XXX - Do Diabła, na Boga i pierdoloną skalaną krew
Theo czuł się w podobny sposób tylko raz w życiu.
Kiedy w liceum szkoła zmusiła go do wybrania się na chociaż jedną klasową wycieczkę, a rodzice Cam'a stwierdzili, że nie, nie załatwią mu fałszywego zwolnienia lekarskiego, chcąc nie chcąc, wylądował w górach razem z całym tym stadem wkurwiających dzieciaków z jego klasy, które prawdopodobnie próbowały przez cały dzień wymyślić, jak zrzucić go ze szczytu tak, żeby wyglądało to na wypadek. Na ich szczęście jednak, nie musieli narażać się na więzienie, gdyby ich nakryto, bo pogoda postanowiła pomóc im tamtego dnia w próbie pozbycia się tego brzydkiego bachora nie z projektu... razem z całą resztą klasy. No, może więc nie mieli tamtego dnia większego szczęścia niż on.
Burze rzadko zaskakiwały ludzi w dwudziestym trzecim wieku przy niemal nieomylnych prognozach pogody, ale zawsze zdarzały się wyjątki od reguły. Dlatego nikt nie był przygotowany, merytorycznie czy też psychicznie, na znalezienie się w samym środku oślepiającej ulewy i piorunów zderzających się z ziemią w o wiele zbyt bliskiej odległości. Burza nie kojarzyła się wcześniej Theo z niczym strasznym. Nowojorskie zabezpieczenia nie pozwoliłyby nigdy żywiołowi odebrać komuś życia, czy nawet uszkodzić elektroniki. Białe pioruny odbijające się we wszystkich szklanych i polimerowych powierzchniach, z których składało się miasto, zapewniały niebywały wręcz spektakl. Kiedy jednak biegło się wzdłuż ledwie widocznego przez chmury i siekający deszcz szlaku, o wiele, wiele za blisko nieba, które próbowało cię zabić, pioruny nie kojarzyły się już nikomu z niesamowitymi efektami specjalnymi fundowanymi przez naturę. W tamtej chwili były to raczej pociski, uderzające raz za razem coraz bliżej, dalej... oby tylko nie w ciebie. Nikt nie mógł zagwarantować, że następny nie trafi dokładnie tam, gdzie stoisz. Theo zapamiętał z tamtego dnia tylko uczucie kompletnej bezsilności. Został wystawiony na atak i, całkowicie pozostawiony na widoku na szczycie łysej skały, odruchowo ściskał w kieszeni nóż, kompletnie bezużyteczny w starciu z niematerialnym, o wiele potężniejszym od niego wrogiem. Nie zginął tamtego dnia, ale nigdy nie zapomniał tego strachu biorącego się z niemożliwości podjęcia choćby próby obrony w starciu z czymś, z czym nie mógł wygrać.
Jego obecni wrogowie mogli nie być niematerialni jak burza i teoretycznie w starciu z nimi nóż mógłby się na coś przydać, ale Theo wciąż nie mógł powstrzymać tego dziwnego rodzaju strachu, który ogarnął go, kiedy znaleźli się z Seth'em pośrodku płaskiego morza, jadąc razem na demonie, mając nad sobą tylko niebo. Nic nie mogło osłonić ich przed atakiem, a przede wszystkim – przed czyimś wzrokiem. Jeśli jakiś latający statek cesarskiej armii akurat by nad nimi przeleciał, nie mogliby nigdzie się ukryć. Mając do obrony tylko miecze, nie mieliby też szansy z laserowymi pociskami, które z pewnością sięgłyby ich z góry. Oczywiście, Theo nie mógł umrzeć od lasera, ale po pierwsze – ranny mógłby zostać zabrany przez wrogów, a po drugie... Seth jak najbardziej mógł zginąć w ten sposób.
Oczywiście jednak, skurwiel nic nie mówił. Cały ranek wyglądał raczej na znudzonego niż przestraszonego, nie zdradzając słowem, gestem czy miną jak bardzo się boi. A przecież bać się musiał. Ryzykował o wiele więcej niż Theo, a Theo był na skraju wybuchu – frustracji przebranej za złość czy płaczu? Nie był pewny.
- Co z tobą zrobią, jeśli cię złapią? – Theo położył brodę na ramieniu Seth'a, siedzącego przed nim i powożącego demona, bawiąc się w liczenie palcami metalowych elementów składających się na dziwną kolczugę chłopaka. – Staniesz przed jakimś sądem za bycie chujowym łowcą czy po prostu cię odstrzelą na miejscu?
- Świetny temat do rozmowy – Seth nie mógłby odezwać się bardziej płaskim i nieprzejętym tonem.
Theo musiał się z nim jednak zgodzić w duchu. Można by pomyśleć, że jest jakimś sadystą, skoro uznał ten moment za dobry na pytanie o to, w jaki sposób chłopak zginie. Theo nie był jednak sadystą, oczywiście, tylko po prostu chciał zająć czymś myśli, a że myślenie teraz o czymkolwiek innym niż ich obecna sytuacja było raczej niemożliwe, postanowił pogadać właśnie o niej.
- Ciekawe, co zrobią ze mną – kontynuował, nieprzejęty brakiem odpowiedzi Seth'a. Nie spodziewał się, że dostanie od niego jakieś faktyczne informacje. – Będą próbowali wymyślić, jak mnie zabić? Albo może pójdą raczej w eksperymenty? A może po prostu zamkną mnie w jakimś więzieniu na zawsze... – Seth wciąż nie odpowiadał, więc Theo mówił dalej, bo wolał już własny bełkot od tej ciszy przerywanej jedynie odgłosami plusku wody. – W sumie to chciałbym wiedzieć, jak można mnie zabić. Myślisz, że pocięcie mnie na kawałki i zakopanie ich na wszystkich końcach świata by podziałało czy po prostu z któregoś z tych kawałków odrosłaby reszta mnie? Najprościej chyba byłoby mnie wrzucić do którejś z tych dziur, ale mam skrzydła, więc raczej w tą stronę nie pójdą. – Zastanowił się. – Hm, może spalenie byłoby jednak najprostsze. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, jak wstaję z popiołów. No, brzmi to całkiem epicko, ale tak w praktyce to jak niby...
Urwał, bo zwrócił na coś uwagę. Do tej pory Seth kompletnie go ignorował, ale chociaż wciąż nie odezwał się słowem, Theo poczuł pod palcami, pod grubym, zbrojonym metalem bezrękawnikiem chłopaka, nagłe napięcie mięśni. W pierwszym odruchu rozejrzał się nerwowo po niebie, spodziewając się nadchodzącego ataku, ale to nie było to.
- Hm – zaciekawił się – cały się spiąłeś, jak tylko wspomniałem o spaleniu. Myślisz, że to właśnie zrobią? – zapytał Seth'a.
Musiał chwilę poczekać, ale tym razem dostał odpowiedź.
- Nie.
- Nie? – Theo mu nie wierzył. Chłopak cały zesztywniał na wspomnienie tematu.
- Nie, bo myślę, że na pewno wstałbyś z popiołów – stwierdził Seth, bez nuty sarkazmu w głosie. – Nawet zwykłych nieśmiertelnych nie da się zabić w ten sposób.
- Aha. – Było to jakieś pocieszenie, ale Theo i tak nie chciałby zostać spalony, nawet jeśli potem epicko odrodziłby się z popiołu jak feniks czy coś tam. Już chciał zmienić temat, kiedy uderzyło go zrozumienie. – Ciebie spalą?
Znów poczuł jak ciało Seth'a reaguje napięciem na te słowa. Było to aż surrealistyczne, bo chłopak nigdy na nic podobnie nie reagował.
- Spalenie jest najbardziej zbliżoną formą egzekucji do wystawienia kogoś na słońce – wyjaśnił Seth, nie zmieniając swojego monotonnego głosu, ale też nie rozluźniając się. – Karą dla łowców, którzy okazali się zdrajcami zawsze było właśnie wystawienie na słońce. A że to niepraktyczne, bo nikt nie ma czasu podróżować na drugą stronę dla pojedynczych egzekucji, od jakiegoś czasu cesarz stwierdził, że stos wystarczy.
Wow, czasem Theo myślał sobie, że wojna między ich światami nie byłaby taka zła. Może Ziemianie rozwaliliby to całe chore niewolnictwo, cesarza, łowców i tak dalej kilkoma atomówkami i ostateczny rezultat byłby lepszy. Trudno było stwierdzić, co było gorsze – unicestwienie wszystkich w miarę szybko i bezboleśnie czy ciągłe absolutnie chore i niesprawiedliwe traktowanie części społeczeństwa.
- Obyście tylko tej wojny nie wygrali, bo wtedy wszyscy będą mieli przejebane – Theo doszedł do wniosku. Potem dodał łaskawie: – Przynajmniej ty nie próbowałeś mnie spalić na stosie, tylko ładnie poderżnąłeś mi gardło.
- Poderżnięcie gardła to standardowa procedura przy usuwaniu mieszańców. A jeśli jakiemuś dziecku zdarzyło się odziedziczyć nieśmiertelność, robi się to mieczem zanurzonym w anielskiej krwi. – Seth mówił tak płaskim tonem, że brzmiał jak robot administracji publicznej. Jakby się nad tym zastanowić, może właśnie to zdradzało jego dzisiejszy nastrój. Zbyt mało emocji.
Zaraz...
- Jeśli zdarzyło się komuś odziedziczyć nieśmiertelność? – Theo powtórzył powoli.
Seth skinął głową.
- Czasem, bardzo, bardzo rzadko, zdarza się, że dziecko dwóch nieśmiertelnych urodzi się też nieśmiertelne. Dziedziczenie przy rodzeniu w naturalny sposób jest całkowicie losowe, więc czasem z wszystkich możliwych cech, zostanie przekazana nieśmiertelność.
- Huh. – To było całkiem ciekawe, ale... – Czekaj. Czy ty właśnie powiedziałeś, że jeśli komuś uda się cudem odziedziczyć po rodzicach nieśmiertelność i nie jest nawet mieszańcem, tylko normalnym dzieckiem urodzonym tutaj, i tak zabijacie takie dziecko anielską krwią? Na cholerę?
Seth wzruszył ramionami.
- Żeby odstraszyć ludzi od próbowania. Nieważne jak małe są szanse, że twoje dziecko urodzi się zdrowe, niektórzy zaryzykują, bo będzie im się wydawało, że bogowie na pewno mają ich w swojej łasce. Czy co tam chodzi po głowie tym szaleńcom. Dlatego mamy takie prawo. Nawet jeśli twojemu dziecku się poszczęści, nie zostanie potraktowane lepiej. Gorzej nawet. Śmiertelnym pozwala się żyć. Nie jak ludziom, z godnością i prawami, ale nie zabija się ich, bo w końcu i tak umrą za góra sto lat. Nieśmiertelne dzieci zabija się nie żeby je ukarać, tylko żeby ukarać ich rodziców, którym się poszczęściło. Nikt nie może być ponad prawem.
- Z takim prawem to chuj wie czy lepiej być ponad nim czy pod nim, czy cholera wie co – oburzył się Theo. – Nienawidzę tego świata. – Westchnął. – I dzisiaj albo uda mi się wrócić do domu, albo wszystko całkiem pójdzie się jebać – dodał, odchylając głowę do tyłu, żeby spojrzeć w niebo. Modlił się w duchu o szczęście, chociaż wiedział, że żaden bóg go nie słucha.
- Pamiętasz skąd masz tą bliznę? – spytał w tym momencie Seth, odwracając nieco głowę w jego stronę.
Theo odruchowo dotknął swojej szyi.
- Nie pamiętam... – mruknął, marszcząc brwi. Przecinająca gardło szrama zdobiła jego szyję odkąd sięgał pamięcią. Była jedną z niewielu rzeczy, które nie pasowały w jego wyglądzie do ogólnego wrażenia słodkiego dzieciaka, które zawsze rozpadało się w proch, gdy tylko otworzył usta. Kiedyś zawsze zakrywał bliznę szalikiem. Nie temu, że chciał wyglądać, jak słodki, ładny chłopiec, ale dlatego, że miał dość pytań. Nie miał pojęcia skąd wziął się ślad na jego szyi, więc co niby miał odpowiedzieć poza „spierdalaj"? – Jak to jest właściwie możliwe, że mam jakąś bliznę, skoro jestem nieśmiertelny?
- To akurat jest normalne – powiedział Seth. – Każdy nieśmiertelny zachowuje ślad po pierwszej śmiertelnej ranie. Tobie najwyraźniej poderżnięto gardło, kiedy byłeś zbyt młody, żeby pamiętać...
Theo wzdrygnął się na wyobrażenie trzyletniego dziecka z nożem na gardle. Może nawet młodszego. A może nie było to wyobrażenie.
Teraz, kiedy wiedział już, że blizna była dokładnie tym, na co wyglądała, chyba trochę pamiętał. Zimny metal na szyi. Kompletne zagubienie. Mocny chwyt niemal wyrywający mu włosy. Czyjś krzyk proszący kogoś, żeby tego nie robił. A potem ciepłe ramiona kogoś powtarzającego mu do ucha, że nic mu nie będzie – wszystko będzie dobrze – choć ten ktoś chyba sam w to nie wierzył, biegnąc ile sił w nogach, chociaż nie było to raczej proste, bo niósł go na rękach. Ciekawe kim była ta osoba. Królową? Nie, chyba nie. Głos, który zapamiętał należał chyba do mężczyzny.
- Więc – Theo pokiwał mądrze głową – próbowałeś mnie wtedy zwyczajnie zabić w Nowym Jorku na ulicy, ale kiedy zobaczyłeś moją bliznę pomyślałeś, że muszę być jednym z tych nieśmiertelnych dzieciaków, które mają farta i pewnie uciekłem na Ziemię, więc wróciłeś z anielską krwią mnie dobić?
Seth pokiwał głową.
- Już chyba rozumiesz, jak wszystko tu działa – powiedział.
- Nie. – Theo wzruszył ramionami. Nawet nie chciał rozumieć, jak cokolwiek tu działało. – Ale rozumiem ciebie.
Seth zamarł na te słowa, po czym obrócił głowę w jego stronę, marszcząc lekko brwi. Theo zaśmiał się w duchu na jego reakcję. W końcu udało mu się przywołać na twarz chłopaka jakąkolwiek minę poza kompletną, choć na pewno udawaną, obojętnością. Przeszło mu przez głowę, że mógłby teraz pochylić się parę centymetrów i pocałować go, ostatni raz zanim może jeden z nich zginie okropną śmiercią, a drugi zostanie pocięty na kawałki i zakopany na wszystkich krańcach świata, ale...
- Woah! Spokojnie, Nasser! – Seth złapał mocniej za swoje prowizoryczne lejce do powożenia demona, kiedy potwór nagle przyspieszył. Już wcześniej poruszali się najszybciej jak się dało, więc teraz demon rozchlapywał morską wodę na wszystkie strony, co chwilę niemal tracąc równowagę przez fale, które powodował nierównym galopem.
Theo złapał się mocniej Seth'a i zacisnął kolana po bokach demona.
- Nie wierzę, że on ma imię – skomentował. Kto normalny nazywał ludożerczego potwora?
- Coś jest nie tak – Seth zignorował jego uwagę. – Nasser! Nas! Co się dzieje? – Wyciągnął rękę, pewnie żeby pogłaskać demona po głowie, jak wariat, którym był, ale w tym momencie potwór szarpnął się jeszcze szybciej do przodu. – Hej! Co się dzieje?!
Theo, nie zastanawiając się długo, odpiął od pasa swój miecz jedną ręką, drugą mocno przytrzymując się talii Seth'a.
- Co ty tam robisz z tyłu? – syknął na niego chłopak, który wciąż próbował kontrolować demona lejcami, choć to ewidentnie nie działało. Tyle dobrze, że potwór nie zmienił kierunku biegu.
Theo nie miał pojęcia, czemu ulubiony krwiożerczy rumak Seth'a oszalał, ale nie był też szczególnie zszokowany. Czego się można spodziewać po demonie?! Nieporuszony więc, ale zdeterminowany, złapał mocno za rękojeść swojego miecza, wycelował, po czym zamachnął się z całej siły, jednocześnie ściskając chłopaka przed sobą jeszcze mocniej w talii.
Ostrze miecza zatopiło się w twardym ciele potwora po rękojeść gdzieś między nogami Seth'a. Theo po raz pierwszy usłyszał jak chłopak wrzeszczy z zaskoczenia. Demon za to nie zareagował wcale, chociaż właśnie wbito mu miecz w kark.
- Złap się! – Theo krzyknął Seth'owi do ucha, żeby przebić się przez coraz głośniejszy chlupot chaotycznie rozbryzgiwanej przez demona wody. – Miecz na pewno utrzyma się lepiej niż te lejce z kawałka liny! – wytłumaczył. Wiedział doskonale z doświadczenia, że da się nie spaść z szalejącego demona trzymając się rękojeści wbitego w niego ostrza, ale nie miał teraz czasu tłumaczyć Seth'owi jak się tego dowiedział. Najważniejsze było faktycznie nie spaść, bo potwór był ich jedynym środkiem transportu i jak na razie biegł w dobrą stronę.
- To nie jest normalne! – Seth w swojej pozycji nie mógł mówić mu do ucha, więc Theo ledwie go słyszał. Chłopak jednak jego musiał usłyszeć wyraźnie, bo puścił w końcu bezużyteczne lejce i zacisnął obie ręce na klindze głęboko wbitego przed sobą miecza. – Co on, na moją skalaną krew, robi?! – Demony musiały być naprawdę posłuszne swoim panom, skoro był aż tak zszokowany.
- To ludożerczy potwór z otchłani! – przypomniał mu Theo.
- A co to ma do rzeczy?! – Seth zaczął się z nim kłócić. – Nasser nigdy—
Nigdy pewnie w historii złota zasada „nigdy nie mów nigdy" nie przypomniała o sobie tak szybko, jak w tamtym momencie.
Demon wierzgnął się jeszcze szybciej do przodu.
Seth nie puścił miecza, ale Theo nie był Seth'em. Ostre krawędzie metalowych kawałków kolczugi chłopaka pewnie pocięły mu dłoń, kiedy jego chwyt nie wystarczył, jego zaciśnięte kolana nie wystarczyły i znalazł się w powietrzu, żeby za sekundę uderzyć z impetem w wodę, a potem w dno leżące mniej niż metr pod powierzchnią.
Zerwał się na nogi, krztusząc się, próbując dostrzec między mokrymi rzęsami i piekącymi od morskiej wody oczami, co się w tym zamieszaniu stało z Seth'em.
Zobaczył go, o wiele dalej niż się spodziewał, patrzącego na niego z grzbietu pędzącego w stronę horyzontu demona.
Przeszedł go dreszcz i nie była to wina zimnej wody.
Miał zostać tu sam?
Zobaczył z daleka, jak Seth odwraca się plecami do niego.
Wyrzuca w górę rękę z mieczem?
A potem spada z grzbietu potwora z nie większą gracją niż on wcześniej.
Czując, jak ogarnia go natychmiastowa ulga i przeklinając się za to odrobinę, Theo pobiegł w stronę chłopaka, potykając się przez własne spowolnione wodą ruchy.
- Pogięło cię?! – krzyknął, kiedy dotarł już do Seth'a i zaczął klepać go niedelikatnie po plecach, aż ten przestanie krztusić się wodą. – Po co zeskakiwałeś? Jak się tam teraz dostaniemy bez transportu? Trzeba było go jakoś ujarzmić! To twoje ulubione zwierzątko, nie?
- To ty chcesz się dostać na drugą stronę, nie ja, więc po co miałem cię tu zostawić? A ujarzmić Nassera? Jak niby? Widziałeś jak kompletnie stracił rozum?
- To one mają rozum? – Theo zmrużył oczy. Nie skomentował słów Seth'a na temat tego, jak to wcale nie planował uciekać z nim do jego świata. Miał co do tego własne plany, uwzględniające, być może, przytrzymanie komuś głowy pod wodą aż straci na chwilę przytomność i zaciągnięcie go w bezpieczniejsze miejsce wbrew jego woli. Być może.
- Zresztą – odezwał się Seth, odgarniając z twarzy mokre włosy wpadające mu do oczu – powinniśmy już być dość blis...
Urwał z taką miną, że Theo nie musiał pytać o co chodzi, ani rozglądać się po niebie, żeby się upewnić. Bez zastanowienia złapał chłopaka za ubrania i rzucił się z nim pod powierzchnię wody. Był to jedyny sposób, w jaki mogli się jakkolwiek schować.
Skrzyżowali spojrzenia pod wodą. Seth patrzył na niego szeroko otwartymi oczami, zaciskając usta. Cholera, Theo mógł chować się tak ile chciał, bo nie musiał oddychać, ale Seth nie.
„Latający statek?" – Spróbował przekazać pytanie wskazując palcem do góry.
Seth pokiwał głową, po czym wskazał kierunek. Theo zaklął, wypuszczając z ust parę bąbelków, kiedy zrozumiał, że chodziło o ten sam kierunek, w którym wcześniej jechali.
Seth poklepał go po ręce, po czym spróbował coś mu powiedzieć gestami, Theo jednak tylko uniósł brwi, nie mając pojęcia, o co chodzi. W końcu Seth wynurzył się z wody, pewnie nie mogąc już wytrzymać bez powietrza, więc Theo poszedł jego śladem. Obaj wystawili ponad powierzchnię tylko głowy.
- Stoi w miejscu – odezwał się Seth, oddychając szybko. – Patrz. – Wskazał kierunek.
Faktycznie. Spory statek powietrzny lewitował w miejscu. Chyba jeszcze nikt nie zauważył ich dwójki. Mieli szczęście. Ale czemu statek stał sobie tak po prostu na środku morza? Na co czekał?
- Oh. – Theo nie był w stanie wykrztusić nic więcej, kiedy w końcu oderwał wzrok od pojazdu zawieszonego na niebie paręset metrów od nich i zwrócił uwagę na to, co znajdowało się pod nim.
Czarna masa.
Nie chodziło jednak wcale o ciemną dziurę nicości – nie byłoby jej widać pod powierzchnią wody. Nie. Ta czerń była wyraźnie widoczna i wyraźnie... się poruszała.
Theo zamrugał i zmrużył oczy, żeby upewnić się, że się mu nie przewidziało.
- Macie jakiś oddział armii, który składa się z demonów? – zapytał, próbując zrozumieć na co patrzy.
- Nie – Seth odpowiedział z powagą. – A przynajmniej do tej pory nie mieliśmy... Ale już chyba wiem dokąd odbiegł Nasser. – Wzdrygnął się i Theo podejrzewał, że nie przez zimną wodę. – Słyszałem plotki o tym, że Cesarz posiada artefakt, dzięki któremu może kontrolować demony do pewnego stopnia... – Theo zobaczył, jak chłopak przełyka ślinę z trudem, nie odrywając wzroku od zawieszonego w powietrzu statku. – Miejmy nadzieję, że nie ma oporów przed pożyczaniem tego artefaktu komuś innemu.
Słysząc te słowa i lekko drżący głos Seth'a, Theo przełknął ślinę razem z nim.
O tak, miejmy nadzieję, że Cesarz czasem rozstaje się ze swoimi cennymi zabawkami, bo jeśli nie... to Seth'a mogło dzisiaj czekać mało przyjemne spotkanie po latach z ojcem.
- Może po prostu... – Theo przygryzł wargę z nerwów – ... zawrócimy? Może nas nie zauważą? I wrócimy za tydzień czy coś...
- Zawrócimy?? – Seth prychnął. – Bez Nassera? Powrót na brzeg na nogach zająłby nam dni. Jak chcesz iść przez morze kilka dni bez snu? Masz jakiś plan na spanie w wodzie bez utopienia się? I jakie w ogóle myślisz są szanse, że nikt nas nie zobaczy przez kilka dni... Nawet gdybyś nagle w końcu opanował latanie na tych całych skrzydłach, radary od razu ostrzegają na statkach o wszystkich latających obiektach, nie mówiąc o tym, że bylibyśmy po prostu kompletnie widoczni, a i tak zajęłoby to nam kilka dni...
Theo chlapnął go wodą w twarz, żeby się zamknął.
- Czyli nie zawracamy. – Przygryzł wargę od środka. – To jaki jest plan?
Seth nie próbował mu oddać za wodę w twarz, co chyba oznaczało, że nerwy w końcu dopadły go całkowicie.
- Jesteśmy może dwieście, trzysta metrów od Granicy – odezwał się równym, choć napiętym jak nigdy, tonem. – Przy tym zamieszaniu – wskazał głową w stronę statku i kotłującej się pod nim masy demonów – może nie zwrócą na nas uwagi, jeśli spróbujemy przepłynąć pod wodą.
Theo miał minimalną nadzieję, że chłopak miał trochę lepszy plan.
- Brzmi jak samobójstwo dla nas obu – mruknął. Nie miał lepszego pomysłu, ale... Seth nie miał szans przepłynąć pod wodą tyle metrów na jednym oddechu, a on z kolei nie mógł przepłynąć koło demonów niezauważony, bo miał w sobie anielską krew, która na pewno zwróci ich uwagę. Tylko Nasser był do niego w miarę przyzwyczajony. – Poważnie myślisz, że mamy jakiekolwiek szanse? – spytał.
Seth się skrzywił, jakby bardzo nie chciał usłyszeć tego pytania.
- Myślę, że... są minimalne szanse, że mamy jakąś minimalną szansę – powiedział na tyle poważnym tonem, że w każdych innych okolicznościach Theo roześmiałby się na takie absurdalne stwierdzenie. – Skoro do teraz nas nie zauważyli, to znaczy że są dość zajęci – Seth mówił dalej. – Dlatego myślę, że jest szansa, że jeśli wynurzę się kilka razy na oddech, nie zwrócą na mnie uwagi ze statku. Druga sprawa to ty i demony. Zdecydowanie nie możemy ich ominąć, bo zdecydowanie popłyniemy w dokładnie to samo miejsce, co one. Nie wiem, co innego miałby tu robić statek cesarskiej armii z oddziałem demonów, jeśli nie posyłać je na waszą stronę na wojnę. To znaczy, że będziemy musieli popłynąć do przejścia razem z demonami, a ty prawdopodobnie pachniesz im trochę jak anioł. – Chłopak pokiwał głową, chyba do siebie. – Jedyna nadzieja jest taka, że skoro ktoś je kontroluje jakąś magią, to może są skupione tylko na rozkazie i cię zignorują.
Theo lekko się skrzywił. Słaba ta nadzieja, ale lepszych pomysłów nie miał. No, i był w tym wszystkim chociaż jeden plus. Seth nie miał już żadnych szans zawrócić, więc musiał uciec z nim do Piekła, chociaż na jakiś czas. Nawet jeśli właśnie zaczynała się tam wojna z nasyłanymi demonami, i tak było to dla chłopaka bezpieczniejsze miejsce niż to popieprzone cesarstwo.
- Ok – powiedział Theo, czując jak płuca zaczynają pracować mu szybciej, chociaż wcale nie musiał oddychać. On nie musiał. – To głęboki wdech, Seth.
***
Chyba pierwszy raz odkąd się poznali, coś poszło po ich myśli. Faktycznie chyba nikt ze statku nie zauważył głowy Seth'a, która wyłoniła się parę razy na powierzchnię, a demony rzeczywiście były chyba w jakimś magicznym transie, skupione na swoim zadaniu, bo żaden na razie nie zainteresował się Theo. W końcu jednak dotarli do krawędzi, gdzie kończyła się płycizna i zaczynała się głęboka, podobna do podwodnej studni dziura prowadząca do Granicy. Z każdej strony otaczały ich demony, mijające ich obojętnie i wpływające do studni. Nad nimi wisiał cesarski statek. Seth absolutnie nie mógł ryzykować teraz zaczerpnięcia powietrza.
Theo zwrócił jego uwagę złapaniem go za nadgarstek.
„Dasz radę?" – spytał spojrzeniem.
Chłopak odpowiedział pokiwaniem głową. Obaj wbili więc wzrok w głęboki dół pod sobą, po czym zanurkowali w dół.
Mijanie się z demonami po drodze utrudniało sprawę. Theo ze stresu ani trochę nie czuł potrzeby wzięcia oddechu, więc dla niego nie był to problem, ale kiedy poruszali się tak powoli w dół, coraz bardziej panikował, rzucając chłopakowi obok siebie nerwowe spojrzenia. Seth, oczywiście, wyglądał tylko na skupionego. Usta miał szczelnie zamknięte. Theo był jednak pewny, że minęły już co najmniej dwie minuty od jego ostatniego wdechu.
Minęło może kolejne pół minuty, zanim dostrzegł w końcu dno – a raczej lekko poruszającą się, wyginającą Granicę światów. Wróciła mu nadzieja. Przyspieszył przeciskanie się w dół między demonami i wtedy...
Coś szarpnęło go za rękę. Obrócił głowę, przerażony, ale to był tylko Seth. Ciągnął go w swoją stronę, próbując chyba coś mu przekazać szeroko otwartymi oczami. Theo podążył za jego wzrokiem i...
Omal nie wypuścił z płuc powietrza. Pomijając dziwny widok – demony wpływające trochę poniżej nich w coś na kształt dziury w bocznej ścianie studni – tuż przy wejściu do tego otworu unosił się w wodzie...
Człowiek!
Czy raczej nieśmiertelny. Żołnierz cesarskiej armii, jak Theo zgadywał. Obserwował demony, pewnie sprawdzając tu na dole czy wszystko idzie zgodnie z planem. Jakimś cudem chyba jeszcze nie zauważył ich dwójki.
Theo poczuł, że Seth dokądś go ciągnie. Posłuchał się go, płynąc za chłopakiem.
Wylądowali w niewielkiej wnęce w nierównej ścianie studni, mniej więcej schowani przed wzrokiem żołnierza, ale...
Kurwa! Chowanie się przez jakiś czas byłoby dobrym pomysłem, ale...!
Seth przytrzymywał go za ubrania, nie pozwalając mu się ruszyć. Oprócz tego wbijał intensywne spojrzenie w żołnierza, którego widział chyba ponad ramieniem Theo.
Czy jego całkowicie pojebało?
Theo mógłby tu czekać, aż żołnierz postanowi z jakiegoś powodu odpłynąć, ale Seth nie miał takiego luksusu. Theo złapał go za policzki, żeby się mu przyjrzeć.
Usta chłopaka drżały. Na pewno nie ze strachu. Ile jeszcze sekund zanim instynkt każe mu wciągnąć do płuc wodę? Nie mieli czasu na ostrożność! Nawet jeśli Seth myślał, pewnie słusznie, że żołnierz na sto procent ich zauważy, kiedy przepłyną obok niego, żeby dostać się do Granicy, mieli większe szanse jakoś uciec jemu i posiłkom, które pewnie zaraz za nimi wyślą, niż Seth miał przeżyć nie wiadomo jak długo bez oddychania. Czy on... próbował bawić się w bohatera? Albo może uznał, że utopienie się to lepsza śmierć niż spalenie na stosie, jeśli go złapią?
Theo szarpnął się, próbując wydostać się z wnęki i pociągnąć za sobą chłopaka. Seth był jednak Seth'em i przytrzymał go na miejscu. Theo miał ochotę na niego wrzeszczeć, ale wtedy musiałby wypuścić z płuc powietrze.
Seth przestał się z nim szarpać, teraz już tylko zasłaniając własne usta dłonią i zaciskając powieki. Jego gardło poruszało się jakby przełykał ślinę, ale Theo wiedział, że to nie to. Do kurwy, Diabła, na Boga i pierdoloną skalaną krew, to był koniec. Seth zaraz zabije się na jego oczach, a on wciąż czuł się jakby miał płuca pełne świeżego powie...
Złapał chłopaka za policzki, odciągnął jego rękę od ust i pocałował go.
Boże, chciałby teraz mieć czas i ochotę się z nim całować. Zamiast tego, przyciskając usta do jego ust, rzucił mu z odległości kilku centymetrów spojrzenie, które musiał zrozumieć.
Dzięki Szatanowi, zrozumiał.
Seth najpierw wypuścił z płuc nic już niewarte powietrze, a potem złapał go za kark i przyłożył usta do jego ust. Powoli i ostrożnie, Theo przekazał mu wszystko, co miał w zapasie. Tak jak miał nadzieję, jego nieśmiertelne ciało musiało nie zużyć wcale tlenu w jego płucach – czy czymkolwiek tu oddychali – bo Seth odsunął się od niego już o wiele spokojniejszy. Theo poczuł jak spływa na niego ulga, mimo że właśnie oddał komuś swój ostatni oddech.
Tak czy tak jednak, ta sztuczka mogła dać im góra kolejne parę minut. Szansa, że żołnierz, który przecież tak jak Theo nie musiał oddychać, postanowi się stąd wynieść w tym czasie była właściwie zerowa.
Kurwa, gdyby nie to, że facet miał przy pasie laserową broń, Theo nie zawahałby się podpłynąć do niego z mieczem, nawet jeśli miał znikome szanse z nim wygrać machając bronią pod wodą z jakimś dziesięciokrotnym spowolnieniem.
Cholera, do Diabła, gdyby tylko była jakaś inna droga. Gdyby dało się jakoś ominąć faceta albo...
Zamarł. Pomodlił się, żeby miał rację. Wyciągnął rękę, sięgając za plecy Seth'a, za którym nie znajdowało się nic poza skałą – nierówną ścianą tej przeklętej studni. Wstrzymałby powietrze, gdyby je miał, kiedy jego palce natrafiły na...
Do Diabła, jakiś bóg chyba jednak nad nimi czuwał!
Theo zanurzył palce dalej w zwiewnej, lepkiej substancji udającej skałę za plecami Seth'a. Płytka wnęka, w której się znajdowali nie była chyba płytką wnęką. Theo widział coś podobnego tylko raz – kiedy odwiedzili nielegalny targ w pierwszym mieście, które widział po tej stronie. Ktoś użył tutaj takiego samego sposobu ukrycia tajnego przejścia – cienkiej, magicznej warstwy ciemności utkanej z ludzkiego rdzenia.
Seth obrócił się ze zmarszczonymi brwiami, żeby popatrzeć, co Theo robi. Kiedy zobaczył jego dłoń zatopioną w połowie w „ścianie", spojrzał mu w oczy z szokiem wypisanym na twarzy.
To musiało być jakieś przejście. Pytanie tylko, dokąd prowadziło? Albo, co ważniejsze, czy było tam, do cholery, powietrze?
_________________________________________
Hejka, co myślicie? :D
Troszkę krótszy rozdział niż zwykle, ale następny jest już prawie napisany, więc powinnam go niedługo skończyć. Pomyślałam, że żeby się zmotywować zmotywuję was :D Jak ten rozdział dostanie 20 gwiazdek, to skończę i wrzucę następny, co myślicie? :3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro