Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXVIII - Kosmos po ich stronie

Dla Muriel'a był to najdziwniej, najnudniej i najlepiej spędzony czas w jego życiu. Znów był zamknięty w celi, jak wtedy, kiedy Lucyfer zostawił go na milenia skutego kajdankami, aż stracił rozum pozostawiony sam sobie i swoim samobójczym myślom. Tym razem jednak, nie był ani przez chwilę sam. Teraz też powoli tracił rozum, ale w zupełnie inny i o wiele przyjemniejszy sposób. A wszystko to dzięki Caell'owi. Dzieciak właśnie przeczesywał mu włosy palcami, leniwie zaplatając w nich małe warkoczyki.

- Pasują ci – powiedział, a Muriel, chociaż miał zamknięte oczy i leżał z głową na jego kolanach, wiedział, że się lekko uśmiecha.

- Tobie pasują – mruknął cicho. Caell zwykle nosił fryzurę średniej długości i zaplatał część włosów w warkocza, często biegnącego nad uchem lub od podstawy karku w górę, łącząc się z małym kucykiem. Anioły rzadko bawiły się tak swoimi włosami, zwykle stawiając na poważną, długą i prostą fryzurę, lub krótką i praktyczną. Zdaniem Muriel'a takie zaplecione włosy wyglądały ślicznie.

Ślicznie, hm? Naprawdę powoli tracił rozum.

- Wiesz – odezwał się Caell, przestając bawić się jego włosami i pochylając się do przodu, żeby oprzeć czoło o jego czoło – gdyby nie to, że boję się lata, chyba bym się cieszył, że tu z tobą jestem. Nigdy nie spędziliśmy tyle czasu razem.

- Hmm... – Muriel zgodził się z nim w duchu. To było jak wakacje. Gdyby tylko nie to lato i gdyby dostawali czasem coś do jedzenia. – Dowiedziałeś się czegoś nowego o mnie przez ten czas?

Caell podniósł nieco głowę i Muriel uniósł leniwie opuszczone powieki, żeby spojrzeć mu w oczy do góry nogami.

- Zdecydowanie – Caell odpowiedział na jego pytanie. – Dowiedziałem się na przykład, że tylko udajesz, że nie lubisz, jak ludzie cię dotykają. Tak naprawdę jesteś najbardziej tulaśną osobą, jaką znam – stwierdził.

Muriel poczuł jak z ust wyrywa się mu cichy śmiech na słowo „tulaśny". Nikt inny by go tak nie określił, i to nie tylko dlatego, że takie słowo nie istniało, ale też temu, że Muriel naprawdę nie był tulaśny. Dotyk innych był dla niego nieprzyjemny odkąd przyszedł na świat. Za bardzo kojarzył się mu z życiem, ciepłem – wszystkim tym, co napawało go lękiem i chęcią rzucenia się w paszczę demona. Później, kiedy Stwórca zdjął z niego tę klątwę, chyba było już za późno, żeby całkowicie odwrócić jego uczucia. Może była to kwestia przyzwyczajenia, a może po prostu nie ufał ludziom i wolał, żeby trzymali się od niego na dystans.

Caell jednak nie miał o tym wszystkim pojęcia, kiedy go poznał i, niezbyt respektując jego przestrzeń osobistą, którą nie wiedział, że absolutnie powinien respektować, nauczył go nieświadomie, że dotyk nie zawsze musi być czymś złym. Że nie zawsze stoi za nim przygniatające, ale bezużyteczne i okrutne poczucie winy Stwórcy, lub lęk Lucyfera, który zawlókł go do celi i skuł kajdankami na wieczność. Że istnieli ludzie, którzy mogli go dotknąć zupełnie bez powodu, lub dlatego, że tego chcieli.

Mimo tego wszystkiego, Muriel i tak na ogół unikał fizycznego kontaktu z ludźmi, nawet czasami z Caell'em. Po spędzeniu z nim jednak tygodni lub miesięcy, kto wie, w malutkiej celi bez niczego do roboty, chyba się z tego odruchu wyleczył. Nie dało się unikać czyjegoś dotyku, kiedy dzieliło się z nim jakieś dwa metry kwadratowe i kiedy ręce szukały jakiegokolwiek zajęcia.

Bawili się więc swoimi włosami, zaplatając i rozplatając najwymyślniejsze fryzury, śledzili cienkie symetryczne linie papilarne swoich anielskich dłoni, zasypiali przykryci jednym płaszczem lub z głową na kolanach tego drugiego. Muriel pomyślał, że jeśli kiedyś stąd wyjdą, może mieć straszny problem wrócić do zasypiania bez ciepłego ciała wtulającego się w niego, lub smukłych palców przeczesujących delikatnie jego włosy.

- Tak sobie myślę – odezwał się znów Caell, teraz rozplatając drobne warkoczyki – że to dziwne, że znamy się tak długo i tak krótko jednocześnie.

- Hm? – Myśli Muriel'a płynęły w tej chwili odrobinę zbyt wolno.

- No wiesz – Caell tłumaczył – poznałem cię prawie dwieście lat temu, kiedy miałem osiemnaście lat chyba, ale to nie tak, że widzieliśmy się codziennie przez te dwieście lat. Spędziliśmy w tej celi chyba więcej czasu razem niż wcześniej przez całe moje życie. Wpadałeś do Piekła tylko raz na jakiś czas...

Kącik ust Muriel'a podniósł się w lekkim rozbawieniu. Caell nie wiedział, jak bardzo miał rację.

- Prawda – przytaknął mu. – A ja ciebie znam jeszcze krócej niż ty mnie.

Caell potrzebował minuty zanim powiedział:

- Ha?

Muriel zebrał się z jego kolan, bo wszystkie jego warkoczyki zostały już rozplątane. Usiadł naprzeciwko Caell'a i wytłumaczył.

- Widzieliśmy się tyle samo razy, wiadomo – powiedział. – Nie mówię, że widywałeś się z jakimś moim klonem czy coś w tym rodzaju. Po prostu, chociaż spędziliśmy razem tyle samo czasu, ja spędziłem go dużo mniej pomiędzy.

- Pomiędzy? – Caell przekrzywił głowę i zmarszczył brwi. Jasne włosy, z których dawno już zeszła czarna farba opadły mu na czoło i policzki.

- Pomiędzy tymi razami, kiedy się widzieliśmy – wyjaśnił Muriel. – Ty faktycznie znasz mnie około dwustu lat, ale ja ciebie paręnaście. No, może dwadzieścia parę? Tak dokładnie to nie liczyłem.

Caell zamrugał.

- Przez tą różnicę czasu między światami...? – zgadywał.

Muriel pokiwał głową.

- Przez tą różnicę czasu między światami. Z mojej perspektywy miałeś osiemnaście lat paręnaście lat temu. Wiem, że czasem traktuję cię za bardzo jak dziecko, ale ciągle trudno mi wbić sobie do głowy, że masz tak naprawdę prawie dwieście lat.

Caell zmarszczył brwi.

- Ale... miałeś przecież ten amulet od królowej? Mówiłeś, że z nim nie ma różnic w czasie.

Muriel skinął głową.

- Prawda, ale dostałem go od królowej dopiero, kiedy była pewna, że zginie. Kazała mi zabrać Theosa i uciekać. Wcześniej odwiedziłem Ziemię, Piekło i Niebo kilka razy, żeby zobaczyć jak się sprawy mają po tamtej stronie i zdać królowej raport. Za każdym razem Ziemia wyglądała zupełnie inaczej, ale Piekło niewiele się zmieniało. Wtedy było lato – wspominał, patrząc w niski sufit – czas biegł po tamtej stronie tak szybko, że ledwie zdążyłem wszystko sobie poukładać w głowie, a już dogoniłem nasze czasy. Mogłem spróbować coś zmienić, ale... to trochę długa historia.

- Nasze czasy? Coś zmienić? – Caell mrugał, nie do końca chyba rozumiejąc. Potem iskra rozświetliła mu oczy. – Mówisz o tym, kiedy cofnąłeś się w czasie? W końcu nigdy mi tego dokładnie nie wytłumaczyłeś...

Muriel westchnął. To była dziwna historia, której sam do końca nie rozumiał. Nikt nie wiedział jak doszło do tego, do czego doszło.

Kiedy rzucił się za krawędź świata tamtego dnia, gdy Stwórca przejął od niego klątwę pragnienia śmierci, zrobił to z czystego zagubienia i przez cichą nadzieję, że może odrodzi się w nowym ciele jak Ewa w Evenie, bez tych wszystkich wspomnień, których nie mógł znieść, i stanie się po prostu kimś innym, z czystą kartą, bez grzechów i tysięcy lat bólu wciąż wyraźnych w jego pamięci. Tak się jednak nie stało. Teraz już wiedział dlaczego. Anioły mogły przekraczać granicę światów, tak samo jak ludzie z tej strony, ale ludzie z Ziemi nie. Dlatego dusza Ewy wróciła, znajdując miejsce w innym ciele, a on po prostu wylądował w słodkiej wodzie.

Był oszołomiony, kiedy zrozumiał, co to oznaczało. Istniał drugi świat. Inny i kompletnie niezwiązany z Ziemią, Piekłem i Niebem. Świat, który nie należał do Stwórcy. Miejsce, w którym czuł, że może oddychać, z dala od wszystkiego, czego nienawidził. Odkrywał tam siebie na nowo, a może po prostu po raz pierwszy stawał się sobą. Bez jednej wszechogarniającej obsesji na punkcie śmierci i zniszczenia, mógł wreszcie dowiedzieć się jaką jest osobą poza tym.

Jak się okazało, lubił ciszę i spokój, której ten świat był pełny. Jego hobby to budzenie grozy w innych, co łatwo mu było osiągnąć jako aniołowi w świecie, w którym ludzie ledwo się orientowali co to takiego, i wdawanie się w niepoważne bójki na ulicach miast lub zapisywanie się na turnieje, w których ludzie walczyli ze sobą na arenie – oczywiście nie na śmierć i życie, bo byli w końcu nieśmiertelni. Dla tubylców niezwykle ciekawą atrakcją okazało się oglądanie z trybun jak anioł walczy z napuszczonymi na niego demonami, za co szybko zarobił niezłą sumkę. Muriel podejrzewał, że budziło to w ludziach większe emocje niż zwykłe pojedynki między nieśmiertelnymi, bo istniało spore ryzyko, że demon odgryzie mu głowę, a ta oczywiście nie odrośnie. Odnośnie tego, oczywiście, w ostatnich latach zaczęto organizować walki Skalanych. W końcu znacznie ciekawiej oglądało się pojedynek, w którym ktoś faktycznie mógł zginąć, a do tego nie budziło to przecież żadnych moralnych problemów. W końcu ci ludzie i tak byli skazani na śmierć od urodzenia. W walkach na arenie mogli zarobić na chleb, którego potrzebowali do przeżycia. Idealny układ, co?

W każdym razie, to właśnie podczas jednego z takich turniejów po raz pierwszy spotkał królową. Przyjechała do Tarren, miasta słynącego ze swojej ogromnej areny pokazowej i najzacieklejszych walk najlepszych wojowników, żeby obejrzeć finał turnieju organizowanego z okazji Przesilenia Zwrotnego – dnia znajdującego się dokładnie w środku lata, po którym odliczało się już dni do kolejnej zimy.

Muriel dotarł wtedy do finałowej walki. Jego przeciwnik był niemal dwumetrowym, legendarnym wojownikiem ze stolicy. Każdy by się przeraził, ale Muriel wciąż miał wtedy lekko samobójcze skłonności, więc wszedł na arenę lekkim krokiem, obracając niedbale miecz w dłoni. Tłum wrzeszczał, podbuzowany wcześniejszymi pomniejszymi walkami pokazowymi, gotowy zobaczyć krew, najlepiej krew obcego, białowłosego anioła, który nosił się z o wiele za dużą arogancją. Muriel był już wtedy dość znany w kręgach fanów turniejów, ale trudno było stwierdzić czy ludzie go kochali, czy przychodzili na jego walki zobaczyć wreszcie jak ktoś rozrywa mu gardło. Może jedno i drugie.

Wojownik ze stolicy, którego imienia Muriel'owi nie chciało się zapamiętać, stał na środku areny nieruchomo, ubrany jak każdy uczestnik turnieju w jedynie zakrywające ciało cienkie ubrania, które nie mogłyby zatrzymać żadnego ostrza. W końcu nie chodziło o to, żeby krew się nie polała.

Facet trzymał w jednej ręce długi i szeroki dwuręczny miecz. Mięśnie pewnie przeszkadzały mu podrapać się po plecach. Siła nieśmiertelnych nie brała się jednak tylko z mięśni i Muriel dobrze o tym wiedział, świadomy jak hojnie Stwórca obdarował go mocą, dając mu jednak ledwie sto siedemdziesiąt parę centymetrów wzrostu i przeciętną budowę ciała, która nie mogła wyróżnić go z tłumu. Muriel wyróżniał się jednak z tłumu – swoim lekko rozmytym wzrokiem szaleńca. Mógł już nie mieć ambicji wymordowania wszystkich na świecie, ale to nie zmieniało faktu, że jeszcze do niedawna miał dokładnie takie plany. Potrafił więc czasem wyglądać dość przerażająco i stojący teraz naprzeciw niego facet cofnął się o krok, kiedy Muriel wystartował w jego stronę, nie czekając na sygnał oficjalnie rozpoczynający pojedynek.

Wyżsi i bardziej napakowani ludzie byli z reguły trochę wolniejsi i mniej skoordynowani, nawet nieśmiertelni, i dzisiejszy przeciwnik Muriel'a nie był wyjątkiem. Niższy chłopak zanurkował pod jego potężnym ramieniem, znalazł się szybko tuż za nim i pchnął mieczem. Wojownik zrobił jednak unik i machnął bronią z taką siłą, że gdyby Muriel nie schował głowy, prawdopodobnie by ją stracił.

Na usta anioła wpełznął uśmiech. Adrenalina w końcu zaczęła uderzać, a do tej pory nie poznał jeszcze lepszego uczucia.

Zaczął lawirować wokół dwumetrowego olbrzyma, skupiając się na unikaniu jego potężnego miecza i szukaniu luk w jego obronie. Czuł się lekki i szybki, pot spływał mu po czole. W takich momentach zapominał na chwilę o Ziemi, Piekle, Stwórcy i wszystkich dręczących go na co dzień myślach. Świetnie się bawił. A kiedy świetnie się bawił, nie było szans, żeby przegrał.

Olbrzym sprawiał mu jednak pewne problemy. Mógł nie być zbyt zwinny, ale jego miecz był długi i przerażający, a on machał nim jak leciutką szabelką. Kiedy więc w końcu Muriel zaczął czuć, że zmęczenie do niego dociera i rośnie ryzyko, że popełni w końcu jakiś błąd, a wtedy na pewno straci głowę albo połowę swojego ciała, zdecydował się wykorzystać coś, co niedawno opanował.

Odsunął się szybko na parę kroków. Jego przeciwnik rzucił mu na to prześmiewcze spojrzenie. Pewnie myślał, że Muriel ma dość i zaczyna się wahać. Ten jednak nie miał ani trochę dość, chciał po prostu nieco szybciej to skończyć. Szybkim ruchem przesunął więc wnętrzem dłoni po ostrzu swojego miecza i uśmiechnął się złowieszczo. Jego uszu dobiegł odzew z trybun – część widowni wiedziała, co zamierza, a część pewnie się myliła, podejrzewając, że użyje swojej anielskiej krwi. Używanie anielskiej krwi było jednak oczywiście zabronione, bo za czasów królowej walki na śmierć i życie były jeszcze nielegalne. Muriel nie miał zamiaru łamać zasad. Nikt nie wymyślił jeszcze jednak żadnych zasad zabraniających tego, co właśnie zamierzał.

Muriel był medykiem. I jak medyk, dotknął teraz swojego płytkiego rozcięcia na dłoni i pociągnął. Za opuszkami jego palców podążyły cienkie, świecące w ciemności nici. Nici duszy anioła. Nie każdy medyk potrafił manipulować własnymi, ale Muriel nigdy nie miał z tym większych problemów. O ironio, facet, który próbował wymordować cały świat był wyjątkowo utalentowanym lekarzem.

Przeplótł sobie własne nici duszy między palcami i rozciągnął je jak struny. Jego przeciwnik zmrużył oczy, ale nie cofnął się w przestrachu. Pewnie słyszał już o jego dziwnej technice walki.

Normalnie, Muriel użyłby nici przeciwnika, oplatając go nimi, unieruchamiając go lub nawet wyciągając ich na tyle z jego ciała, że ten straciłby przytomność. Mógłby zrobić coś takiego, ale nie tutaj. Nieważne jak dobrym był medykiem, nie mógł manipulować duszami tutejszych. Tylko światło się go słuchało.

Złapał więc za swoje nici duszy i pobiegł w stronę przeciwnika. Ten znów machnął mieczem z przerażającą siłą i lekkością, ale Muriel dokładnie tego się spodziewał. Wyrzucił połyskujące nici w powietrze, po czym ściągnął je mocnym ruchem. Oplotły ostrze dwuręcznego miecza, na sekundę go unieruchamiając. Olbrzym spróbował szarpnąć za swoją broń, ale żadne ostrze nie mogło przeciąć nici duszy. Muriel wykorzystał jego zaskoczenie i pociągnął. Mógł po prostu wyrwać mu miecz z ręki, ale wolał nie ryzykować, że przegra z nim w czysto siłowym pojedynku. Zamiast tego, pociągnął za nici z taką siłą i w taki sposób, że te wydały z siebie odgłos, jak struny na krawędzi pęknięcia, po czym w powietrzu rozległ się jeszcze głośniejszy brzdęk – ostrza miecza rozpadającego się w powietrzu. Właśnie tak, nici duszy nie dało się przeciąć żadną bronią, za to one mogły przeciąć niemal wszystko.

Olbrzym spojrzał na Muriel'a ze zdumieniem znad swojej pustej rękojeści, a potem kaszlnął krwią, kiedy anioł rzucił się na niego ze swoim mieczem, wbijając ostrze prosto w jego splot słoneczny. Uważał tylko, żeby nie zatopić go w ciele przeciwnika aż po rękojeść, bo tuż przy niej wciąż zlewała się po ostrzu krew z dłoni anioła, która mogłaby zabić faceta.

I to by było na tyle. Muriel odsunął się, zostawiając miecz w brzuchu olbrzyma i cofając się kilka kroków z niepohamowanym uśmiechem. Potem uniósł wzrok na trybuny i zobaczył tysiące ludzi wiwatujących na jego cześć. Czy byli jego fanami, czy go nienawidzili, wygrał właśnie jeden z najważniejszych turniejów w królestwie, więc nikt nie poskąpił mu braw.

Spróbował odszukać wzrokiem królową, która podobno miała oglądać widowisko, ale nie mógł jej dopatrzyć w tłumie. Żadnej bogato ubranej laski w miejscu, które wyglądałoby na zarezerwowane dla vipów. Szkoda, był trochę ciekawy jak wyglądała.

Pochodził przez chwilę wokół areny, słuchając wiwatów tłumu, po czym, już tym znudzony i zmęczony, skierował się w stronę wyjścia. Nie miał ochoty na ceremonię koronowania laurem zwycięzcy i miał nadzieję, że uda mu się tylko dostać należną mu kasę i spieprzyć stąd zanim zrobi się wkurzająco. Ktoś jednak oczywiście zatrzymał go przy wyjściu. Cóż, największy turniej w królestwie. Pewnie będzie musiał przez chwilę poudawać celebrytę.

Kiedy jednak podszedł do osoby blokującej wyjście, zmarszczył brwi. Spodziewał się strażników, którzy rozkażą mu wracać na arenę i stanąć na jakimś głupim podeście dla widowiska, ale zamiast tego czekała tam na niego jakaś kobieta, wcale nie ubrana w strój strażnika. Zamiast prostej zbroi, miała na sobie dziwnie błyszczącą kamizelkę lub bezrękawnik i czarne spodnie wpuszczone w długie do kolana buty. Dopiero, kiedy Muriel podszedł bliżej zauważył, że kamizelka była nie tyle kamizelką, co niesamowitą kolczugą, misternie utkaną z miliona drobniutkich, metalowych i kryształowych oczek. Kobieta nosiła krótką fryzurę i właściwie dość trudno było być w pierwszym odruchu pewnym czy była faktycznie kobietą czy bardzo ładnym i młodym chłopakiem – w sumie jak większość osób tutaj. Krótkie włosy mimo wszystko trochę go zaskoczyły, bo były rzadkim widokiem wśród ludzi, którzy czuli poprzez nie dotyk i ból. Dla nich obcinanie włosów było trochę jak obcinanie części ciała.

- Muriel, tak? – zwróciła się do niego kobieta, stając mu na drodze. Za nią stało jeszcze kilka osób, ale ich stroje wyglądały bardziej wykwitnie niż proste zbroje strażników na turniejach.

Muriel nie odpowiedział na jej pytanie, bo było to durne pytanie. Ile jeszcze można było znaleźć aniołów po tej stronie, żeby musieć pytać go o imię?

- Wolę przedstawiać się ludziom, którzy są na tyle wychowani, żeby najpierw samemu się przedstawić – mruknął, nie mając ochoty gadać z jakimiś fanami lub hejterami.

Na usta kobiety, zamiast grymasu obrazy, wpłynął szeroki uśmiech.

- Najmocniej panicza przepraszam. – Skłoniła głowę. – Rzadko przedstawiam się ludziom i nie pomyślałam, że przecież nie jest panicz stąd. Faktycznie było to niegrzeczne. Nazywam się Pherre. Przyjechałam tu zobaczyć na własne oczy panicza umiejętności.

Muriel uniósł brew. Kto to był, jakaś uprzywilejowana fanka z bogatej rodziny, którą wpuścili na arenę?

- Muriel – niechętnie potwierdził swoje imię. Co miał jeszcze zrobić, dać jej autograf?

- Miło mi panicza poznać, paniczu Muriel. – Kobieta znów się uśmiechała. Jej postawa była swobodna, oczy błyszczały fascynacją. Niby była miła, ale coś go w niej wkurzało. Może to, że to wesołe spojrzenie kojarzyło mu się trochę z kimś, kogo wolał sobie nie przypominać. Jej imię w dodatku, wymawiane jak „fer", też nieprzyjemnie mu się kojarzyło z końcówką imienia tej właśnie osoby. – Muszę przyznać, że nieco przed chwilą skłamałam – stwierdziła nagle Pherre. – To nie do końca panicza umiejętności w walce mnie tu przywiodły. Znacznie bardziej interesuje mnie panicza pochodzenie.

Muriel zmarszczył brwi i cofnął się o krok.

- Jestem aniołem, wszyscy o tym wiedzą – powiedział.

Kobieta pokiwała głową.

- Wiem co nieco na temat aniołów, bo wysłałam na tamtą stronę paru szpiegów, ale żaden anioł nigdy jeszcze nie pojawił się po tej stronie. A to niezwykle fascynujące, prawda? Spotkać istotę z innego świata. Nie miałby panicz ochoty chwilę ze mną porozmawiać?

Muriel zmrużył oczy z lekkim opóźnieniem. Oh. No tak, ta kolczuga wyglądała na w chuj drogą.

- TY wysłałaś na tamtą stronę szpiegów? – powtórzył za kobietą. Skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na nią nieufnie. – Czego chce ode mnie Wasza Wysokość? – nieszczególnie się starał, żeby jego ton zabrzmiał uprzejmie. Nie miał dobrych życiowych doświadczeń z władcami.

Królowa nie odpowiedziała od razu, tylko podeszła do niego o krok, przyglądając się mu jakby był jakimś fascynującym zjawiskiem. Większość ludzi z tej strony rzucała mu zwykle bardziej przestraszone spojrzenia. W końcu mógł ich zabić odrobiną swojej krwi na ostrzu noża gdyby chciał.

- Ta technika walki, której panicz użył podczas pojedynku... – odezwała się królowa. – To talent tkacza, jak mniemam? To fascynujące, jak podobne są nasze gatunki, nieprawda? Pomyśleć, że wy też, tak jak my, potraficie pleść materię ludzkich rdzeni.

Muriel wiedział, że po tej stronie też istnieli medycy. Nie nazywali się jednak medykami, a tkaczami, bo ich umiejętności rzadko były wykorzystywane do leczenia. Zamiast tego, nauczyli się oni tkać z nici dusz życie. Według opowieści, które zasłyszał, tysiące lat temu zrezygnowano w tym świecie z naturalnego rozmnażania się, bo odkryto, że dzieci utkane zamiast tego z rdzeni były kluczem do nieśmiertelności. Legendy głoszą, że bogowie usiłowali ofiarować ludziom nieśmiertelność, ale odeszli zanim tego dokonali. Ludzie więc wzięli sprawy w swoje ręce i odnaleźli rozwiązanie sami. To było ciekawe zdaniem Muriel'a. Tubylcy przypominali mu pod tym względem Ziemian, którzy też potrafili odkrywać i tworzyć rzeczy, które nie śniły się ich Stwórcy.

- A więc, aniołowie wykorzystują talent tkaczy do walki? – Entuzjazm królowej nie gasł mimo niechętnej miny Muriel'a.

Mimo swojej miny jednak, anioł był trochę zaintrygowany. Dopiero niedawno zajął się odkrywaniem swojego talentu medyka – wcześniej, oczywiście, mało interesowało go leczenie ludzi. Wciąż nie wiedział o swoich umiejętnościach wszystkiego. Może mógłby się czegoś nauczyć od tubylców, skoro ci używali swojego daru w zupełnie innym celu.

- Tkanie służy w Półświecie do leczenia ran. Moje zastosowanie jest raczej... niestandardowe – odezwał się. Był chyba pierwszą osobą w historii, która wpadła na wykorzystanie talentu służącego do ratowania ludzi do zadawania ran. Albo anioły były mało kreatywne, albo Muriel miał tak nierówno pod sufitem. Obie wersje były jego zdaniem równie prawdopodobne.

- Oh! – Oczy królowej znów rozbłysły. – Serce naukowca – skwitowała Muriel'a z lekkim uśmieszkiem.

Znał ją pięć minut, ale chyba już rozumiał jaką była osobą. Szczerze mówiąc, nie miał nic do tego typu charakteru. Szczególnie, że już dopatrzył się tu możliwych korzyści finansowych. Od jakiegoś czasu myślał o kupieniu sobie dużego, ładnego domu. Ot, taką miał ochotę, bo nigdy nie posiadał niczego na własność.

- Ile zapłaciłabyś mi za informacje? – przeszedł do sedna, bo nie lubił owijać w bawełnę.

Królowa najpierw uniosła brwi w zdumieniu, a potem jej twarz rozświetlił zadowolony uśmiech.

- Mówi panicz, że nie tylko spotkałam prawdziwego anioła z krwi i kości, który jest tkaczem, a do tego sam już eksperymentował ze swoimi umiejętnościami, ale w dodatku jedyne czego sobie życzy to pieniądze? – Wyszczerzyła się, jakby wygrała na loterii albo zobaczyła po raz pierwszy swojego pierworodnego. – Chyba oboje nie mogliśmy lepiej trafić niż na siebie w takim razie. Dokonamy razem wielkich rzeczy, Muriel'u!

Anioł przechylił lekko głowę z rezerwą.

- Nie chcę wielkich rzeczy – zaznaczył. – Tylko forsy.

Królowa nie wyglądała na zniechęconą tą postawą.

- Jedyny powód, dla którego nie rzuciłam jeszcze tą pracą jest to, że mam pieniądze na takie właśnie cele – stwierdziła wesoło, jakby nie przyznała się właśnie przed nieznajomym i stojącą za nią prywatną strażą, że w dupie ma swój kraj, dopóki ma z tego forsę na swoje hobby. Muriel uznał, że nie była to najgorsza postawa dla władcy. Pewnie lepsza od ambicji. – Rozumiem więc, że dobiliśmy targu? Pomoże mi panicz budować lepszy świat z pomocą nauki?

Muriel chwilę się wahał, ale nie brzmiało to najgorzej. Sam był ciekawy czego więcej mógłby się dowiedzieć na temat swojego daru medyka, a wymienienie się informacjami i eksperymentowanie z królową mogło sporo go nauczyć.

- Brzmi lepiej niż polityka – odpowiedział na jej pytanie. – Zgoda, pod warunkiem, że przestaniesz mówić do mnie per „panicz". Strasznie to wkurwiające.

- Wkurwiające... – królowa powtórzyła za nim z namysłem. – Nie wiem co znaczy to słowo, chociaż poza tym rozumiem cię doskonale.

Muriel'owi drgnął kącik ust.

- Chyba będę cię mógł dużo nauczyć o tamtej stronie. Przeklinanie to bardzo ważna część naszej kultury – powiedział z powagą. – Szczególnie utalentowani w tej sztuce są Ziemianie.

- Ziemianie? – królowa powtórzyła za nim. Musiało to być kolejne słowo, którego nie rozumiała. Wtedy Muriel nie zastanawiał się dlaczego tutejsi bez problemu rozumieli kim były anioły, ale marszczyli brwi na słowo „Ziemianie" lub, po prostu, „ludzie". Przypieczętował umowę z królową rzadkim w tej kulturze uściskiem dłoni.

W wyniku układu z Pherre, Muriel dostał zamek i służbę, a razem dowiedzieli się sporo na temat możliwości manipulacji nićmi dusz. Faktycznie, nie mogli tkać rdzeni innego gatunku, ale odkryli, że, pracując razem, są w stanie splatać białe i czarne nici ze sobą, co mogło otworzyć drogę do całkiem ciekawych rzeczy. Oprócz tego, dowiedzieli się, że leczenie, tkanie życia i walka to nie jedyne zastosowania tego talentu. Przy odpowiednich umiejętnościach i skupieniu można było też manipulować czyimiś wspomnieniami, prawdopodobnie dlatego, że dusza była z nimi poniekąd połączona. W ten sposób ludzie, którzy przeszli reinkarnację byli w stanie zachować co najmniej jedno ważne wspomnienie z poprzedniego życia.

Tak mijały dni, aż pewnego zwykłego poranka, kiedy Muriel nie mógł zebrać się ze swojego ogromnego i przewygodnego łóżka, posłaniec wpadł do jego pokoju, zdyszany, mówiąc, że królowa pilnie go wzywa. Anioł zażądał wyjaśnień, bo jak można bez wyjaśnień zebrać się z łóżka przed południem, ale posłaniec wiedział tylko, że królowa jest bardzo podekscytowana i bardzo musi go w tej chwili zobaczyć.

- Ktoś umiera? Świat się kończy? Bogowie wrócili? Jeśli nie, to jesteś mi winna urlop za to, jak twój posłaniec prawie przyprawił mnie o zawał... – Muriel wszedł do sali tronowej królewskiego pałacu w piżamie, nie przejmując się strażą, która była do niego już całkowicie przyzwyczajona.

- Kawa – Pherre wcisnęła mu do ręki kubek, z którym przed chwilą siedziała na tronie. Musiała przygotować napój specjalnie dla niego, bo sama, jak wszyscy jej rodacy, nie jadła i nie piła. Kawa, oczywiście, wcale nie była kawą, tylko wywarem z tutejszej rośliny o podobnych właściwościach, ale ważne było to, że kopała z rana i że Pherre pamiętała, że bez niej nie może liczyć na współpracę Muriel'a przed południem. – Urlopu możesz wziąć ile chcesz – powiedziała. – Nieważne. Patrz. – Jej oczy niemal świeciły. Muriel posłusznie podążył za jej wzrokiem, podnosząc kubek z kawą do ust. Kiedy jego oczy padły wreszcie na to, na co powinny paść już od progu, gdyby nie był jeszcze umysłem w swoim łóżku, zakrztusił się gorącym napojem.

Na podłodze, u stóp tronowego podestu, klęczała osoba, przytrzymywana na ziemi przez dwóch strażników. Nie byłoby może nic dziwnego w tym, że straż zawlokła przed oblicze królowej jakiegoś jeńca czy przestępcę... gdyby ten jeniec nie świecił swoimi białymi, błyszczącymi włosami.

- Anioł! – Pherre prawie wykrzyknęła z podekscytowania.

Muriel, po wyjściu z lekkiego szoku, upił w końcu łyk kawy, po czym wzruszył ramionami.

- Jednego już spotkałaś – przypomniał jej, bo to, że się przefarbował na czerwono nie oznaczało, że przestał być aniołem.

- Jedna osoba to mała próbka. – Królowa pokręciła głową. – Poza tym, nie czujesz tego? – spytała.

Muriel najpierw zmarszczył na te słowa brwi, ale po chwili zrozumiał. Od anioła, klęczącego na pałacowej posadzce z głową przytrzymywaną w dole przez strażnika, biła moc.

Muriel poczuł jak coś przewraca się mu w żołądku. Nie znał żadnego tak potężnego anioła o białych włosach, co było dziwne, ale jeszcze gorsze było powoli rosnące w nim, nieprzyjemne przeczucie.

- Hej ty, kim do cholery jesteś? – rzucił do faceta.

- O, możliwe, że go znasz? – zainteresowała się królowa.

Muriel postukał palcem po uchwycie kubka z kawą nerwowo. Nie znał. Nie widział jeszcze twarzy gościa, ale nie mógł go znać. Jedyne, co przychodziło mu do głowy to to, że mógł to być jakiś nowy dzieciak dwóch potężnych istot... Ale jedyne dwie osoby, jakie mogłyby spłodzić bachora z takim potencjałem bojowym bijącym od niego na kilometr raczej nie mogłyby spłodzić bachora z powodów biologicznych. Może i mieliby czas, biorąc pod uwagę, że było właśnie lato i czas po tamtej stronie zapieprzał, ale nie wiedział czy to mogło pomóc dwóm facetom w zrobieniu sobie dziecka. Chyba, że Stwórca tylko wyglądał jak facet...?

Muriel zmrużył oczy i zaczął schodzić po schodkach podestu.

- Hej, zapytałem, kim jesteś, do Diabła? Czemu mi nie odpowiada? – zwrócił się do strażników.

- Ee... – przytrzymująca anioła dziewczyna przestąpiła z nogi na nogę. – Zakneblowaliśmy go, bo gadał od rzeczy. – Anioł poruszył się, chyba oburzony jej stwierdzeniem, ale dziewczyna wciąż przytrzymywała go za włosy. Ze swoim potencjałem bojowym, anioł bez trudu mógłby się jej wyrwać, ale jego nadgarstki związane były tutejszą odmianą kajdanek przeciw nieśmiertelnym, które potrafiły stłumić czyjąś moc.

Muriel uniósł brwi.

- Co takiego powiedział? – był trochę ciekawy czym facet zasłużył sobie na takie traktowanie. Muriel'a nikt nie aresztował po przybyciu na tą stronę, a już na pewno nikt nie zakneblował go i nie próbował niemal wyrwać mu włosów o wiele za mocnym chwytem.

Strażniczka rzuciła spojrzenie swojemu partnerowi z pracy. Potem odpowiedziała, krzywiąc się przy tym.

- Powiedział, że jestem „najpiękniejszą istotą jaką w życiu widział".

Muriel prawie się roześmiał. Tak, w tym świecie sugestywne komplementy zdecydowanie mogły zarobić komuś aresztowanie i knebel w ustach.

- Hm, to byłoby ciekawe, gdyby ktoś spróbował współżycia z aniołem. Może udałoby się spłodzić potomka, który przejawiałby cechy obu naszych gatunków? – odezwała się królowa, drapiąc się po brodzie z namysłem. – Tyle, że to byłoby nielegalne. Ale z drugiej strony jestem królową...

- Nie, błagam. – Muriel przewrócił oczami. – Nie spieprz tego. Uwielbiam to wasze prawo zakazujące seksu, zostaw je w spokoju. Nikt się do mnie nie przystawia, nie jak w Niebie... – skrzywił się na wspomnienie kilku swoich zalotników na przestrzeni lat. Niebiańscy żołnierze szczycili się swoją „czystością", ale prawda była taka, że w chuj daleko im było do tutejszych. Niektórzy potrafili zrobić naprawdę dużo i nie upaść. Kwestia kreatywności. – W każdym razie – zmienił temat – zdejmijcie mu ten knebel. Zapewniam, że nie będzie próbował nikogo zaciągnąć do łóżka. Ludzie z tamtej strony potrafią mówić takie rzeczy bez powodu. Możliwe, że próbował być miły. – Wzruszył ramionami, rzucając strażniczce zniesmaczonej komplementem przepraszające spojrzenie. – Inna kultura – wyjaśnił.

Strażniczka westchnęła i odsunęła się od klęczącego anioła. Spojrzała na drugiego strażnika. Ten skinął głową i odwiązał knebel.

- Znaleźliśmy go latającego w powietrzu na równinach – zaczęła opowiadać strażniczka, podczas gdy anioł krztusił się i pluł po wyciągnięciu knebla z jego ust. – Od razu zorientowaliśmy się, że jest z tamtej strony i chcieliśmy zabrać go do Waszej Wysokości na audiencję, ale...

- Ale przez jego niewyparzony język woleliście go zakneblować i zaciągnąć tu siłą – dokończył za nią Muriel, kiwając głową. W sumie rozumiał. Gdyby mógł uciszyć albo aresztować wszystkich swoich dawnych zalotników, zrobiłby to.

Klęczący na ziemi anioł splunął po raz ostatni, wciągnął w płuca głęboki oddech, po czym w końcu uniósł głowę.

W ogromnej sali tronowej rozległ się głośny brzdęk tłukącego się kubka z kawą.

Wszyscy spojrzeli na Muriel'a zaskoczeni. Łącznie z białowłosym aniołem.

- Coś się stało? – pierwsza odezwała się Pherre.

Muriel był w zbyt dużym szoku, żeby odpowiedzieć. Najpierw cofnął się o krok, nie spuszczając wzroku z twarzy anioła, patrzącego na niego z zaskoczeniem. Potem podszedł dwa kroki i bezceremonialnie złapał chłopaka pod brodę. Ten otworzył szeroko oczy w zdumieniu, ale pozwolił Muriel'owi przeskanować swoją twarz pod różnymi kątami.

- Jesteś aniołem jak ja – odezwał się, a na dźwięk jego głosu Muriel'owi przewróciło się w żołądku dzisiejsze szybkie śniadanie.

- Tak, kurwa, jestem aniołem – wyrzucił z siebie, znów cofając się od niego o krok.

- Nie od razu zauważyłem, bo twoje włosy są czerwone – powiedział chłopak, jakby to miało jakiś sens.

Muriel nie był pewny, co czuje w tej chwili i co ma ochotę zrobić. Wyciągnąć zza pasa swój miecz i wbić go facetowi w gardło, zaciągnąć go na krawędź pustki, a potem z niej zrzucić, czy może zwyczajnie dać mu z liścia? W końcu jednak zdecydował się po prostu odezwać.

- Co, do kurwy, farbujesz się na biało? A może bzykanie się ze Stwórcą przywróciło ci magicznie dziewictwo? – wyrzucił z siebie pierwsze, co mu przyszło do głowy. Jakim cudem, z wszystkich możliwych osób, ten skurwysyn musiał się tu pojawić? Pojawić się znikąd w jego świecie, w jego mieście, wyrywając go ranem z jego łóżka? I do tego wszystkiego jakim prawem nosił się z białymi włosami po tym jak przeleciał połowę swoich poddanych, prawdopodobnie Stwórcę tego świata we własnej osobie i spłodził po drodze dwójkę dzieci? Nie miał prawa do białych włosów, tak jak nie miał prawa się tu pojawiać i przypominać mu o tych wszystkich tysiącach lat niczego poza bólem, na które skazał go swoim chorym pomysłem przekazania problemu jego ukochanego Stwórcy komuś innemu. Nie miał, kurwa, prawa, tak samo jak nie miał teraz prawa patrzeć na niego, jakby go nie rozpoznawał. – Co ty tu, do chuja, robisz? – Muriel wycedził przez zęby. Nigdy w życiu chyba jeszcze tyle nie przeklinał, ale naprawdę, twarz Lucyfera była ostatnią rzeczą, jaką chciał kiedykolwiek oglądać.

- Ja... – białowłosy chłopak mrugał powoli, jakby nie nadążał. – Farbuję się? Bzykanie ze Stwórcą? Dziewictwo?... – powtórzył za nim, po czym pokręcił powoli głową. – Nie... Przepraszam, ale nie rozumiem...? Nie wiem, co znaczą te słowa, chociaż mówimy tym samym językiem... I nie poznaję cię, chociaż jesteś aniołem... Jak to możliwe?

Muriel poczuł jak gardło zaciska się mu z furii. Nie poznawał go? Nie poznawał go? Nie miał prawa nie poznać osoby, którą poświęcił dla wyższego dobra. Muriel mógł być zbrodniarzem, który doprowadził do śmierci wielu ludzi w klatkach w Piekle, ale przynajmniej nigdy nie uznawał się za „tego dobrego". Lucyfer robił całe życie wszystko, co mógł, żeby uczynić świat lepszym miejscem i nikogo nie krzywdzić, z jednym jedynym wyjątkiem, który w jego głowie pewnie był usprawiedliwiony. Muriel musiał żyć i cierpieć, żeby wszyscy inni mogli być szczęśliwi. Ktoś musiał, prawda? Więc Lucyfer był dobrym człowiekiem. Może i był, ale to nie zmieniało faktu, że Muriel nie miał zamiaru kiedykolwiek mu wybaczyć.

- O czym ty pieprzysz? – chciał na niego krzyknąć, ale z jego ust wydobył się tylko cichy, zdławiony głos. Muriel zachwiał się i musiał przysiąść na schodkach podestu. Pherre podeszła do niego, może zmartwiona, ale go nie dotknęła, bo znała go na tyle, żeby wiedzieć, że to nie pomoże. – O czym ty pieprzysz, na Boga... – Muriel nie potrafił podnieść głosu ani głowy schowanej w rękach. Od tamtego dnia, kiedy Lucyfer wparował do Nieba, zniweczył jego plan zniszczenia świata, a potem zniknął, Muriel więcej go nie widział. Nie miał ochoty nigdy go widzieć. Chciał zostać po tej stronie na zawsze i nigdy nie wracać do tamtych wspomnień. Skupiał się na turniejach, a później na pracy z królową i udawało mu się wieść całkiem normalne życie. Dlaczego kosmos nie mógł zostawić go w spokoju i dać mu po prostu odciąć się od tego wszystkiego, czego nie chciał pamiętać? – Lucyfer, pierdol się... – mruknął z głową opartą na rękach i zaciśniętymi powiekami.

- Skąd... skąd znasz moje imię?

- Lucyfer?... – podłapała królowa. – Ciekawe... Więc poznajesz tego anioła, tak? – zwróciła się do Muriel'a.

Ten wziął głęboki oddech, ale wciąż nie podniósł głowy.

- Poznaję – odezwał się, chociaż miał problemy ze skupieniem się. – Ale coś się nie zgadza. Coś się bardzo nie zgadza, chyba, że ten chuj nie umie rozpoznać ludzi po tym, jak się przefarbowali.

- Jak... ci na imię? – odezwał się Lucyfer, a Muriel w końcu podniósł głowę, żeby rzucić mu nienawistne spojrzenie.

- Poważnie nie wiesz kim jestem? – warknął.

Oczy Lucyfera były szeroko otwarte. Srebrzyste. Jego mina zdumiona. Spojrzenie niemal... niewinne. Wyglądał...

Muriel przełknął ślinę. Wyglądał tak, jak w momencie, w którym Muriel przyszedł na świat. Ta szczera, otwarta twarz. Oczy patrzące z ufnością i nadzieją. Oczy osoby, która nie popełniła nigdy grzechu. Kiedy do Lucyfera i Stwórcy dotarło w końcu, że Muriel'owi się nie poprawi, że nigdy nie będzie z nim lepiej i jedynym wyjściem jest pozwolić mu umrzeć, czego nie zrobili, Lucyfer nigdy już nie patrzył na świat tym wzrokiem. W jego spojrzeniu zadomowił się jakiś mrok i nawet Muriel był w stanie to dostrzec. Tak, zdawał sobie sprawę, że Lucyfer trochę nienawidził się za to, co zrobił. Trudno było jednak wybaczyć komuś za samo poczucie winy, za którym nie szły żadne czyny.

- Straciłeś pamięć czy coś? – Muriel jęknął, nie mając siły na to wszystko. Nie miał siły na cały ten dzień. – Ale utrata pamięci nie zrobiłaby z ciebie prawiczka, więc o co tu, do Diabła, chodzi?

- Ja... – Lucyfer dukał, brzmiąc na całkowicie zagubionego. – Nie wiem o co chodzi – przyznał z rozbrajającą szczerością. – Nie wiem kim jesteś, co to za miejsce i kim są ci inni ludzie. Byłem po prostu na misji i... zobaczyłem tą... ścianę ciemności... czułem jej przyciąganie... później obudziłem się w wodzie i... i co to za miejsce? Nic z tego nie rozumiem. Widziałem tu ludzi jeżdżących na grzbietach demonów. Jak to możliwe? Przecież... Przecież my robimy wszystko, co możemy, żeby tylko się przed nimi uratować, a tutaj... to nie jest problem? Nie rozumiem... Nie rozumiem z tego nic...

Muriel przetarł twarz rękami. On niby miał rozumieć z tego coś więcej?

Uh, białe włosy Lucyfera. Jego brak wspomnień. Był na misji? Mówił o demonach, jakby się ich bał, zupełnie nie jak król Piekła. I nie wiedział czym jest bzykanie??

- Pherre – Muriel zwrócił się do królowej, nie odejmując dłoni od twarzy. – Powiedz mi, że to niemożliwe. Wiem, że czas w naszych światach płynie inaczej. Czy to możliwe, żeby on – wskazał Lucyfera machnięciem ręki, uważając jednak, żeby go przypadkiem nie dotknąć – pojawił się tutaj... z czasów przede mną?

- Niemożliwe – Pherre się nie rozwodziła. – Czas biegnie wolniej po tej stronie, ale nigdy nie biegnie nigdzie do tyłu. Skąd taki pomysł? – Chociaż kobieta powiedziała, że to „niemożliwe", ton jej głosu zdradzał, że ma nadzieję, że jednak się myli. Muriel czasem nienawidził tej jej fascynacji nauką. Zwykle za to ją lubił, ale nie w takich chwilach jak ta.

- To jedyne, co mi przychodzi do głowy – powiedział Muriel i przyjrzał się znów Lucyferowi. – Na jakiej misji byłeś? – zapytał go.

Anioł wyglądał jak zagubione i lekko przestraszone dziecko, ale posłusznie odpowiedział.

- Na misji odszukania kawałka ciemności, który pozwoliłby Stwórcy stworzyć nowy rodzaj istot.

Muriel wypuścił powoli powietrze z płuc. Albo bieg czasu w tył był jednak możliwy, albo Lucyfer zapomniał około dwustu pięćdziesięciu tysięcy lat swojego życia.

- I jak, misja się powiodła? – spytał.

Lucyfer pokręcił powoli głową.

- Wylądowałem tutaj.

Muriel przymknął na chwilę oczy. Wylądował tutaj. Aha. Kurwa. To by się zgadzało. Lucyfer nie wiedział, jak udało mu się zdobyć fragment ciemności do stworzenia ludzi, ale Muriel miał pomysł skąd mógł go wziąć. Wszystko pasowało aż zbyt idealnie.

- Dwieście pięćdziesiąt tysięcy lat temu koleś, na którego patrzysz wybrał się na misję – Muriel zwrócił się do Pherre – i wrócił z fragmentem ciemności, dzięki któremu Stwórca stworzył Ziemian.

- Ziemian? – powtórzyła królowa.

Muriel zamarł.

- Nie słyszałaś nigdy o Ziemianach? O ludziach?

Pherre zmarszczyła brwi.

- To jakieś inne określenie na anioły?

Muriel jęknął.

- Mówisz mi, że w tej chwili Ziemia nie istnieje?

- Ziemia... – królowa odezwała się z namysłem. – Mówisz o jednym z wymiarów świata po drugiej stronie? Tym, który wydaje się... niekompletny? Nie słyszałam nigdy o żadnych istotach, które by go zamieszkiwały.

To niestety też się zgadzało. Stwórca najpierw zbudował Ziemię, potem stworzył Ewę i Adama. Potem wciąż udoskonalał Parter, bo chciał, żeby był idealny.

- Dwieście pięćdziesiąt tysięcy lat. Jestem właśnie mniej więcej dwieście pięćdziesiąt tysięcy lat w przeszłości – zaczął mówić do siebie. – To znaczy, że jeszcze się nie urodziłem. To znaczy, że... że... gdybym tylko... – spojrzał na Lucyfera z milionem emocji kotłujących się i wzbierających w nim tak, że zrobiło mu się niedobrze. – Gdybym tylko cię zabił... – Wszyscy spojrzeli na niego na te słowa. Oczy Lucyfera otworzyły się szeroko, bardziej w zagubieniu niż ze strachu. – Albo gdybym... nie powiedział ci skąd możesz dostać kawałek ciemności... wtedy nie byłoby ludzi, nie byłoby potrzeby rozbudowywania świata... świat by mnie nie potrzebował... i to wszystko... wszystko by się nie wydarzyło...

Jak można było dokonać takiego wyboru? Zmienić bieg historii... Nie. Nie było żadnego wyboru, to było oczywiste.

Muriel wypuścił z ust drżący oddech, wbijając wzrok w posadzkę. Nie było wyboru. Gdyby zabił teraz Lucyfera albo powstrzymał go przed zdobyciem kawałka ciemności dla Stwórcy oznaczałoby to, że on, Muriel, nigdy nie przyszedłby na świat, bo w końcu został on stworzony tylko po to, żeby mogła powstać Ziemia i ludzie. Ale gdyby Muriel nigdy nie przyszedł na świat, nie byłoby go tu teraz żeby zabić Lucyfera albo powstrzymać go od wypełnienia jego misji. To była pętla bez wyjścia. Muriel zawsze wierzył, że cofanie się w czasie jest niemożliwe. Wszyscy tak uważali, włącznie ze Stwórcą. Może jednak wcale tak nie było. Może wszechświat zezwalał na podróże same w sobie, ale nie na zmienianie historii. Może tylko ta część była niemożliwa. Muriel nie mógł powstrzymać własnych narodzin, bo gdyby to zrobił, nie byłoby go tu, żeby je powstrzymać. Nie mógł więc nic zrobić. Lucyfer dostanie to, czego chce. Wszechświat od zawsze był po jego stronie. Czy był jakiś sens z tym walczyć?

Muriel podniósł się ze stopni tronowych, na które wcześniej opadł obok rozlanej kawy. Wstając, zachwiał się, bo od tego wszystkiego kręciło się mu w głowie. Choć nie powinno. W końcu przecież nic nie mógł zrobić. To nie tak, że miał jakiś wybór.

Ale jego wzrok padł na twarz Lucyfera. Na tą niewinną, niczego jeszcze nierozumiejącą twarz. Szeroko otwarte oczy anioła, który nie wie jeszcze, co to zło, ale niedługo sprowadzi je na świat. Najpierw zostanie stworzony Muriel – pierwsza żywa istota, która od momentu narodzin nie pozna niczego poza bólem. Potem przyjdą na świat ludzie – szczęśliwi na mgnienie oka. Potem Stwórca się załamie i wszystko posypie się jak lawina. Do świata wkroczy śmierć, choroba, ból i okrucieństwo. I wszystko to, wszystko, bo Lucyfer wróci ze swojej misji z kawałkiem ciemności w darze dla Stwórcy – kawałkiem ciemności, który bez żadnych wątpliwości podaruje mu królowa, być może w ramach wymiany za kawałek jego jasnej, fascynująco potężnej duszy. Tak się stanie i Muriel nic nie będzie mógł z tym zrobić nie niszcząc logiki wszechświata, która mówi – nie możesz cofnąć się w czasie i powstrzymać własnych narodzin. Przecież to nie było możliwe.

Ale te oczy. Te niewinne oczy Lucyfera, których Muriel nienawidził.

- Muriel!

- Paniczu!

Królowa i straże wykrzyknęli w panice i dopiero wtedy Muriel zauważył rękojeść miecza w swojej ręce, ostrze wycelowane w gardło białowłosego anioła.

Trząsł się. Serce waliło mu jak młotem. Nie myślał nawet o tym, że samym mieczem nie zabije Lucyfera. Nieważne. Mógł sekundę później wyciągnąć z kieszeni fiolkę demonicznej krwi, którą zawsze ze sobą nosił i polać trucizną jego rany. Nikt tutaj nie mógłby go uratować, bo nikt poza Muriel'em nie mógł tkać anielskich dusz. Lucyfer odszedłby zanim poznałby ból poczucia winy i zło tego świata, a Muriel nigdy nie musiałby znosić tysięcy lat cierpienia. Kogo obchodziła logika wszechświata?! Jeśli kosmos naprawdę sprzeciwiał się zmienianiu historii musiał sam go powstrzymać, bo Muriel nie miał siły nie spróbować zapobiec tej całej tragedii.

- To nie jest fair! – było pierwszymi słowami, które wyrwały się z jego ust przez zaciśnięte gardło i zagryzione zęby. Muriel zrobił krok do przodu, a jego miecz zatopił się lekko w skórze Lucyfera. – Poświęcenie jednej osoby dla dobra świata jest chore! – warknął. – Nie – sam sobie zaprzeczył. – Jest zajebiste. Zajebiście jest, kiedy ktoś poświęca się dla wyższego dobra. Ale... Ale ja... Nigdy się o to nie prosiłem! – nie mógł powstrzymać potoku słów, który się z niego wylał. Nigdy nie miał okazji wyrzucić Lucyferowi lub Stwórcy tego, co naprawdę czuł. Nie tak, nie tak szczerze i w całości. Teraz, choć białowłosy anioł patrzący na niego z przestrachem i niezrozumieniem nie mógł pojąć ani słowa z tego, co mówił, Muriel po prostu nie mógł utrzymać tego w środku już ani chwili dłużej. – Nie prosiłem o to, rozumiesz?! Poświęcenie jest zajebiste, wspaniałe, proszę bardzo! Proszę bardzo, poświęć się dla wyższego dobra, ale nie wciągaj w to innych! Ja jeszcze nie istniałem, rozumiesz? Nie było mnie na świecie, żebym zdążył go pokochać i chcieć się dla niego poświęcić zanim się urodziłem! Urodziłem się i nie miałem szansy go pokochać, niczego nie mogłem pokochać, bo nie daliście mi takiej możliwości! Dlaczego? Dlaczego?! Czemu nie mogłeś sam tego na siebie wziąć?! Czemu to musiałem być ja?! Sam mogłeś spróbować przyjąć tą klątwę i zobaczyć jak to jest! Nie zrzucać jej na kogoś innego! Kogoś, kto jeszcze się nie urodził!

Słowa wylewały się z niego potokiem. Nie był w stanie, ani nie miał nawet siły próbować ich powstrzymać. Czubek ostrza miecza wbijał się w gardło Lucyfera, a jego krew sączyła się powoli z płytkiej rany pozostawiając rażąco czerwony ślad wzdłuż białej jak śnieg szyi, wsiąkając w jasną tkaninę anielskiego stroju sprzed wieków.

Jego oczy były szeroko otwarte w przestrachu, ale przede wszystkim też w zdumieniu. No tak. Anioł nie był nigdy jeszcze świadkiem morderstwa, nigdy nie słyszał o takiej koncepcji. Jedyną formą zła jaką znał były demony. Ale to były bezmyślne zwierzęta, lub, jak niektórzy woleli o nich myśleć, czysta esencja ciemności, przeciwieństwo życia, ucieleśnienie śmierci. Zabijanie leżało w ich naturze – nie stały za nim żadne złe intencje. Muriel jednak był w tej chwili pełen złych intencji. Chciał zemsty. I chciał ucieczki. Chciał się nigdy nie urodzić. Jeśli wszechświat nie miał zamiaru pozwolić mu na łamanie swoich praw, musiał sam go powstrzymać.

Może to tłukące się mu w piersi serce było odpowiedzią wszechświata, przestrogą. Może jeśli spróbuje rozpłatać Lucyferowi gardło, padnie martwy zanim mu się to uda.

Poczuł, że na usta wpływa mu uśmiech. Pewnie był to ten sam uśmiech szaleńca, który wszedł mu w krew przez te wszystkie lata. Nie mógł powstrzymać się od spojrzenia w stronę Pherre.

- To będzie najciekawszy eksperyment w historii – powiedział, a buzująca w nim adrenalina zmieniła ton jego głosu, nadając mu barwy, której nigdy jeszcze nie słyszał we własnych ustach.

Oczy Pherre były równie szeroko otwarte, jak Lucyfera. Była pewnie przerażona i wściekła, że zamierzał zabić jej nowego gościa zza granicy świata. Pewnie ich zaskakująco przyjacielska znajomość skończy się tego dnia, jeśli kosmos oszczędzi Muriel'owi życia i jeśli, oczywiście, jego plan nie do końca zadziała i po powstrzymaniu swoich narodzin nie zniknie z tego świata.

Godząc się z tym i oddychając ciężko od nadmiaru adrenaliny, zwrócił się znów w stronę Lucyfera. Zacisnął mocniej palce na rękojeści miecza. Krótka myśl przewinęła się przez jego świadomość – nigdy nikogo nie zabił własnymi rękami. Owszem, próbował, w tym samego Stwórcę, ale nigdy tak naprawdę tego nie zrobił. Nie żeby ten fakt miał go teraz powstrzymać...

- Muriel, nie! – wykrzyknęła Pherre. Strażnicy złapali za swoją broń, ale nie byli w stanie nic zrobić, kiedy Muriel stał tak blisko Lucyfera. – Poczekaj chwilę! – Królowa była zdeterminowana go powstrzymać, ale nie zrobiła kroku w jego stronę.

- Poczekać chwilę? – Muriel przecedził przez zęby. – Ten facet jest odpowiedzialny za wszystko, co poszło nie tak w moim życiu! I za wszystko, co poszło nie tak w planie Stwórcy! Za upadek ludzkości! Za powstanie Piekła! Wszystko w moim świecie jest takie, jakie jest właśnie przez niego! Zabicie go tu i teraz może powstrzymać to wszystko, a ty mówisz mi, żebym „poczekał"?!

- To... – Pherre zawahała się, stojąc i mrugając z lekko uchylonymi ustami. – To brzmi bardzo ciekawie, Muriel, musisz mi opowiedzieć! – wykrzyknęła. – Czemu jeszcze mi o tym nie opowiedziałeś?? Albo o tych całych ludziach, żyjących na tej Ziemi, o której wspomniałeś? Myślałam, że mówimy sobie wszystko – stwierdziła, chyba poważnie obrażona.

- Haa? – Muriel odkrzyknął w jej stronę. – A kim my niby jesteśmy, jakimiś najlepszymi przyjaciółmi??

Pherre wciągnęła gwałtownie powietrze z szeroko otwartymi oczami.

- A nie?? – Teraz już zdecydowanie była oburzona. – Codziennie robię ci kawę! Myślisz, że dla kogoś innego oparzyłabym się tym wrzątkiem dwadzieścia razy??

Muriel chciał się dalej sprzeczać, ale uświadomił sobie nagle, że jednocześnie przykłada komuś miecz do gardła grożąc mu śmiercią i sprzecza się ze swoją znajomą o status ich osobistych relacji. Nie brzmiało to jak dwie rzeczy, które powinno się robić jednocześnie.

- Czego ode mnie chcesz? – niemal jęknął w jej stronę z frustracji i czystych emocji całego tego dnia. – Mam „poczekać" i co? Porozmawiamy o tym? Ja nie chcę rozmawiać, tylko naprawiać świat! A zabicie tej jednej osoby, uwierz mi, może naprawdę dużo naprawić. Anioły mogą sobie żyć ze Stwórcą w Niebie. Nikt nie potrzebuje ludzi, Ziemi, Piekła, Czyśćca, i przy tym wszystkim chorób, śmierci, wojen... mnie... i jeszcze jakiegoś miliona innych rzeczy, do których doprowadziło stworzenie Ziemii.

Pherre zamrugała.

- ...ciebie?

- Co mnie? – warknął Muriel.

- Powiedziałeś, że nikt nie potrzebuje Ziemi, Piekła, Czyśćca, chorób, śmierci, wojen i ciebie. Nie wiem czym jest połowa tych rzeczy, ale stawianie ciebie koło wojen, śmierci i chorób nie brzmi... dobrze? – Pherre zrobiła krok w jego stronę. – I czy ja dobrze rozumiem, że zabijając tego anioła – wskazała na Lucyfera – masz nadzieję... wyeliminować to wszystko? W tym... – mówiła coraz ciszej, a ostatnie słowo wypowiedziała niemal szeptem – ...siebie?

Muriel zmarszczył brwi. Oczywiście, że miał taką nadzieję. Ludzie dwudziestego pierwszego wieku mogli sobie żartować, że urodzenie się nie było najlepszą rzeczą jaka może spotkać człowieka, ale do nikogo chyba nie odnosiło się to tak trafnie, jak do Muriel'a. Śmierć, musiał przyznać, nie była najlepszą perspektywą, ale nieurodzenie się? Brzmiało jak najlepsza możliwa opcja.

Nie odpowiedział, tylko rzucił Pherre twarde spojrzenie. Wiedział, co robi. Chyba.

- Muriel... Poczekaj. Naprawdę lepiej najpierw o tym porozmawiać – powiedziała królowa. – Obiecuję, na swoje życie, że jeśli ten anioł naprawdę zasługuje na śmierć, nie powstrzymam cię. Chcę tylko zrozumieć dlaczego to robisz. Jeśli faktycznie nie uważasz nas za przyjaciół – przy tych słowach, Muriel by przysiągł, niemal wydęła wargi jak obrażony dzieciak – to chociaż z perspektywy, jak to powiedziałeś, najlepszego eksperymentu w historii, muszę wiedzieć o co chodzi. Inaczej to będzie bardzo kiepski eksperyment.

Muriel otworzył usta, ale zaraz je zamknął. No, było to całkiem logiczne. Do tej pory podejrzewał, że jeśli tylko opuści miecz, żeby „porozmawiać" na spokojnie z Pherre, strażnicy rzucą się na niego, albo królowa sama go unieruchomi lub nawet zabije. Mógł całkiem ją lubić jako osobę, ale to nie oznaczało, że jej ufał, a nie sądził, żeby pozwoliła mu zabić drugiego anioła w historii, który pojawił się po tej stronie. Ta gadka o najciekawszym eksperymencie chyba jednak ją zaciekawiła, a chociaż nie do końca ufał samej Pherre, całkowicie wierzył w jej ciekawość, którą zawsze stawiała na pierwszym miejscu.

W końcu opuścił miecz.

- Możemy porozmawiać – powiedział i chociaż wciąż był zdeterminowany, żeby ostatecznie zrobić to, co zamierzał zrobić, kiedy przytroczył swój miecz do pasa poczuł, że odsuwa się o krok od swojego celu i daje wszechświatowi przewagę. – Ale przysięgam, nieważne co pomyślisz po wysłuchaniu tej całej historii, i tak spróbuję naprawić dzisiaj świat. – Kącik ust podniósł się mu do góry mimowolnie. – Może pójdzie mi lepiej niż kiedy próbowałem go zniszczyć.

______

- Wasz Bóg to okrutny stwórca.

Pherre siedziała naprzeciwko niego w ich pałacowym laboratorium ze wzrokiem utkwionym w niczym konkretnym. To były jej pierwsze słowa po wysłaniu historii Muriel'a i ludzkości.

- Nie do końca. – Muriel skrzywił się wypowiadając te słowa, bo nienawidził faceta, ale jeśli nie chciał kłamać, musiał przyznać ten fakt. – Nie wiedział, jak się to skończy. Nie spodziewał się, że coś, co dla niego było tylko... niedogodnością, dla mnie będzie nie do zniesienia. W końcu wszystko co robił, robił po raz pierwszy w historii.

Pherre odchyliła się na oparcie swojego laboratoryjnego fotela na kółkach i uniosła wzrok na sufit.

- Co nie zmienia faktu, że naprawienie błędu zajęło mu dwieście pięćdziesiąt tysięcy lat – powiedziała. – Może dla takiej potężnej i wiecznej istoty to tylko mgnienie oka, ale dla nas, nawet dla nieśmiertelnych, to brzmi jak wieczność. A ból potrafi sprawić, że wieczność staje się niczym w porównaniu z sekundą cierpienia.

Muriel mimowolnie wydał z siebie parsknięcie.

- Pierwszy raz od kiedy cię poznałem brzmisz jak prawdziwa królowa. Przydałoby ci się takie ładne przemawianie na jakichś ważnych uroczystościach. A ty wolisz siedzieć tu zamknięta tygodniami. – Rozejrzał się po laboratorium.

- Ładne przemowy nie uratują tego świata od końca – stwierdziła trzeźwo Pherre. I miała rację. Świat po tej stronie powoli się rozpadał, znikając kawałek po kawału w wyrwanych z istnienia dziurach nicości i nikt nie wiedział dlaczego, ani jak temu zaradzić. Polityka z pewnością nie mogła nikogo uratować od takiej prostej, naturalnej katastrofy. Nauka miała przynajmniej szansę.

- Widzisz – powiedział Muriel, krzyżując nogi i opierając głowę o oparcie swojego fotela naukowca. – Ty próbujesz uratować swój świat przed nicością. Ja próbuję uratować mój przed tysiącami lat bezsensu.

- Nie mówiłeś, że Ziemia jest tysiąc razy piękniejsza i ciekawsza od Nieba? I że ludzie są lepsi od aniołów? – Oczy Pherre błyszczały jednocześnie uporem i odrobiną przebijającej się ponad wszystko ciekawości. – A ty chcesz powstrzymać ich stworzenie. I przy okazji stworzenie siebie.

Muriel wzruszył ramionami, jednocześnie poprawiając się na siedzeniu niekomfortowo. Cała ta rozmowa była dla niego dziwna.

- Ziemia może być piękna a ludzie genialni, ale to nie zmienia faktu, że wyszło z tego wszystkiego więcej bólu i zła niż dobrego. Uwierz mi, wasze wojny i pół-legalne niewolnictwo nie dorastają drugiej wojnie światowej do pięt, a to tylko jeden przykład, których mógłbym wymienić milion. Czym bardziej genialni są ludzie, na tym genialniejsze sposoby potrafią się zabijać. Po co to wszystko, skoro możemy mieć prosty świat, w którym anioły walczą tylko z demonami i nikt nie musi dowiedzieć się, co to zdrada, głód albo komory gazowe.

Pherre przekrzywiła głowę. To wszystko było z pozoru zwykłą filozoficzną dyskusją, którą mógłby prowadzić ktokolwiek. Tyle, że wynik tej dyskusji miał potencjał zmienić losy całego świata. Muriel nie sądził, że ktokolwiek zdoła go przekonać, że warto zostawić wszystko tak, jak jest. W końcu, lepiej niż większość aniołów, wiedział czym jest ból i mógł go oszczędzić setkom i tysiącom pokoleń jeszcze nienarodzonych ludzi.

- Zdajesz sobie sprawę, że masz zamiar zdecydować w imię miliardów istot o tym, czy powinny przyjść na świat? Co daje ci takie prawo? – spytała Pherre. Nie wypowiedziała jednak tych słów jak oskarżenia. W jej ustach brzmiało to jak najzwyklejsze w świecie pytanie.

- Prawo, mówisz... – Muriel kopnął leżącą na podłodze probówkę. – A co daje Stwórcy takie prawo? On też zdecydował w ich imieniu o tym, że ich stworzy. To ta sama rzecz. Nikt nie ma prawa decydować o tym za kogoś. Ale nie da się też spytać kogoś, kto jeszcze się nie urodził czy chce przyjść na świat. Więc tak czy tak to ci, którzy już tu są muszą podjąć za nich decyzję. I to będzie albo moja wersja, albo Stwórcy. Albo przyjdą na świat, albo nie. Tak czy tak, nie oni decydują.

- Hm. – Pherre pokiwała głową. – To prawda. Wszyscy ciągle decydują za innych o sprowadzeniu ich na świat i nikt tego z reguły nie kwestionuje. Za to odebranie komuś życia już jest mocno kwestionowane. – Podparła brodę na ręce i wbiła w Muriel'a zamyślony wzrok. – Jeśli faktycznie zabijesz tego anioła, będziesz prawdopodobnie jedyną istotą w historii, która zdecyduje o tym czy przyjść na świat.

- Hm. – Muriel uśmiechnął się jednym kącikiem. Ciekawa myśl. – To byłoby całkiem ciekawe, nie? Nie chciałabyś zobaczyć na własne oczy czegoś takiego? – Uniósł brew. Chociaż z nią dyskutował, Muriel naprawdę nie wierzył, że przekona Pherre do swojego zdania jakimś filozoficznym, moralnym argumentem. Jeśli coś miało zmienić jej zdanie to nauka. Miałaby przepuścić szansę zobaczenia na własne oczy jak ktoś powstrzymuje swoje narodziny? Nikt nie wiedział, co się stanie. Czy po prostu zniknie? Padnie martwy? Historia świata rozdzieli się na dwie wersje wydarzeń? Nikt nie mógł mieć pojęcia i to musiało być dla takiego naukowca jak Pherre fascynujące. – Co powiesz na najciekawszy eksperyment w historii? – Posłał królowej uśmiech, podobny do tych, których nauczył się pracując z nią przez ostatnie miesiące i odkrywając nowe rzeczy na temat własnych umiejętności i fizycznych praw tego świata.

Pherre nie oddała jednak podekscytowanego uśmiechu. Wyprostowała się w swoim fotelu, spojrzała na niego z powagą, którą rzadko się widziało na jej twarzy i zadała mu jedno pytanie.

- Jesteś nieszczęśliwy, Muriel? – Jej wzrok wydawał się naprawdę smutny.

Muriel zamarł. Co jego szczęście lub nieszczęście miało tu do rzeczy? W tej dyskusji było tylko miejsce na filozofię i naukę.

- Jesteś nieszczęśliwy, teraz? – Pherre znów spytała. – Dużo wycierpiałeś, rozumiem, że z tymi wspomnieniami nie da się tak łatwo pogodzić, ale... jesteś nieśmiertelny, Muriel. Te tysiące lat, kiedy chciałeś tylko umrzeć to mnóstwo czasu, ale możesz przeżyć kolejne tysiące, miliony, a nawet miliardy lat. Może jeszcze być warto. Jeśli nigdy się nie urodzisz, nigdy się nie dowiesz. Ja też... – Znów opadła na fotel i wbiła wzrok w sufit, po jej policzku stoczyła się łza. Muriel zamarł. Nigdy nie widział, żeby płakała. – Był taki czas, kiedy też myślałam, że wolałabym nie żyć. Zrobiłam to, o czym rozmawialiśmy. Zdecydowałam za kogoś o tym, żeby przyszedł na świat. Urodziłam dziecko. Wbrew prawu, moralności i jakiejkolwiek logice, kiedy dowiedziałam się, że przez mój głupi romans w moim ciele rośnie nowe życie... nie umiałam podjąć decyzji zanim było już za późno. Niecałe sto lat później musiałam patrzeć jak moje dziecko, które skazałam na śmierć pozwalając się mu urodzić, umiera. Uwierz mi, wtedy też myślałam, że wolałabym nie istnieć. – Spojrzała na Muriela. – To było setki lat temu i od tego czasu nie przestałam o tym myśleć, ale... Nie żałuję, że tu jestem. Jest tyle rzeczy, których bym się nie dowiedziała, tyle ludzi, których nigdy bym nie spotkała, gdybym rzuciła się w nicość, bo życie po stracie tak bolało. Nie jestem tobą, a nasze sytuacje są inne, ale jestem prawie pewna, że z każdym dniem, rokiem, stuleciem będzie bolało coraz mniej. Nie zagwarantuję, że za tysiąc lat stwierdzisz, że było warto, ale jeśli wymażesz się dzisiaj z historii świata... nigdy się tego nie dowiesz. A masz przed sobą tyle czasu, żeby znaleźć coś lub kogoś, dla kogo okaże się, że jednak było warto. – Uśmiechnęła się jednym kącikiem. – Może nawet kiedyś się w kimś zakochasz. – Poruszyła brwiami, jakby nie skończyła właśnie poważnego monologu, który miał go przekonać do nie unicestwienia się.

Muriel przewrócił oczami.

- Dokąd nie pójdę, ludziom tylko jedno w głowie – stwierdził. – Nawet w tym błogosławionym świecie wiecznego dziewictwa ktoś próbuje wcisnąć mi miłość. Nie wierzę.

Pherre wzruszyła ramionami.

- Ja się raz zakochałam, stąd dziecko, i było całkiem fajnie.

Muriel potrząsnął głową, częściowo rozbawiony, częściowo po prostu nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Zacisnął mocno powieki, bo z jakiegoś powodu lekko szczypały go oczy.

- Czemu to robisz? – spytał. To nie miało sensu. – Nie chcesz zobaczyć, co się stanie, kiedy go zabiję?

Muriel drgnął i zamrugał, kiedy usłyszał jak Pherre wybucha śmiechem.

- Żartujesz? – odezwała się. – Niczego nie chcę bardziej niż zobaczyć, co się stanie! To najciekawsza rzecz jakiej kiedykolwiek mogłabym bym świadkiem! Nie tylko cofnąłeś się w czasie, ale możesz też zmienić historię? I to wywołując kompletny paradoks?? Oddałabym koronę, żeby to zobaczyć!

Muriel zmrużył powoli oczy, zmieszany.

- Czyli... dlaczego próbujesz mnie przekonać, żebym tego nie robił? – Uniósł brew. – Bo bardziej ciekawi cię jak będzie wyglądać Ziemia? – próbował zgadnąć.

Pherre spojrzała na niego jak na idiotę.

- Z której strony jakiś nowy wymiar z ludźmi, którzy wyglądają trochę jak my, trochę nie jak my, mogą umrzeć dwa razy i za pierwszym razem trafiają po prostu do jeszcze innego wymiaru jest ciekawszy od... ok, to brzmi całkiem ciekawie... Ale wiadomo, że nic nie jest ciekawsze od cofania się w czasie i łamania praw fizyki!

Muriel zmrużył oczy jeszcze bardziej.

- Więc... dalej nie wiem, o co ci chodzi. – Powoli nabierał ochoty się poddać.

Pherre powoli pokręciła głową, jakby nie rozumiała, jak może mu umykać coś tak oczywistego. Ale czym niby było to coś oczywistego? Muriel nie miał pojęcia jak działają te trybiki w jej głowie. Westchnął.

- Czego chcesz, Pherre? – odezwał się, już tym zmęczony. – Poważnie, po prostu powiedz mi, co takiego chcesz, co jest lepsze od najciekawszego eksperymentu w historii i naprawienia mojego świata. Proszę bardzo, wytłumacz mi, bo nie rozumiem.

Pherre wypuściła z ust jeszcze głębsze westchnienie niż on.

- Nie wiem jak się czuć z faktem, że tego nie rozumiesz – mruknęła, a potem zmrużyła oczy i spojrzała na niego, jakby brakowało mu rozumu. – Chcę – skrzyżowała ręce na piersi – mojego przyjaciela.

W laboratorium zapadła cisza. Tylko fotel Muriel'a wydał z siebie głośniejsze skrzypnięcie, kiedy anioł momentalnie przerwał lekkie bujanie się w siedzisku.

- Chcę – powtórzyła Pherre, teraz prosto w jego oczy, które uniósł na nią w zaskoczeniu – mojego przyjaciela żywego. – Pochyliła się w fotelu, wyciągnęła rękę i Muriel poczuł dotyk na czubku głowy. Potem jej palce mierzwiące mu krótkie, czerwone włosy. Nigdy czegoś podobnego nie zrobiła, bo wiedziała, że nie lubił fizycznego kontaktu. – Tym przyjacielem, o którym mówię, jesteś ty. Jeśli tego też nie załapałeś. Chcę, żebyś żył. Nie chcę, żebyś umarł. Po prostu. Czemu myślisz, że tak po prostu pozwoliłabym ci się zabić? Nie chcę, żebyś umierał. Tak trudno to zrozumieć?? Szczerze – zagryzła mocno wargi – powoli kończą mi się argumenty i zaczynam panikować. Nie wiem czy da się jakoś logicznie to uzasadnić. Może i twój świat będzie miał się lepiej, kiedy go „naprawisz". Może to nie jest moralne cię powstrzymać, ale... no wybacz mi, że nie jestem doskonałym człowiekiem i stawiam tych, na których mi zależy na pierwszym miejscu.

W pomieszczeniu znów zapadła cisza. Muriel poczuł jak dotyk Pherre na jego włosach znika i zauważył w szoku, że chłód, który pozostał po jego braku nie jest przyjemny. Że po raz pierwszy dotyk okazał się lepszy niż jego brak.

Pherre nie mogła kłamać, bo miała absolutną rację. Nie było niczego ciekawszego, z naukowego punktu widzenia, niż łamanie praw fizyki, i nie było bardziej podstawowego prawa wszechświata niż to, które kazało czasowi biec naprzód, a paradoksom pozostać teoretycznymi pytaniami. I mimo to próbowała go powstrzymać. Skoro nie mogło chodzić o nic logicznego, musiało chodzić o uczucia. A Muriel... Muriel nigdy nie spodziewał się, że ktokolwiek mógłby kiedykolwiek czuć wobec niego jakiekolwiek uczucia. Nie był w stanie podnieść wzroku utkwionego w ziemi, ani opuścić o milimetr rozszerzonych w szoku powiek. Nie mógł się poruszyć. Ktoś powiedział mu, że mu na nim zależy i zaskoczyło go to bardziej niż odkrycie, że cofnął się o dwieście pięćdziesiąt tysięcy lat do przeszłości.

Zegar na stole laboratoryjnym nie przestawał tykać, a cisza przeciągała się w nieskończoność, bo Muriel siedział tylko w swoim fotelu i wbijał wzrok w przeskakujące wskazówki. Pherre chodziła po pomieszczeniu, omijając jak co dzień chaotycznie porozrzucany sprzęt, co jakiś czas wpadając na coś lub coś przewracając i klnąc cicho pod nosem na martwych bogów i skalaną krew. To wszystko było z jej strony nerwowym oczekiwaniem na jego decyzję, co Muriel w końcu już rozumiał, i była to najdziwniejsza myśl na świecie.

Ktoś wolał, żeby się urodził. Ktoś w tym wszechświecie nie miałby się lepiej, gdyby nigdy nie przyszedł na świat.

Ktoś się o niego martwił. Ktoś martwił się o niego na tyle, żeby nie móc usiedzieć na miejscu ze zdenerwowania.

- Ał! – Pherre kopnęła mały stołek, o który się potknęła po raz kolejny. – Na moje niepokalane poczęcie! – zaklęła, trzeba było przyznać, oryginalnie. – Wiesz już, co chcesz zrobić? – Wbiła w niego nerwowe spojrzenie.

Muriel wziął głęboki oddech, dziwiąc się, kiedy poczuł, że drży. Otworzył usta i odezwał się głosem tak dziwnym, jakiego jeszcze w swoich ustach nie słyszał.

- Ja... dobrze. – Przełknął ślinę, bo gardło miał suche jak papier. – Dobrze. Powiem ci, co musimy zrobić. Co przynajmniej myślę, że musimy zrobić, żeby ta misja Lucyfera się udała.

Oczy Pherre rozjarzyły się iskrami ulgi i podekscytowania. Muriel opadł na oparcie fotela, czując się fizycznie wyczerpany, choć od godziny siedział tylko w fotelu.

Przegrał. Przegrał z wszechświatem i ten wcale nie musiał go zabić, ani inaczej unicestwić, żeby powstrzymać go od zmienienia historii. Wystarczyło, że wysłał mu coś bardzo prostego.

Jego pierwszego przyjaciela.

Nie wiedział wtedy jeszcze, że niedługo przyjdzie mu stracić tego przyjaciela. I że jego świat nie rozpadnie się z tego powodu, bo w międzyczasie pozna kogoś jeszcze. Kogoś, kogo pokocha o wiele bardziej i zupełnie inaczej. Jednego niepozornego, choć uzbrojonego po zęby, dzieciaka, z którym nawet spędzenie miesięcy w więzieniu jakimś cudem nie będzie straconym czasem.

***

Zrobili to, co Muriel zgadywał, że powinni zrobić. Dokonali wymiany. Kawałek ciemności za kawałek duszy Lucyfera. Oczywiście, Pherre nie była na tyle nierozsądna, żeby oddać kawałek swojej duszy. Razem z Muriel'em stwierdzili, że dusza demona nada się równie dobrze. Zdaniem Muriel'a miało to więcej sensu, jeśli chcieli odtworzyć faktyczny bieg wydarzeń, bo substancja użyta do stworzenia Ewy i Adama wydawała się nieco inna niż ta, z której składała się dusza ludzi z tej strony. Poza tym, Pherre wciąż była królową swoich ludzi i wolała nie dawać obcej stronie czegoś tak potężnego jak kawałek własnej duszy, czy nawet duszy kogoś ze swoich poddanych. Chodziło przecież tylko o to, żeby demony nie atakowały Ziemian.

Kolejną rzeczą, którą zrobili było usunięcie wspomnień Lucyfera. W końcu dowiedzieli się jak zrobić coś takiego podczas swoich eksperymentów, a przecież Lucyfer miał nie pamiętać o tym, że istnieje jakiś drugi świat i skąd zdobył kawałek ciemności. Wszystko musiało się zgadzać, jeśli Muriel miał przyjść na świat, a poza tym, kto by chciał, żeby tamta strona wiedziała o tym świecie? Muriel z pewnością nie. Bez skrupułów więc sięgnął w głąb nici duszy anioła i wyszarpnął z nich wspomnienia ostatnich dni. Wiedział, że Pherre najchętniej gościłaby Lucyfera dłużej, bo nie dość, że idiota był dla niej fascynującym obiektem badań, to jeszcze był... cóż... dość czarujący, jak to stwierdziła, ale nie było o tym mowy.

Muriel widział, że coś nie coś między nimi iskrzyło, szczególnie, że – uświadomił sobie po jakimś czasie – Lucyfer dopiero co dowiedział się o istnieniu kobiet i ewidentnie wszystkie się mu podobały, ale nie było mowy, żeby ich romans zniszczył całą historię. Może i obiektywnie dobrze by się to skończyło, gdyby władcy – no, w przypadku Lucyfera właściwie przyszli władcy – z dwóch światów się w sobie zakochali, politycznie rzecz biorąc, ale taka ingerencja oznaczałaby, że wszystko by się inaczej potoczyło, a Muriel w końcu zdecydował, że jednak spróbuje pożyć trochę dłużej.

Usunął jego wspomnienia, a potem zaniósł go nieprzytomnego za granicę świata. Ułożył go na czarnej, pylistej ziemi otchłani, w której dźwięczała tylko cisza mówiąca o obecności demonów. Nie sądził, że go zjedzą, jeśli po prostu go tu zostawi, bo chyba kosmos mógł zrobić chociaż tyle, żeby uniknąć paradoksu, ale mimo wszystko nie zawrócił na pięcie od razu.

Przełknął ślinę i ukucnął przy nieprzytomnym aniele. Kiedy spał, wyglądał jeszcze bardziej niewinnie.

- Mógłbym cię polubić – szepnął, chociaż mężczyzna nie mógł go usłyszeć. – Moglibyśmy zostać przyjaciółmi, gdybyś ty został taki... niewinny – mruknął. I wiedział, że była to prawda. Te parę dni, które spędził w laboratorium z Pherre i Lucyferem były zaskakująco miłe. Anioł, któremu wyjaśnili może dziesięć procent z tego, co się działo, nie wydawał się mieć w sobie krzty złych intencji. Był jak niewinne, nierozumiejące zawiłości świata dziecko. Muriel niemal współczuł mu, patrząc teraz na tą jego spokojną twarz pogrążoną we śnie.

Wstał i rzucił mu ostatnie spojrzenie. Zdziwił się, kiedy sobie uświadomił, że w głębi duszy, nie życzy mu źle. Wiedział, że jego też czeka dwieście pięćdziesiąt tysięcy trudnych, chaotycznych lat i pomyślał, że może im obu przyda się trochę dobrych życzeń.

- Powodzenia – mruknął i odwrócił się w stronę zakrzywionej ściany ciemności, która zachęcała go swoim przyciąganiem do powrotu do normalnego życia. Do jego zamku, służby, Pherre i ich o wiele zbyt zabałaganionego laboratorium.

Tuż przed tym jak zrobił ostatni krok w stronę Granicy, pomyślał o kawałku ciemności, ściskanym przez nieprzytomnego Lucyfera w ręce, wyciągniętym wprost z ciała demona rękami Pherre, i przeszło mu przez myśl jedno pytanie.

Jak Stwórca będzie w stanie utkać coś z ciemności?

To już nie było jednak jego zmartwienie. Zrobił wystarczająco. Niech kosmos zajmie się resztą.

***

Caell miał łzy w oczach.

- Czemu płaczesz? – Muriel zamrugał, zmieszany.

Caell otworzył usta, zamknął je, a potem... rzucił się mu na szyję. Oboje przewrócili się na ziemię, Muriel wylądował na plecach, Caell – na nim.

- No przecież to takie smutne! – jęknął w jego szyję. – Że chciałeś... chciałeś się... Nie urodzić? I że nie przyszło ci do głowy, że twoja przyjaciółka może nie chcieć, żebyś umarł?

Muriel mimowolnie lekko się zaśmiał.

- Na tym się skupiłeś? Nie na tym, że prawie zabiłem ci dziadka? – spytał, odruchowo wplatając palce w dłuższe włosy Caell'a i bawiąc się nimi. Uświadomił sobie, że daleko zaszedł od tego pierwszego razu, kiedy Pherre zmierzwiła mu włosy i nie wzdrygnął się na czyjś dotyk.

- No... – Caell dalej mówił do jego szyi, leżąc na nim chyba bez zamiaru zejścia. – Rozumiem, czemu chciałeś go zabić? I cieszę się, że nie zabiłeś. Chciałbym podziękować Pherre...

- Pherre nie żyje. – Muriel'a za każdym razem bolała ta myśl, ale był w stanie bez niej żyć. Nie wiedział, czy byłby w stanie żyć bez Caell'a.

- Wiem – mruknął smutno jego przyjaciel. – Więc Theo to dziecko twojej najlepszej przyjaciółki i twojego największego wroga, hm?

Muriel wzruszyłby ramionami, gdyby nie leżał przygwożdżony do ziemi przez Caell'a.

- Raczej eksperyment. Udany. Da się stworzyć potomków obu ras, których nie może zabić ani jad demonów, ani anielska krew. Najpotężniejsze możliwe istoty. Nawet bogów można zabić. Jego nie.

- Wow... – Caell westchnął z podziwem.

- I jeszcze jedno – umysł Muriel'a, otępiały po miesiącach zamknięcia w celi, nie zdążył go powstrzymać przed wypowiedzeniem następnych słów – nazwałeś Pherre moją najlepszą przyjaciółką. Chyba zapomniałeś o sobie.

Kiedy tylko to powiedział, poczuł jak jego serce przyspiesza. Co gorsza, Caell z pewnością mógł to poczuć, skoro leżał całkowicie do niego przyciśnięty.

Dzieciak poderwał głowę. Jego duże srebrne oczy błyszczały w ciemności. Usta rozciągnęły się mu w uśmiechu. Muriel nie wytrzymał i odwrócił wzrok.

- Naprawdę? – Caell brzmiał o wiele zbyt radośnie jak na ich całą ogólną sytuację.

- Poniosło mnie – Muriel odmruknął, uparcie wbijając wzrok w ścianę celi i odwracając głowę.

Caell prychnął i ułożył znów czoło w zagłębieniu jego szyi, jakby leżenie na kimś plackiem było zupełnie normalne. Cóż, przez tą małą przestrzeń celi ostatnio faktycznie było to dla nich dość normalne.

- I co, Pherre miała rację? – spytał. Muriel zmarszczył brwi, przez chwilę nie wiedząc do czego odnosiło się to pytanie. Czy Pherre miała rację, że warto było żyć? – Czy miała rację, że kiedyś się zakochasz? Po włosach zgaduję, że nie – zaśmiał się cicho Caell.

Muriel zesztywniał. Serce zdradziło go, nagle przyspieszając.

- Hah... – prychnął, chociaż całe ciało zapiekło go nagle gorącem. – Ty też tylko o tym? – rzucił szybko, ale jego ton zabrzmiał nerwowo. – Nigdy w życiu.

Eh, czemu? Dlaczego serce biło mu tak szybko?

Caell nie od razu odpowiedział. Za to jego dłoń powędrowała w okolice jego klatki piersiowej. Muriel poczuł jak serce tłucze się mu w piersi tuż pod palcami anioła.

- Huh? – Caell odezwał się, brzmiąc na zaskoczonego. – Huh, kłamiesz – stwierdził.

Muriel przełknął ślinę.

Nie? Nie kłamał. Przecież mówił prawdę.

- Oo, kochałeś się w Pherre? – Caell uniósł znów głowę, opierając się łokciem o ziemię. – Heh, może dlatego nie chciałeś, żeby zeszła się z Lucyferem? – poruszył brwiami.

Muriel zmarszczył brwi, bo to było tak absurdalne, że nawet go to nie rozśmieszyło.

- Nie kochałem się w Pherre – stwierdził oczywistość i w tym zakresie całkowicie sobie samemu wierzył. Zresztą, przecież nigdy się w nikim nie zakochał. Nawet nie wiedział, jakie to uczucie.

- To może... w Lucyferze? – Caell podsunął z rozbawionym uśmiechem.

Muriel aż wzdrygnął się na tą myśl.

- Za takie bluźnierstwo zasługujesz na to więzienie.

Caell się roześmiał, potrząsając głową, a jego świetlisto-różowe włosy zamigotały anielskim blaskiem mimo braku światła.

Hm, to było ciekawe, że mógł wyglądać tak bardzo jak anioł, a jednocześnie tak inaczej. Średniej długości włosy nadawały mu odrobinę ludzkiego wyglądu, bo były bezpośrednim zaprzeczeniem kultury piekielnej arystokracji, jego szczupła sylwetka odbiegała od „ideału" uznawanego przez wyższe sfery zarówno Piekła, jak i Nieba. Mimo to w jego rysach brakowało ludzkiej niedoskonałości, która pozwoliłaby pomylić go z mieszkańcem Ziemi, a jego oczy błyszczały czystym światłem. Huh, ciekawe jak wyglądałby, gdyby były innego koloru. Gdyby kiedyś upadł, te znajome, śliczne oczy kojarzące się z anielskim kryształem zastąpiłyby doskonale czarne lustra.

- Mam nadzieję, że nigdy nie upadniesz... – wymsknęło mu się.

Dopiero, kiedy Caell zamrugał i poderwał się niemal do siadu na jego kolanach, Muriel uświadomił sobie, jak to zabrzmiało i oblał się rumieńcem. Tak, nawet sam przed sobą przyznał, że to był ewidentnie rumieniec. Przecież to brzmiało jakby... jakby... Jakby był zazdro—

- Tak źle mi życzysz? – oburzył się Caell.

- Huh? – Muriel też powoli podniósł się do siadu, mrugając. – Oh. – No tak. Może to nie brzmiało tak ewidentnie, jakby był zazdrosny. Czemu przyszło mu to do głowy? – Nie życzę ci źle – postanowił mówić cokolwiek, byle zetrzeć ten rumieniec z twarzy. – No właśnie... dobrze ci życzę. Seks... zakochiwanie się... miłość... jest bez sensu. Nie rozumiem tego. Czemu miałbym ci życzyć, żebyś upadł? Pewnie... nic dobrego by z tego nie wyszło... i... wydaje mi się, że ta cała miłość to... strata czasu... – w końcu po prostu przestał mówić, bo nie brzmiało to zbyt koherentnie. Policzki dalej go piekły. I wciąż nie patrzył Caell'owi w oczy.

- Ja chciałbym się zakochać... z wzajemnością – Caell odezwał się, jakby nie rozumiał, co znaczyły chaotyczne wyjaśnienia Muriel'a i jego czerwone policzki.

Zaraz, a co niby znaczyły?

Muriel poczuł, że robi mu się trochę słabo.

Huh? To pewnie ten brak jedzenia od miesięcy. Który akurat teraz do niego dotarł...

Huh.

Jakoś dziwnie zaschło mu w gardle.

- Wszystko ok?

Muriel zamrugał i zobaczył twarz Caell'a tuż przed swoją twarzą. Poczuł jego chłodne dłonie na swoich policzkach. Tylko, że Caell zawsze miał ciepłe dłonie. To po prostu twarz Muriel'a płonęła ogniem.

- Wszystko ok, Muriel? – powtórzył anioł.

Nie. Chyba nie wszystko było ok. Muriel nie miał pojęcia, co się z nim właśnie działo. Ostatnio myślał coraz więcej o tym, jak bardzo zależało mu na Caell'u i jak cieszył się, że go ma. I teraz z jakiegoś powodu prawie nie mógł znieść jego dotyku?? Zdawał się parzyć, chociaż był chłodny na jego rozgrzanej skórze. Może naprawdę wariował już od tego zamknięcia? Za dużo przebywania i kontaktu fizycznego z jedną osobą i mu odbiło. Reagował gorączką na dotyk i spojrzenie. Tylko, że anioły nie łapały gorączki.

Naprawdę nie mogąc tego znieść, Muriel złapał za ręce Caell'a na swoich policzkach i siłą opuścił je na jego kolana. Anioł podążył za jego ruchami spojrzeniem, a potem rzucił mu pytające spojrzenie.

- Um... Ee... Wszystko ze mną ok – wykrztusił Muriel, mając nadzieję, że Caell nie będzie dłużej się zastanawiał nad jego dziwnym zachowaniem.

Anioł chwilę przyglądał się mu z lekko zmrużonymi oczami, po czym pokręcił powoli głową, krzyżując ręce na piersi. Dalej siedział na jego kolanach, więc Muriel nie do końca potrafił się skupić.

Co nie miało sensu.

- Kłamiesz – stwierdził Caell. – Pierwszy raz jestem świadkiem, jak tak kłamiesz w żywe oczy.

- O czym niby kłamię? – Muriel zmarszczył brwi.

- Hm. – Caell uniósł brew. Wyglądał zawsze tak zadziornie, kiedy to robił. – Zakochałeś się w kimś i nie chcesz się przyznać. A mi mówisz, że miłość nie ma sensu. Wiem, że... nie mam praktycznie żadnych szans, żeby ktoś... żeby ktoś mnie chciał, ale to nie znaczy, że nie mogę pomarzyć – stwierdził z taką miną, że brakowało tylko, żeby tupnął nogą.

Muriel nie zwracał jednak uwagi na jego minę, bo słowa anioła sprawiły, że zapomniał na chwilę o swoim dziwnym zażenowaniu. No bo co to miało niby znaczyć?

- Nikt by cię nie chciał? – powtórzył za przyjacielem, zaskoczony. Faktycznie, rozmawiali już o tym. W dniu, kiedy przylecieli na tą stronę i zaraz potem, jak się poznali. Podczas ich pierwszej rozmowy Caell zwierzył mu się z tego, jak to nie sądzi, że mógłby się komuś spodobać, a przynajmniej nie aniołowi. Wtedy Muriel patrzył na to z nieco innej perspektywy, bo dzieciak był jeszcze... dzieciakiem, ale teraz... – Z jakiej racji?

Caell zmarszczył brwi. Potem wzruszył ramionami.

- Przecież wiesz. – Teraz to on unikał jego wzroku. – Biorąc pod uwagę, że... no... mam tak jak Noah, nie potrafię... zakochiwać się w ludziach... Podobają mi się tylko anioły i wiem, że to bez sensu, ale... tak po prostu mam i... No wiesz. Zero szans. – Wzruszył ramionami po raz drugi, teraz rozplatając ręce skrzyżowane na piersi i obejmując się nimi.

Ah. Teraz Muriel pamiętał.

- Bo aniołom podoba się tylko „doskonałość"? – Faktycznie, już to przerabiali. – Bez sensu. Zdefiniuj doskonałość.

Caell przewrócił oczami. Muriel zamrugał ze zdziwieniem na taką reakcję.

- Nieważne, jak ją zdefiniujesz – Caell mruknął, wbijając wzrok w swoje kolana. – Fakty są takie, że ja nie czuję nic do ludzi, a anioły nie czują nic do mnie. Nikt nic na to nie poradzi. Tak po prostu jest. To niczyja wina, tylko.... pech. A... – zawahał się na chwilę – ...ja nie mam zamiaru zmienić swojego ciała, żeby podobać się innym, bo to jak się czuję w swojej skórze... jest dla mnie ważniejsze. Noah... powiedział, że jeśli chcę, mógłby zmienić mój wygląd kodem. Mógłbym wyglądać całkiem jak kobieta, a nawet mężczyzna... Mógłbym nawet mieć dzieci. – Pokręcił głową. – Ale nie czułbym się z tym dobrze. Kiedy powiedziałem o tym Noah... – uśmiechnął się pod nosem – idiota dodał sobie pieprzyk pod okiem za pomocą kodu i powiedział mi, że teraz obaj nie jesteśmy „idealnymi" aniołami. Głupie, co? Ale też całkiem słodkie...

Muriel najpierw słuchał go z uwagą, próbując zrozumieć jak jego przyjaciel się czuł. Ale kiedy zaczął mówić o tym Noah...

- To on? – spytał, bo nie mógł się powstrzymać. Znów dziwnie szybko biło mu serce. Tym razem jakoś mniej przyjemnie. – To w nim jesteś zakochany bez wzajemności? W Noah?

- Huh?? – Caell niemal podskoczył na jego kolanach. – C... Ja nie... Nie jestem w nikim zakochany bez wzajemności! Ani z wzajemnością niestety... O-O czym ty... – Nerwowo odgarnął sobie rozczochrane włosy z twarzy.

- Przecież powiedziałeś wcześniej...

- Nic takiego nie powiedziałem – uciął mu Caell, po czym zamilkł i wbił wzrok w ścianę. Zaciśnięte usta i policzki nawiązujące kolorem do różu we włosach całkowicie go jednak zdradzały.

- Jemu też się nie podobasz? – spytał Muriel. Caell sporo mu opowiadał o tym chłopaku. Podobno przespał się z połową Straży, a do tego zakochiwał się w kimś co miesiąc. Aż dziwne, że Caell się z nim znał i dalej miał swoje białe włosy.

Teraz patrzył na niego spod zmrużonych powiek z aureolą tych srebrzysto-różowych pukli wokół głowy.

- Po pierwsze, nie kocham się w Noah. Za to bluźnierstwo też zasługujesz na to więzienie – upierał się. – I tak, jemu też się nie podobam. Nawet mnie raz pocałował, bo obaj się upiliśmy i... ja byłem ciekawy i on chyba też... W każdym razie, powiedział mi, że jestem słodki, ale przeprasza. – Anioł przełknął ślinę. – I to by było na tyle, jeśli chodzi o moje doświadczenie – rzucił tonem, który brzmiał lekko, ale jego oczy mówiły co innego.

To nie miało sensu. Muriel nie rozumiał. Kompletnie. Caell był piękny. Z żadnej strony nie można było temu zaprzeczyć. Gdyby Muriel'a interesowały takie rzeczy, jak miłość czy seks, pewnie...

Pewnie co? Nie to, że Caell byłby nim zainteresowany... prawda? Ale musiał mu to chociaż wytłumaczyć, bo nie mógł patrzeć na tą jego bezsensownie smutną minę. Kto by go nie chciał??

- Myślę, że zakładasz rzeczy na temat aniołów bezpodstawnie – stwierdził. Caell już otworzył usta, pewnie żeby się z nim kłócić, ale Muriel był pewny, że nie miał racji i zamierzał mu to logicznie wytłumaczyć. – Zakładasz, że wszystkie anioły są takie same, chociaż sam nie jesteś taki sam, jak wszyscy, twój ojciec nie jest, skoro zakochał się w człowieku i nawet Lucyfer nie jest, skoro aniołom mają się podobno podobać tak samo kobiety, jak faceci. A, uwierz mi, byłem przy tym jak twój dziadek spotkał pierwsze w swoim życiu kobiety i naprawdę musieliśmy się z Pherre spieszyć, żeby nie zrobił sobie gdzieś dziecka na boku i nie chciał zostać na dłużej po tej stronie. Zresztą, wiesz jak było z Ewą. Dosłownie z wszystkich mężczyzn tego świata spodobał mu się tylko Bóg sam w sobie, a nawet nie jestem pewny czy ten jest faktycznie facetem... – Caell znów otworzył usta, ale Muriel znów nie dał mu się odezwać. – Mniejsza o szczegóły. Chcę ci tylko wytłumaczyć, że nie wszyscy są tacy sami. Musiałeś po prostu mieć pecha. Przecież nie próbowałeś się umówić z każdym aniołem w Piekle i Niebie, co?

Caell nie wyglądał, jakby był pod wrażeniem jego argumentacji. Skrzyżował znów tylko ramiona na piersi i odwrócił wzrok.

- Wiesz, kiedy żyjesz dwieście lat i ani razu nie zdarzyło się, żeby to z tobą ktoś próbował się umówić, to chyba o czymś świadczy – powiedział.

Muriel prychnął. Znał się na aniołach.

- Świadczy o tym, że bardziej obchodzi tych kretynów to, co inni o nich pomyślą niż to, czego sami chcą. Uwierz mi, rządziłem całą armią aniołów w Niebie i aż za dobrze wiem jak działają. Zresztą, sam jestem aniołem, jakby nie było, i mogę stwierdzić, że... – sam sobie przerwał, bo co miał zamiar powiedzieć dalej? Jest aniołem i może stwierdzić, że... chętnie by się umówił z Caell'em? Gdyby go takie rzeczy interesowały. Ale go nie interesowały, więc...

- Że co? – Caell w końcu spojrzał mu w oczy. Patrzył na niego z wyzwaniem. – Jesteś aniołem i co? Podobam ci się?

Muriel znów poczuł powracające na policzki rumieńce, ale... Caell patrzył na niego niemal bez emocji na twarzy. Jakby był pewny, że jedyną możliwą odpowiedzią jest nie.

I absolutnie się mylił.

Gdyby tylko Muriel'a interesowały takie sprawy... Gdyby tylko... Gdyby tylko...

Gdyby nie bał się dotyku ludzi.

Gdyby się nie bał, odpowiedź brzmiałaby absolutnie...

- Tak.

W celi zapadła cisza.

Trybiki w głowie Muriel'a całkowicie przestały pracować, kiedy odpowiedź opuściła jego usta. Nie był w stanie uświadomić sobie, co właśnie powiedział, bo gdyby sobie to uświadomił... musiałby wyjść. A nie mógł wyjść. Mógł tylko spalić się z zażenowania. Ewentualnie serce mogło wyskoczyć mu z piersi. Zamiast tego, siedział tak po prostu nieruchomo, z ustami wciąż otwartymi po tym, jak wypowiedział to jedno słowo.

„Tak". Tak, podobasz mi się.

Oh. Podobał mu się. Przecież był piękny. I jeśli była na tym świecie osoba, której dotyku się nie bał... to mógł być tylko on.

Caell jednak chyba wcale nie zauważył tej burzy emocji, która szalała właśnie w Muriel'u. Zamiast się choćby zarumienić lub, może prędzej, skrzywić z niesmakiem... przewrócił oczami.

- Nie musisz kłamać, żeby poprawić mi humor, Muriel – odezwał się spokojnie. – Już dawno się pogodziłem z faktami. Nie trzeba mieć w życiu wszystkiego, żeby być szczęśliwym. – Po tych słowach uśmiechnął się do niego lekko. Był teraz całkiem spokojny, całkiem rozluźniony. Muriel'owi z kolei serce waliło jak po walce na śmierć i życie.

To było kompletne szaleństwo. Jak Caell mógł nie zauważyć, że Muriel właśnie przeżywa kryzys tożsamości i seksualności, umierając w środku i rumieniąc się przez tą całą rozmowę jakby stracił właśnie dziewictwo, a nie tylko powiedział jedno słowo? Jak miał przekonać tego głupiego dzieciaka, że się myli, że jego uroda zapiera dech w piersiach i że oczywiście, że Muriel nie kłamie? Nigdy w życiu nie kłamał w takich sprawach.

Ale nigdy też nie czuł się w taki sposób. Powiedział Caell'owi, że jest ładnym dzieciakiem prawdopodobnie jakieś setki razy, ale to było co innego, bo ani teraz nie żartowali, ani nie rozmawiali o estetyce. Caell nie wierzył, że ktoś chciałby się z nim przespać, pocałować go, być z nim, a Muriel właśnie powiedział, że on jak najbardziej by chciał.

To kompletnie nie było to samo. Szczególnie, że Caell od dawna nie był już "dzieciakiem".

- Nie kłamię – powiedział cicho Muriel. Chociaż wolałby, żeby ta cała rozmowa się nie wydarzyła, nie mógł też pozwolić Caell'owi myśleć, że nikt go nie chce. On go chciał i chociaż, do Diabła i na Niebiosa, czuł się z tym w cholerę dziwnie, uważał, że anioł był piękny, a jeśli Caell miał rację i faktycznie nikt inny nie podzielał tej opinii, to znaczyło tyle, że ci wszyscy inni mieli nierówno pod sufitem. – Jesteś niesamowity...

Caell westchnął lekko.

- Wiem, że jesteśmy przyjaciółmi i że mnie lubisz, ale to—

Szczerze, Muriel miał już dość. Caell nigdy go nie irytował, ale dzisiaj aż drażniły go te jego westchnienia, prychnięcia i przewracanie oczami. Były jakieś granice braku wiary w siebie i zdaniem Muriel'a kończyły się one tam, gdzie zaczynała się wiara w słowa twojego najlepszego przyjaciela. Przecież by go nie okłamał.

A więc, poważnie już poirytowany, skorzystał z tego, że Caell wciąż siedział mu na kolanach, a jego twarz znajdowała się nie więcej niż trzydzieści centymetrów od niego. Nie miał zielonego pojęcia co robi, ale chciał w końcu zamknąć mu usta i to było pierwszą rzeczą, jaka się nasuwała w tej sytuacji.

Pochylił się, położył ręce na jego policzkach, żeby mu nie uciekł i dotknął ustami jego ust.

W celi zapadła kompletna cisza. Pocałunek trwał pół sekundy, ale usta mrowiły go jakby ktoś poraził go prądem. Ciepłe policzki Caell'a wciąż znajdowały się pomiędzy jego dłońmi, a oni patrzyli na siebie z odległości paru centymetrów.

Oh. Oczy Caell'a były srebrzyste i piękne jak zawsze, jego oddech ciepły na wciąż dziwnie wrażliwych ustach Muriel'a.

Oh. Pocałunki to nie była taka prosta sprawa. Dopiero teraz to zrozumiał. Nie chodziło o to jak miękkie były czyjeś usta, ale o wszystko poza tym. O to, jak blisko byli. O ciepło ciała i ciepło oddechu. O ręce Caell'a na jego ramionach, wyciągnięte w zaskoczeniu, ale, przynajmniej na razie, chyba bez intencji odepchnięcia go od siebie.

Był też sam fakt, że właśnie się to zrobiło.

Cholera, właśnie to zrobił. Pocałował Caell'a.

- I jak? – usłyszał pytanie i cofnął się lekko z zaskoczenia na dość chłodny ton. Nie spodziewał się, że Caell czuje do niego cokolwiek, ale nie myślał też, że anioł zareaguje takim brakiem emocji, widocznym w jego spojrzeniu i dającym się odczuć w tonie głosu. – Jestem słodki, ale przepraszasz? – powiedział.

Muriel zamarł. Nigdy nie był na Caell'a poważnie zły. Aż do tej pory.

- Poważnie? – Opuścił ręce, którymi dotykał twarzy anioła. To nie było miłe. Wystarczyłoby zwykłe „sorry, nie jestem zainteresowany mordercami, którzy prawie zabili kiedyś mojego ojca i dziadka". Albo „wybacz, nie jesteś w moim typie, wolę w połowie roznegliżowanych, wysokich, ładnych chłopców z pieprzykiem pod okiem". Wziąłby cokolwiek, tylko nie to sarkastyczne „dalej ci nie wierzę". Zmarszczył brwi, czując że powoli ustępują jego opory. Nie dlatego jednak, że tak świetnie się dogadywali z Caell'em, ale dlatego, że miał coraz bardziej dość jego uporu. – Nie jesteś słodki. Jesteś piękny. Ale tak, przepraszam. Że pocałowałem cię bez pytania.

- Co? – Caell zamrugał, a na jego policzkach wreszcie pojawił się kolor.

- Przepraszam – powtórzył Muriel. – Wiem, że nie można robić takich rzeczy bez czyjejś zgody. Ja po prostu... – Wzruszył ramionami z zakłopotaniem. Nie wiedział co po prostu. Chyba nie miał wytłumaczenia.

- Nie, nie to... – Caell patrzył mu w oczy niepewnie. – P-Powiedziałeś... Zawsze mówisz, że jestem „słodki". „Słodki dzieciak"... to najczęściej słyszę. – Odgarnął włosy z twarzy nerwowym gestem.

O, wreszcie to do niego dotarło. Czyli teraz była kolej Muriel'a na oblanie się rumieńcem, bo do Caell'a wreszcie to dotarło.

Ale teraz było już za późno, żeby się wycofać.

- Słodkim dzieciakiem byłeś, kiedy cię poznałem – powiedział. – Teraz jesteś już... od prawie dwustu lat dorosły, tak więc... No i też... Nie wyglądasz już tak samo, jak wtedy... – Przełknął ślinę, zażenowany.

Caell zmarszczył lekko brwi mimo rumieńca na twarzy.

- Miałem osiemnaście lat, kiedy mnie poznałeś, w-więc... – Nie patrzył mu w oczy. – Wyglądam prawie tak samo...

Muriel pokręcił powoli głową. A potem, zanim zdążył pomyśleć, wyciągnął rękę. Dotknął Caell'a pod brodą i uniósł delikatnie jego twarz, żeby obrzucić ją uważniejszym spojrzeniem. Oczy anioła otworzyły się szerzej, a jego policzki nabrały głębszego koloru.

Kiedy go poznał, Caell nosił się jak każdy arystokrata. Krótkie, białe włosy, typowy, czarny strój. Można by go zgubić w tłumie. Teraz nie pomyliłby go z nikim innym. Oczywiście, część z tego brała się z faktu, że Caell był jednym z o wiele za małej grupki osób, która go w ogóle obchodziła, ale to nie było wszystko. Wraz z dorastaniem, anioł zmienił się zupełnie. Nie wyglądał już jak kolejna anielska kopia z tej samej foremki. Jego sięgające policzków, różowe włosy nasuwały na myśl miękką watę cukrową, a zdeterminowane spojrzenie srebrnych oczu przygaszało tą ich miękkość swoją ostrością. Nie wyglądał już, nie ubierał się, nie mówił, nie myślał, ani nie nosił się jak ten nieśmiały dzieciak, którego poznał w pałacowym holu, czekającego na swojego tatę. Był inny, piękny, dorosły i zawsze uśmiechał się w ten sposób, który mówił, że dwa pasy broni przy jego ciele nie są tylko na pokaz.

Poważnie, kto by go nie chciał??

- Ja bym chciał – zamiast na słowa Caell'a, odpowiedział na własne myśli. – Ja ciebie chcę. – Spojrzał mu w oczy, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, poczuł na całym ciele to mrowienie, które wcześniej załaskotało go w usta po półsekundowym pocałunku. – Chciałbym. Gdybym mógł.

Caell wciąż patrzył na niego tymi szeroko otwartymi oczami i wciąż unosił brodę nieco wyżej, bo Muriel nie opuścił ręki.

- A dlaczego nie możesz? – anioł spytał szeptem.

Muriel przełknął ślinę.

- Bo... jesteś jedyną osobą, do której kiedykolwiek czułem coś podobnego, ale... nie mam u ciebie szans? – odpowiedział i uświadomił sobie, że też mówi o wiele ciszej niż do tej pory.

- Oh – skomentował to Caell. Muriel nie odezwał się, mając nadzieję na trochę dłuższą odpowiedź. – Oh – powtórzył anioł. – Um. Skąd... skąd taki pomysł? Że nie masz szans?

Muriel przygryzł wargę. Spojrzeli sobie w oczy i nagle to delikatne mrowienie na całej skórze rozprzestrzeniło się na całe pomieszczenie. Powietrze wydawało się Muriel'owi naelektryzowane.

- Mógłbym... mógłbym jakieś mieć? Szanse? – Dlaczego mówienie sprawiało mu teraz tyle trudności?

- Uh... – Caell zagryzł usta. – M-Muriel, przecież ja... Odkąd cię poznałem... – Przełknął ślinę i Muriel uświadomił sobie, że obserwuje delikatny ruch jego gardła z fascynacją. Nagle wszystko w nim było fascynujące.

Może nie nagle. Może już od dłuższego czasu.

Potrzebował chwili, żeby dotarła do niego faktyczna treść słów Caell'a.

- Odkąd mnie poznałeś...? – powtórzył powoli.

Caell odwrócił wzrok.

- N-No... odkąd cię poznałem... Zawsze trochę... no wiesz. Od zawsze trochę... się w tobie... um... - Jego oczy skakały po wszystkim, tylko nie po twarzy Muriel'a. – Trochę się w tobie kochałem... – powiedział w końcu najcichszym z dzisiejszych szeptów.

Zapadła między nimi kolejna cisza, tym razem jeszcze bardziej niezręczna, jeszcze bardziej naelektryzowana.

- Ja... – w końcu przerwał ją Muriel. – Ja... może nie odkąd cię poznałem, bo, wiesz, to byłoby nielegalne odkąd twój tata król podniósł legalny wiek do dwudziestki, ale... od jakiegoś czasu... myślę, że... że ja też... to znaczy... – plątał się w swoich słowach, bo Caell patrzył prosto na niego, słuchając go z uwagą i zdumieniem i szeroko otwartymi oczami. – Ja chyba też trochę się w tobie kochałem, od jakiegoś czasu. Chociaż mogę się bardzo mylić, bo nie mam zielonego pojęcia o co do cholery chodzi w tej całej miłości – wykrztusił w końcu niemal jednym tchem.

Caell przez chwilę się nie odzywał. Potem pokiwał, potrząsnął i pokiwał znów głową. A potem go pocałował.

Oh – to było jedyne, co Muriel zdołał pomyśleć. Bo pocałunek Caell'a nie był pół-sekundowym cmoknięciem.

Mógł je naprawdę poczuć. Jego usta na swoich ustach. Poruszające się, zaciskające na jego wargach. Jego ręce na swojej szyi. I ciało tuż przy ciele. Ciepłe, znajome ciało.

Oddał delikatny pocałunek, czując że odrobinę drży. Mimo lekko trzęsących się rąk, wyciągnął je, żeby objąć Caell'a w talii. Znaleźli się jeszcze bliżej. Ich oddechy zmieszały się w jedno.

Wtedy Caell odsunął się na trzy centymetry, żeby się odezwać. Wyraz jego oczu zdradzał kompletną niepewność.

- W-Wszystko ok? – szepnął.

Muriel przełknął ślinę. Nie był w stanie wydusić z siebie słowa, więc tylko pokiwał głową, starając się odzyskać oddech. Na martwych bogów, to był tylko lekki pocałunek, a jemu kręciło się w głowie. Jak ludzie byli w stanie przeżyć coś więcej?

- ...podoba ci się? – Caell zadał kolejne pytanie, przygryzając nerwowo wargę i przeplatając krótkie kosmyki włosów Muriel'a między palcami.

- Ha... – Muriel musiał odetchnąć i zacisnąć na chwilę powieki, bo Caell był zbyt blisko, a jego smukłe palce w jego włosach i na karku przyprawiały go o ciarki na całym ciele. – Ee... t-tak... – wykrztusił w końcu. – Mogę... – spojrzał mu w oczy – ...teraz ja cię pocałować?

Caell zareagował entuzjastycznym pokiwaniem głową. Różowe kosmyki zatańczyły wokół jego głowy, a Muriel poczuł jak ogarnia go ulga. Więc jemu też się podobało.

Z tą myślą, teraz już odrobinę mniej niepewnie, przyciągnął Caell'a jeszcze trochę bliżej, zaplatając palce swoich rąk na jego plecach na wysokości talii i przysuwając go w swoją stronę. Teraz jego uda znajdowały się po obu stronach bioder Muriel'a i przez chwilę mogli poczuć nawzajem bicie swoich serc tuż przy sobie. Potem Caell pozwolił mu się pocałować, oplatając jego szyję ramionami.

Przez jakiś czas, Muriel miał wrażenie, że powoli roztapia się w miękkim, przyjemnym cieple. Caell był tak blisko, wszelkie myśli zniknęły z jego głowy i czuł tylko jak powoli zatraca się w tym delikatnym dotyku, niewielkiej odległości i miękkich ustach anioła.

Potem jednak, zanim się zorientował, ciepło przekształciło się w gorąc, a jego przyjemnie rozluźnione ciało ogarnęła nagląca niecierpliwość. Wsunął palce we włosy Caell'a i zacisnął je nieco mocniej niż miał zamiar. Kiedy ten zareagował na ten gest cichym sapnięciem, pożar już całkiem się w nim rozpalił.

- Caell... – szepnął między pocałunkami. – Już chyba mi wierzysz, prawda? – odezwał się łamanym szeptem do jego ucha, mimo braku powietrza w płucach.

- Ha... haha... – Caell zaśmiał się równie bezgłośnie, zaciskając palce na materiale jego koszuli. – W-Wierzę, wierzę... – może planował powiedzieć coś więcej, ale Muriel przerwał mu kolejnym pocałunkiem. Poczuł jednak, jak usta anioła rozciągają się w uśmiechu i sam nie powstrzymał swoich kącików od uniesienia się. Po chwili, z gardła wyrwał się mu cichy śmiech. Nie rozbawienia, tylko czystej radości. Nigdy... Chyba nigdy w życiu nie czuł się podobnie. Miał wrażenie, że nic nie waży i kręciło się mu w głowie. To było aż zbyt absurdalne, ale nie mógł temu zaprzeczyć. Pierwszy raz poczuł się w życiu szczęśliwy w więzieniu. Poczuł kciuk Caell'a przesuwający się delikatnie po jego policzku i uświadomił sobie, że odrobinę szczypią go oczy. – Pherre miała rację – szepnął, przerywając pocałunek i opierając czoło na barku Caell'a, wtulając się w jego ciepłe, znajome, trochę drobniejsze od jego własnego, ciało.

- Oh. Że warto żyć? – odszepnął anioł, przeczesując mu włosy palcami.

Muriel stłumił cisnący się mu na usta szeroki uśmiech, żeby odpowiedzieć:

- Że warto się zakochać.

Caell wydał na to ciche sapnięcie zaskoczenia, a potem oddał jego mocny uścisk z równą siłą.

- Naprawdę chciałbym jej podziękować – powiedział. Muriel poczuł, że po jego ciele rozlewa się kolejna fala przyjemnego ciepła. Miał ochotę tak przytulać Caell'a do końca świata. Mógłby zostać w tej celi na zawsze. Zdecydowanie dało się sobie wyobrazić gorsze scenariusze.

I wtedy, jakby wszechświat chciał pochylić się nad nim, poklepać go po głowie i powiedzieć „chyba nie myślałeś, że możesz dostać to, czego chcesz?", kamienne drzwi celi rozsunęły się i stanęła w nich para strażników z bronią w rękach.

Zamiast jednak wykrzyknąć coś w szoku, Muriel tylko przewrócił oczami, mierząc ich znad ramienia Caell'a niechętnym spojrzeniem. To nie wszechświat chciał mu coś udowodnić. To była zwykła rutyna. Pech, że musieli przyjść akurat dzisiaj i akurat w takim momencie, ale w samym pojawieniu się strażników nie było niczego zaskakującego.

Kiedy Muriel mówił, że spędzili ostatnie miesiące zamknięci we dwójkę w celi, nie było to kłamstwo, ale nie była to też cała prawda. Choć spędzili tak o wiele za dużo czasu i naprawdę nie dostawali nic do jedzenia, co jakiś czas, w prawdopodobnie regularnych odstępach, choć trudno było stwierdzić nie mając żadnego sposobu na odmierzanie czasu, strażnicy przychodzili po nich, żeby zabrać ich na rozmowę. Nie była to jednak zwyczajna rozmowa, ani typowe przesłuchanie. W końcu to więzienie, w którym wylądowali należało do kościoła. I jak to kościoły miały w nawyku, ten próbował nawrócić ich na swoją wiarę. Teoretycznie była to jakaś odskocznia od monotonii – wysłuchiwanie przydługich historii na temat boga, w którego wierzyli, słuchanie modlitw i czytanie „świętych" zapisków – ale szczerze, Muriel wolał już nudzenie się w towarzystwie Caell'a w ciszy i spokoju. Dzisiaj jednak miał znakomity humor. Zamiast więc rzucić się na pierwszego z brzegu strażnika w próbie ucieczki, jak to miał w zwyczaju – w zwyczaju miał też przez to dostawanie laserem w brzuch lub gardło i zbieranie się potem do kupy przez pół dnia – dzisiaj odsunął się tylko od Caell'a i grzecznie uniósł ręce do góry.

Strażnicy wyprowadzili ich z celi i Muriel przeciągnął się z westchnieniem ulgi, w końcu mogąc rozprostować kości. Aż nie mógł uwierzyć, co za dobry dzień. Obejrzał się przez ramię, żeby odszukać wzrokiem Caell'a. Kiedy jednak ich spojrzenia się skrzyżowały, nieco zrzedła mu mina.

Oczy anioła były szeroko otwarte. Jego mina z pewnością nie mówiła „wspominam sobie nasze pocałunki sprzed chwili, żeby przebrnąć te nudne lekcje o martwych bogach". Coś było nie tak.

Straże popchnęły ich lufami pistoletów do przodu i grzecznie się posłuchali. Muriel zaraz jednak poczuł, jak Caell łapie go za rękę i próbuje ściągnąć lekko w swoją stronę. Pochylił się więc, żeby anioł mógł szepnąć mu na ucho o co chodzi. Nie wiedział, czego się spodziewać, ale życie nauczyło go, żeby zawsze oczekiwać złych wieści. Nie od razu więc zarejestrował, kiedy Caell powiedział:

- Theo. Czuję Theo gdzieś w pobliżu.

Wyglądało na to, że tego dnia kosmos na odmianę postanowił być po ich stronie.

________________________________

Hejka :] Wiem, że dawno nie było rozdziału, ale za to ten jest długości trzech XD Nie pasowało mi, żeby rozdzielić go na mniejsze, więc tak pisałam i pisałam i nie mogłam skończyć i tak minęły chyba dwa miesiące XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro