XVI - Idealne zakończenie
Aniołowie-medycy nie potrafili leczyć żywych ludzi. Cameron o tym wiedział, ale kogo innego miał błagać o pomoc?
- Caell! – wykrzyknął imię chłopaka, kiedy tylko wypatrzył go w tłumie trenujących Strażników. Ten odwrócił się w jego stronę i rzucił mu nieco chłodne spojrzenie. No tak, pokłócili się jakąś godzinę wcześniej. Cam jednak miał wrażenie, jakby to wydarzyło się całe wieki temu. – Caell! – zawołał znów, dopadając chłopaka w tłumie i chwytając go za ramię. – Proszę, musisz mi pomóc! Błagam!
Chłód w oczach Caell'a natychmiast zniknął, ustępując zmartwieniu.
- Coś się stało? – spytał z napięciem.
Cameron przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie słowa.
- Jessie! – wykrztusił w końcu. – Błagam cię, z Jessie'm jest coś nie tak!
Caell zamrugał.
- Z Jessie'm?... Jak to...?
Cameron nie miał pojęcia jak to wyjaśnić w kilku słowach, zresztą nie było czasu. Pociągnął chłopaka za sobą, obiecując, że wytłumaczy po drodze.
- Jak to zemdlał? Bez powodu? Nigdy nie widziałem, żeby ktoś zemdlał w Piekle, jeśli nie dostał co najmniej pałką w głowę, albo nie usłyszał krzyku demona za blisko... - Caell nie rozumiał, ale biegł razem z nim. – Cam, musiałeś mu coś zrobić... Może to z emocji? Wyznałeś mu miłość czy coś w tym stylu?
Cam był zbyt przejęty, żeby zaprzeczyć, potwierdzić lub przewrócić na to oczami.
- Proszę, po prostu... obejrzyj go. Jesteś lekarzem, prawda?
Dotarli już pod drzwi jego pokoju, więc pchnął je i wciągnął Caell'a do środka.
- Nie lekarzem, medykiem... - zaczął chłopak, ale urwał, kiedy zobaczył Jessie'go leżącego na łóżku nieruchomo.
Wyglądał gorzej, niż kiedy Cam go zostawił, żeby wezwać pomoc. Był nienaturalnie blady, oddychał szybko i płytko. Cienie pod jego oczami nabrały jeszcze ciemniejszej barwy. Podbiegł do niego i przyłożył ucho do jego klatki piersiowej. Serce wciąż biło mu tak samo słabo i nierówno.
Caell podszedł do łóżka, też blady i przejęty. Dotknął czoła Jessie'go i przez chwilę stał tak nieruchomo z szeroko otwartymi oczami.
- Niemożliwe – szepnął. – Wygląda na... chorego. Ale po tej stronie nie ma chorób. Duszę można zniszczyć tylko demoniczną trucizną...
Cam przełknął ciężko ślinę. Więc nie było wyjścia. Skończyło się ich udawanie.
- C-Caell... - odezwał się, klęcząc przy łóżku i ściskając dłoń nieprzytomnego przyjaciela, żeby uspokoić własne trzęsące się ręce. – Powiedz mi, proszę... - zaczął, a Caell wbił w niego spanikowany wzrok. – Mówiłeś, że potrafisz... posklejać do kupy anioły i ludzi po śmierci... A co, jeśli ktoś jest... Nie potrafiłbyś... Gdyby... Gdyby ktoś nie był... gdyby człowiek nie był tak naprawdę...
Caell najpierw słuchał go z przejęciem, ale potem jego powieki rozszerzyły się, usta uchyliły i wreszcie przez twarz przemknął mu impuls gniewu. Zrozumiał.
- Cameron! – krzyknął. Przeszedł przez łóżko, złapał go za ciuchy i potrząsnął nim. – Cam! – powtórzył ze złością, która mieszała się ze strachem. – Czy ty... Czy wy macie nierówno pod sufitem z Jessie'm?!
- Ja—
- Zdajesz sobie sprawę, co zrobiliście?!
Cam przełknął ślinę. Pokręcił głową.
- Myślałem... Musiałem odnaleźć Theo... Nie wierzyłem nawet, że... że ten świat w ogóle istnieje... Ja... Czy ja—Czy Jessie... Czy z nim wszystko będzie w porządku...?
Caell zacisnął powieki i odetchnął głośno.
- Musimy go stąd zabrać.
- Zabrać...?
- Żywi ludzie nie mogą schodzić do Piekła! Rozumiesz?!
Cam'owi serce zaciskało się i drżało.
- Ale da się to odkręcić, prawda? Zabierzemy go na górę i wszystko będzie w porządku, prawda?
Caell puścił go i pochylił się nad Jessie'm.
- Może jeszcze zdążymy. Jeśli nie, będzie po nim – powiedział chłodno.
Cam drgnął.
- Jak to? Ale dlaczego...? – szepnął, nie rozumiejąc.
Caell odetchnął z frustracją.
- To miejsce nie zostało zaprojektowane z myślą o żywych ludziach. W Niebie jeszcze da się pożyć trochę dłużej, ale tutaj... Piekło jest najbliższym śmierci miejscem na świecie. Wszystko tutaj jest po prostu nieprzystosowane do podtrzymywania życia. Nie zauważyłeś, że trudniej ci się tu oddycha?
Cam przełknął ślinę. Odkąd tu trafił, myślał tylko o Theo. Nie zwracał uwagi na takie rzeczy, jak jakość powietrza.
- Otchłań, demony, pył. Wszystko tu jest w stanie zatruć człowieka – powiedział, pochylając się nad Jessie'm i też przykładając ucho do jego klatki piersiowej. – I zatruwa – mówił dalej – po trochu. To, ile człowiek z krwi i kości jest w stanie tu przeżyć zależy od jego odporności. – Złapał za suwak rozpinanego bezrękawnika Jessie'go i rozsunął zamek, odsłaniając jego szybko unoszącą się i opadającą klatkę piersiową. Cam miał wrażenie, że z każdym oddechem opada ona niżej niż się unosi. – Najbardziej odporni pożyją nawet rok i dłużej – mówił dalej Caell. – Tak było z moją babcią... mamą Sky'a w sensie. Wtedy jeszcze nie wiedziano czy ludzie mogą żyć po drugiej stronie. Ale odkąd Piekło zaczęło współpracować z Ziemią, z Everett'ami mam oczywiście na myśli, okazało się, że nasi goście z góry nie mogą zostawać tu zbyt długo...
- Ale ja jestem całkiem zdrowy! – zauważył Cam.
- Bo ty – Caell sapnął z frustracją – jesteś po części stąd. Jesteś Everett'em. Z wszystkich ludzi, wy możecie najdłużej tu przebywać bez konsekwencji. Między innymi dlatego tak długo zajęło nam zauważenie, że w przypadku zwykłych ludzi nie jest to takie proste – wyjaśnił, odchylając Jessie'mu głowę do tyłu, eksponując jego gardło. – Jedni mają faktycznie więcej szczęścia, jak matka Sky'a na przykład, ale inni... - przełknął ślinę wbijając wzrok w bladą twarz nieprzytomnego chłopaka – nawet po paru dniach zaczynają dławić się naszym powietrzem. Co gorsza, nie tylko ich ciało umiera, ale też dusza.
- C-Co masz zamiar zrobić? – Cam podszedł nerwowo do łóżka, nie wiedząc co Caell planuje zrobić z na wpół teraz rozebranym Jessie'm. – Nie powinniśmy go zanieść jak najszybciej na Ziemię?
- To nie wystarczy – odpowiedział rzeczowym tonem chłopak. – Za późno już na to. Zrobię, co mogę i dopiero później zabierzemy go na górę. – Oderwał wzrok od Jessie'go i spojrzał Cam'owi w oczy ze zdeterminowanym, ale nieco przestraszonym wyrazem twarzy. – Pamiętasz, jak mówiłem, że mogę łatwo poskładać anioła lub martwego człowieka? Z żywymi ludźmi to nie tak, że to niemożliwe... - Przełknął ślinę. – Mogę mu pomóc – powiedział rzeczowo. – Mogę to zrobić od razu albo mogę poczekać aż przyprowadzisz mojego tatę. Sky'a. Skoro Jessie jest na tą chwilę nieprzytomny, musisz zdecydować. Myślę, że nie zostało nam dużo czasu.
- Sky? Po co nam Sky? Ratuj Jessie'go! – Cam panikował. Gdyby Jessie nie przeżył... Gdyby umarł z jego winy... Tylko dlatego, że musiał go tu zaciągnąć, nie myśląc o możliwych konsekwencjach! – Musisz go uratować!
Caell spojrzał na niego twardo.
- Sky potrafi znieczulać. Aniołów, martwych i żywych. Bez niego będzie bolało. To nie tak, że nie jestem w stanie w ogóle leczyć żywych ludzi, ale... nici ich duszy, którymi potrafię manipulować, znajdują się głęboko... głęboko w ich ciele. – Wziął drżący oddech. – Jessie może być teraz nieprzytomny, ale kiedy zacznę leczenie...
Cam zachwiał się na nogach. Jeszcze dzisiaj rozmawiali z Jessie'm o torturach...
- Zostań tu z nim! – zdecydował. – Ja poszukam Sky'a. Jeśli nie wrócę zanim będzie za późno, zrób, co możesz. Czekaj na mnie... ale tylko tak długo, jak to bezpieczne.
Oczy Caell'a były szeroko otwarte, prawdopodobnie z adrenaliny i lęku. Skinął głową. Cam odpowiedział tym samym i wybiegł z pokoju, nie oglądając się za siebie.
Jego wina. To wszystko było jego winą. Wszechświat chyba karał go za to, co zrobił Max'owi. Cam nigdy nie wierzył w przeznaczenie czy karmę, ale teraz pomyślał, że jeśli coś takiego istnieje, nie ma w tym nic sprawiedliwego. Dlaczego Jessie musiał odpowiadać za jego grzechy?!
Biegł identycznymi korytarzami jak na autopilocie. Nie myślał o tym jak powinien dotrzeć do gabinetu Sky'a, ale jakimś cudem mu się to udało. Wpadł do środka. Pokój był pusty.
Wybiegł na zewnątrz, nie pamiętając drogi przez korytarze do wyjścia. Plac treningowy nadal był pełen machających mieczami, biegających, rozmawiających i śmiejących się ludzi. Szukał znajomej twarzy i nieokrzesanych czarnych włosów, ale przypominało to próby wypatrzenia szklanej kluki w oceanie.
Nie wiedział ile czasu zajęło mu błąkanie się po placu wśród morza niemal identycznych Strażników. Żałował, że nie miał przy sobie deski, żeby wzlecieć wyżej i szukać Sky'a z góry. Czuł, jak stopniowo zatraca się w panice. Jak ta panika powoli przemienia się w rozpacz. Jak traci motywację, żeby postawić kolejny krok, wziąć kolejny oddech, teraz, kiedy potrzebował woli walki najbardziej. Kiedy Jessie'go czekało coś okropnego, jeśli nie uda się mu znale—
- O, patrz. Twój pra-pra-pra... ileś-tam-wnuk – usłyszał.
Odwrócił się.
- Hej, Cam. Wiesz, skontaktowaliśmy się już ze Stwórcą i powiedział, że chętnie się z tobą spotka i spróbuje nam pomóc w kwestii Theo...
Sky złapał Evena za ramię. Chłopak zamilkł.
- Wszystko ok, Cam? – spytał.
Cameron zagryzł wargę do bólu, żeby przestać panikować i skupić się na zadaniu.
- Ty! – powiedział do Sky'a i złapał go za rękaw munduru. – Proszę cię, chodź ze mną!
Sky zamrugał, zdezorientowany.
- Coś się stało?
- Tak—tak! Mój... Jessie. Mój Jessie umiera!
***
Wierzył, że się mu udało. Los w końcu spojrzał na niego przychylniej, kiedy wreszcie udało mu się znaleźć Sky'a, który w przeciwieństwie do Caell'a nie wyróżniał się z tłumu różowymi włosami. Myślał, że zdążył.
Wyjaśnił mężczyźnie sytuację, kiedy biegli z powrotem do pokoju Cam'a. Sky nie skomentował głupoty jego i Jessie'go, którzy postanowili zejść sobie do zaświatów nie spodziewając się żadnych negatywnych skutków. Wysłuchał go w milczeniu, nie zadając zbędnych pytań. W końcu dotarli na miejsce. Cam pchnął drzwi, które otworzyły się z hukiem, niemal wypadając z zawiasów i...
- Aaaa...h! – Krzyk rozdarł powietrze, zatrzymując go w progu.
Caell pochylał się nad leżącym na łóżku Jessie'm. W ręce trzymał przeplecione między palcami, świecące bielą, cienkie nici.
Na jasną pościel ściekała krew, wsiąkając w materiał. Czerwona plama rozrastała się powoli wokół szyi i głowy leżącego na łóżku, całkowicie przytomnego chłopaka.
Jessie spojrzał niego, kiedy otworzył drzwi. Chciał coś powiedzieć, ale z ust tylko wypłynęła mu krew. Oczywiście, że nie mógł nic powiedzieć. Gardło miał rozcięte wzdłuż, a z rany wychodziły blade, ale połyskujące własnym światłem, nici. Nici duszy. Schowane głęboko, głęboko w ciele.
- Tato, pomóż – odezwał się krótko i rzeczowo Caell. Był blady, po czole spływał mu pot, ale nie puszczał cienkich nici wystających z ciała Jessie'go, ani nie pozwalał mu się ruszać, przytrzymując go drugą ręką.
Sky nie wydawał się stracić wcale zimnej krwi. Podszedł szybko do łóżka. Cam podbiegł do Jessie'go jeszcze szybciej i złapał go za wyciągniętą w swoją stronę rękę. Przytulił dłoń chłopaka do swojej klatki piersiowej i zacisnął powieki.
- Przepraszam – wykrztusił.
Jessie odpowiedział słabym uściskiem ręki i lekkim uśmiechem. Jak ktoś może uśmiechać się w takiej sytuacji? Jessie mógł, nawet jeśli krzyczał z bólu chwilę temu. Był niesamowity.
Sky delikatnie położył chłopakowi rękę na czole i zamknął oczy. Niedługo później, Jessie powoli rozluźnił uścisk na palcach Cam'a. Nie udało się. Nie zdążyli na czas. Ale przynajmniej już było w porządku. Już nie bolało.
- Dasz sobie radę, prawda? – Cam wydusił z siebie pytanie do Caell'a, nie odwracając wzroku od Jessie'go.
- Tak... myślę. Nie robiłem nigdy czegoś takiego, ale mam doświadczenie z czymś podobnym.
- Wyciąganie demonicznej trucizny z krwi musi być podobne do pozbywania się pyłu, który osiadł Jessie'mu na płucach – wyjaśnił Sky, obserwując uważnie ruchy syna i marszcząc brwi w skupieniu.
- Tak, wydaje mi się, że muszę tylko... - Caell przygryzł wargę, puszczając w końcu Jessie'go, który już nie miał powodu ruszać się z bólu, i złapał za świetliste nici drugą ręką. Zaczął powoli ciągnąć je w górę, a potem przeplatać przez palce, żeby wyciągnąć jeszcze więcej. – Myślę, że powinno mi się udać wyciągnąć w ten sposób to, co zatruło jego płuca przez drogi oddechowe... No, nie jest to normalny kurz czy smog, oczywiście, tylko pył z otchłani, który jest głównie pozostałością po martwych demonach, więc łączy się z płomieniem duszy... ale w naprawianiu dusz jestem dobry, więc powinno się udać... - mówił, nie przerywając pracy.
Jessie nie powinien już czuć bólu, ale mimo to po jakimś czasie opuścił powieki i zacisnął znów mocniej palce na dłoni Cam'a. Może mimo braku bólu, uczucie jak ktoś dotyka twojej duszy było po prostu nieprzyjemne.
Poruszył ustami. Cam pochylił się natychmiast i przystawił ucho do ust chłopaka, nasłuchując.
- Cami... - szepnął Jessie. – To jest... nie boli... ale... jakby ktoś... jakby powoli zabierał mi... świat... Jakbym... znikał... Powiedz mi czy ja... umrę?
Cameron drgnął.
- Caell, on się nie czuje dobrze! – spanikował.
- A ty byś się czuł dobrze, gdyby ktoś dosłownie wyciągał z ciebie duszę po kawałku?! – Caell fuknął na niego z frustracją. – Nie rozpraszaj mnie. I nie bój się, na Niebiosa i do Diabła, włożę mu ją z powrotem... Muszę tylko... patrz! – Wskazał mu coś brodą z triumfem. Białe nici, które powoli wyciągał z ciała Jessie'go w końcu przestały być białe. Dokładniej, te fragmenty, które trzymał zaplecione wokół palców wciąż połyskiwały jak śnieg, ale tuż przy ciele zaczynały szarzeć. – To zatruta część. Trzeba ją tylko oczyścić... - I faktycznie, zaczął oczyszczać nić, przesuwając po niej palcami, ściągając z niej w ten sposób ciemną substancję, która próbowała zespolić się z duszą Jessie'go.
Cam przełknął ślinę.
- Skoro to działa nie tylko na ciało, ale też na duszę, to dlaczego ludzie po śmierci mogą tu żyć? – spytał. Odpowiedział mu Sky.
- Dlatego, że ludzie po śmierci nie wdychają tutejszego powietrza.
- Huh? – Cam zamrugał. To nie miało sensu.
- Ludzie po śmierci nie potrzebują powietrza, żeby żyć. Teoretycznie „wdychają" je, z przyzwyczajenia i żeby być w stanie mówić, ale tak naprawdę to powietrze nie jest transportowane z płuc do krwi, organów, a już na pewno nie do ich płomieni duszy. Można powiedzieć, że my wszyscy tu udajemy, że oddychamy. Nawet ja, jeśli wstrzymam oddech poczuję się, jakbym się dusił, ale to kwestia czystej wiary. Gdyby ktoś zasłonił mi usta i nos we śnie, nie zauważyłbym. Sprawdzaliśmy to z Evenem – dodał z rozbawionym wyrazem twarzy.
Cam przełknął ślinę. Dobrze było wiedzieć, że wiedzą coś na ten temat, ale wciąż martwił się nietęgą mina Jessie'go.
- Jak się czujesz? – spytał go, zbliżając się znów, żeby usłyszeć odpowiedź i przeczesując mu mokre od potu włosy palcami. Sky wciąż trzymał dłoń na czole chłopaka. Cam zauważył, że mężczyzna delikatnie, pewnie nieświadomie, głaska Jessie'go po głowie, jakby też chciał dodać mu otuchy.
- Umrę? – spytał go znów Jessie szeptem.
- Nie... Wszystko będzie dobrze – Cam zapewnił go cicho, ściskając jego rękę. Pochylił się tak, żeby móc słyszeć chłopaka w razie, gdyby się odezwał, w efekcie kładąc czoło na poduszce tuż obok niego. – Wszystko będzie dobrze, obiecuję.
- Czuję się, jakbym znikał... - szepnął chłopak.
- Wiem, wiem... To dlatego, że Caell naprawia teraz twoją duszę. Ale wszystko będzie dobrze, wie co robi.
Jessie wypuścił powoli powietrze.
- Wiesz, jeśli umrę...
- Nie umrzesz.
- No tak, ale jeśli umrę... - Jessie powtórzył, a Cam zacisnął powieki, nie chcąc tego słuchać. – Gdyby się tak zdarzyło, że całkiem zniknę i tej mojej duszy nie uda się włożyć z powrotem...
- Uh, przestań...
- Co on tam mówi? – fuknął na nich Caell. – Jak się nie uda? Pewnie, że się uda. Wszystko ci włożę ładnie z powrotem! Już raz prawie wyciągłem całą duszę Noah, bo idiota prawie się zabił, kiedy pomylił wino z butelką krwi demona, bo było ciemno, do Diabła... Chyba pięć godzin wyciągałem mu wszystko i wkładałem z powrotem i, jak wiecie, niestety ten kretyn przeżył.
Jessie zmrużył na tą historię powieki, chyba zmieszany, i skomentował cicho:
- Noah to chyba jeszcze żyje tylko przez tą swoją niezłą twarz... Może los i demony się nad nim litują, bo szkoda zabić takie ciacho...
Cam prawie się zaśmiał.
- Nawet, kiedy myślisz, że umrzesz gadasz o facetach? Ja to się dziwię, że to twoje libido jeszcze cię nie zabiło...
Jessie zmarszczył brwi, jakby się śmiał, ale nie mógł wykrztusić z rozciętego gardła prawdziwego śmiechu.
- Chyba masz rację... - szepnął. – Jak teraz umrę to przez co, jak nie przez faceta?
Cam uniósł brew.
- Po pierwsze, nie umrzesz. Jak widać, już się lepiej czujesz, bo gadasz od rzeczy jak zwykle. Po drugie, jakiego faceta niby? To wszystko moja wina.
- Ah, tak. – Usta Jessie'go rozciągnęły się odrobinę w rozbawieniu. – Zapomniałem, że nie jesteś facetem. Nie przypominam sobie, żebyś mi mówił coś na ten temat. Jakich dokładnie zaimków powinienem używać?
Chociaż Jessie ewidentnie żartował, dobrze wiedząc, że mimo przytłaczającej ilości przeróżnych problemów Cam'a tożsamość płciowa nie była jednym z nich, Cameron zauważył, że Caell spojrzał na chłopaka na sekundę z ciekawością. Zaraz jednak szybko wrócił do swojego zadania.
- Ja się nie liczę – odpowiedział Jessie'mu, prychając na głupotę przyjaciela. – Nie myślisz o mnie, jak o „facecie"... - powiedział, bardzo, bardzo mocno świadomy tej prawdy. Jessie nie myślał o nim nigdy jako czymś więcej niż przyjacielu. Jego uczucia były pewnie nawet bliższe miłości do członka rodziny niż przyjaźni. Skoro powiedział, że Theo jest dla niego jak młodszy brat...
- Wiesz, to... byłoby trochę trudne... - zaczął Jessie, przymykając nieco oczy, jakby robił się senny. – Sam mówisz, że... prawie umieram i to mnie nie powstrzymuje, żeby myśleć o facetach... a powstrzymuje mnie to, że... długo się znamy? Czy co?... Idiota... Jednak nie doceniasz mojego libido, co?...
Cam zamrugał, nie wiedząc jak zinterpretować słowa chłopaka. Podniósł głowę z poduszki, żeby przyjrzeć się jego twarzy, ale oczy Jessie'go były już zamknięte, mięśnie twarzy rozluźnione.
- Spokojnie, Cam – odezwał się Caell. – Każdy traci przytomność, kiedy wyciągnie się mu wystarczająco dużo duszy z ciała. Jeszcze trochę i skończę, potem go pozszywamy, żeby się nam nie wykrwawił i będzie po sprawie. Tylko będzie go trzeba zabrać na Ziemię, żebyśmy nie musieli powtarzać tego wszystkiego za parę dni. Chociaż może po tym nabierze trochę odporności i wytrzyma z tydzień. Wrażliwy, powiem ci, ten twój chłopak, czy kim on jest. Zwykle ludzie dają radę przeżyć parę miesięcy, czy chociaż tygodni.
Słowa Caell'a trochę go uspokoiły. Wyglądało na to, że Jessie faktycznie się z tego wyliże.
- Może to temu, że jest z tego nowego pokolenia? – odezwał się Sky, wpatrując się w Jessie'go w zamyśleniu. – Te dzieciaki są modyfikowane genetycznie, nie? Może są po prostu zbyt idealne, żeby przeżyć w takim miejscu jak to.
- Może – przytaknął mu Caell. – Będziemy musieli być ostrożni z nimi. Już i tak praktycznie nie wpuszczamy tu nikogo z Ziemi na wszelki wypadek... Chociaż niektórzy jak widać sami się włamują... - rzucił wymowne spojrzenie Cam'owi.
Cameron bawił się nitką od ubrania Jessie'go, nie chcąc patrzeć teraz Caell'owi ani Sky'owi w oczy.
- Przepraszam – powiedział cicho. – Nie wiedziałem... Theo zginął, a moi rodzice... W ogóle ich to nie obchodziło, bo przecież „liczy się tylko życie po drugiej stronie" i... nie mogłem nie spróbować im udowodnić, że się mylą... A potem, kiedy dowiedziałem się, że Theo dalej żyje... Nie mogłem po prostu wrócić do domu.
- Okłamałeś nas – powiedział Caell, chyba nieco tym faktem zraniony.
- Technicznie nigdy nie zapytaliście... - Ugryzł się w język. Prawda była taka, że czuł się kłamcą, więc nim był. – Przepraszam, masz rację. Przepraszam.
- Będziecie musieli wrócić z Jessie'm na górę – powiedział Sky.
Cam poderwał głowę.
- Huh? Ale mi nic nie jest! Musimy znaleźć Theo...!
- Nawet Everett'owie nie mogą tu żyć za długo. Bezpieczniej będzie, jak wrócisz na Ziemię.
Cameron przygryzł wargę do bólu. Nie było takiej opcji, żeby wrócił, dopóki nie zobaczy Theo całego i zdrowego.
- Obiecuję, że jak tylko poczuję się źle, od razu wam powiem...
Caell posłał mu chłodne spojrzenie. Pewnie się o niego martwił, ale potrafił czasem wyrażać swoje cieplejsze uczucia w wyjątkowo zimny sposób.
- Tata i ciocia zdecydują. Oni tu rządzą – powiedział. – Gdyby to była moja decyzja, wyrzuciłbym cię stąd w tej chwili. Ale Even jest miękki. Pewnie się zgodzi, żebyś został...
Sky westchnął.
- Pewnie tak. Jak chodzi o smutne dzieciaki, miękka z niego klucha. Że też pozwoliliśmy mu rządzić Piekłem...
Cam odetchnął w duchu z ulgą. Jeśli Even będzie się wahał czy się zgodzić to może spróbuje trochę pogłaskać jego ego i pozachwyca się jego muzyką. W końcu na serio był fanem...
- I... skończone! – Caell wypuścił głośno powietrze. – Oczyściłem jego duszę z zanieczyszczeń. Najgorsze za nami.
Dusza Jessie'go wciąż była nawleczona na jego palce. Teraz powoli je rozluźnił i pozwolił cienkim niciom wracać na swoje miejsce, przelewając się mu przez dłonie. Kiedy ostatnie błyski światła zniknęły w ranie, trzeba było się zabrać za szycie.
- Nie da się tego zrobić niestety tak, jak normalnie. Anioły i martwych ludzi mogę po prostu pozszywać nićmi, bo ich ciała właściwie całkowicie składają się z energii, ale Jessie jeszcze ma prawdziwą skórę, krew i mięśnie, więc musimy to zrobić, jak zwykli lekarze.
I faktycznie, Caell z pomocą Sky'a i mniej pomocnymi komentarzami Cam'a zaszył ranę chłopaka prawdziwą igłą i szwami, na tyle, na ile to możliwe podrasowując robotę magią.
- I tak zostanie blizna. – Skrzywił się. – Ale przy tej jego genetycznie modyfikowanej buzi to mu chyba jakoś bardzo nie zaszkodzi.
Cam pokiwał energicznie głową. Jakaś blizna miałaby zniszczyć urodę Jessie'go? Śmieszne. Ale i tak... tej blizny wcale nie powinno być. To była jego wina.
Westchnął smutno i położył się na łóżku obok nieprzytomnego chłopaka. Był zmęczony. Wkurzony na siebie. Nieszczęśliwy.
Caell i Sky wstali z łóżka.
- Prześpijcie się chwilę obaj – odezwał się starszy mężczyzna. – Ja porozmawiam z Evenem i Eevi i pomyślimy co z tobą zrobić, Cam. I załatwimy jakiś transport Jessie'mu, bo raczej nie zajdzie na Parter na nogach w tym stanie.
Cameron nie otworzył nawet swoich zamkniętych oczu, tylko skinął krótko głową. Potem usłyszał, że drzwi otwierają się i zamykają. Kiedy tylko został sam ze śpiącym Jessie'm, pozwolił łzom spłynąć po policzkach i skulił się na pościeli, tłumiąc chcący wydostać się z niego krzyk.
Wszystko. Wszystko było nie tak. Wszystko, czego dotknął kończyło się w najgorszy możliwy sposób. Zaczynał tracić siły. Po co było to wszystko? Gdyby tylko to on zniknął zamiast Theo. Gdyby to on umarł zamiast Max'a. Gdyby to jego zatruło piekielne powietrze zamiast Jessie'go. Gdyby tylko mógł wziąć to wszystko, co złe na siebie i zniknąć z tego świata. To musiało być przyjemne uczucie, kiedy ktoś wyciągał twoją duszę z ciała i po prostu znikałeś, kawałek po kawałku aż nie zostało już nic. Żadnego bólu, żadnych zmartwień, żadnych bezsensownych uczuć, które utrudniają życie...
- Cami...?
Ciepłe ręce na jego policzkach.
Poderwał głowę.
- Hej, wszystko ok? – pytał Jessie, wciąż szeptem. – Mi nic nie jest, wiesz? Tylko trochę boli mnie gardło. – Uśmiechnął się.
Na świętą krew, Jessie był ideałem człowieka. Jego DNA było doskonałe, jego osobowość, jego twarz. Zawsze się uśmiechał, nigdy się nie złościł. Nawet w najgorszych momentach swojego życia zawsze znajdował w każdej sytuacji coś pozytywnego. Tylko trochę bolało go gardło? Miał je niemal całe rozcięte i pozszywane przez amatora. Jego dusza została dzisiaj wywleczona z ciała i włożona z powrotem. A jemu nic nie było, oczywiście.
Te jego jasne, zielone oczy. I zwykłe, brązowe włosy. Ładna, standardowa twarz. Uśmiech, który leczył rany, w sensie duchowym, lub rzucał na kolana, w celach bardziej... cielesnych. Talent i oddanie swojej pasji, które doprowadziło go na podium Ameryki, najlepszego państwa na świecie. Ideał człowieka. Ideał chłopaka. Ideał. Patrzył na niego ze zmartwieniem i głaskał go po policzkach, ścierając jego łzy.
- Jeszcze wszystko dobrze się skończy – powiedział.
Cam już w to nie wierzył. Pokręcił głową i przewrócił się na plecy, zasłaniając oczy ręką.
- Może jak zacznę się modlić o najgorszy możliwy scenariusz to będzie lepiej...
Jessie prychnął na jego słowa.
- Trzeba sobie wyobrażać najlepszy możliwy scenariusz... - powiedział. – Jak sobie wyobrażasz dobre zakończenie?
- Dobre zakończenie? Może dobrze będzie, jak wszystko się już po prostu skończy... Jak ja po prostu u—
Jessie uderzył go słabo w klatkę piersiową.
- Opowiedz mi, jak sobie wyobrażasz dobre zakończenie.
Cam wypuścił z płuc powietrze. Po tym, jak się wypłakał nie był pewny czy czuje w ogóle jakieś emocje. Jego umysł był czysty, ale ciało ciężkie.
- Najlepsze możliwe zakończenie, mówisz? – mruknął. – Dowiadujemy się, że Theo na pewno żyje, a potem go znajdujemy. Okazuje się, że nic mu się nie stało. Nikt nie zrobił mu krzywdy... - zaczął, a Jessie zgodził się z jego słowami pomrukiem aprobaty. – Poza tym, moich rodziców trafia meteoryt... - powiedział i poczuł lekkie drgania materaca od śmiechu Jessie'go. – Ty... całkowicie zdrowiejesz i nawet nie zostaje ci blizna...
- Oj tam, blizna... Będę wyglądał straszniej na macie na zawodach!
Cam nie mógł powstrzymać uśmiechu na to wyobrażenie.
- O, tak – kontynuował swój idealny scenariusz. – Odnajdujemy Theo, więc wracamy do szkoły i znowu odbieramy go codziennie... Ty wracasz na zawody, przerażasz swoich przeciwników nową, zarąbistą blizną i wygrywasz pierwsze miejsce... sława i tak dalej... Ja kończę studia i pracuję dla NASA. Projektuję im nowe statki kosmiczne...
- Haha, nie wiedziałem, że celujesz tak wysoko!
- To nie miał być realistyczny scenariusz. – Cam zmarszczył brwi. Nierealistyczny, doskonały scenariusz... Chyba zaczynał odpływać do snu. Niemożliwe, ale idealne zakończenie... - Obaj jesteśmy sławni i zajebiści, a Theo mieszka z nami...
- O, mieszkamy razem? – Jessie się zaśmiał.
- Mmhm... razem... No przecież po ślubie to chyba musimy... - Cam mruknął, czując, że zaraz naprawdę zaśn—
- Co?
Otworzył oczy. Jessie patrzył na niego, szeroko otwartymi oczami.
Zaschło mu w gardle.
- Co?
***
Muriel uświadomił sobie swój dziwny patriotyzm wobec obcej ziemi, kiedy dotarło do niego, że Theo można było odnaleźć w bardzo łatwy sposób. A on... nie miał zamiaru z tego prostego sposobu skorzystać.
Odnalezienie dzieciaka było ważne, oczywiście. Ale nie tak ważne, jego zdaniem, jak zachowanie istnienia świata po drugiej stronie w tajemnicy. Powód był prosty – ten skurwysyn ze stolicy nie miał szans z połączonymi siłami Piekła, Nieba i Ziemi, gdyby między tymi dwoma rzeczywistościami wybuchł konflikt. Cesarzowi, niestety, nie można było odmówić konfliktowej osobowości. Wojna między światami prawdopodobnie skończyłaby się przegraną strony, po której Muriel by stanął. Nic nie mógł na to poradzić. Kochał ten świat ciemności i honoru mimo jego wielu, wielu wad. To wylądowanie tam po tym, jak postanowił umrzeć dało mu motywację do dalszego życia. Fascynacja nową, nieznaną rzeczywistością, która jeszcze go nie osądziła sprawiła, że zakochał się w tamtym świecie i w pewnym momencie uświadomił sobie, że chciał go chronić.
Dlatego jego istnienie powinno pozostać tajemnicą tak długo, jak to możliwe. Przynajmniej tak długo, jak na tronie zasiadał ten chciwy na władzę i nienawidzący wszystkiego, co inne sukinsyn. Chociaż tamten świat był świadomy istnienia tego, na razie cesarz siedział grzecznie na tyłku, wysyłając na drugą stronę jedynie szpiegów i łowców. Musiał wiedzieć, że na tą chwilę nie ma szans rozszerzyć swojej władzy poza granicę światów. Ale gdyby to ta strona wykonała jakikolwiek agresywny manewr, Muriel był pewny, że cesarz nie siedziałby już dalej potulnie. Nie mówiąc już o tym, że przy jego paranoi – słusznej, skoro sam objął władzę mordując poprzednią królową – wszystko mogło zostać odebrane, jako atak.
Dlatego Muriel postanowił nie skorzystać z najprostszej opcji. Nie miał zamiaru zabierać ze sobą na drugą stronę kogoś, komu nie ufał. Znał co najmniej trzy osoby, które mogłyby odnaleźć Theo wyczuwając jego płomień duszy. Niestety ani trochę żadnej z nich nie ufał.
Jeśli komukolwiek choć trochę potrafił zaufać po tej stronie, był to—
- Huh?
Zatrzymał się, kiedy ktoś potrącił go w korytarzu. Co za szczęście. Przyszedł do siedziby Straży właśnie po to, żeby się z nim spotkać.
- Muriel? – Duże oczy dzieciaka otworzyły się szeroko, a jego szczęka nieco opadła. – Co ty tu robisz?
Caell wyglądał na wykończonego. Stał przygarbiony, z różowymi włosami w kompletnym nieładzie i kroplami krwi rozbryźniętymi na mundurze i twarzy.
- Co ty robiłeś? – zaniepokoił się lekko Muriel.
Caell zmarszczył brwi i spojrzał na swoje dłonie, kompletnie czerwone od krwi.
- Ratowałem komuś życie – powiedział. – A co ty robiłeś? – spojrzał na niego z wyczuwalnym dystansem. I nieufnością. – Myśleliśmy, że szukasz Theo...
Muriel przygryzł wargę od wewnątrz. Caell zwykle tak na niego nie patrzył. Zwykle się uśmiechał, albo sobie żartował.
Skinął głową.
- I znalazłem go – powiedział. Kiedy oczy Caell'a otworzyły się szeroko w niedowierzaniu, szybko się poprawił. – W bardzo... ogólnym sensie. Można powiedzieć, że wiem, gdzie go szukać.
Dzieciak zmarszczył brwi. Wciąż patrzył na niego tym obcym wzrokiem.
- Wyglądasz na zmęczonego – zauważył najpierw, zamiast wypytywać o szczegóły.
Muriel skinął głową.
- To daleko. Właśnie stamtąd wróciłem – powiedział.
- Z tego miejsca, w którym można szukać Theo? – Caell wyglądał na zmieszanego. I padniętego. Chyba nie do końca kontaktował. – To czemu tu wróciłeś zamiast go szukać?
- Bo... - słowa, które zamierzał wypowiedzieć nie mogły przyjść mu łatwo. Właściwie, chyba jeszcze nigdy nikomu tego nie powiedział: - Bo potrzebuję pomocy. – Krótka deklaracja brzmiała obco w jego ustach. Nigdy, przenigdy nie pokazał się nikomu od takiej wrażliwej, słabej strony. Ale jeśli miał kogoś o coś poprosić choć raz w swoim życiu, chyba musiał to być Caell. – Potrzebuję twojej pomocy.
______
Jakieś przemyślenia? :3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro