XVIII - Miękkość
Theo chyba nie miał już doświadczyć podczas tej podróży podobnych luksusów – kiedy obudził się rano w swoim łóżku w hotelu, Seth pozwolił mu wziąć kąpiel.
- I wetrzyj to we włosy, kiedy będą mokre – powiedział, podając mu ubrania i buteleczkę z jakimś czarnym płynem.
Theo uniósł brwi. Farba do włosów?
- No to żegnam – machnął na Seth'a ręką, żeby zostawił go samego w małej łazience, w której mieściła się tylko drewniana balia z wodą, niczym nieprzypominająca współczesnych wanien.
Seth uniósł brew.
- Żebyś uciekł oknem?
Theo westchnął w duchu. Chciał uciec oknem.
- Jak chcesz. – Wzruszył ramionami. – Mi nie przeszkadza, że będziesz patrzył.
- Nie będę patrzył.
Zamknęli się obaj w łazience i Seth przysiadł na małym stołku w kącie pomieszczenia, opierając brodę na ręce i wbijając obojętny wzrok w ścianę. Theo, mimo swojej wcześniej deklaracji, czuł się trocho nieswojo z takim całkowitym brakiem prywatności, ale po pierwsze nie miał wyjścia, a po drugie nie miał zamiaru cofać swoich słów. Odwrócił się tylko do chłopaka plecami i zrzucił z siebie ubrania. Potem wszedł do gorącej wody, czując lekkie uderzenie ciepła na twarzy. Pewnie od wody. Na pewno.
Mimo niezręczności sytuacji kąpiel i tak była cudem. Theo po paru sekundach zapomniał o swoim zażenowaniu i wyłożył się wygodnie w wannie, odchylając głowę na oparcie, chłonąc sączące się przez jego skórę ciepło.
- Powiedz, że to nie jedyny raz, kiedy zatrzymujemy się w mieście – powiedział z nadzieją, przymykając powieki z czystej przyjemności.
- Jedzenia mamy najwyżej na dwa tygodnie. Cztery, jak dotrze do ciebie, że nie musisz jeść – odpowiedział Seth. Theo przyjrzał się mu przez unoszącą się z wanny parę. Tak jak sądził, chłopak nie patrzył w jego stronę. Przyniósł ze sobą swoją mapę i teraz oglądał ją z pełnym skupieniem wypisanym na twarzy. – Pojedziemy przez Erech Mai, La Pari i Tarren... W każdym z nich powinny być targi, chociaż w Tarren nigdy nie byłem...
- O co chodzi z tymi targami? – Theo był trochę ciekawy, bo nie miało to sensu. Dlaczego targ, na którym wczoraj byli znajdował się w takim dziwnym miejscu? Czemu ludzie, którzy na nim byli nie mieli na nadgarstkach piętn, tak samo jak niewolnicy? Czy Seth był niewolnikiem? Może kiedyś nim był, ale teraz już nie?
- Interesuje cię to? – rzucił Seth tonem pozbawionym emocji. – Myślałem, że nie obchodzi cię ten świat.
Theo prychnął.
- Nie obchodzi – odwarknął. – Ale wkurwia mnie, kiedy coś nie ma sensu. Kim był ten szczyl wczoraj? Ten, co chciał mi poderżnąć gardło nożem bardziej tępym od chuja? I ta laska, która się z nim kłóciła i nie miała tego tatuażu na ręce? Oni wszyscy tam nie mieli tych tatuaży. I wyglądali na żebraków.
Seth w końcu spojrzał w jego stronę. Theo wystawiał ponad krawędź drewnianej balii tylko głowę, także i tak nie miał powodu odwracać wzroku. Najpierw skrzywił się na jego wulgarne słownictwo, a potem zmarszczył brwi, chyba nie do końca rozumiejąc pytania.
- Tatuaże? Laska?
- Te, no, piętna. – Theo uniósł rękę i pokazał swój nietknięty nadgarstek. – Po co one i czemu oni ich nie mieli? I czego nie rozumiesz, że laska? No, dziewczyna. Całkiem niezła, czyli laska. Myślałem, że tu tak jak w Piekle jakoś magicznie się rozumiemy wszyscy nawzajem, nie?
- Piętno to dowód obywatelstwa. Niewolnicy pochodzą z Arkaen'u i innych krajów, więc ich nie mają. I... no tak, rozumiem twój język, ale... to słowo... hm.
Theo zmarszczył znów brwi.
- Czyli ci ludzie na targu to jacyś imigranci? Ale pieprzyli coś o patriotyzmie...? – Nic tu nie miało sensu. – No i ja też nie rozumiem z miejsca wszystkiego, co mówisz. Lato, na przykład. Mówicie lato, ale czy tu serio jest czasami cieplej? Przecież to wasze słońce to chyba nie grzeje?
- Ludzie na targu... – Seth urwał i milczał przez chwilę. – Kiedy byłem po tej stronie ostatni raz, jeszcze mieli swoje piętna. – Jego wzrok nabrał powagi i dystansu. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy z prawdziwej ironii tej sytuacji. Wojna z Arkaen'em zaczęła się, bo uważaliśmy ich za tyranów z obsesją na punkcie czystości krwi, a teraz nasz Cesarz bawi się w czystki. Odebrali obywatelstwo im, mi też pewnie w końcu odbiorą... – powiedział, tonem nieco zbyt beznamiętnym, jak na sytuację, która brzmiała poważnie. – A lato... to słowo w moim języku nie kojarzy mi się z wyższą temperaturą? Chodzi o okres, kiedy znajdujemy się bliżej słońca. Minęliśmy Przesilenie Zwrotne, więc zmierzamy w stronę lata.
Theo westchnął. Pewnie, że chciał zapytać dlaczego Cesarz miałby odebrać Seth'owi obywatelstwo, ale nie wierzył, że chłopak by mu odpowiedział.
- W Nowym Yorku lato jest, kiedy Ziemia jest dalej od Słońca. No, ale na południowej półkuli jest na odwrót.
- Hm.
To w sumie było dziwne, że rozmawiali na takie normalne tematy. Po co? Ostatecznie, któryś z nich pewnie zabije drugiego.
- A to twoje słowo? – Seth był mimo to chyba w nastroju do rozmowy. – Laska?
Theo obrócił się w wannie, żeby przyjrzeć się lepiej Seth'owi. Oparł się rękami o krawędź balii, a woda spłynęła po nich na podłogę. To było dziwne pytanie.
- Laska – powtórzył Theo. – Ładna dziewczyna. – Seth patrzył na niego, jakby to niewiele wyjaśniało. – Dziewczyna. Kobieta. No wiesz, nie facet?
Mina Seth'a wyrażała kompletne zagubienie.
- Nie powtarzasz cały czas tego samego? – spytał.
- Eh? – Theo oparł łokieć na oparciu wanny i policzek na ręce. Wpatrywał się w Seth'a, dochodząc powoli do wniosku, że jest chyba bardziej zmieszany niż on. – Powtórz co powiedziałem w swoim języku.
Seth uniósł brew. Potem przechylił głowę, ale wzruszył ramionami.
Theo zmrużył oczy i wysilił umysł, żeby poza znaczeniem słów, słuchać ich wymowy.
- „Słowo, którego nie znam." „Ładna osoba." „Młoda osoba." „Osoba." „No wiesz, nie osoba?" – Seth powtórzył jego słowa po swojemu, ale nie miało to sensu.
Theo zamknął oczy, próbując pobudzić mózg do działania. Relaksujące ciepło kąpieli i unosząca się w powietrzu para wodna nie pomagały w skupieniu. Potem jednak coś sobie przypomniał – Caell'a mówiącego, żeby nie nazywał go „synem", tylko „dzieckiem" swoich rodziców. Bo Caell z pewnością, prawdopodobnie, nie mieścił się w definicji „faceta". Nie powiedział jednak nigdy Theo, żeby zwracał się do niego jakoś inaczej, więc nie pytał.
- Czy wy... – przechylił głowę, przyglądając się Seth'owi dokładniej niż zwykle – ...nie macie czegoś takiego, jak płeć?
- Płeć... – Seth powtórzył powoli. Chwilę milczał, jakby się namyślał. – Eh? – Zamrugał. – O to chodzi? To... dziwne.
- Co jest dziwne? – Theo był na poważnie trochę ciekawy.
- Żebyś... mówił o kimś przez jego... płeć, jak to określiłeś. To tak, jakbym zamiast mówić o tobie „osoba" lub, na przykład, „Ziemianin" mówił... „jasnowłosy"... lub coś podobnego.
Theo zamrugał powoli, ani trochę nie rozumiejąc o co chodzi chłopakowi.
- No, można powiedzieć „osoba", ale – zmrużył oczy – dziewczyna, facet, tym podobne... to chyba normalne, nie?
Seth pokręcił głową.
- Czemu by to miało być normalne? Mówić lub myśleć o kimś, zwracając w pierwszej kolejności uwagę na jego... – Wzrok chłopaka zawędrował w okolice własnego krocza. Nie dokończył. – To najdziwniejsza rzecz o jakiej słyszałem – podsumował.
Theo otworzył usta, żeby się kłócić... ale z czym się tu w sumie kłócić? Jeśli ktoś wychował się w świecie, w którym zwracało się do ludzi tak samo, niezależnie od ich płci, to w sumie... Gdyby ktoś próbował na przykład przekonać go, że do ludzi trzeba się zwracać uwzględniając zawsze ich kolor włosów, jak podsunął Seth, albo jakąś inną cechę wyglądu, czy nawet charakteru, to faktycznie byłoby to dla niego dziwne. Może rzeczywiście to on był dziwniejszy, nie Seth. Ale w takim razie ciekawe czy...
- Wiesz jakiej jestem płci? – zapytał, zaintrygowany.
Seth spojrzał na niego ze zniesmaczoną miną.
- Dlaczego miałbym myśleć o częściach twojego ciała, których nie muszę oglądać? – prychnął.
Theo się zastanowił. Jeśli dobrze to rozumiał, ludzie po tej stronie nie mieli za bardzo koncepcji „płci". To, o czym mówił Seth odnosiło się bezpośrednio do „części ciała", jak to określił, nie do żadnych kwestii psychicznych, czy tożsamości...
- A wiesz jakiej sam jesteś płci? – spytał, uświadamiając sobie, że jeśli „płeć" ograniczała się w tym świecie jedynie do najprostszych biologicznych różnic, a seksu zakazano pięć tysięcy lat temu to...
Seth wyglądał nieswojo. Poruszył się na stołku niezręcznie, marszcząc brwi i zerkając na niego ze zmieszaniem.
- Wiem, jak wyglądam... pod ubraniami. Ale nigdy się nad tym nie zastanawiałem – powiedział niepewnie.
- No, a wiesz czy, na przykład... – Theo nie wiedział jak to ubrać w słowa. – Gdybyś... Gdybyś zrobił sobie bachora, to musiałbyś go urodzić... czy nie? – wytłumaczył chyba najprościej jak się dało.
Seth'owi opadła szczęka.
- Nie mam zamiaru—
- Wiem, wiem. – Theo uniósł w obronie ręce, rozchlapując wodę na podłogę. – Nie będziesz robił żadnych bachorów, ale gdybyś—
- Nie mam zamiaru—
- No wiem, ale...
- Nie mam pojęcia, jak to działa – przyznał się Seth.
- Hm?
- Nie mam pojęcia, jak... – mruknął pod nosem. – „Bachory"... dzieci. Jak... nie mam pojęcia jak to... Wiem tylko, że to zakazane...
Theo zamrugał, potrzebując chwili, żeby przetrawić informację.
- Nie wiesz jak się robi dzieci? – zrozumiał.
Seth nie patrzył na niego. Siedział na swoim małym stołku w sztywnej pozie, nienaturalnie wbijając wzrok w ścianę.
- Po co mi ta wiedza? To nielegalne.
Wow. Theo pokiwał do siebie głową. Wow.
- Wiesz... – odezwał się. – Jestem prawie pewny, że jesteśmy tej samej płci.
Seth spojrzał na niego z lekkim zaskoczeniem.
- Skąd...?
- Spokojnie. – Theo uniósł ręce jak prawdziwy niewinny człowiek. – Nie rozbierałem cię we śnie. Po prostu nie jestem stąd więc umiem to ocenić na podstawie twarzy czy sylwetki... O ile nasze gatunki są tak podobne, jak mi się wydaje. Ale skoro jestem mieszańcem... no to musimy być raczej kompatybilni pod tym względem, bo moi rodzice musieli, no wiesz. – Seth skinął głową, wyglądając nawet na odrobinę zaintrygowanego. W tym momencie Theo wyszczerzył się, wiedząc jak chłopak zareaguje na jego następne słowa. – Więc, wiesz. To znaczy, że choćbyśmy się nie wiem jak starali, dziecka sobie nie zrobimy. Więc w sumie nie byłoby w tym nic nielegalnego, gdybyśmy—
I tak właśnie dostał butelką farby do włosów w twarz.
Zakrztusił się, bo szklana buteleczka rozbiła się na jego czole, a ciemny płyn ochlapał jego twarz, dostając mu się też do ust. Rozkaszlał się, a potem już całkiem zabrakło mu powietrza, bo ktoś wepchnął mu głowę pod powierzchnię wody.
Za jeden głupi podtekst?!
Walczył, ale kiepsko mu szło. Na szczęście, Seth nie męczył go długo. Po paru chwilach rozluźnił chwyt na jego włosach i pozwolił mu wystawić głowę na powierzchnię.
- Pojebało cię?! – oburzył się Theo. I znowu dopadł go kaszel. Ta odrobina płynu, którą połknął... co, do cholery? Znowu krew demona? – Myślałem, że to farba do włosów... – poskarżył się, masując sobie obolałe gardło i mierząc zabarwioną teraz na czarno wodę w wannie nienawistnym wzrokiem. Jedynym plusem było to, że przynajmniej Seth nie mógł zobaczyć niczego czego nie powinien, bo woda straciła przeźroczystość.
- Nie zabije cię to. – Chłopak mierzył go wzrokiem z tą wiecznie obecną pogardą w spojrzeniu, choć nie mógł teraz patrzeć na niego z góry, bo kucał, opierając się o oparcie balii. – Skąd wziąłbym tu farbę do włosów? Myślisz, że ktoś tu farbuje się na czarno? Ale demoniczna posoka wymieszana z kwiatem Estrii powinna się nadać.
Ok, to miało jakiś sens.
- Ale nie musiałeś mnie podtapiać za jeden głupi żart! Naprawdę masz nierówno pod sufitem!
Seth przewrócił oczami.
- Nie obchodzą mnie twoje głupie żarty. Po prostu wielka czarna plama farby na twarzy wyglądałaby podejrzanie, więc trzeba było ją jak najszybciej zmyć – usprawiedliwił się.
- To trzeba było mi tą farbą nie rzucać w twarz!
Seth tylko wzruszył ramionami. Potem zanurzył dłonie w zabarwionej na czarno wodzie, nabrał płynu w ręce i uniósł je nad głowę Theo. Chłopak zamknął oczy i, wciąż mając ochotę wciągnąć Seth'a do wanny, żeby go utopić, pozwolił mu polewać swoje szare włosy wodą, aż zmienią barwę.
To było dziwne. Mógł to przecież zrobić sam. Może jednak Seth czuł się trochę źle za rozbicie mu butelki na głowie? Theo czuł lekkie szczypanie na czole, więc chyba nie wyszedł z tego bez szwanku.
- Są inne w dotyku... – powiedział w pewnym momencie Seth, przesuwając palcami przez jego mokre włosy. – I takie... nieruchome.
- Gdyby włosy były ruchome, to by było dziwne!
Seth wpatrywał się w niego chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a potem złapał go za rękę i skierował ją w stronę swojej głowy. Theo, zaskoczony, ale mimo wszystko ciekawy, wsunął mu ostrożnie palce we włosy. Przeszło mu przez głowę, że mógłby teraz zacisnąć pięść, uderzyć głową chłopaka o krawędź wanny i liczyć na to, że straci przytomność. Nauczył się już jednak, że z Seth'em tak łatwo nie wygra, a w dodatku...
Poruszały się!
Drgnął, kiedy to poczuł. Bardzo delikatne, falujące ruchy, prawie drgania włosów chłopaka. Kiedy przeplatał je między palcami, opływały je, prawie reagowały na dotyk. To nie tak, że Seth mógł nimi poruszać jak rękami i nogami, oczywiście. Przypominało to bardziej takie reakcje, jak gęsia skórka u człowieka lub zmienny rytm serca. Nieświadoma reakcja ciała.
Dziwne.
I trochę przyjemne.
Ciekawe.
- Starczy tego. – Seth odsunął się od wanny i wstał. Wytarł mokre ręce w spodnie i wrócił na swoje wcześniejsze miejsce, biorąc znów mapę do ręki i nie patrząc w jego stronę. – Kończ już. Zbyt jasną skórę łatwiej wytłumaczyć niż zbyt ciemną.
Theo zmarszczył brwi, zmieszany, ale potem spojrzał na swoje ręce. Zawsze jasne, blade, teraz znacznie bardziej przypominały barwą chłodną, ciemną skórę Seth'a.
No, to się nazywał kamuflaż.
***
Dopiero teraz tak naprawdę uwierzył, że jego korzenie sięgały gdzieś na tą stronę świata. Improwizowana farba zmieniła jego jasno-szare, odrobinę błyszczące w świetle czarnego słońca włosy w ciemną i wciąż tak samo błyszczącą fryzurę, z daleka nie odróżnialną od tej Seth'a. To samo stało się z jego skórą, przybarwioną rozcieńczonym w wodzie pigmentem. Kiedy więc patrzył w lustro, ubrany w nowe ciuchy kupione przez chłopaka, wszystko to w zestawieniu z jego czerwonymi oczami dopełniało iluzję. Wyglądał jak jeden z nich, naprawdę.
- Jakby mnie ktoś wyciągnął z filmu o starożytności – stwierdził, oceniając nowy strój. Wpasowywał się w modę panującą w tej części kraju. Góra czarnego stroju nie posiadała żadnych zapięć, przewiązana po prostu w pasie kawałkiem materiału i, oczywiście, zwieńczona kapturem, pod którym będzie musiał się chować. Trochę skojarzył mu się ten cały krój z tym, co Jessie nosił na zawodach judo, ale w przeciwieństwie do kimona rękawy były tu wąskie, tak samo jak nogawki spodni. Jego zdaniem znacznie bardziej praktyczne. No i czarne. Ubrany od stóp do głów w czerń, z zabarwioną skórą i włosami, wyglądał teraz niemal jak cień, w którym uwagę zwracały tylko krwiste oczy. Musiał przyznać w duchu, że podobało mu się to bardziej niż białe mundury w piekielnej Straży.
Seth'a mało obchodziło to, jak wyglądał. Kazał mu tylko nie ściągać kaptura z głowy. Teraz znacznie lepiej wtapiając się w tłum i nie wyglądając już na wysmarowanych błotem żebraków dotarli pod bramy miasta bez zwracania na siebie większej uwagi. Strażnicy pamiętali ich z poprzedniego dnia i bez problemu wypuścili ich za mury. Theo zauważył nawet, że skinęli lekko głowami w stronę Seth'a z jakimiś szczątkami szacunku. Może chodziło o to, że chłopak pracował dla Cesarza – jako łowca. Najwyraźniej była to w miarę szanowana pozycja. Ludzie na targu zdawali się jednak raczej jej obawiać niż ją szanować.
Theo rozumiał tyle, że ten świat nie był prosty. Ziemia też była skomplikowana. Jedynie Piekło, przez swój ograniczony rozmiar i boleśnie prosty podział społeczny mogło być tak łatwo zrozumiane przez każdego. Anioły i ludzie, arystokracja i cała reszta. Tutaj wszystko zdawało się znacznie bardziej podzielone i zmienne, tak jak na Ziemi.
W pewnym momencie Seth zatrzymał na chwilę demona, na którym przejechali już niemal pół dnia. Nic nie powiedział, tylko patrzył bez ruchu jak w ciemne niebo unoszą się gęste kłęby dymu. Jechali przez puste pola traw i niewielkich jezior, kiedy zobaczyli ślady pożaru w oddali.
- Wszystko palą... – Seth wyszeptał do siebie słowa, które Theo słyszał już na targu. Wpatrywał się w dym i płomienie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Fakt jednak, że się zatrzymali i że chłopak nie mógł przez chwilę oderwać wzroku od widoku mówiły za niego, że był wstrząśnięty.
- Co właściwie palą? – Theo był ciekawy. I nieco zaniepokojony.
Seth oderwał w końcu wzrok od pożaru i spuścił go na kolana, na których trzymał swoją niewielką rację żywnościową. Zdążył wziąć zaledwie parę gryzów przed tym, jak zatrzymał ich złowieszczy widok dymu na tle horyzontu. Teraz przełknął ślinę, zawinął jedzenie w kawałek materiału i schował je do bagażu. Potem strzepnął lejcami, nakazując demonowi ruszać dalej.
- Pola – odpowiedział wreszcie. – Palą pola uprawne.
Theo zamrugał, zaskoczony.
- Po co? Nikomu się to nie opłaci przecież?
Seth wypuścił ciężki oddech.
- To zależy od punktu widzenia – powiedział, unosząc wzrok na ledwie widoczne gwiazdy. – Niektórzy wierzą, że wyświadczają nam przysługę.
- Dziwna przysługa – skomentował Theo, chociaż nie wiedział o co chodzi.
- Słyszałem, że ludzie robią czasem podobne rzeczy.
- Hm?
- Wasza technologia potrafi czasem przedłużyć życie tych, którzy i tak niedługo umrą. A wy czasem pozwalacie im umrzeć szybciej mimo to. Nie nazwałbyś tego przysługą?
Theo zmarszczył brwi, nie rozumiejąc co te dwie sytuacje mają ze sobą wspólnego. Mimo to odpowiedział.
- Eutanazja, odłączanie ludzi od sprzętu i tym podobne? No tak, po co się męczyć, jeśli wiesz, że niedługo umrzesz w bólu? Trzeba mieć trochę litości.
Seth pokiwał powoli głową, po czym wskazał smugi dymu w oddali.
- Zdaniem niektórych, to właśnie jest litość.
Po tej rozmowie Theo doszedł do wniosku, że ten świat może być jeszcze bardziej skomplikowany niż sobie wyobrażał. I, z jakiegoś powodu, trochę chciał go zrozumieć.
***
Wpatrywał się w odbicie płomieni ogniska, migoczące na klindze miecza przytroczonego do pasa Seth'a. Parę dni temu chłopak powiedział mu, że „może próbować", kiedy znalazł jego broń schowaną pod płaszczem, ale, oczywiście, kłamał. Kiedy Theo obudził się rano w hotelu, jego miecz zniknął. Teraz Seth nosił dwa.
Od kiedy wyjechali z Lan Darrel, czasami rozpalali na noc ogniska. Seth powiedział, że nie będą zwracać uwagi, skoro w całym kraju i tak płoną pożary. Oczywiście, nie było na tyle zimno, żeby nie przeżyli bez ognia. Theo poczuł małą satysfakcję, kiedy uświadomił sobie, że to oznaczało, że Seth jednak miał jakieś ludzkie odczucia. Wyglądało na to, że lubił trochę dodatkowego ciepła, lub może wpatrywanie się w tańczące płomienie sprawiało mu jakąś przyjemność. Często po całym dniu drogi chłopak siadał przed rozpalonym ogniskiem i wpatrywał się w ogień bez słowa, wyciągając w jego stronę dłonie, jakby chciał się ogrzać.
Theo nawet lubił te momenty – chwile odpoczynku między męczącą i nużącą jazdą na grzbiecie demona a niewygodną nocą ze zbyt ciasno związanymi rękami. Siedzieli zwykle na wilgotnej ziemi, a ogień ogrzewał ich, wypełniając ciszę trzaskami iskier. Dzisiaj jednak, Theo był poirytowany. Kolejna ogromna wyrwa w rzeczywistości zagarnięta przez Pustkę zmusiła ich do wydłużenia drogi do następnego miasta o parę dni, co oznaczało ograniczenie i tak już skąpych racji żywnościowych. Theo zdążył już zapomnieć o głodzie sprzed ich wizyty w Lan Darrel, ale teraz jego żołądek znów skręcał się na wszystkie możliwe sposoby, a Seth cały dzień zbywał jego narzekanie pogardliwymi spojrzeniami.
Jeśli ktoś kiedyś próbował rozproszyć myśli o głodzie cichą kontemplacją trzaskających płomieni, wie, że to nie działa. Jeden prymitywny odruch ciała można było zagłuszyć tylko drugą prymitywną emocją. Theo najchętniej skłoniłby się w stronę raczej przyjemnych prymitywnych uczuć, ale z Seth'em się nie dało, także pozostawała druga rzecz, którą lubił.
Oczywiście, przemoc i adrenalina.
Nie sądził, że miał jakieś realne szanse, ale nie o to tu szło. Przysunął się nieco bliżej chłopaka, a kiedy ten nie zareagował, zrobił kolejny ruch. Złapał za rękojeść swojego miecza przytroczonego do pasa Seth'a, po czym odskoczył od chłopaka, odzyskując broń w zaledwie pół sekundy.
Seth ledwie zareagował. Spojrzał na niego ze swojego miejsca na trawie zmęczonym wzrokiem. Theo zmrużył oczy i machnął mieczem w jego stronę. Dopiero wtedy chłopak westchnął i zebrał się na nogi.
- Mamy mało jedzenia, więc powinniśmy oszczędzać energię – powiedział chłodno, dobywając jednak swojego miecza i stając naprzeciwko Theo.
- Albo mogę cię zabić, zabrać twoje jedzenie i wrócić nad morze.
Seth prychnął.
- Jakbyś wrócił? Na nogach? Myślisz, że znalazłbyś Granicę? – mówił z pobłażaniem, zbliżając się o kilka kroków z czubkiem swojego złamanego miecza nonszalancko wycelowanym mniej więcej w kierunku gardła Theo. – I zapominasz chyba, że do tej pory przegrałeś ze mną już trzy razy.
Theo zmrużył oczy.
- Nie wydaje mi się, że zajście mnie od tyłu i poderżnięcie mi gardła się liczy.
Seth przechylił głowę.
- Ah, tak. W twoim idealnym świecie wolno grać tylko czysto. Wybacz, zapomniałem – powiedział z ironicznym uśmieszkiem.
Cholera, tym razem miał rację. Theo nigdy nie był szczególnym zwolennikiem gry według zasad. Dobrze, że mu o tym przypomniał – pomyślał, a potem zrobił krok w jego stronę, udał, że się potknął i stracił równowagę, a kiedy Seth zaśmiał się na ten widok z pobłażaniem, sam podstawił mu nogę i popchnął go w kierunku ogniska.
Śmiech Seth'a natychmiast się urwał. Chłopak wylądował jedną nogą w rozżarzonym popiele i warknął coś o skalanej krwi i martwych bogach. Zareagował jednak szybko i nie przewrócił się całkiem do ognia, więc poza nieco sczerniałymi podeszwami butów, chyba nie doznał żadnego uszczerbku. Wyskoczył z ogniska po drugiej stronie i posłał Theo pomiędzy płomieniami uśmiech, który bardziej przypominał grymas.
Theo ustawił się w pozycji gotowości do walki, której już nie mógłby uniknąć, gdyby chciał. Udało mu się rozdrażnić Seth'a i nie był jeszcze pewny czy nie będzie tego żałował.
Chłopak zrobił krok, żeby obejść ognisko, ale Theo natychmiast zrobił krok w drugą stronę, teraz czując już kropelki potu formujące się mu na czole. Przynajmniej żołądek przestał burczeć mu z głodu. Nie czuł już nic poza przyspieszającą obieg krwi w żyłach adrenaliną.
Seth postanowił nie bawić się z nim w kotka i myszkę wokół ogniska. Theo zaklął, kiedy zrozumiał, co ten ma zamiar zrobić. Chłopak wziął rozbieg dwóch kroków, tuż przed skokiem kopnął w żar ogniska i, posyłając w twarz Theo rozżarzony popiół, wybił się w powietrze.
Theo musiał zasłonić oczy przed rozgrzanym pyłem, jeśli nie chciał oślepnąć. Seth podążył zaraz za wyrzuconym w powietrze żarem, przeskakując przez ogień i dopadając go, zanim zdążył otworzyć oczy. Theo spodziewał się miecza wbitego w kręgosłup przez brzuch, ale zamiast tego dostał... mocnego kopniaka.
Wylądował plecami na ziemi, a kiedy otworzył oczy zobaczył Seth'a na tle płomieni, stojącego nad nim z szyderczym uśmiechem.
- Wstawaj – rozkazał mu.
Theo, zmieszany, ale nie mając powodu narzekać, zebrał się z ziemi i uniósł na powrót miecz. Seth natychmiast zaatakował.
Jego cięcia były celne i szybkie. Bardziej celne od ruchów Caell'a i Noah na treningach. Theo nie był w stanie zrobić więcej niż unikać jego ciosów. Z prawej, z lewej, z góry. Zasłaniał się swoim zardzewiałym mieczem, ale co chwilę zarabiał płytkie rozcięcia na ramieniu, palcach, nawet twarzy. Był pewny, że gdyby Seth chciał, mógłby go w każdym momencie wypatroszyć.
Postanowił zaryzykować i wreszcie zaatakować. Wycelował w udo chłopaka, mając nadzieję trafić w tętnicę. Trafił jednak w powietrze, a potem świat zawirował mu przed oczami, kiedy dostał rękojeścią miecza w skroń. Wylądował na ziemi, przez chwilę nie pamiętając kim jest i czemu bije się z kimś na miecze zamiast oglądać najnowszy odcinek Supernaturala.
Jak ktoś mógł być tak w cholerę silny?!
- Myślisz, że jestem od ciebie silniejszy? – Seth jakby czytał mu w myślach. Kucnął obok niego na ziemi i przesunął mu czubkiem miecza po szyi, ale bez żadnego nacisku. – Martwy – powiedział, zamiast faktycznie przebić mu gardło.
Theo sapnął z frustracji, patrząc jak płomienie ogniska odbijają się w czerwonych oczach chłopaka, nadając mu jeszcze bardziej niebezpiecznego wyglądu.
- Jesteś silniejszy – przyznał, bo nie lubił kłamać, nawet kiedy coś raniło jego dumę.
Seth wstał i znów zmierzył go z góry z tym wkurwiającym uśmieszkiem.
- Nie – powiedział. – Za kogo mnie bierzesz?
Theo zmrużył oczy i też pozbierał się na nogi. Głowa pulsowała mu bólem od uderzenia, ale wciąż mógł walczyć.
- Za jakiegoś mrocznego płatnego zabójcę z innego świata? – odpowiedział, unosząc brew.
Seth ustawił się znów w pozycji do walki, więc Theo zrobił to samo.
- Masz sporo racji – powiedział chłopak. – Ale czemu to by miało znaczyć, że jestem od ciebie silniejszy?
Theo zmrużył oczy. Zacisnął zakrwawione palce na rękojeści miecza i zaatakował. Seth natychmiast sparował jego cios i uskoczył bez wysiłku.
- Bo jesteś! – warknął Theo. – Silniejszy. Od wszystkich ludzi i aniołów, z którymi walczyłem. No, może poza Sky'em.
Seth wymierzył w niego szybką kaskadę ciosów, przed którymi Theo ledwie zdołał się obronić unikami i swoim mieczem.
- Dlatego ze mną przegrywasz – powiedział chłopak, jakby jego słowa go bawiły. – Bo myślisz, że chodzi o siłę. Ja, silniejszy od anioła? – Roześmiał się na głos. – Profanacja. Spróbuj powiedzieć coś takiego w obecności prawdziwego obywatela cesarstwa to nie pożyjesz długo. – Zalawirował wokół niego zwinnie i szybko, fundując mu płytkie rozcięcie w poprzek karku. Theo uświadomił sobie, że chłopak celowo unika niszczenia jego ubrań, pewnie temu, że musiał za nie zapłacić.
- Ale – Theo zacisnął zęby, próbując kontratakować, ale kończąc z kolejnym ciosem rękojeścią posyłającym go na ziemię – jesteś ode mnie silniejszy! A ja wygrałem parę razy z paroma Strażnikami!
Zerwał się na nogi i wycelował znów mieczem w chłopaka. Pot zalewał mu oczy, a palce ślizgały się na rękojeści przez krew, ale nie miał najmniejszej ochoty się poddawać.
- I myślisz, że wygrałeś z nimi przez swoją siłę? – Seth uniósł brew. – Ani ja nie dorównuję aniołowi, ani ty, jeśli chodzi o siłę fizyczną. To jest raczej oczywiste.
Theo zmrużył oczy, próbując uspokoić trochę swoje emocje i skupić się bardziej na precyzyjności ataków.
- Chodzi o technikę? – spytał. Musiał przyznać, że Seth potrafił walczyć, naprawdę potrafił, ale czy siła fizyczna miała aż tak małe znaczenie?
- Technikę walki masz całkiem dobrą – ocenił Seth. – Wiesz jak atakować, gdzie atakować, jak robić uniki, żeby nie tracić za dużo energii. Masz też całkiem niezły instynkt.
Theo uniósł brwi na tak jawny komplement z jego strony.
- Więc czego mi niby brakuje? – spytał, a potem spróbował szczęścia, celując w skroń chłopaka. Seth złapał jego rękę w powietrzu, po czym wykręcił ją boleśnie, wytrącając mu miecz z ręki. Do tego dodał kopniaka w brzuch, który odebrał Theo oddech na dobrą minutę.
- Twoja technika walki mieczem jest dobra... – tłumaczył mu Seth, nie przejmując się, że Theo walczył teraz o oddech zamiast uważnie go słuchać. – To, czego ci brakuje to... całkowicie oduczyć się tej ładnej, eleganckiej techniki sparingowej, która raczej zarobi ci więcej punktów w konkursie tanecznym niż uratuje życie, kiedy ktoś postanowi przebić ci gardło kawałkiem zardzewiałego metalu. Ty po prostu... nie jesteś przyzwyczajony do prawdziwej walki na śmierć i życie.
Przepona Theo w końcu zaczęła na powrót funkcjonować tak, jak powinna.
- Walczę na śmierć... i życie... – wykrztusił. – ...z demonami.
- Mhm... jak długo? – Seth miał trochę racji. Theo był Strażnikiem przez niewiele ponad miesiąc. – Zresztą, demony to nie ludzie. Nie mają naszego sprytu i okrucieństwa. Niczego pożytecznego się od nich nie nauczysz.
Theo spróbował uwolnić się z żelaznego chwytu chłopaka, ale nie był w stanie. Jego ręka była wykręcona pod takim kątem, że nie mógł nią ruszyć ani o centymetr.
- Hah. – Seth chyba zauważył jego próby i jeszcze bardziej zwiększył nacisk na jego staw. Theo ledwie powstrzymał się od krzyku. – To twoja kolejna słabość – powiedział chłopak. – Nie używam teraz prawie żadnej siły, żeby trzymać cię na kolanach. Wiesz dlaczego?
- Bo wiesz, co zrobić, żebym nie mógł się ruszyć? – wykrztusił przez zaciśnięte z bólu zęby. – Czyli znowu chodzi o technikę.
- Nie. – Seth zwiększył nacisk jeszcze bardziej. Tym razem Theo krzyknął. – Czy raczej, tak. Wiem dokładnie, co zrobić, żeby sobie z tobą poradzić. Ale nie dzięki technice. – Pochylił się i, dokładając do swojego chwytu jeszcze odrobinę siły, powiedział mu do ucha: – Dlatego, że boisz się bólu.
Theo sapnął.
Seth miał rację. Od początku jego najsilniejsza bronią był fakt, że chłopak wydawał się prawie zupełnie nie czuć bólu. Przy ich pierwszym spotkaniu Theo wbił mu nóż w żebra, a ten prawie nie zareagował. Na murze w Piekle próbował go udusić łańcuchem i chociaż anielski kryształ zdawał się działać na niego jeszcze mocniej niż na Theo, cierpienie wcale nie sparaliżowało chłopaka. Gdyby tylko Seth reagował na ból jak normalny człowiek, Theo być może siedziałby sobie teraz w swoim pokoju w Nowym Yorku.
- Łatwo ci mówić, kiedy nie wiesz co to znaczy ból! – warknął Theo, wciąż nie mogąc się wyswobodzić. – Nie czujesz go, nie mam racji?!
- Ból to iluzja – odpowiedział Seth. – To tylko uczucie. W przeciwieństwie do podciętych ścięgien czy głodu, prawdziwego głodu, nie może unieruchomić człowieka. Nie naprawdę. Twój umysł tylko wmawia ci, że nie możesz się ruszyć. Tak naprawdę po prostu nie chcesz. Bo będzie bolało.
Theo obrócił głowę, żeby na niego spojrzeć.
- Myślałem, że po prostu nie czujesz bólu... – przyznał.
- Nie mogę go nie czuć. – Seth uniósł brwi. – Po prostu nie uważam, że jest sens zwracać na niego uwagę.
Theo zamrugał. To było nawet... godne podziwu.
- Kim ty, do cholery, jesteś... – mruknął.
- Ja? – Seth parsknął cicho. – Nikim. Za to ty... ty jesteś czymś znacznie więcej niż ja. – Zmrużył oczy. – Nie wiem czym... ale wiem jedno. Nie musisz jeść, żeby żyć, ale to robisz. Twoje rany goją się prawie natychmiast, ale pozwalasz bólowi, który w twoim przypadku jest jeszcze większą iluzją niż w moim, przejąć nad sobą kontrolę. Krótko mówiąc, jesteś miękki.
Jeśli Seth chciał go sprowokować, to mu się udało.
Theo posłuchał jego porady. Zignorował porażający ból ręki unieruchomionej przez chłopaka i wykorzystał swoją niską pozycję do podcięcia mu nóg.
Seth wylądował na ziemi. Wyglądał na lekko zaskoczonego. Theo natychmiast rzucił się na niego, próbując przygwoździć go do ziemi i jednocześnie sięgnąć po jeden z leżących obok nich mieczy. Dotknął rękojeści, pochylił się jeszcze centymetr i dostał łokciem w skroń. Znów zakręciło się mu w głowie, bo chłopak uderzył w to samo miejsce, w które zarobił już wcześniej metalową rękojeścią. W sekundę znalazł się na ziemi pod nim, a na gardle poczuł znajomy dotyk zimnego metalu.
- To było niezłe – skomentował Seth, zdyszany. – Ale jeszcze długa droga przed tobą.
Theo był cały nabuzowany. Chyba uszkodził sobie rękę, kiedy uwalniał się z chwytu chłopaka, do tego miał mnóstwo płytkich, ale bolesnych cięć na skórze. Leżał na ziemi, jego ubrania wsiąkały wilgoć z trawy, a Seth patrzył na niego z bliska z tym samym zmęczeniem i wciąż krążącą w żyłach adrenaliną, której obecność sygnalizowały rozszerzone źrenice. Był spocony, zdyszany, metalowe elementy jego zbrojonego bezrękawnika wbijały się Theo w ciało, kiedy chłopak praktycznie leżał na nim, przyciskając mu miecz do gardła.
Theo nie miał ochoty kończyć walki. Cały aż drżał od krążącej mu w żyłach energii. Tym razem jednak faktycznie nie mógł się ruszyć, bo Seth pewnie bez wahania przedziurawiłby mu gardło. Skręcenie czy wybicie sobie ręki ze stawu to jedno, wykrwawienie się do nieprzytomności co innego.
Ale chciał walczyć. Chciał walczyć. Rozpierała go energia. Seth napierał na niego niemal całym ciałem, dotykając go prawie wszędzie. A on tak dawno... tak dawno nie dotykał drugiego człowieka. Nawet jeśli minęło góra półtora miesiąca odkąd ostatni raz Cam lub Jessie go przytulał, teraz tamte czasy wydawały się niemożliwie odległe. Od tamtej pory kontakt fizyczny zwykle oznaczał dla niego, że właśnie z kimś walczy, z kimś się bije i tak dawno po prostu nie dotykał drugiego człowieka tak bardzo, tak... w całości, że...
- Mh... – wyrwało mu się z gardła. Seth zamrugał, zdezorientowany.
Oh. O. No tak, zawsze wiedział, że był popieprzony. To było nawet całkiem w jego stylu. Przejść od agresji i przemocy, do myślenia o dotykaniu ludzi. No, może dziwniejsze było skojarzenie przytulania się do rodziny z seksem, ale to był tylko tok myślowy. Sednem sprawy było to, że Theo nigdy w swoim życiu nie przeżył tak dużo, jak w ciągu ostatnich tygodni i jego ciało i umysł chciały chyba po prostu skupić się przez chwilę na czymś innym.
A Theo rzadko kwestionował swój instynkt.
Podniósł rękę i wsunął palce we włosy Seth'a. Drżały i poruszały się lekko pod jego dotykiem, co było dziwne, ale w jakimś sensie fascynujące. Gdyby tylko chłopak chciał, Theo totalnie mógłby...
Co, tak właściwie? Przespać się z nim? Z gościem, który go zabił? Czy to były jakieś zaczątki syndromu Sztokholmskiego?
- Nieźle mam zrytą psychikę – stwierdził, a potem roześmiał się, patrząc na zdezorientowanego Seth'a, który chyba nie wiedział czy poderżnąć mu gardło czy się od niego odsunąć. – Ale syndrom Sztokholmski to jest chyba tylko, kiedy zaczyna się lubić swojego porywacza? – powiedział na głos. – A ja bym tylko chciał cię przelecieć. Albo raczej, żebyś ty mnie przeleciał...? To zupełnie co innego, nie? Jeszcze nie zwariowałem?
Seth z pewnością patrzył na niego jak na wariata.
- Dlaczego ty... – zaczął, ale zamiast dokończyć zebrał się z ziemi, z niego, i wrócił do ogniska, zabierając ze sobą oba miecze.
Theo poczuł teraz chłód na skórze, rozpalonej wysiłkiem fizycznym i dziwnymi myślami. Wszystko go bolało, a jakby tego było mało w spodniach czuł niekomfortowy ucisk. Wzdychając nad własną dziwną naturą podszedł też do ogniska, położył się przy nim na ziemi i zawiesił wzrok na twarzy Seth'a.
Który z nich był bardziej popieprzony? Seth żył w tym dziwnym świecie martwych bogów, wojen, piętn i podziałów społecznych, które prawdopodobnie zmusiły go do wykonywania pracy, którą wykonywał. Zabijał ludzi, ale nie wiedział jak się robi dzieci, a do tego z jakiegoś powodu nieraz odpowiadał Theo na jego pytania, w efekcie rozmawiając z nim i opowiadając o swoim świecie osobie, którą zamierzał skazać na śmierć z rąk cesarza czy jakichś jego poddanych. Theo z kolei próbował tylko przeżyć, ale nie przeszkadzało mu to w podziwianiu urody człowieka, którego nienawidził. Tak samo miał w kwestii całego tego świata. Nienawidził go za to, że trafił tu wbrew swojej woli, ale doceniał jego piękno, wiecznie obecny chłód osiadający na skórze i litościwe niebo, które nie kłuło w oczy promieniami słońca. Chciał wiedzieć o tym miejscu więcej, nawet jeśli wszyscy tu woleliby, żeby wyzionął ducha z powodu swojej skalanej krwi. Czy czegoś.
Oderwał wzrok od oświetlonej ogniem chłodnej twarzy Seth'a i wzniósł go do nieba. Czarne słońce już dawno schowało się za horyzontem i teraz lepiej można było dostrzec malutkie, ledwie migające w ciemności gwiazdy.
Podniósł rękę nad głowę i odsunął rękaw zasłaniający zegarek, który dostał od Cameron'a. Było to dziwne urządzenie, totalna nowinka techniczna, której działania ani odrobinę nie rozumiał. Poza zwyczajnym pokazywaniem godziny, gps-em i paroma normalnymi funkcjami, można było też przez niego wysyłać wiadomości, ale tylko bardzo krótkie, zawierające góra parę symboli.
Mógłby skontaktować się z bratem, ale co by mu powiedział w jednym słowie? Kiedy trafił do Piekła zastanawiał się nad przekazaniem mu, że żyje. Doszedł jednak do wniosku, że tylko namieszałby mu w głowie. Nie było też takiej opcji, żeby przeprowadził z bratem całą, długą konwersację, żeby wyjaśnić mu sytuację. Wysłanie jednej wiadomości zużyłoby prawie całą baterię urządzenia, bo, oczywiście, to był prezent od Cam'a. Cudowna nowinka techniczna. Coś niemożliwego. Theo nic z tego nie rozumiał, ale pamiętał, co powiedział mu brat. Mógłby wysłać do niego wiadomość nieważne, gdzie by się znajdował, bo zegarek był w stanie przesyłać dane natychmiastowo, nieograniczony prędkością światła. Podobno nic nie mogło przekroczyć prędkości światła, ale bla bla, splątane cząsteczki czegoś tam, bla bla, cudowna technologia bla bla. Po co mu ten zegarek? Nie miał zamiaru opuszczać Ziemi, nawet nie planował odwiedzać Marsa, więc po co? Nieważne. Cam się jarał, bo cudowna technologia. Teraz może faktycznie by się przydała. Może wiadomość dotarłaby do niego nawet w tym zupełnie innym świecie. Ale co mógłby przekazać mu w jednej wiadomości?
Na małym ekraniku wyświetlało się jedno słowo. „Theo?" – pytała po prostu wiadomość. Dostał ją od brata już pierwszego dnia w Piekle. Nie chciał odpowiadać. Jeśli Cam pogodzi się z jego śmiercią, wyjdzie mu to na lepsze. Będzie w stanie w końcu zerwać kontakt z rodziną i mieć normalne życie.
Teraz naprawdę, naprawdę chciał coś do niego napisać, ale wiedział, że nie ma to sensu. Gdyby już miał coś do kogoś wysłać, to do Caell'a albo Sky'a, którzy może mogliby mu pomóc. Cam jednak pewnie nigdy ich nie spotka, a już na pewno nie w najbliższym czasie.
Może tak było lepiej. Poradzi sobie sam.
***
Wieczorne walki stały się ich małą rutyną. Chyba nawet Seth doceniał jakieś urozmaicenie w tej nudnej podróży. Theo po prostu lubił wyładowywać swoją frustrację.
- Jutro dojedziemy do tego Erech Mai? – spytał, robiąc zamach mieczem i jednocześnie próbując kopnąć chłopaka w kolano. Niestety, sam dostał kolanem, w brzuch. Kaszlnął i wyprostował się, szykując się do kolejnego ataku.
- Powinniśmy dotrzeć jutro przed południem. – Seth okrążał go nonszalancko z mieczem w ręce, jakby nie czuł minimalnego zagrożenia. Od ich pierwszej potyczki jednak, Theo udało się parę razy go zadrasnąć, więc podejrzewał, że ta rozluźniona postawa była maską.
- Dzięki Szatanowi, jestem głodny! I dobrze byłoby wykąpać się w wannie, nie w zarośniętym jeziorze.
Seth przewrócił oczami na jego „miękkość" i dźgnął mieczem w jego stronę. Theo zrobił unik i uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Pomyśl, będziemy znowu pachnieć jak ludzie, nie glony i dym z ogniska! Może nawet nabierzesz ochoty na mnie, kiedy będę pachniał różami. – Puścił mu oczko. Seth szczycił się swoją niewzruszoną koncentracją w walce, ale podobne teksty nieraz były w stanie go rozproszyć albo sprowokować. I tym razem żarty Theo nie zawiodły. Chociaż Seth trafił go mieczem w ramię dość głęboko, chłopak wyraźnie skupił się bardziej na daniu mu nauczki niż na taktyce, więc Theo był łatwo w stanie wykorzystać jego zaburzoną sekwencję kroków i drasnąć go końcówką miecza w policzek. – Ha! – wykrzyknął z triumfem.
Seth pokręcił głową z dezaprobatą na jego radość nieproporcjonalną w stosunku do marnego osiągnięcia.
- Koniec – zarządził. – Trzeba odpocząć.
Theo uniósł brew.
- Myślisz, że możesz mi powiedzieć „koniec"? Ja na poważnie próbuję cię zabić za każdym razem, wiesz o tym? Nie oddam ci po prostu miecz—
Upadł na kolana z kłutą raną w brzuchu.
- Koniec – powtórzył Seth, przypinając sobie do pasa swój zakrwawiony miecz i sięgając po drugi.
Theo skrzywił się, przyciskając ręce do brzucha. Wiedział, że rana zniknie do jutra, ale to oznaczało ciężką noc.
- Rozdarłeś mi ciuchy – poskarżył się.
- Jutro kupię ci nowe w mieście. – Seth się nie przejął. – Teraz idziemy spać – zarządził. Theo jęknął.
- Przywiążesz mnie do drzewa z taką poważną raną?
Theo widział drgania jego brwi, jakby chłopak próbował powstrzymać się siłą od przewrócenia oczami.
- Nigdy się nie pozbędziesz tej swojej miękkości, jak nie nauczysz się znosić takich drobnych niedogodności.
Theo przekrzywił głowę.
- Chcesz, żebym się nauczył jak być twardym? Co ci z tego przyjdzie? Jeszcze na serio cię pokonam – powiedział. Seth zmrużył na to oczy z niewysłowioną dozą powątpiewania. – Będę ci całą noc opowiadał o tym, jak się robi dzieci, jak mnie przywiążesz. Albo jak się nie robi dzieci, bo wiesz, obaj jesteśmy—
Seth, o dziwo, nie zakneblował go. Pociągnął go tylko za ciuchy, żeby wstał z ziemi i poprowadził go do ogniska. Potem kazał mu usiąść, wyciągnął linę i związał mu nadgarstki za plecami.
- Mogę przecież uciec ze związanymi rękami...? – Theo nie umiał trzymać języka za zębami, kiedy było trzeba.
Seth nie odpowiedział, tylko złapał za resztę liny i zawiązał ją na własnym nadgarstku.
- Mam lekki sen, więc nawet nie próbuj. Oprócz mnie pilnuje cię jeszcze nasz wierzchowiec. – Wskazał ruchem głowy demona.
Theo uznał, że to lepszy deal od drzewa, więc bez narzekania ułożył się na trawie, twarzą do ogniska. Zdecydowanie przyjemniej niż pod drzewem.
Seth ułożył się tuż za nim. Poczuł jego oddech na karku. Mimowolnie przeszły go ciarki.
- Patrz, nie lepiej tak? Cieplej – mruknął, już czując, że odpływa, bo dawno nie miał przywileju spania na leżąco.
Seth prychnął, jak to on.
- Od zimna też nie umrzesz – skomentował.
- Mhm... – Theo czuł się dobrze z ciepłem ognia muskającym mu twarz i tym bijącym od ciała chłopaka osłaniającego jego plecy. – Ale ludzie mogą poważnie rozchorować się ze smutku i samotności, wiesz? Kontakt fizyczny nawet z zaprzysiężonym wrogiem na pewno jest zdrowy – powiedział, co mu ślina na język przyniosła.
- Już rozumiem skąd ta wasza miękkość – stwierdził na to Seth. – To przez ten cały kontakt fizyczny. Dziwna rzecz.
- To ty jesteś dziwny. Co, mama i tata nigdy cię nie przytulali czy... – Theo urwał, kiedy uświadomił sobie, że, cóż, prawdopodobnie nie. Pewnie skazano ich na śmierć za to, że Seth w ogóle się urodził. Ciekawe gdzie i jak wychowywał się chłopak...
- Bogowie... – zaklął Seth i Theo poczuł, że zrywa się do siadu.
- Ok, może trochę przegiąłem – przyznał Theo. – Ale nie musisz od razu... – urwał, bo Seth nie wpatrywał się w niego ze złością. Szeroko otwarte oczy chłopaka utkwione były w niebie. Theo zmarszczył brwi i podążył za jego wzrokiem.
Na tle ciemnej otchłani pustego firmamentu coś się przesuwało. Obiekt był spory mimo odległości i nienaturalnie symetryczny. Symetryczne kształty były rzadkością w tym świecie żywcem wyjętym ze starożytności. Wszystko było tu krzywe, naturalne. Błotniste drogi, ręcznie szyte ubrania, a nawet mury kamiennych domów. Obiekt sunący nad nimi po niebie niezaprzeczalnie był jednak symetryczny i podejrzanie obły. Do tego, mrugał światłami. Powoli zniżał lot, jakby zbliżał się do lądowania. Niezbyt blisko, raczej parę, paręnaście kilometrów stąd. W kierunku, do którego zmierzali. Erech Mai. Prawdopodobnie.
- Co oni tu robią?... – Seth szepnął do samego siebie.
Theo marszczył brwi, kompletnie nie rozumiejąc.
- Kto? – spytał. Seth mu nie odpowiedział, wyraźnie poruszony.
Theo razem z nim obserwował dziwny obiekt powoli obniżający lot nad ziemią. W pewnym momencie zrozumiał na co patrzy, chociaż nie miało to żadnego sensu. Latający obiekt nie był niczym mistycznym ani nawet szczególnie dziwnym. Theo z pewnością widział już coś takiego wiele razy w życiu, choć zwykle w dość sporo mniejszych rozmiarach.
Jako nowojorczyk milion razy w życiu widział lądujące samochody antygrawitacyjne.
________________
Hejka, co tam myślicie? :3 Czuję, że muszę przeprosić za te wszystkie wulgaryzmy i nieprzyzwoite myśli Theo, ale co poradzę? On tak już ma XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro