Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXVI - Pory roku

- Nigdy czegoś takiego nie widziałem... – Caell przesunął dłonią po ścianie z fascynacją błyszczącą w srebrzystych oczach. Muriel'a powinien zdziwić jego entuzjazm w sytuacji, w której się znaleźli, ale nie był ani trochę zaskoczony. Za dobrze go znał.

Mimo to musiał skomentować.

- Jakieś świry z jakiegoś dziwnego kościoła, o którym w życiu nie słyszeliśmy zamknęli nas w celi, z której nie da się wydostać, a ty uznałeś to za dobry moment, żeby podziwiać widoki?

Przechylił głowę opartą o ścianę, przyglądając się Caell'owi obchodzącemu niewielkie, ciemne pomieszczenie dookoła i przyglądającego się nieznanemu materiałowi, z którego wykonano ściany.

- To wygląda jak... trochę jak coś zastygłego? Ale też jak skała... Właściwie jesteśmy chyba w czymś w rodzaju jaskini?

- Nie wydaje mi się, że dowiedzenie się z czego te ściany są zrobione wpłynie jakoś na fakt, że nasze kopniaki na nie nie działają.

Muriel siedział pod ścianą z rezygnacją, żałując całego dzisiejszego dnia. Mógł łatwo zająć się rebeliantami na statku, kiedy miał jeszcze okazję. Mógł nie przyznawać się im, kim jest, bo najwyraźniej nieszczególnie ich to zachwyciło. I, przede wszystkim, mógł nie wciągać w to całe bagno Caell'a.

- Trochę jak lawa... – kontynuował dzieciak, wciąż zajęty ścianą. – Ale ma dziwną strukturę. Nigdy czegoś podobnego nie widziałem... chyba? A może...

Naprawdę, skąd się w nim brał ten entuzjazm? Znajdowali się właśnie w potencjalnie niebezpiecznej sytuacji, bo istniała całkiem realna opcja, że rebelianci wrzucili ich tu tylko po to, żeby przygotować demoniczną broń, którą będą mogli ich zabić. Możliwe też było, że znajdowali się w potencjalnie koszmarnie nudnej sytuacji, jeżeli te świry planowały po prostu trzymać ich tutaj w nieskończoność, bo nie wiedzieli, co z nimi zrobić. Żadna z tych opcji nie zachęciłaby normalnej osoby do rozważań na temat molekularnej struktury ściany celi, w której została zamknięta. Trzeba było jednak przyznać, Caell do normalnych osób nie należał.

Od ich pierwszego spotkania, Muriel wiedział, że dzieciak był inny. Tyle rzeczy w nim było wyjątkowych. Zaczynając od najprostszych i najoczywistszych faktów, Caell był dzieckiem władcy Piekła. Pierwszym w historii adoptowanym aniołem. Posiadał rzadki talent medyczny. Jego płeć nie była określona ani w biologicznym, ani żadnym innym wymiarze.

Wszystkie te rzeczy były dość wyjątkowe... choć trzeba było przyznać, że nie unikalne. Istnieli przed nim potomkowie królów, po nim adoptowane dzieci arystokracji, bycie medykiem było rzadkie, ale nie niespotykane, a niejednoznaczność płci istniała w ludzkim świecie od zarania dziejów, bo ani ewolucja, której Stwórca pozwolił biec własnym torem na Ziemi, ani psychika świadomych istot nie były nigdy tak proste, żeby na taką jednoznaczność pozwolić.

To wszystko były wyjątkowe, choć nie unikalne, fakty na temat Caell'a, ale żadna z tych rzeczy nie była powodem, dla którego Muriel'a obchodził jego los. Lubił go za najprostszą rzecz na świecie, którą właśnie podziwiał, przyglądając się dzieciakowi gładzącemu z zainteresowaniem porowatą skałę.

Za jego charakter.

Caell był niewysoką skumulowaną masą entuzjazmu i lojalności, czego trudno było nie lubić... chyba że weszło się kiedyś w drogę jemu, lub któremuś z jego przyjaciół. Nikt nie chciał mieć tego entuzjazmu i lojalności skierowanych przeciwko sobie. Kiedy jednak zaliczałeś się w poczet osób, na których mu zależało, Call wskoczyłby za tobą w szczęki demona. I Muriel lubił tą jego lojalność. Jeszcze bardziej lubił ten jego entuzjazm. Choć życie rzucało mu kłody pod nogi – dokładniej, pieprzona arystokracja rzucała mu kłody pod nogi – nic nie mogło go powstrzymać. Zawsze parł naprzód i choć nie należał z urodzenia do żadnego z potężniejszych anielskich rodów, stał się szybko jednym z najsilniejszych wojowników w Piekle. Kiedy kończył z krytyczną raną podczas ćwiczeń lub ataku, następnego dnia stawiał się pięć minut przed rozpoczęciem treningu, tak samo jak zawsze. Prawdopodobnie nie było w Straży drugiej tak pilnej i obowiązkowej osoby, która wkładałaby w rozwijanie swoich umiejętności tyle wysiłku. Kiedy Muriel po raz pierwszy niechcący nadział Caell'a na swój miecz podczas jednego z ich sekretnych treningów, ten tylko zatoczył się, spojrzał z żalem na swoją rozdartą koszulkę, którą tak lubił, po czym zapytał go z iskierkami w oczach jak to zrobił.

Nie tylko więc okoliczności urodzenia Caell'a i jego sytuacja rodzinna były wyjątkowe, ale też jego niezłomna osobowość. Muriel naprawdę go za to wszystko lubił. Nic z tego nie czyniło go jednak absolutnie innym od reszty. Istnieli ludzie pewnie i bardziej zafascynowani życiem od niego, bardziej lojalni od niego, bardziej niesamowici od niego pod jakimś tam względem, ale...

Caell i tak był wyjątkowy. Nawet unikalny. Tyle, że nie dla świata. Świat może miał swoich bardziej wyjątkowych ludzi. Muriel jednak nie.

- Co cię tak cieszy? – Caell zmrużył oczy, wbijając w niego niemal oskarżycielskie spojrzenie. – Przed chwilą narzekałeś, że to ja nie jestem bardziej zdołowany, a teraz się szczerzysz. – Ukucnął obok niego, przyglądając się mu podejrzliwie, jakby martwił się o jego zdrowie.

Pewnie się martwił.

Tak, właśnie. Bo tym, co czyniło go dla Muriel'a wyjątkowym był najprostszy na świecie fakt, że... Caell był pierwszą osobą, która kiedykolwiek go polubiła.

Nie wiedząc kim jest, kim był i co zrobił, nie mając pojęcia jaki był, zanim Stwórca uczynił go wreszcie zwyczajnym aniołem, Caell był pierwszą osobą, a przynajmniej pierwszą z tamtej strony, która najszczerzej i najzwyklej w świecie się do niego uśmiechała. Muriel nie miał więc wyjścia, jak zwrócić mu taki sam uśmiech, a z czasem... coraz bardziej go poznając i coraz bardziej przyzwyczajając się do jego obecności, jego rozbrajającego uporu i tego błyszczącego różu, którego nie można było przeoczyć w żadnym tłumie... chcąc nie chcąc, zaczął obchodzić go jego los. Chciał dla niego jak najlepiej i nie bardzo lubił sobie wyobrażać jakby to było, gdyby nie mógł już nigdy więcej go zobaczyć.

- Zimno ci – zauważył. Caell kucał obok niego, w kącie celi, obejmując kolana ramionami i lekko się trzęsąc.

- To nic, nie umrę przecież z zimna – odpowiedział, wzruszając ramionami.

Muriel zmarszczył brwi, bo była to nadzwyczaj głupia odpowiedź. Anioły nie potrzebowały do przeżycia właściwie niczego poza trzymaniem się z daleka od demonów, ale to nie znaczyło, że nie czuły głodu, chłodu czy bólu.

- No chyba nie – zaprotestował Caell, kiedy zauważył, co Muriel robi. – Nie chcę twoich ciuchów, też ci będzie zimno bez płaszcza!

Muriel zdjął ubranie, nie przejmując się jego paplaniem. Caell jednak nie ruszył się, żeby sięgnąć po płaszcz, tylko obrócił głowę na bok, wyglądając niemal jak obrażone dziecko.

- Nie będzie mi zimno. – Muriel rzucił w niego ubraniem, które wylądowało mu na głowie. Caell jednak zwinął płaszcz w kulkę i odrzucił go w jego stronę.

- Będzie – mruknął. – Jestem Strażnikiem, dam sobie radę. – Przewrócił oczami.

- Nie będzie mi zimno. – Muriel też przewrócił oczami. – Przez miliony lat nie czułem niczego poza pragnieniem śmierci. Naprawdę myślisz, że rusza mnie coś takiego, jak lekki chłód?

Caell zmrużył oczy i spojrzał na jego wyciągniętą rękę trzymającą płaszcz.

- Nie chcę.

Ok, może upór nie był jedną z jego ulubionych cech Caell'a.

- Na pieprzone dziewictwo Stwórcy – mruknął Muriel. Kłócenie się z nim było męczące.

- Ha?! Na dziewi... – Caell patrzył na niego z przerażeniem. – Tylko Noah tak przeklina! – wykrzyknął, jakby fakt, że jego przyjaciel tak mówi było prawie obelgą.

- Eh. – Muriel wzruszył ramionami. – Raz gdzieś usłyszałem i nie mogłem nie podłapać. Chociaż powinno się chyba mówić „na utracone dziewictwo"... nie?

- Mh... wolałbym nie? – jęknął Caell. – Jak myślisz, jakie to uczucie, jak ktoś przywali małym palcem w kant stołu i nagle musi ci przywołać na myśl twojego dziadka w łóżku z jego chłopakiem? Powiem ci jakie to uczucie. Nie fajne. Niefajnie się myśli o swoim dziadku w łóżku z kimkolwiek. I Noah to bawi, oczywiście. Wystarczy mi, że on tak mówi. Jakby to wszyscy podłapali, musiałbym chyba wyprowadzić się do Nieba.

Muriel mimowolnie zaśmiał się na tą przesadzoną tyradę.

- Nie wiem, jak to jest mieć dziadka – stwierdził fakt. – Ale rozumiem, że to na tą okazję trzymasz tą swoją słodką fryzurę?

Caell zamrugał.

- Eh?

Muriel wskazał jego, obecnie zafarbowane na czarno, zwykle srebrzysto różowe włosy.

- Nie zmieniasz fryzury, żeby zatrzymać paszport do Nieba? Na wypadek, że wszyscy w Piekle zaczną przeklinać na sprawy łóżkowe twojego dziadka?

Caell spojrzał na niego, jak na idiotę, a potem prychnął, przewrócił oczami i oparł się plecami o ścianę, krzyżując ręce na piersi. Wciąż nie przyjął od niego płaszcza, chociaż cały był napięty z zimna. Gdyby był człowiekiem, pewnie te małe, śmieszne włoski na ciele stanęłyby mu dęba.

- Zawsze żartujesz w najgorszych momentach i na najgorsze tematy – poskarżył się. – Nie powinniśmy teraz rozmawiać o czymś ważniejszym? Na przykład o tym, że siedzimy właśnie w jakimś podwodnym więzieniu.

- Rozumiem. – Muriel pokiwał głową z udawaną powagą. – Chcesz rozmawiać o czymś ważnym, takim jak to czy te ściany są zrobione z kamienia czy z innego rodzaju kamienia—

- Hej! – Caell szturchnął go lekko nogą. – Po prostu próbowałem się czymś zająć...

- Ja też – mruknął Muriel. Potem obaj na chwilę zamilkli. Siedzenie jednak w tej ciszy i ciemności bez żadnego zajęcia było niemożliwie nudne. Coś trzeba było robić.

Muriel spojrzał na swój płaszcz, który dalej trzymał w rękach. Teraz to nikomu się nie przydawał. Wbił w Caell'a zdeterminowane spojrzenie. Ten odpowiedział zmrużonymi oczami.

- Nie chcę – powtórzył po raz kolejny.

- Trudno – mruknął na to Muriel.

I rzucił się do ataku.

Caell wydał z siebie jakiś nieludzki odgłos kiedy obaj wylądowali na ziemi i zaczęli się po niej toczyć w zaciętych zmaganiach. Był to prawdopodobnie pierwszy raz w historii, kiedy kiedy ktoś postanowił sobie urządzić spontaniczną sesję wrestlingu w takiej sytuacji.

Cóż, trzeba było przyznać, że Muriel był całkiem dobry w robieniu rzeczy po raz pierwszy w historii. Najpierw był pierwszą, i jedyną, osobą, która doświadczyła na własnej skórze boskiego pragnienia śmierci, potem pierwszym aniołem, który uznał za dobry pomysł unicestwienie Piekła i Nieba – gdyby chodziło tylko o jedno z nich znalazłby pewnie kilku rywali – nie mówiąc już o byciu pierwszą osobą, która odbyła podróż wstecz w czasie i która w dodatku wcale nie uważała tego za sprawę wartą uwagi.

- Muriel! Czemu ty musisz być taki... – Caell walczył dzielnie z płaszczem, który Muriel próbował na niego założyć. – Uparty! – wyrzucił z siebie, kiedy jedna jego ręka znalazła się w końcu w rękawie. – Jesteś niemożliwy! – oburzył się, ale jednocześnie wreszcie się poddał. Z naburmuszoną miną pozwolił Muriel'owi dokończyć zakładanie drugiego rękawa, a potem zawiązać sznurkowe wiązanie z przodu. – Teraz to w ogóle przestało mi być zimno... – mruknął pod nosem. Nic dziwnego. Mimo panującego półmroku, można było zauważyć, że policzki miał całe zaróżowione z wysiłku sprzed chwili. Gdyby nie czarna farba na włosach, wyglądałby teraz dość komicznie z różem na włosach i twarzy, półleżąc pod ścianą, pozwalając na siebie założyć płaszcz z najbardziej obrażoną i zrezygnowaną miną, jaką Muriel mógł sobie wyobrazić.

Hm. Dziwne uczucie. Siedzieć na czyichś biodrach i zawiązywać zapięcie jego płaszcza.

- Możesz już ze mnie zejść... – mruknął Caell, uparcie wbijając wzrok w raczej nieciekawy kąt małej celi.

Muriel natychmiast posłuchał. Sam nie znosił, kiedy ludzie go dotykali, więc wyjątkowo respektował przestrzeń osobistą innych. No, może nie przed chwilą, ale to była sytuacja wyjątkowa.

Usiadł znów pod ścianą i oparł policzek na ugiętym kolanie. Powinien chyba bardziej stresować się całą obecną sytuacją, ale z jakiegoś powodu nie potrafił. Pewnie, wiedział, że nie było dobrze, ale... trudno było mu całkowicie stracić nadzieję w obecności Caell'a. Jakaś mikroskopijna część niego chyba cieszyła się, że ten był tu z nim, nawet jeśli oczywiście wolałby, żeby dzieciak siedział teraz bezpiecznie w domu. Po prostu... jeśli miał tu spędzić dłuższy czas, nie mógłby sobie wybrać lepszego towarzystwa.

Caell też oparł się plecami o ścianę, przyciągnął kolana do klatki piersiowej i otulił się ramionami. Płaszcz był na niego nieco za duży, więc rękawy niemal zakryły jego dłonie, a on sam wydawał się mniejszy i bardziej bezbronny niż zwykle.

Muriel znów przeklął ten pieprzony dzień i samego siebie. Po co go w to wszystko wciągał? Mógł sam szukać Theos'a albo nawet spisać go na straty. W końcu ledwie znał dzieciaka. Ostatni raz rozmawiał z nim kiedy ten miał trzy lata – a jakie głębokie rozmowy można prowadzić z trzylatkiem?! – a potem tylko czasem wpadał na Ziemię zerknąć czy wszystko z nim ok. Nie czuł się jego ojcem, ani niczym podobnym tylko dlatego, że pomógł utkać go z kawałków dusz. Pewnie, miał jakąś minimalną nadzieję, że to, że był dziedzicem władców obu światów mogłoby kiedyś pomóc ustanowić pokój między dwoma stronami, ale czy było to warte ryzykowania życia Caell'a?

- Opowiesz mi... – Caell patrzył na niego spod swojej nienaturalnie czarnej grzywki. Warkoczyk, który zwykle zaplatał nad uchem z lewej strony niemal całkiem się rozwiązał po całym tym szalonym dniu. – Opowiesz mi o swoim życiu tutaj? Wiesz... myślałem, że cię znam, a okazało się... Ty wiesz o mnie wszystko... wszystko... prawie, a ja, okazuje się, nie wiem o tobie nic...

Muriel'a zaciekawiło to ciche „prawie", ale nic na ten temat nie powiedział. Zamiast tego odezwał się tylko szczerze:

- Wiesz o mnie więcej niż ktokolwiek inny.

Caell spojrzał na niego w sposób, którego nie umiał zinterpretować. Był zły? Smutny? Zwyczajnie poirytowany?

- Całe życie myślałem, że jesteś ze mną tak szczery, jak ja z tobą... – mówił – a potem dowiaduję się, że kiedyś prawie zabiłeś moich rodziców, że regularnie odwiedzasz jakiś inny wymiar rzeczywistości i że masz dziecko?... Trochę mi... - odchrząknął, jakby nie chciał powiedzieć następnych słów – trochę, no wiesz... przykro mi...? – mruknął w materiał płaszcza tak, że ledwie można było go usłyszeć.

- Theos nie jest moim dzieckiem! – Muriel musiał najpierw podkreślić. – To tak, jakby powiedzieć, że lekarz od in vitro ma jakieś pięć tysięcy dzieci.

Caell zmarszczył brwi.

- No, może – przyznał, wzruszając lekko ramionami w swojej wciąż skulonej pozycji. – Tak czy tak, duża sprawa. A ja nie miałem pojęcia o niczym. Już na pewno nie o tym, że kiedyś... cofnąłeś się w czasie? – Jego srebrne oczy zabłysły mieszaniną zaintrygowania i frustracji. – Co to w ogóle znaczy?

Muriel wzruszył ramionami.

- To znaczy dokładnie to, co znaczy.

- To niemożliwe – zaprotestował Caell. Nie tak jednak, jakby się z nim kłócił, tylko jakby stwierdzał fakt. – Pytałem o to Stwórcy. Powiedział mi, że nie da się zmienić historii.

Heh.

- Bo się nie da.

Caell zmarszczył brwi.

Muriel oparł głowę o ścianę i zawiesił wzrok na niskim suficie, przywołując wspomnienia.

- Podróżowanie w czasie, a zmienianie historii to dwie różne rzeczy – powiedział i zerknął na Caell'a. Z jego oczu zniknęły już wyrzuty, ustępując miejsca iskierkom ciekawości.

- To znaczy? – spytał.

Musiał chyba zacząć od podstaw.

- Czas – powiedział, siadając ze skrzyżowanymi nogami – to nie taka prosta sprawa.

- Stwórca powiedział, że odkąd się urodził, czas po prostu biegł do przodu i że on nie ma na niego żadnego wpływu. – Caell przechylił głowę.

Muriel wzruszył ramionami.

- Może i on nie ma, ale, jak widać, nie wszystko na tym świecie jest związane z nim. Cała ta strona nie ma żadnego związku z nim. Za co ją lubię – musiał przyznać. – Poza tym, zastanów się. Przecież dobrze wiesz, że czas nie zawsze jest taki poukładany i niezmienny, jak się wydaje. Mieszkasz w Piekle i jesteś Strażnikiem, więc nie raz musiałeś tego doświadczyć.

Caell zamrugał, a potem poderwał nieco głowę z kolan.

- No... tak... – mruknął, marszcząc brwi. – Czym bardziej się oddalamy w otchłań poza miastem, tym wolniej upływa czas... Nikt nie wie dlaczego, ale mamy wyznaczone strefy, według których obliczamy różnicę w czasie... Tata mówił, że raz uratowało mu to życie, kiedy brat Cassiel'a próbował go zabić, bo dzięki temu nie zdążył wykrwawić się na śmierć... – Hm, Muriel nie wiedział, że było tak blisko. – Ale to... w ogóle inna sprawa, prawda? To, że czas biegnie gdzieś wolniej... a cofanie się w czasie wstecz, to zupełnie inne rzeczy.

- Prawda. – Muriel pokiwał głową. – Dokładnie to samo myślą wszyscy tutaj, dlatego to, że ja podróżowałem wstecz jest takie dziwne. Kiedy tutaj wylądowałem, to właśnie zainteresowało królową we mnie najbardziej i dlatego zostałem jednym z jej najważniejszych podwładnych. No, potem bardziej zainteresował ją fakt, że jestem aniołem i medykiem... Przez jakiś czas miałem nawet swój zamek, co było całkiem całkiem, ale nienawidziłem mieć służących, a sam bym tego wszystkiego nie sprzątał... – Odchrząknął. – Wracając do tematu, to, że czas biegnie inaczej w różnych miejscach jest... oczywiste. To znaczy, tutaj to jest oczywiste. Czas po tej i po naszej stronie biegnie w innym tempie, co nie jest jakoś specjalnie dziwne, jak przyzwyczai się do tej myśli. Większość rzeczy jest tutaj inna, ludzie używają demonów zamiast aut, koni, czy na czym tam kiedyś jeździli Ziemianie zanim się ogarnęli... więc czemu w sumie czas miałby biec tu tak samo? To zupełnie inny świat, inna rzeczywistość... czemu zegary miałyby tykać w tym samym tempie?

Caell słuchał go z błyszczącymi oczami. W ciemnej celi zdawały się Muriel'owi jedynym źródłem światła.

- Po której stronie czas biegnie wolniej? – zadał dobre pytanie.

- Po tej.

- ...jak dużo wolniej?

Heh. To było pytanie za milion punktów.

- Nie mam pojęcia.

Caell zamrugał i rzucił mu niemal oburzone spojrzenie.

- Jak to nie masz pojęcia??

Muriel wzruszył ramionami.

- Bez dobrego kalendarza, kalkulatora albo... mózgu, który kocha matmę, normalny człowiek nie umie powiedzieć dokładnie. Ja nie mam żadnej z tych rzeczy, więc... – Caell patrzył na niego oceniająco, więc wyjaśnił dalej. – Czas płynie tutaj wolniej, zawsze wolniej, ale... nie zawsze tak samo wolno.

- ...huh?

- Pory roku – wyjaśnił Muriel. – Latem czas płynie wolniej, zimą szybciej. Zawsze wolniej niż u nas, ale różnica jest spora między porami roku.

- Jak bardzo spora? – Caell brzmiał na zaciekawionego. Muriel skrzywił się w duchu. Czy raczej dał sobie w twarz. Jeśli nie wydostaną się stąd przed latem... no chyba, że odzyskają naszyjnik.

- Bardzo... spora. – Muriel poruszył się nerwowo. – Zimą mógłbyś wybrać się tutaj i wrócić tylko kilka dni później niż powinieneś, ale...

- Ale latem...? – Caell ponaglił go, kiedy Muriel zamilkł na chwilę, bojąc się reakcji przyjaciela.

Wziął głęboki oddech.

- Latem... – przełknął ślinę. – Latem po wycieczce na tą stronę... mógłbyś nie poznać ani jednej ulicy w swoim mieście, Straż pewnie całkiem przejmą już Everett'owie, o ile ludzie na Ziemi nie zdążą wysadzić się jakąś atomówką czy cokolwiek wymyślą po niej, a Mount Everst pewnie zdążyłby się już trochę zsypać – powiedział na jednym wydechu.

Przez parę sekund Caell patrzył na niego szeroko otwartymi oczami, a potem zerwał się na nogi. Cela, w której ich zamknięto była irytująco niska, więc, oczywiście, przywalił głową w sufit.

- Ał! Oh, na moje pieprzone dziewictwo!... – jęknął i zatoczył się, trzymając się za głowę. Muriel już chciał wstać zmartwiony, ale Caell chyba nie klął z bólu. Wciąż trzymał się za głowę, jego czarne włosy układały się jak po dostaniu piorunem... albo tarzaniu się z nim po podłodze i przywaleniu głową w sufit... i patrzył na niego z przerażeniem.

- Co ty powiedziałeś? – odezwał się cicho, ale ze strachem w głosie. – Powiedz mi, że jest właśnie środek zimy! Do Diabła – szepnął – Boże... Rodzice by mnie zabili, gdyby Everest zdążył się zmniejszyć zanim wrócę! – jęknął. – Albo... Znaleźliby sobie nowe dziecko za ten czas. Noah pewnie by o mnie zapomniał... on odmierza czas według tego z iloma ludźmi się prześpi, więc nie zdziwiłbym się, jakby zapomniał o jakiejś dziewicy, która uratowała mu życie tylko z piętnaście razy, po tym jak zdąży przespać się z kilkoma nowymi pokoleniami... a jeśli Everett'owie przejmą Straż, to co ja niby będę w życiu robił?? Nic nie umiem innego, tylko zabijać demony! Mam w pokoju żyrandol z noży... Proszę, powiedz mi, że jest środek zimy, że zdążymy wrócić i nie będę musiał szukać nowej pracy, bo ja się do niczego innego nie nadaję...!

Muriel słuchał jego spanikowanego słowotoku z lekko uchylonymi ustami.

- Musiałbyś szukać nowej pracy – powtórzył po nim powoli. – Tego najbardziej się boisz? – Zamrugał.

- W-Wszystkiego się boję! Nie mogę wrócić do domu za kilka tysięcy lat... – Caell jęknął, w oczach chyba zbierały się mu łzy.

Muriel skrzywił się ze skruchą.

- Bardziej kilkaSET tysięcy... – powiedział najciszej jak mógł z nadzieją, że Caell go nie usłyszy. Anioły miały jednak bardzo dobry słuch.

- Nie, proszę... – Caell jęknął, po czym ukucnął na ziemi i zwinął się w kulkę, chowając głowę w podkulonych kolanach.

Muriel spanikował.

- C-Caell... – zająknął się. Natychmiast ukucnął przy nim na ziemi i pochylił się, próbując spojrzeć mu w twarz, ale zobaczył tylko czarną grzywkę i palce zaciśnięte na materiale za dużego płaszcza. Nigdy nie widział go w takim stanie. Caell był przecież najodważniejszą osobą jaką znał, a teraz wyglądał... na przerażonego.

- Nie chcę, żeby wszyscy o mnie zapomnieli – szepnął, a Muriel poczuł jak zasycha mu w gardle, a panika skręca mu wnętrzności.

- Nikt o tobie nie zapomni! – zaczął mówić, szybko i nieskładnie jak nigdy. – To nie... Ja... To tylko najczarniejszy scenariusz, ale... nie mówię, że... To jest... No, fakt, że nie jesteśmy w środku zimy... ani nawet blisko niego... To bardziej druga połowa wiosny, ale... Wszystko jeszcze może być... To znaczy... wszystko będzie... dobrze. Będzie dobrze. Caell... – Przełknął ślinę. – Obiecuję. Wszystko będzie dobrze.

Caell uniósł odrobinę głowę. Wbijał w niego zmartwiony wzrok. Przestraszony, jak nigdy. Caell nigdy się nie bał. Nie demonów, nie walki, nawet nie arystokracji, która go nie znosiła. Najwidoczniej jednak nawet on miał swój słaby punkt i było nim chyba zostanie zapomnianym przez najbliższych.

- Słuchaj. – Muriel nieco się uspokoił widząc przyjaciela już w odrobinę lepszym stanie. – Nawet jeśli przetrzymają nas tu do lata, to jeszcze nie koniec. – Caell podniósł głowę, żeby coś powiedzieć, ale Muriel musiał dokończyć. – Nie chodzi mi o to, żebyś się nie przejmował, bo paręset tysięcy lat to nic. Nie odbiło mi. Po prostu jeszcze nie wszystko ci wyjaśniłem. Może powinienem wspomnieć o tym trochę wcześniej...

- O co chodzi? – Caell już pozbierał się do kupy i teraz patrzył na niego ze znacznie większym spokojem, wciąż nerwowo, ale nie chowając się w sobie w panice.

- Pamiętasz ten naszyjnik, który zawsze noszę?

Caell skinął głową i zmarszczył lekko brwi.

- Ci ludzie z kościoła nazwali go... świętym artefaktem? Czy coś podobnego. A ty wynalazkiem królowej?

Muriel pokiwał energicznie głową.

- Nie mam pojęcia czy to ja mam rację, czy oni, ale to nieważne. Ważne, że ten artefakt-wynalazek działa.

- Działa? – Caell przechylił głowę na bok. – To naszyjnik...

- Nie, to cud.

- ...cud? – Cael zamrugał.

- Dostałem go od królowej, kiedy oddała mi Theos'a i kazała uciekać... To nie naszyjnik, to... właściwie chyba nie ma nazwy. Zresztą, nieważne. Jak mówiłem, ważne że działa. A działa w ten sposób, że osoba, która go nosi – Muriel nie powstrzymał lekkiego uśmiechu – nie musi się przejmować różnicą czasu. Wcale. Nie mam pojęcia jak to działa, dlaczego i kto to w końcu stworzył, ale testowałem to setki razy. Kiedy się stąd wydostaniemy, wystarczy, że będziemy mieć naszyjnik ze sobą przy przekraczaniu granicy, a wrócimy spokojnie do dwudziestego trzeciego wieku.

Caell, zamiast coś powiedzieć, opadł na ziemię z westchnieniem wyczerpania. Położył się na plecach i zamknął oczy.

- Naprawdę mogłeś mi o tym powiedzieć wcześniej. Zanim zacząłem się żegnać z moim normalnym życiem i kochaną rodziną – powiedział głosem zmęczonego człowieka. – Chociaż to nie będzie takie proste. Zabrali ci ten naszyjnik.

Muriel też poczuł nagle ogromne zmęczenie. Po chwili wahania położył się na ziemi po drugiej stronie celi. Pomieszczenie było jednak tak małe, że właściwie leżeli niemal obok siebie.

- Jak tylko się stąd wydostaniemy, nie mogę sobie wyobrazić nic prostszego niż rozprostowanie kości przez pobicie kilku tych pozerów i odebranie im jednego naszyjnika.

Caell przytknął cicho, wciąż nie otwierając oczu.

- Chyba muszę się przespać – mruknął. – Za dużo wrażeń.

- Mhm. – Muriel się z nim zgodził. Obrócił się na bok i podłożył rękę pod głowę. Na Boga, co za barbarzyńcy nie dawali nawet łóżek do celi? Już i tak było tu wilgotno, zimno i śmierdziało wodą morską. Jeden plus tego więzienia był taki, że znajdowali się właśnie w najlepszym miejscu, jeśli planowali uciec stąd, olać Theos'a i jak najszybciej wrócić do domu. Rebelianci z jakiegoś pewnie idiotycznego powodu postanowili ulokować swoją tajną bazę i więzienie w jaskiniach pod Płytkim Morzem, jeśli się nie mylił, tuż przy Granicy. Jego zdaniem najlepszym miejscem na tajną kryjówkę byłoby... każde inne miejsce, prawdopodobnie. Każde inne miejsce niż jaskinie leżące tuż przy jedynym na całej planecie przejściu do innego świata, ale w końcu to były jakieś religijne świry. Może widzieli w Granicy coś świętego, Diabeł wie. On nie miał zamiaru narzekać na fakt, że ich porywacze sporo ułatwili im tym ucieczkę.

- Muriel?

- Mm?

Muriel usłyszał, że Caell się poruszył.

- Zimno ci?

Muriel przewrócił oczami, chociaż był odwrócony tyłem do przyjaciela.

- Mówiłem ci, że—

Usłyszał ruch, szelest, ciche przekleństwo.

Obrócił się na plecy i zobaczył Caell'a siedzącego tuż przy nim i próbującego rozwiązać wiązanie pożyczonego płaszcza.

- Hej – Muriel się oburzył. – Tyle się namęczyłem, żeby go na ciebie założyć...

- Nie będziesz marznął, kiedy ja będę sobie spać... Kurczę, kto wymyślił te cholerne sznurki...

- Nie jest mi zimn—

Muriel urwał, bo nie tego się spodziewał. Caell'owi udało się uporać z wiązaniem, ale zamiast rzucić w niego płaszczem i wrócić na swoją stronę celi, ten rozłożył ubranie jak koc, położył się tuż obok niego i zarzucił materiał na nich obu.

- Dobranoc – powiedział, zamykając oczy.

Muriel przez chwilę tylko wpatrywał się w jego twarz z odległości jakichś dwudziestu centymetrów. Czuł jego oddech na twarzy, a pod ich wspólnym przykryciem natychmiast zrobiło się przyjemnie ciepło.

- Co ty robisz? – wyrwało się mu, bo to nie była codzienna sytuacja. Muriel zawsze trzymał się od ludzi na dystans, rzadko był w stanie poczuć... ciepło ich ciała.

- Idę na kompromis – Caell odpowiedział na jego pytanie. – Ty nie chcesz, żeby mi było zimno, ja nie chcę, żeby tobie było zimno. Więc to nasze jedyne wyjście.

Muriel westchnął.

- Mówiłem ci, że ja—

- Przestań, nie lubię, kiedy się tak zachowujesz – Caell mruknął pod nosem, nie otwierając nawet oczu.

Muriel zamrugał.

- Jak się zachowuję? – nie rozumiał.

Caell westchnął, jakby z frustracją. Jakby to on miał być sfrustrowany tą sytuacją.

- Po prostu nie lubię tego, że ty... Nie dbasz o siebie – fuknął na niego, teraz już patrząc mu w oczy spod zmrużonych powiek. – To, że kiedyś dużo wycierpiałeś nie znaczy, że teraz już nic nie może ci przeszkadzać. Ja też nie umrę z zimna i też przeszedłem o wiele gorsze rzeczy, ale tobie jakoś wolno się o mnie martwić? – Rzucił mu kolejne mordercze spojrzenie, po czym zaczął poprawiać przykrywający ich płaszcz, jakby chciał wyżyć na nim swoją frustrację. – Mi też wolno się o ciebie martwić. I martwię się o ciebie, rozumiesz? Więc po prostu... po prostu zamknij się i chodź tutaj – mruknął, układając płaszcz tak, żeby zakrył też plecy Muriel'a, a potem... nie zabrał ręki przerzuconej przez jego talię, tylko przysunął się bliżej i schował głowę pod jego brodą. Jego ciepły oddech niemal parzył w kontraście z zimnym, wilgotnym powietrzem. – Tak jest o wiele cieplej – szepnął.

Muriel chciał coś odpowiedzieć, coś prześmiewczego, pewnie sarkastycznego, ale... nie mógł sformułować żadnych słów. Ani się ruszyć. Jego mięśnie rozluźniły się, całe napięcie jakby zeszło z niego w momencie, kiedy Caell oparł czoło w zagłębieniu jego szyi i to ciepło, ciepło jego ciała i regularnego oddechu, odebrało mu mowę. Nigdy nie było mu tak ciepło, nie w taki sposób. Nigdy nikt... Nikt nigdy nie dotknął go w taki sposób. Nie tak, jakby mu ufał i... i chciał go dotknąć.

Minęło kilka minut, podczas których Muriel nic nie powiedział, ani się nie poruszył, a Caell zasnął. Jego oddech jeszcze bardziej się wyrównał, jego ciało całkiem rozluźniło.

Minęło jakieś pół godziny, zanim Muriel wyciągnął powoli rękę i z sercem bijącym, jakby próbował pogłaskać demona albo zatańczyć ze śmiercią nad krawędzią pustki, otoczył nią szyję Caell'a, oddając jego delikatny uścisk. Potem przyciągnął go do siebie parę centymetrów bliżej i schował twarz w jego włosach.

Pachniał jak ciepło.

Nie chciał niczego bardziej niż żeby Caell wrócił bezpiecznie do domu najszybciej jak to możliwe. Ale jakaś maleńka część niego pomyślała, że mogliby tu razem zostać przez jakiś czas.

- Muriel?

Anioł poczuł gorący dreszcz paniki, kiedy usłyszał głos Caell'a, który musiał się przebudzić.

- M-Mm? – mruknął nerwowo, zastanawiając się czy powinien się odsunąć.

- Tak rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, że w końcu nie powiedziałeś mi o tej najdziwniejszej rzeczy.

- O-O jakiej rzeczy?

Muriel jeszcze nigdy się tyle nie jąkał, jak tego dnia. Ale oddech Caell'a łaskotał go w szyję i obojczyk i czuł się dziwnie.

- Jak w końcu udało ci się cofnąć w czasie, skoro mówisz, że czas może tylko płynąć wolniej w niektórych miejscach? – spytał Caell rozespanym głosem, jakby wcale nie miał zamiaru do końca się budzić. – To bardzo inna sprawa niż cofanie się w czasie, prawda? Więc, jak to zrobiłeś?

- Oh. – Proste pytanie, prosta odpowiedź. – Nie mam pojęcia.

________________________________

Hejka :) Dzisiaj krótszy rozdział, ale przynajmniej nie po kilku miesiącach XD Co myślicie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro