Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXV - Nie słyszeli o takich istotach

Musiało minąć piekielnie dużo czasu odkąd ostatni raz był tak poważnie ranny, skoro tak łatwo stracił przytomność. Kiedy się obudził, uświadomił sobie, że siedzi na podłodze, ręce ma związane, a ktoś opiera się o jego plecy plecami.

Całkiem mądrze. Gdyby przywiązać nieśmiertelnego do, dajmy na to, jakiejś części wyposażenia samochodu, nie miałby problemu zniszczyć metalu mocniejszym pociągnięciem. Przywiązano go jednak do człowieka, dokładniej anioła, a jeszcze dokładniej prawdopodobnie Caell'a, a on, oczywiście, nie miał zamiaru zrobić mu krzywdy, żeby się od niego uwolnić. O zerwaniu lin, którymi spętano ich nadgarstki, nie było mowy – były to zapewne tutejsze odpowiedniki kajdanek, które, jak Muriel dobrze wiedział, działały tak samo na słabych skalanych, jak i nieśmiertelnych. Anioły nie miały w tej kwestii żadnej przewagi.

- Caell, jesteś przytomny? – mruknął cicho.

- Muriel! – szepnął Caell. – Myślałem, że już się nie obudzisz! Nie mam pojęcia ile wytrzymamy zanim trucizna nas zabije... To były kule. Kule, nie lasery!

Muriel poruszył ręką, na tyle na ile był w stanie, żeby dotknąć dłoni Caell'a uspokajająco.

- Szansa, że spodziewali się akurat nas jest prawie zerowa – powiedział. – Nic nam nie będzie. Czujesz się, jakbyś umierał?

- Czy czuję... oh. Faktycznie.

Muriel poczuł, że Caell się rozluźnia. Oczywiście, kule, którymi zostali trafieni nie zawierały demonicznej trucizny, tylko, prawdopodobnie, anielską krew. W żadnym wypadku nie mogła im ona zaszkodzić.

We wnętrzu latającego pojazdu rozległy się kroki. Ktoś stanął przed Muriel'em z bronią w ręce, lufą spoglądającą mu prosto w oczy. Długie włosy, ciasno spięte, kamizelka kulo- i laseroodporna. Czerwone tęczówki. I...

- Żadnego piętna? – Muriel uniósł brwi, zaskoczony. Latający samochód, czy raczej dość spory statek, na którym się znajdowali, niewątpliwie należał do cesarskiej armii. Wyposażenie i broń, którą mieli przy sobie członkowie jego załogi też z pewnością została wydana przez cesarza. Nie było w jego armii jednak żołnierzy, którzy nie nosili piętn. Żadnych niewolników, obywateli innych krajów (obecnych kolonii), przestępców czy skalanych, szczególnie tych niezarejestrowanych. – Kim wy, na Niebiosa, jesteście?

Górująca nad nim dziewczyna zmrużyła oczy.

- Kim wy, na Boga, jesteście? – odbiła piłeczkę. – Nawet jak na nieśmiertelne ścierwa powinniście już konać – mruknęła, zawieszając spojrzenie w okolicy jego klatki piersiowej. Pewnie w miejscu, w które trafiła go wcześniej z pistoletu.

Muriel uniósł brew po raz kolejny. Nieśmiertelne ścierwa?

- Rozumiem, że nie jesteście członkami wspaniałej armii naszego Pana i władcy, jego Świątobliwości—

Użyłby jeszcze więcej sarkastycznie pochlebnych epitetów, żeby opisać tego chuja, ale ludzie tutaj, o czym wiedział, ale zawsze wylatywało mu z głowy, nie byli za dobrzy w rozpoznawaniu ironii. Zarobił więc kopniaka w brzuch.

- Muriel! – zmartwił się Caell, siedzący do niego plecami i mogący jedynie zgadywać, co się stało.

- Ugh – Muriel jęknął, bardziej z irytacji niż bólu. Co za słaby kopniak. Już chyba wszystko było jasne. – Jesteście jakąś grupą oporu? Rebelianci? – Na pewno byli to śmiertelni i na pewno nie przepadali za cesarzem. – Ukradliście ten statek? – zgadywał.

Do dziewczyny podszedł wyższy chłopak i wbił w Muriel'a tak samo podejrzliwe spojrzenie.

- Ciekawski – skwitował. – Czemu jeszcze nie zdechnął?

Muriel miał ochotę przewrócić oczami, ale wykrzesał z siebie ostatnie pokłady cierpliwości.

- Jeśli wy to jedyne, co ruch oporu ma w zanadrzu, słabo to widzę – musiał skomentować. Po namyśle, może lepiej już było przewrócić oczami. Muriel jednak nie został obdarzony najlepszą samokontrolą, szczególnie kiedy chodziło o drobne, wkurzające rzeczy.

- Muriel, ty chcesz, żeby nas zabili? – skarcił go Caell.

Dzieciak może i był jedyną osobą, do której miał jakieś większe pokłady cierpliwości, ale to nie znaczyło, że zawsze mówił z sensem.

- A jak to niby zrobią, eh? – powiedział, opierając część swojego ciężaru na plecach Caell'a. Ciężko się było stresować w tej sytuacji. Ich porywacze nie wiedzieli chyba nawet z czym mają do czynienia. – Macie przy sobie jakąś demoniczną broń? – rzucił do, ewidentnie zmieszanych, chłopaka i dziewczyny. – Mówię o waszych wierzchowcach. Wiecie, ich krwi?

Chłopak i dziewczyna popatrzyli po sobie z zaskoczeniem. Muriel zauważył, że cera faceta była nieco jaśniejsza niż większości ludzi w cesarstwie. Był z północy? Arkaeńczyk?

- Nie jesteście z tamtej strony, to niemożliwe – stwierdził w końcu chłopak.

- A czemu niby? – Muriel uniósł brwi.

- Bo przecież... – chłopak rozłożył ręce, jakby wyjaśniał coś oczywistego. W oczach jednak brakowało mu pewności siebie. – ...wszyscy was tutaj nienawidzą? Król na pewno. Jego armia. I większość obywateli Kien Tarr. Nie macie powodu tu być. Nie mówiąc już o tym, że Ziemianie... nie wiedzą o naszym świecie?

Oh, z pewnością był z północy. Muriel dawno nie słyszał, żeby ktoś nazywał cesarza królem, a jego państwo jego faktyczną nazwą. Teraz wszyscy mówili po prostu „cesarstwo", bo jaki był sens nazywania kraju, który rozprzestrzenił się na cały świat i nie istniały żadne inne? Tylko rebeliant z jakiejś podbitej kolonii by tak mówił.

Muriel westchnął.

- Czy ja ci wyglądam na Ziemianina?

Młody Arkaeńczyk zamrugał.

- Są jakieś inne opcje? – brzmiał na szczerze zdziwionego.

- Nie słyszałeś nigdy o Półświecie? – Muriel miał ochotę gestykulować z frustracją, ale jego ręce były związane. – Punkcie, w którym nasze dwa światy niemal się spotykają? Miejscu aniołów i demonów, toczących odwieczną walkę na Granicy? Świecie, który tak bardzo nie nadaje się do życia, że tylko nieśmiertelni i martwi mogą go zamieszkiwać? Nic nie świta?

Arkaeńczyk i dziewczyna rzucili sobie krótkie spojrzenia.

- Oczywiście, że słyszałem o Półświecie. Nie da się dostać na Ziemię, nie przemierzając go. Ale...

- Ale to legendarne miejsce, o którym niewiele się słyszy? Osnute mgiełką tajemnicy? – Muriel wzruszył ramionami. – I co w związku z tym? Nie możesz spojrzeć mi w oczy i stwierdzić, że nie istnieję, co? Jak myślisz, skąd wzięła się anielska krew w waszych pociskach?

- Wiemy, że anioły istnieją – odpowiedziała tym razem dziewczyna – po prostu nigdy żadnego nie widzieliśmy. Trudno uwierzyć. Może to jakiś podstęp. Dlaczego lecieliście pojazdem cesarskiej armii?

Muriel'owi drgnęła brew. Choć nie pałał największą miłością do całego świata po tamtej stronie, od zawsze szanował Ziemian za ich niezwykły talent do tworzenia innowacji. Nazywanie ukradzionej przez cesarza technologii „pojazdem cesarskiej armii" było splunięciem na dokonania ludzkich pokoleń.

- Jeśli ktoś tu lata cesarskim statkiem to wy. Nasze auto to Ziemska Tesla – wyjaśnił niechętnie.

- Martwe obiekty są w stanie przekroczyć granicę światów? – zdumiał się Arkaeńczyk.

Muriel zmrużył oczy.

- Ha? Czemu by miały nie być w stanie? Jak sobie wyobrażacie, że łowcy chodziliby na swoje misje? Pojawialiby się w Piekle goli i bez broni? Eh?

Dwójka porywaczy zamrugała, po czym przyznała mu rację cichymi pomrukami.

- Myślałem, że to niemożliwe, tak jak przechodzenie Ziemian przez granicę jest niemożliwe. Bo mają za słabe rdzenie. Martwe przedmioty wcale nie mają rdzeni, więc...

- Logika dziesięć na dziesięć. – Muriel prychnął. – Poza tym, to, że ludzie nie mogą przekroczyć Granicy nie bierze się z tego, że ich rdzeń jest za słaby, tylko z tego, że połączenie ich rdzenia z ciałem, nawet z tą pośmiertną imitacją ciała, jest za słabe. Na Granicy zostaje zerwane, a dusza pozbawiona ciała wraca na Ziemię. Gdyby chodziło tylko o siłę rdzenia, skalani też nie mogliby przemieszczać się między światami. Ale ich dusze, w przeciwieństwie do ludzkich, są nierozerwalnie związane z ich ciałami. Można by nawet powiedzieć, że są ich częścią. Nie ma żadnego życia po śmierci, bo rdzeń umiera razem z ciałem.

- Skąd... – Arkaeńczyk wyglądał na dość mocno zszokowanego – ...skąd wiesz takie rzeczy? Nawet my... nie mieliśmy pojęcia o takich detalach.

- Nawet wy? A za kogo takiego się macie, co? Że nawet wy nie wiedzieliście? – Muriel nie miał nic do organizowania ruchów oporu przeciwko cesarzowi. Gdyby została utworzona jakaś porządna opozycja, sam by do niej dołączył. Ale ta garstka rebeliantów nie mająca pojęcia o prawie niczym nie zapowiadała się obiecująco.

Na statku znajdowało się więcej osób niż ta nierozgarnięta dwójka, ale Muriel do tej pory nie poświęcał reszcie załogi uwagi. W końcu jednak podeszła do nich trzecia osoba. Muriel nie potrafił ocenić jej płci, co w sumie zdarzało się tu dość często. Postać miała na głowę zarzucony kaptur, na rękach tatuaże podobne do obywatelskich piętn.

- Nazwałeś nas ruchem oporu, aniele – zwrócił się do niego, prawdopodobnie, mężczyzna, sądząc po głosie. Utkwił w nim przenikliwe, czerwone spojrzenie. – Choć to prawda, że obecnie sprzeciwiamy się działaniom cesarza i jego armii, mamy bardziej podstawowy cel, któremu nasz kościół poświęca się od pokoleń. Jesteśmy ruchem oporu, o tak, ale to, czemu się sprzeciwiamy sięga głębiej niż nieprawe rządy niewłaściwego władcy.

Muriel próbował się nie skrzywić. Kościół? Kościół?? Nie zapowiadało się to dobrze.

- Co niby wyznaje ten wasz kościół? I czemu nigdy o was nie słyszałem, chociaż działacie „od pokoleń"? – Uniósł brew powątpiewająco. Czuł, że Caell rusza się nerwowo, ale jedyne, co mógł zrobić, żeby go uspokoić, to zacisnąć swój mały palec na jego. Wytrzymałe liny na ich nadgarstkach uniemożliwiały wszystko inne.

- Powodem, dla którego nigdy o nas nie słyszałeś jest to, że nie odpowiadamy na tego typu pytania. Nasz kościół działa w tajemnicy.

Muriel westchnął. I tak nie chciał się w to mieszać. Religia to było ostatnie, co go obchodziło.

- Dobrze, dobrze. – Uniósłby ręce przed sobą, gdyby mógł. – Nie będę o nic pytał, nie muszę znać waszej świętej misji. Możecie nas po prostu uwolnić? Jak już wam wytłumaczyłem, nie jesteśmy waszymi wrogami. Nie mamy żadnego związku z cesarzem ani jego ludźmi.

- Jednak nazywasz śmiertelnych skalanymi, jakbyś żywił do nas odrazę, aniele – zwrócił mu uwagę facet.

Muriel się skrzywił. To był fakt.

- Nie miałem niczego złego na myśli – powiedział, zgodnie z prawdą. – Takie przyzwyczajenie. Wszyscy tak mówią.

- Tak – przytaknął mężczyzna – wszyscy nasi wrogowie.

- Muriel, wkopałeś nas – jęknął Caell. – Czemu musisz być taki niegrzeczny? Czy ja nazywam ludzi w Piekle plebejuszami? Nie nazywam. Bo ich szanuję! Ludzi trzeba szanować, Muriel, śmiertelnych i nieśmiertelnych. Nie można używać nieuprzejmych słów.

- Teraz dajesz mi wykład, naprawdę? – jęknął Muriel. Lubił tego dzieciaka, razem z jego uprzejmością i praworządnością, ale to nie był czas i miejsce.

- Twój towarzysz wydaje się znacznie lepiej rozumieć konwenanse życia społecznego – stwierdził facet w kapturze.

- Tak, jest bardzo grzeczny, bardzo słodki i tak dalej. – Muriel pokiwał głową energicznie. – Więc... chyba możecie go wypuścić? Ze mną możecie sobie jeszcze pogawędzić, ale on chyba niczym was nie obraził?

- Muriel, wiesz, że w życiu bym cię tutaj nie zostawił... – zaczął Caell.

Muriel obrócił się gwałtownie, niechcący szarpiąc ich obu.

- To właśnie dlatego kiedyś jakiś demon odgryzie ci głowę! – syknął na niego. – Bo zawsze się dla wszystkich poświęcasz, zamiast pomyśleć czasem o sobie! Wkopałem nas w to dzisiaj i to moja wina. Ty nic nie zrobiłeś...

Obrócił się z powrotem, kiedy poczuł dotyk czyichś palców na swojej klatce piersiowej. Wzdrygnął się, bo nie znosił, kiedy ktoś dotykał go bez pytania... lub w ogóle. Potem uniósł wzrok na pochylającego się w jego stronę gościa w kapturze. Wbijał czerwone oczy w coś, co ściskał w ręku.

Muriel opuścił wzrok. Rebeliant trzymał w palcach czerwoną zawieszkę na końcu jego naszyjnika. Wisiorek musiał wypaść spomiędzy połów jego stroju, kiedy się szarpnął w stronę Caell'a. Teraz był na widoku, a facet w kapturze wbijał w niego nieruchomy wzrok.

- Skąd to masz? – spytał.

Muriel zmarszczył brwi. Czyżby koleś wiedział na co patrzy?

- Skąd masz ten święty artefakt? – powtórzył pytanie. – Dlaczego jakiś anioł z Półświata...

- Dostałem go. – Muriel zacisnął zęby. Gdyby facet spróbował zabrać mu wisiorek, nie dożyłby jutra. – Od królowej.

Wszyscy spojrzeli na niego z zaskoczeniem.

- To prawda, że królowa posiadała jeden. Wieści głoszą, że zaginął po jej śmierci. Ale dlaczego miałaby go oddać komuś takiemu, jak ty? – Mężczyzna w kapturze wwiercał się mu w duszę spojrzeniem.

- To ich jest więcej? – zdziwił się Muriel. Myślał, że jako jedyny posiadał coś podobnego.

Rebelianci popatrzyli po sobie ze zmieszaniem.

- Czy ty w ogóle... – zaczął niepewnie Arkaeńczyk – ...wiesz co to jest?

Muriel uniósł brew.

- Wynalazek królowej. Urządzenie, które pozwala przemieszczać się między światami bez żadnych strat po obu stronach.

- Strat? – Caell powtórzył, pewnie kompletnie nie rozumiejąc o co chodzi. No tak, Muriel jeszcze nie wyjaśnił mu tego aspektu przekraczania Granicy.

- Wynalazek? – Rebelianci brzmieli na jeszcze bardziej zdziwionych od Caell'a. – Urządzenie? O czym ty mówisz, aniele?

Muriel wbił wzrok w małą, czerwoną kuleczkę w okręgu zawieszoną na jego szyi. Od zawsze myślał o niej jako jakimś pół-technologicznym-pół-magicznym wytworze królowej. Specjalizowała się przecież w takich rzeczach.

- A wy za co niby to uważacie? – spytał, w sumie ciekawy.

- Nie możemy zdradzać takich informacji byle komu. Tylko członkowie kościoła mogą zostać wtajemniczeni – obruszyła się dziewczyna z pistoletem.

- Nie rozumiem dlaczego królowa oddała coś tak cennego jakiemuś przypadkowemu aniołowi... – dodał Arkaeńczyk.

Muriel zmrużył oczy, a potem się zaśmiał.

- Byle komu? Przypadkowemu aniołowi? – Na usta wpełznął mu uśmiech. – Jesteście pewni, że nigdy o mnie nie słyszeliście? O Muriel'u? Wiernemu słudze królowej? Pierwszej i ostatniej w historii osobie – wyszczerzył się – która kiedykolwiek cofnęła się w czasie?

Na statku zapanowała cisza. Pierwszy przerwał ją Caell.

- Że CO zrobiłeś??

***

Ten dzień musiał nadejść prędzej czy później, dobrze o tym wiedział. Szkoda tylko, że stało się to o wiele prędzej niż później.

- Kurwa! – sapnął Theo. Jeszcze się nie poddał, nie do końca. Seth jednak przyciskał go do ziemi całym ciężarem ciała i choć Theo walczył zaciekle, orając wilgotną ziemię i trawę butami i dysząc z wysiłku, chłopak był po prostu za dobry.

Gdyby to był zwykły pojedynek, z rodzaju tych, które urządzali sobie czasem z Cam'em lub Jessie'm, Theo już pewnie jęczałby, że się poddaje. To nie był jednak przyjacielski trening, a walka o przetrwanie. No i o dumę, przede wszystkim.

- Dwa tygodnie! – wysapał z frustracją, próbując, bez skutku, zrzucić z siebie Seth'a przytrzymującego go za ubrania. Dwa tygodnie! Dopiero tyle czasu minęło odkąd chłopaka postrzelono z laserowej broni, a ten już zdążył się wylizać na tyle, żeby ukraść mu jeden z mieczy i wyzwać go na pojedynek o to kto tu rządzi.

Teraz broń leżała gdzieś poza ich zasięgiem, a oni turlali się po trawie, próbując zyskać przewagę w czysto siłowych zmaganiach. Theo wiedział, że chłopak kiedyś odzyska sprawność i nie da już więcej sobie rozkazywać, ale naprawdę miał nadzieję, że dojdzie do tego później – może nawet dopiero, gdy już znajdą się z powrotem w Piekle.

Szczyt naiwności, co?

Theo próbował nawet zagrać nieczysto i wbić Seth'owi palce w dopiero zaczynającą się zasklepiać bliznę w boku, ale ten nie zareagował w żaden sposób. Skalany, co? Słaby, bezwartościowy śmiertelny? Kurwa, chłopak był najtwardszym człowiekiem, jakiego w życiu spotkał, i jego najcięższym przeciwnikiem do tej pory.

Theo w końcu nie miał już siły się szarpać i jego mięśnie rozluźniły się bez pytania o zgodę. Wtedy Seth podniósł się nieco i spojrzał na niego z góry z satysfakcją w oczach, które Theo miał mu teraz ochotę wydłubać z czaszki.

Nie odezwał się, tylko wbił w niego nienawistne spojrzenie. Seth wygrał, ok, ale czy musiał się tym tak chełpić, leżąc na nim i patrząc na niego z takim zadowolonym z siebie wyrazem twarzy?

Dziwnie w ogóle było tak teraz na niego patrzeć, z tak bliska, po brutalnym pojedynku. Ostatnimi czasy, kiedy ich oczy spotykały się z tak małej odległości, zwykle działo się to w drastycznie innych okolicznościach. Theo już trochę przyzwyczaił się, że dotyk chłopaka, jego bliskość, ciepło i ciężar ciała to coś kojarzącego się nie z bólem, a przyjemnością. Teraz, kiedy tak leżeli na trawie, zaplątani nawzajem w swoje kończyny, jego ciało nie wiedziało do końca jak zareagować.

- Kto tu jest wybrykiem natury – Theo prychnął, żeby rozproszyć niepowołane myśli. – Kto dochodzi do siebie po dwóch tygodniach po postrzale??

Seth'owi drgnęła brew.

- Ty to mówisz? Zdrowiejesz w ciągu godzin... Pewnie można by przekroić cię na pół, a na drugi dzień już by ci wszystko odrosło.

Theo skrzywił się na tą wizję.

- „Zdrowieję" tak szybko, bo mnie zabiłeś i nie mam fizycznego ciał—

Zamrugał.

- Nie mogłem cię zabić wtedy, skoro jesteś nieśmiertelny – prychnął Seth. – W takim razie technicznie rzecz biorąc ciągle jeszcze nikogo nie zabiłem...

O kurwa, miał rację.

- Czyli... – Theo miał ochotę dać sobie z liścia. – Czyli wcale mnie nie zabiłeś wtedy w Nowym Yorku, bo przecież jestem nieśmiertelny... To znaczy, że... no pewnie, że tak. Kto normalny musi sam sobie schodzić do Piekła? Nie zabiłeś mnie, tylko poderżnąłeś mi gardło, ja straciłem przytomność, a potem... zszedłem na dół... Ja pierdolę! – Szarpnął się pod chłopakiem z frustracją. – Gdyby mi przyszło do głowy, że to chyba nie jest normalne obudzić się po śmierci w swoim pokoju, nie zobaczyć żadnego ciała i musieć samemu znaleźć zaświaty... Wtedy pewnie ty byś myślał, że mnie zabiłeś, ja bym nie zszedł na dół, więc nigdy byśmy się drugi raz nie spotkali i... – Wstrzymał oddech, nie wierząc. – I to wszystko by się nie wydarzyło? Ja pierdolę, mógłbym teraz siedzieć sobie na Netflixie z paczką czipsów...

Seth zmierzył go swoim zwyczajowym pobłażliwym spojrzeniem.

- Mógłbyś – stwierdził. – I dalej nie umiałbyś się bić, albo przetrwać jednej nocy w niedostatecznie miękkim łóżku. – Spojrzał na niego niemal z rozbawieniem. – I dalej byłbyś prawiczkiem. Może wyszło ci to na zdrowie.

Theo zamarł, a potem wytrzeszczył oczy. Poczuł niemal... dumę! Seth żartujący? Jeszcze lepiej, Seth żartujący o seksie?? Komu ich spotkanie wyszło na zdrowie, heh?

Ale jego argumenty i tak były nienormalne.

- No nie wiem czy zostanie przedziurawionym mieczem, jakieś kilkanaście razy, jest warte nawet najlepszego seksu. A bądźmy szczerzy, gdybym mógł wybierać z kim stracić dziewictwo, na pewno nie byłby to ledwie szesnastoletni bachor bez grama doświadczenia czy wyobraźni...

- Bachor... – Seth zmrużył lekko oczy, po czym pochylił się nieco i oparł łokciem obok jego głowy. Grzywka chłopaka załaskotała Theo w czoło, czerwone oczy miał nieco opuszczone, przez co uwagę zwracały jego długie rzęsy. Długie i ciemne. Właściwie wszystko było w nim ciemne, od skóry, po kolor włosów i ubrań, upodabniając go czasem do chłodnych cieni wypełniających zapomniane zakamarki. Theo od zawsze pociągała ciemność i siła. Oczywiście więc, że Seth mu się podobał. Był ucieleśnieniem mroku, chłodu i opanowania, a rysy jego twarzy były zwyczajnie pozbawione niedoskonałości. Niemal jak anioła, ale nieco bardziej ludzkie... i nieludzkie zarazem.

Tak mu się przyglądając, zapomniał na moment o czym rozmawiali. A potem Seth, wciąż nie zmieniając pozycji, uniósł wzrok na jego oczy i nieco się pochylił. Dopiero wtedy Theo zrozumiał dlaczego chłopak nie patrzył mu przed chwilą w oczy. Patrzył na coś innego, ale dotarło to do niego za późno.

Seth przyglądał się jego ustom, uchylonym, żeby łapać powietrze po wykańczającym pojedynku. Kiedy podniósł wzrok, w jego oczach można było rozpoznać pragnienie. Theo chciał zaprotestować, ale nie zdążył.

Usta Seth'a dotknęły jego ust.

Theo najpierw zamarł, zszokowany i oburzony, i dopiero potem złapał chłopaka za ubrania, żeby go od siebie odsunąć, ale... chyba zostało to zinterpretowane inaczej.

Seth pocałował go, kładąc mu dłoń na karku. Jego oddech był ciepły, usta miękkie, a zęby nieco ostre na jego dolnej wardze. Theo poczuł, że jego ciało odruchowo się rozluźnia pod dotykiem chłopaka. Przeszedł go dreszcz, kiedy Seth pogłębił pocałunek. Nigdy wcześniej się nie całowali, Theo nie uczył go nic na ten temat, ale chłopak najwidoczniej instynktownie rozumiał, że zetknięcie się ust to nie wszystko, co powinno się wydarzyć.

Theo powinien głośno zaprotestować, ale... jego usta były przecież zajęte. To nie tak, że kiedykolwiek myślał o całowaniu Seth'a... Zdecydowanie nie chciał go całować. Nigdy nie chciał z nim tego robić, ale... oddech mu drżał, jakby już robili coś ciekawego, a tylko się całowali. Czuł ciężar chłopaka na swoim ciele, wilgoć ziemi, do której ten go dociskał, jego szybki i gorący oddech. Zawsze, gdy coś robili hamował się z wszelkimi wokalnymi reakcjami jak tylko mógł, ale teraz było to wyjątkowo trudne. Może nie było mu tak dobrze, technicznie rzecz biorąc, jak podczas seksu, ale kiedy jego usta były uchylone, a język Seth'a ocierał się o jego własny, niełatwo było panować nad głosem.

- Mh... – wyrwało mu się, na co natychmiast odczuł uszczerbek na dumie, ale nie miał za bardzo czasu nad tym rozmyślać. Seth go całował, jego usta były na jego ustach, język pod językiem i na podniebieniu, palce we włosach, a nogi zaplątane w jego nogi. Theo miał jednocześnie ochotę mu przywalić i nie przestawać. Przywalić, bo co mu przyszło do cholery do głowy?! I nie przestawać, bo było mu, do Diabła, dobrze. – Tylko raz... – mruknął.

Może raz mogli to tak zrobić. Przespać się ze sobą, całując się i patrząc sobie w oczy. Tak na odmianę od ich zwyczajowej rutyny, podczas której Theo z zaciśniętymi powiekami opierał czoło lub policzek na ziemi, pozwalając tylko sporadycznym przekleństwom wymsknąć się spomiędzy warg.

Tylko raz. Co się mogło stać?

- Mh, Seth... – nie mógł się powstrzymać. Chłopak nie przestawał go całować, nawet kiedy już zdjęli z siebie część ubrań, a nogi Theo oplotły jego biodra.

Nawet kiedy już to robili, a Theo ledwie łapał oddech.

Kiedy nie mógł się powstrzymać przed powtarzaniem imienia chłopaka pomiędzy pocałunkami.

Kiedy obaj kończyli, wczepiając się palcami w swoje ubrania.

Gdy Theo zszedł już na ziemię, spojrzał na niego z głową wciąż leżącą na trawie, rękami wciąż czepiającymi się jego szyi i koszulki na plecach. A Seth odwzajemnił zmęczone spojrzenie, po czym znów go pocałował.

Teraz już Theo zaprotestował. Jękiem dezaprobaty i uderzeniem chłopaka przez głowę.

- Pojebało? – mruknął, próbując go od siebie odepchnąć, ale nie mając na to siły. – Kim ja jestem, twoim chłopakiem? – burknął do siebie. – Nie jestem Cam'em, żeby się plątać w takie rzeczy jak uczucia – prychnął z najwyższą pogardą. Nie to, że gardził Cam'em albo jego bardzo odwzajemnioną miłością do Jessie'go, ale on po prostu był z natury zbyt samolubny, żeby się w kimś zakochać. Nie mówiąc już o tym, że, może poza cesarzem albo tym kolesiem, który chciał rozwalić cały świat, kiedy Sky i Even byli jeszcze młodzi, Seth był prawdopodobnie najgorszym na świecie materiałem na chłopaka.

- Kim? – Seth spytał.

- Co kim? – Theo uniósł brew. – Aa. – przewrócił oczami, kiedy załapał. – Nikim. Nieważne. Po prostu tęsknię za bratem.

Seth w końcu się z niego zwlókł, poprawił ubrania i przysiadł obok na ziemi. Uniósł ostrze właśnie odzyskanego miecza i przyjrzał mu się, a potem zabrał się za polerowanie go rąbkiem koszuli.

- Bratem? – zagadnął.

Co, był ciekawy? Chciał więcej się dowiedzieć o Theo? Jak romantycznie, kurwa.

- Tak, mam brata. – Theo nie podniósł się z ziemi, tylko doprowadził się niedbale do porządku i skrzyżował ręce na piersi, zawieszając wzrok na ciemnym niebie. – Brata, znajomych. Życie. I to wszystko mi zabrałeś. Dlatego nie dam ci mnie tu zatrzymać. Wracam na tamtą stronę, choćbyś nie wiem jak się starał zaciągnąć mnie z powrotem. Jesteśmy już blisko Granicy.

- Nie będę cię nigdzie zaciągał – odpowiedział Seth obojętnym tonem. – Ale na pewno nie wybieram się tam z tobą, ani nie będę już twoim przewodnikiem. Rób, co chcesz, ale beze mnie.

Theo zacisnął zęby. Nie było opcji, żeby odnalazł Granicę sam. Jedno głębsze miejsce na środku całego, kurwa, morza? Powodzenia.

- Nie musisz nigdzie iść ze mną. Chcesz tu zostać, żeby w końcu cię złapali i zamordowali, droga wolna. Ale powinieneś mieć tyle przyzwoitości, żeby chociaż pomóc mi wrócić do domu, po tym jak wciągnąłeś mnie w to całe bagno.

- Nie mówiłeś przypadkiem, że sam się w nie wciągnąłeś, bo nie zorientowałeś się, że nie jesteś martwy? – Seth rzucił mu spojrzenie, za które Theo mógłby go zamordować, gdyby nie był tak zmęczony. – To dość mocne. Nie zauważyć, że się nie umarło.

- Spierdalaj. – Theo wyrwał z ziemi trochę trawy i rzucił nią w chłopaka. – I tak jesteś mi to winny. – Przełknął ślinę, bo nagle poczuł, że gardło ściskają mu emocje. Zwykle trzymał je na dystans. Te wszystkie uczucia, które pochłonęłyby go, gdyby im na to pozwolił. Tęsknota. Żal. Strach. Na co dzień grzebał je z samego rana głęboko na dnie świadomości, ale czasem wypełzały na powierzchnię i wtedy miewał ochotę się rozpłakać. – Boże, chcę tylko wrócić do domu.

Seth znieruchomiał, a Theo przez dłuższy czas nie mógł zrozumieć, co tak nim wstrząsnęło. Dopiero, kiedy poczuł zimne krople deszczu na policzku, uświadomił sobie dlaczego chłopak wpatruje się w niego z taką mieszanką szoku i zagubienia. Bo w tym świecie nigdy nie padał deszcz, a dzisiaj nie wydarzył się cud. Po prostu Theo naprawdę się rozpłakał.

Dotknął własnego policzka i natychmiast zalał go wstyd. Oczywiście, że Seth widział go wcześniej ze łzami w oczach. Zawsze były to jednak łzy wyciskane z kącików oczu fizycznym bólem, nie powoli toczące się po policzkach krople żalu, smutku i tęsknoty.

Nie było chyba niczego bardziej upokarzającego niż to.

Theo szarpnął się na ziemi, żeby obrócić się plecami do chłopaka. Otarł twarz rękawem i zamknął oczy. Może Seth pomyśli, że mu się przywidziało. Theo nie miał ochoty znów słuchać o tym, jaki jest miękki.

- Zaprowadzę cię.

Theo się nie poruszył. Seth w życiu nie zrobiłby czegoś tak niesamolubnego. Przesłyszał się, na pewno.

- Zaprowadzę cię do Granicy. A potem nasze drogi się rozejdą.

Można przesłyszeć się dwa razy pod rząd?

Theo uniósł się ostrożnie do siadu i obrzucił twarz chłopaka spojrzeniem. Była niewzruszona, jak zwykle. Seth wciąż polerował jednak zdecydowanie już wypolerowane ostrze, a nie był jedną z tych osób, które robiły cokolwiek, byle tylko zająć czymś ręce. Chyba, że nie chciał patrzeć komuś w oczy.

- Co będziesz z tego miał? – chciał wiedzieć Theo.

- Pozbędę się ciebie. To chyba warte każdego wysiłku – odpowiedział chłopak półżartem.

Co za gówniana odpowiedź.

- Po co udajesz większego skurwysyna niż jesteś?

Pytanie na tyle zaskoczyło chyba Seth'a, że uniósł wzrok i dał sobie spokój ze swoim nadzwyczaj czystym mieczem.

- Nie wierzę, że zarzucił mi to najbardziej nieszczery człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkałem – stwierdził Seth.

Theo uniósł brwi.

- Ja, nieszczery? – oburzył się. – Zawsze mówię ludziom dokładnie to, co myślę—

- Mówisz dokładnie to, co myślisz – przerwał mu Seth. – Ale nie o rzeczach, które mają dla ciebie jakieś znaczenie.

Theo zamrugał, a potem zmarszczył brwi. Że co niby? Był szczery. Nigdy nie kłamał, kiedy otwierał usta, a przynajmniej nie w taki sposób, jak robiła to większość ludzi, sypiąc na prawo i lewo półprawdami i pustymi komplementami. Jeśli już kłamał, to dlatego, że miał w tym jakiś cel – na przykład, żeby ukraść Noah broń – nie temu, że było mu głupio, albo coś nie wypadało.

Seth oparł policzek na ugiętym kolanie i spojrzał na niego analitycznie.

- Powiesz wszystko, co ci ślina na język przyniesie, choćby miało to kogoś zgorszyć, obrazić albo podniecić. Wszystko, żeby tylko nie mówić o tym, co naprawdę się dla ciebie liczy.

Theo zmrużył oczy. Co Seth mógł o nim wiedzieć? Znali się parę tygodni.

- Wiem, co lubisz w łóżku, jakie jest twoje zdanie na temat niewolnictwa i czy podoba ci się moja twarz, kiedy śpię – kontynuował Seth, nie przejmując się oburzoną miną Theo – ale nie mam pojęcia, co jest dla ciebie ważne w życiu i czego naprawdę się boisz. Nie mówisz nigdy o tym, tylko o wszystkim dookoła. Jakbyś próbował odwrócić uwagę od tego, że tak naprawdę nie jesteś taki twardy, jak próbujesz pokazać.

Wow.

- I mówisz to – Theo wycelował w chłopaka oskarżycielski palec – ty. Ty. Nie chciałeś się nawet przyznać do tego, że nie jesteś tak naprawdę mordercą, a teraz próbujesz udawać, że wcale nie zmiękłeś, bo zobaczyłeś, jak ktoś się przy tobie pobeczał. O nie nie, nie ty. Taki z ciebie skurwiel, że nikt i nic cię nie obchodzi, co? Kto tu, do Diabła, jest bardziej nieszczery, ha?

Seth spojrzał na niego z wyzwaniem w oczach.

- Powiedz mi o sobie chociaż jedną ważną rzecz.

Theo przewrócił oczami. Co to miało być, prawda czy wyzwanie? Raczej prawda czy prawda. Nie podobało mu się to, bo Theo zawsze wybierał wyzwanie.

Zmrużył powieki.

- Nie za darmo – rzucił.

Seth uniósł brew.

- Chcesz, żebym ci zapłacił?... – nie załapał.

- Powiem ci jedną rzecz na swój temat za każdą rzecz, którą ty mi powiesz o sobie. Tak będzie sprawiedliwie. Skoro jesteś tak o wiele bardziej szczery niż ja to chyba nie będzie to dla ciebie wyzwanie?

Seth zmrużył oczy.

- W porządku – stwierdził. – Ale ty zaczynasz.

Theo skinął głową. Usiadł po turecku i zamyślił się. Seth nie miał co do niego racji, Theo nie był takim głębokim człowiekiem, żeby mieć jakieś sekrety czy głębsze przemyślenia, więc nie łatwo było cokolwiek wymyślić.

- Jestem typem człowieka, który nie zasłoniłby nikogo własnym ciałem – odezwał się po paru minutach. – W sytuacji zagrożenia najpierw pomyślałbym o sobie, potem o moim bracie, potem o jego chłopaku. Po pierwsze jednak zawsze chciałbym przetrwać – przyznał. Było to prawdą, ale czy wystarczyło jako coś „prawdziwego" dla Seth'a? Chłopak pewnie domyślał się, że Theo taki właśnie był. Jeśli miałby powiedzieć coś nieco bardziej wstydliwego... – Czasami... – przygryzł wargę, czując, że wcale nie chce powiedzieć tych następnych słów. – Chociaż nawet powiedziałem o tym kiedyś Cam'owi, czasami boję się, że ta moja cecha sprawia, że... nie da się mnie kochać. Cam mówi, że mnie kocha, ale... pewnie dlatego, że mi nie wierzy. Nie wierzy, że nie wskoczyłbym za nim w ogień. Tak naprawdę, sam nie wiem, co bym zrobił. Nie wiem czy ktokolwiek może być tego pewny, dopóki nie stanie przed takim wyborem. Więc wolę zakładać najgorszy możliwy scenariusz.

- Wolisz zakładać, że jesteś skurwielem? – Seth pożyczył od niego przekleństwo.

- Żeby się sobą nie rozczarować. Jestem psychicznie przygotowany na to, że jeśli kiedyś pozwolę bratu umrzeć, bo instynkt każe mi spierdalać, to potem będę się musiał rzucić z mostu z poczucia winy.

Seth'owi drgnął kącik ust.

- Mało praktyczne to podejście. Wtedy umrzecie obaj.

Theo wzruszył ramionami, a potem krótko się zaśmiał.

- W sumie to nie. Już wiem, że rzucenie się z mostu mnie nie zabije.

Potem zapadła między nimi cisza. Seth oparł brodę na kolanie, chyba się namyślając.

- Twoja kolej. – Theo szturchnął go nogą, bo już czuł się głupio, że powiedział Seth'owi o swoim pragnieniu bycia kochanym. Chyba pojechał za mocno.

- Chyba... – Chłopak w końcu się odezwał. – Chyba nie potrafię zabijać. Wcale. Chyba nawet nie zabiłbym swojego ojca, gdybym miał okazję.

Theo uniósł brew.

- Wtedy w Nowym Yorku myślałeś, że mnie zabiłeś.

Seth skinął głową, wbijając w ziemię nieobecny wzrok.

- Potem zwróciłem śniadanie i rozważałem poczekanie pod twoim domem na światło dnia.

Theo zmrużył oczy.

- To jakaś metafora?

Seth pokręcił głową.

- Słońce nas zabija. I skalanych i nieśmiertelnych. Spala na proch.

Theo zamrugał.

- Wow. Ok, wierzę ci, nie nadajesz się na mordercę. I, tak przy okazji, spalenie to jeden z najboleśniejszych sposobów na śmierć, więc następnym razem polecam rzucenie się z mostu. Na ciebie by podziałało. Mnie to akurat faktycznie chyba trzeba byłoby spalić na popiół i zakopać te prochy na czterech końcach świata czy coś. Skoro nie zabijają mnie żadne normalne metody.

Znów milczeli chwilę. Naprawdę nie łatwo było wymyślić coś prawdziwego i nie oczywistego na swój temat.

- Lubię być na dole – stwierdził w końcu Theo.

Seth przewrócił oczami.

- Nic o seksie się nie liczy z twojej strony. Nie ma rzeczy w tym temacie, o której nie chciałbyś mówić – żachnął się.

Theo prychnął.

- Niech ci będzie. Ok. – Skrzyżował ręce na piersi. Nie fair, ale ok. On by tam docenił, gdyby Seth powiedział mu co nieco o swoich gustach, ale niech mu będzie. Coś innego. Więc... – To wszystko jest przerażające. Nie wiem, jak w ogóle daję radę spać. Chyba tylko temu, że ten stres dwadzieścia cztery na dobę wykańcza mnie na tyle, że wieczorem tracę przytomność. Przerażające. To wszystko. Ten świat, ta sytuacja, nawet... ty, choć już o wiele mniej. Mam dość i chcę wrócić do domu.

Seth wpatrywał się w niego bez słowa przez dłuższy czas. Tak długi, że Theo miał już ochotę naciągnąć na głowę kaptur swojego stroju i schować głowę w kolanach ze wstydu. Naprawdę pojechał za mocno. Seth przyznał się do nie bycia mordercą, jakby to było coś, co powinno szokować człowieka, a on w zamian powiedział mu, że chciałby być kochany i że się go czasem boi. Nigdy jeszcze przed nikim się tak bardzo nie otworzył i dlaczego? Totalny absurd. Może to była wina hormonów? Może sypianie z kimś nie było takie proste jak myślał? Może jednak zmiękczało człowieka i mieszało mu w głowie? W końcu trudno było regularnie wtulać się w czyjeś ciało, łapać go, jakby się tonęło, dzielić z kimś oddech i swoje najczystsze, najprostsze odruchy i uczucia, a potem patrzeć na tą samą osobę z kompletną obojętnością.

Theo był zawiedziony. Seks, którego nigdy się nie bał, którego nigdy nie unikał w swoich słowach, myślach czy planach na jak najbliższą przyszłość, okazał się zdrajcą.

Seth wstał z ziemi i przytroczył sobie swój jak nigdy wypolerowany miecz do pasa. Podszedł do Theo, siedzącego na ziemi z rezygnacją, i sięgnął do pasa po raz drugi.

Mięśnie Theo odruchowo napięły się, kiedy pochwycił ten ruch kątem oka. Natychmiast podniósł wzrok na chłopaka, który ewidentnie sięgał po broń.

Seth odpiął od pasa miecz. Nie swój, pięknie wykonany, ale stary i z połamaną rękojeścią, tylko ten nędzny, zardzewiały egzemplarz, który Theo zwinął kiedyś na targu. Złapał za prostą rękojeść, ale nie podniósł ostrza do góry. Zamiast tego, wyciągnął miecz w wyprostowanej ręce, z czubkiem klingi celującym w ziemię.

Theo zamrugał kilka razy zanim zrozumiał.

Seth oddawał mu jeden z mieczy, nie patrząc mu w oczy.

Jego też najwyraźniej zdradził seks.

- Wstawaj – powiedział. – Jeśli nie pomogę ci odnaleźć Granicy, może zająć ci to za dużo czasu. A jeśli zostaniesz tu za długo... twój brat może zapomnieć, kim jesteś.

Theo zamrugał w kompletnej dezorientacji. Nie sądził, że coś mogło tak szybko go wybić z szoku, jakim był widok Seth'a dobrowolnie oddającego mu broń i proponującego pomoc. Chłopak powiedział jednak coś tak bezsensownego, że Theo nawet nie sięgnął po miecz.

- Czemu Cam miałby o mnie zapomnieć?

Nie wiedział czy go to śmieszyło, czy raczej niepokoiło.

Seth odwrócił się do niego plecami, po czym uniósł rękę w górę. Theo potrzebował chwili, żeby zrozumieć, że wskazuje palcem czarne słońce.

- Bo jest coś, o czym nie miałem okazji ci powiedzieć. W sumie, nigdy nie pytałeś. – Seth wzruszył ramionami. – Dla mnie to tak oczywiste, że zapominam, że ktoś nie z tego świata może nie mieć o tym pojęcia.

Theo zmrużył oczy, teraz już naprawdę nieco zaniepokojony. Czego mu nie powiedział?

- Czemu brat miałby o mnie zapomnieć? – powtórzył pytanie, czując jak włoski na karku stają mu dęba.

Seth opuścił rękę wskazującą słońce i spojrzał na niego niemal przepraszająco.

- Bo jeśli nie zdążysz wrócić przed latem... możesz się stać dla niego tylko odległym wspomnieniem.

Theo prychnął z frustracją.

- Możesz prościej? Nie jestem stąd, pojęcia nie mam co znaczą jakieś wasze metafory...

- Prościej mogę to wyjaśnić tak – przerwał mu Seth. – Kiedy się urodziłem – powiedział – ani my, ani sama Ziemia nie słyszała jeszcze o takich istotach, jak ludzie. Dzisiaj cesarz boi się ich potęgi.

Theo zmrużył oczy.

- Seth, ty masz szesnaście lat – przypomniał mu. – Chyba, że w waszym przeliczeniu to znaczy milion.

Chłopak pokręcił na to głową.

- Dlatego właśnie mówię, że musimy się spieszyć.

___________________

Hejka :) Chyba jeszcze nie zdarzyła mi się nigdy taka długa przerwa. Trzy miesiące temu zaczęłam pracę i trudno było mi znaleźć czas lub siłę do pisania. Mam nadzieję, że nie zapomnieliście jeszcze o Theo i reszcie i że będziecie czytać dalej, a ja wrócę do wrzucania rozdziałów częściej :D

Napiszcie co myślicie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro