Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXXIV - Wiadomość

Theo przeszła przez głowę myśl, że gdyby wychował się w tym świecie, w jednym z tutejszych miast zbudowanych z kamienia, w których ludzie nie wiedzieli co to prąd i nie wynaleźli nawet guzików, może też wielbiłby cesarza jak boga, gdyby przyszło mu kiedyś zobaczyć stolicę. Nawet jako urodzony Nowojorczyk z dwudziestego trzeciego wieku musiał przyznać, że nigdy nie widział czegoś podobnego.

To było miasto. Prawdziwe miasto, nie kupka kamieni, jak pierwsza nadmorska przystań, którą tu zobaczył, ani plątanina drewnianych mostów, jak La Pari. Widział wieżowce, latające samochody, niepojętą skalę, którą kojarzył z miastami pokroju Waszyngtonu czy Londynu. Nie był to odpowiednik wielopoziomowego, przyprawiającego o zawroty głowy Nowego Yorku, ale z pewnością nazwałby to miejsce, do którego zbliżali się właśnie na latającym statku, prawdziwym miastem. Z pewnością też jednak przeciętne miasto nie powinno zrobić na nim aż takiego wrażenia, bo przecież Nowy York od ponad wieku nie spadał w księdze Guinnessa poniżej pierwszego miejsca w żadnej kategorii. Widział więc w życiu miasta podobne do stolicy cesarstwa i większe. Żadne jednak z nich nie zostało zbudowane... w powietrzu.

Ze swojej małej celi na statku, szczęśliwie zaopatrzonej w okno, wpatrywał się z otwartymi ustami w wiszący nad ziemią masyw budynków i dróg. No, nie do końca. Trudno byłoby powiedzieć, że miasto wisiało „nad ziemią", ponieważ pod nim żadnej ziemi nie było. Stolicę zbudowano nad największym obszarem Pustki, jaki Theo widział do tej pory, swoją idealną czernią przypominającym wyjątkowo spokojne morze nocą. Lub raczej, może miasto zbudowano kiedyś na zwykłym gruncie, ale rozprzestrzeniająca się nicość nie pozostawiła w końcu wyboru i trzeba było je uratować jakimś sposobem, więc postawiono na antygrawitację. Jakkolwiek jednak tego dokonano, coś w tym całym widoku sprawiło, że Theo zmarszczył brwi w niezrozumieniu.

Według Seth'a, ten świat do niedawna nie wiedział o istnieniu ludzi. Czy raczej – z ich perspektywy ludzie jeszcze nie zostali stworzeni. Czas płynął tutaj wolniej, więc ledwie szesnaście lat temu, kiedy Seth się urodził, ziemia dopiero powoli zaczynała istnieć. A robaki, czy co tam mogło pełzać po niej zanim chłopak Lucyfera wrzucił na nią pierwszych ludzi, na pewno nie wymyśliły antygrawitacji. Ani wieżowców. Theo trudno było uwierzyć, że to niesamowite miasto zawieszone nad nicością powstało w zaledwie kilka lat. Nie mówiąc już o tym, że, z tego co kojarzył przez Cam'a, Theo był prawie pewny, że na Ziemi nie wymyślono jeszcze antygrawitacji, która działałaby na skalę całego miasta. Była zbyt niestabilna dla małych hoverboardów, zbyt słaba, że podtrzymać nią cały budynek w powietrzu, o całym mieście nie wspominając, i nadawała się po prostu najlepiej dla średniej wielkości samochodów i statków. Jedyne rozwiązania tej zagadki, jakie przychodziły mu do głowy to to, że może to jego potencjalna matka – była królowa – wynalazła antygrawitację przed Ziemianami, albo że w tym świecie grawitacja była słabsza, więc antygrawitacja działała lepiej. Tyle, że wtedy chyba zauważyłby, że potrafi podskakiwać parę metrów wyżej czy coś.

Ciekawe. Wieziono go prawdopodobnie na śmierć, a on wciąż potrafił wykrzesać z siebie jakieś okruchy ciekawości. Gdyby był tu z nim Seth, pewnie wytłumaczyłby mu, o co chodzi.

Theo odetchnął głęboko i zsunął się plecami po ścianie, żeby usiąść na podłodze. Widoki go znudziły. Strach powrócił. Seth jednak był prawdopodobnie bezpieczny. Może nawet uda się mu dotrzeć do Piekła, spotkać Cam'a i powiedzieć mu, żeby aż tak nie płakał, bo Theo udało się przynajmniej stracić dziewictwo przed śmiercią. W końcu poważniejszych celów w życiu nie miał, więc mogło być gorzej.

Oparł się o własne podkulone kolana i schował twarz w przedramionach. Zegarek na nadgarstku wbił mu się w policzek. Przełknął ślinę.

Mógłby napisać pożegnalną wiadomość do brata. No, o ile mniej więcej jedno słowo można było nazwać wiadomością. Może „ily <3" albo „CamxJess" by się zmieściło.

Podniósł głowę, żeby spojrzeć na wyświetlacz zegarka. Genialne urządzenie zdaniem Cam'a. Zdaniem Theo do dupy. Kto by chciał niesamowity wynalazek, którym można się było komunikować przekraczając prędkość światła, jeśli ta komunikacja kończyła się na kilku znakach? Po miesiącach nieładowania go, wszystko skończyłoby się na jednej wiadomości. Nie dostałby nawet odpowiedzi, a Cam pewnie nawet nie wiedziałby, o co chodzi.

Hm, może mógłby napisać, żeby nie zabijali Seth'a? Trudno byłoby to jednak wytłumaczyć w kilku znakach. Jeśli miałby cokolwiek w końcu napisać do brata, musiałby być absolutnie pewny, że Cam zrozumie wiadomość. „Kocham cię" było najprostsze, ale chujowe. Za „straciłem dziewictwo, yeah!" Cam znalazłby sposób, żeby go wskrzesić, a potem zabić własnymi rękami. Zwykłe „papa" nie wchodziło w grę, bo złamałby bratu serce.

Westchnął.

Chujowa technologia, nie cudowna. Wymieniłby to przekraczanie prędkości światła i opcję napisania wiadomości z użyciem fal mózgowych, czyli dosłownie siłą woli, za jakieś sto znaków. Może wtedy byłby w stanie pocieszyć brata chociaż odrobinę. Powiedzieć mu, żeby żył swoim życiem, zamiast za nim płakać. Żeby wyszedł za Jessie'go, znalazł sobie pracę przy statkach kosmicznych czy czym tam chciał i żeby nie zamordował Seth'a za to, że to całe gówno zaczęło się od niego. W jednym słowie jednak? Nic nie potrafił powiedzieć. Gdyby miał coś napisać, musiałoby to być coś ważnego, najlepsze jedno słowo, jakie w życiu przeszło mu przez głowę.

Bo nie był gotowy. Nie był gotowy powiedzieć jednej rzeczy i odejść. Nie był gotowy, do cholery.

Nie chciał umrzeć.

***

Zaprowadzili go do czegoś w rodzaju piwnicy. No, o ile piętro zawieszone w powietrzu można było nazwać piwnicą. Cela wyglądała dość standardowo – gołe ściany, kraty, coś w stylu potwornie niewygodnego łóżka. Żadnego wychodka, prawdopodobnie dlatego, że większość ludzi na tym świecie nie jadła, więc i pewnie nie wiedziała, co to toaleta. Theo ogólnie trochę się zdziwił, że nie zabili go od razu.

Spięli mu ręce kajdankami i przykuli go łańcuchem do ściany. Był w stanie położyć się na twardym łóżku, więc to zrobił. Potem wbił wzrok w sufit i przez dłuższy czas nie myślał o niczym.

Powinien myśleć o wszystkim. Przede wszystkim o tym, jak się stąd wydostać. Przecież nie było to niemożliwe. Już raz uwolnił się z kajdanek przenikając przez nie, jak przez powietrze. Instynktownie jednak wiedział, że to nie zadziała. Nigdy nie udało mu się zrobić czegoś podobnego dwa razy w tak krótkim odstępie czasu. Ignorowanie materialnego stanu rzeczywistości odbierało mu sporo energii, jak chyba powinno. Zresztą też, nie potrafił tego zrobić na zawołanie. Dziś udało mu się zrobić to całkowicie świadomie po raz pierwszy. Miał w sobie w tamtym momencie ogrom determinacji, żeby uratować Seth'a. Z jakiegoś powodu nie umiał jej wykrzesać aż tyle, żeby uratować siebie.

Spróbował.

Szarpnął tylko kajdankami i łańcuchem i metal wbił mu się w ciało. Oczywiście, że tak.

I oczywiście, że spróbował zaraz jeszcze pięćdziesiąt razy.

I oczywiście, że nic z tego nie wyniknęło.

Wszechświat miał go z dupie, jak zawsze, bo w końcu nie sterował nim żaden wszechpotężny bóg. Stwórca na Ziemi potrafił tylko tworzyć materię i to z wysiłkiem, nie mówiąc już o tym, że nie wysłuchiwał żadnych modlitw, ani nie zaprogramował nigdy w świecie jakiejś nadprzyrodzonej sprawiedliwości. A to nie był nawet jego świat. Tutejsi bogowie podobno nie żyli, także Theo naprawdę nie miał do kogo modlić się o szczęśliwy zbieg okoliczności. Pozostało mu chyba tylko płakać i czekać, ale na to pierwsze nie miał siły po tym całym zjebanym dniu.

Ranek, kiedy obudził się z głową pod brodą Seth'a, wydawał się odleglejszy niż mało prawdopodobne szczęśliwe zakończenie jego historii. Od tego poranka przejechał pół dnia na grzbiecie demona przez morze, spadł z niego, spędził pod wodą bez oddychania jakieś pół godziny, spotkał Caell'a, który nie miał pojęcia gdzie teraz był, został mordercą, zabijając więcej ludzi niż dał radę zliczyć, a potem dał się złapać armii psychopatycznego cesarza, uratował życie Seth'a, przeleciał w ogromnym statku przez pół świata i wylądował w celi. Prawdopodobnie ten rollercoaster nie wykończył go na śmierć tylko dlatego, że był nieśmiertelny.

Ciekawe, jak miał się Seth po tym dniu? Theo trochę żałował, że nie mógł jakoś ładniej się z nim pożegnać, zamiast kopnąć go w brzuch i wrzucić do wody.

- W końcu przestałeś?

Theo zerwał się do siadu na obcy głos. Rozejrzał się, ale w celi nie było oprócz niego nikogo.

- Dobrze, bo wolę spędzić swoje ostatnie godziny w ciszy – znów odezwał się głos. Theo zrozumiał, że dochodził z celi naprzeciwko. Nie zorientował się wcześniej, że nie był w tych lochach sam, bo chłopak siedział nieruchomo na łóżku w kącie pomieszczenia, a Theo miał ważniejsze zmartwienia na głowie. – Tych łańcuchów nie da się zerwać, nieważne jak silny jesteś, a nienawidzę dźwięku tarcia metalu.

Theo zmrużył oczy, chociaż nieznajomy nawet na niego nie patrzył. Kogo obchodził hałas w takiej sytuacji?

- Jesteś nienormalny, kimkolwiek jesteś – burknął do chłopaka i położył się z powrotem na łóżku.

- Zbuntowany niewolnik. – Chłopak, mimo swojej miłości do ciszy, nie miał chyba zamiaru się zamknąć. – A ty?

Theo wpatrywał się w sufit. Ta rozmowa nie miała sensu, skoro obaj prawdopodobnie mieli niedługo umrzeć.

Było tu jednak trochę nudno.

- Mieszaniec – odpowiedział.

- A. W połowie Ziemianin? Zgaduję po języku, którego nie znam.

Theo zmarszczył brwi. A jaki inny mieszaniec? Chociaż, w sumie chyba nie był w połowie Ziemianinem, jeśli jego drugi rodzic był aniołem.

- Ty też mówisz jakimś innym językiem – uświadomił sobie. No tak, niewolnik. Niewolnicy pochodzili z innego kraju na północy. Z Arkaen'u, czy jakoś tak. Ciekawe, że w ogóle byli tutaj jacyś inni ludzie, którzy wyglądali trochę inaczej. Seth był w stanie przebrać Theo za niewolnika, bo miał jaśniejszą skórę podobną do tych obcokrajowców. Widział też kilku niewolników na statku cesarza i teraz tego skazańca. Ich włosy były nieco inne niż Seth'a. Martwe, jak normalnych ludzi. Te lekko migoczące ciemnością kosmyki tutejszych potrafiły minimalnie się poruszać, odpowiadając na emocje właściciela i podobno czuły dotyk, a obcinanie ich bolało, dlatego prawie wszyscy mieszkańcy cesarstwa nosili długie włosy.

- Nie mam zamiaru mówić językiem zdradzieckiego wroga – odpowiedział nieznajomy.

- Mhm. Ten cały cesarz to urodzony psychopata – zgodził się z nim Theo. – Z drugiej strony, on tego języka nie wymyślił.

Chłopak cicho prychnął, kręcąc głową opartą o ścianę.

- Królowa też nie była idealna. Chociaż przynajmniej trzymała się umowy. A jeśli mówisz, że język należy do ludzi, nie władców, to zastanów się, kto posiada najwięcej niewolników. Nieważne, jak chciwy byłby jakikolwiek król, nie zgromadziłby więcej własności niż cały lud.

Theo nie miał pojęcia o jaką umowę z królową chodziło, ale nie zapytał. Przyglądał się tylko chłopakowi. Wyglądał na wycieńczonego i nie mającego wystarczająco siły, żeby się bać. Trochę mu zazdrościł tego spokoju. Sam mimo największego zmęczenia w swoim życiu ani na sekundę nie mógł uspokoić własnego serca wybijającego w jego klatce piersiowej nierówny rytm.

- Nie powinno mnie tu być – odezwał się znów chłopak.

- Żałujesz, że się zbuntowałeś? – spytał Theo.

Kącik ust chłopaka uniósł się minimalnie.

- Żałuję, że nadal żyję.

Theo znów zmrużył na niego oczy.

- Pomógłbym ci z tym problemem, gdybyśmy nie byli w innych celach. – I tak był już mordercą, więc nie miałby chyba problemu z zabiciem kogoś na jego prośbę. – Boisz się egzekucji? – zgadywał.

Chłopak spojrzał na niego chyba po raz pierwszy.

- Nie spalą mnie na stosie jak Skalanego, jeśli to masz na myśli.

Theo pokiwał głową. W sumie logiczne. Z tego, co wiedział, Arkaeńczycy byli nieśmiertelni tak, jak obywatele cesarstwa. Można ich było zabić tylko krwią anioła.

- Więc co to było za „żałuję, że jeszcze żyję"? – Theo uniósł brwi. Chłopak próbował być fajny i tajemniczy? Theo nie miał na to energii.

Nieznajomy wpatrywał się w niego przez chwilę zza krat celi, jakby coś analizował.

- Wychowałeś się na Ziemi? – spytał w końcu. Theo skinął głową. – Rozumiem. – Chłopak przymknął na chwilę oczy. Potem wziął odrobinę głębszy oddech i tym samym spokojnym tonem wyjaśnił: - Żałuję, że kiedykolwiek opuściłem Arkaen dla tego przeklętego miejsca. Mój dom. Był piękny. Najpiękniejszy. – Uniósł głowę, wbijając nieobecny wzrok w sufit. – Przeżyłem tysiąc lat, większość z tego tutaj, a ojczyzna wciąż nie zatarła się w mojej pamięci. Powinienem był tam zginąć. Wtedy... byłem jednym z tych, którzy głosowali za ucieczką. Uważałem, że nie ma nic ważniejszego od przetrwania. Gdybym teraz jednak mógł podjąć tą decyzję jeszcze raz... wolałbym spłonąć w ogniu, do ostatniego dnia podziwiając pierścienie i naszą nadchodzącą śmierć niż żyć jako niewolnik.

Theo nie zgadzało się kilka rzeczy, ale nie chciał przerywać emocjonalnego momentu chłopaka pytaniami o szczegóły. Jaka nadchodząca śmierć? Jak to zginąć w ogniu, skoro można go zabić tylko krwią anioła? Jakie pierścienie? Zamiast tego powiedział tylko jedną rzecz.

- Podjąłeś tą decyzję jeszcze raz – zwrócił mu uwagę. – Zdecydowałeś zawalczyć o wolność i umrzeć zamiast żyć jako niewolnik.

Chłopak spojrzał na niego z czymś na kształt lekkiego zaskoczenia. Może nie spodziewał się takich poważnych słów od dzieciaka, który do tej pory tylko odwarkiwał krótkie odpowiedzi.

- Nie mam jednak czego podziwiać w momencie śmierci. Pewnie poderżną mi gardło zatrutym ostrzem na placu egzekucyjnym.

- Nie można mieć wszystkiego. – Theo nie miał nic lepszego do powiedzenia. Mimo to chłopak parsknął na jego słowa krótkim śmiechem.

Potem spoważniał.

- Mam nadzieję, że uda mi się choć ostatni raz spojrzeć w niebo – szepnął.

Wtedy skrzypnęły drzwi. Do lochów wszedł żołnierz w kamizelce, z bronią przy pasie. Theo i jego towarzysz śledzili go wzrokiem, gdy szedł przez wąski korytarz między celami. Chyba obaj wstrzymali oddech, kiedy zatrzymał się przy nich.

Theo skrzyżował z nim spojrzenie. Zimne, mimo krwistoczerwonego koloru oczu. Potem mężczyzna odwrócił się do niego tyłem.

Wyjął broń na naboje zza pasa.

Nie przejmując się możliwością trafienia przypadkiem w kraty celi, bez słowa pociągnął za spust.

Chłopak, którego imienia Theo nie zdążył poznać, zsunął się po ścianie na łóżko. Już nie żył.

Krew rozlała się na białej pościeli. Jego oczy zastygły w bezruchu, utkwione w Theo. Nie jego chciał zobaczyć w swoim ostatnim momencie. I pewnie nie zobaczył. Pewnie nie widział niczego poza lufą bez osrzeżenia wycelowaną prosto w niego.

Theo zrobiło się niedobrze z nienawiści. Nie sądził, że może być coś gorszego od skazania na śmierć niewolnika za próbę wyzwolenia się. Jednak cesarskie wojsko wciąż było w stanie go zaskoczyć, każąc chłopakowi czekać w malutkiej celi na egzekucję tylko po to, żeby potem bezceremonialnie dać mu kulkę w głowę bez możliwości zaczerpnięcia po raz ostatni świeżego powietrza.

- Ty – żołnierz, który nie zawahał się ani sekundy przed egzekucją, odwórcił się w stronę Theo i wycelował broń w niego. Chociaż facet zasługiwał na najgorsze za ten popieprzony brak człowieczeństwa, Theo ładnie poprosiłby go o taką samą szybką śmierć, gdyby to było możliwe. Nie mógł jednak umrzeć od kulki, nieważne jaką krew by zawierała, więc wbił tylko nienawistne spojrzenie w młodziutką, jak wszystkich tutejszych, twarz nieśmiertelnego skurwiela. Spodziewał się tego samego lodowatego spojrzenia, jakie żołnierz posłał mu wcześniej, ale zamiast tego zobaczył... łzy. – Ręce na widoku – powiedział mężczyzna, celując w niego bronią. – Pójdziesz ze mną.

Theo zrozumiał, kiedy oderwał na sekundę wzrok od jego twarzy. Ciemna skóra, jak tutejszych, ale włosy Arkaeńczyka. Mieszaniec. Wykonał egzekucję najszybciej jak to możliwe, bo może gdyby się zawahał, nie dałby rady. Jego zimne spojrzenie było puste. Patrzył na Theo z obojętnością mimo łez na policzkach. Theo zrozumiał, że nie były one przeznaczone dla niego. Grzecznie podniósł ręce i dał się wyprowadzić z celi.

***

Nie od razu zorientował się na co patrzy, kiedy pośrodku placu zobaczył kamienną kolumnę z wyrytymi na niej sentencjami w języku, którego nie znał. Zrozumiał, co go czeka dopiero, gdy uświadomił sobie, że nikt z obecnych nie potrzebuje światła ognia, żeby widzieć w ciemności. Pochodnie nie były w tym świecie prekursorem latarni. Ogień nie był tutaj koniecznością – ani narzędziem do rozświetlania nocy, ani do gotowania jedzenia, ani do ogrzewania się. Wiedział tylko o jednym jego zastosowaniu po tej stronie rzeczywistości.

Przywiązano go do kolumny łańcuchem. Drewno wylądowało pod jego kolanami i już zdawało się parzyć. Myślał, że zna strach. Teraz zrozumiał, że wcześniej nic o nim nie wiedział.

Ci wszyscy ludzie. Wszyscy oglądali, pewnie z zaciekawieniem, jak jeden z żołnierzy podpala stos. Theo szarpnął się, ale nie mógł nawet się zastanowić. Nie mógł pomyśleć, żeby spróbować się uwolnić swoim talentem do przenikania materii. Nie był w stanie myśleć o niczym. Ktoś trzymał telefon przed jego twarzą. Nie był w stanie tego zarejestrować.

„Lubię ten moment, kiedy instynkt całkowicie przejmuje nade mną kontrolę" – powiedział kiedyś Seth'owi, kiedy rozmawiali o seksie. – „Czuję się wtedy najbardziej sobą." Ale teraz nie czuł się nikim. Był tylko strachem. Patrzył jak ogień zaczyna pożerać drewno tuż obok niego i bijące od niego ciepło było gorsze od wszelkiego bólu, jakiego kiedykolwiek doświadczył. Wiedział, że za parę sekund przyniesie przecież najgorszy ból w jego życiu.

Kiedy płomienie podeszły do niego, odrzucił głowę w tył. Jeśli coś mogło go uratować od bólu, to niewiedza o tym, co się z nim dzieje. Oparł głowę o kamienną kolumnę. Patrzył w niebo. Czarne słońce wisiało prosto nad nim.

Poczuł zapach dymu i łzy rozmazały mu widok. Nie będzie patrzył. Może zamknie oczy i nie będzie bolało? Słyszał jednak trzaskanie ognia, wiedział, co nadchodzi. Nie potrafił zamknąć oczu, więc wpatrywał się w to przeklęte czarne słońce, które powitał kiedyś z ulgą, ciesząc się, że nie musi się krzywić w bólu na jego promienie, a które teraz nienawidził za to, że mówiło mu jak daleko jest od domu.

Od domu. Tęsknił za domem. Nie za rodzicami, nigdy za nimi, ale za Cam'em. Cam'em, który pewnie wpatrywałby się w to słońce godzinami, próbując zrozumieć na co patrzy i może w międzyczasie zastanawiając się skąd wziąć teleskop. Choć możliwe, że wcale nie mógłby zobaczyć tego dziwnego zjawiska. W końcu był zwykłym człowiekiem, nie mógł zobaczyć ciemności...

Dym całkiem zamazał mu obraz i słońce było teraz tylko ciemną plamą otoczoną nieco jaśniejszym okręgiem, zdeformowanym przez łzy. Ból już tu był. Choć trzymał głowę w górze, płomienie sięgnęły już na tyle wysoko, że mógł je zobaczyć. Nie mógł już przed tym uciekać. Jeszcze sekunda, dwie i zacznie krzyczeć. Jeszcze chwila i straci rozum. Jeszcze jeden oddech wypełniony dymem i gorącem i nie będzie już w stanie udawać, że niczego nie czuje. Ostatnia chwila.

Ostatnia na przesłanie wiadomości.

Wiedział, że zegarek nie roztopił się w ogniu w paręnaście sekund. Cud technologii. Potrzebował ostatniego słowa. Ostatniej świadomej myśli, zanim wszystko w nim skurczy się do bólu i przerażenia. Wiadomość mógł przesłać jedną myślą. Tylko musiał ją mieć.

Wtedy coś w jego głowie kliknęło. Może to desperacja pozwoliła mu połączyć ze sobą najmniej spójne fakty. Może kompletnie nie miał racji i po prostu zwariował. Może zwariował, ale... nie po raz pierwszy widział to rozmazane, zdeformowane słońce.

Theo nigdy nie obchodziła nauka. Nie tak bardzo w każdym razie, jak Cam'a. Przez lata słuchania brata jednym uchem, czegoś się jednak nauczył. Teraz przed oczami stanęło mu zdjęcie, które ten kiedyś mu pokazał. Pierwsze w swoim rodzaju, beznadziejne, zdjęcie wykonane jakieś dwieście lat temu. Patrz, powiedział, to jedno z najbardziej niesamowitych zdjęć w historii. Zdaniem Theo najżałośniejsze, najbardziej rozczarowujące zdjęcie, jakie kiedykolwiek zrobiono. Takiej beznadziejnej rozdzielczości nie mieli pewnie nawet w epoce kamienia łupanego, powiedział Cam'owi. Teraz dym i łzy pozbawiły go jego normalnie doskonałego wzroku w ciemności i zrozumiał wreszcie na co patrzy. Niepowiązane fakty dopasowały się, jak puzzle bardzo dziwnej układanki. Czas, który płynie wolniej. Czarne słońce. Fakt, że w ogóle dało się przesyłać stąd wiadomości zegarkiem. I Arkaeńczycy, których, jak nie raz słyszał, nazywano najeźdźcami. Stolica zawieszona w powietrzu dzięki cudownej antygrawitacji.

W końcu zamknął oczy. Nie, żeby uciec przed bólem, bo nie było już żadnej ucieczki, ale żeby skoncentrować się na wiadomości. Pięć znaków, jak się okazało. Ale to nic. Cam zrozumie. Jeśli ktoś miał zrozumieć i cokolwiek z tym zrozumieniem zrobić, to jego brat.

Zanim zegarek przegrzany ogniem stosu zdążył odmówić posłuszeństwa, Theo przesłał do Cameron'a pięć znaków układających się w ledwie jedno słowo.

B L A C K

Tyle napisał, a potem zaczął krzyczeć z bólu, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczył. Co jednak miał na myśli to: przyjdź tu po mnie, Cam. Proszę, przyjdź.

***

Prawdopodobnie nikt z nich nie umiałby powiedzieć ile czasu minęło w tej absolutnej ciszy. Cameron nie był nawet pewny, czy rzeczywistość wokół niego istnieje.

- Ja powinienem pójść – odezwał się ktoś. Chyba Noah. – Z tobą.

- Nie ma powodu, żebym nie szedł sam – odpowiedział mu Muriel.

Cam był pierwszym, który powiedział, że to on pójdzie dobić targu z cesarzem obcego świata po drugiej stronie, ale wszyscy przypomnieli mu, że nie może, bo jest człowiekiem i przejście przez Granicę rozbije jego ciało na atomy. Powiedział, że i tak chce iść, bo perspektywa śmierci i odrodzenia się w innym ciele bez wspomnień brzmiała lepiej niż siedzenie i czekanie na to, czy transakcja przebiegnie pomyślnie. Przestał się kłócić dopiero, kiedy powiedziano mu, że jego następne wcielenie odziedziczyłoby jego najintensywniejsze wspomnienie i pewnie śniło o nim co noc. Oznaczałoby to, że śniłby o tym, jak ogień trawi ciało jego brata na stosie przez całe życie. Wiedział, że i tak będzie o tym śnił każdej nocy, więc co za różnica. Przestał więc się kłócić, zupełnie przestał się odzywać i siedział teraz na podłodze z głową opartą na kolanach, ledwie przetwarzając, co dzieje się wokół niego.

Parę osób chyba wyszło z pokoju, mówiąc że muszą zwołać nagłe spotkanie. Muriel z Noah zostali, sprzeczając się o to, kto powinien pójść na tamtą stronę powiedzieć cesarzowi, że zgadzają się na jego propozycję wymiany.

Ziemia za Theo.

- O czym wy mówicie? – do dyskusji wtrącił się trzeci głos. Ciemnoskóry chłopiec z drugiego świata. Cam bezwiednie podniósł głowę z kolan, żeby na niego spojrzeć. Na policzkach dalej miał ślady po łzach, ale w przeciwieństwie do Cam'a, który kompletnie przestał funkcjonować, zataczał kółka po pokoju, a w oczach błyszczała mu determinacja. – Żaden z was nie pójdzie do cesarza – powiedział.

- Że co, że niby ty pójdziesz? – Muriel uniósł na niego brwi. – Dalej jesteś więźniem, z tego, co wiem, a poza tym, to ja jestem posłańcem. Cesarz mnie wyznaczył, tak? Nie sądzę, że miał na myśli „tylko w jedną stronę, w drugą może być ktoś inny, na przykład zbuntowany, zdradziecki były łowca".

Chłopak sapnął na niego z sfrustracją.

- Miałem na myśli, że nikt nie pójdzie targować się z cesarzem – odpowiedział, wbijając w Muriel'a zimne spojrzenie.

- Zadzwonić podobno nie możemy, więc... - zaczął Noah, ale Seth mu przerwał.

Przerwał też swoje zataczanie kółek po pokoju i zmierzył ich całą trójkę oceniającym spojrzeniem.

- Wy naprawdę wierzycie, że ci wszyscy wasi władcy zgodzą się na te warunki? Ziemia za Theo? Nie ma mowy.

- Even powiedział... - zaczął Noah.

- Even nie jest dyktatorem dla całego świata – powiedział twardo Seth. – To miękki dzieciak, któremu zrobiło się smutno, bo zobaczył, jak torturują nastolatka. Nie mówię, że on nie będzie chciał pójść na układ cesarza, tylko że cała reszta świata się z nim nie zgodzi. Może zgodzi się Lucyfer, bo jest rodzicem Theo. Może ten cały stwórca, bo też jest jakoś... powiązany z tym wszystkim, nie wiem, nie rozumiem tych wszystkich waszych pogmatwanych relacji, ale wiem, że Ziemianie nie spakują się po prostu grzecznie, żeby deportowano ich do innego świata dla jednego dzieciaka. Słyszałem, że Niebo i Czyściec mają swoich własnych władców? I Ziemia też? Ziemia, czy raczej kilka zupełnie osobnych krajów na Ziemi. To po prostu oczywiste. Nie oddadzą całego świata za Theo. Ja bym nie oddał za jakiegoś nieznajomego dzieciaka. To nawet nie jest fair.

- Czyli co, mówisz żeby siedzieć na tyłku? Poddać się? Pozwolić temu psychopacie znęcać się nad nim aż mu się znudzi i w końcu i tak rozpęta z nami wojnę, a ludzie i tak będą musieli się ewakuować z Ziemi?

Seth uchylił usta, jakby usłyszał najgłupszą rzecz w swoim życiu.

- Nie, na moją skalaną krew! Nic bardziej durnego nie moglibyśmy zrobić.

- Więc? Co proponujesz? – Muriel spytał z taką miną, jakby trochę podejrzewał, co proponuje.

Seth sięgnął ręką do pasa, jakby spodziewał się coś tam znaleźć, ale złapał tylko powietrze. Cam znał ten odruch, bo miał taki sam ze swoją deską, kiedy zapomniał ją ze sobą zabrać. Pewnie chłopak szukał swojej broni, której nie miał teraz przy sobie.

- Proponuję – powiedział powoli – żeby nie liczyć na układ z cesarzem, bo do niego nie dojdzie. Czekanie na jego ruch jest jeszcze głupsze. To co musimy zrobić, to zabrać mu kartę przetargową.

Cam drgnął. Zabrać kartę. Zabrać Theo. Odbić Theo. Niczego bardziej by nie chciał. Ale on nie mógł pójść na tą misję.

- Wiedziałem – skwitował Muriel. – Chcesz stąd wyjść.

Seth obrócił się w jego stronę z morderczym spojrzeniem.

- Chcę stąd wyjść, żeby uratować Theo. To bardziej realne niż ta cała wymiana.

- A skąd mamy wiedzieć, że po prostu nie chcesz stąd wyjść? – Muriel zmrużył oczy.

- Ee... bo Theo to jego chłopak? To chyba normalne, że chce go uratować? – wtrącił się Noah. – Mi się jego plan podoba, tak w ogóle. Mogę iść z nim. Po Theo i Caell'a.

- Jeden anioł i jeden Skalany przeciwko stolicy? – Muriel pokręcił głową. – To nie jest realny plan.

- Realniejszy niż nie robienie nic i czekanie na dobre wieści. A nic innego nie możemy zrobić, bo nikt nie zgodzi się na ten układ – powtórzył Seth. – Poza tym, wiem jak się dostać do lochów.

- Wiesz skąd? – dopytał Muriel.

Seth przekrzywił głowę.

- Byłeś tam, kiedy cesarska armia nas pojmała. Słyszałeś, prawda? Wiesz, kim jestem.

Muriel przez chwilę wpatrywał się w niego bez słowa.

- Słyszałem – powiedział w końcu. – I widziałem, jak cię potraktował. Co znaczy, że ani nie możemy wykorzystać cię jako karty przetargowej, ze względu na to, że nikogo nie obchodzisz, ani nie wierzę, że mieszkałeś w stolicy z tatusiem, bo nie tak się traktuje swoje kochane dziecko.

- Jak to nikogo nie obchodzi? – wtrącił się Noah. – Na pewno Theo obchodzi.

Mina Seth'a wyrażała, że nie był taki pewny czy obchodzi Theo.

- Nie z Theo chcemy się targować. – Muriel popatrzył na Noah, jakby odrobinę zwątpił w jego inteligencję. Noah zmarszczył na to brwi, zmieszany.

Cam, mimo że jego ciało nie reagowało na żadne bodźce, jakoś był w stanie zrozumieć z tej wymiany zdań trochę więcej niż Noah. Seth był dzieckiem kogoś ważnego, kto mieszkał w stolicy, ale tego kogoś nie obchodził, więc nie mógł być kartą przetargową. Możliwe jednak, że mieszkał w mieście, więc wiedział, jak dostać się do lochów, w których być może trzymano Theo pomiędzy powtarzanymi egzekucjami.

- Nie powiedziałbym, że mieszkałem w stolicy...

- Więc do niczego się nie przydasz. – Muriel machnął ręką. – Ja faktycznie w niej mieszkałem i nie mam pojęcia, gdzie dokładnie jest wiezięnie i jak tam wejść.

- Mieszkałem w lochach.

W pokoju zapadła na chwilę cisza. Dziwnie powiedziane, ale pewnie miał na myśli, że odsiadywał w lochach wyrok.

- Mieszkałeś w nich? – Muriel uniósł brew. – Po pierwsze, z tych lochów nikt nie wychodzi żywy, chyba, że na egzekucję, jeśli mają czas na ceremoniały.

Seth skinął głową.

- Skazani wychodzą tylko na egzekucje – zgodził się. – Ale ja nie byłem wtedy skazańcem. Po prostu ojciec nie wiedział, co ze mną zrobić. Potem wywiózł mnie na wieś.

Muriel zamrugał powoli.

- Miałeś swój dziecięcy pokoik w lochach egzekucyjnych?

Seth wzruszył ramionami.

- Raczej zwykłą celę – nie załapał sarkazmu. – Ale dostawałem jedzenie. – Cam zabiłby jego ojca. Theo pewnie też. – Wiem, gdzie leżą w mieście. Wiem, jak się do nich dostać. Jeśli dadzą Theo chociaż na chwilę odpocząć w lochach, mamy realną szansę go odbić. Jeśli nie... wszyscy wiedzą, gdzie znaleźć plac egzekucyjny.

Muriel wyglądał, jakby w końcu po raz pierwszy na poważnie wziął pod uwagę słowa chłopaka. Przez chwilę nic nie mówił. W końcu wziął głęboki oddech.

- Oby mieli tyle litości, albo za mało drewna, żeby naprawdę zamknąć go na chwilę w więzieniu, bo tak, każdy umiałby znaleźć cholerny plac egzekucyjny. Dostać się na niego i wrócić żywym to już inna sprawa.

Cam zobaczył, jak w oczach Seth'a odbija się ulga. Wziął słowa Muriel'a za zgodę.

- Idę z wami! – od razu zgłosił się Noah.

Seth zmierzył go oceniającym spojrzeniem. Potem wzruszył ramionami.

- Zawsze dobrze mieć przy sobie zapas anielskiej krwi – podsumował, co zobaczył.

- Ja też jestem aniołem – przypomniał mu Muriel.

- Jeśli któryś z was padnie zanim uda się odbić Theo, będę miał zapas. Poza tym, białe włosy naprawdę są normalne dla anioła? Jesteś pierwszym, jakiego widziałem... Nie należysz do jakiejś... trochę innej rasy? – Seth patrzył na niego nieufnie.

- Nie mamy żadnych „trochę innych ras"... - zastanowił się na głos Noah. – Białe włosy znaczą tyle, że jest dalej prawiczkiem. – Wzruszył ramionami.

Cam podejrzewał, że skoro Seth nie wiedział, co znaczy być czyimś chłopakiem, raczej nie będzie też do końca rozumiał koncepcji dziewictwa, czy bycia „prawiczkiem". Chłopak przybrał jednak zamyślony wyraz twarzy.

- Hm. – Przekrzywił głowę. – Czyli gdyby Theo odziedziczył to po aniołach, nie musiałbym farbować mu włosów... - mruknął pod nosem.

Cam miał tylko na tyle sił, żeby pomyśleć, że powinien się trochę oburzyć. W każdej innej sytuacji pewnie zerwałby się na nogi na słowa Seth'a i kazał mu przysięgać, że nigdy nie zrani uczuć jego brata, albo z nożem na gardle chłopaka wypytałby go, czy aby na pewno Theo był w stu procentach pewny, że chciał z nim zrobić cokolwiek. Teraz jednak nic go z tego nie obchodziło. Nie mogło. Obraz płomieni wyrył mu się pod powiekami na zawsze i nie mógł powstrzymać własnego ciała od wzdrygania się co parę minut na niemal fizyczny ból, który zalewał go, gdy tylko wracał myślami do widoku umierającego Theo. Umierającego Theo, który nie mógł tak naprawdę umrzeć.

Jedyne, o czym potrafiłby teraz myśleć i do czego mógłby zmusić swoje ciało to pójście na ratunek bratu. Ale to było dokładnie to, czego nie mógł w tej chwili zrobić. Wszyscy inni byli zmotywowani, kłócili się, byli w stanie funkcjonować, bo w przeciwieństwie do niego mogli coś zrobić. Tylko Cam nie miał możliwości zatknięcia za pas broni i ruszenia na drugą stronę z misją.

Nie mógł zrobić nic. Absolutnie nic, kiedy Theo najbardziej go potrzebował. A skoro nie mógł zrobić nic dla brata, tym bardziej nie mógł podnieść się zwyczajnie z podłogi, czy powiedzieć czegoś sensownego. Bo nie było w tym żadnego celu.

- Więc idziemy w trójkę – powiedział ktoś, a Cam tylko opuścił głowę z powrotem na kolana i zamknął oczy.

To powtarzało się bez końca od tamtego dnia, w którym Theo zaginął. On nie mógł nic dla niego zrobić, tylko wszyscy inni robili co mogą. Cam czekał na dobre wieści. Kiedy w końcu wieści o bracie do niego dotarły...

Skulił się w sobie, zaciskając palce na ramionach. Chciał tylko coś zrobić. To wszystko, o co prosił wszechświat. Nie chciał już patrzeć z boku, jak inni próbują odnaleźć Theo, uratować go, dobić o niego targu. Chciał tylko być w stanie wreszcie za nim ruszyć. Odnaleźć go, uratować, a kiedy już to zrobi, przytulić go z całej siły i wypłakać się w jego ramię. Chciał tylko wreszcie się na coś przydać.

Odruchowo ściskał w ręce zegarek na nadgarstku. Jego jedyny łącznik z Theo, który jednak prawdopodobnie nie działał. Brat nigdy nie odpowiedział na jego proste pytanie: „Theo?" I właściwie nie było nic dziwnego w tym, że wiadomości nie docierały z kompletnie innego wymiaru rzeczywistości...

...prawda?

Cam pomyślał najpierw, że śni na jawie. Jego nerwy puściły, zwariował. Usłyszał piknięcie. Dokładnie takie, jakie wydawał jego zegarek, kiedy otrzymywał wiadomość. Wiadomość od jedynej osoby, która nosiła drugi identyczny zegarek do pary.

Bał się podnieść głowę i sprawdzić malutki ekranik. Bał się, że naprawdę się przesłyszał.

W sercem bijącym, jakby jego ciało wreszcie budziło się na powrót do życia, obrócił powoli tarczę zegarka w swoją stronę. Jego ręce się trzęsły.

Jedna wiadomość. Nie mogła przyjść od nikogo innego.

Myśl, że ktoś zabrał Theo zegarek przed posłaniem go na stos i przesłał wiadomość zamiast niego nawet nie przyszła mu do głowy. Po prostu wiedział, że jego brat by na to nie pozwolił.

Nie był w stanie wziąć oddechu zanim spojrzał na wyświetlacz.

Jedno słowo, bo prototyp zegarka nie pozwalał na więcej. Zwykle komunikowali się przez niego z Theo za pomocą kilkuliterowych skrótów. Zamiast jednak podobnej zaszyfrowanej wiadomości od brata, mały ekranik wyświetlał jedno pełne słowo w języku, którym ani Cam, ani Theo nie mówili. Staroangielski. Nie był to całkiem obcy język, jednak pisownia, wymowa, część słów i gramatyki uległa zmianom przez ostatnie stulecia. Nikt nie używał już niepotrzebnych liter, jak „c" w słowie „black". A jednak Theo, mając do wykorzystania tylko pięć znaków, wykorzystał wszystkie, żeby napisać niepoprawnie, względem dzisiejszych standardów, jedno nie mające sensu słowo.

Istniały dwie możliwości. Albo wiadomość została jednak wysłana przez kogoś innego, kto posługiwał się dawną odmianą języka, albo...

Cam zerwał się na nogi. Wszyscy obecni w pokoju podskoczyli na jego nagły wybuch energii.

- Cam, wszystko dobrze? – zmartwił się Noah.

- Theo do mnie napisał – słowa opuściły usta Cameron'a bezwiednie. W końcu mógł mówić. Funkcjonować. Wreszcie uderzyła go adrenalina i motywacja.

- Jak to napisał? – Noah opadła szczęka.

- Co napisał? – zapytał równocześnie Seth. – Przez ten zegarek, tak? – zrozumiał natychmiastowo.

Myśli Cam'a pędziły z prędkością światła. Trzy możliwości. Ktoś inny wysłał wiadomość. Theo wysłał ją przypadkiem. Theo wysłał ją świadomie.

Przyjęcie jednej z dwóch pierwszych opcji odebrałoby Cam'owi wolę walki i cel. Dlatego choć trzecia możliwość nie była w stu procentach pewna, wolał ją rozważyć niż osunąć się znów na podłogę i skulić w sobie. Zresztą, ta bezsensowna wiadomość miała aż za dużo sensu.

- Może usiądź i wytłumacz nam o co chodzi? – Noah fizycznie go zatrzymał i spojrzał mu w oczy z troską wypisaną na twarzy. Cam jednak uwolnił się z jego uchwytu, bo to była jego kolej na krążenie nerwowo po pokoju.

- Jedno słowo – powiedział na głos. Zawsze łatwiej mu się myślało, kiedy mówił do kogoś, nawet jeśli ten ktoś nie miał pojęcia, o co mu chodzi. Dlatego często zanudzał Theo i Jessie'go wywodami na temat swoich wynalazków czy nauki ogółem. – Seth – zwrócił się do chłopaka, bo miał do niego bardzo konkretne pytanie. – Czy dużo ludzi w twoim świecie zna angielski? Konkretniej, staroangielski?

Seth zamrugał i zmarszczył brwi, ale poważnie się zastanowił.

- Nie – odpowiedział, nie pytając dlaczego Cam musi wiedzieć. – Nie znam po tamtej stronie nikogo, kto mówiłby innym językiem niż oficjalny cesarstwa albo arkaeński.

- Dobrze. – Nadzieja Cam'a wzrosła. Na co dzień bał się przesadnej nadziei, nie chcąc skończyć rozczarowany, ale dzisiaj potrzebował jej jak powietrza.

- Caell mówi częściej w staroangielskim niż piekielnym – odezwał się Muriel. – I jest tam teraz.

Cam zatrzymał się na chwilę.

- Wiesz co mógłby mieć na myśli pisząc do mnie „black" po angielsku? – zapytał Muriel'a.

Anioł milczał przez chwilę, zastanawiając się. W końcu pokręcił głową.

- Noah? – Cam zwrócił się do chłopaka, bo był najlepszym przyjacielem Caell'a.

Kiedy dostał przeczącą odpowiedź też od niego, jego nadzieja przekształciła się już w niemal pewność.

- Czyli to był prawdopodobnie Theo – powiedział, znów zaczynając krążyć po pokoju. Potrzebował teraz wszelkiej pomocy w myśleniu, a szybszy puls mógł coś dać.

- Theo zna staroangielski? – zdziwił się Noah.

Cam pokręcił głową. Cała jego teoria, która właśnie kształtowała się w jego głowie opierała się na tym, że nie znał.

- Więc... jak mógł do ciebie napisać w języku, którego nie zna? – Muriel spojrzał na niego powątpiewająco. Może nawet z lekkim współczuciem, pewnie myśląc, że Cam chwyta się byle czego. I może się chwytał, ale jeśli nie...

- To naciągana teoria – przyznał Cam. – Tak naciągana, że aż ma sens.

Muriel zmrużył oczy.

- To raczej nigdy tak nie działa – powiedział.

- Wiem. – Cam zacisnął powieki. – Wiem, ale... to Theo. Nie dałby zabrać sobie zegarka i napisać do mnie komuś innemu. W każdej chwili mógł go zablokować jedną myślą. Dlatego to prawdopodobnie wiadomość od niego. A skoro to wiadomość od niego, to musi coś znaczyć. To Theo. – Odnalazł spojrzenie Seth'a, bo przeczuwał, że chłopak może zrozumieć. – Nie napisałby czegoś bezsensownego. Żadnego otacza mnie „czerń", bo jestem w otchłani rozpaczy czy coś. Theo napisałby tylko coś pragmatycznego.

Seth pokiwał głową.

- Jeśli to on to do ciebie napisał, to musi coś znaczyć. Gdyby nie miał nic sensownego do powiedzenia, to na pewno nie pisałby o mroku swojej duszy, tylko na przykład że... zaliczył przed śmiercią, więc mogło być gorzej. – Chłopak wzruszył ramionami, ale minę miał bardzo poważną.

Cam zamrugał, wybity z rytmu na sekundę, ale nie mógł się z nim nie zgodzić. Theo dałby radę napisać dokładnie coś takiego w pięciu znakach. Przytaknął.

- Theo mógły napisać tylko coś użytecznego albo idiotycznego. A „czerń" po staroangielsku to ani jedno, ani drugie.

- Jeśli to ani jedno, ani drugie, to by znaczyło, że to jednak nie Theo, według waszej teorii – zwrócił im uwagę Muriel.

Cam niemal się uśmiechnął.

- Dokładnie – powiedział. – Dokładnie tak, dlatego... myślę, że to nie cała wiadomość.

- Tyle jest chyba oczywiste – stwierdził Muriel. – Raczej nie miał czasu się rozpisywać.

Cam pokiwał, a potem pokręcił głową.

- Nie miał więcej znaków do wykorzystania – poprawił anioła. – Miał tylko pięć, więc tyle wykorzystał. Więcej się nie zmieściło. Ale Theo mnie zna. Wiedział, że zrozumiem. Wiedział, że nie wezmę tego za to, na co wygląda. „Black"? „Czarny"? „Czerń"? Bez sensu, prawda? I po co komu to „c"? To nie ma sensu. Żadnego. Bo nie ma go mieć, bo to nie jest słowo. To pół słowa.

Wszyscy spojrzeli na niego zmieszani.

- Nie znam słowa, które zaczyna się od „black" – powiedział Muriel. – A dobrze znam angielski, bo zawsze używałem go z Caell'em.

Cam po prostu mówił dalej.

- To połowa słowa. Jednego z dosłownie może pięciu jakie Theo zna ze staroangielskiego. A zna je przeze mnie i napisał je do mnie. Więc to ma sens, prawda? To nawet nie jest po staroangielsku, po prostu niektóre słowa się nie zmieniły z czasem. „Black" zmieniło się w „blak", bo pisownia się uprościła, a wymowa trochę zmieniła, więc nie chodziło mu o „czerń". Wtedy napisałby to poprawnie.

- Ok, rozumiem. Więc? – Muriel uniósł brwi. – Do brzegu, Cameron. Co to za słowo? Wiem, że niektóre słowa się nie zmieniają tak szybko w językach, na przykład zapożyczenia, ale...

- Albo terminy naukowe. – Cam był już prawie pewny. W miarę wypowiadania swoich myśli na głos rosło w nim przekonanie, że Theo wiedział, co robi. W końcu musiał się czegoś nauczyć o zainteresowaniach Cam'a, nawet jeśli go nie obchodziły. Chodził też do szkoły, jakby nie było. – Myślę, że Theo napisał mi gdzie jest.

W pokoju zapadła cisza. W końcu ktoś musiał stwierdzić, swoim pewnie zdaniem, oczywistość.

- Cam, my... wiemy gdzie on jest? Problem to go stamtąd odbić, a nie go znaleźć – powiedział ostrożnie Noah.

- Chodzi ci o to, że napisał „czerń", bo to mroczny świat po drugiej stronie bez światła słońca? Tyle to wiedzieliśmy od początku. – Muriel wyglądał, jakby się poddał.

- Bez światła słońca? – Cam poczuł drgnięcie swojego kącika ust. – Coraz lepiej. – Jego teoria coraz bardziej trzymała się kupy. – Wiem, że największy problem to go odbić, nie znaleźć, ale... - Przełknął ślinę. – Ale ja nie mogę iść z wami. A muszę. Muszę. – Wziął głęboki oddech. – I jeśli mam rację, mogę. Mogę i może nawet będę miał jakiś element zaskoczenia. Może pogrożę im jakimiś bombami czy coś? – zastanowił się.

- Ok, Cam, możesz trochę bardziej tłumaczyć niż mówić do siebie? Bo my nie mamy pojęcia, o co chodzi – poprosił Noah.

Cam wziął głęboki oddech. Może mu nie uwierzą i może nawet nie miał racji, ale tak czy tak musiał spróbować. Wszystko było lepsze od siedzenia bezczynnie i czekania aż inni się wszystkim zajmą. Więc wyjaśnił.

- Myślę, że Theo miał na myśli... - Jakby to najprościej powiedzieć, bez wchodzenia w fizykę i Einsteina? Spojrzał na chłopaka swojego brata, przekrzywił głowę. W końcu wycelował w niego palec - ...że jesteś kosmitą, Seth – dokończył. Prościej się nie dało, prawda?

W pokoju zapadła cisza.

- Ha? – Noah zmarszczył brwi.

- Nie wiem, co to znaczy – stwierdził Seth płaskim tonem.

Muriel tylko obrzucił go takim spojrzeniem, jakby zwariował.

Cam pokiwał do siebie głową. Może to nie był jednak najlepszy sposób na wytłumaczenie tego.

- Chodzi mi o to, że Theo prawdopodobnie miał na myśli czarną dziurę – spróbował inaczej. – „BLACK hole". Fizycy nie zmienili słowa na „blak hol", bo terminy w nauce zwykle się ucierają i już się je zostawia takie, jakie są. Theo nienawidzi językoznawstwa ani uczenia się innych języków, więc pewnie nawet nie wie, że „blak" pisało się kiedyś z „c". Dlatego pomyślał, że wystarczy połowa słowa, bo nie zna żadnego innego, które tak by się pisało. Ma to sens, prawda?

Spojrzał po twarzach trzech chłopaków z nadzieją, ale spotkały go tylko zmieszane spojrzenia.

- Nie mam pojęcia co to jest ta dziura – stwierdził Seth.

- Ja też. – Muriel zmarszczył brwi.

- Ja... - Noah podrapał się po karku. – Niby coś słyszałem, ale w sumie to... nie mam pojęcia, o co chodzi. Ani co to ma wspólnego z Theo i tym, jak go znaleźć?

Cam przetarł twarz rękami. Nie miał czasu im tego tłumaczyć. Ale sam jeszcze nie był pewny, czy jego teoria ma sens i potrzebował przeanalizować ją na głos, więc pokiwał głową i spróbował wyjaśnić.

- Czarna dziura to taka... "martwa" gwiazda, która... - Zamknął usta. Przed oczami stanęły mu te wszystkie razy, kiedy próbował tłumaczyć coś związanego z fizyką Jessie'mu, który wyłączał się po pięciu sekundach, albo Theo, który wysłuchiwał go do końca tylko po to, żeby później powiedzieć mu, że to najnudniejsze, o czym w życiu słyszał i że zapomni wszystko za pięć minut. Musiał chyba zmienić strategię. – Seth – zwrócił się do chłopaka. – Czas biegnie w waszym świecie wolniej, tak? Musisz powiedzieć mi dokładnie o ile wolniej. – Cam wyciągnął telefon, żeby zanotować odpowiedź chłopaka. – Noah. – Spojrzał na anioła. – Słyszałem, że znasz się na komputerach tak dobrze, jak Kuba, prawda?

Noah zamrugał, ale przytaknął z wahaniem.

- Nie powiedziałbym, że aż tak, jak Kuba, ale...

- Świetnie. Będziesz w stanie włamać się do systemu NASA, jeśli dam ci moje studenckie hasło, które daje mi dostęp do części ich danych?

- Eeem... – Noah uchylił usta, ale po chwili sięgnął po swój telefon i zaczął w niego klikać. – Teoretycznie pewnie dam radę, ale...

- Seth, wiesz dokładnie jak to jest z tym czasem? – Cam podszedł do chłopaka z telefonem. Nie wyglądał, jakby rozumiał co się dzieje, ale chyba odłożył swoje niezrozumienie na dalszy plan.

- To zależy od pory roku – powiedział.

- Od pory roku?

- Od tego, jak blisko słońca jesteśmy...

Cam przygryzł wargę z rosnącego napięcia. Musiał mieć rację. Tempo mijania czasu zależne od odległości od „słońca", które podobno nie świeciło? Theo mógł mówić ile chciał, jak bardzo nie interesowała go nauka, ale coś musiał zapamiętać. Cam nawet pokazywał mu zdjęcia. Nowe, piękne zdjęcia najbardziej fascynujących obiektów we wszechświecie i pierwsze, bardzo niskiej jakości zdjęcie wykonane jakieś dwieście lat temu. Mógł więc wiedzieć, na co patrzy. A jeśli wiedział i chciał coś przekazać Cam'owi, to było najlepsze, o czym mógł mu powiedzieć.

- Latem różnica jest ogromna – Seth zaczął tłumaczyć różnicę w biegu czasu między ich światami w liczbach, a Cam zaczął zapisywać.

- Um, udało mi się dostać do NASA. – Noah podniósł rękę, jak uczeń w szkole. – Potrzebuję jeszcze tylko tego twojego hasła.

Cam podszedł do niego z liczbami od Seth'a i wpisał kod. Potem zabrał telefon od chłopaka i zajął się szukaniem odpowiedzi. Jeśli któreś dane będą pasować... Wciąż istniała szansa, że będą pasować po prostu przypadkiem, bo kosmos był ogromny, ale w ile przypadków można wierzyć? Cam wolał wierzyć w Theo i jego zdolność do zapamiętywania rzeczy, które go nie interesują.

Wstrzymał oddech, kiedy telefon Noah podał jeden pasujący wynik. NASA miała w swojej bazie danych opisaną jedną czarną dziurę z orbitującą wokół niej jedną planetą, znajdującą się zbyt daleko, żeby ocenić czy wykazywała ślady życia. Daleko. To było w cholerę daleko, ale jednocześnie o wiele bliżej niż Cam sądził zanim dostał wiadomość od Theo.

Świat po drugiej stronie.

Inny wymiar rzeczywistości?

Jednym słowem, do tej pory Cam sądził, że Theo znajduje się tak daleko, jak to możliwe, czyli wcale nie tutaj, nie w tym wszechświecie, w miejscu, do którego nie można dostać się podróżując nawet z prędkością światła przez nieskończenie długi czas.

Czarna dziura AlfaX364 znajdowała się jednak jak najbardziej tutaj, tylko w cholerę daleko od Ziemi.

- Wasza „Granica Światów" nie jest żadną granicą, tylko zwykłym przejściem. – Choć nie wiedział, czy chłopacy go zrozumieją, postanowił mimo wszystko spróbować dać im wyjaśnienie zanim wybiegnie z pokoju, żeby popełnić bardzo poważną kradzież. - To tylko portal, tunel czasoprzestrzenny, który łączy dwa odległe miejsca we wszechświecie. Oczywiście, że potrafi rozbić na atomy człowieka, czy odłączyć jego duszę od ciała. To poważna sprawa. Nie wiem dlaczego znajduje się w Piekle, ale wiem, że jeszcze mniej sensu ma „granica światów" w Nowym Yorku, którą do tego Stwórca po prostu sobie zamknął. Przejście jest albo krawędzią świata, albo nie, a nie sądzę, że jest nią Nowy York, a właśnie stamtąd cię wyciągnąłem, Seth. Twój świat nie jest po żadnej „drugiej stronie", jest po prostu... daleko. Czas płynie tam inaczej, bo płynie inaczej w silnych polach grawitacyjnych, na przykład wytwarzanych przez czarne dziury. To nie żadna magia, to nauka. Podstawowa teoria Einstaina. Może i nie znaleźliśmy nigdy życia w kosmosie, ale to, czego szukaliśmy to warunków do życia jakie znamy. Tlenu. Wody. Światła. Wy żyjecie bez tego, prawda?

Seth powoli skinął głową.

Noah bardzo mocno marszczył brwi.

- Czy ty mówisz, że ten cały drugi świat, cesarz, demony... mieszkają sobie po prostu na jakiejś innej planecie? – spytał. – Przecież to nie ma sensu. Stwórca chyba by wiedział, że ich stworzył gdzieś trochę dalej...? Przecież cały kosmos... to jego świat. Stworzył wszystkie gwiazdy i... czarne dziury też, prawda?

Muriel wypuścił głośno powietrze.

- Nie pamięta – powiedział. Potem oparł się o ramę kominka, jakby opadł na niego jakiś ciężar. – Stwórca nie pamięta, że ich stworzył. Ale to zrobił. Ja... wiem, że tak. Czytałem jego dziennik. Po... tamtej stronie. Jeśli tylko się nie mylę. Myślę, że mamy tego samego stwórcę, chociaż nie wiem, jak to możliwe.

Cam zamrugał. W tym wszystkim nawet nie zastanowił się, jak się ma do tego Stwórca. Po prostu dane i naukowe fakty mówiły mu, że Theo tu jest. Daleko stąd, ale tutaj. I Cam może i nie mógł przejść przez żaden portal ze swoim słabym ludzkim ciałem, ale wiedział, przynajmniej w bardzo ogólnej teorii, jak pilotować statek kosmiczny. W bardzo ogólnej teorii. Może będzie musiał pooglądać parę tutoriali na yutubie, ale da radę, jeśli w grę wchodził jego brat.

- Więc... - Noah obrócił się do Muriel'a ze zmarszczonymi brwiami. Brzmiał, jakby hamował złość. – Cały czas wiedziałeś, że jesteśmy w tym samym świecie? I nic nie powiedziałeś?

Muriel pokręcił głową.

- Nie, ja... Jestem aniołem, co ja wiem o... czarnych dziurach i kosmosie? Wiedziałem, że Arkaeńczycy przylecieli do cesarstwa tysiąc lat temu z „innego świata", ale... byli tacy podobni do tamtejszych, że uznałem po prostu, że... to całkiem inny, nie wiem, wszechświat? Kiedy patrzyłem nocą w gwiazdy, myślałem, że to zupełnie inne gwiazdy. Gdybyście zobaczyli tamten świat na własne oczy, pomyślelibyście, że w niczym nie przypomina naszego. Czarne słońce też nie wygląda normalnie. Skąd miałem wiedzieć?

Cam normalnie by westchnął i zaczął tłumaczyć, że oczywiście, że tamten świat w niczym nie przypomina naszego. Księżyc też w niczym nie przypominał Ziemi, tak samo jak Jowisz czy Neptun, a to były tylko planety z Układu Słonecznego. Jakaś rzadka planeta orbitująca czarną dziurę, co, swoją drogą, ledwie można było wytłumaczyć naukowo? Zdziwiłby się, gdyby wyglądała normalnie.

Nie miał jednak czasu już niczego więcej tłumaczyć. Potwierdził już swoją teorię we własnej głowie i jedyne, co pozostawało, to działanie.

- Noah, muszę cię o coś prosić. Albo przekaż to Kubie, jeśli sam nie dasz rady – zwrócił się do chłopaka. Ten przytaknął, wciąż z miną, która wyrażała głównie mętlik w głowie i zagubienie. Cam przełknął ślinę. – Plan jest taki – powiedział do całej trójki. – Wy idziecie po Theo i Caell'a swoją drogą. Ja pójdę swoją drogą. Albo uda się najpierw wam, albo mi, albo nikomu. Tak czy tak, będziemy mieć większe szanse. I jedna ważna sprawa zanim pójdę ukraść statek NASA... albo może Tesli będzie łatwiej... to moja prośba do Noah. Wiem, że masz dostęp do kodu, więc... możesz zrobić tak, żeby mojej duszy nie wyrzuciło do Sądu Ostatecznego, kiedy umrę? Tak będzie szybciej niż jakbym się teraz zabił, musiał przechodzić Sąd i papierkową robotę, o której słyszałem dużo i nic dobrego. Dasz radę?

Szczęka Noah opadła.

- Jak to „kiedy umrzesz"?? – oburzył się. – Żadnego umierania, Cam, bo cię nigdzie stąd nie wypuszczę—

- Inaczej się nie da. – Cam wzruszył ramionami. Przez całą tą końcówkę rozmowy przesuwał się powoli w stronę drzwi. Teraz już znalazł się przy nich i sięgnął do klamki za plecami, tak żeby nikt nie zauważył. – No więc... - uśmiechnął się trochę przepraszająco do Noah - ... liczę na ciebie! – dokończył, po czym nacisnął klamkę i wybiegł z pokoju.

Gdyby się nie spieszył, gdyby Theo nie cierpiał teraz z każdą sekundą płonąc na stosie, może dałoby się to lepiej zorganizować. Zebrać małą armię i załadować ją na statek zamiast samego Cam'a. To jednak prawdopodobnie zajęłoby dni. Cameron musiałby wyjaśnić wszystkim swój plan, a najpierw przekonać ludzi, że nie opowiadał kompletnych bajek. Później trzeba byłoby wszystko zorganizować. Oddział, statek, zgody i pozwolenia. Ktoś musiałby obmyślić cały plan. Może nawet jacyś ważni ludzie doszliby do wniosku, że lepiej nie rozpoczynać konfliktu z jakąś obcą cywilizacją z kosmosu przez najechanie ich planety z całą armią. Cam miał już dość czekania na decyzje innych. Może włamanie się samemu na teren NASA nie brzmiało, jak coś, co każdy byłby w stanie zrobić na własną rękę, ale ile osób w historii właściwie próbowało? No, i Cameron miał tu dość dużą przewagę.

Na przykład, swoje podejście do kwestii przeżycia następnej doby.

***

- I jedna ważna sprawa zanim pójdę ukraść statek NASA... albo może Tesli będzie łatwiej...

NASA albo Tesla, co? Jessie szybko wyszukał w telefonie, gdzie znajdowały się najbliższe punkty obu organizacji.

Jednak podsłuchiwanie pod drzwiami się opłaciło. Cami chyba upadł na głowę, jeśli myślał, że Jessie pozwoli mu znów wybrać się na jakąś niebezpieczną misję samemu. Po tym, jak musiał ostatnim razem czekać przy dziurze w Nowym Yorku czy chłopak wynurzy się z niej w końcu cały i zdrowy, czy może nigdy już go nie zobaczy, nie miał zamiaru już zostawiać go samego. Nie był jednak oczywiście na tyle głupi, żeby zapukać do drzwi i zapytać Cam'a czy może wybrać się do jakiejś innej galaktyki z nim. O wiele łatwiej będzie zakraść się na miejsce za jego plecami i wyjść z ukrycia dopiero, kiedy będzie już za późno, żeby chłopak mógł go odesłać do domu. Może pierwszy raz w życiu przydadzą się mu jego lekcje skauta ze skradania się z dzieciństwa.

Głos Cam'a za drzwiami zaczął się zbliżać. Jessie cofnął się, bo znał przyjaciela na tyle, żeby domyślić się, co planował. Kiedy zobaczył ruch klamki, szybko rzucił się za drzwi pokoju naprzeciwko. Przeczekał w nim parę sekund, nasłuchując w którą stronę oddalają się szybkie kroki Cam'a, a potem wyszedł z pustego pokoju i podążył za nim.

Mogli już ze sobą nie chodzić, ale jeśli Cami wybierał się na samobójczą misję, nie było mowy, żeby Jessie pozwolił mu zrobić to samemu.

_______________________________________

Hej :D Nie miałam ostatnio czasu pisać, ale w końcu się udało. Co myślicie? ^u^

Jeśli ktoś jest ciekawy, to tak wygląda pierwsze zdjęcie, jakie udało się zrobić czarnej dziurze w 2019 roku, o którym Theo powiedział, że lepszą rozdzielczość musieli mieć w epoce kamienia łupanego :D

Theo widzi jednak ciemność inaczej niż normalni ludzie, dlatego aż do teraz nie skojarzył zdjęcia z tym, co zobaczył w rzeczywistości w świecie Seth'a.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro