze naprzeciwko siebie, mierząc się spojrzeniami. Jessie nie przewrócił oczami, ale wyglądał, jakby chciał. Przez chwilę. Potem opuścił lekko głowę, a jego wzrok zawiesił się gdzieś na podłodze. Jakby uleciała z niego energia.

- Nie chodzi o jakieś tam „umiejętności", Cami... - powiedział cicho. – Sypiałem z różnymi ludźmi i lubię seks, bo jest po prostu fajny i przyjemny, ale z tobą... nie o to chodziło. Nie mówię, że nie było fajnie i przyjemnie, ale ja po prostu nigdy wcześniej... wiesz, nie robiłem tego z kimś, kogo kocham – mówił coraz ciszej. Zaczął bawić się rękawem swojej bluzy, ale nie wyglądał na nerwowego, tylko raczej... smutnego. – Kocham cię, Cami – powiedział, zaciskając na chwilę powieki. – Wiesz o tym.

- Wiem – przytaknął Cam. – Wiem, dlatego... nie rozumiem. Jeśli nie chodzi o seks, to o co?

- Pocałowałem kogoś innego – powtórzył Jessie, jakby to była odpowiedź. – No – wzruszył lekko ramionami – bardziej to on pocałował mnie, a ja trochę za późno go odepchnąłem, ale to szczegóły...

Cam nie wierzył.

- To bardzo ważne szczegóły! – oburzył się. Nie wierzył. Jessie był idiotą. – Poza tym, Boże, co to jest za powód w ogóle? „Pocałowałem kogoś innego". I co? Po pierwsze, nie brzmi jak najważniejszy problem na świecie. Po drugie, to nie odpowiedź. Pocałowałeś kogoś innego... czy raczej, wcale nawet nie pocałowałeś, ale ok, niech ci będzie, że to szczegóły... bo co? Czemu? Czemu kogoś pocałowałeś? To jest pytanie. To, że pocałowałeś to w ogóle nie odpowiedź.

Jessie w końcu spojrzał mu w oczy. Potem wzruszył ramionami. Cam jednak od razu wiedział, że nie było to wzruszenie obojętności. W oczach chłopaka zobaczył smutek i niepewność, w jego geście brak odpowiedzi.

- Nie wiem – szepnął. Potem znów spuścił wzrok. – Nie wiem dlaczego. Bo tak. Bo się do tego nie nadaję. Po prostu. Bo lepiej będzie ci z kimś innym. – W oczach miał łzy, ale mrugał jakby chciał za wszelką cenę powstrzymać je przed spadnięciem mu na policzki.

Cam nie rozumiał. Kompletnie. Ale zaczynał przekonywać się coraz bardziej do swojej teorii co do tego, że Jessie zawsze stawiał na pierwszym miejscu innych, i ta sytuacja nie była wyjątkiem.

- Czyli zerwałeś ze mną, bo myślisz, że tak będzie lepiej dla mnie? – spytał, mrużąc lekko oczy, choć Jessie i tak unikał jego wzorku. – Bo „jesteś w tym beznadziejny"? Tylko dlatego? Mimo, że musiałeś wiedzieć, że to, że ktoś cię pocałował, a ty nie dałeś mu w twarz zabolałoby mnie sto razy mniej niż to, że zniknąłeś bez słowa?

Zobaczył jak Jessie przełyka ślinę, a łzy wreszcie spływają na jego policzki. Podniósł wzrok i odezwał się, jakby zupełnie nie na temat.

- Ciekawe czy naprawdę pójdę do Nieba, kiedy umrę. Przecież nie jestem prawdziwym człowiekiem. Nie mam pojęcia, czy mam coś takiego jak dusza – powiedział, a jego głos drżał.

Cam zamrugał. W pierwszym odruchu chciał mu zrobić wykład o tym, jak to oczywiście, że po śmierci trafi do Zaświatów. Że oczywiście, że ma duszę. Caell niedawno mu ją wyciągał z ciała i naprawiał.

Ale potem zwrócił uwagę na coś innego.

„Przecież nie jestem prawdziwym człowiekiem", powiedział Jessie. Bo... był z projektu? Jakie to miało znaczenie?

Może dla Jessie'go miało?

Może... myślał, że miało dla Cam'a?

- Twoje geny zostały trochę zmienione przed narodzinami. To tyle. Nie ma to żadnego znaczenia dla tego, czy masz duszę i trafisz do Zaświatów. – Przełknął ślinę. – Ani dla mnie. Jessie.

Chłopak spojrzał mu w oczy. Jego wzrok mówił, że mu nie wierzy.

- Ktoś mnie dosłownie zaprojektował, żebym był taki, jaki jestem. Jak mogłoby to nie mieć znaczenia, Cam? – powiedział pewnym głosem. - To nie jest normalne. To nie ma sensu. Jak mogę być sobą, jeśli jestem po prostu tym, kim moi rodzice chcieli, żebym był? Nie miałem żadnego wyboru. Nie wybrałem tego, że jestem dobry w sporcie, tego, że dobrze mi szło w szkole, tego, że nie potrafię się kłócić, tego, jak wyglądam, ani nawet tego, że lubię facetów! A lubię ich w cholerę, dlatego nie nadaję się na chłopaka, bo to, że z tobą jestem nie znaczy, że nagle inni mi się nie podobają. – Łzy spływały mu po policzkach i skapywały na podłogę, jakby mówił o czymś ważnym i sensownym. – Theo nienawidzi dzieciaków z projektu i ma rację. Co to za porąbany pomysł, żeby płacić za to kim ma być twoje dziecko? Nigdy nie będę sobą, bo nawet nie wiem, co to znaczy. Jak... ktokolwiek może mnie kochać i co to w ogóle znaczy, że mnie kocha, jeśli to wszystko tylko kwestia pieniędzy? Gdyby moi rodzice zapłacili mniej, byłbym brzydszy, albo głupszy, albo słabszy, albo... nie wiem. Nie wiem kim bym był, gdybym nie był z projektu. Nie wiem, czy byś mnie kochał, gdybym nie był. A ja nigdy nawet ci nie powiedziałem. – Pociągnął nosem przez łzy. – Za jak dużo zapłacili. Byłbym nikim bez tego. A ty... jesteś taki cudowny, jaki jesteś, tylko dzięki sobie. Nie dorastam ci do pięt – powiedział cicho, wbijając wzrok w podłogę.

Cam nie mógł. Nienawidził filozofii. Był naukowcem z krwi i kości. Naukowo rzecz biorąc, coś takiego jak wolna wola nie mogło istnieć, więc tego typu filozoficzne rozważania na temat tego na ile ktoś zawdzięcza coś sobie, a na ile po prostu wszechświat biegnie swoim torem przesądzając o wyborach ludzi na każdym kroku... no nie interesowało go to, po prostu.

Westchnął, choć widok płaczącego Jessie'go, dla którego ewidentnie była to ważna kwestia, sprawiał, że serce ściskało się mu w piersi.

Wyciągnął do niego ręce i ujął jego twarz. Spojrzał w te jego piękne oczy, na które jego rodzice wydali fortunę.

- Czym różni się wygranie milionów na loterii od odziedziczenia pieniędzy po bogatych rodzicach? – spytał. Jessie zmarszczył na to tylko brwi, jakby mówił od rzeczy, więc Cam kontynuował. – Za twoją śliczną buźkę zapłacili twoi rodzice – powiedział. – Ja moją wygrałem na loterii genów, jeśli uważasz, że jest niezła. Prościej mówiąc, żaden z nas nie wybrał tego, jak wygląda. Ani tego jakie ma genetyczne predyspozycje. Twoje to mieszanka przypadku i pieniędzy. Moje to stu procentowy przypadek. Nie wybrałem tego, jakim się urodziłem bardziej niż ty. Jesteśmy jak... - zastanowił się chwilę, czy powinien wchodzić w naukowe teorie przy Jessie'm, który nigdy za nimi nie przepadał, ale nie potrafił wytłumaczyć mu swojego zdania inaczej. – Ja i ty jesteśmy przykładami dwóch możliwości co do kwestii wolnej woli we wszechświecie. Czyli: determinizm, ty. Przypadkowość, ja. Według nauki, we wszechświecie albo wszystko toczy się jednym niemożliwym do zmienienia torem, albo dzieje się przypadkowo. Nie bój się, nie będę z tobą wchodził w szczegóły dlaczego tak jest. Po prostu... albo Einstein miał rację, albo fizyka kwantowa rządzi światem. Tak czy tak, raczej ani ty, ani ja nie jesteśmy mądrzejsi od Einsteina ani fizyków kwantowych, więc możemy dać sobie spokój z naszymi filozofiami. Wolna wola tak czy tak nie istnieje. Wszyscy jesteśmy po prostu wypadkową naszych genów, naszego wychowania i sytuacji, które się nam przytrafiły. To, czy moje geny są z przypadku, czy nie, nie ma znaczenia. Tak czy tak, nie ja je sobie wybrałem, więc nie mów, że jestem „taki jaki jestem dzięki sobie", bo to gówno prawda, bo nie miałem na swoje geny większego wpływu niż ty. Poza tym, nie zachowuj się, jakby genetyczne predyspozycje to było wszystko. To, że masz predyspozycje do bycia sportowcem nie znaczy, że musiałeś nim zostać. Mogłeś po prostu nie lubić sportu. Mogłeś nie chcieć poświęcać tyle czasu na treningi. Mogłeś woleć chodzić na randki niż jeździć na zawody. Mogłeś mieć jakąś kontuzję, czyli pecha. To, że twoje geny nie są przypadkowe, nie znaczy, że twoje życie nie będzie. Wszystko mogło ci się przydarzyć, a ty mogłeś podjąć różne decyzje. Które i tak są przesądzone przez wszechświat, ale to... boże, nieważne. Myślenie o takich rzeczach tylko doprowadza ludzi do szału. Dlatego nie cierpię filozofii. Jestem naukowcem, Jessie. Jako naukowiec mówię ci, ciesz się, że jesteś z projektu, bo przynajmniej ominie cię parę chorób. Cała reszta, całe życie... i tak jest przypadkiem. I tak nie wiemy, co stanie się w przyszłości i jakie podejmiemy decyzje, więc równie dobrze możemy wierzyć, że mamy wolną wolę. Choć jej, technicznie rzecz biorąc, nie mamy. Nie mam wolnej woli, więc nie mogę zdecydować, żeby cię nie kochać. Moje przypadkowe geny przesądziły o tym, że jestem gejem, że podobają mi się ładni chłopcy z projektu, ze ślicznymi zielonymi oczami i głupim humorem, kochający takich idiotów, jak ja. Nie zdecydowałem, żeby cię kochać, ale cię kocham. Twoim zdaniem fakt, że to przypadek, że jesteś dla mnie idealny, znaczy, że ta miłość nie jest prawdziwa? Bo wiesz, naukowo rzecz biorąc, miłość to po prostu związki chemiczne w naszym ciele i jakaś tam psychologia i zapewniam cię, że mam sporo tych hormonów miłości, kiedy na ciebie patrzę i—

Jessie go pocałował.

Cam oparł się ręką o podłogę za plecami, żeby się nie przewrócić. Gardło ścisnęło mu się z ulgi i radości... i miłości, oczywiście, i sięgnął drżącymi rękami do chłopaka, żeby go do siebie przyciągnąć. Wziął go na kolana, oddał pocałunek, a potem go przerwał, żeby móc przytulić Jessie'go z całej siły.

- Dłuższego wykładu nie miałeś w tej twojej mądrej głowie, co? – jęknął Jessie, oddając mocny uścisk i chowając twarz w jego szyi. – Ale ja i tak jestem beznadziejnym chłopakiem...

Cam westchnął.

- Jeśli mówisz o tym, że dalej lecisz na innych chłopaków... to jakby normalne? Nie? – Mruknął w jego włosy. – Chyba większość ludzi tak ma? Mnie kochasz, a oni po prostu ci się podobają. Nie widzę problemu. Chyba nie potrafiłbym... być w związku z więcej niż jedną osobą... w sensie, wiesz, chyba byłbym zazdrosny, gdybyś zakochał się w kimś innym, ale jeśli chodzi o to, że ktoś tam ci się po prostu podoba... albo gdybyś nawet chciał się z kimś innym przespać... To nie wydaje mi się, żeby to był problem. Ja cię kocham i chcę z tobą spędzić życie, a nie mieć cię na wyłączność do seksu, jak jakąś sex-zabawkę...

Poczuł, że Jessie chichocze mu w szyję.

- Proszę, nie mów nikomu, kto jest w monogamicznym związku, że traktuje swoją drugą połówkę, jak sex-zabawkę na wyłączność – wykrztusił, jakby powstrzymywał wybuch śmiechu. – Poza tym, ja nawet nie marzę o otwartym związku, czy coś... Po prostu... boję się, że coś spieprzę. Jak wtedy. Facet mnie pocałował i mój mózg się wyłączył. Chyba za długo byłem singlem. Nie wiem. Może coś jest po prostu ze mną nie tak. Poważnie się nad tym zastanów. Czy chcesz ze mną być. Ja chyba z sobą bym nie chciał.

Tym razem to Cam zaśmiał się mu we włosy.

- Może byłeś długo singlem, ale mnie nie pobijesz. Myślę, że... możemy się uczyć być w związku razem. Powoli. Jak coś spieprzymy, to o tym pogadamy, przeprosimy się i pocałujemy na zgodę, dobrze? Nie musi nam od razu iść idealnie. Mamy podobno całą wieczność, jeśli tylko przeżyję następną dobę.

Jessie przytulił go mocniej.

- „Pocałujemy się na zgodę" – powtórzył za nim. – Kto tak mówi? Jesteś taki słodki – jęknął. – Dobrze, będziemy całować się na zgodę. Seks dopiero na drugi dzień.

Cam poczuł, że zapiekły go policzki. No tak, już mieli za sobą swój pierwszy raz, a on dalej zachowywał się, jak prawiczek.

W każdym razie, porozmawiali. Pocałowali się na zgodę. Teraz przyszedł czas na inne sprawy.

Przez okno, ponad głową Jessie'go, zobaczył małą już Ziemię i Księżyc w oddali. Byli już dostatecznie daleko, żeby włączyć silniki atomowe i przyspieszyć.

- Leć po Theo – powiedział Jessie, jakby czytał mu w myślach.

Cam przytaknął, poklepał chłopaka po głowie i wstał z podłogi. Podszedł do panelu sterowania z szybko bijącym sercem. Nie miał czasu do stracenia, ale instynkt chciał powstrzymać go przed zmianą ustawień lotu. Wiedział, że tak naprawdę nie umrze, ale wiedział też, że będzie musiał jednak, dosłownie, fizycznie, umrzeć. Mimo tych wszystkich miesięcy od śmierci Theo i życia w Zaświatach, jakaś malutka sceptyczna część niego mówiła mu, że to wszystko było wytworem jego wyobraźni, że zwariował i kiedy naciśnie ten jeden przycisk, naprawdę umrze.

Cóż, zaraz się okaże.

Wcisnął przycisk.

Podszedł z powrotem do Jessie'go i przysiadł się znów do niego na podłodze.

- Jeszcze tu jestem – zauważył słusznie Jessie.

- Silniki muszą się dopiero rozkręcić. Jeszcze chwilę pożyjemy – powiedział Cam.

Oparli się obaj plecami o ścianę. Jessie zaplótł palce z palcami jego ręki.

- Nie powiedziałem ci jednej rzeczy – odezwał się cicho. Cam spojrzał na niego z lekką obawą, bo ton chłopaka był poważny. – Przepraszam.

- Przepraszasz?

- Przepraszam – powtórzył Jessie i oparł głowę na jego ramieniu, zaciskając mocniej palce na jego dłoni. – Za to zerwanie. Za to, że zniknąłem. Za ten pocałunek z aniołem. Za wszystko. Przepraszam.

Cam pokiwał głową i oddał mocniejszy uścisk dłoni. Ale musiał skomentować.

- Z aniołem, co? Nieźle. – Kącik ust podniósł się mu do góry.

Jessie jęknął.

- Nieważne. Nikt, kogo byś znał.

- O, a stawiałem na Noah – zażartował Cam.

- Noah ma standardy moralne. Nie pocałowałby nastolatka – mruknął Jessie.

- Nastolatka... - powtórzył za nim Cam. – Zostaniemy wiecznymi nastolatkami. – Spojrzał przez okno statku na coraz szybciej oddalającą się Ziemię. Już kręciło się mu w głowie. Wiedział, że niedługo obaj stracą przytomność. To nie będzie bolesna śmierć. Mimo to...

- Trochę się boję... - szepnął Jessie. Cam usłyszał jego przyspieszony i drżący oddech. Palce jego dłoni zacisnęły się jeszcze mocniej na jego.

Cam sięgnął ręką do jego głowy, żeby przyciągnąć go mocno do siebie, przeczesać jego włosy palcami uspokajająco.

- Będzie dobrze – mruknął cicho. – Nie będzie bolało.

Jessie oddał jego uścisk, oplatając jego szyję jedną ręką, drugą wciąż ściskając go za dłoń.

- Wróć do mnie, Cam. Proszę, wróć. Obiecaj mi – powiedział cichym, słabym głosem, a potem przestał się odzywać.

- Obiecuję - odpowiedział Cam szeptem. Sekundę później ciemność zabrała też jego.

...

..

.

Na chwilę.

Ocknął się na podłodze statku, z policzkiem przyciśniętym do zimnej podłogi. Przed sobą miał... siebie. I Jessie'go. Wyglądali, jakby zasnęli razem pod ścianą, trzymając się za ręce. Było to bardzo romantyczne, ale właśnie pomyślał, że bardzo dobrze, że nie będzie leciał do Theo dłużej, bo za kilka dni ten romantyzm by się ulotnił, a na statku przestałoby ładnie pachnieć.

Zebrał się na nogi i podszedł do okna, nie mogąc już dłużej wpatrywać się w twarz martwego Jessie'go. Wiedział, że ma się teraz dobrze w Niebie i że jest w bezpieczniejszym miejscu od niego, ale i tak nie było to przyjemne.

Widoki za oknem nie mogły go jednak rozproszyć. Statek przekroczył już prędkość światła, a więc żadne promienie nie mogły go teraz sięgnąć, co oznaczało, że nie mógł zobaczyć niczego. Podszedł więc z powrotem do panelu sterowania i przysunął sobie fotel, na który wcześniej nie zwrócił nawet uwagi. Usiadł przed panelem i przednią szybą, po czym wbił wzrok w nicość przed sobą. Oparł policzek na dłoni. Miał teraz parę godzin na obmyślenie jakiegoś sensownego planu odbicia Theo. Właściwie, jeden już miał. Problem w tym, że nie wiedział, czy będzie w stanie go wykonać... albo spełnić obietnicę złożoną Jessie'mu parę minut temu.

Cóż, miał nadzieję, że te parę godzin wystarczy mu, żeby posłuchać rady swojego chłopaka i w końcu wymyślić jakiś prostszy plan.

---------------------------

Heej, w końcu udało mi się skończyć rozdział. Mam nadzieję, że jeszcze pamiętacie o tej książce (^^")

Co myślicie o rozdziale i "genialnych" planach Cam'a? XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro