XVII - Nowe doświadczenia
- Potrzebuję twoich wymiarów – oznajmił Noah po tym, jak zaprowadził go do swojego pokoju.
- Huh? – Ari był w stanie tylko zamrugać i przechylić głowę w kompletnej dezorientacji.
W pewnym momencie podczas treningu Noah nagle wpadł na pomysł, który okrzyknął natychmiast „genialnym, chyba", po czym bez zwłoki złapał go za rękę i zabrał z placu treningowego, twierdząc, że nie powinni mówić nikomu, co planują, bo lepiej nie robić „Ronnie'mu" nadziei. Ari naprawdę chciałby pomóc w sprawie zaginionego chłopca, ale nie rozumiał do końca, na czym polegał plan Noah. Mieli wykraść – wykraść! – z siedziby ziemskiej policji informacje na temat Theo, ale jak na razie nie opuścili Piekła. Noah po prostu zaprowadził go do swojego pokoju – nie pokoju przydzielonego mu w siedzibie Straży, ale do niewielkiego pomieszczenia wydzielonego z całego mieszkania w jednej z piekielnych kamienic w centralnej części miasta. Kiedy wspięli się po schodach budynku i chłopak otworzył jedne z drzwi na korytarzu kluczem, Ari'ego uderzyło coś dziwnego.
Wyraźny, specyficzny, ale wcale nie nieprzyjemny zapach wypełniający przestrzeń. Kojarzył mu się odrobinę z Noah.
- Rozgość się – powiedział chłopak, pochylając się, żeby zdjąć buty.
Ari rozejrzał się z ciekawością po małym przedsionku i dalszej części mieszkania widocznej przez otwarte drzwi. Nigdy wcześniej nie przyszedł do czyjegoś domu w odwiedziny. No, może nie były to do końca zwykłe odwiedziny, ale i tak było to dla niego zupełnie nowe doświadczenie.
Całe swoje dotychczasowe życie spędził w Niebie, jako członek anielskiej armii. Znacznie bliższe były mu publiczne przestrzenie – duże, wspólne, pozbawione prywatności. W Niebie miał wyznaczone dla siebie łóżko w pokoju dzielonym z wieloma ludźmi. Nic tak naprawdę nie należało do niego. Wszystko, co posiadał było mu dane, przydzielone, od nikogo w szczególności. Od zawsze był częścią tego systemu i nie znał ludzi, którzy posiadali swoje domy, mieszkania i, przede wszystkim, rodziny. Miejsce, w którym teraz się znalazł było mu więc zupełnie obce.
Kilka par butów, ułożonych na małej półeczce pod ścianą. Czarna, błyszcząca para, która musiała należeć do arystokraty, znoszone trampki, kilka par bardziej wymyślnego obuwia – z lekkim obcasem, niepraktycznie długich i niepraktycznie krótkich – pewnie należących do Noah. Na wieszakach płaszcze, kurtki i jedna mocno przydarta torba. Lustro, kwiatek w małym wazoniku. Za drzwiami można było dostrzec jeszcze więcej mebli i rzeczy. Rzeczy, rzeczy, rzeczy – przydatnych, nieprzydatnych i takich, których zastosowania Ari nie mógł się domyślić. Nie panował tu szczególny porządek, ani też bałagan. W powietrzu unosił się ten po części znajomy zapach – zapach Noah i ludzi.
To musiało być mieszkanie chłopaka i jego rodziców.
- Wchodź, wchodź. – Poprowadził go dalej. Minęli niewielki salon, pełen poduszek i wygodnych puf, a potem weszli do czyjejś sypialni.
Czyjejś – czy raczej niezaprzeczalnie sypialni należącej do Noah. Ari spodziewał się w zobaczyć w jego pokoju tonę ubrań o niepraktycznym i nieprzyzwoitym kroju – i po części miał rację. Ogromna szafa zajmowała niemal całą jedną ścianę, zostawiając tylko miejsce dla kilkupoziomowej półki na buty. Wszystko było jednak schludnie poukładane, a resztę pomieszczenia zajmowały inne rzeczy. Na ścianie po drugiej stronie wisiała cała kolekcja broni, której spodziewałby się raczej po Caell'u, a na biurku stało coś, czego istnienia Ari był świadomy, ale czego nigdy w życiu nie używał – komputer, z kilkoma monitorami i klawiaturą podświetlaną różnymi kolorami. Najbardziej zaskoczyło go łóżko – jego przeciętny rozmiar nie pasował mu do wizji Noah zapraszającego do niego ludzi.
Szybko oderwał wzrok od ładnie poskładanej pościeli, kiedy uświadomił sobie, w jaką stronę zawędrowały jego myśli.
- Zaproponowałbym ci herbatę i te sprawy, ale myślę, że dobrze by było zająć się naszym sekretnym planem jak najszybciej – powiedział Noah, stając na środku pokoju z rękoma podpartymi na biodrach. A potem, z niewzruszoną miną, zupełnie jakby był przekonany, że mówi z sensem, oznajmił: – Potrzebuję twoich wymiarów.
- Huh?
- Nie możemy iść na naszą tajną misję tak ubrani. – Noah wskazał gestem swój ubiór. Ari nie sądził, że chłopak powinien chodzić gdziekolwiek tak ubrany. Obaj mieli na sobie mundury Strażników, ale Noah, jak zawsze, nie umiał powstrzymać się od pokazywania swojej skóry nawet w pracy, więc zmodyfikowany strój odsłaniał jego ramiona, a spodnie podkreślały wszystko, co dało się podkreślić.
- Dlatego tu jesteśmy? – zrozumiał Ari. Żeby się przebrać, huh? Ale on za żadne skarby nie pożyczyłby ubrań od Noah. Zresztą, i tak byłyby na niego za duże.
Noah pokiwał głową i podszedł do szafy. Otworzył ją i wyjął z niej jakiś ciemno-granatowy strój, nieco przypominający mundur. Przyglądał się mu przez chwilę, po czym zmrużył oczy i odłożył go do szafy.
- Nie no, cosplay się nie nada – stwierdził i przygryzł wargę w zamyśleniu. – Potrzebujemy prawdziwych policyjnych mundurów.
- Cosplay? – Ari nie znał tego słowa.
Noah spojrzał na niego z rozbawieniem tańczącym w oczach.
- Lepsze słowo to chyba roleplay? – Zaśmiał się, po czym podszedł do niego i poklepał go po ramieniu. – Jesteś zbyt niewinny, żebym ci tłumaczył dlaczego mam w szafie pseudo-policyjny kostium. I kajdanki. No i tak jak mówiłem, potrzebujemy prawdziwych mundurów, i to konkretnie nowojorskich, żeby ludzie pomyśleli, że mamy prawo tam być.
- O, w tej siedzibie policji, tak? – zrozumiał Ari. Wciąż nie czuł się dobrze z myślą, że zamierzają się gdzieś włamać, ale Noah wyglądał na takiego przekonanego, że to dobry pomysł i do tego przecież chodziło tu o życie Theo. Ari zdawał sobie sprawę, że jego anielski kompas moralny działał inaczej niż u ludzi – był znacznie bardziej zorientowany na przestrzeganie prawa i wypełnianie obowiązków niż jak ludzie na ochronę bliskich i dobro jednostek – ale i tak uważał, że czyjeś życie jest ważniejsze od kilku reguł zabraniających nieautoryzowanych podróży na Ziemię i włamania z kradzieżą. I tak się jednak stresował. Bardzo się stresował.
- Ile masz wzrostu? Metr sześćdziesiąt? – Noah położył mu dłoń na głowie.
Ari drgnął zaskoczony i uniósł na niego wzrok.
- Sto sześćdziesiąt pięć centymetrów... – powiedział, zastanawiając się teraz ile chłopak miał wzrostu. Sto siedemdziesiąt pięć? Nie, sto osiemdziesiąt centymetrów? Był od niego sporo wyższy, zawsze patrzył na niego z góry. O dziwo, w pewnym sensie Ari nie czuł się nigdy jakby ten faktycznie patrzył na niego z góry.
- A reszta wymiarów? – spytał Noah, kładąc mu ręce na... biodrach...
- Huh? – Ari odruchowo odskoczył. Choć teraz Noah już go nie odtykał, miał wrażenie, jakby wciąż czuł jego palce na swoich kościach biodrowych tuż nad linią spodni. Oczywiście, chłopak dotknął go przez materiał ubrań, ale i tak miejsca, w których Ari poczuł nacisk jego palców zdawały się dziwnie parzyć. – Po co ci moje wymiary? – spytał, niechcący trochę podniesionym głosem.
- Um... – Noah wyglądał na zaskoczonego jego reakcją. Jakby jeszcze nie nauczył się, że nie powinien dotykać go bez pytania. Lub wcale. – Mówiłem, że musimy się przebrać za policjantów, więc potrzebuję znać twój rozmiar.
Ari zmarszczył brwi.
- A skąd weźmiesz te przebrania? Chyba łatwiej by je było zdobyć na Ziemi niż tutaj? Lub chociaż na rynku... – Nie rozumiał czemu Noah przyprowadził go do siebie.
Chłopak przesunął dłonią przez swoje włosy, burząc czarne kosmyki, które opadły mu teraz na czoło. Przygryzał znów wargę, jakby coś rozważał. Naprawdę często to robił. Przygryzał własne usta...
- Uh. – Zacisnął powieki i niemal jęknął, chyba z frustracji. – Nie powinienem ci mówić... – Otworzył oczy i spojrzał na niego z tą dolną wargą znów między zębami. – Za bardzo cię lubię, wiesz? To nie fair. Nie umiem ci nie powiedzieć, skoro pytasz... – Westchnął. – Słuchaj. – Przybrał poważniejszy wyraz twarzy. – Poza moimi rodzicami i ich znajomymi wie o tym tylko Caell, więc musisz zatrzymać to w tajemnicy, dobrze?
Ari zamrugał, zaskoczony. I kompletnie nieprzekonany, żeby się zgodzić na trzymanie jakichkolwiek sekretów.
- Mój tata miałby problemy, gdyby ludzie się dowiedzieli, ok? – mówił dalej Noah. – Więc nie mów nikomu.
Ari przestąpił z nogi na nogę nerwowo.
- Jeśli to takie ważne, jesteś pewny, że chcesz mi powiedzieć? O cokolwiek chodzi, chyba nie powinieneś tak ufać prawie nieznajomemu...
Noah westchnął ciężko.
- Nie powinienem – przyznał mu rację. – Ale jakoś nie wierzę, że umiałbyś złamać obietnicę. Mówisz, że źle cię oceniam?
Ari spuścił wzrok na swoje stopy. Idąc za przykładem Noah zdjął wcześniej buty, więc stał teraz na miękkim dywanie w skarpetkach.
- Nikomu nie powiem – wymamrotał pod nosem. Noah faktycznie dobrze go ocenił. Chociaż Ari nie chciał być w posiadaniu żadnego sekretu, skoro chłopak poprosił go, żeby zatrzymał coś dla siebie, nie umiałby tego nie zrobić. Może właśnie dlatego nie chciał wiedzieć.
Oczy Noah zabłysły lekkim podekscytowaniem. W tym właśnie aspekcie przypominał Kubę. Miał nieco za dużo energii i potrafił ekscytować się bez powodu.
- Ok, a więc... – Uśmiechnął się tajemniczo. – Pytasz skąd weźmiemy nasze przebrania? – Ari przytaknął. – Pamiętasz kim jest mój tata?
Ari zmarszczył brwi.
- Dowódcą Straży...?
Noah machnął ręką.
- Nie ten dupek. Mówię o Kubusiu. Wiem, że pozycja „dowódcy Straży" może robić wrażenie, ale nie zapominaj kto z tej dwójki tak naprawdę tu rządzi. Całym światem tak w sumie rządzi.
Ari kompletnie zapomniał. Ktoś mógłby zastanawiać się, jak można zapomnieć, że spotkało się osobiście drugą najważniejszą osobę na tym świecie, zaraz po samym Stwórcy, ale trzeba tu było wziąć pod uwagę fakt, że Kuba pod żadnym względem nie wyglądał ani nie zachowywał się jak ktoś odpowiedzialny za uratowanie świata przed końcem, czy też dalsze podtrzymywanie tego świata przy życiu.
- Kuba stworzył kod... – powiedział, ale nie rozumiał jaki to miało związek z ich nieistniejącymi przebraniami policjantów.
Noah się wyszczerzył.
- Tak, Kuba stworzył kod i ma do niego stały dostęp, a ja jestem jego synem, więc... – Puścił mu oczko. – Mam pewne przywileje. Oczywiście, powinienem używać tego jak najrzadziej i nikomu o tym nie wspominać, bo jest na tym świecie sporo ludzi, którzy mieliby pewnie mnóstwo interesujących inaczej pomysłów, jak z tego cudu skorzystać... – nie dokończył, jakby reszta była oczywista. Dla Ari'ego jednak nic z tego nie było oczywiste.
Przechylił głowę, zdezorientowany.
- Przepraszam, ale... o czym ty mówisz?
Noah zamrugał. Potem sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z niej urządzenie, które Ari podejrzewał, że było „telefonem". Przez chwilę w nie stukał, po czym obrócił ekran w jego stronę.
Ari nic nie rozumiał. Widział tylko nieskończony ciąg cyfr i symboli przesuwający się mu przed oczami.
- Mam dostęp do kodu – wyjaśnił Noah. – Kod opisuje cały nasz świat w dokładnie takiej formie, w jakiej istnieje obecnie. Kuba i Stwórca już nieraz modyfikowali go, żeby pozbyć się takich rzeczy, jak rak, parę innych chorób i kilku dużych problemów. Właściwie cały czas pracują nad nowymi zmianami, ale każda musi być baaardzo dokładnie przygotowana, żeby nie zaburzyła równowagi. Są tacy ostrożni, że ludziom udało się wyprzedzić ich w paru rzeczach. W kwestii starości na przykład. Pozbyli się jej szybciej modyfikacją genów i lekami niż tata i Stwórca kodem. No, chociaż to tylko w Ameryce i Europie... – Zamyślił się na chwilę, po czym wrócił do tematu. – W każdym razie, chodzi o to, że tak właściwie to za pomocą tego cudu techniki i magii można, no, robić cuda. Jeśli wie się jak. Kuba od dzieciaka uczył mnie programowania, więc... Oczywiście, nie wolno mi wprowadzać żadnych dużych modyfikacji. Ale jeśli chodzi o, na przykład, tworzenie małych, nikomu nie wadzących przedmiotów... O ile wiem, jak coś zaprogramować, mogę stworzyć, co tylko chcę. A wiesz, na ciuchach się znam. – Skończył, przysiadł na swoim łóżku i zaczął stukać w telefon. – Muszę tylko znaleźć zdjęcia nowojorskich mundurów na necie i za chwilę... – mamrotał do siebie.
Ari nie ruszył się z miejsca. Czy on dobrze rozumiał, że ten chłopak dysponował mocą podobną do samego Stwórcy...?
Minęło parę minut, kiedy Noah pracował na telefonie w skupieniu, a Ari odmawiał jego zaproszeniom do zajęcia miejsca na łóżku obok niego. Potem stało się coś niespodziewanego.
Ari niemal krzyknął, kiedy poczuł nagle ruch i łaskotanie na prawie całym swoim ciele, a potem zobaczył, że rękawy jego munduru Strażnika zmieniły kolor. Właściwie nie tylko zmieniły kolor, ale też krój. I nie tylko one, ale cały jego strój.
Przełknął ślinę, nie wierząc. Najpierw spojrzał do lustra, a potem, żeby się upewnić, na Noah.
Chłopak wstał już z łóżka i patrzył teraz na niego z podekscytowanym wyrazem twarzy. Co było chyba najbardziej szokujące, po raz pierwszy od dnia, w którym się poznali, Noah był w całości ubrany. Granatowy mundur o poważnym kroju i z wieloma kieszeniami kończył się kołnierzykiem na jego szyi i mankietami na nadgarstkach, a skórę jego dłoni zakrywały czarne rękawiczki. Ari chyba nie poznałby go, gdyby wpadł teraz na niego na ulicy. Bez żadnego niepotrzebnego skrawka skóry na widoku, jego twarz jak nigdy skupiała całą uwagę patrzącego. Ari po raz pierwszy zauważył malutkie znamię – pieprzyk? – pod okiem chłopaka. Z tego, co rozumiał Noah urodził się w naturalny sposób, więc jako anioł nie powinien posiadać żadnych tego typu cech wyglądu.
- Ahaha. – Chłopak się zaśmiał. – Nie powiem, że ci nieładnie, ale wyglądasz trochę... za ładnie właśnie. – Podszedł do Ari'ego i położył zakryty rękawiczką palec pod jego brodą, unosząc lekko jego głowę. – Na szczęście Nowy York powinien być pełny ładnych ludzi, więc może nie będziesz się wyróżniał aż tak. – Znowu się zaśmiał. – Ale to i tak spory kontrast. Mundur policjanta i twarz aniołka...
Ari zmrużył lekko oczy i obrzucił Noah wymownym spojrzeniem.
- Też masz „twarz anioła" – przypomniał mu.
Noah uniósł brwi, po czym położył mu ręce na ramionach i obrócił go twarzą do lustra.
- Nie porównuj cudu do chleba powszedniego – westchnął.
Ari zmarszczył brwi. Noah może i faktycznie wyglądał jak bardziej „standardowy" anioł, nie licząc małego pieprzyka, ale Ari nieszczególnie lubił swój wygląd. Właściwie, nie był do niego ani trochę przywiązany, ani nawet przyzwyczajony. W końcu przecież...
- Pasują mi te rękawiczki, co? Dodałem je sobie, bo pomyślałem, że będą sexy. – Noah zapozował do lustra, przykładając palec wskazujący do ust i puszczając oczko swojemu odbiciu. – Jak uważasz?
Ari nic nie uważał. Odwrócił się od niego, z mętlikiem nie do końca przyzwoitych myśli w głowie, wymieszanych z niezbyt przyjemnymi wspomnieniami.
- Nie powinniśmy już iść? Mamy zadanie do wykonania – przypomniał im obu.
Noah uśmiechnął się do niego.
- Tak jest, panie policjancie!
***
- Co?
- Co?
W absolutnym bezruchu i ciszy, która między nimi zapadła, Cam po raz pierwszy zauważył, że w pokoju znajduje się mechaniczny zegar. Przez dobre parę minut, kiedy chłopcy patrzyli na siebie bez słowa, w pomieszczeniu roznosił się tylko dźwięk wskazówek odmierzających długość tej niemożliwie niezręcznej chwili głośnym tykaniem.
W końcu Jessie zamrugał swoimi szeroko otwartymi oczami, odchrząknął i poprawił się na łokciu tak, żeby spojrzeć leżącemu na plecach Cam'owi w twarz pod lepszym kątem.
- Lecisz na mnie, Cameron? – spytał.
Czy na niego leci, spytał. Co, proszę?
Cam otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Tykanie zegara znów odbijało się od ścian, a on i Jessie patrzyli na siebie, jakby widzieli się po raz pierwszy i byli zszokowani tym, co wychodziło z ich ust.
Cam w końcu się odezwał, ale sam do ostatniej chwili nie wiedział, co tak właściwie powie.
- Wiesz, że cię kocham – usłyszał z własnych ust.
Jessie minimalnie zmarszczył brwi.
- Wiem – powiedział niepewnie. I nie to, że brakowało mu pewności siebie, tylko raczej nie był pewny, co Cameron miał na myśli. – Wiem... – powtórzył. – Dlatego nie pytam czy mnie kochasz. Jedyna osoba, która bardziej cię obchodzi to Theo. Dlatego nie pytam czy mnie kochasz, tylko czy na mnie lecisz, Cam.
- Nie prawda – Cameron musiał zaprzeczyć. – Nie obchodzisz mnie mniej niż Theo. Kocham was tak samo – powiedział twardo.
Jessie wpatrywał się w niego przez chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy, po czym pokiwał głową.
- Tak samo bardzo czy tak samo? – spytał spokojnie. Wszystko to mówił spokojnym, opanowanym głosem, jednak znacznie bardziej poważnym niż zwykle. – To spora różnica. Kochasz mnie tak samo bardzo jak swojego brata, czy jak swojego brata?
Cam zmarszczył brwi. Trybiki w jego głowie obracały się teraz wyjątkowo powoli. Ta sytuacja była zbyt dziwna, surrealistyczna, żeby był w stanie na bieżąco trawić kolejne bezpośrednie pytania swojego przyjaciela. No przecież właśnie. Byli przyjaciółmi. Od lat. A on pytał go czy na niego leci. Jak do tego doszło? No tak, Cam powiedział, że w swojej idealnej wizji przyszłości wzięliby ze sobą ślub. No tak.
No tak.
Bardziej bezpośrednio się chyba nie dało.
- A... – Przełknął ślinę i utkwił wzrok w suficie, ignorując przewiercającego go wzrokiem Jessie'go i na przemian to zaplatając, to rozplatając palce dłoni ułożonych na brzuchu. – A... A jakbyś się z tym czuł? – spytał w końcu i wreszcie spojrzał krótko na przyjaciela. Ten jednak patrzył na niego bez grama zawahania czy tej nerwowości, która wykręcała teraz Cam'owi wnętrzności.
- Jakbym się z czym czuł?... – Jessie znów zmarszczył delikatnie brwi. Dlaczego się nie denerwował? Czemu był taki spokojny? Cam miał wrażenie, że jego coś zaraz rozsadzi od środka. Przecież to nie była normalna sytuacja, prawda? Nie zwariował, prawda? To nie on zachowywał się dziwnie w tych okolicznościach? – Jakbym się z czym czuł, Cam? Bo wcale mi nie odpowiedziałeś. Kochasz mnie jak rodzinę? Czy chcesz mnie przelecieć?
Cam się zapowietrzył.
- Co, proszę?!
Jessie ani drgnął na jego wybuch.
- To dosyć proste pytanie, prawda? Sam zacząłeś, a teraz nie chcesz mi odpowiedzieć – stwierdził.
Cam aż musiał usiąść. Jessie zamrugał, ale nie poszedł w jego ślady, tylko podążył za nim wzrokiem. Potem ułożył się na plecach, żeby dalej patrzeć mu w oczy.
- Nie o tym rozmawiamy! – oburzył się Cam.
- Jak to nie? – zdziwił się Jessie.
- No – Cameron przełknął ślinę, ale było już za późno na owijanie w bawełnę i trzeba było mówić wprost – nie chodzi o to czy chciałbym... z tobą... – Ale Cam nie umiał wprost. Nie kiedy chodziło o Jessie'go! – No wiesz! Przecież tu nie chodzi o to, że cię kocham i chciałbym... no wiesz... Tylko, że... no... to nie są dwie osobne kwestie, wiesz?!
Jessie zamrugał.
- N... Nie...? Teraz to chyba nie wiem, co próbujesz powiedzieć...?
Cam przygryzł wargę. Nie było wyjścia. Jednak musiał mówić wprost.
- No mówię, że nie chciałbym być twoim kolejnym chłopakiem na miesiąc! – wybuchnął. – Powiedziałem ci, że cię kocham. I że chciałbym za ciebie wyjść, co nie?! A ty mnie pytasz... – zacisnął zęby. – Ty mnie pytasz czy chcę cię przelecieć?! To chyba trochę nie na miejscu, co?!
Cam czuł, że policzki mu płoną. Musiał wyglądać idiotycznie z tymi niebieskimi włosami i czerwoną twarzą. Za to Jessie wcale nie wyglądał na zawstydzonego. Patrzył na niego ze swojej poduszki ze zwyczajnie zaskoczoną miną.
- Więc... – Rozejrzał się po pokoju, jakby się zastanawiał i próbował zebrać myśli. – Mówisz, że chciałbyś za mnie wyjść... ale nie chciałbyś się ze mną przespać...? Jesteś może... aseksualny?
Cam'owi prawie opadła szczęka.
- Nie! – jęknął, sfrustrowany tą całą rozmową. – Ty poważnie nie rozumiesz, co próbuję powiedzieć?
- No... – Jessie skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami. Gdyby tylko wydął jeszcze policzki, wyglądałby w tej chwili jak obrażone dziecko. – Nie bardzo. No bo tak... Najpierw mówisz, że chcesz za mnie wyjść. Potem, że mnie kochasz. Ok. Ale potem, że nie chcesz uprawiać ze mną seksu? I nie chcesz być moim chłopakiem? I że to nie na miejscu, że chcę się dowiedzieć czy ci się podobam czy nie? – Zmrużył lekko powieki, grzywka opadła mu na czoło. – Wytłumacz się.
Cam wziął głęboki wdech, bo naprawdę nie wiedział, jak Jessie mógł tak źle wszystko zinterpretować.
A potem nagle, zwrócił uwagę na malutki szczegół. Mały szczegół, który może wyjaśniał odrobinę zachowanie chłopaka. Jessie krzyżował ręce na piersi, a kolor jego twarzy nie zdradzał żadnych emocji, ale jedna jego ręka, palec wskazujący i kciuk zaciskały się na materiale jego koszulki. Mocno. Kostki dłoni miał aż białe.
Może Jessie też się stresował. I też nie mógł przetrawić obecnej sytuacji w głowie.
- Nie... – Cam odezwał się spokojniej. – Nie mówię, że bym nie chciał... no wiesz. Tylko, że nie chciałbym... – Przygryzł wargę, nagle zestresowany z innego powodu niż do tej pory. Aż do teraz po prostu panikował, bo przypadkiem przyznał się Jessie'mu do czegoś, o czym sam prawie nigdy nie myślał. Teraz jednak przyszedł czas na stresowanie się tym, czy Jessie choć trochę odwzajemniał jego uczucia. – Po prostu chciałbym... – Zaczynały szczypać go oczy. Bo przecież nie było szans. Nie było takiej opcji, żeby Jessie lubił go w taki sposób. Nie po tylu latach przyjaźni i wszystkich jego związkach. – Bo ja chciałbym... Nie chciałbym, żebyś potraktował mnie tak, jak tych wszystkich swoich chłopaków... – wykrztusił cicho, spuszczając wzrok na kołdrę, bo nie mógł patrzeć mu w oczy. – Przecież ty się nie zakochujesz... – mówił teraz bardziej do siebie niż do niego. – Nie zakochujesz się, tylko bawisz się z ludźmi. I dokładnie o to mnie zapytałeś, co? „Czy chciałbym cię przelecieć?" – Przełknął ślinę i zmusił się, żeby podnieść na niego wzrok. – Nie, dziękuję – szepnął przez zaciśnięte gardło.
Jessie patrzył na niego szeroko otwartymi oczami. Potem opuścił powieki. I wziął głębszy oddech.
Powoli, pewnie obolały po improwizowanej operacji, podniósł się do siadu. Teraz mogli spojrzeć na siebie na równi, ale...
- Zasługujesz na coś lepszego – wymamrotał pod nosem, nie patrząc mu w oczy.
Cam zamrugał. Pochylił się odrobinę, żeby móc zobaczyć twarz przyjaciela.
- Co to znaczy? – spytał nerwowo, nie rozumiejąc co to miała być za odpowiedź.
- Nic, tylko... – Jessie w końcu pokazywał jakieś emocje. Niestety był po smutek. – Tak jak powiedziałeś, pewnie nie nadaję się do prawdziwego związku... Więc zasługujesz na kogoś lepszego.
Cam'owi zaschło w gardle. Nie był pewny, ale czy on mówił, że....?
- Teraz ty nie odpowiadasz mi wprost – wytknął chłopakowi.
Jessie rzucił mu spojrzenie.
- Nie zadałeś żadnego pytania. Powiedziałeś tylko, że „dziękujesz" za przespanie się z kimś takim jak ja. – Znów unikał jego wzroku.
Cam w końcu nabrał ochoty nim potrząsnąć, ale powstrzymał się.
- No to zapytam cię wprost – postanowił. – Chciałbyś ze mną być? Nie na jeden raz, nie na miesiąc, tylko na zawsze? – Kiedy skończył, znów poczuł jak zalewa go gorące zażenowanie, ale nie oderwał wzroku od przyjaciela, czekając na odpowiedź.
Musiał czekać długo.
Mijały kolejne minuty, a Jessie po prostu siedział naprzeciwko niego ze wzrokiem wbitym w swoje dłonie na pościeli. W końcu jednak odpowiedział.
- ...chciałbym – prawie wyszeptał. – Ale pewnie byłbym w tym beznadziejny.
Nie od razu dotarło to do Cam'a. Słowo „chciałbym" zapętliło się w jego głowie jak uszkodzony plik piosenki, ale dopiero po dłuższym czasie zrozumiał, co oznaczało.
- Ch-Chciałbyś?... – Przełknął ślinę. Co. Jak to. – Czemu?!
Jessie spojrzał na niego zaskoczony kolejnym wybuchem.
- Jak to „czemu"? – spytał, wyglądając na zdezorientowanego.
- No... – Cam nie mógł uwierzyć. – No czemu? Chciałbyś? Ze MNĄ?? Przecież ty jesteś...! - Wykonał wokół Jessie'go rękami gest, który miał oddawać różnicę w ich poziomach zajebistości. – Mógłbyś mieć kogo chcesz!
Jessie przechylił głowę, przyglądając się jego marnym próbom wyjaśnienia sytuacji machaniem rękami.
- Skoro mówisz, że mogę mieć kogo chcę, to nie mogę mieć ciebie? – spytał. – Chociaż naprawdę nie sądzę, że to byłby dla ciebie dobry deal. Powinieneś to przemyśleć. Choćby Caell byłby lepszy ode mnie. Noah... może nie.
Cam zmarszczył brwi.
- Caell ma prawie dwieście lat i jest ze mną prawnie spokrewniony.
Jessie westchnął.
- Dalej lepiej niż ja.
Cameron prychnął z niedowierzaniem.
- Skąd u ciebie taki brak pewności siebie? Nie poznaję cię.
Jessie znów skrzyżował ręce na piersi.
- Jestem pewny siebie tylko w trzech rzeczach: judo, podrywaniu i seksie. Nigdy nie byłem w prawdziwym związku! A do tego chodzi o ciebie! O mojego Cam'a! Jakbym to spieprzył, to byłby koniec...
Cameron przewrócił oczami, bo Jessie nigdy nie był w niczym kiepski. Ani w nauce w szkole, ani w sporcie, ani w relacjach z ludźmi. Potrafił nawet dobrze gotować i miał zdolności plastyczne. Chodzący, żyjący ideał.
- Koniec czego niby? I niczego nie spieprzysz.
- Koniec... sensu życia!
Cam jeszcze nie widział nigdy, żeby chłopak tak dramatyzował.
- Ale chcesz ze mną być, tak? – wrócił do tematu.
- Chcę... – zaczął Jessie. Potem westchnął i zburzył sobie włosy palcami w widocznej frustracji. – Przy tym wszystkim... Theo i tym całym zamieszaniu z tym pyłem i w ogóle... to nie jest dobry moment, żeby rozmawiać na takie tematy i... – mamrotał. – Ale no tak... Skoro już rozmawiamy to... no wiesz... Można by powiedzieć tak, że, no wiesz... czuję do ciebie jakieś... uczucia... no i... wiesz, gdybym mógł, ale... Czemu ty w ogóle miałbyś... Nigdy nawet nie byłeś zazdrosny o moich chłopaków, więc czemu nagle... uh, to takie... nie rozumiem...
Cam aż skrzywił się ze wstydu, kiedy zalały go wspomnienia wszystkich momentów, kiedy mówił Jessie'mu, że powinien zerwać z tym gościem, bo jest zbyt nachalny, a z tamtym, bo robi dziwne miny, tamten jest nieśmieszny, ten za wysoki, kolejny za głośny...
Nie był zazdrosny, co?
Zamiast jednak przyznawać się do tych żenujących faktów, dał Jessie'mu odpowiedź na poziomie jego własnej wypowiedzi.
- Też czuję do ciebie... uczucia... – Przełknął ślinę. – Więc możemy... spróbować?
Jessie utkwił w nim wzrok. Przez chwilę patrzyli tak na siebie nieruchomo.
- Naprawdę? – spytał po dłuższej chwili.
Cam zdobył się tylko na skinięcie głową. Potem tylko patrzył. Jak Jessie przełyka ślinę. Lekko pochyla się w jego stronę.
Chłopak oparł rękę na materacu łóżka i przesunął kolana. Po raz drugi tego dnia, zetknęli się nimi.
Potem wyciągnął drugą rękę i położył mu ją na ramieniu, tam gdzie kończył się dekolt jego koszulki tak, że dotykał kciukiem skóry jego szyi. Nie patrząc mu w oczy, wodząc wzrokiem za własną ręką, przesunął dłonią wzdłuż jego szyi, do policzka i dalej, wplątał palce we włosy.
Cam'a przeszedł dreszcz na ten delikatny dotyk. Jessie nigdy, przenigdy go tak nie dotykał, ani tak na niego patrzył. A patrzył teraz, z minimalnie bardziej niż zwykle opuszczonymi powiekami i odrobinę uchylonymi ustami. Patrzył, wodził wzrokiem po jego twarzy, jakby próbował dopatrzeć się w niej szczegółów, które wcześniej pominął.
Potem się pochylił. Kolana Cam'a przeszkadzały mu w przysunięciu się bliżej, więc usiadł na nich.
Cameron stracił w tym momencie umiejętność koherentnego myślenia. Widział tylko twarz Jessie'go z bliska, jego frustrująco ładne zielone oczy i minimalnie uchylone usta, i czuł jego lekki dotyk palców we włosach i znacznie mniej delikatny nacisk ciężaru ciała na udach. Temperatura obcego ciała i delikatny ruch powietrza wydobywający się z ust chłopaka. Tylko tyle informacji mieściło się na raz w jego głowie.
Kiedy Jessie pochylił się w jego stronę jeszcze bliżej, zarejestrował kolejne doznanie. To jedno pochłonęło w mgnieniu oka całą jego uwagę.
Bo Jessie go pocałował.
Jessie go pocałował.
Nie w usta. Pochylił się, oplótł jego szyję rękami i złożył lekki, prawie niezauważalny pocałunek na linii jego szczęki. Jeden, a kiedy nie uzyskał żadnej reakcji, na którą być może czekał, drugi i kolejny. Przysunął się blisko, płynnie i pochylił głowę niżej, przykładając usta do jego szyi. Cam nie mógł powstrzymać się od przesunięcia dłonią wzdłuż łuku jego pleców i przyciągnięcia go jeszcze odrobinę bliżej.
Poczuł kolejne pocałunki na szyi, a wraz z nimi gwałtowny wzrost temperatury własnego ciała. Oddech Jessie'go łaskotał go i przyprawiał o gęsią skórkę. W pewnym momencie poczuł delikatny nacisk zębów na skórze i bez zastanowienia pociągnął chłopaka lekko za włosy, żeby spojrzeć mu w twarz. Nie. Żeby go pocałować.
Jego usta były miękkie i ciepłe, a Jessie zupełnie nie stawiał oporu. Odchylił się nieco do tyłu, ale chyba tylko po to, żeby, ciągnąc Cam'a za materiał koszulki, skierować ich obu w stronę materaca. W końcu oparł się o łóżko plecami, a Cameron mógł przycisnąć go do niego mocniej i poczuć jego ciało jeszcze bliżej.
Brakowało mu powietrza, a serce waliło jak po biegu. Trzymał ręce na policzkach Jessie'go i napierał na niego ciężarem swojego ciała, czerpiąc z tego uczucia ścisku i duszności niemożliwą przyjemność.
Całował go, chociaż nie wiedział jak się to robi. Poza ich niewinnym cmoknięciem w usta w dzieciństwie, nie miał żadnego doświadczenia, nie licząc spotkania z nieistniejącym hologramem rażąco przypominającym z twarzy nikogo innego, jak Jessie'go.
Ale całowanie prawdziwego Jessie'go nie było w żaden sposób porównywalne z iluzją.
Chłopak był jednocześnie uległy i ani odrobinę nie nieśmiały. Chciał, żeby Cam przygwoździł go do materaca łóżka i dawał mu o tym bez oporów znać przyciągając go do siebie mocno i oplatając jego szyję rękami. Mimo tej pozycji jednak i tego jak mieszały się ich ciężkie oddechy, całowali się delikatnie, jakby ostrożnie.
Cam nie wiedział co robić, więc postanowił robić to, co chciał. Powoli i delikatnie smakował miękkie usta chłopaka, nie myśląc absolutnie o niczym innym. Jessie oddawał subtelne muśnięcia jego warg własnymi. Cam gładził jego policzki kciukami, zauważając, że powoli rośnie ich temperatura. Więc nawet Jessie się czasem rumienił.
Niedługo trwał jego triumf nad lekko zarumienionym chłopakiem, bo ten zaraz uznał chyba, że wystarczy mu delikatnych muśnięć ustami i zapytał językiem o przejście na kolejny etap. Przesunął jego czubkiem po górnej wardze Cam'a, a ten cały zadrżał na nowe uczucie. Gdyby stał, chyba ugięłyby się pod nim kolana. To wszystko było dla niego nowe i gdyby pomyślał o tym trzeźwym umysłem pewnie spaliłby się z zażenowania i czystych emocji, ale skoro Jessie tego chciał, to nie miał mu zamiaru odmawiać. Oddał gest chłopaka, rozchylając jego usta własnym językiem. Znów przeszedł go dreszcz, kiedy natrafił na ten Jessie'go. Nabrał ochoty zacisnąć mu palce we włosach, przygryźć usta, odchylić głowę do tyłu i...
Skrzypnęły drzwi.
_________________________________
Co myślicie? :3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro