XXI - Niewybaczalny
Nie musieli się spieszyć. Caell nie rozumiał jakim cudem, ale Muriel tak właśnie powiedział.
„Nie musimy się spieszyć. Przebierz się, odpocznij, zbierz trochę broni, a ja załatwię transport. Jeśli potrzebujesz czasu, a na to wygląda – zmierzył jeszcze raz spojrzeniem jego ubrudzone krwią ręce, ubrania i potargane włosy – nie spiesz się. Prześpij się, jeśli jesteś zmęczony."
Powiedział to wszystko i zniknął. Caell ani odrobinę tego nie rozumiał, ale faktycznie był zmęczony. Zbyt zmęczony, żeby się kłócić, więc posłusznie powlókł się do swojego pokoju w Straży, żeby przebrać się i obmyć z krwi Jessie'go.
Muriel powiedział mu, żeby nie ubrał się na biało, więc zamiast munduru zarzucił na siebie swoje zwykłe ubrania – czarne spodnie, porządne sportowe buty i bluzę w moro, pod którą schował dwa pasy naszpikowane anielską bronią. Spojrzał na swoje odbicie, w rozterce. Jego ciało krzyczało na niego, żeby posłuchał Muriel'a i padł na stojące w rogu pokoju łóżko, ale logika kazała mu wyruszyć na poszukiwanie Theo najszybciej, jak to możliwe.
Miał cienie pod oczami. Z włosów powoli spłukiwała się mu farba, przez którą prześwitywał już miejscami ten przeklęty świetlisty połysk. Nie wyglądał dobrze, ani dobrze się nie czuł. Tylko, że ostatnimi czasy nikt nie miał się dobrze. Nawet Stwórca podobno miewał migreny. A jeśli sam Bóg tego świata nie czuł się dobrze, jak komukolwiek miałoby się układać?
Posłał swojemu odbiciu ironiczny uśmiech, ten, którym zawsze podnosił się na duchu, kiedy rzeczywistość go przytłaczała. Lubił swoją uśmiechniętą twarz, nawet kiedy uśmiechał się tak gorzko, jak teraz. Naprawdę trudno było wtedy doszukać się w jego rysach jakichkolwiek wskazówek, co do jego płci. Z poważną miną wyglądał czasami zbyt kobieco, a z brwiami zmarszczonymi w gniewie lub zmartwieniu zbyt chłopięco. I tak, i tak czuł się jakoś nieswojo, dlatego w większości sytuacji starał się uśmiechać i w końcu weszło mu to w nawyk.
Westchnął. Miał naprawdę głupie problemy w momencie, kiedy wokół niego działo się tyle poważnie przykrych rzeczy.
Zamrugał, kiedy powieki opadły mu na sekundę wbrew woli. Otrząsnął się, rozważył przez chwilę danie sobie w twarz na pobudkę, po czym odwrócił się od lustra, od łóżka i wyszedł z pokoju.
Spotkał Muriel'a przy tylnym wyjściu z siedziby, tak jak się umówili. Czy chłopak zamierzał czekać tu cały dzień, gdyby naprawdę zdecydował się zdrzemnąć?
- Tak szybko? – zdziwił się, unosząc głowę. Opierał się o zaparkowany latający samochód, ubrany w praktyczne, czarne ubrania, bez swojego zwyczajowego czerwonego makijażu na powiekach.
Caell podszedł do niego z rękami skrzyżowanymi obronnie na piersi. Nie był pewny przed czym się bronił – samym chłopakiem, bo nie ufał mu odkąd dowiedział się kim tak naprawdę jest, czy może przed własnymi pogmatwanymi uczuciami?
- Chodzi o życie Theo. I tak bym nie zasnął – odpowiedział krótko, nie przedłużając kontaktu wzrokowego. – Polecimy samochodem?
- Theo nic nie będzie – mruknął Muriel, ale też nie przeciągał już rozmowy, tylko otworzył drzwi od strony kierowcy i wsiadł do auta. Chwilę później sunęli już nad miastem w ciszy. – Dowiedziałeś się kim jestem – ktoś musiał ją przerwać.
Muriel nie pytał, tylko stwierdzał.
- Nie rozumiem dlaczego rodzice mi nie powiedzieli. – Caell wbijał obojętny wzrok w widok za oknem. – Czemu mnie przed tobą nie ostrzegli. Wiedzieli, że się widujemy i wiedzieli, kim jesteś. Nie rozumiem.
Muriel nie odpowiedział od razu.
- Ile o mnie wiesz? – spytał w końcu.
Caell zacisnął zęby, przypominając sobie kłótnię rodziców, którą zdarzyło się mu usłyszeć, kiedy był jeszcze małym smarkaczem. Even był poirytowany, bo Sky zachował się źle podczas jednego z pomniejszych ataków demonów.
- Nie możesz tak robić, jesteś Strażnikiem do cholery! – pamiętał, jak tata krzyknął.
- To chyba normalne, że zawsze będę martwił się najbardziej o ciebie, nie innych! – odkrzyknął Sky.
- Normalne? Normalne, tak, dla normalnych ludzi! Ty nie jesteś normalnym człowiekiem i uświadom to sobie w końcu! Jesteś Strażnikiem, ochrona wszystkich to twoja praca!
- Wybacz, ale praca chyba nie powinna być ważniejsza od mojej rodziny!
Even westchnął.
- Nic się nie zmieniłeś... Od tamtego czasu, odkąd pozwoliłeś tamtemu chłopcu umrzeć... Tym razem nikt nie zginął, ale jeśli dalej tak będzie...
- Heaven! Zrozum, mnie też to boli. Może i Cael nie musiał umrzeć, ale ja po prostu... po prostu nie potrafię... stawiać obcych ludzi na pierwszym miejscu, ja...
Caell popłakał się w tamtym momencie. Był za mały, żeby rozumieć o czym rozmawiali, ale usłyszał swoje imię i...
- K-Kłócicie się przeze mnie? – wyjąkał między szlochami, wychodząc zza uchylonych drzwi.
Pamiętał jak miny jego rodziców natychmiast opadły. Wyglądali na przerażonych i jeszcze bardziej zaczął płakać. Sky podbiegł do niego wtedy pierwszy. Zwykle to Even był tym, który go przytulał, ale tym razem Sky znalazł się przy nim szybciej. Opadł przed nim na kolana, żeby zamknąć go w mocnym uścisku.
- Nie, kochanie, oczywiście, że nie. Nie mówiliśmy nawet o tobie – mówił pośpiesznie z twarzą schowaną w jego dłuższych wtedy białych włosach.
- M-Mówiliście... C-Caell... tak mam na imię... - wyszeptał, przerażony, że to przez niego jego rodzice krzyczeli na siebie nawzajem.
Even też podszedł do niego i głaskał go po głowie.
- Nie mówiliśmy o tobie, kochana, tylko o chłopcu, po którym dostałaś imię – wyjaśnił łagodnie. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, jak dokładnie się do niego zwracać, a jako maluch bardziej przypominał dziewczynkę, więc tak do niego mówili. – Jesteś jeszcze za mała, żeby ci o tym opowiadać... - Even popatrzył wtedy ze zmartwieniem na Sky'a. Caell dalej płakał, nie rozumiejąc. Po prostu nie chciał, żeby jego rodzice się kłócili. Nie zdarzało się im to często, ale za każdym razem bolało jak nic innego na świecie.
Nie przestał płakać tamtego dnia, dopóki nie opowiedzieli mu całej historii. O klatkach, o jego imienniku. I odpowiedzialnej za to wszystko, jednej konkretnej osobie. Osobie odpowiedzialnej za śmierć aniołów, cierpienie jego rodziny i okazjonalne kłótnie rodziców. Najgorszej, najbardziej niemiłej osobie, o jakiej słyszał w swoim króciutkim jeszcze wtedy życiu. Teraz już znał jej imię.
Muriel.
- Wiem, że jesteś mordercą i raz prawie zastrzeliłeś mojego ojca.
Muriel nie zawahał się w odpowiedzi.
- To prawda.
Caell'owi na moment oddech stanął w gardle. Oczywiście, wiedział, że to wszystko było prawdą, ale inaczej było usłyszeć potwierdzenie z jego ust.
Powinno ogarnąć go teraz uczucie zdrady – zdrady jego zaufania – ale zamiast tego poczuł ukłucie żalu. I tęsknoty. Żalu, że się dowiedział? I tęsknoty za czasem, kiedy miał same pozytywne odczucia względem przyjaciela. Nigdy jeszcze nie leciał z nim samochodem. Kiedyś pewnie byłby podekscytowany, że robią razem coś innego. Może nawet podziwiałby w duchu urodę jego dłoni leżących na kierownicy, zastanawiając się jakby to było, gdyby...
Teraz czuł się w małym aucie niemal klaustrofobicznie.
- Jesteś mordercą. Mordercą – musiał sam to sobie powtórzyć. Tęsknota nie jest tym, co powinien teraz czuć. Co było z nim nie tak?
- Jestem. Próbowałem zabić dosłownie wszystkich na tym świecie.
No tak. Muriel nie tylko spowodował śmierć paru osób. Dosłownie usiłował zniszczyć świat, jak jakiś czarny charakter z bajki dla dzieci.
- Chcesz wiedzieć dlaczego? – spytał teraz, ale choć Caell oczywiście był ciekawy dlaczego ktokolwiek miałby chcieć zniszczenia całego świata, odezwał się w nim sprzeciw.
- Żaden powód cię nie usprawiedliwi – powiedział chłodno, bo taka była prawda. Choć sam tęsknił za zwyczajnymi, lekkimi rozmowami z Muriel'em i wszystko w nim rwało się do znalezienia dla niego jakiejś wymówki, nie czuł, że miał prawo mu wybaczyć. Tylko ludzie, których skrzywdził mogli, ale oni byli martwi, a Caell nie zamierzał decydować za nich czy Muriel był godny zrozumienia. – Chciałbym tylko wiedzieć czemu nie siedzisz w więzieniu.
Muriel zdawał się poważnie zamyślić nad tym pytaniem.
- Gdyby to zależało ode mnie, powiedziałbym, że dlatego, że odsiedziałem już swój czas wcześniej. Ale prawda jest taka, że chodzi o czyjeś poczucie winy – powiedział, a Caell zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, co ma na myśli. – Jest też to, że już nie mam ochoty niszczyć świata.
Caell'owi odebrało na moment mowę.
- Nie masz ochoty? – powtórzył.
- Nie mam ochoty. Nie widzę w tym sensu. Nie jestem w stanie zrozumieć swojego toku myślenia z tamtego czasu, tak jak wtedy nie mógłbym zrozumieć obecnego siebie. Można by powiedzieć, że stałem się inną osobą, ale wiem, że to nie wystarczy, żebyś mi znowu zaufał. Dlatego możemy już o tym nie rozmawiać. Raczej nie da się już tego naprawić. Skupmy się na znalezieniu Theo, bo tu akurat możemy coś zdziałać.
W Caell'u znów wybuchła burza sprzecznych emocji.
Mogą już o tym nie rozmawiać? Skupić się na czymś innym? Bo raczej nie da się już tego naprawić??
- Aha. Rozumiem. Nasza przyjaźń znaczy dla ciebie tak mało, że nie ma sensu próbować tego naprawić. Ok, zrozumiałem – powiedział, czując w kącikach oczu szczypanie, na które nie zasługiwał. Ani on, ani Muriel, ani ta cała ich "przyjaźń". Nie było powodu płakać. Naprawdę, coś było z nim poważnie nie tak.
Osunął się głębiej w fotelu, nie odrywając oczu od okna i krzyżując ręce na piersi. Muriel długo milczał. W końcu minęli granice Piekła, ale Caell ledwie ten fakt zarejestrował. Tak bardzo chciał, żeby chłopak zaprzeczył jego słowom sprzed paru minut, ale czekał, czekał i nie dostawał nic poza ciszą.
- Dokąd lecimy? – spytał w końcu, kiedy dotarło do niego, że cisza i ciemność, które ich otaczały były aż nazbyt głębokie.
- Do miejsca, w którym będziemy mogli znaleźć Theo.
Caell zmarszczył brwi.
- W otchłani? – Zastanowił się. – W Hadesie?
- I tak byś mi nie uwierzył, więc lepiej będzie, jak wytłumaczę ci wszystko, kiedy zobaczysz to już na własne oczy.
I tak by mu nie uwierzył? Fakt, stracił do niego niemal całe zaufanie, ale... w sprawie Theo chyba nie kłamał, tak? Chociaż w sumie dlaczego. Był mordercą, prawdopodobnie psychopatą, który za nic miał sobie innych. Czemu w ogóle dał mu się zabrać ze sobą Diabeł wie gdzie?!
Uświadamiając sobie nagle dziwaczność tej całej sytuacji, zerwał się ze swojego fotela, wyszarpnął nóż zza pasa i przystawił go Muriel'owi do gardła.
- Dokąd lecimy? – spytał twardo. Dłoń trochę się mu trzęsła, bo nigdy chyba nie groził na poważnie nikomu ze swoich przyjaciół.
Do Diabła, dlaczego nie mógł przestać myśleć o nim w taki ciepły sposób?!
Muriel rzucił mu spojrzenie, ale nie puścił kierownicy, nie zawrócił i nie wyglądał na szczególnie przejętego.
- Lecimy do Granicy – odpowiedział spokojnym tonem. – Najlepiej usiądź i zapnij pasy. Przejście może nas trochę sponiewierać. Nigdy nie robiłem tego samochodem.
O czym on na Niebiosa mówił? Jakiej granicy, czego niby??
- Wytłumacz mi o co tu chodzi, teraz! – warknął, mając już tego dość. Dość Muriel'a i samego siebie, bo wciąż nie umiał przycisnąć mu ostrza do gardła naprawdę mocno i przestać płakać w duchu nad faktem, że chłopak wciąż nie zaprzeczył, że nie zależy mu na ich relacji.
- Teraz naprawdę powinieneś zapiąć pasy – powtórzył spokojnie Muriel. Caell odruchowo podążył za jego spojrzeniem, za przednią szybę, tuż na wprost...
Przed nimi znajdowała się czarna, poruszająca się, wyginająca ściana... niczego. Natychmiast mógł poczuć jej przyciąganie. Muriel nie musiał już dociskać gazu, a hamulec pewnie nic by nie zdziałał. Świat wygiął się wokół nich, zrobił salto, ściana stała się podłogą i spadli w otchłań.
***
Caell poczuł szarpnięcie. Uderzenie. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Po twarzy spływało mu coś ciepłego i lepkiego.
Zamrugał ciężko, próbując zachować przytomność. Chyba uderzył w coś głową. Półsiedział na podłodze, półleżał na prowadzącym samochód Muriel'u. Który, oczywiście, był przypięty pasami.
Z wysiłkiem skierował spojrzenie w inną stronę. Boczna szyba samochodu była pęknięta wzdłuż, ale jeszcze się trzymała. Na szczęście. W innym przypadku właśnie by tonęli, bo zewsząd otaczała ich woda.
Caell, wciąż ogłuszony i nic nie rozumiejący, chciał podnieść się na swój fotel, ale powstrzymała go dłoń Muriel'a na jego głowie.
- Nie ruszaj się – powiedział, a jego głos zdawał się dochodzić jak zza ściany. – Mocno oberwałeś. Jak tylko wydostaniemy się na ląd, pomogę ci.
Caell chciał powiedzieć, że nie chce pomocy zdrajcy, ale nie był w stanie otworzyć ust. Świat wokół niego wirował, rozmywał się i jedynym punktem zaczepienia w tym wszystkim był dotyk Muriel'a. Pozwolił sobie zapomnieć na chwilę, że nie byli już przyjaciółmi i zamknął oczy.
Kiedy je otworzył, mogło minąć sto lat, albo pięć sekund. Nad nim rozciągało się zgaszone nocne niebo, a pod sobą czuł zimny piasek.
- Dobrze się czujesz? Słyszysz mnie? Caell? – usłyszał, a potem zobaczył pochylającą się nad nim zmartwioną twarz Muriel'a. No, przynamniej chciałby, że chłopak się martwił. Teraz nie ufał ani jego słowom, ani minom.
- Słyszę – wychrypiał. – Boli mnie głowa – wyjaśnił swój brak zdolności do czegokolwiek.
- Gdyby cię nie bolała to byłby wyczyn. Masz całe włosy i twarz we krwi.
- Hm.
Znów opadły mu powieki. Potem poczuł dotyk chłopaka, badającego jego głowę. Dziwne mrowienie i ciepło towarzyszące leczeniu medyka. Nie chciał pomocy zdrajcy. Ale... potrzebował pomocy.
Parę minut później Muriel skończył zszywanie go nićmi płomienia duszy i Caell zaczął odzyskiwać zdolność koherentnego myślenia. Kiedy w końcu dotarło do niego co tak właściwie się wydarzyło zerwał się do siadu.
- Przelecieliśmy za... za... za koniec świata?! – wykrzyknął, szczypiąc się w rękę, żeby upewnić się, że to wszystko się mu nie śniło. Kiedy poczuł ból na skórze, natychmiast się rozejrzał, spodziewając się, że wokół siebie zobaczy tylko nicość, ale... - Jesteśmy na plaży? – Może to jednak był sen?
- Tak – odpowiedział Muriel. – Ale... - odchylił się i sięgnął ręką do podchodzących blisko nich morskich fal. Zanurzył palce w wodzie, po czym na jego usta wpłynął zagadkowy, trochę może rozbawiony uśmiech. Wyciągnął mokrą od morskiej wody dłoń w stronę zdezorientowanego Caell'a i... dotknął palcami jego ust...? – To nie jest ziemska plaża – dokończył.
Caell tylko wpatrywał się w niego w szoku.
- Co ty... - zaczął, czując jak krew dziwnie napływa mu do twarzy. Muriel nigdy nie zrobił czegoś takiego, czemu miałby dotykać jego ust... - Oh. – Poczuł smak wody na wargach. – Słodka?
- Tak. Wszystkie morza są tutaj słodkie, nie słone.
Caell zamrugał.
- Tutaj... czyli gdzie? – Znów się rozejrzał. Plaża z czarnego piasku, ciemne niebo, brak słońca lub księżyca, szumiące morze, a poza tym cisza i ciemność. – Gdzie my jesteśmy? – szepnął.
Zamiast odpowiedzieć, Muriel wstał i przeszedł parę kroków. Przykucnął na ziemi i zaczął rozgarniać piasek rękami. Caell zebrał się na nogi i podszedł do niego.
Muriel wyciągnął z piasku wisiorek, który nosił na szyi od kilku lat. Caell'owi zawsze się podobał. Była to niewielka szklana kulka zawieszona w obręczy na łańcuszku. Nic skomplikowanego, ale wyrazisty czerwony kolor kuleczki ładnie współgrał ze zwyczajowym makijażem chłopaka. Od jakichś dziesięciu lat, jak nie więcej nie widział go nigdy bez niego, więc musiał być dla niego ważny. Dlaczego zostawił go tutaj w piasku skoro zwykle się z nim nie rozstawał?
Kiedy chłopak odzyskał wisiorek, wstał i skierował się do samochodu z pękniętą szybą, który stał zaparkowany nieopodal.
- Caell, pakuj się do środka. Teraz już lepiej będzie się spieszyć – powiedział.
Caell wciąż nie miał pojęcia, co się dzieje, ale jeśli chciał się czegokolwiek dowiedzieć, jedyną opcją było zapytać Muriel'a, więc nie miał innego wyjścia niż wsiąść z nim do auta.
Kiedy wystartowali i wznieśli się ponad plażę, w ich polu widzenia pokazały się trawiaste równiny i dziwne, niepokojące czarne jeziorka.
- Zaczniesz w końcu odpowiadać na moje pytania, czy muszę znów pogrozić ci nożem? – odezwał się Caell.
- Teraz wszystko ci wyjaśnię. – Muriel skinął poważnie głową, nie odrywając wzroku od przedniej szyby.
- Gdzie jesteśmy? – było najbardziej oczywistym pytaniem.
- W świecie zupełnie odrębnym od naszego – brzmiała odpowiedź.
Caell musiał wziąć głęboki oddech. Takich słów się spodziewał po tym, co zobaczył, ale wciąż było to praktycznie nie do uwierzenia.
- Jak to możliwe? – szepnął.
Muriel wzruszył ramionami z, wydawało się, szczerością.
- Tego nie wiem. Wiem tylko, że ten świat istnieje i że możemy się do niego dostać przekraczając granicę naszego świata.
To było naprawdę niewiarygodne. I trochę... niesamowite. Caell nie mógł oderwać wzroku od widoków za oknem. Wszystko tutaj było jednocześnie podobne do Ziemi i jakoś... inne. Wtedy coś go uderzyło. Poza morzem, które było słodkie zamiast słone, trawą, która była czarna zamiast zielona, czy mogli tu być też ludzie? Którzy byli tak samo podobni, ale nieco inni od nich? Czy...
- Engelbaer i Theo pochodzą stąd? – olśniło go.
Muriel podniósł jeden kącik ust.
- Engelbaer tak. – Przytaknął. – Theo... też. Ale nie do końca.
- Bo Theo jest tylko... w części nie człowiekiem, tak? – Właściwie to już wiedział po wizycie w podziemnym klubie.
Muriel pokiwał głową, po czym zmarszczył brwi.
- Właściwie to w żadnej części nie jest człowiekiem – powiedział. – Theo jest w połowie aniołem, a w połowie stąd.
Caell zamrugał.
- W połowie aniołem? – Niemożliwe. – Nie ma w nim nic anielskiego... poza może ładną buzią? Nie ma naszej siły, nieśmiertelności, wychował się na Ziemi...
- Brak fizycznej siły jest zaskakujący, to prawda. – Muriel się zamyślił. – Podejrzewam, że pewne cechy u niego się... wyzerowały? Chyba można by to tak ująć. Odziedziczył pewne cechy anielskie, pewne ludzi stąd... musiał nie dostać w spadku siły po ani jednych ani drugich... lub coś w tym stylu. Nie jestem pewien. Theo jest pierwszym ze swojego rodzaju.
- Pierwszym?...
Muriel wziął głęboki oddech.
- Theo... to eksperyment.
- Huh? – Caell coraz bardziej się w tym gubił.
- Na ogół – Muriel tłumaczył – taka mieszanka jak anioł i człowiek z tej strony jest niemożliwa. Biologicznie ich geny po prostu do siebie nie pasują. Jak można się domyślić po tych pięknych, hm, ciemnych? widokach za oknem cały ten świat jest bliższy ciemności niż nasz. Nawet demony żyją tu w zgodzie w ludźmi...
- Naprawdę?!
Demony? Te demony? Plaga ich świata, którą anielski ród i Everettowie mieli za zadanie powstrzymać przed zniszczeniem świata? Te demony, ta chodząca, żyjąca śmierć mogła istnieć z kimkolwiek w zgodzie??
- Tak, naprawdę. – Muriel musiał być do tego wszystkiego przyzwyczajony, ale Caell z pewnością nie był. – A więc, moja teoria wygląda tak. My – spojrzał na Caell'a pobieżnie, pierwszy raz od dłuższego czasu – jesteśmy „ludźmi światła", tubylcy „ludźmi ciemności". Nie możesz połączyć tych dwóch rzeczy ze sobą i otrzymać czegoś sensownego, prawda? Myślę, że może w ten sposób zniknęła jego siła fizyczna. Energia światła i ciemności wyzerowały się nawzajem. Nie byłoby to dziwne, biorąc pod uwagę podobny potencjał bojowy jego rodziców...
- Rodziców... - Caell zmarszczył brwi. – Nie mówiłeś, że anioły i... ci ludzie... że nasze geny do siebie nie pasują? Więc jak Theo mógł się urodzić?
- Nie urodził się. Nie w taki sposób, w jaki my rozumiemy „narodziny".
Caell zamrugał, po raz kolejny zbity z tropu.
- Masz na myśli coś takiego, w jaki sposób „rodzą" się anioły w Niebie? – to jedyne, co przychodziło mu do głowy.
Muriel spojrzał na niego z lekkim zaskoczeniem.
- W... pewnym sensie – powiedział. – Nasi aniołowie nie „rodzą" się biologicznie, tylko formują się jako pełni dorośli z woli Stwórcy w Świetlistym Jeziorze... Tutaj... wygląda to trochę inaczej. Tutaj takich „narodzin" nie zapoczątkował żaden Bóg czy Stwórca, tylko sami ludzie. Właściwie, według legend, po śmierci tutejszych Bogów, ludzie zostali pozostawieni sami sobie i nie mieli wyjścia, jak zadbać o siebie własnymi siłami. Fakt też, że nie ograniczał ich już lęk przed dorównaniem Bogom, którzy ich opuścili, sprawił, że postanowili sami odkryć sekret nieśmiertelności... i udało im się to. Ciało musi umrzeć, ale rdzeń... my nazywamy to płomieniem duszy, może żyć wiecznie. Dlaczego zamiast rodzić dzieci z użyciem biologii i ciała, spróbowano... tkać je z materiału ludzkiego rdzenia.
- Tkać? – Caell otworzył szeroko oczy. – Jak to...?
Muriel spojrzał na niego z lekkim rozbawieniem albo... wesołością? w oczach, po czym sięgnął ręką w stronę jego dłoni. Caell drgnął na lekki dotyk, wciąż niepewny co sądzi o chłopaku, po czym uświadomił sobie, że czuje znajome mrowienie.
Muriel wyciągnął z koniuszka jego palca pojedynczą nić płomienia duszy. Po pierwsze, Caell tak nie potrafił. Bez przecięcia najpierw czyjejś skóry, nie umiał dobrać się do jego duszy. Nie był jeszcze na takim poziomie. Po drugie... to było takie dziwne, pozwolić mu dotknąć najwrażliwszej części swojego istnienia teraz, kiedy uważał go niemal za wroga.
- Nam akurat najłatwiej to zrozumieć, prawda? – odezwał się Muriel, trzymając połyskującą nić między dwoma palcami. – Jako medycy potrafimy dotknąć czyjejś duszy, manipulować nią, zaplatać ze sobą nici...
- I to w ten sposób... - Caell czuł, że lekko opada mu szczęka. – Zamiast rodzić dzieci... formują je z nici?
Muriel przytaknął.
- My używamy naszych zdolności głównie do leczenia ran zatrutych jadem demonów. Im te potwory nie grożą, więc nigdy nie skupili się na rozwijaniu swoich umiejętności w tę stronę. Zamiast tego nauczyli się tkać z ludzkiego rdzenia życie. Tutaj ludzi takich, jak my nazywa się Tkaczami.
Caell'owi ledwie mieściło się to w głowie. Stworzyć życie zaplatając ze sobą nici płomienia duszy? Niewiarygodne.
- Więc w taki sposób urodził się Theo? I dlatego mówiłeś coś o „rodzicach". To dawcy pło... rdzeni, tak? – zrozumiał.
Muriel skinął głową.
Caell wiedział, że było teraz milion ważniejszych pytań, które mógłby zadać, ale nie mógł się powstrzymać przed dowiedzeniem się tej jednej drobnej rzeczy.
- Więc... dwójka ludzi tej samej płci... albo ktoś, kto nie może mieć biologicznie dzieci... - wstrzymał na chwilę oddech, sam nie do końca wiedząc czemu - ...ktoś taki mógłby mieć dziecko w ten sposób?
Muriel przyglądał mu się przez chwilę, po czym uśmiechnął się lekko, pokazując odrobinę zębów. Jego zęby zawsze były widoczne, kiedy się uśmiechał, co zdaniem Caell'a było czarujące...
Ale Muriel nie był czarujący. Był mordercą, na Niebiosa.
- Tak, w ten sposób ludzie, którzy normalnie nie mogą mieć dzieci, mogliby je mieć.
Caell przełknął ślinę. To kompletnie nie było teraz istotne, ale... od zawsze wiedział, że nie będzie mógł mieć dzieci. I oczywiście, nie przejmował się tym za bardzo, bo sam był adoptowany i z chęcią przygarnąłby dziecko i traktował je jak własne, ale... jakoś spodobała mu się myśl, że być może ma jednak jakiś wybór w tej kwestii.
- Jeśli będziesz kiedyś chciał, potrafię to robić – odezwał się Muriel, wybijając Caell'a z zamyślenia.
- Huh? – Co on powiedział?
- Jeśli będziesz kiedyś chciał mieć z kimś dziecko, mogę ci pomóc. Potrafię tkać.
Caell otworzył usta, ale przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie dźwięku. Nie wiadomo czemu, jego policzki zaszły czerwienią. Coś było w Muriel''u mówiącym, że może pomóc mu w zrobieniu sobie dziecka, co sprawiło, że miał ochotę zapaść się pod ziemię. Mimo tego, że chłopak oczywiście nie miał na myśli zwyczajnej interpretacji tych słów.
- Ktoś musiał przecież utkać Theo.
Huh?
Caell'owi znów opadła szczęka.
- Ty... Ty?! – wykrzyknął, prawie zrywając się z fotela pasażera. – Ale jak... Czemu...
- Tylko pomogłem go stworzyć. Nie jestem jego ojcem ani nic w tym rodzaju – odpowiedział Muriel ze spokojem, jakby to dużo zmieniało.
- Ale to... ty... i tak jesteś jak... jak jakiś trzeci rodzic!
Muriel spojrzał na niego z zaskoczeniem. A potem wybuchnął śmiechem.
- Coś w tym jest... No, w każdym razie, to musiałem być ja. Tkacze potrafią tkać tylko z rdzenia swoich ludzi, a my z płomieni duszy naszych. Tylko mnie mieli pod ręką, więc musiałem zostać tym „trzecim rodzicem" Theo. Właściwie nawet czwartym. - Znów się zaśmiał. – Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. Theo był tylko eksperymentem. Udanym. Okazało się, że da się połączyć człowieka stąd z aniołem. Niesamowity przełom. Niestety niedługo potem zmieniła się władza, zmieniło się prawo i trzeba było go stąd zabrać zanim spróbują się go pozbyć albo wykorzystać takiego mieszańca do własnych celów. Ukryłem go na Ziemi i myślałem, że z Everett'ami będzie całkiem bezpieczny, ale... - Westchnął. – Jak widzisz, nie wyszło. Dopadli go nawet po drugiej stronie końca świata. Prawdopodobnie całkiem przypadkiem. To nie był publiczny eksperyment. Nikt tak naprawdę nie wiedział, co udało nam się stworzyć. Pewnie jakiś łowca próbował go zabić, zorientował się, że coś z nim nie tak i zabrał go tutaj. Dlatego cię potrzebuję, Caell. Mówisz, że Theo jest twoim przyjacielem. Liczę więc, że potrafisz wyczuć jego płomień duszy.
Caell zbierał myśli dłuższy czas, próbując poukładać sobie te wszystkie nowe informacje w głowie. Z każdą odpowiedzią jaką dostawał, w jego głowie pojawiało się tylko więcej pytań.
Najpierw skupił się na praktycznych kwestiach. Skinął głową na pytanie Muriel'a i wyciągnął rękę w stronę, z której wyczuwał bardzo, bardzo słaby ślad znajomego płomienia. Chłopak odpowiednio skorygował kurs samochodu i Caell opadł na fotel, wiedząc, że to będzie długa przejażdżka. Długa droga dawała jednak czas na pytania.
- Kim są łowcy?
Muriel posłał mu lekki uśmiech, po czym zaczął opowiadać.
***
Caell uświadomił sobie, że przysnął w samochodzie z głową opartą o szybę i nogami na kolanach Muriel'a, kiedy obudził go lekki dotyk. Otworzył oczy i zobaczył, że wylądowały na nim jakieś ciuchy.
- Czemu rzucasz we mnie ubraniami? – spytał Muriel'a sennie, zanim wróciły do niego nieprzyjemne wspomnienia. No tak, nie powinien leżeć sobie wygodnie z nogami na chłopaku, rozmawiać z nim tak zwyczajnie, ani nawet zasypiać w jego obecności. Przecież nie powinien mu ufać.
Trochę zawstydzony swoim zachowaniem usiadł porządnie w fotelu i odwrócił wzrok. Skupił się na ubraniach i zaraz zmarszczył brwi. Nie widział żadnych guzików ani zamka.
- To, co masz na sobie przyciągałoby o wiele za dużo uwagi. Moro nie jest tu w modzie – wyjaśnił Muriel. Potem westchnął. – Różowe włosy tym bardziej.
- Chcesz żebym się przebrał?
Muriel skinął głową. Dopiero teraz Caell zauważył, że ubrania chłopaka, choć proste, nie wyglądały całkiem normalnie. Guziki zastępował tu splot sznurków, a materiał wydawał się kompletnie niesyntetyczny.
- Tego uroczego koloru też trzeba się pozbyć, wybacz – powiedział i zanim Caell zdążył zareagować na słowo „uroczy" w odniesieniu do swoich włosów, Muriel bezceremonialnie psiknął mu w twarz jakimś sprejem.
- Haa?! – oburzył się. Szybko skierował jedno z lusterek w swoją stronę. Oburzył się jeszcze raz. – Jak mogłeś!
To musiała być jedna z tych super szybkich, super krótko trzymających farb do włosów, których ludzie zwykle używali na imprezach na Ziemi. I nie miał nic do samego farbowania włosów ani do ekspresowych farb, ale... ten kolor?! Gdyby ktoś zobaczył go wchodzącego do samochodu z Muriel'em w różowo-srebrzystych, ewidentnie anielskich włosach, a później wychodzącego w czarnych, mógłby pomyśleć tylko o jednym! Oczywiście, nie było tu nikogo, kto by ich obserwował albo znał piekielne zwyczaje i tradycje, ale... czarne włosy były po prostu dużą sprawą dla anioła! Nikt w Piekle nie farbował sobie włosów na czarno. To tak jakby... jakby...
- Jakbyś odebrał mi dziewictwo... - wykrztusił Caell w szoku.
Muriel zamrugał, przekrzywił głowę, po czym... wybuchnął śmiechem.
- Można by tak sądzić po tej twojej rumianej twarzy – rzucił, chyba wcale nie przejęty. Potem skierował buteleczkę z farbą w stronę własnej głowy i Caell mógł zobaczyć, jak niewidoczny w powietrzu sprej w ciągu paru sekund zabarwia zawsze białą, a w przeszłości czerwoną fryzurę chłopaka na ciemną, niemal anielską czerń. Nie spodziewał się, że zobaczy kiedyś chłopaka w takim kolorze, a już na pewno nie, że zobaczy zmianę barwy na własne oczy. I choć żaden człowiek nie skojarzyłby tej sytuacji z niczym niestosownym, dla aniołów bycie świadkiem zmiany czyjegoś koloru równało się z jednym. Pisano o tym wiersze, śpiewano piosenki i prawdopodobnie nie było w ich kulturze frazy bardziej erotycznej niż „zobaczyć jak czyjeś włosy zmieniają kolor".
Aż musiał odwrócić wzrok i ukryć rumieńce. Jakoś nie pomagał fakt, że Muriel nie był już jego przyjacielem i nie powinni sobie tak lekko rozmawiać czy żartować o traceniu dziewictwa. Chłopak był czarnym charakterem, na Niebiosa, ale chyba najpiękniejszym w historii.
- Wyjdę, żebyś mógł się przebrać – Muriel przerwał jego idiotyczne rozterki.
Ale zaraz...
- Wyjdziesz?
Wisieli wysoko w powietrzu nad czymś, co mogło być miastem, albo ruinami. Caell nie widział żadnych świateł rozświetlających skupisko budynków otoczonych murem, więc trudno było stwierdzić. W każdym razie, ich samochód tkwił zawieszony wysoko w powietrzu i otaczała ich tylko przestrzeń.
Muriel jednak otworzył drzwi auta i wyskoczył. Oczywiście, był aniołem, miał skrzydła i użył ich, żeby wzlecieć nieco i przysiąść na dachu samochodu, ale... po co niby? Caell'a nie interesowało czy ktoś widział, jak się przebiera. Ludzie od małego nie dawali mu żadnej prywatności, więc poza niestosownymi pytaniami był przyzwyczajony do ciekawskich spojrzeń. Zresztą, i tak nikogo nie interesowało jego ciało, więc dlaczego Muriel miałby się kłopotać wychodzeniem z auta? Próbował zniszczyć świat, ale był uprzejmy? Caell wciąż nie rozumiał, co chłopak miał na myśli mówiąc, że w przeszłości był inną osobą. Każdy był, prawda? Ale to nie usprawiedliwiało żadnych zbrodni.
Z tymi myślami, Caell zdjął swoje ubrania i zarzucił na siebie nowe. Po paru minutach frustracji, otworzył drzwi samochodu od strony pasażera i wspiął się na dach.
- Nie mam pojęcia, jak to zawiązać – oznajmił, siadając po turecku na odrobinę zaokrąglonym dachu obok Muriel'a, pokazując mu nielogiczne zapięcie dziwnego stroju.
Chłopak spojrzał na jego dłonie ściskające sznurki zapięcia z zaskoczeniem na twarzy.
- Mają tu trochę inne wiązania od nas... - powiedział cicho po nieco długiej pauzie. – Musisz przełożyć dolny sznurek przez...
- Po prostu zawiąż to za mnie? – Caell uniósł brew. – Wiem, że już... nie przyjaźnimy się, czy coś w tym stylu – mruknął – ale to tylko głupie wiązanie.
Muriel spojrzał na niego znów z jakimś dziwnym zaskoczeniem, ale skinął głową. Potem powoli zabrał sznurki z jego rąk i zaczął wiązać górę jego stroju.
Kiedy obserwował jak zręcznie radzi sobie z zapięciem, niemal jak z nićmi płomienia duszy, zwrócił uwagę na jedną rzecz. Muriel zachowywał się teraz bardzo ostrożnie. I nie chodziło o to, że ostrożnie zaplatał ze sobą sznurki, choć z pewnością robił to starannie. Chodziło o jego spojrzenie. Odkąd Caell wyszedł na dach w rozpiętej górze stroju, chłopak patrzył tylko na jego twarz, a teraz nie odrywał oczu od własnych pracujących dłoni. Jakby bardzo nie chciał przypadkiem na niego spojrzeć. Był złym człowiekiem, ale był uprzejmy? Czy chodziło może o coś innego?
- Wiem, że wyglądam teraz jak mężczyzna – odezwał się mimowolnie Caell. – Ale moje części ciała nie pasują do siebie tak, jak może to sobie wyobrażasz.
Muriel po raz kolejny popatrzył na niego ze zdziwieniem.
- Wiem o tym? – powiedział krótko, chyba nie łapiąc aluzji.
Skończył już wiązać jego strój, więc Caell mógł skrzyżować ręce na piersi.
- Po prostu – mruknął – na pewno nie jesteś taki uprzejmy. Więc nie wiem o co ci chodzi. Wychodzisz z auta, nie patrzysz na mnie. Psychopata przejmuje się czyjąś potrzebą prywatności? A może ci się podobam. Jesteś prawiczkiem od dwustu tysięcy lat, więc pewnie nie trudno ci zaimponować. Ale nawet jeśli z rozpiętą bluzą wyglądam całkiem normalnie... i tak bym ci się nie podobał. A może po prostu czujesz się niekomfortowo? W towarzystwie takiej anomalii jak ja? Po co w ogóle się ze mną zaprzyjaźniłeś? Był w tym jakiś cel, którego nie ogarniam? Chciałeś się czegoś dowiedzieć od moich rodziców? Wejść w ich łaski? Dlaczego... nic z tego nie rozumiem, wiesz? Kim ty do cholery jesteś i czego ode mnie chcesz? – wyrzucił z siebie chyba wszystko, co dręczyło go odkąd poznał prawdziwą tożsamość Muriel'a.
Chłopak przez chwilę po prostu na niego patrzył. Caell nie umiał wyczytać nic z jego twarzy. Potem odwrócił wzrok i utkwił go gdzieś w odległej ziemi.
- Więc jednak chcesz o tym porozmawiać – powiedział w końcu.
Caell zacisnął usta, trochę poirytowany zachowaniem chłopaka, trochę własnymi uczuciami.
- Nie wybaczę ci morderstw i tego, że prawie zabiłeś mojego ojca, ale chcę usłyszeć, co masz do powiedzenia – mruknął.
Muriel stukał piętą o szybę samochodu, wyglądając na tle ciemnego nieba jak tajemniczy, mroczny upadły anioł. Którym nie był. Był prawiczkiem z ludobójczymi skłonnościami, który zafarbował sobie włosy tanim sprejem. Caell nie miał pojęcia co o nim myśleć.
- Pamiętasz jak przy naszym pierwszym spotkaniu powiedziałem ci, że uważam, że „nikt nie ponosi winy za to, jakim został stworzony"? – odezwał się Muriel. – Mówiłem wtedy o tobie. Ale mówiłem też o sobie.
Caell zmarszczył lekko brwi. Po raz pierwszy spotkali się, kiedy był jeszcze nastolatkiem. Wieki temu. Ale faktycznie, Muriel powiedział mu wtedy coś podobnego. Pamiętał, bo bardzo pomogło mu usłyszenie od kogoś poza rodziną takich słów. Ale...
- Nie zostałeś stworzony mordercą – powiedział. To było tak oczywiste, że powinien prychnąć, ale nie potrafił. Zamiast tego spojrzał na nieodgadniony profil Muriel'a z niepewnością. Nie można było urodzić się mordercą... prawda?
- Nie – zgodził się z nim chłopak. Caell już chciał się odezwać, ale powstrzymały go następne słowa: - Zostałem stworzony samobójcą.
Zapadła cisza. Caell powinien mieć mnóstwo pytań, bo oczywiście, na razie wyjaśnienia chłopaka nie miały żadnego sensu. Ale jego gardło zaciskało się dusząco i na chwilę zapomniał o ciekawości.
- Chciałeś umrzeć... od urodzenia? – spytał cicho, nie rozumiejąc, ale aż wzdrygając się w duchu na wyobrażenie Muriel'a nieszczęśliwego na tyle, żeby miał ochotę przestać istnieć.
- Tak. Takim mnie stworzył twój... dziadek.
Caell drgnął. Stwórca? Skai?... Kochał go.
Potem dotarło do niego coś oczywistego.
- Nadal żyjesz. Masz dwieście pięćdziesiąt tysięcy lat. – Zmarszczył brwi, zerkając na Muriel'a niepewnie.
Chłopak skinął głową. Caell pomyślał, że choć jego mina była nieodgadniona, opuszczone ramiona i nieruchomy wzrok utkwiony w ziemi sprawiały, że wyglądał smutno.
- Połowę tego czasu spędziłem uwięziony, żebym nie próbował się zabić. Potem chciałem się zemścić. – Muriel zamknął na chwilę oczy. – A może chciałem uwolnić wszystkich. Życie było dla mnie bólem, nie rozumiałem dlaczego inni boją się śmierci. I chociaż logicznie rozumiałem, że wszyscy poza mną czują po prostu odwrotnie... nie mogłem tak naprawdę poczuć... wagi ich strachu. Podświadomie czułem chyba, że wszystkim będzie lepiej, kiedy przestaną istnieć. Bo ja o niczym tak nie marzyłem, jak o końcu. – Otworzył oczy i opuścił głowę. – Nie. Chyba po prostu chciałem się zemścić za to, że mnie stworzono. Nie wiem, która z tych odpowiedzi jest prawdziwa. Nie rozumiem już tego. Już nie chcę umrzeć. Ani odbierać nikomu życia. Mimo to – wziął głębszy oddech – i tak go nienawidzę.
Caell był w stanie odezwać się tylko szeptem.
- Stwórcy?
- Świata.
Caell zaciskał dłonie nerwowo.
- To nie świat cię stworzył. Jeśli mówisz prawdę, to Stwórca jest winny.
Muriel spojrzał na niego przelotnie, po czym znów odwrócił wzrok.
- Nienawiść nie jest tak logiczna. Tak, to On mnie stworzył, ale po części rozumiem... jak to jest chcieć uciec od tego uczucia. Za to świat... - odchylił głowę do tyłu i spojrzał w nikłe gwiazdy na ciemnym niebie - ...nasz świat istnieje dzięki mojemu poświęceniu, na które nigdy się nie zgodziłem i o którym ten świat nigdy nie usłyszał. Tamten Skurwiel chociaż czuje się winny. Nie kocham go, ale w jakimś stopniu rozumiem. Ale świat, który istnieje dzięki mnie i nie ma o tym pojęcia... Za to... za coś takiego można bardzo łatwo nienawidzić.
Caell przełknął ślinę. Już rozumiał, co wyrażała ta twarz pozbawiona emocji. Niemal pozbawiona napięcia, rozluźniona. Ramiona Muriel'a nie opadały, bo było mu smutno. Było wręcz odwrotnie. Caell uświadomił sobie, że po raz pierwszy widział chłopaka bez błysku podejrzenia i dystansu w oczach. Po raz pierwszy widział go w miejscu, którego ten nie nienawidził. Kiedy jednak opowiadał o przeszłości, jego powieki zwężały się minimalnie, mięśnie znów napinały, jakby przygotowywał się do ataku. Caell nie poznał jeszcze całej historii, ale już wiedział co takiego Muriel przeżył. Znał ludzi, którzy zginęli w straszny sposób i nawet po śmierci wciąż wzdrygali się, gdy ktoś trzasnął drzwiami, lub kiedy w Piekle rozlegał się alarm. Tak samo Muriel wzdrygał się na wspomnienie ich świata i Stwórcy. Muriel nie zginął w okropny sposób, ani nikt go nie torturował czy groził mu śmiercią. On się w okropny sposób urodził.
- Powiesz mi... jak do tego wszystkiego doszło? Dlaczego w ogóle Stwórca cię stworzył?
Muriel popatrzył na niego, pokiwał głową, po czym położył się na dachu samochodu, kierując wzrok ku gwiazdom. Caell po krótkim wahaniu położył się obok niego. I wysłuchał jego historii.
Okropne dzieciństwo nie rozgrzeszało czarnych charakterów. Co jednak w sytuacji, w której ktoś żyje definiowany niemal całkowicie poprzez jedną, nienaturalnie umieszczoną w nim cechę, a później cecha ta zostaje całkowicie usunięta? Takie rzeczy nie działy się w normalnym życiu, więc Caell nie mógł oceniać tej sytuacji względem żadnego znanego mu punktu odniesienia. Musiał przyjąć historię przyjaciela taką, jaka była i ocenić go na podstawie własnego sumienia. Mogło mu w tym pomóc jedno pytanie.
- Żałujesz tego, co zrobiłeś?
Muriel pokiwał głową.
- Nie chcę żeby ktokolwiek umierał. Spowodowałem śmierć ludzi, więc oczywiście, że żałuję.
Caell uświadomił sobie, że źle ubrał swoje myśli w słowa, więc spróbował jeszcze raz.
- Czujesz się winny?
Muriel spojrzał mu w oczy, po czym z bólem i smutkiem dźwięczącym w głosie powiedział:
- Nie.
Caell pokiwał głową i przyłączył się do oglądania odległych, przygaszonych gwiazd razem z nim.
W takim razie mógł mu wybaczyć.
Przykryta teraz farbą anielska biel włosów Muriel'a zdawała się z nim zgadzać.
***
Uliczki miasta były wąskie, kręte i ciemne. Caell miał wrażenie, że był właśnie środek nocy, ale mieszkańcy Lan Darrel najwyraźniej tego wrażenia nie podzielali. Miasto tętniło życiem, dalekie od sennej, martwej atmosfery.
W ciemności nie rozświetlonej żadnymi latarniami wszystko wyglądało na czarno białe. Wszystko oprócz krwistoczerwonych oczu mijanych na ulicach ludzi, którym brak światła zdawał się kompletnie nie przeszkadzać.
Świat mroku, ludzie o takich samych tęczówkach jak Theo. Jak na razie, wszystko co Muriel mu powiedział zdawało się pokrywać z prawdą. Nawet historia jego życia sprzed wieków nie wydawała się kłamstwem. Pasowała do opowieści, które słyszał od rodziców i wyjaśniała dlaczego chłopak nie skończył w więzieniu, a Even i Sky nie bali się, że zamorduje im dziecko, z którym się zaprzyjaźnił. Na razie więc postanowił mu zaufać.
- Dokąd idziemy? – spytał, nie mogąc przestać rozglądać się na boki, podziwiając tak obco wyglądające miasto i ludzi ubranych w piękne, staroświeckie stroje. Rzuciło mu się w oczy, że kobiety i mężczyźni ubierali się tu tak samo.
- Na podziemny targ. Możemy tam kupić trochę jedzenia i dowiedzieć się czegoś od ludzi – wyjaśnił Muriel, nie puszczając rękawa Caell'a. Chyba bał się, że stracą się w tłumie.
- Podoba mi się perspektywa zjedzenia czegoś – przyznał Caell – ale nie lepiej byłoby po prostu lecieć cały czas w kierunku Theo? Na pewno był w tym mieście, czuję to, ale jestem prawie pewny, że już go tu nie ma. – Westchnął. – Nie potrafię wyczuć go tak dokładnie. Jesteśmy tylko przyjaciółmi, nie rodziną, więc to nie takie proste. Nie przydam ci się aż tak w tych poszukiwaniach – mruknął ze smutkiem.
- Nawet ogólny kierunek, w którym możemy go szukać to ogromna pomoc. I jak najbardziej mi się przydasz. Choćby po to, żeby poprawić mi nastrój. – Muriel posłał mu uśmiech.
Caell prychnął, zawstydzony. Poprawić nastrój? Jak na razie głównie się kłócili. Z drugiej strony, może to dobrze. Udało im się porozmawiać i chyba obaj czuli się z tym wszystkim już lepiej.
- Poza tym – odezwał się Muriel – dobrze będzie porozmawiać z ludźmi na targu. Życie, a nawet samo przetrwanie w tym świecie nie jest takie proste. Od paru lat sytuacja w kraju zmienia się tak szybko, że nie warto robić cokolwiek zanim dowiemy się czy coś się nie pozmieniało w ciągu ostatnich dni.
Caell zamrugał.
- Jest tak źle?
Muriel opowiadał mu o cesarzu-dyktatorze, który objął władzę zabijając poprzednią królową, a potem podbił pozostałe kraje, więc, oczywiście, sytuacja nie była najprostsza, ale czy nawet oni musieli się martwić skoro nie byli zamieszani w żadne polityczne sprawy?
- Dawniej nie musiałem ukrywać skąd jestem – zaczął Muriel. – Teraz żadni outsiderzy nie są mile widziani. Ani ludzie z obcych krajów, ani śmiertelni urodzeni w naturalny sposób, ani już na pewno mieszkańcy innego świata. Mam wrażenie, że co miesiąc cesarz wymyśla kolejny sposób, w jaki może utrudnić swoim poddanym życie.
Caell uniósł brwi.
- Po co? Nie może po prostu cieszyć się, że jest sobie cesarzem całego świata, siedzieć na tronie i nic nie robić?
Muriel westchnął.
- Nie wiem dokładnie co dzieje się w jego głowie, ale też nie dziwi mnie, że ktoś, kto sam objął władzę przemocą boi się ją stracić w podobny sposób. Może boi się do tego stopnia, że wierzy, że strach to jedyny sposób w jaki można zapanować nad ludźmi.
Caell przygryzł wargę. Nigdy nie miał do czynienia z władcami, których trzeba było się bać. No, może czasem można się było bać cioci Eevi . Za to Even był najmniej straszną osobą na świecie. Prędzej można było zostać pogłaskanym po głowie przez króla Piekieł niż skazanym na śmierć.
W końcu dotarli na targ, schowany w bocznych uliczkach miasta przed zwykłymi ludźmi. Muriel wytłumaczył mu o co tu chodziło. Nieśmiertelni nie musieli jeść, żeby przeżyć, więc jedzenie nie było normalnym towarem, który można było dostać w sklepie. Tylko naturalnie urodzeni ludzie, najgorzej traktowana w tym świecie grupa społeczna, handlowali produktami spożywczymi. Cesarz, jak na dupka, którym był przystało, zdelegalizował sprzedaż jedzenia, jak jakichś narkotyków. Niebezpośrednio zdelegalizował w pewnym sensie istnienie ludzi, którzy potrzebowali go do przeżycia. Oficjalna logika stojąca za tym postępowaniem wyglądała tak, że dyskryminacja śmiertelnych jeszcze bardziej zniechęci ludzi do robienia sobie dzieci w taki sposób i szybciej nadejdzie dzień, w którym po świecie nie będzie stąpała ani jedna osoba skazana od urodzenia na śmierć. Będzie to świat doskonały, w którym nikt nigdy nie będzie musiał umrzeć. Co za piękny cel.
- To chore. – Caell'owi naprawdę robiło się niedobrze na myśl o tej pokrętnej logice. – Rozumiem zakaz rodzenia dzieci, ale utrudnianie tym dzieciom, które już się urodziły ich krótkiego życia tak, żeby najlepiej umarły jeszcze szybciej... jak ktoś może poważnie tak to usprawiedliwiać?
Chodzili wzdłuż straganów niewielkiego targu, a ludzie przyglądali się im podejrzliwie. Oczywiście, że mimo czarnej farby na włosach nie wyglądali całkiem na ludzi stąd.
- Trzymaj się mnie blisko, Caell. – Muriel znów złapał go za rękaw i przyciągnął do siebie. – Jeśli domyślą się, że jesteśmy aniołami, mogą nas zaatakować. Anielska krew jest tu jednym z najcenniejszych towarów - szepnął mu do ucha.
Caell musiał stanąć nieco na palcach, żeby odszepnąć.
- Nie mówiłeś, że śmiertelni nie dorównują nam siłą? Naprawdę musimy się ich bać?
Muriel zareagował lekko ironicznym uśmiechem.
- Nie lekceważ ludzi, których całe życie sprowadza się do walki o przetrwanie, Caell. Mógłbyś się zdziwić.
Caell przełknął ślinę. Coś w tym było, to prawda. Theo, mimo przeciętnej siły fizycznej potrafił nawet pokonać w pojedynku anioła czy zabić demona przez swój spryt i upór. A ci ludzie – ci ludzie, mierzący go spojrzeniami swoich krwistych oczu z podejrzliwością – na pewno byli uparci.
- Hej, wy! – ktoś do nich zawołał.
Caell zamarł, serce podeszło mu do gardła. Muriel przeniósł chwyt z rękawa na jego rękę, po czym odwrócił się ze spokojem w stronę młodego chłopaka o pogardliwym spojrzeniu.
- Coś nie tak? – spytał nieprzejętym tonem. Jego nerwowość zdradzał tylko mocniejszy uścisk na dłoni Caell'a.
- Nigdy was tu nie widziałem. – Nastolatek, który ich zaczepił zmrużył oczy i wyciągnął z kieszeni nóż. – Kolejni nietutejsi? Coś ostatnio za dużo ludzi wie o naszym targu.
Muriel obrzucił go uważnym spojrzeniem.
- Kolejni? – spytał. – Kiedy ostatnio widziałeś tu kogoś podobnego do nas?
- Podobnego? Nie wiem kim wy, na skalaną krew, jesteście, ale ostatnio odwiedził nas pieprzony niewolnik i łowca – chłopak wypluł słowa jak obelgę.
Niewolnik i łowca. Caell mógł zrozumieć niechęć do łowców, ale do niewolnika? Było coś oburzająco pokrętnego w dyskryminacji przez kogoś, kto sam dyskryminacji doświadczył. Czy ten dzieciak nie miał empatii dla ludzi w podobnej sytuacji do siebie?
- Kiedy ich tu widziałeś? – Muriel był chyba tylko zainteresowany wyciągnięciem od nastolatka informacji.
Dzieciakowi jednak zdecydowanie się to nie spodobało. Uniósł brew, a potem zręcznie zakręcił nożem w rękach i zaczął zbliżać się do nich powolnym krokiem. Inni ludzie stali tylko, przyglądając się sytuacji.
Caell poczuł suchość w ustach. Jeśli tutejsi byli naprawdę dobrzy w walce, to mieli niemałą przewagę liczebną. Spojrzał na Muriel'a nerwowo, ale ten odpowiedział uspokajającym spojrzeniem. Potem sięgnął do pasa otaczającego biodra Caell'a i wyciągnął z jednej szlufki długi nóż z anielskiego kryształu. Zamiast wycelować go jednak w zbliżającego się do nich dzieciaka, położył na ostrzu dłoń i... przesunął szybko po krawędzi klingi. Na podłogę skapnęła krew. Muriel uśmiechnął się przebiegle, po czym zamachnął się nożem.
Caell spodziewał się, że planuje rzucić nim w dzieciaka i już ruszył się, żeby go powstrzymać. Muriel jednak nie wypuścił broni z ręki. Zamachnął się, ale wciąż zaciskał palce na klindze. Ostrze zatrzymało się, wycelowane w niegrzecznego nastolatka, a krew, która spływała po nożu oderwała się od kryształu, wyrzucona w powietrze. Większość kropel wylądowała na podłodze, jednak część sięgnęła twarzy dzieciaka.
Krzyk. Wokół nich wybuchło zamieszanie.
To nastolatek krzyknął i wypuścił z ręki broń. Upadł na kolana i zaczął szybko pocierać policzek rękawem stroju. Caell dostrzegł niewielkie ranki na jego twarzy, w miejscach gdzie dosięgły go krople krwi Muriel'a.
Wokół nich rozległy się szepty, a nawet przepychanki. Część ludzi natychmiast skierowała się do wyjścia z targu.
- Jeśli ktoś odważy się nas tknąć, ostrzegam, że nie przelejecie naszej krwi łatwo – oznajmił Muriel, stojąc wyprostowany w pewnej siebie postawie. – Za to jeśli ktoś chce pohandlować, nie widzę problemu z oddaniem małego słoiczka dobrowolnie.
Znalazł się niejeden chętny. Najwyraźniej każdy wolał zarobić niż zamordować.
***
- Byli tu wczoraj – dziewczyna siedziała na krawędzi stolika w raczej rozluźnionej postawie. – Łowca i niewolnik.
- Rzadko widuje się łowców z niewolnikami – Muriel zwrócił jej uwagę, słuchając dziewczyny ze skrzyżowanymi ramionami. Caell natychmiast zorientował się, że się znali, choć nie wyglądali na bliskich przyjaciół. Raczej okazyjnych partnerów handlowych. I raczej tylko tyle, prawda? Dziewczyna była ładna, ale Muriel wciąż miał swoje białe włosy...
- Prawda. – Pari pokiwała powoli głową. – To była ogólnie dziwna sytuacja. Łowca nie wiedział nawet o usuwaniu piętn. Pomyślałabym, że właśnie wrócił z pracy, ale skąd wziąłby sobie tak szybko niewolnika? Z Ziemi? – zaśmiała się.
Muriel i Caell popatrzyli po sobie. Łowca i „niewolnik" z Ziemi? Theo naprawdę mógł być blisko, jeśli faktycznie był tu wczoraj, a nie miał raczej dostępu do latającego samochodu.
- Nie wiesz co planowali robić później? – Muriel spytał z nadzieją.
Pari wzruszyła ramionami przepraszająco.
- Nie mam pojęcia. Byli cali brudni i sponiewierani, więc nie zdziwiłabym się, gdyby zostali w mieście na trochę, ale tylko zgaduję.
Muriel pokiwał głową ze zrozumieniem. Porozmawiali już chyba o wszystkim. Nowych dekretach cesarza, być-może-Theo i jego porywaczu.
- Sprzedajesz coś jadalnego czy dalej tylko broń? – Muriel zmienił temat.
Kupili jedzenie, zapłacili słoiczkiem krwi i znów znaleźli się w legalnej części miasta.
- Wczoraj... - Caell się zamyślił. – Jeśli naprawdę byli tu wczoraj i zostali chociaż na jeden dzień... Nawet jeśli nie zostali, nie mają przecież auta. Moglibyśmy znaleźć ich jeszcze dzisiaj...
Wydostali się z miasta tak samo, jak się do niego dostali – na skrzydłach, żeby ominąć straże przy bramie. Dolecieli do swojego samochodu zaparkowanego wysoko w powietrzu, tak wysoko, żeby trudno było go dostrzec z ziemi, i wsiedli do środka. Caell wskazał kierunek.
Był podekscytowany. I trochę zdenerwowany. Czy nie szło im jakoś zbyt łatwo? Z każdą minutą czuł obecność Theo coraz silniej. Ich latający samochód był w końcu znacznie szybszy od jakiegokolwiek innego środka transportu, szczególnie w tym w większości zacofanym świecie. Tylko stolica, cesarz i jego armia posiadała bardziej zaawansowaną technologię, blokując dostęp do niej reszcie kraju w oczywistym celu. Powinni więc dogonić ich niebawem. Może za godzinę zobaczy znów przyjaciela na własne oczy. Da mu w twarz za to ile musiał się o niego martwić, a potem go uściska. Później...
„Pik!"
Jednocześnie spojrzeli z Muriel'em na samochodowy radar. Ich auto tak dawno nie musiało radzić sobie z omijaniem żadnych przeszkód czy wykrywaniem innych pojazdów, że aż samo chyba było w szoku i poinformowało ich o pierwszym napotkanym latającym obiekcie odkąd znaleźli się poza granicą świata. No, może „napotkanym" było za mocnym słowem. Według radaru pojazd wciąż znajdował się parę kilometrów od nich, ale... niewątpliwie zmierzał w ich stronę.
Muriel zbladł. Spojrzał na Caell'a z napięciem.
- Co robimy? – spytał ten, czując kolejny raz tego dnia suchość w gardle i przypływ adrenaliny.
Muriel złapał mocniej za kierownicę. Spojrzał przelotnie w tylną szybę, po czym pokiwał głową, chyba do siebie.
- Zwiewamy – powiedział krótko i docisnął gaz.
Caell'owi serce waliło jak młotem. Latający samochód. Tylko cesarz i jego armia posiadała podobną technologię.
Auto znów poinformowało ich piknięciem, tym razem o tym, że przekraczają bezpieczną prędkość. Jednak choć Muriel z pewnością dociskał pedał gazu do podłogi, kropka oznaczająca lecący za nimi pojazd przesuwała się na ekranie jeszcze szybciej. No tak, samochody z Piekła nie były najnowszymi modelami. Nikt też nie potrzebował ścigacza w pojedynczym podziemnym mieście.
- Doganiają nas – Caell nie mógł się powstrzymać przed stwierdzeniem na głos oczywistości.
- Przygotuj się – odezwał się Muriel. Skronie świeciły się mu od potu. – Kiedy zorientują się, że to nie pojazd ich armii, mogą zaatakować.
Caell wyciągnął zza pasa dwa sztylety. Jakoś nie sądził jednak, że na wiele się przydadzą w tych warunkach. Muriel mówił, że armia nosi broń laserową. Jedynym pocieszeniem było to, że nie mogła ona zabić anioła. Tyle, że danie się złapać i tak praktycznie równało się ze śmiercią.
Doganiający ich samochód można już było zobaczyć w tyle.
- Może spróbuj... porobić jakieś manewry w powietrzu? – Caell zamachał rękami chaotycznie.
Muriel był blady i prawie się nie odzywał.
- Prowadzę drugi raz w życiu – przyznał się.
Caell'a ogarnęło uczucie zgrozy. To był koniec?
Wciągnął gwałtownie powietrze, kiedy zobaczył w ekranie tylnej kamery, że boczne drzwi ścigającego ich auta otwierają się. Całkiem go zmroziło, kiedy z wnęki wyłoniła się postać. Dziewczyna miała długie włosy ciasno splecione przy głowie, bezlitosną minę i, przede wszystkim, broń w ręce. Wychylała się przez otwarte drzwi i celowała pistoletem prosto w ich tylną szybę.
- Uważaj! – Caell rzucił się w stronę Muriel'a, odrywając jego ręce od kierownicy i zrzucając go na podłogę.
Strzał roztrzaskał tylną i przednią szybę. Posypało się na nich szkło. Caell'owi na szczęście udało się zasłonić Muriel'a własnym ciałem. Jeszcze bardziej szczęśliwie, obeszli się z jedynie płytkimi rozcięciami.
Samochód zwolnił. Muriel spojrzał na niego z paniką. Potem wyciągnął rękę nad ich głowy.
- Autopilot włączony – odezwał się do nich samochód.
- Autopilot nie pojedzie z niebezpieczną prędkością – Caell przypomniał sobie z kursu prawa jazdy, którego nigdy nie dokończył.
- Na skalaną krew – zaklął Muriel.
Potem obaj zebrali się z podłogi do przysiadu i sprawdzili swoje pasy z bronią. Caell miał swoje sztylety, ale naprawdę nie sądził, że coś nimi zdziała, za to Muriel wyciągnął coś zgoła innego.
- Nosisz przy sobie coś takiego? – Caell się zdziwił chociaż nie było na to czasu.
- Nie zabiję tym żadnego nieśmiertelnego – słusznie zwrócił uwagę Muriel odblokowując laserowy pistolet kliknięciem. – To do samoobrony.
Caell pokiwał energicznie głową. Nie miał zamiaru się kłócić, skoro to jego broń okazała się bezużyteczna.
Czekali tak skuleni na podłodze, słuchając wystrzałów i czekając. Niewiele mogli teraz zrobić poza tkwieniem nieruchomo w napięciu. W końcu usłyszeli i poczuli mocniejsze uderzenie. Z boku. Kolejny wystrzał roztrzaskał zamek bocznych drzwi. Samochód cesarskiej armii musiał się z nimi zrównać. Może zamierzali dostać się do środka.
Muriel wycelował broń w drzwi. Caell uniósł sztylet. Miał nadzieję, że anielski kryształ był w stanie zatrzymać laserowy pocisk.
Usłyszeli kolejny wystrzał, a potem drzwi rzeczywiście ustąpiły.
Muriel wystrzelił bez wahania. Ktoś jęknął i zatoczył się, ale nie upadł.
Caell zdążył zarejestrować tylko parę szczegółów.
Grubą kamizelkę kuloodporną zasłaniającą pierś żołnierza. Brak krwi. Lufę pistoletu wycelowaną tuż obok niego. Głośny wystrzał.
Muriel trafił w kamizelkę dziewczyny, a ona w jego pierś. Chłopakowi pojawiła się czerwona piana na ustach. Nie mógł jednak umrzeć od lasera, Caell wiedział, że będzie mógł pomóc mu później.
Sięgnął ręką do jego pistoletu, żeby trafić w niechronione kamizelką miejsce dziewczynę, lub któregoś z reszty żołnierzy wchodzących właśnie do auta. Nie zdążył jednak zanim sam poczuł uderzenie w brzuch towarzyszące odgłosowi wystrzału.
Rzeczywistość rozmyła się mu przed oczami.
Potem dotarła do niego myśl. Z początku pocieszająca. Laser był niczym więcej jak wiązką światła – nie mógł wydawać dźwięku. Dlaczego jednak żołnierze cesarza mieliby używać naboi zamiast lasera, którym można było zadać o wiele większe szkody?
Caell opuścił wzrok na swoje zakrwawione ręce, które dociskał do rany.
Laser mógł przeciąć ciało na wskroś, ale był niczym, czego anioł by nie przeżył. Z kolei naboje pozostawały w ciele razem z całą swoją zawartością.
Caell nienawidził modyfikowanej broni z trucizną. Wiedział, że nie zdoła przeżyć wieczności nie tracąc nikogo bliskiego z jej winy.
Z jakiegoś powodu nie pomyślał jednak nigdy, że sam może z jej winy tej wieczności nie doczekać.
_____________________________________
Hejka :3 Wybaczcie, że tak długo nie było rozdziału :'c skończyłam niedawno studia i ostatnio myślę więcej o szukaniu pracy niż pisaniu. Ale mam nadzieję, że następny rozdział wrzucę już w jakimś rozsądnym terminie XD
Napiszcie co tam myślicie! :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro