Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXIV - Bezkonfliktowy

- Jesteś za ładny, żeby cię posłać do szpitala. – Noah westchnął.

Cameron przewrócił oczami.

- Jeśli ktoś wyląduje dzisiaj w szpitalu, to ty – prychnął. – Jessie połamie ci kości za podrywanie jego chłopaka. – Nie powstrzymał szerokiego uśmiechu, kiedy udało mu się znaleźć kolejną okazję, żeby nazwać tak Jessie'go.

Jessie, słysząc to, uniósł dwa kciuki w górę i posłał im obu swój standardowy śliczny uśmiech. A przynajmniej Cam tak zgadywał po jego oczach, bo usta i nos zakrywała mu maseczka tlenowa.

Noah się zaśmiał, machając sztyletem nonszalancko. Czarny pył pokrywający plac treningowy szurał pod jego niepraktycznie wyprofilowanymi butami, kiedy zataczał leniwie małe kółka, zamiast wziąć to wszystko w końcu na poważnie i zaatakować go.

- Mówię serio – powiedział. – Masz jeszcze fizyczne ciało, co znaczy, że jeśli cię drasnę, zostaną ci blizny. A jeśli trochę źle wykalkuluję takie draśnięcie, to będziesz się musiał z tym swoim fizycznym ciałem rozstać. Trochę szkoda by było, co? Założę się, że twój cudowny chłopak wolałby nie sypiać z duchem, jeśli ma taką możliwość.

Cam poczuł, że się rumieni. Jessie, który stał sobie we w miarę bezpiecznej odległości od nich i słuchał z ewidentnym rozbawieniem całej tej sprzeczki, nie wyglądał, jakby ostatni komentarz Noah zrobił na nim wrażenie. Oczywiście, że nie zrobił. Czemu by miał? Jessie miał mnóstwo doświadczenia w tych sprawach – nie miał powodu rumienić się na wspomnienie seksu. Nawet jeśli jeszcze nie przespał się konkretnie z Cam'em.

A tak w ogóle, nie było nic dziwnego w tym, że jeszcze się ze sobą nie przespali. Od ich pierwszego pocałunku minęło dopiero parę tygodni.

- Zaatakuj mnie w końcu, albo poproszę kogoś innego – Cam postawił ultimatum. – Muszę to przecież przetestować.

Noah się skrzywił.

- Wiem – westchnął. – Wiem, ale nie chcę cię mieć na sumieniu. Caell by mnie zabił, gdybym coś ci zrobił.

- Caell'a tu nie ma – przypomniał mu najpierw Cam. Potem zwrócił jeszcze uwagę na pewną oczywistość. – Poza tym, myślę, że Caell z czystym sumieniem zabiłby mnie, żeby przetestować nową broń.

Noah uniósł brew.

- Nie no, aż takim świrem nie jest – stwierdził, choć nie brzmiał, jakby był tego pewny na sto procent. – Siebie może i by poświęcił, ale kogoś innego raczej nie.

- Raczej nie? – Jessie uniósł brwi.

- Caell uwielbia broń. – Noah wzruszył ramionami.

- Wiemy – Jessie i Cam odezwali się jednocześnie. – Ma w pokoju żyrandol z noży – dodał Jessie. Kiedy zobaczył miny pozostałych, wzruszył ramionami. – Tak mówił przynajmniej.

Cameron uniósł wyżej swój nowy wynalazek i rzucił Noah zmęczone spojrzenie.

- Zrób to w końcu, albo będziemy tu stać cały dzień – mruknął.

Noah znów się skrzywił, ale wreszcie uniósł swój sztylet i stanął przed nim w stabilnej pozycji.

- Ktoś mógłby cię zastąpić. Przecież nie musisz sam tego testować... - znów zaczął swoje, ale uciszyło go zdeterminowane spojrzenie Cam'a. A przynajmniej Cameron miał nadzieję, że wyglądał na zdeterminowanego, a nie jakby miał ochotę zamordować chłopaka na miejscu.

- To mój wynalazek, a ja zawsze sam testuję swoje wynalazki – powiedział twardo. – I mówię ci, że to zadziała.

Noah westchnął.

- Dobra, dobra. Jak coś to umywam ręce od odpowiedzialności. Jak cię zabiję, albo utnę ci rękę, twoja wina.

Cam zgodził się z nim skinieniem głowy.

Mógł być wychowywany od dziecka na wojownika, ale prawda była taka, że w głębi duszy Cameron był czymś innym. Odkąd pamiętał najbardziej fascynowało go dowiadywanie się, jak działają różne rzeczy. Najlepiej, kiedy dowiadywał się tego na własną rękę – eksperymentując, rozbierając przedmioty na części i składając je z powrotem. Kiedy, pogrążony w smutku i frustracji, opowiadał Jessie'mu o wizji swojego doskonałego życia może i żartował, mówiąc, że chciałby pracować dla NASA, ale to nie znaczyło, że nie było to jego marzenie. Eksperymentowanie, odkrywanie i tworzenie – to najbardziej w życiu kochał. Potrafił walczyć mieczem, ale bardziej interesowała go mechanika działania broni niż rozcinanie żywych stworzeń jej ostrzem. Nie był więc wojownikiem. Był wynalazcą.

To, co trzymał właśnie w ręce, nie było właściwie do końca bronią. Nie dało się tym nikogo skrzywdzić, ale jednocześnie miało to służyć do walki. Kwestia więc czy był to rodzaj broni, czy nie, zależała chyba od interpretacji. Cam'a nie bardzo obchodziła jednak klasyfikacja przedmiotu, tylko to czy działa. Podszedł więc do Noah podczas treningu, odrywając go od pojedynku z Ari'm, podczas którego ten zdawał świetnie się bawić, i poprosił go o zrobienie jednej, jedynej rzeczy. Po czym po niemal pół godzinie wciąż marnowali czas.

Chłopak jednak w końcu posłuchał. Wyjął z kieszeni małą fiolkę, odkręcił zatyczkę i rozlał zawartość na ostrzu swojego sztyletu. Potem wziął głęboki oddech i spojrzał na Cam'a niepewnie.

- To naprawdę niebezpieczne – powiedział, podnosząc ciemne teraz od czarnej mazi ostrze. – Ale niech ci będzie – zdecydował w końcu.

I ruszył w jego stronę.

Cam stanął twardo na nogach, zacisnął zęby na wypadek, gdyby jego wynalazek jednak nie zadziałał i uniósł rękę.

Noah nie pobiegł na niego z anielską prędkością. Zamachnął się z siłą o wiele mniejszą niż Cam by sobie życzył na potrzeby eksperymentu. Pokryte jednak krwią demona ostrze wciąż było śmiercionośne, więc kiedy Cameron zobaczył jego błysk przed oczami, zacisnął powieki i cały się spiął w oczekiwaniu na sukces lub ból.

W powietrzu rozległ się odgłos uderzenia, a Cam poczuł anielską siłę w kościach, aż po buty, które przesunęły się nieco po czarnym piasku.

Otworzył oczy i napotkał zmartwione spojrzenie Noah.

Odetchnął z ulgą. Obaj spojrzeli na swoje ręce. Sztylet Noah nie sięgnął Cam'a. Coś mu to uniemożliwiało, choć na pierwszy rzut oka nie dało się dostrzec niewidzialnej bariery, która uratowała Cam'a przed szpitalem. Ręce Noah zadrżały, kiedy ten spróbował docisnąć mocniej sztylet, przełamać barierę.

- Ha! – Cameron poczuł znajomy przypływ ekscytacji, taki sam, jaki ogarnął go, gdy po raz pierwszy udało mu się ustać na jego latającej desce. – Mówiłem, że zadziała!

Noah zmarszczył brwi, patrząc na swoją broń i zaciśnięte na niej ręce.

- Jak bariera Everett'ów, kiedy ją komuś oddają – powiedział.

- Tak, przecież właśnie jej do tego użyłem. – Cam zawsze dziwił się, kiedy ludzie nie pojmowali, jak działają jego wynalazki, mimo że im tłumaczył. Może był kiepski w tłumaczeniu? Pomyślał, że jeśli wróci kiedyś na ziemię, będzie musiał się postarać z tym dostaniem pracy w NASA. Na nauczyciela, jak widać, nie nadawałby się, a co innego mógł robić fizyk po studiach? – Użyłem bariery Everett'ów do skonstruowania tarczy – postarał się wytłumaczyć jeszcze raz, mimo swoich kiepskich umiejętności komunikacji. – Jestem Everett'em – przypomniał. – Mam barierę. Więc to nie było nic trudnego.

Noah znów wbił wzrok w swój sztylet, który wciąż nie mógł przebić niewidzialnej tarczy osłaniającej ramię Cam'a i przestrzeń wokół niego. Spróbował zamachnąć się ostrzem jeszcze raz, ale czubek broni znów odbił się od bariery.

- Nic trudnego, mówisz? – mruknął. – Jak niby, do cholery, wyciągnąłeś magiczną barierę ze swojego ciała i włożyłeś ją do tego... czegoś, co i tak nie wiem jak działa?

- No... - Cam przygryzł wargę. Nie był pewny czy Noah przyjmie wyjaśnienie z takim samym spokojem, jak Cassiel, który pomógł mu w skonstruowaniu tarczy. – Użyłem po prostu swojej bariery – wyjaśnił niezbyt szczegółowo, mając nadzieję, że chłopak przestanie drążyć temat.

- Użyłeś... jak? – Noah najwyraźniej nie umiał nie zadawać niewygodnych pytań. Eh. Był synem Cass'a. Mógłby czegoś się od niego nauczyć. Na przykład tego, jak Cassiel na pytania typu „pomożesz mi wyciągnąć kawałek duszy z mojego ciała?" odpowiadał wzruszeniem ramion i wyciągnięciem niepokojąco długiego noża z kieszeni.

Cam teraz odruchowo naciągnął rękaw, który zasłaniał opatrunek po dość głębokim cięciu na jego przedramieniu.

- Twój ojciec mi pomógł. – Wzruszył ramionami.

Noah zmrużył oczy. A potem otworzył je szeroko.

- Mój ojciec jest medykiem... – powiedział do siebie, po czym uchylił usta w szoku. – Na głowę upadłeś, Ronnie?! Duszę? Swoją duszę oddałeś dla... - zamachał rękami, wskazując niepozorną opaskę na nadgarstku Cam'a. Bazowała ona na zasadzie działania pól siłowych, ale zamiast elektryczności i antygrawitacji, wykorzystywała do efektu odpychania przedmiotów barierę Everett'ów. Noah chyba jednak nie bardzo interesowały temu podobne szczegóły. – Dla tego?! Ja rozumiem sprzedać duszę dla miłości, dla zemsty, dla dobrych ciuchów nawet! Ale dla eksperymentu, który mógł nawet się nie udać?! Jak nisko cenisz swoje życie, Cam?! I czemu Jessie ci na to pozwolił?!

Cam zerknął na swojego chłopaka z obawą. Jessie zdecydowanie nie wyglądał, jakby mu na to pozwolił. Bo nie pozwolił. Nie miał o tym pojęcia. I teraz chyba miał ochotę go zabić.

Cameron uniósł ręce, próbując uspokoić obu chłopaków.

- Po pierwsze – zaczął. – Nikomu nie sprzedałem mojej duszy. Dalej należy jak najbardziej do mnie, nie? – Pomachał ręką z opaską. – Poza tym, to tylko kawałek? A Cassiel powiedział, że jak mi wyciągnie tylko kawałek to nic się nie stanie? – Cass powiedział dokładniej, że może nic się nie stanie, ale to były szczegóły. – Poza tym – Cam machnął ręką, bo, naprawdę, powinni skupiać się na ważniejszych kwestiach – pomyślcie jaki to może być przełom? Teraz bariery przeciwko demonom mogą używać tylko Everett'owie i ich partnerzy do walki. A z tą technologią – zdjął opaskę z ręki, podszedł do Noah i zapiął mu urządzenie na nadgarstku – każdy mógłby jej użyć – dokończył z uśmiechem, po czym zabrał wciąż zszokowanemu Noah zatruty sztylet z dłoni i bez ostrzeżenia rzucił nim w jego stronę.

Chłopak odruchowo uniósł rękę, żeby się zasłonić, a tarcza natychmiastowo zadziałała. Sztylet odbił się od niej i upadł na ziemię.

- Jeśli działa na broń pokrytą tylko odrobiną krwi demona, niemożliwe, żeby nie działała na same potwory. No, pomyślcie! – nie mógł powstrzymać podekscytowania. – Każdy mógłby być Everett'em!

- Dzięki, ale wolę swoje nazwisko – zgasił go Noah.

- To była metafora. – Cameron miał go dość. – I słyszałem, że anioły wcale nie mają nazwisk.

- Ja wziąłem sobie od Kubusia – wyjaśnił chłopak, z odrobiną urazy w głosie, jakby to akurat było ważne w całej tej rozmowie.

Cam westchnął.

- Mówię tylko – uniósł ręce do góry – że to działa. Gdyby każdy z Everett'ów oddał malutki fragment swojego płomienia duszy i zrobilibyśmy z nich takie tarcze, mielibyśmy raz więcej ludzi, którzy mogą używać bariery. Biorąc pod uwagę, że jesteśmy obecnie w bezprecedensowym kryzysie – przypomniał o fakcie, że dziury w Nowym Yorku, z której wyszły demony nie dało się w żaden sposób zlikwidować, a co za tym idzie trzeba było bronić już nie tylko Piekła, ale i Ziemi – przydałaby się nam jakaś pomoc, prawda? Czemu w takim razie nie skorzystać z czegoś, co działa i...

Urwał, kiedy Jessie podszedł do niego i znienacka położył mu dłonie na policzkach, zmuszając go do spojrzenia sobie w oczy.

- Kochasz mnie? – spytał, mrużąc powieki z podejrzliwością.

Cam poczuł, że się rumieni. Na moment zapomniał o czym mówił.

- Ta-tak... kocham cię? – wymamrotał, mając ochotę odwrócić wzrok z zawstydzenia, ale Jessie mu na to nie pozwalał. – Czemu pytasz? Akurat teraz? – nie rozumiał i chyba nie miał szans zrozumieć, bo kiedy Jessie stał tak blisko niego, a do tego go dotykał, nie potrafił formować spójnych myśli. Nawet z połową twarzy zakrytą maseczką chłopak był zbyt piękny, zbyt cudowny, żeby Cam nie umierał w środku za każdym razem, kiedy ten skupiał na nim swoją pełną uwagę. Byli przyjaciółmi od tak dawna, że pewnie Cameron powinien już dawno przyzwyczaić się do jego bliskości, ale teraz, kiedy ich relacja się zmieniła, każdy dotyk i każde spojrzenie chłopaka było dla niego czymś zupełnie nowym i nieznanym. Jessie był jego, jak nigdy wcześniej, i to zmieniało wszystko.

- Pytam – wyjaśnił swoje zachowanie Jessie – bo dałeś sobie wyciągnąć kawałek duszy z ciała. Co, jeśli akurat tamten kawałek mnie kochał?

Cameron zamrugał. O cholera, kochał Jessie'go, ale co to miało być za nienaukowe podejście?

- Nie kocham cię moją duszą – powiedział. – Płomień duszy to tylko taka... nie fizyczna substancja, która pozwala nam żyć? Taka bateria jakby... Rozmawiałem o tym z Cassiel'em i Evenem...

Jessie znów zmrużył oczy. W maseczce tylko tyle mógł wyrazić twarzą.

- Wiesz, że Bóg, zaświaty i dusze istnieją, ale wierzysz, że miłość to tylko reakcje chemiczne w mózgu?

Cam przechylił głowę, nie do końca rozumiejąc argument.

- Chyba nie doceniasz reakcji chemicznych w mózgu – stwierdził. – To bardzo skomplikowane procesy. Znacznie bardziej skomplikowane niż ta cała dusza. To na serio tylko bateria, z dodatkową niewielką zdolnością przechowywania wspomnień...

Jessie przewrócił oczami. Potem zdjął maseczkę z twarzy i przyciągnął Cam'a za szyję do pocałunku.

- Ja się stąd zmywam – odezwał się gdzieś w tle Noah. – Nie gardzę oglądaniem, jak gorący ludzie się całują, ale wy jesteście za młodzi dla mnie.

Cam go nie słuchał. Był w stanie skupić się tylko na ustach Jessie'go na swoich ustach i lekkim łaskotaniu jego rzęs na swojej skórze. Całkowicie zamarł, jak za każdym razem, kiedy chłopak go całował. Zawsze z początku nieruchomiał z szoku, nie mogąc przyzwyczaić się do tego, że to była teraz jego rzeczywistość. Że możliwość pocałowania Jessie'go była teraz częścią jego rzeczywistości.

Potem, jak zawsze, odpowiedział na pocałunek. Przyciągnął go do siebie ostrożnie, przesunął dłonią po jego szyi, zaplątał palce we włosy, posmakował ust i języka.

Jessie pasował do niego idealnie. Nieco niższy, nie na tyle, żeby musiał stawać na palcach, ale na tyle, żeby unosić głowę i ściągać go odrobinę w dół, do siebie, rękami wplątanymi we włosy. Był słodki, piękny i pewny siebie w sposób, który sprawiał, że Cam'owi włoski na ciele stawały dęba i ręce mrowiły go ze zniecierpliwienia. Chciał czegoś więcej niż tylko pocałunków, ale nie miał pojęcia, czy to był już ten moment, czy sam był już gotowy i czy Jessie w ogóle tego chciał. Oczywiście, teraz i tak nie mogliby pozwolić sobie na nic poza krótkim pocałunkiem, biorąc pod uwagę, gdzie się znajdowali.

- Ekhm – ktoś odchrząknął.

- Czekaj! – syknął ktoś inny. – Patrz jak słodko razem wyglądają!

- Co jest słodkiego w liżących się bachorach?

Cam nie miał ochoty odsuwać się od Jessie'go, ale dobrze znał te sprzeczające się głosy. Podniósł wzrok ponad głowę Jessie'go, po czym zamarł, zażenowany, kiedy okazało się, że nie przyglądały się im tylko dwie znajome osoby, a sześć. W dodatku dwie z tych osób znał bardzo słabo, nie mówiąc już o tym, że całowanie się na oczach jednej z nich było co najmniej dziwne.

Jessie obrócił się do przybyłych.

- Czemu zawdzięczamy taką publiczność? – spytał z rozbawieniem, nie odsuwając się za bardzo od Cam'a, chyba niezbyt przejęty faktem, że jednym ze świadków kiepskich zdolności jego chłopaka w całowaniu był sam stwórca tego świata.

- Mamy coś wszyscy razem do omówienia – odezwał się Lucyfer, stojący obok Stwórcy z ręką przerzuconą przez jego ramię nonszalancko. – A ponieważ dotyczy to twojego brata, Cameronie Everett, pomyśleliśmy, że też powinieneś przy tym być.

- Oczywiście, twój przyjaciel może ci towarzyszyć – dodał Stwórca, posyłając im chyba najsłodszy uśmiech na świecie.

- Chłopak raczej. – Lucyfer go poprawił, mierzwiąc mu włosy z widocznym na twarzy rozbawieniem. – Tak, twój chłopak może iść z nami.

- Miło mi. – Jessie uśmiechnął się z wdzięcznością, po czym założył na powrót maseczkę tlenową.

- Mamy nowe info na temat Theo – nieco lepiej wyjaśnił sytuację Kuba, stojący obok Cassiel'a razem z Evenem i Sky'iem. – Dalej nie wiemy, gdzie się zapodział, ale... - urwał i z jakiegoś powodu rzucił nieco nerwowe spojrzenie w stronę Stwórcy i Lucyfera, którzy trzymali się za ręce, jak para zakochanych nastolatków. – Wiemy coś więcej na temat jego pochodzenia. – Podrapał się po głowie. – Ja bym to wolał przedyskutować najpierw w mniejszym gronie... - skrzywił się lekko, znów zerkając z ukosa na zakochaną parę - ...ale Noah i Cass obaj stwierdzili „zero litości" więc... - Wzruszył ramionami. – Po prostu, chodźcie ze mną.

***

Usiedli przy okrągłym stole. Noah zauważył ich grupkę na placu treningowym i wprosił się na spotkanie, ciągnąc ze sobą też Ari'ego, więc w końcu w wystawnie ozdobionym, pałacowym pokoju zasiadło dziesięć osób. Przed Kubą na blacie leżał laptop i chłopak wpatrywał się w jego ekran z niepewną miną, przeczesując swoje rude kosmyki palcami jakby nerwowo i nie wyglądając, jakby zamierzał się odezwać w najbliższym czasie. Cała reszta natomiast wpatrywała się w niego z oczekiwaniem. No, wszyscy oprócz Cassiel'a, Noah i Evena, którzy przyglądali się Lucyferowi i Stwórcy z identycznymi dziwnymi minami. Może, tak jak Cam'owi, trudno było im przejść do porządku dziennego nad faktem, że ta dwójka ewidentnie była w związku, a do tego zachowywała się, jak para nastolatków, nie mitycznych najstarszych istot na świecie?

- Nie chcemy cię popędzać, Kuba, ale wiesz, demony atakują Nowy York, a brat Cam'a zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach? – odezwał się w końcu Even. – Tak trochę, jakby to powiedzieć, nie mamy czasu? ? Nie mówiąc już o tym, że te „nowe informacje" na temat Theo są ci znane już od paru tygodni, tylko zwlekałeś z ujawnieniem ich?

Kuba westchnął, po czym skrzyżował ręce na piersi. Skierował wkurzone spojrzenie na swojego chłopaka i syna.

- Czemu ja muszę im o tym powiedzieć?

Cassiel wzruszył ramionami.

- Ja mogę – stwierdził. – Zajmie mi to dwie sekundy i będziemy mogli zająć się czymś pożytecznym. To i tak nie ma znaczenia, kto spłodził tego bachora. Co to zmienia? I tak nie wiemy, gdzie jest. Może gdyby Caell raczył się odezwać, to byśmy wiedzieli, ale na razie wygląda to tak, jakby ten świr w czerwonych włosach go porwał, albo jakby wynieśli się w jakieś ustronne miejsce zabawić. – Wzruszył ramionami. – Jedno albo drugie. Równie prawdopodobne, myślę.

Evenowi nieco opadła szczęka.

- Chyba cię popieprzyło, Cass. Już byłem świadkiem, jak Kuba z wszystkich możliwych osób wybiera ciebie. Myślisz, że pozwoliłbym mojemu dziecku związać się z Muriel'em? Tylko się przyjaźnią przecież... - Wyglądał na odrobinę spanikowanego. – Znają się długo, a Caell dalej ma swoje białe włosy, więc nie wydaje mi się...

Sky poklepał go po głowie, ale nic nie powiedział.

- Nie, nie – Kuba westchnął. – Ja to muszę powiedzieć – kontynuował poprzedni wątek, kompletnie ignorując Evena. – To delikatna sprawa. Najchętniej bym to przedyskutował z odpowiednimi osobami na osobności... - Znów posłał Cass'owi wkurzone spojrzenie. – Ale niech ci będzie. To dotyczy Theo, więc w sumie wszystkich, którzy go znają. – Poklepał swój laptop. – Mam tutaj – zaczął – informacje na temat rodziców Theo. – Na te słowa wszyscy zaczęli szeptać między sobą. – Wiem, że może się większości z was wydawać, że nie macie z tym nic wspólnego, bo to przecież sprawa Theo i najwyżej jego brata, ale nie macie racji. – Skrzyżował ręce na piersi. – Bo jeden z jego rodziców siedzi przy tym stole.

W pokoju zapadła cisza. Niemal wszyscy rozejrzeli się po sobie zaskoczeni i zmieszani. Cam mrugał z niedowierzaniem, rozglądając się po każdym po kolei. Theo był dzieckiem kogoś stąd? Theo był przecież jego kuzynem... nie, nie był, o tym już wiedział. Ale...

- Kto to? – zapytał trzeźwo Lucyfer. Kuba posłał mu spojrzenie, które wyrażało chyba wszystko, ale ciężko było stwierdzić co dokładnie. Zatrzasnął laptopa.

- Zgadujcie – mruknął, nieco jak na niego, agresywnie. Gdzie się podziało jego "to delikatna sprawa"?

Na dłuższą chwilę w pokoju znów zapadła cisza. A potem nagle wybuchła dyskusja.

- Ja nie żyję od dwustu lat, więc to niemożliwe – stwierdził logicznie Even.

- Ja nie przespałem się nigdy w życiu z nikim poza moim mężem, który jest po pierwsze facetem, a po drugie nie żyje od dwustu lat, więc to nie mogę być ja – dodał Sky.

- Ja też nie żyję, plus oczywiście wiem, że to nie ja – wtrącił Kuba.

- Ja nigdy nie... - Ari wskazał nieśmiałym ruchem swoje białe włosy, po czym spłonął rumieńcem. Noah zareagował na to rozczulonym spojrzeniem, po czym zmierzwił jasne pukle anioła palcami.

- My jesteśmy obaj za młodzi. – Jessie wskazał na siebie i Cam'a. – Mieliśmy po dwa latka, kiedy się urodził – stwierdził oczywistość.

- To zostawia... - zastanowił się na głos Even. – Cassiel'a, Noah, Lucyfera i Stwórcę? – Zmrużył oczy. – Cassiel, przyznaj się.

- Even, przecież ty wiesz kto to. Nie musisz zgadywać. – Kuba popatrzył na niego z uniesionymi brwiami.

- Tak jest ciekawiej. Poza tym, dalej mi się wydaje, że Cassiel to bardziej prawdopodobna opcja. Może kod się myli? – Even machnął ręką.

Cassiel uniósł na to brew.

- Wiem, jak się używa kondomów, Even – stwierdził niemal jakby sugerował, że ten nie wie, jak to robić. Cam zdziwił się, że nie powiedział nic w rodzaju „przecież jestem w związku z Kubą". Może takie miał po prostu poczucie humoru? Chyba, bo Kuba kopnął go za ten komentarz pod stołem, jakby nie uznał tego za śmieszne.

Noah zauważył jednak, jak jego ojciec podskakuje na krześle przez kopniaka i zmierzył obydwu swoich rodziców oceniającym spojrzeniem. Po czym stwierdził, jak gdyby nigdy nic:

- Wiem, że spotykacie się z innymi ludźmi. Mam prawie dwieście lat, nie musicie tego przede mną ukrywać.

Kuba i Cassiel spojrzeli na niego z przerażeniem. Cam chyba pierwszy raz widział dowódcę Straży z takim wyrazem twarzy.

Even wyglądał, jakby się zapowietrzył. Otworzył usta, zamknął je, po czym skrzyżował ręce na piersi.

- Wasza sprawa – mruknął pod nosem. – Ale jeśli ten dupek zostawi cię dla kogoś innego, Kuba, przysięgam na życie mojego dziecka, zamorduję Cass'a.

- Co zrobisz, zagrozisz mi tymi swoimi ludzkimi piąstkami? – Cassiel wyglądał na rozbawionego. Chyba szybko pogodził się z tym, że już wszyscy wiedzieli o jego otwartym związku.

Even zmrużył na jego słowa oczy, wyjął coś z kieszeni i położył na stole. Pistolet. Pewnie podobny do tych, które sprzedawał Engelbaer.

Lucyfer wciągnął gwałtownie powietrze.

- Zakazałem modyfikowanej broni – oburzył się.

- I nie jesteś już królem – zgasił go Sky. – Wszyscy takie noszą, pogódź się z tym. Jak wszyscy noszą, to co, sam nie będziesz nosił? Żeby cię ktoś zabił? Wolę, żeby mój mąż był bezpieczny – stwierdził rzeczowo.

Lucyfer otworzył usta, ale zaraz potem się poddał.

- No to kto jest tym rodzicem dzieciaka? Kuba, powiedz w końcu, bo inaczej będziemy tu siedzieć godzinę i obrzucać się podejrzeniami. – Westchnął. – Osobiście też stawiam na Cassiel'a. Kondomy czasem pękają. Albo Noah? Słyszałem o twoich licznych podbojach. Nie oceniam, ale to daje do myślenia. Innych opcji raczej nie widzę?

- Wiedziałbym, gdyby Theo był moim dzieciakiem – stwierdził Noah. – Po pierwsze, po płomieniu duszy. Po drugie, pewnie jeszcze dziwniej by mi się z nim całowało.

Cam wytrzeszczył oczy.

- Co proszę?

Noah uniósł obronnie ręce.

- Hej, to on mnie pocałował, nie ja jego. I w dodatku tylko po to, żeby mi ukraść broń. Nie podrywam ani dzieciaków, ani złodziei.

Ari rzucił mu oceniające spojrzenie, ale Cam nie był pewny dlaczego.

- Też bym rozpoznał własne dziecko po płomieniu duszy – dodał Cass, leniwie. – Ale teraz jak już wiem czyje to, to faktycznie od początku wydawał mi się trochę znajomy.

- Tak, ta ładna buzia – wtrącił Even.

Cass się skrzywił.

- Mówiłem o jego płomieniu.

Sky zmarszczył brwi.

- Mi też wydawał się trochę znajomy...

- Co ty nie powiesz – odezwał się Cass, a Kuba znów kopnął go pod stołem. – No co? Ile to jeszcze będziemy ciągnąć? To chyba nie takie trudne, wiedzieć, że się zrobiło dziecko? Na pewno wie, tylko nie chce się przyznać.

- Właśnie, Cassiel, przyznaj się – powiedział Even.

Cass popatrzył na niego jak na totalnego czubka.

- Przecież wiesz, że to nie ja.

- Jak sam powiedziałeś, zero litości – stwierdził Even.

- To wszystko nie ma sensu – nagle tą bezowocną dyskusję przerwał Stwórca, odzywając się nieśmiałym tonem. – Jeśli to nie Cassiel i nie Noah, to przecież niemożliwe, żeby to było dziecko kogoś z nas. Pomijając Ari'ego, który na pewno nie jest rodzicem, wszyscy inni są tutaj w związkach... - spojrzał na Kubę i Cassiel'a, po czym się poprawił – w monogamicznych związkach... więc to niemożliwe, żeby Theo był synem kogoś z nas.

W pokoju zapadła cisza. Wszyscy wpatrywali się w Stwórcę, ale - jak zauważył Cam - Kuba, Noah, Even i nawet Cassiel patrzyli jakoś inaczej. Jakby... ze współczuciem...?

Czyżby...?

Cameron i Jessie wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami, po czym obaj zerknęli na Lucyfera. Były król siedział wygodnie rozparty w fotelu, pochylając się nieco w stronę Stwórcy, pewnie z przyzwyczajenia. Cam chciałby być z Jessie'm już na takim etapie związku, żeby bliskość i kontakt fizyczny były dla nich tak naturalne. Z pewnością jednak nie chciałby nigdy dotrzeć do etapu, w którym człowiek zaczyna rozważać zdradę. A skoro Stwórca był tak przekonany, że znajduje się w całkowicie monogamicznym związku... i chyba nie było już żadnych innych opcji...

Even i Kuba nie mogli mieć dzieci. Ari i on sam byli kompletnymi dziewicami. Noah i Cassiel zdawali się wiedzieć kto jest tym tajemniczym rodzicem Theo i byli pewni, że to nie oni sami. Jessie, oczywiście, był za młody i nigdy nawet nie dotknął dziewczyny. Sky powiedział wprost, że interesuje go tylko Even...

Jedynie Lucyfer nie powiedział niczego w rodzaju „to na pewno nie moje dziecko". A teraz wszyscy na niego patrzyli.

- Co? – Zmarszczył brwi, przyglądając się wszystkim zgromadzonym zaskoczonym wzrokiem. – To na pewno nie moje dziecko – powiedział, jakby czytał Cam'owi w myślach.

- Oczywiście, że nie – poparł go zdziwiony Stwórca. – Przecież byś mi powiedział, gdybyś... zrobił coś takiego... i...

- Uh, nie mogę na to patrzeć – oznajmił nagle Noah, zrywając się ze swojego miejsca przy stole. Podszedł wzburzonym krokiem do Kuby, złapał jego komputer w ręce, po czym otworzył go i zaprezentował wszystkim ekran.

Na laptopie wyświetlało się zdjęcie Theo. Właściwie, nie zdjęcie. Prawdopodobnie rekonstrukcja jego twarzy z informacji zawartych w DNA. Ale to nie wszystko.

Obrazek łączył się liniami z innymi ikonkami. Dokładnie, z czterema. Dopiero po dłuższej chwili Cameron zrozumiał na co patrzy – na drzewo genealogiczne. Bardzo krótkie drzewo genealogiczne. Nie ukazywało ono żadnych dziadków, pradziadków, kuzynów i innych pochodnych. Tylko jednego rodzica, pustą ikonkę drugiego rodzica i dwa portrety rodzeństwa.

- Myślę, że możemy założyć – odezwał się Noah, wyglądając jakby próbował pohamować gniew – że Theo nie jest twoim klonem i po prostu kod nie posiada danych na temat drugiego rodzica. Że ten drugi rodzic istnieje. Więc o ile nie stworzyłeś Theo jakimś magicznym sposobem z połowy swojego i połowy... diabeł jeden wie czyjego DNA, jesteś po prostu kłamcą i zdradziłeś swoją wielką „więź silniejszą od małżeństwa". Theo to twój syn, Lucyfer – ostatnie słowa Noah wycedził przez zęby, wbijając w mężczyznę nieugięte spojrzenie. – Masz na to jakieś wytłumaczenie?

Przy stole znów zapadła kompletna cisza.

Stwórca patrzył na Lucyfera oczami okrągłymi jak spodki, natomiast mężczyzna wyglądał, jakby się zawiesił.

- Co? – w końcu wydostało się z jego ust. – Mam trzecie dziecko? – Mrugał, jakby właśnie obudził się z jakiegoś dziwnego snu.

- Mam brata? – Sky wyglądał na równie zdezorientowanego.

- Zawsze myślałem, że jest trochę podobny do ciebie – powiedział na to Even. Nie wyglądał już jednak na rozbawionego jak wcześniej. Wszyscy wpatrywali się ponuro w Lucyfera, który najwyraźniej zdradził swojego ukochanego jakieś osiemnaście lat temu.

- To nie ma sensu – odezwał się Stwórca. Nie otwierał już oczu szeroko w szoku i wyglądał raczej na skupionego i zmieszanego niż przerażonego. – Mówiliście, że to dziecko ma ile lat? Siedemnaście? Lucifer, oczywiście, nie zdradziłby mnie, ale nawet gdyby chciał... nie mógłby wtedy.

Lucyfer zamrugał.

- Faktycznie – powiedział. – Nie miałbym z kim – stwierdził prosto.

Wszyscy spojrzeli na tą dwójkę zmieszani.

- Osiemnaście... i tak samo dziewiętnaście, dwadzieścia, szesnaście, piętnaście... lat temu Lucifer był ze mną. I tylko ze mną.

Even wciągnął głośno powietrze.

- Faktycznie! – ożywił się. – Wtedy byliście na tej wycieczce.

Stwórca przytaknął.

- Zwiedzaliśmy Układ Słoneczny prawie dziesięć lat. Szukaliśmy jakichś śladów życia, z ciekawości, ale, zapewniam, żadnych nie znaleźliśmy. Nawet bakterii. A i tak z bakteriami trudno byłoby się rozmnażać – powiedział z całkiem poważnym wyrazem twarzy. Kuba parsknął na to śmiechem, mimo powagi sytuacji.

- Ale przecież kod nie może się mylić. – Noah marszczył brwi, wciąż stojąc, wbijając wzrok w ekran trzymanego w rękach laptopa. – Lucyfer jest ojcem Theo. Jak inaczej wyjaśnić, że dzieli z nim połowę DNA?

- Może ktoś mu je ukradł – podsunął Kuba. A kiedy wszyscy skrytykowali go spojrzeniami, wzruszył ramionami. – To przecież możliwe. Pobrać próbkę czyjegoś DNA, złączyć ją z DNA drugiej osoby i mamy takie powiedzmy dziecko, powiedzmy klona? Tak robią przecież dzieci homoseksualnym parom na Ziemi, nie? Ja tam myślę, że ma to sens.

- Na pewno więcej sensu niż pomysł, że zdradziłbym ................. – Lucyfer wymówił imię, którego Cam nie był w stanie usłyszeć. – I do tego, że zrobiłbym to w kosmosie. Z bakteriami. Albo Jowiszowianami – parsknął.

- Na Jowiszu istnieją kosmici? – Ari wytrzeszczył oczy.

- To był żart. – Lucyfer zamrugał. – Jowisz to gazowa planeta. Ciężko byłoby tam żyć. Albo uprawiać niewierny seks z kosmitami.

Stwórca pokiwał głową.

- Z pewnością ma to więcej sensu. Ale dlaczego ktoś zrobiłby coś takiego? Po co... tworzyć nieswoje dziecko? – Zmarszczył brwi.

- Może swoje? – podsunął Cassiel. – Może ktoś zmieszał swoje DNA z tym Lucyfera, żeby mieć dziecko, które będzie miało prawo do tronu? Moja walnięta matka pewnie by coś takiego zrobiła, gdyby starczyło jej inteligencji, żeby zrozumieć czym są wspomagane metody rozmnażania.

- Bez obrazy dla mojego teścia, ale – odezwał się Even – gdyby ktoś na serio planował coś takiego, lepsze chyba byłoby moje DNA? Albo Eevi. Lucyfer nie jest już królem od dwustu lat, a Theo ma tylko siedemnaście... No i do tego... o co chodzi z tym brakiem danych o drugim rodzicu?

- To akurat ma sens – odezwał się pierwszy raz od długiego czasu Cameron. Wszyscy spojrzeli na niego z zaskoczeniem. – Przecież... jeśli wierzyć Engelbaer'owi, Theo jest podobno tylko w połowie człowiekiem... czy raczej w połowie aniołem, jeśli dobrze rozumiem. Więc jego drugi rodzic musi być... czymkolwiek jest Engelbaer.

Kuba schował twarz w dłoniach.

- Mamy za mało informacji – stwierdził. – A do tego masę większych problemów na głowie – dodał, przypominając o dziurze w Nowym Yorku. – Dowiedzenie się kto dokładnie i jak sprowadził Theo na świat raczej nie ma związku z demonami na Ziemi, więc... chyba będziemy musieli odłożyć tą sprawę na później. Ja się tylko cieszę, że się pozbyłem tego ciężaru. Beczeć mi się chciało, jak pomyślałem, że może Lucy i Stwórca się rozstaną...

- Nigdy. – Lucyfer uśmiechnął się, po czym pocałował Stwórcę w czubek głowy. – Rozwiążemy kiedyś tą zagadkę, ale dwie rzeczy są pewne. Nie dotknąłem nikogo innego odkąd ............... pierwszy raz mnie pocałował i będziemy razem już na zawsze. Prawda? – Spojrzał na swojego chłopaka.

Stwórca pokiwał głową i wtulił policzek w jego bark. Cameron uznał, że byli o wiele za słodcy. Jak wata cukrowa. Aż bolały zęby.

- Może porozmawiamy z tym Engelbaer'em jeszcze raz? – zaproponował Jessie. – To znaczy, wy wszyscy – wskazał na aniołów i władców świata – zajmijcie się ratowaniem Ziemi przed inwazją demonów i tak dalej, ale my z Cam'em moglibyśmy zająć się sprawą Theo.

Cam pokiwał energicznie głową. Chociaż nie był aniołem ani władcą świata, miał zamiar pomóc w ratowaniu Ziemi udoskonaleniem swojej anty-demonicznej tarczy, ale, oczywiście, mógł też, a raczej musiał, zająć się szukaniem brata. Wyśpi się po śmierci, prawda?

- Koniec obrad. – Kuba wstał bez ostrzeżenia. Potarł oczy, które chyba kleiły mu się do snu. – Mam dość. Cassie, chodź ze mną. – Wyciągnął rękę do Cassiel'a.

- Gdzie pójdziecie? – zagadnął ich Noah z diabolicznym uśmieszkiem. – Na jakiś miły trójkącik i do spania?

Kuba spiorunował go spojrzeniem. Cassiel uniósł brwi.

- Tego akurat jeszcze nie próbowaliśmy – powiedział bez jakichkolwiek emocji w głosie.

- Jasne. – Noah się roześmiał.

Kuba potarł twarz dłońmi z jękiem cierpienia.

- Zdemoralizowaliśmy nasze dziecko – stwierdził z rezygnacją w głosie.

Cassiel popatrzył na niego jak na wariata.

- Jego się nie da zdemoralizować – powiedział. Cam musiał się z nim zgodzić w duchu.

- Spokojnie! – Noah, rozparty w swoim fotelu, ubrany w swoje prześwitujące ubrania, machnął ręką. – Mnie i tak nigdy nie interesowała monogamia. Chociaż – rzucił tęskne spojrzenie Ari'emu, który natychmiast się zarumienił i odwrócił wzrok – dla pewnych osób mógłbym się poświęcić.

- Wszyscy wiemy o sobie nawzajem zdecydowanie za dużo – stwierdził Even, też już wstając od stołu. – Boję się jakie kolejne rzeczy wyszłyby na jaw, jakbyśmy pogadali tak jeszcze piętnaście minut. – Spojrzał na Sky'a i położył mu rękę na ramieniu. – Dom – mruknął, niemal rozkazującym tonem.

- My też może już chodźmy. – Cam poczuł ciepłe ręce Jessie'go zamykające się na jego dłoni. Zgodził się z nim skinieniem głowy.

Kiedy wychodzili, zatrzymał się jeszcze na chwilę, żeby przeskanować twarz Sky'a spojrzeniem.

- Faktycznie – stwierdził. – Jesteś do niego trochę podobny. Obaj jesteście – powiedział, zerkając też na Lucyfera.

- Mówiłem – zgodził się z nim Even. – Ładna buzia. Wiedziałem.

Może wszyscy zauważyliby to podobieństwo wcześniej, gdyby tylko podobna teoria mieściła im się w głowach. Ale kto by się tego spodziewał? Theo był jednym z dziedziców tronu Piekła? Ciekawe, co by na to powiedział.

***

Cam leżał na swoim łóżku w Straży wpatrując się w sufit.

Theo nie był jego bratem, ani nawet kuzynem. Wiedział o tym już od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz to do niego dotarło. Wcześniej to nie miało znaczenia, że nie byli spokrewnieni. Przecież Theo nie był spokrewniony z nikim, a przynajmniej z nikim, kogo znali. Teraz jednak...

Theo miał rodzinę. W dodatku, wcale nie byle jaką. Lucyfer, Sky i królowa byli wszyscy dobrymi ludźmi, Cameron właściwie od razu ich polubił. Tak samo było z Evenem i Stwórcą. Poważnie, czy Theo mógł trafić lepiej z rodziną? A skoro miał takich świetnych krewnych... po co mu był jakiś Cameron?

- Ał! – syknął, bardziej z zaskoczenia, kiedy Jessie klepnął go ręką w brzuch.

- O czym tak myślisz z tą ponurą miną? – spytał.

Cam westchnął, patrząc na niego bez większego skupienia. Mimo to jego oczy i tak wędrowały po pięknej twarzy chłopaka, to był odruch. Po ładnych, jasno zielonych oczach. Brązowych włosach opadających mu na czoło, kiedy pochylał się nad nim na łóżku. Brwiach zmarszczonych teraz w zmartwieniu.

- Od zawsze byłem dla Theo jedyną prawdziwą rodziną – wyznał. – Moi rodzice mieli go gdzieś i nikogo więcej nie było. Tylko ja. Musiałem się nim zająć. Chronić go przed... wszystkim. I przed samotnością.

- I co? – Jessie uniósł brew. Potem zdjął z twarzy maseczkę i oparł się łokciem obok jego głowy. – Boisz się, że o tobie zapomni, bo będzie wolał swoją biologiczną rodzinę?

Cam przygryzł wargę. Wiedział, że to było głupie, ale... skinął głową.

Jessie parsknął krótkim śmiechem.

- Idiota z ciebie – powiedział, przewracając oczami. – Zapominasz, że mówimy o Theo? O tym upartym dzieciaku, który nie znosi wszystkich? Od zawsze obchodziłeś go tylko ty. I ja, prawdopodobnie tylko dlatego, że skurczybyk wymyślił sobie, że skończymy razem. – Jessie posłał Cam'owi rozbawiony, niemal wyzywający uśmiech. – I patrz – położył mu dłoń na klatce piersiowej – miał rację.

Cam przygryzał wargę. Czuł się winny, że słowa Jessie'go trochę podniosły go na duchu. Przecież powinien się cieszyć, że Theo ma w końcu prawdziwą rodzinę. Że kiedy wróci, nie tylko Cam rzuci się go zatulić na śmierć. Widział na twarzach Sky'a i Lucyfera szok, który niewątpliwie przemieni się w cieplejsze uczucia, kiedy już w pełni dotrą do nich te nowe wieści.

- Masz rację – przyznał w końcu z westchnieniem, wiedząc, że Jessie nie będzie go oceniał za te dziwne, skomplikowane uczucia względem całej sytuacji. – I trzeba teraz skupić się na znalezieniu go i ochronie Nowego Yorku.

- Wszyscy mówią, żebyśmy zaufali Caell'owi. Że on go znajdzie – powiedział Jessie z zamyślonym wyrazem twarzy, którego Cam nie umiał do końca rozszyfrować. – Ale też myślę, że musimy zrobić co możemy. A co do tej tarczy, nad którą pracujesz... - Uśmiechał się, ale Cameron miał wrażenie, że jest w tym uśmiechu jakaś drobina smutku. Nie miał jednak pojęcia o co mogło chodzić. – Jestem z ciebie taki dumny. Niesamowity wynalazek. O tej duszy i nie kochaniu mnie... żartowałem – zaśmiał się krótko.

Cam odpowiedział rozbawionym uśmiechem.

- Nawet jeśli ludzie na serio kochają duszą, nie mózgiem – powiedział, obracając się na bok, żeby patrzyć Jessie'mu prosto w twarz – najwidoczniej ten kawałek, który cię kocha został na miejscu, bo nie czuję, żebym kochał cię ani trochę mniej. – Wyszczerzył się. Po czym spłonął rumieńcem, ale nie odwrócił wzroku.

Jessie wyciągnął rękę i położył mu ją na policzku. Przesuwał delikatnie kciukiem po jego skórze. Po paru sekundach – kiedy obaj patrzyli sobie w oczy, jakby pytali w duchu, cholera wie kogo, „Pocałujemy się? Tak czy nie? Mogę go pocałować?" – Jessie przysunął się na łóżku i zrobił to pierwszy. Pocałował go krótko, tak krótko, jakby chciał tylko go sprowokować. Dać tak mało, żeby Cam sam musiał sięgnąć po więcej. Spojrzenie, które rzucił mu zaraz potem spod rzęs mówiło to samo.

„Pocałuj mnie w końcu. I zrób to porządnie."

Cam wiedział, czego Jessie oczekuje. Widział go, wiele razy, z innymi chłopakami. Słuchał, jak o nich opowiadał. Widział, jak ich całuje, właściwie raczej dając im się pocałować. Jak, posiadając całkowitą kontrolę nad każdym, z tego prostego względu, że każdy chciał jego znacznie bardziej niż on ich, oddawał tą kontrolę dobrowolnie. Bo to lubił.

Teraz, na pewno, oczekiwał od Cam'a tego samego, co od tych innych chłopaków. Że będzie stanowczy, że wszystkim się zajmie, że go pocałuje, a potem zdejmie z niego ubrania i zrobi dokładnie to, czego on chce...

Nie, zaraz, kto powiedział, że Jessie chce się już z nim przespać?! Cam skarcił się za swoje myśli, czując jak policzki płoną mu zażenowaniem.

- Jessie... - Cam właściwie nie był pewny, co chciał powiedzieć.

- Mm? – Jessie spojrzał na niego niemal z roztargnieniem, oddech miał nieco przyspieszony.

Cam zastanowił się czy to dlatego, że to był pierwszy raz od ich pierwszego pocałunku, kiedy pocałowali się leżąc w łóżku. Chociaż niczego jeszcze prawie nie zrobili, sama ta sceneria nasuwała pewne myśli.

- O co chodzi, Cami? – Jessie wyglądał już na bardziej skupionego.

- Em... - Cameron przełknął ślinę. Jak wytłumaczyć mu o czym właśnie myślał? Nie, zaraz, czy w ogóle powinien mu to tłumaczyć?! Niepewni, niedoświadczeni chłopcy na pewno nie byli typem Jessie'go. Cholera, czemu chłopak w ogóle zgodził się z nim chodzić? Czy to nie było dziwne? Może zrobił to z litości?

- Nie chcesz się całować – odezwał się Jessie, jakby stwierdzał fakt, nie pytał. – Rozumiem. Nie chcesz się teraz całować ani robić nic podobnego, bo myślisz tylko o Theo i budowaniu tarczy. Sorki, że ja... zawsze potrafię myśleć o seksie niezależnie od sytuacji – mówiąc to wyglądał niemal, jakby był zawstydzony.

- Boże, nie! – Cam wciągnął powietrze w szoku. Czy Jessie poważnie tak zinterpretował jego nieogarnięcie? – Ja... Ja nie... Pewnie, że chciałbym... Jessie, pewnie, że chciałbym... Też potrafię myśleć o seksie w każdej sytuacji! – wykrztusił w końcu, przekazując swoje myśli w chyba najgorszy możliwy sposób.

Jessie rzucił mu trochę zaskoczone, trochę rozbawione spojrzenie.

- Tak? – spytał, jakby chciał mu dokuczyć. – W każdej sytuacji?

Cam może rzuciłby na to jakąś zabawną i sprytną odpowiedzią, gdyby nie to, że poczuł jak Jessie wsuwa palec w szlufkę od jego paska, przyciągając go do siebie parę centymetrów bliżej. Nawet go przy tym nie dotknął, ale sama świadomość, że jego cudowne, smukłe dłonie znalazły się tak blisko...

O czym w ogóle rozmawiali...?

- Więc też o tym myślisz? – spytał cicho Jessie, z zadowolonym wyrazem twarzy.

- Myślę... o czym? – Cam kompletnie stracił wątek. Byli przecież tak blisko. Mógł zobaczyć śliczne, symetryczne, malutkie wzorki w tęczówkach chłopaka. Ludzie z projektu często takie mieli, nie przypadkowe, bezładne, tylko specjalnie zakodowane w DNA, często symetryczne, czasem nawet niosące jakieś znaczenie. Cam słyszał nawet o przypadkach osób, w których oczach rodzice umieścili ważną dla siebie sentencję. Był to dość ciekawy pomysł, chociaż zdarzali się pechowcy z genetycznie wygrawerowanymi w oczach cytatami z ulubionych seriali rodziców. To nie było już takie piękne i romantyczne.

Oczy Jessie'go były jednak piękne i romantyczne. Z odległości zwyczajnie jasno zielone, z bliska zawsze robiły wrażenie na Cameronie. Cóż, z daleka też robiły na nim wrażenie – cały chłopak zawsze robił na nim wrażenie z każdej odległości i perspektywy – ale z bliska naprawdę można się było nimi zachwycić. Cam chyba po raz pierwszy w życiu miał okazję wpatrywać się w nie z tak bliska tak długo.

Od jego źrenic do krawędzi tęczówki rozchodził się symetryczny wzór, powielający się i rosnący w stronę obrzeży jak fraktal. Kojarzył się mu nieco z widzianymi z bliska płatkami śniegu, mimo że oczy chłopaka były zielone, co większości kojarzyło się z trawą i liśćmi. Skojarzenie ze śniegiem pasowało jednak do Jessie'go idealnie. Odkąd się znali, Cam nie pamiętał zimy, podczas której jego przyjaciel nie cieszyłby się jak dziecko na widok pierwszego śniegu. Jako dzieci lubili wychodzić razem do parku i łapać płatki językiem, rzucać się śnieżkami albo po prostu przyglądać się drobnym, symetrycznym wzorkom śnieżynek lądujących na ich rękawiczkach. To właśnie podczas jednej z takich zim Cam zauważył podobieństwo oczu Jessie'go do płatków śniegu, kiedy kilka z nich wylądowało na policzkach chłopaka, a on próbował zrobić mu zdjęcie twierdząc, że wygląda jak śnieżny książę.

Wow. Jak to się stało, że nie zauważył, że był w nim zakochany od dziecka?

- O czym myślisz? – spytał go teraz Jessie.

Cam całkowicie zanurzył się w nostalgii. Jessie miał dziś na sobie, pożyczone od niego, białe ubrania Strażnika, bo wszystkie jego ciuchy, których nie miał ze sobą za wiele w Piekle wylądowały w praniu. Był więc ubrany od stóp do głów na biało, a jego oczy przywodziły na myśl śnieg i szczęśliwe zimy, które spędzili razem.

- Pamiętasz jak kiedyś całą zimę nazywałem cię śnieżnym księciem?

Jessie wybuchnął śmiechem.

- Jak bym mógł zapomnieć? Kłaniałeś mi się i mówiłeś mi „Wasza Wysokość"!

Cama zapiekły policzki. Chłopak jednak miał rację.

- Byłem dziwnym dzieciakiem – stwierdził, też się śmiejąc. – To przez te twoje oczy. Są niesamowite.

Jessie przestał się śmiać. Wzruszył ramionami.

- Czy ja wiem?

Cam przewrócił oczami. Jakim cudem Jessie'mu brakowało wiary w siebie? Cam nie znał nikogo, komu ten by się nie podobał.

- Są piękne – mruknął z uporem, po czym przełknął swoją tremę i pocałował w końcu chłopaka.

Jessie nie wykłócał się o zdanie, tylko oddał pocałunek bez wahania. Przesunął palcami wzdłuż jego szyi, karku, wreszcie wplątując je we włosy. Oh, te okropnie niebieskie włosy. Cam mógł tylko mieć nadzieję, że Jessie nie kłamał, kiedy mówił mu, że mu pasują.

Przesunęli się nieco na pościeli. Jessie jakimś cudem znalazł się pod nim i przesuwał teraz rękami po jego plecach i ramionach. Cam uwielbiał, kiedy to robił, ale jeszcze bardziej chciałby poczuć jego ciało pod swoimi palcami. Problem tkwił w tym, że nie umiał się przełamać. Jessie zawsze całował go bez wahania, przysuwając się blisko, czasem błądząc rękami po jego klatce piersiowej, brzuchu, barkach, nie stresując się chyba ani trochę. Cam jednak był kompletnie onieśmielony. Całował go w usta, ale jego ręce nie wędrowały zwykle dalej niż policzki chłopaka, jego szyja, włosy, ewentualnie plecy – zawsze przez ubrania, zawsze skromnie, bardziej, żeby go do siebie przyciągnąć i poczuć ciepło jego ciała niż żeby szukać jego kształtów pod palcami.

Dzisiaj jednak było inaczej. Dzisiaj nie całowali się na placu treningowym ani stojąc gdzieś przy biurku czy szafie w pokoju. Dzisiaj całowali się w łóżku i to zmieniało wszystko.

Cam czuł jak materac ugina się pod ich podwójnym ciężarem. Jak grawitacja pomaga im zbliżyć się do siebie w tej pozycji. Słyszał szelest pościeli i prześcieradła, mnących się pod nimi. Czuł jak temperatura ciała Jessie'go, uwięzionego pomiędzy materacem a nim, wzrasta.

- Cami, gorąco mi – stwierdził w którymś momencie i Cam pomógł mu zdjąć grubą kurtkę munduru Strażnika. Pod nią miał na sobie tylko lekki bezrękawnik. Teraz obaj takie na sobie mieli, więc kiedy zbliżyli się znów do pocałunku, Cam miał wrażenie, że nie mają na sobie prawie nic.

Boże, było mu tak gorąco. I nie miało to żadnego związku z temperaturą.

Jessie drażnił lekko zębami jego dolną wargę. Przesuwał powoli dłonią w dół jego brzucha. Cam'owi serce kołatało w piersi, kiedy chłopak dotarł do krawędzi jego spodni, a potem przesunął dłoń na jego plecy, podwinął materiał koszulki i przejechał palcami wzdłuż jego kręgosłupa. Cam powinien chyba poczuć rozczarowanie na ten gest, spodziewając się może czegoś innego, ale zamiast tego wstrząsnął nim gorący dreszcz. Jessie jeszcze nigdy nie dotykał go pod ubraniami.

- Ha... - wydostało się przypadkiem z jego ust. Jessie spojrzał na niego wzrokiem, który prowokował.

W tym momencie, Cam wreszcie uległ. Pocałował go w szyję, wyplątał palce z jego włosów. Nieświadomie, jego ręka zawędrowała, wzdłuż boku i uda chłopaka, pod jego kolano. Zgiął jego nogę, przesunął ją wyżej. Jessie odpowiedział natychmiast, zaciskając mocniej kolana przy jego biodrach, wtulając się w jego ciało, ocierając o niego.

Cam poczuł jak część jego nieśmiałości się ulatnia. Zszedł z pocałunkami niżej, wzdłuż szyi chłopaka, na kości obojczyka, odsłonięte ramiona. Wsunął dłonie pod jego koszulkę, w końcu czując pod palcami gorąc jego skóry, doskonałe, zgrabne kształty sportowca i gęsią skórkę, którą musiał wywołać jego dotyk.

- Tak, proszę... - usłyszał cichy szept.

Zamarł, czując jak wnętrzności zaciskają się mu w supeł.

- Co powiedziałeś? – spytał, jak kompletny idiota. Jessie spojrzał na niego, zamrugał, po czym odwrócił wzrok.

- Nic – powiedział. Cam widział, jak przełyka ślinę i jak szybko unosi się i opada jego klatka piersiowa.

Boże, czemu musiał zareagować na jego słowa jak idiota i przerwać, kiedy szło im tak dobrze? Chyba nie zasługiwał na dalszy ciąg. Jessie jednak z pewnością zasługiwał, a wyglądał, jakby wcale nie chciał przerywać. Patrzył znów na niego. Źrenice miał rozszerzone, oddech płytki. Ale wyraz jego oczu mówił, że nad czymś się zastanawiał. O nie, Cam nie chciał, żeby się nad czymkolwiek zastanawiał. On sam nie był w stanie, bo to wymagałoby formowania składnych myśli.

- Jak daleko chciałbyś dzisiaj zajść? – spytał Jessie.

- Jak... - Cam nie był w stanie uformować na to koherentnej odpowiedzi. – A... A ty? – wykrztusił w końcu, bo pytać było łatwiej niż odpowiadać.

Jessie przechylił głowę na poduszce, patrząc na niego spod minimalnie opuszczonych powiek. Seksownie. Cholera, niemożliwie seksownie.

- Dobrze wiesz, że ja mogę zrobić cokolwiek – odezwał się. – To nie byłby mój pierwszy raz.

Cam przełknął ślinę. Nie miał pojęcia co odpowiedzieć. Decyzja należała do niego? Całkowicie? Cholera, to z pewnością nie pomagało. Mogli zrobić wszystko, cokolwiek? Co tylko by chciał? Teraz? Jak miał cokolwiek postanowić??

Jessie westchnął lekko, ale wcale nie tak, jakby go oceniał. Bardziej, jakby był odrobinę rozbawiony. Cam nie mógł go winić. Wiedział, że zachowuje się jak niedoświadczony dzieciak, bo nim był.

- Ok, może to za duża presja – stwierdził Jessie, przygryzając lekko wargę. – Może daję ci za duży wybór, co? – Jego spojrzenie się zmieniło, jakby na coś wpadł. Znów patrzył na niego prowokująco. Niemal tak, jak podczas ich pojedynków w dojo. – No to postawmy sprawę tak – powiedział, uśmiechając się z błyskiem podekscytowania w oczach. – Jeśli mnie pokonasz, oddam ci się jak dziewica w noc poślubną. No, może wyłączając ten aspekt dziewicy... A jeśli ja wygram... pójdziemy grzecznie spać? – Zamrugał niewinnymi oczami.

Cam nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem, czując jak ulatuje z niego nieco stresu.

- Jak dziewica w noc poślubną? – nie mógł. No nie mógł.

Jessie zaśmiał się razem z nim.

- Dokładnie. Jak królowa śniegu królowi śniegu po „i żyli długo i szczęśliwie".

Cam już miał ochotę uderzyć go przez głowę za takie niszczenie atmosfery, ale nie mógł przestać chichotać.

- To chyba nie tak szło – musiał zaznaczyć. – Ta bajka. Chyba nie było tam żadnego króla śniegu? Ani tracenia dziewictwa, podejrzewam.

Jessie złapał go za koszulkę przy dekolcie i uśmiechnął się z iskierkami rozbawienia w oczach.

- Jak to nie? Jeśli jestem „śnieżnym księciem", potrzebuję kogoś do pary. A co to za noc poślubna bez głównej atrakcji? No, o ile książę nie jest aseksualny. Ale, zapewniam cię – przechylił głowę zaczepnie – ten nie jest.

- Jakbym nie wiedział – zaśmiał się Cam. Ta rozmowa nie miała ani grama sensu i pewnie nie śmieszyłaby nikogo poza nimi, ale tak to już było między najlepszymi przyjaciółmi. Bo byli najlepszymi przyjaciółmi, nawet teraz, kiedy planowali główne atrakcje w łóżku. To nie miało chyba i, zdaniem Cam'a nie powinno, się nigdy zmienić.

- No więc – Jessie przygryzł wargę prowokacyjnie – to jak? Zgadzasz się na ten pojedynek o moją cnotę? Mamy tu całkiem wygodne parę metrów kwadratowych do walki. Na pewno będzie wygodniej niż w naszej sali w NY.

Cam poczuł, że znów robi mu się gorąco. Jessie proponował pojedynek. Pojedynek judo! Na łóżku. W walce o swoją cnotę? Chyba jego cnotę, ale to szczegóły. Ważniejsze było to, że... o Boże, czy to nie było trochę...

Cam próbował tyle nie myśleć o niczym seksownym podczas ich wspólnych treningów. I całkiem dobrze mu to wychodziło. Tylko Theo czasem rzucał żartami, które sprawiały, że miał ochotę zapaść się pod ziemię na insynuację, że on niby miałby wyobrażać sobie jakieś nieprzyzwoite rzeczy, kiedy Jessie leży pod nim dociśnięty do maty z na wpół rozwiązanym pasem kimona...

O cholera.

Jak niby miałby teraz pojedynkować się z Jessie'm na łóżku, w podkoszulkach, kiedy obaj przed chwilą na poważnie się całowali i nie myśleć o takich rzeczach. Z drugiej strony, w tej całej propozycji raczej chodziło o to, żeby jak najbardziej myśleć o takich rzeczach.

- Szkoda, że nie mamy tu naszych strojów do ćwiczeń – przypomniał sobie. Judo ćwiczyło się najlepiej w kimonach z grubego materiału. Dobrze można było przytrzymać kogoś za wytrzymałe poły stroju i przy okazji niczego nie potargać.

- Racja – Jessie pokiwał głową z żalem – kimona byłyby seksowne. Ale też nie będę narzekał na możliwość potargania przypadkiem twojej koszulki. – Wyszczerzył się. – Albo nie przypadkiem, jeśli wolisz.

Cam miał ochotę znów się roześmiać, ale rosnące w nim napięcie ścisnęło mu gardło. Oh, nie miał szans. Kompletnie nie miał szans wygrać z Jessie'm w stanie, w którym się znajdował. Może więc jednak nie straci dziś swojego dziewictwa, ale jeśli Jessie potarga przypadkiem lub nie przypadkiem jego koszulkę, to chyba i tak będzie można uznać to za sukces.

Podniósł się więc i usiadł na piętach, łapiąc Jessie'go za ręce, żeby ustawić go w tej samej pozycji. Potem obaj podnieśli się na kolana i zacisnęli palce na materiale koszulki tego drugiego, jak na początku zwykłej walki. Różnica była taka, że od razu zaczynali na dole, nie ryzykując przepychania się na łóżku na stojąco, oraz taka, że zupełnie inaczej przytrzymywało się kogoś za cienki materiał bezrękawnika zamiast za grube warstwy treningowego kimono.

- Na trzy – Jessie skrzyżował z nim spojrzenie – dwa – Boże, wyglądał tak seksownie z włosami zburzonymi po pocałunkach i lekko zaczerwienionymi ustami – jeden – dokończył i poruszył się, bez choćby pół-sekundowej zwłoki.

Pociągnął go w swoją stronę, jak zawsze, świadomy, że ma mniej masy i czystej fizycznej siły, więc nie da rady wygrać z nim w przepychankach. Zwalili się na materac, ale nie jak wcześniej, żeby się całować i dotykać. Jessie obrócił ich zwinnie podczas tego krótkiego lotu tak, że wylądował nad nim i natychmiast unieruchomił jego rękę w bolesnym uścisku.

Cam sapnął, ale nie miał zamiaru się poddać. Znał metodę wychodzenia z tej konkretnej pozycji. Problem stanowił miękki materac, który działał zupełnie inaczej niż twarda, treningowa mata. Mimo to był zdeterminowany. Postawił na nogi, manewrując nimi tak, żeby odepchnąć się od materaca i uzyskać przewagę.

Jessie chyba nie spodziewał się, że w tej pozycji sprężystość łóżka pomoże Cam'owi. Z nieco zaskoczoną miną przewrócił się na bok. Szybko się zreflektował, próbując pozbierać się do lepszej pozycji, ale Cameron złapał go, obrócił twarzą do poduszki i docisnął do materaca kolanem opartym o plecy.

Z takiej pozycji trudno było się uwolnić. Leżąc na brzuchu, z unieruchomioną ręką, przyciśnięty do ziemi ciężarem. Gdyby ćwiczyli teraz normalnie w ich sali w Nowym Yorku, Cam pewnie miałby już wygraną w kieszeni, co zdarzało się rzadko, ale jednak. Tym razem nie był jednak taki pewny – miękki, sprężysty materac i inne stroje nadawały pojedynkowi sporej nieprzewidywalności...

- Cameron... - Jessie wymówił jego imię, patrząc mu w oczy z czołem dociśniętym do poduszki i włosami przyklejonymi do twarzy potem. Powiedział to nie tak, jakby zamierzał się poddać, ani tak, jakby po prostu próbował zwrócić jego uwagę. Zresztą przecież, nigdy nie mówił do niego pełnym imieniem.

Cam poczuł, jak brakuje mu tchu i robi mu się jeszcze goręcej mimo potu już dawno spływającego po jego kręgosłupie. To, jak Jessie wymówił jego imię brzmiało nie jak zwyczajne słowo, ale jak jęk.

Nie zauważył nawet, że rozluźnił chwyt na ręce chłopaka, dopóki nie poczuł jego silnych rąk i nóg spychających go z jego tronu zwycięzcy, a następnie przyciskających do materaca. Jessie dmuchał mu w szyję gorącem i cicho się śmiał.

- Gdybym mógł stosować na tobie takie sztuczki normalnie, chyba nigdy byś ze mną nie wygrał – powiedział, ewidentnie zadowolony z siebie.

Cam mógłby się oburzyć, że chłopak oszukiwał, ale... chyba żadne zasady nie zabraniały odzywać się do przeciwnika nieprzyzwoitym tonem głosu.

- Jeszcze nie wygrałeś – powiedział tylko, patrząc na niego ze swojej pozycji na plecach, z ciałem chłopaka przyciskającym się do niego mocno. Właściwie, chyba mocniej niż zwykle. Co mogło pomóc.

Cam wykorzystał nieco nietypową, bardziej prowokacyjną, ale mniej skuteczną pozycję Jessie'go i uwolnił się z jego chwytu. Tym razem przez chwilę żaden nie mógł uzyskać przewagi. Szarpali się na łóżku, dysząc z wysiłku i próbując unieruchomić przeciwnika. Cam, mimo całkiem poważnego skupienia, drżał za każdym razem, kiedy dłoń Jessie'go przesunęła się po jego brzuchu czy plecach, kiedy czasem przypadkiem wpadła pod koszulkę. Kiedy sam momentami dotykał go w miejsca, których nie miał jeszcze zamiaru dotknąć, lub kiedy ich nogi plątały się, a kolana ocierały o wewnętrzną stronę ud, lub wyżej.

W pewnym momencie w pokoju rozległ się odgłos dartego materiału i obaj spojrzeli na siebie z zaskoczonymi minami. To Cam docisnął w końcu Jessie'go do materaca, zyskując przewagę, kiedy materiał jego koszulki, za który go przytrzymywał, ustąpił. Teraz chłopak miał świetną okazję wyrwać się z jego chwytu, ale zamiast tego znieruchomiał. Cam też znieruchomiał, nie mogąc oderwać wzroku od jego nagiego torsu, szybko unoszącej się i opadającej klatki piersiowej, napiętych mięśni idealnego brzucha i koloru lekko opalonej skóry.

Cały drżał po tym pojedynku, cały palił się niemal z gorąca, czując jak chyba każdy kawałek jego ciała został dotknięty i pobudzony przez Jessie'go. Nie starczyło mu więc samokontroli, żeby nie pochylić się teraz nisko i nie przyłożyć ust do tych pięknych mięśni brzucha, które napinały się i drżały pod jego dotykiem.

- Ah, Cam, proszę... - wymruczał Jessie, zaciskając palce na jego włosach i tym razem Cameron nie przerwał tego, co robili, żeby zapytać go, jak idiota, co ma na myśli.

Przesunął się z pocałunkami wyżej, kosztując językiem jego skóry wzdłuż brzucha, klatki piersiowej, szyi. Kiedy zerknął na twarz Jessie'go, zobaczył, że ten wbija w niego odrobinę urażone, choć wciąż zdecydowanie ponaglające, spojrzenie, ale był zbyt podniecony, żeby zrozumieć, o co chodziło. Jessie podobno lubił, kiedy jego partner przejmował w łóżku kontrolę, prawda?

Nie będąc w stanie myśleć zbyt jasno, żeby zastanowić się czego Jessie oczekiwał i nie dostał, kiedy zaczął całować go po brzuchu, zrobił to, co podpowiadał mu instynkt. Obrócił chłopaka twarzą do materaca i minął palcami resztki potarganej koszulki, żeby przesunąć nimi po jego torsie w dół, przyciskając własną pierś do jego pleców. Pocałował go w kark i odnalazł rękami zapięcie jego spodni. Rozpiął guziki, wsunął palce pod materiał i słuchał, jak Jessie łapie urywany oddech, poruszając się pod nim minimalnie, ale nie dając żadnych znaków, żeby przestał.

- Mh, tak... - usłyszał, jak szepcze i skupił się na, pewnie dość nieporadnych, ruchach ręki pod materiałem spodni chłopaka i na przygryzaniu miękkiej skóry jego karku i szyi.

Jessie wcale nie wydawał się niezadowolony z wątpliwych umiejętności Cam'a w zadowalaniu mężczyzn. Cam nie spodziewał się, że chłopak wyda z siebie choć jeden dźwięk, jeśli kiedyś w końcu zajdą dalej od pocałunków, ale kompletnie się mylił. Jessie poruszał się pod nim, wbijał kolana w materac i zaciskał palce na pościeli, ale przede wszystkim... mówił do niego.

Szeptał jego imię. Rozkazywał mu nie przestawać. I, przede wszystkim, prosił o więcej.

Gdyby Cam całkowicie nie stracił rozumu, ta cała scena nie mieściłaby mu się pewnie w głowie. Tym nie musiał się teraz jednak martwić, bo wcale tej swojej głowy nie używał. Reagował tylko instynktownie, spełniając niektóre prośby Jessie'go, niektóre ignorując. W końcu nie mógł już wytrzymać. Zostawił na chwilę Jessie'go samemu sobie, żeby sięgnąć do zapięcia własnych spodni. Ręce się mu trzęsły, więc odpięcie ich nie było najprostszą sprawą.

Jessie obrócił głowę, żeby zobaczyć, co robi. Kiedy tylko jego oczy padły na ręce Cam'a rozpinającego rozporek i zsuwającego spodnie niżej, obrócił głowę z powrotem, położył czoło na poduszce i jęknął:

- Tak, proszę...

Cam'a znów zalała fala gorąca, a bolesne już napięcie niemal wyrwało mu z gardła jakieś słowa. Niemal. Powstrzymał się. Już i tak nieco paliły go policzki, kiedy wróciła do niego odrobina zażenowania, gdy uświadomił sobie, co ma zamiar zrobić.

I tak jednak miał zamiar to zrobić. Przecież Jessie go prosił.

Chłopak wciąż miał na sobie strzępki rozdartego bezrękawnika, bokserki i, powiedzmy jeszcze, spodnie. Cam pochylił się w jego stronę, żeby zdjąć z niego każde z tych ubrań. Jessie mu w tym pomógł, nie przejmując się chyba za bardzo faktem, że Cameron wciąż był właściwie w pełni ubrany.

- Nie musisz być delikatny – powiedział mu, opierając czoło na poduszce, tak samo, jak gdy jeszcze udawali, że trenują judo.

To była jedna z próśb, której Cam nie miał zamiaru spełnić. Może nie znał się na tym wszystkim za bardzo, ale miał zamiar zrobić, co mógł, żeby obaj mogli się tym cieszyć. Najpierw więc przygotował chłopaka, upewniając się pytaniami czy na pewno robi to tak, jak trzeba i dopiero potem położył dłonie na jego talii i pozwolił sobie poczuć coś poza zadowoleniem ze sprawiania przyjemności Jessie'mu.

Chłopak zareagował jękiem i kolejnymi prośbami. Cam też się nie powstrzymał. Pochylił się, przywarł do jego pleców własnym torsem i wydał z siebie jakiś mało zrozumiały dźwięk, tłumiąc go na tyle, na ile było to możliwe w karku chłopaka. Później wpadli w rytm, który sprawił, że Cameron całkowicie już zapomniał o swoim zawstydzeniu, a Jessie zaczął wplatać pomiędzy słodkie prośby i jęki przekleństwa.

W jakimś momencie Cam poczuł, że muszą zmienić pozycję, obrócił Jessie'go twarzą do siebie i zaczął go całować, choć obu im brakowało tchu. Tak jednak mogli patrzeć sobie w oczy, mówić do siebie znacznie wyraźniej i, wreszcie, wtulić się w siebie, kiedy byli już tak blisko krawędzi.

Cam skończył, chyba mówiąc Jessie'mu coś o tym, że go kocha, choć sam nie był pewny. Potem uświadomił sobie, że, oczywiście, jego chłopak był o wiele za daleko mety, żeby mógł po prostu wtulić się w jego włosy i odpłynąć. Poszedł więc za jego prowadzeniem i doprowadził go powoli poza granicę, trochę zażenowany różnicą w czasie, jaki zajęło im dotarcie tam. Jessie jednak wtulił się w niego niemożliwie słodko i seksownie, kiedy kończył, a potem pocałował go w usta z krótkim, ale ciepłym „dziękuję".

Dopiero teraz, kiedy było już po wszystkim, Cam zaczął myśleć o tym, co dokładnie zrobili. O ich pojedynku judo, który nie mógłby mieć miejsca w żadnym szanującym się dojo, o tym, jak wcale nie dokończyli walki, tylko zajęli się sobą i wreszcie o tym, jak obaj zachowywali się z Jessie'm już w trakcie.

Spłonął rumieńcem i przyciągnął Jessie'go do swojej klatki piersiowej tak, żeby chłopak nie mógł zobaczyć jego twarzy. Ten się nie sprzeciwiał, tylko otoczył jego plecy rękami i rysował mu na nich malutkie kółka palcami. Cam pomyślał, że zaraz rozpuści się albo z zawstydzenia, albo ze szczęścia.

- Wszystko ok? – spytał Jessie po paru minutach.

Cam drgnął, uświadamiając sobie, że zapadł w pół-sen. Zarumienił się, ale odpowiedział.

- Lepiej niż ok – mruknął do włosów chłopaka, przeplatając miękkie kosmyki przez palce.

Usłyszał jak Jessie wypuszcza z płuc powietrze.

- To dobrze – powiedział cicho. – Ale na pewno? – spytał.

Cam zmarszczył brwi. A jak inaczej mogłoby być? Czy Jessie nie wierzył mu, kiedy mówił mu, że go kocha? A nawet jeśli chłopak martwił się, że może mimo, że go kocha, to jakimś cudem nie pociągała go myśl o seksie z nim, to co przed chwilą zrobili powinno chyba rozwiać jego wątpliwości, prawda?

- Jedyne, co mi się nie podobało to to jak... - Cam nie był pewny, jak to ubrać w słowa, ani czy w ogóle powinien mówić Jessie'mu o swoich kompleksach. Czuł się jednak teraz, po tym wszystkim, jakby zburzyły się między nimi wszelkie bariery, więc czemu miałby coś ukrywać? – To jak skończyłem tak szybko i nie mogłem... no wiesz, nie mogłem... - Porządnie go zadowolić? Czy jak to miał niby powiedzieć??

Usłyszał, jak Jessie lekko się śmieje.

- Cami – odezwał się, przytulając go mocniej – żartujesz sobie? Czego niby nie mogłeś? Wszystko zrobiłeś świetnie. Jeśli chcesz kogoś obwiniać, to chyba mnie?

Cam prychnął na to i niemal przewrócił oczami, chociaż chłopak i tak nie widział jego twarzy.

- Obwiniać cię za to, że masz doświadczenie?

- No... tak. – Jessie wzruszył ramionami, wciąż go przytulając. – Że robiłem to z tyloma innymi ludźmi przed tobą. Nie przeszkadza ci to?

Cameron zamrugał. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że to, że ktoś miał doświadczenie można by uznać za negatywną rzecz. Huh? Czemu niby? Teraz Jessie był z nim i tylko to się liczyło. Poza tym, jego ciało należało do niego, nie do Cam'a ani żadnego z jego chłopaków.

- Myślę, że to super sexy – powiedział, nie wiedząc jak inaczej to wyjaśnić. – Że byłeś z tyloma chłopakami, że się na tym wszystkim znasz i że teraz jesteś ze mną i nawet ci się podobało.

- Nawet? – Jessie znów się zaśmiał. – Idiota – mruknął, wtulając czoło w zagłębienie jego szyi. – Nigdy nie było mi tak dobrze.

Cam się zaśmiał. To było oczywiste kłamstwo, ale chyba mógł mu odpuścić. Najważniejsze, że Jessie ewidentnie lubił go przytulać. Cam nigdy nie widział, żeby Jessie lubił przytulać jakiegokolwiek innego chłopaka.

Cholera, był właśnie w Piekle, Ziemi zagrażał atak demonów, jego brata wciąż nie odnaleziono, ale jakimś cudem czuł się teraz niewysłowienie szczęśliwy.

No, może nie jakimś tam cudem. Tym cudem był chyba Jessie.

***

Jessie obserwował śpiącego Cam'a. Nie mógł zasnąć. A powinien móc. Obaj byli wykończeni po wyczynach sprzed paru godzin, ale choć jego chłopak padł niemal od razu, zasypiając z palcami zaplątanymi w jego włosach i z uśmiechem na ustach, on nie był w stanie się rozluźnić.

Myśli, te irytujące myśli, które zawsze powracały, nie pozwalały mu odpocząć i być szczęśliwym.

Po paru godzinach nic nie robienia i przyglądania się uroczo śpiącemu Cam'owi, zebrał się w końcu z łóżka i zarzucił na siebie ubrania. Rzucił jeszcze swojemu chłopakowi ostatnie spojrzenie – kurczę, był niemożliwie piękny. Niebieskie włosy opadały mu na zamknięte teraz oczy, które, wiedział, były tego samego koloru nieba w środku lata. Jego cera była biała niemal jak pościel, w którą spał zawinięty. Wszystko w nim, od miękkich niewinnych ust, po seksowne mięśnie ramion i brzucha, było piękne. A nie powinno być, bo chłopak nie został zaprojektowany, żeby rzucać na kolana. Wcale nie został zaprojektowany. Natura stworzyła go takim pięknym. Nie mieściło się to w głowie.

Wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi najciszej, jak się dało. Nie wiedząc właściwie dokąd konkretnie zmierza, szedł labiryntem korytarzy, potem przez plac treningowy i przez ulice miasta, w którym zawsze panowała noc, rozmyślając.

Cholera, wcale nie chciał myśleć. Nie, kiedy wszystko układało się tak idealnie. Nie czuł, że miał prawo narzekać. I w życiu nie śmiałby narzekać, nie na to wszystko, co mu się przytrafiało i co miał. Bo przecież miał tak dużo. W porządku rodzinę na Ziemi, przyjaciół, których lubił i którzy lubili jego, młodszego prawie-brata w postaci Theo, a teraz, jakimś niemożliwym kosmicznym zrządzeniem losu, miał też Cam'a. Miał go tak, jak zawsze tego chciał. I z jakiegoś powodu, jego mózg śmiał narzekać. Podsuwać mu wątpliwości, których nie chciał rozważać.

Przyspieszył kroku, opatulając się dokładniej kurtką, bo w Piekle, o dziwo, było na ogół dość chłodno. Nie wiedział dokąd idzie, dopóki nie uświadomił sobie, że jednak wie.

Znalazł się na rynku. Panowała noc, względem piekielnego zegara, więc ludzi kręciło się niewiele. I już wiedział dokąd idzie, więc ruszył przez plac pewniejszym krokiem.

Nie mógł spać, choć powinien, więc mógł chociaż się na coś przydać, prawda? Wszyscy byli zajęci demonami w Nowym Yorku, a on nie był w żaden sposób w stanie pomóc, więc czuł się ostatnio kompletnie bezużyteczny. Chciał coś zrobić i to była jedyna rzecz, jaka przychodziła mu do głowy.

Rozmowa z Engelbaer'em.

Cami pewnie by na niego nakrzyczał, gdyby się dowiedział, że idzie tam sam. W końcu nie było to najbezpieczniejsze miejsce, z tym całym dostępem do modyfikowanej broni i takie tam. Ale co się mogło stać? Chciał tylko zadać parę pytań. Pewnie i tak nie dostanie odpowiedzi, skoro nie ma niczego wartościowego w ramach zapłaty. Warto chyba jednak było spróbować.

Odtworzył zapamiętaną drogę do ruchomej kratki ściekowej, a potem przez tunel do podziemnego klubu. Spodziewał się, że być może Engelbaer przeniósł już swój biznes w inne miejsce, skoro odwiedzili go Strażnicy i krewny Theo, o którym średnio chciał rozmawiać, ale jednak klub wciąż był na swoim miejscu.

Kiedy wszedł do środka, a skaner dostosował wnętrze do jego gustu, poczuł, że trochę się rozluźnia. Muzyka była idealna, nie za głośna, nie za cicha. Obecność innych ludzi nie przeszkadzała i jakoś przyjemnie pachniało.

Dotarł przez tańczący tłum do baru, ale stracił werwę, kiedy zobaczył, że drinki nalewa ktoś inny, nie właściciel.

- A Panu co podać? – zapytała barmanka. Niestety nie miała czerwonych oczu, jak Theo i Engelbaer.

- Coś słodkiego i nie za mocnego – odpowiedział, trochę zrezygnowany. Kto wie czy właściciel był w ogóle dzisiaj w swoim klubie.

Niedługo potem dostał drinka i pociągnął łyk przez rurkę. Niemal ugięły się pod nim nogi. Jak coś mogło tak dobrze smakować?!

Przysiadł na stołku przy barze, uznając, że trochę poczeka. Może Engelbaer jeszcze się zjawi, a jeśli nie, to może chociaż rozproszy swoje natrętne, irytujące myśli pysznym alkoholem.

Po dwóch drinkach niemal zapomniał po co tu przyszedł. Ten klub chyba po prostu tak działał na ludzi. Ktoś pociągnął go za rękę do tańca i dał się porwać do dudniącego rytmu muzyki.

Ludzie obijali się o siebie w tańcu, każdy poruszając się pewnie do własnego, skrojonego go swojego gustu, rytmu, ale nikomu nie zdawało się to przeszkadzać. Jemu też ani trochę. Może dobrze się stało, że tu przyszedł, nawet jeśli nie zrobił nic pożytecznego.

Tańczył tak, wśród obcych, aż nie potrącił kogoś przypadkiem o wiele za mocno.

- Przepraszam! – odwrócił się z przerażeniem.

Wysoki chłopak, pocierający brodę, w którą musiał dostać, patrzył na niego z zaskoczeniem. Pewnie nie spodziewał się, że wieczór w najlepszym klubie w Piekle zniszczy mu jakiś niski dzieciak machający rękami w tańcu.

- Nic się nie stało – powiedział spokojnie czarnowłosy chłopak i uśmiechnął się lekko.

Jessie poczuł minimalny skurcz w żołądku i odwrócił wzrok od czarującego uśmiechu z-pewnością-anioła z poczuciem winy. Cholera, miał Cam'a, którego kochał nad życie, ale wciąż reagował na ładne uśmiechy przystojnych facetów? Co było z nim nie tak?

- Wybaczę ci, jeśli ze mną zatańczysz. – Anioł uśmiechał się zalotnie.

Jessie cofnął się o krok. O nie, nie, nie. To nie wchodziło w grę.

- Sorki – potarł szyję niezręcznie. – Nie mogę.

Anioł przechylił głowę. Jego czarne oczy zabłyszczały łagodnie.

- Na pewno? To tylko jeden taniec, nic więcej. Ale jeśli nie chcesz, oczywiście, już sobie idę – powiedział. A Jessie się zawahał.

Chłopak był uprzejmy i nie narzucał się, a on przywalił mu w brodę ręką. Westchnął.

- Jeden taniec – zastrzegł.

No więc zatańczyli. Jessie postawił sobie za cel nie patrzeć aniołowi w oczy. Tylko, że alkohol szumiał mu w głowie, bo drinki wcale nie były takie słabe, jak mówił, że sobie życzy. Na parkiecie panował ścisk i w końcu ktoś go popchnął, a on wylądował w ramionach swojego partnera do tańca. Chciał się odsunąć, ale poślizgnął się na czyimś rozlanym drinku i chłopak musiał go przytrzymać. Kiedy Jessie uniósł głowę, żeby przeprosić, anioł patrzył na niego z bardzo bliska.

Powinien się odsunąć, ale był pijany, kręciło się mu w głowie i ślizgał się na posadzce. A potem chłopak się pochylił. I pocałował go w usta.

Jessie zesztywniał w środku, ale jego ciało rozluźniło się, jak zdrajca, którym było. Na sekundę, dwie, dał chłopakowi się całować. Nawet rozchylił usta. To był odruch. A może po prostu był najgorszym człowiekiem na świecie.

Po chwili odepchnął od siebie chłopaka ze złością. Nie był jednak zły na niego, nie do końca. Powiedział mu, że dziękuje za taki „tylko taniec", po czym zaczął rozpychać się w tłumie do wyjścia. Kiedy wypadł przez drzwi, natychmiast zwymiotował.

Co było w tych cholernych drinkach?!

Kucnął na ziemi i skulił się w sobie.

Zrobił to. Oczywiście, że to zrobił. Kochał się z Cam'em parę godzin temu, nie wierząc, że seks może być taki cudowny, taki delikatny i czuły, a potem przelizał się z jakimś randomowym facetem w klubie.

Oparł się ręką o zimny, kościany chodnik i znowu zwymiotował.

Kiedy wstawał na nogi, cały drżał. Nie wiedział czy temu, że właśnie zwymiotował dwa razy, czy dlatego, że się nienawidził.

Wydostał się z podziemnego tunelu i zachłannie wciągnął świeższe powietrze. Wtedy przypomniał sobie, że powinien nosić maseczkę. Znowu się pochoruje.

Odwrócił się, żeby ruszyć przez miasto do siedziby Straży. Do swojego kochanego, śpiącego chłopaka.

Zatrzymał się. Znów robiło mu się niedobrze. Może to nie drinki. Może to obrzydzenie do samego siebie.

Miał mu powiedzieć co zrobił? Czy kłamać? Cami nie zasługiwał ani na jedno, ani drugie. W ogóle na to nie zasługiwał.

Jessie na niego nie zasługiwał.

Ruszył przez miasto. Było takie puste o tej godzinie. Kościany bruk chrzęścił pod jego butami w martwej ciszy. Tęsknił do odgłosów miasta, które mogłyby zagłuszyć jego myśli.

Wiedział, że nie zasługuje na Cam'a, od zawsze to wiedział. Nie powinien był się zgodzić na chodzenie ze sobą. Nie powinien był mówić mu, że go kocha.

Kochał go, to było oczywiste. Cam kochał jego i to też było oczywiste. Jessie tylko nie rozumiał dlaczego. Co było w nim wartego kochania?

Jego twarz? Zaprojektowana przez jego rodziców i profesjonalnych projektantów?

Jego relatywna inteligencja? Zaprojektowana przez jego rodziców i profesjonalnych projektantów.

Niechęć do konfliktów? Zaprojektowana przez jego rodziców i profesjonalnych projektantów.

Sprawność fizyczna, która zapewniła mu puchar Ameryki? Zaprojektowana przez jego rodziców i profesjonalnych projektantów!

Nigdy nie powiedział o tym Cameron'owi. Że wszystko to, co chłopak w nim lubił było efektem modyfikacji genów. Wiedział o wyglądzie i sprawności, tak, ale nie o całej reszcie.

Jego rodzice zapłacili za pięć cech, które chcieli zobaczyć u swojego dziecka.

Wszechstronność intelektualną – nie będzie geniuszem w żadnej dziedzinie, ale nie będzie miał problemu ze zrozumieniem żadnej na przyzwoitym poziomie. Sprawność fizyczną, która zrobi z niego profesjonalnego sportowca. Bezkonfliktowy charakter – nie będzie agresywny, wybuchowy, czy nieposłuszny. Tą byle jaką ładną buźkę. I homoseksualizm, z jakiegoś powodu. Jakoś tak im pasowało. Może nie chcieli, żeby sobie kiedyś wpadł i dorobił się dziecka, za które w świecie z problemem przeludnienia trzeba było płacić niezłe podatki.

Pięć cech. Niby nie dużo. Ale czy to nie było wszystko, z czego się składał? Czy to nie było wszystko, co Cam w nim lubił i kochał? Mówił mu, że jest piękny. O tak, pięknie, kurde, zaprojektowany! Że uwielbia patrzeć, jak walczy na macie. Świetnie. Że jest taki idealny, zawsze we wszystkim był dobry w szkole. Ekstra. Że zawsze się uśmiecha, nawet w najgorszych chwilach i nigdy nie wykłóca. Oh, ciekawe dlaczego? Czyżby dlatego, że takim go zaprojektowano?

Jessie ledwie myślał o sobie, jako o człowieku. No bo czy nie był tylko marionetką, stworzoną przez jego rodziców i system, żeby ich zadowolić? I czy nie spełniał swojej roli doskonale, będąc dokładnie takim, jaki chcieli, żeby był?

Już pogodził się z tym, że miłość jego rodziców na tym polegała – kochali go jak akcesorium, które idealnie spełnia swoją rolę. Pogodził się nawet z tym, że jego kariera układa się dokładnie tak, jak zaplanowali. Trudno byłoby się z tym nie pogodzić, skoro to lubił. Tak samo lubił chłopaków, więc czemu miałby się wściekać, że jest gejem z czyjegoś wyboru, nie przypadku? W końcu przecież on się nie wściekał. Był bezkonfliktowy.

Zatrzymał się przy ścianie jakiegoś budynku i oparł o nią ręką. Zacisnął powieki. Dlaczego chciało mu się płakać? Przecież nie miał na co narzekać, poza samym sobą. Sam sobie był wszystkiego winny, więc nie miał na co się skarżyć. Jedyny problem tkwił w tym, że... zakochał się w człowieku. W prawdziwym człowieku.

Cam był niesamowity. Rodzice od małego wychowywali go na wojownika i religijnego świra, a wyrósł na ateistę z pasją do konstruowania wynalazków. Ta tarcza, nad którą teraz pracował mogła się pewnie przydać w opanowaniu obecnej sytuacji z demonami o wiele bardziej niż gdyby poświęcił się treningowi z mieczem. Bo Cam taki był. Miał swoją pasję, kompletnie niezależną od tego, co mu wpojono. Bo z rzeczy wpojonych można się wyłamać silną wolą, której mu nie brakowało. Z cech zaprojektowanych na poziomie DNA już nie.

Więc Cam był w jego oczach prawdziwym człowiekiem, których tak niewiele chodziło teraz po Ziemi. Człowiekiem z przypadku, zaprojektowanym przez naturę i nic innego. Był piękny. Był wolny. Mógł być, kim chce. Jessie był tylko marionetką w swojej roli. Marionetką, która zakochała się w człowieku.

Oparł się o ścianę budynku plecami i zaśmiał pod nosem, zaskakując tą reakcją samego siebie. To był gorzki śmiech, nie było w nim grama rozbawienia.

Oczywiście, że chciał od niego uciec. Oczywiście, że pocałował pierwszego chłopaka, który na niego spojrzał, żeby tylko mieć powód. Mieć powód od niego odejść.

Bo musiał. Bo Cam zasługiwał na coś więcej. Na prawdziwego człowieka, nie tandetnego dzieciaka z projektu, jak to nazywał ich Theo. A już na pewno zasługiwał na kogoś, kto nie zdradzi go w tą samą noc, w którą się z nim kochał, tylko dlatego, że ma zły humor i ktoś się do niego uśmiechnął.

Spojrzał na ziemię i zobaczył tylko rozmazaną szarość. To łzy napłynęły mu do oczu.

Chciał Cam'a jak nikogo i nic innego na świecie, ale na niego nie zasługiwał.

O ironio, jedyna jego cecha, która nie została zaprojektowana przez jego rodziców była w nim obrzydliwa.

Skłonność do sypiania z każdym, kto choć na chwilę złapie jego wzrok.

Przetarł twarz z łez i wyciągnął z kieszeni telefon. Wybrał kontakt Cam'a, imię opatrzone serduszkiem, i napisał wiadomość.

„Muszę wrócić na Ziemię, martwię się o moją rodzinę, a tu niewiele mogę pomóc. Uściskaj ode mnie Theo, kiedy już go znajdziesz, bo wiem, że go znajdziesz."

Oczywiście, ponieważ nie był konfliktowy, nie umiał napisać wprost, że z nim zrywa. Mógł tylko usunąć się z drogi i mieć nadzieję, że Cam znajdzie sobie tu na dole kogoś bardziej godnego siebie wśród tych pięknych aniołów.

Przytrzymał ikonkę wysyłania wiadomości trochę dłużej. Wahał się. Ale nie tak długo, żeby wytrzeźwieć i spanikować. Podniósł palec. Wiadomość została dostarczona. Cam pewnie odczyta ją rano, kiedy się obudzi.

Jessie w końcu pozwolił swoich łzom spływać niekontrolowanie, kiedy skierował kroki w stronę wyjścia z miasta. Nie był już chłopakiem Cam'a, więc nie musiał zachowywać się godnie. Mógł po prostu pójść do domu, zakopać się w pościeli i uspać się płaczem.

____________________

Rozdział długości dwóch i pół rozdziału :O

Co myślicie? Podobał się? ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro