XV - Obce powietrze
Theo nigdy nie sądził, że kiedyś ucieszy się na widok cywilizacji. O ile na ogół z całego serca nie znosił tłumów, miast i interakcji międzyludzkich, tym razem w momencie gdy jego uszu dotarły znajome odgłosy toczącego się życia, serce zabiło mu szybciej. I żołądek zaburczał głośniej.
Seth też musiał mieć całkiem dobry słuch, bo od razu rozkazał demonowi się zatrzymać, po czym zeskoczył z jego grzbietu. Theo westchnął w duchu, bo nie uśmiechało mu się iść resztę drogi pieszo, ale posłusznie zsunął się po cielsku potwora za chłopakiem. Kiedy tylko uderzył zesztywniałymi po długiej jeździe nogami w ziemię, Seth włożył do ust dwa palce i wygwizdał krótką opadającą melodię. Demon zmierzył ich dwójkę czarnymi jak pustka ślepiami po raz ostatni, po czym odbiegł w tylko sobie znanym kierunku.
- Do tego miasta chyba jeszcze daleko – skomentował z niechęcią Theo, próbując powoli rozruszać zdrętwiałe nogi.
- Wjeżdżanie do miast na wierzchowcach jest niekulturalne. Robią za dużo zamieszania na ulicach – wyjaśnił Seth, już ruszając w drogę. Theo dogonił go, przewracając oczami. Mało interesowały go zasady savoir-vivre'u, czy tu czy po drugiej stronie.
Tak jak sądził, dotarcie do bram miasta zajęło im co najmniej pół godziny. A kiedy już do nich dotarli, musiał zaktualizować swoje wyobrażenia i nadzieje. Miasta w świecie Seth'a niczym nie przypominały Nowego Jorku. Brama wjazdowa wyrzeźbiona z kamienia w grubym na prawie dwa metry murze skojarzyła się mu bardziej z Piekłem, tyle że uboższym i jeszcze bardziej cofniętym w czasie. Już rozumiał dlaczego Seth posługiwał się mieczem zamiast pistoletem plazmowym, jego ciuchy zapinały się na sznurki zamiast guzików, a jego poczucie moralności zdawało się działać na zasadach sprzed kilku epok.
- Trzeba coś z nimi zrobić – powiedział chłopak, a Theo zrozumiał o czym ten mówi dopiero, kiedy został bez ostrzeżenia pociągnięty za włosy.
- Ał! – oburzył się i odskoczył od Seth'a. – Co niby chcesz z nimi zrobić? Wyrwać je wszystkie?!
Chłopak uniósł na to brew.
- To wyglądałoby jeszcze bardziej podejrzanie niż ten nienaturalny kolor – stwierdził. Na szczęście. – Ale coś musimy z tym zrobić zanim wejdziemy do miasta. – Przez chwilę zdawał się zastanawiać, wpatrując się pustym wzrokiem w dobrze już widoczną bramę zdobioną płaskorzeźbami i inskrypcjami w języku, którego Theo nie znał. W końcu ukucnął, zmierzył zdeptaną mieszankę ziemi i trawy pod ich nogami uważnym spojrzeniem, po czym wyciągnął rękę i zanurzył palce w błocie. Theo przyglądał się jego poczynaniom z obojętnością człowieka, który jest w stanie myśleć tylko o czekającym go niedługo obiedzie, dopóki chłopak nie stanął naprzeciwko niego, a jego umorusana czarną ziemią ręka nie uniosła się podejrzanie wysoko. Kiedy zrozumiał, co ten zamierza zrobić, było już za późno. Seth zamachnął się, celując błotem prosto w jego głowę.
- Aah! – Theo krzyknął. Kulka mazistego, czarnego błota trafiła go w skroń. Gdyby choć trochę się nie uchylił, dostałby prosto w twarz. – Ty pieprzony...! – Nie zdążył dokończyć, zanim Seth złapał go i wtarł mu we włosy kolejną garść ziemi. Walczył jak o życie, ale z Seth'em nie dało się wygrać na siłowanie. Ostatecznie skończył z błotem nie tylko we włosach, ale też na twarzy i rękach. Na koniec chłopak zarzucił mu jeszcze kaptur na głowę.
- Idealnie – stwierdził z czymś na kształt dumy w głosie. – Teraz każdy weźmie cię za żebraka albo niewolnika i nie będzie chciał na ciebie patrzeć.
Theo po raz kolejny przysiągł sobie, że zabije kiedyś gościa. Wcześniej rozważał uduszenie kawałkiem liny lub spalenie na stosie, ale teraz dodał do możliwych opcji utopienie go w błotnistej kałuży.
- Za mną. – Seth odwrócił się w stronę bramy i machnął na niego ręką. – Nie oddalaj się. I nie odzywaj. Jak ktoś będzie czegoś od ciebie chciał, powiedz, że jesteś ze mną.
Theo czuł się, jakby miało go rozsadzić od środka, a obrzydzenie na uczucie błota spływającego mu z włosów po karku nie pomagało, ale głód był teraz jego priorytetem. Chciał tylko wreszcie coś zjeść. Potem mógł pomyśleć nad ucieczką i zemstą.
Wejście do miasta okazało się kolejnym zaskoczeniem. Najwyraźniej nie każdy miał prawo przejść przez kamienną bramę, bo strzegła jej dwójka strażników, ubranych w przylegającą do ciała zbroję. Choć ubranie Seth'a przypominało Theo coś w rodzaju bardziej ozdobnej kolczugi, tej dwójki zdecydowanie nie można było pomylić ze zwykłymi cywilami. Ich napierśniki błyszczały w wątłym świetle czarnego słońca, przecięte skrzyżowanymi ze sobą ciemnymi pasami na broń. Seth podszedł do nich z pewną siebie miną i rękami nonszalancko skrzyżowanymi na piersi.
- Piętno? – lakonicznie spytał jeden ze strażników, wyglądając na raczej znudzonego niż wrogo nastawionego.
Seth podszedł do niego bliżej i zaprezentował mu swój nadgarstek. Theo dostrzegł na nim coś, co faktycznie można by nazwać „piętnem". Przypominający tatuaż wzór otaczał nadgarstek chłopaka. Od zwykłego tatuażu różnił się tym, że wydawał się bardziej zapadnięty, wtopiony w skórę. Zdecydowanie bardziej bolesny.
Kiedy strażnik przyjrzał się wzorowi, na jego twarzy odbiło się coś więcej niż nuda. Dopiero, kiedy mężczyzna klepnął drugiego w ramię i przywołał go ruchem brody, Theo zrozumiał, że emocją, która podniosła obu strażnikom kąciki ust była pogarda.
- Jaki młody panicz ma biznes do załatwienia w naszym mieście? – odezwał się pierwszy z nich. Theo domyślał się po jego uniesionej brwi i skrzyżowanych rękach, że „młody panicz" było tu wypowiedziane z ironią. – I kim, jeśli można spytać, jest panicza towarzysz?
Theo przełknął ślinę, opuszczając głowę, żeby schować twarz w cieniu kaptura.
- To mój niewolnik, nie ma piętna. – Seth nie spuszczał z pewnego siebie tonu.
- Panicza niewolnik? – spytał jeden ze strażników, nie kryjąc niedowierzania dźwięczącego w głosie. Drugi po prostu roześmiał się.
Theo podniósł nieco głowę, żeby rzucić Seth'owi spojrzenie. Na twarzy chłopaka nie można było doszukać się ani cienia zwątpienia. Theo zaczynał się niepokoić. Seth był chyba zbyt dumny, żeby się przed kimś korzyć, ale tu odrobina pokory chyba by się przydała.
- Coś nie tak, dobry panie? – odezwał się chłopak, rzucając strażnikowi prawdziwie zmieszane spojrzenie. – Jest pan może przeciwnikiem niewolnictwa? Nie podejrzewałbym kogoś pana rangi o tak... niekonwencjonalne poglądy. Czy też może czuje pan współczucie wobec Arkeńczyków? Czyżby ktoś z pana krewnych był...
Theo widział jak krew napływa strażnikowi do twarzy w miarę jak słuchał Seth'a.
- Niedorzeczne! – przerwał w końcu chłopakowi groźnym warknięciem. – To Arkeńczyk? – Niemal wypluł słowo, kierując więcej niż poirytowane spojrzenie na Theo.
Seth złapał Theo za nadgarstek i zaciągnął go przed strażnika. Pokazał mężczyźnie jego ubłoconą rękę.
- Ciężko zobaczyć pod tym brudem, ale, jak pan sam widzi, jasna skóra i brak piętna – powiedział Seth, szybko zabierając z powrotem rękę Theo i popychając go za siebie, pewnie nie chcąc, żeby strażnik przyglądał się mu zbyt długo. Ci Arkeńczycy mieli najwyraźniej jaśniejszą skórę, ale Theo podejrzewał, że poza tym daleko im było do ziemsko-nieziemskich mieszańców.
Strażnicy popatrzyli po sobie z nieco niepewnymi minami.
- Skąd, jeśli wolno spytać, zdobył sobie panicz niewolnika? – zapytał jeden z nich z nieco mniej już pogardliwym wyrazem twarzy.
Seth zamrugał, jakby ktoś zadał mu bardzo niemądre pytanie.
- Z północy? – powiedział, jakby kwestionował inteligencję swojego rozmówcy, ale nie chciał dać tego znać wprost.
Strażnik sapnął z frustracją.
- Dobrze wiesz, że... Dobrze panicz wie, że pytam z innych względów.
- Ah tak. – Seth skinął głową, jakby dopiero zrozumiał, co strażnik ma na myśli. – Pyta pan jak to się stało, że stać mnie na niewolnika. Tak się składa, że nie ma powodu mnie nie stać – skończył, uśmiechnął się z taką pewnością siebie, jakiej Theo jeszcze u niego nie widział, po czym podsunął strażnikowi pod nos swój oznaczony nadgarstek po raz drugi. – Proszę przyjrzeć się nieco dokładniej. Pomoże zwrócenie uwagi na rodzinny herb...
Strażnik najpierw otaksował spojrzeniem rękę chłopaka, unosząc brwi, ale po chwili wyraz jego twarzy kompletnie się zmienił. Zbladł. I odsunął się Seth'owi z drogi.
- Życzymy miłego pobytu w Lan Darrel – powiedział, uchylając lekko głowy niemal z szacunkiem. Drugi strażnik wyglądał na zmieszanego, ale poszedł w jego ślady.
Seth ukłonił się obu mężczyznom, złapał Theo za nadgarstek i pociągnął go za sobą przez bramę. Kiedy znaleźli się po drugiej stronie, maska jego pewności siebie nieco opadła. Odetchnął głęboko i przełknął ślinę. Rzucił Theo bardzo, bardzo ostrzegawcze spojrzenie.
- Nie oddalaj się – powiedział. Theo posłuchał, zaczynając wierzyć, że chłodne i dość okrutne nastawienie chłopaka do ludzi nie brało się znikąd. Piętna, niewolnicy, cesarz-tyran... Już ich pierwszy kontakt z mieszkańcami tego świata pełen był napięcia i agresji skrywanej pod nienaturalnie grzecznymi słowami.
- Kim są ci Arkeńczycy? – Theo dogonił Seth'a i odezwał się przyciszonym głosem, rozglądając się jednocześnie po ulicy i chłonąc obcą scenerię.
Droga, po której szli była ledwie pasem udeptanego błota, niczym nie utwardzona lub wybrukowana. Budynki po obu jej stronach wzniesiono z kamienia, w oknach brakowało szyb. Miasto nie wyglądało na zatłoczone, a ludzie, których mijali na zamożnych. Wszyscy nosili dość podobne do siebie, proste stroje, zwykle przewiązane w pasie sznurem lub kawałkiem materiału. Co zwróciło uwagę Theo, wszyscy nosili długie włosy, zwykle zaplatane w warkocze lub po prostu spuszczone na plecy. Seth ani nie ubierał się, ani nie czesał jak oni, ze swoją pseudo-kolczugą i ledwie sięgającą brwi niestarannie obciętą grzywką.
- Lepiej nie poruszać takich tematów przy ludziach – chłopak odszepnął na pytanie, o którym Theo zdążył już prawie zapomnieć.
- Jakich tematów? – spytał. – Niewolnictwa?
Seth pokręcił głową, nie patrząc na niego, tylko nieustannie badając otoczenie uważnym spojrzeniem.
- Wojny – odpowiedział. – Szczególnie tutaj. Ludzie ledwie zdążyli się pozbierać po aneksji Arkaen'u. Rebelianci często przemieszczali się przez morze i atakowali takie nadmorskie miasta jak to. Więc tubylcy nie przepadają za ludźmi z tamtych stron, nawet jeśli większość dzisiejszych niewolników z północy nie brało nigdy udziału w rebelii.
Theo czuł, że potrzebowałby o wiele więcej detali, żeby w pełni zrozumieć sytuację, ale był w stanie wysnuć chociaż jeden wniosek.
- I uznałeś, że to dobry pomysł, żebym udawał jednego z tych ludzi, za którymi tu nie przepadają? Zajebisty plan – powiedział sarkastycznie.
- Bez piętna możesz udawać tylko niewolnika, ewentualnie coś o wiele gorszego. Ciesz się, że jeszcze żyjesz.
Theo może nie powiedziałby, że się cieszy, ale naprawdę zaczynał rozumieć, że życie tutaj nie należało do prostych.
W miarę jak szli ulicą prowadzącą od bramy wjazdowej do, Theo zgadywał, centrum, budynki stawały się wyższe, a ludzie bardziej wymyślnie ubrani. Niektórzy nawet nosili biżuterię, głównie na dłoniach i we włosach – cienkie łańcuszki, kolorowe zaplatane sznureczki, metalowe pierścienie na końcach warkoczy.
- Czemu się nie ubierasz jak oni? – spytał Theo, próbując rozgryźć rolę i pozycję chłopaka w tym świecie.
- Długie włosy i ozdoby są niepraktyczne w walce – wyjaśnił ten logicznie. – A jeśli mówisz o kroju ubrań, to nie jestem stąd.
- O, jak grzecznie odpowiadasz dzisiaj na moje pytania. Masz stresik przez tych strażników? – Theo rzucił mu spod kaptura rozbawione spojrzenie. Seth zdecydowanie wyglądał na znacznie bardziej poddenerwowanego odkąd weszli do miasta. Nie tylko on zresztą, bo ludzie mijający ich na ulicy też rzucali mu nerwowe spojrzenia. Może chodziło o odmienny ubiór, może o to, że szedł w towarzystwie niewolnika-Arkeńczyka.
Theo zobaczył z oddali, że zbliżali się do większej przerwy w budynkach, prawdopodobnie jakiegoś placu. Ludzi też było tu więcej. Domyślił się, że szli w stronę czegoś w rodzaju rynku czy targu i już ślina napłynęła mu do ust. Od ilu to dni już nie jadł?
- Stresik... - Seth powtórzył za nim pod nosem, jakby nie wierzył, że można używać tak idiotycznych słów. A potem, nagle, złapał Theo za łokieć i wciągnął go w boczną uliczkę, którą właśnie mijali. Kiedy tylko się w niej znaleźli, zaczął biec, ciągnąc go za sobą. Theo obejrzał się nerwowo do tyłu, pewny, że ktoś ich ściga. Niczego jednak nie dostrzegł. Biegli przez wąską uliczkę sami.
Nagle Seth znów wybił go z rytmu, popychając go wprost w ścianę budynku ograniczającego jedną stronę zaułku. Theo spodziewał się uderzenia, ale zamiast tego poczuł, że jego ręka, głowa, a wreszcie reszta ciała przenika przez coś delikatnego i jakby lepkiego. Wylądował po drugiej stronie dziwnej iluzji udającej kawałek ciemnego, kamiennego muru, a zaraz po nim zza niematerialnej przesłony wyłonił się Seth.
- Czemu leżysz na ziemi? – spytał, mierząc go z góry oceniającym spojrzeniem.
- Czemu wepchnąłeś mnie w ścianę, która udaje ścianę? – odparował Theo, zbierając się z ziemi i próbując otrzepać spodnie, zanim uświadomił sobie, że ręce dalej ma całe brudne od błota.
- To zamaskowane przejście na targ – wyjaśnił Seth, jakby to było oczywiste.
- Czemu przejście na targ jest zamaskowane? – Theo uniósł brwi i z ciekawości podszedł do iluzorycznego kawałka ściany. – Myślałem, że tamta główna ulica prowadzi do jakiegoś targu.
- Prowadzi – odpowiedział Seth, nie powstrzymując go od prób dotknięcia iluzji. – Ale tam nie kupilibyśmy jedzenia.
- Czemu to brzmi, jakbyśmy szli po jedzenie na jakiś czarny rynek? – parsknął Theo. – I z czego zrobili tą pseudo-ścianę? – Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc w czym zanurza właśnie palce. Nie-materia była ciemna jak otchłań i składała się z cieniutkich nici, przypominających pajęczynę, ale niemożliwych do przerwania, bo ciało przechodziło przez nie jak przez powietrze.
- Z rdzenia – powiedział Seth.
Theo obrócił się w jego stronę, nie mając pojęcia co to znaczy.
- Ta „ściana". Zrobiono ją z ludzkiego rdzenia. – Seth skrzywił się, jakby mówił o czymś niezbyt przyjemnym. – Ważne, że działa idealnie.
- Aha... - Theo nic nie rozumiał. – Jedzenie? – przypomniał sobie o powodzie, dla którego tu byli.
Seth skinął głową i ruszył w głąb budynku, do którego weszli przez iluzoryczną ścianę. Theo poszedł w jego ślady, rozglądając się. Budynek wyglądał na opuszczoną ruderę. Jedyne, czego tu brakowało do klimatu, to pajęczyn, ale to tylko dlatego, że w tym świecie nie było pająków. Ani żadnych innych istot poza ludźmi i demonami.
Zatrzymali się przed zakurzoną klapą w podłodze. Seth pochylił się i otworzył ją, po czym ruchem głowy pokazał mu, że ma ruszać pierwszy. Theo nie miał nic przeciwko. Uklęknął przy klapie, po czym zaczął schodzić w dół po skrzypiącej drabinie. Seth zszedł do piwnicy zaraz za nim, więc nie było szans na ucieczkę. Zresztą, Theo nie miał pojęcia dokąd miałby tu uciekać. Właściwie, nie miał pojęcia gdzie był.
Tak jak powiedział Seth, znajdowali się na targu. Dość zwyczajnym targu, o ile cokolwiek tutaj nowojorczyk mógł nazwać zwyczajnym. Po zejściu z drabiny znaleźli się w najbardziej zatłoczonym miejscu, jakie Theo widział od przejścia na drugą stronę. Ludzie kręcili się wokół niezbyt równo rozstawionych stoisk z warzywami, owocami i... bronią? Z jednej strony połyskujące w półmroku piwnicy ostrza przywodziły na myśl podziemne, nielegalne targi, z drugiej strony kolorowe owoce ułożone w koszach tuż obok stwarzały niemal sielankową atmosferę.
Seth złapał go za rękaw.
- Nie. Oddalaj. Się. – powiedział tak wyraźnie, jak to tylko możliwe.
Theo skinął głową, chociaż był w mniej więcej pięćdziesięciu procentach pewny, że spróbuje wykorzystać ten tłum, żeby zgubić się chłopakowi z oczu. Na razie jednak chciał choć trochę zorientować się w sytuacji.
Kiedy zatopili się z Seth'em w ruchliwym tłumie, Theo uświadomił sobie jedną dziwną rzecz. Jak na chaos, który tu panował i ilość ludzi, cały targ pogrążony był w nienaturalnej ciszy. Kiedy ludzie rozmawiali ze sobą, szeptali.
- Rozumiem, że chcą ukryć, że sprzedają broń, ale... jabłka? – Theo podniósł czerwony owoc, który chyba nie do końca był jabłkiem.
- Odłóż to – Seth skarcił go lodowatym tonem. – Najmocniej przepraszam. To tylko niewychowany niewolnik. – Chłopak zwrócił się do kobiety sprzedającej „jabłka". Theo uniósł brwi, wciąż nieprzyzwyczajony do takiej grzecznej wersji Seth'a, ale posłusznie odłożył owoc na miejsce. Bez zwłoki został odciągnięty od stoiska. – Co ty sobie myślisz, dotykać czyjegoś towaru bez pozwolenia? Zresztą, nie ma sensu kupować takich niepraktycznych zapasów. Potrzebujemy czegoś, co jest pożywne i zabiera jak najmniej miejsca.
Miało to sens, ale żeby tak się emocjonować przez jabłko?
- Owoce są tu drogie czy coś? – spytał Theo, dając się ciągnąć Seth'owi między stoiskami.
Chłopak posłał mu zirytowane spojrzenie.
- Czy to miejsce wygląda ci, jakby sprzedawano tu cokolwiek taniego?
Theo uniósł brwi.
- Tak?
Seth pociągnął go dalej, ewidentnie sfrustrowany jego brakiem wiedzy o tutejszych realiach. Theo lubił go widzieć niezadowolonego. Chłopak powinien właściwie smażyć się w piekle za zabicie go i przywleczenie do tej dziury, gdzie bycie przeciwko niewolnictwu było niekonwencjonalne, a jabłka najwyraźniej kosztowały fortunę.
W końcu zatrzymali się przy jednym ze stoisk. Długowłosy mężczyzna z warkoczem przerzuconym przez ramię siedział przy stoliku zastawionym niezbyt apetycznie wyglądającymi paczuszkami, które skojarzyły się Theo z wojskowymi racjami żywnościowymi, jakie widział w filmach. Seth'a naprawdę nie interesowało nic poza praktyczną stroną jedzenia.
Chłopak zaczął wypytywać sprzedawcę o jego towary, natomiast Theo zaczął się ukradkiem rozglądać. W końcu sprzedawali tu broń.
- Ile? – Seth nieco podniósł głos z wyraźnie dźwięczącym w nim niedowierzaniem. Westchnął. – Ceny rosną o wiele za szybko – niemal jęknął.
Sprzedawca rozłożył ręce i odchylił się na oparcie swojego siedzenia.
- Sytuacja z Arkaen'em się uspokoiła, to jego świątobliwości zaczęło się nudzić – powiedział.
Seth wziął niespokojny oddech.
- Co znowu? – spytał z napięciem.
Theo zlokalizował najbliższe stoisko z bronią, ale na razie obserwował Seth'a.
- Palą. – Sprzedawca westchnął. – Wszystko palą. Co tylko znajdą. Ciekawe czasy się zbliżają.
- Ciekawe czasy... - Seth'owi drgnął kącik ust. – Ładny eufemizm z pana strony.
Sprzedawca uśmiechnął się gorzko.
- Ciekawe czasy zawsze można przeczekać. Lato już za pasem – powiedział. Theo nie bardzo rozumiał co do czego miały tu pory roku, ale Seth zdawał się rozumieć jakąś aluzję płynącą ze słów mężczyzny.
- Jego świątobliwość może być okrutnym człowiekiem, ale jeszcze nie przewyższył słońca – powiedział. Teraz Theo już całkiem zgubił wątek.
- Mówi panicz z doświadczenia? – Sprzedawca zmierzył Seth'a wiele mówiącym spojrzeniem, które nie mówiło nic niestety Theo.
A potem stało się coś niemożliwego. Z ust Seth'a, które zwykle były zaciśnięte w wąską kreskę lub wykrzywione w złości, wydobył się krótki, ale wyraźny, śmiech. To był pierwszy raz, kiedy Theo widział go takiego. Tyle że Seth nie wyglądał właściwie na rozbawionego, a przynajmniej nie w ten zwyczajny, radosny sposób. Był to gorzki śmiech kogoś pogodzonego z rzeczywistością, ale wciąż uważającego okoliczności za niedorzeczne.
- Może mi pan wierzyć, że znalazłem się w życiu nieprzyjemnie blisko obu i wciąż uważam, iż nasz Pan nie jest najbardziej bezlitosną siłą na tym świecie, choć wiem, że pała ku temu ambicją – powiedział Seth, nie opuszczając jednego kącika ust.
Sprzedawca przyjrzał się Seth'owi z nieco większą niż wcześniej dozą szacunku. Pokiwał głową.
- Taki młody, a tak doświadczony. Niełatwy musiał być panicza los. Nie będę pytał. Za dwutygodniowe zapasy należy się sto igieł. Chyba, że ma panicz coś bardziej wartościowego na wymianę.
Seth skinął głową i sięgnął do kieszeni spodni. Theo zdziwił się, kiedy rozpoznał niewielki przedmiot w jego ręce.
Mała buteleczka wypełniona krwią. Oczy sprzedawcy niemal zabłysły na ten widok.
- Wystarczy? – Seth uniósł brew pytająco, ale nie wyglądał, jakby martwił się odmową.
Sprzedawca skłonił głowę.
- Produkty z importu zawsze w cenie – powiedział. – Nie pochwalam tego, co panicz robi, ale cóż, nasze pokolenie doczekało się zbyt ciekawych czasów. Zbyt ciekawych.
Seth i mężczyzna zajęli się wymienianiem swoich drogocennych towarów, a Theo, uznając, że nie nadarzy mu się lepsza okazja, zaczął stawiać jak najcichsze kroki w tył. Kiedy zauważył, że Seth naprawdę nie patrzy w jego stronę, rozproszony zakupami, obrócił się na pięcie i zaczął przepychać między ludźmi.
Udało mu się dotrzeć do stoiska z bronią, które wcześniej wypatrzył. Podejrzewał, że Seth w końcu go znajdzie, a jeśli nie to zrobi to ktoś inny, biorąc go za niewolnika, i cholera wie co z nim zrobi, ale jeśli udałoby mu się zdobyć choćby nóż, wreszcie przestałby być tak żałośnie bezbronny.
Zatrzymał się w pewnej odległości od wystawy mieczy i sztyletów, zastanawiając się jak to zrobić. Broń, którą sprzedawali przy tym stoisku nie była wysokiej jakości. Klingi krótkich, wąskich mieczy były wyszczerbione rdzą, noże wyglądały na tępe. Theo nigdy jednak nie był wybredny, co do broni. Jeśli tylko coś miało ostry koniec i leżało w jego zasięgu, nadawało się jego zdaniem do walki. Jedynym jego problemem był brak pieniędzy.
Namyślał się przez chwilę, po czym doszedł do wniosku, że nie ma nic do stracenia. Rozejrzał się, znalazł cel, po czym wszedł z impetem w idącego szybszym krokiem mężczyznę. Przesadził z reakcją i upadł na ziemię.
- Najmocniej przepraszam! – Skulił się na brudnej podłodze jak na niewolnika przystało. Mężczyzna, na którego wpadł nic nie odpowiedział. Syknął tylko z irytacją i, mijając go, wymierzył mu kopniaka.
Parę ludzi obrzuciło skulonego na ziemi niewolnika krótkimi spojrzeniami, ale nikt ani nie próbował mu pomóc, ani utrudnić mu życia. Wszyscy przechodzili koło niego zupełnie obojętnie. Idealnie.
Theo zebrał się z zakurzonej ziemi na czworaki i zaczął kierować do celu. W pośpiechu, chaosie i obojętności, ludzie kompletnie nie zwracali na niego uwagi, kiedy przeczołgał się dokładnie pod niewielki stolik, na którym rozłożono przyrdzewiałą broń. Właściciel stoiska chyba chciał nadrobić kiepską jakość swojego towaru wystrojem, więc miecze i noże spoczywały równo poukładane na zdobionej płachcie materiału spływającego na ziemię. Idealnie. Theo mógł wykorzystać okazję, chowając się za przesłoną.
Kiedy usłyszał, jak sprzedawca wdaje się w nieco ostrą dyskusję na temat cen z klientem, powoli wystawił rękę zza materiału. Modląc się w duchu do nikogo w szczególności, żeby sprzedawca faktycznie był tak zaaferowany targowaniem się na jakiego brzmiał, zaczął macać palcami blisko brzegu stolika. Kiedy tylko natrafił na coś, co przypominało w dotyku rękojeść, zaczął powoli, ostrożnie zsuwać broń z blatu. Miał nadzieję, że trafił na nóż, który znacznie łatwiej dałby radę ściągnąć ze stoiska i ukryć, ale w trakcie swoich ryzykownych manewrów zorientował się, że jednak to, co trzymał w ręce było mieczem. Pocąc się z nerwów, ale nie zamierzając odpuścić, zaryzykował i jednym szybkim ruchem zdjął broń ze stolika i schował rękę pod materiałem. Znieruchomiał, nasłuchując.
- Pięćdziesiąt igieł za tępy sztylet to zdzierstwo, dobry panie! Nikt od pana nic nie kupi, kiedy jedzenie drożeje z dnia na dzień! – kłóciła się dalej klientka.
- A z czego pani sobie wyobraża, że ja mam się utrzymać?! Ceny jedzenia idą w górę, więc wszystko idzie w górę! Jak się pani nie podoba, proszę próbować szczęścia na górnym rynku! – emocjonował się sprzedawca.
Theo odetchnął z ulgą. Potem przyjrzał się swojej zdobyczy.
Miecz był krótki i zardzewiały. Zaczynał się prostą rękojeścią i miał dość tępe ostrze. Jeśli chodziło o dobre strony, był lekki. W kwestii bardziej dyskusyjnych zalet, drobne rowki liter wyrytych na uchwycie wypełnione były zaschniętą krwią. Albo nikt nie zadał sobie trudu, żeby wyczyścić broń zanim postanowił ją sprzedać, albo wgłębienia były zbyt głębokie, żeby wypłukać z nich brud. Tak czy tak, w końcu miał broń.
Zaciskając palce na rękojeści i czując ciężar miecza w ręce, pomyślał, że dawno nie czuł się szczęśliwszy. Nie mógł jednak napawać się swoim zadowoleniem zbyt długo, bo miał jeszcze parę spraw do załatwienia. Po pierwsze, musiał się niepostrzeżenie wydostać spod stoiska. To akurat poszło gładko, bo sprzedawca i jego klientka byli już o krok od przejścia od słów do rękoczynów, wciąż jednak zwracając się do siebie per „pan", per „pani", i kompletnie nie zwracali uwagi na otoczenie.
Udało mu się zatopić w tłumie i schować nową zdobycz pod płaszczem pożyczonym od Seth'a. Teraz tylko musiał ukraść choć trochę jedzenia, wydostać się stąd, wydostać się z tego miasta, wrócić jakimś sposobem nad morze i odnaleźć przejście do swojego świata. Potem jeszcze tylko trafić z końca świata do Piekła i to by było na tyle. Tylko tyle...
No, w każdym razie nie było sensu zastanawiać się nad szansami powodzenia, kiedy jedyną alternatywą było pozwolić Seth'owi zaciągnąć się do stolicy i zdać na łaskę gościa, o którym chłopak mówił, że „ma ambicję stać się najbardziej niemiłosierną siłą na tym świecie". Lub coś podobnego. O ile „nasz Pan" i „jego świątobliwość" był tym chujem-cesarzem, o którym Seth wcześniej mu mówił. Theo nie był pewny czy mieszkańcy tego świata kochali swojego władcę, nienawidzili go, czy zwyczajnie się go bali. Był też ciekawy, co mieli na myśli, kiedy mówili, że ten ma zamiar wszystko „spalić". Brzmiało złowieszczo, ale jaki sens miało dla jakiegokolwiek monarchy palić cokolwiek na jego własnym terytorium? Może była to jakaś metafora.
Pogrążony w myślach, ale wciąż czujny, Theo natychmiast zesztywniał, kiedy po raz pierwszy ktoś w tym miejscu zwrócił na niego uwagę.
- Co tu, na moją skalaną krew, robi pieprzony niewolnik? – zawołał młody chłopak, siedzący niechlujnie na jednym ze stolików.
Theo zamarł, nie wiedząc jak zareagować. Wszyscy do tej pory go ignorowali, niezbyt przejęci jego obecnością czy losem. Ten szczyl jednak, wyglądający na ledwie starszego od niego, przewiercał go wzrokiem na wylot, celując w niego czubkiem noża z odległości paru metrów. Wszyscy w pobliżu zwrócili na niego uwagę. Ktoś syknął na chłopaka, żeby ściszył głos, ale niektórzy skierowali wzrok w stronę Theo. Jakby dopiero teraz uświadomili sobie, że chyba faktycznie nie powinno go tu być, wyrazy ich twarzy zmieniły się z obojętnych i poirytowanych na bardziej wrogie. Zajebiście, znalezienie się w centrum uwagi było dokładnie tym czego potrzebował... Jeśli Seth miał problem ze znalezieniem go, głośny szczyl właśnie go wyręczył.
- Pieprzony Arkeńczyk – splunął chłopak z nożem. – Jak się tu dostałeś? Jesteś szpiegiem? A może jednym z nas? Co się stało, myślałem, że wasza cudowna nacja nie ma problemów z zachowaniem czystości, huh?
Theo rozejrzał się w poszukiwaniu dróg ucieczki, ale nie umknęło to uwadze szczyla. Chłopak zaraz znalazł się przy nim, przystawiając mu nóż do gardła.
Wow. Był bardziej wkurwiający niż Seth. Seth chociaż wiedział jak poprawnie trzymać nóż.
Było już trochę za późno, żeby sięgnąć po miecz schowany pod płaszczem. Zresztą, Theo nie chciał stracić swojego cennego nabytku, gdyby walka nie poszła po jego myśli. Może idiota, który przystawiał mu nóż do gardła znudzi się, kiedy wyrzuci z siebie jeszcze parę obelg.
- Narriah! – Theo nie spodziewał się ratunku, ale rzeczywistość go zaskoczyła. – Nasz targ jest zabezpieczony lepiej niż Wiszący Rynek w stolicy – odezwała się z tłumu dziewczyna wyglądająca na dwadzieścia kilka lat. – Skoro dzieciak tutaj wszedł – wskazała palcem Theo – to znaczy, że ma prawo tu być. Skalany, Arkeńczyk i do tego niewolnik? Mogę tylko współczuć dzieciakowi i życzyć mu powodzenia.
Część ludzi zgodziło się z nią pomrukami aprobaty. Theo niewiele z tego rozumiał, ale skinął dziewczynie głową w podziękowaniu, na tyle, na ile mógł z nożem na gardle. Na szczęście ostrze chłopaka było tak samo tępe jak jego miecz.
Narriah wciąż wbijał w niego nienawistne spojrzenie.
- Współczuć dzieciakowi? – powtórzył słowa dziewczyny z kpiną i podniósł podbródek Theo końcem noża. Ten zmrużył oczy z chłodną furią. Narriah przypominał mu te popieprzone dzieciaki z jego szkoły, które utrudniały mu życie absolutnie bez powodu. – Gdyby nie wojna z Arkaen'em, nasze ziemie nie płonęłyby teraz hektarami!
Theo nie miał pojęcia czy to prawda, ale parę osób z tłumu ciekawskich parsknęło na słowa chłopaka z rozbawieniem.
- Poważnie myślisz, że to oni ją zabili? – odezwała się znów ta sama dziewczyna. – Narriah, widzisz, co jego świątobliwość teraz robi i naprawdę wierzysz w jego wersję? Myślisz, że morderstwo i zrzucenie winy na obcy kraj to coś, do czego nie byłby zdolny? Poza tym, za jej rządów też nie było idealnie.
Narriah zdawał się nie słuchać. Theo znał takich ludzi, jak on. Chciał po prostu wyładować złość, nieważne na kim. Przypadkowy niewolnik z wrogiego kraju nadawał się idealnie.
- Ja zwyczajnie nie jestem tak optymistycznie nastwiony do tego przeklętego świata jak ty, Pari. – Narriah zbliżył się do Theo o jeszcze jeden krok i docisnął mu ostrze do skóry aż pokazała się krew. – Mówisz, że skoro udało mu się tu wejść, to jest jednym z nas? Ja bym wolał sprawdzić tą hipotezę. – Na ustach chłopaka pojawił się szeroki, złowieszczy uśmiech. – Jeśli wykrwawi się na śmierć, przyznam ci rację. Jeśli nie... zgaduję, że pomożesz mi go zabić?
Pari przewróciła oczami. Oczywiście, rozumowanie Narriah było mało sensowne. W obu scenariuszach Theo kończył martwy. Szczyl nie wiedział tylko, że jego wcale nie tak łatwo było zabić. Nikt tu nie miał pojęcia, że właściwie rozmawiają z duchem. No, powiedzmy, że rozmawiają. Theo podczas całej tej dramatycznej sprzeczki, w której był centrum, nie odezwał się jeszcze ani słowem.
- Zobaczmy, w jaki sposób wykrwawiają się Arkeńscy szpiedzy – powiedział Narriah, cofając ostrze noża, prawdopodobnie, żeby się zamachnąć. Zanim Pari lub ktokolwiek ze zgromadzonego tłumu nieznajomych zdążył zareagować, dzierżącą broń rękę chłopaka zatrzymał błyskawiczny, szybki i bezbłędnie skuteczny chwyt na nadgarstku.
Theo, niestety, zamiast poczuć ulgę, jęknął w duchu. Wiedział, że prędzej czy później go znajdzie, ale nawet z nożem na gardle wciąż miał nadzieję, że to mógł być jego dobry dzień. Seth podeptał jego marzenia, pojawiając się w samą porę, żeby wybawić go z opresji. Czy raczej zabrać spod ostrza Narriah to, co należało do niego.
- Mówiłem ci, żebyś się nie oddalał – zwrócił się do Theo lodowatym tonem. Theo jedynie wzruszył ramionami, niepocieszony, że jego plan ucieczki spalił na panewce.
Narriah przeniósł swoje rozwścieczone spojrzenie na Seth'a.
- A ty to kto? – warknął. – Wstawiasz się za szpiegiem?
Seth, wciąż ściskając nadgarstek chłopaka w zdecydowanie bolesnym uścisku, uniósł brew i zmierzył swojego rozmówcę pogardliwym spojrzeniem.
- Szpiegiem? – powtórzył. – To mój niewolnik.
Na te słowa Narriah wybuchnął śmiechem.
- Wyglądasz jakby demon próbował utopić cię w błocie, ale stać cię na niewolnika? Kim panicz jest, wasza wysokość?
Narriah miał trochę racji. Po kilkudniowej podróży, która zaczęła się od kąpieli w morzu, a skończyła na wcieraniu Theo błota we włosy, Seth nie prezentował się najlepiej. Był nie tylko brudny i potargany, ale miał też cienie pod oczami i zdawał się napięty z nerwów jak struna.
- Kim jestem to nie panicza sprawa – odezwał się i w końcu puścił rękę chłopaka. – Ważne jest to, że nie ma panicz prawa niszczyć mojej własności.
Narriah zmrużył oczy.
- Za kogo się masz—
- Narriah! – Pari złapała szczyla za rękaw i odciągnęła od Seth'a. – Zastanów się czasem co mówisz... Ma piętno...
Theo nie zwrócił wcześniej uwagi, kiedy Narriah przystawiał mu nóż do gardła, ale faktycznie, w przeciwieństwie do Seth'a, jego nadgarstka nie oplatał tatuaż. I nie tylko jego. Nie mógł być pewny, co do wszystkich, ale wyraźnie widział, że wśród zgromadzonego tłumku ludzi nie było osób noszących podobny znak do Seth'a.
- To może być przypadek, może jeszcze go nie złapali, ale... nie sądzę – dodała cicho Pari, patrząc na Seth'a z pewną dozą niepokoju.
Chłopak odpowiedział na jej spojrzenie mrugnięciem dezorientacji i zmarszczeniem brwi.
- Piętno? – zdziwił się. Zerknął na swój nadgarstek. – A co się stało z waszymi?
Pari również spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Nie słyszał panicz? O najnowszym dekrecie jego świątobliwości?
- O paleniu ziem? – spytał Seth.
Pari pokręciła głową ze smutkiem. Potem podniosła rękę i zaprezentowała swój nadgarstek.
- Od Przesilenia Zwrotnego wydano nowe rozporządzenie – powiedziała, a Seth, choć zachował pokerową minę, zbladł. – Usuwają nasze piętna. Pozwalają je zachować tylko Łowcom.
Seth wbijał nieobecny wzrok w nieoznakowaną rękę dziewczyny, jakby nie do końca docierały do niego jej słowa.
Narriah wydał z siebie głośne westchnienie.
- Może trzeba by się przebranżowić? – powiedział na głos. Większość ludzi go zignorowała, ale Seth posłał mu lodowate spojrzenie.
- Bycie Łowcą to nie coś, co się wybiera – powiedział tonem, którego Theo jeszcze u niego nie słyszał. Była w nim złość, doza rezygnacji, ale przede wszystkim... ból. Zacisnął usta, jakby powstrzymywał jakieś słowa. Przesunął wzrokiem po tłumku zgromadzonych, trzymających się od niego na pewien dystans. Dopiero wtedy, kiedy Theo podążył za wzrokiem chłopaka, rzuciło mu się coś w oczy. Ci ludzie... wszyscy zgromadzeni na tym chaotycznym, ale w gruncie rzeczy niewielkim targu nie wyglądali na zamożnych. Większość nosiła proste ubrania, jeszcze prostsze i zdecydowanie bardziej zużyte niż ludzie, których mijał z Seth'em tuż po wejściu do miasta. Do tego nie dało się uświadczyć tu nikogo, kto miałby na sobie choć gram zbędnego tłuszczu. Niektórzy wyglądali wręcz na wychudzonych. I nie było ich zbyt wielu. Choć targ wydawał się zatłoczony, była to bardziej wina jego rozmiaru niż ilości ludzi.
Brak piętna. Pari unosząca swój gładki nadgarstek wyglądała na zrezygnowaną. Słowo „piętno" nie kojarzyło się Theo dobrze, ale w tym świecie jego brak musiał być o wiele gorszy. Strażnicy pytali Seth'a o pokazanie go przed wejściem do miasta. Niewolnicy nie byli oznaczani. Skoro niewolnicy nie nosili piętna, kim byli ci wszyscy ludzie na targu, którym je usunięto?
- Półświat... jest jakąś opcją – odezwał się Seth z dozą zawahania.
Pari pokręciła głową bez entuzjazmu.
- Jaki jest sens wybierać między życiem wśród wrogów w jednym miejscu lub drugim dla minimalnej szansy, że pożyjesz dłużej niż rok? – spytała. – Zresztą, masowa emigracja nie wchodzi w grę. Myślę, że nawet w nas tli się jakaś iskra patriotyzmu. – Zaśmiała się sucho. – W końcu nawet jeśli wszystko spłonie, wciąż lepiej wdychać własny popiół niż dławić się obcym powietrzem, nie prawda?
Seth milczał przez chwilę. W końcu złapał Theo za rękaw i pociągnął za sobą w stronę wyjścia z targu. Nie zatrzymując się, ani nie odwracając, rzucił jeszcze na odchodnym:
- Dla naszego rodzaju wyższe wartości jak patriotyzm są poza zasięgiem. Jeśli dobrze sobie tego pani nie uświadomi, obawiam się, że możemy się już nigdy nie spotkać.
Pari odkrzyknęła do niego odpowiedź, ale Seth nie zareagował.
- Jestem starsza od panicza! Jak na razie patriotyzm jeszcze mnie nie zabił!
Dotarli z Seth'em pod drabinę, którą schodzili na targ i zaczęli się po niej wspinać. Chociaż chłopak nie odpowiedział dziewczynie, Theo usłyszał jak mówi do siebie pod nosem.
- Dopiero doczekaliśmy się ciekawych czasów...
Theo zwątpił w swoją inteligencję, kiedy z ogromnym opóźnieniem uświadomił sobie, co te słowa oznaczały. Druga wojna światowa też była jednym z najciekawszych okresów w historii, prawda?
***
Poczuł szczypanie oczu, kiedy wziął do ust pierwszy kęs. Pozbawiona koloru i smaku zbita kostka bliżej nieokreślonej substancji, którą Seth kupił na targu była najlepszą rzeczą jaka spotkała go od porwania. Słodka morska woda ze szklanej butelki spływała w dół jego wyschniętego gardła, niemal przeganiając z głowy myśli o ucieczce. Pomyślał teraz, że życie prymitywnych ludzi w przeszłości, które sprowadzało się do przetrwania, jedzenia i picia mogło nie być wcale takie najgorsze.
- Marnotrawstwo. – Seth zmierzył go nieprzychylnym wzrokiem, sam przeżuwając mdłą rację żywnościową.
Szli jakąś poboczną uliczką Lan Darrel w nieznanym Theo kierunku, ale chłopak wcale nie przejmował się celem spaceru. Z jedzeniem w ustach, butelką wody w ręce i brakiem palących skórę promieni ziemskiego słońca, Theo był w tym momencie szczęśliwy.
- Jedzenie to marnotrawstwo? Co dla ciebie nie jest marnotrawstwem? – fuknął na chłopaka przerywającego jego idealny sielankowy spacer swoimi idiotycznymi komentarzami.
- Nie musisz jeść, żeby przeżyć – odpowiedział chłodno Seth, biorąc kolejny kęs jedzenia.
- Ty musisz – potwierdził wprost Theo, rozumiejąc już, że chłopak nie robił nigdy nic ponad konieczność. Gdyby nie musiał jeść, nie robiłby tego. – Ale wasz kraj ma problemy z żywnością. Przez wojnę? – Nie był pewny czy dobrze rozumiał całą sytuację. Seth pokręcił głową. – Więc czemu? – dopytywał Theo, ciekawy odkąd zauważył problemy z niedożywieniem ludzi na targu. – Macie jakieś susze? Szkodniki tu nie istnieją... Kiepskie gleby? – Seth pokręcił głową po raz kolejny. – To czemu?
- Bez powodu.
Theo zmarszczył brwi. Wyraz twarzy Seth'a był poważny.
- Zatrzymamy się na noc – zmienił temat.
Huh?
Na noc?
Theo zapomniał o problemach z żywnością.
- Na noc? – Wytrzeszczył oczy. – W sensie... w hotelu? Na noc? W łóżku? Jak ludzie??
Seth popatrzył na niego z dezaprobatą.
- Jesteś taki miękki...
- Miękkie to będzie łóżko! W którym będę spał! Jak człowiek! – Theo znów poczuł jak do oczu niemal napływają mu łzy. Czy ten dzień mógł skończyć się lepiej?
Mógł się skończyć jego ucieczką na przykład. Ale czy wtedy przespałby się w prawdziwym łóżku jeszcze tej nocy? Czego się nie poświęcało dla wygody po trzech nocach pod rząd spędzonych przywiązanym do drzewa? W tej chwili nawet życie nie wydawało się zbyt wysoką ceną za względnie przyzwoity materac.
W drodze do miejsca, w którym mieli się zatrzymać, dojedli swoje bardzo pożywne i piekielnie niesmaczne posiłki, uzupełniając też płyny. Wreszcie najedzony i nie myślący ciągle tylko o palącym z pragnienia gardle, Theo zaczął zastanawiać się, kiedy zaskoczyć Seth'a mieczem. Chłopak szedł krok przed nim. Mógłby wyciągnąć broń i zamachnąć się na niego od tyłu...
- To tu.
Zatrzymali się przed niskim, ale nie najgorzej wyglądającym budynkiem. Weszli do środka i od razu przywitał ich podejrzliwy wzrok młodo wyglądającego mężczyzny za ladą w holu. Miejsce przypominało w pewnym sensie zwyczajny hotel, ale nie było szans uświadczyć tu szczątków nowocześniejszej technologii. Wzrok, znudzony błądzeniem po prostym wnętrzu, kierował się naturalnie w stronę jedynej osoby w pomieszczeniu.
- Witam panicza – odezwał się mężczyzna. Wyglądał na zamożniejszego od ludzi na targu. Nosił nieco strojniejsze ubrania, a w jego włosach błyszczał pojedynczy łańcuszek, przecinający też czoło.
- Dobrego obrotu – przywitał się Seth, skłaniając lekko głowę.
Mimo tej wymiany uprzejmych słów, dwójka patrzyła na siebie nieufnie.
Seth skinął na Theo, żeby się nie oddalał i podszedł do lady.
- Nie jest panicz z naszych stron, dobrze zgaduję? – zagaił pracownik. Mimo neutralności pytania, jego wzrok wymierzony w Seth'a był świdrujący. Na Theo w ogóle nie zwracał uwagi. – Ze stolicy... może? Czego panicz poszukuje tak daleko od domu?
Theo widział wyraźnie po minie Seth'a, że irytowała go dociekliwość faceta. Bez słowa włożył rękę do kieszeni spodni, po czym sypnął na ladę kilka podłużnych, błyszczących przedmiotów. Theo natychmiast skojarzył kształt z nazwą tutejszej waluty – „igieł".
- Jedna noc, jeden pokój, dwa łóżka – Seth odezwał się lakonicznie.
Huh. To było ciekawe. Ledwie kilka „igieł" za dwuosobowy pokój. Sto igieł za trochę jedzenia na targu, jeśli dobrze pamiętał. Seth miał rację, kiedy mówił, że nic w tamtym miejscu nie było tanie.
Pracownikowi wyraźnie nie spodobała się postawa Seth'a, który kompletnie zignorował jego wścibskie pytania.
- Mogę zobaczyć piętno panicza? Obawiam się, że bez tego nie będę mógł panicza obsłużyć.
Seth, nic nie mówiąc, wyciągnął nadgarstek w stronę mężczyzny. Theo mógł zaobserwować gamę zmieniających się emocji na twarzy pracownika. Zaskoczenie. Unosząca kąciki ust pogarda. Zawahanie. Szok. Minimalna doza szacunku.
Bez słowa, mężczyzna zebrał rozsypane na ladzie pieniądze, po czym podał Seth'owi jeden z wiszących na ścianie kluczy.
- Życzę paniczowi dobrej nocy – powiedział, niezbyt uprzejmym tonem, ale powiedział. Seth nie silił się na uprzejmość. Za to Theo zmęczył się trochę byciem ignorowanym. Nie lubił być w centrum uwagi, ale jeszcze nigdy nikt nie potraktował go, jakby zupełnie nie istniał.
- Dobrej nocy – powiedział do faceta, powtarzając jego słowa w jego języku, żeby uniknąć podejrzeń. Mężczyzna drgnął i wbił w niego zaskoczony wzrok. Zawahał się, po czym skinął mu krótko głową.
Theo dogonił Seth'a wchodzącego po schodach i rzucającego mu przez ramię poirytowane spojrzenie.
- Ale wy wszyscy jesteście – Theo popatrzył na niego przez zmrużone powieki – w chuj niewychowani.
***
Niewychowani. W cholerę.
Seth wyciągnął swoją linę do powożenia demonów i przywiązywania ludzi do drzew z kieszeni, po czym popchnął Theo na jedno z łóżek bez ostrzeżenia. Pokój był prosty, ale całkiem porządny, niestety Theo nie zdążył nawet się mu przyjrzeć, zanim świat przewrócił mu się do góry nogami i wylądował plecami na łóżku. Gdyby Seth nie był Seth'em, ale na przykład Noah, scenariusz, który zaczynał się od rzucenia go na łóżko mógłby skończyć się całkiem ciekawie. Niestety w tej sytuacji, nie było w tym nic seksownego.
Theo wylądował na łóżku i zerwał się zaraz do siadu, wkurzony. Seth jednak oparł się jednym kolanem o materac i siłą zmusił go do położenia głowy na poduszce. I znów, mogłoby to być całkiem seksowne, gdyby Theo był w nieco innym towarzystwie.
- Co robisz? – wkurzył się, zaplatając ręce na klatce piersiowej i mierząc Seth'a nienawistnym wzrokiem od dołu.
- Możesz dzisiaj spać w łóżku, ale to nie znaczy, że pozwolę ci poderżnąć mi w nocy gardło – wyjaśnił chłopak. Złapał jedną rękę Theo i uniósł ją nad jego głowę, przyszpilając mu nadgarstek do materaca tuż obok ramy łóżka. Złapał za linę i przywiązał jego prawą rękę do mebla. Potem złapał za drugą i zrobił to samo.
Gdyby tylko Seth był Noah! Albo Caell'em... nie. W przypadku Caell'a, to chyba on wolałby przywiązać mu ręce do łóżka. Ciężko byłoby wyobrazić sobie tego niskiego dzieciaka w różowych włosach w odwrotnej sytuacji...
- Eh? Czemu się uśmiechasz? – Seth skończył unieruchamiać mu lewą rękę nad głową i patrzył teraz na niego z podejrzliwym wyrazem twarzy.
Theo spojrzał na niego, pochylonego nad nim tak blisko i kompletnie nie zauważającego żadnego podtekstu w tej dziwnej sytuacji. Chłopak był z jednej strony mordercą, z drugiej kompletnym prawiczkiem. Śmieszna myśl. Te rzeczy jakoś nie szły ze sobą w parze w głowie Theo. Sam nigdy tego nie robił, ale jego myśli były czasem lata świetlne od czystości i niewinności. Seth był pod tym względem w stu procentach świętym.
- Jak ci się podobało całowanie mnie, wtedy na murze? – zagaił, tak w ramach zemsty za zniszczenie jego nadziei na całkowicie wygodną noc w łóżku. Materac oczywiście i tak był milion razy lepszy od pnia drzewa, ale ręce wciąż będą go bolały następnego dnia.
Seth całkowicie zamarł na jego pytanie.
- Ha? – wydobyło się jedynie z jego ust.
Theo spuścił zaczepnie wzrok na jego usta, żeby zaraz spojrzeć mu z rozbawieniem w oczy.
- Nie pamiętasz? Wtedy, kiedy próbowałeś mnie otruć...
Seth patrzył na niego jeszcze chwilę z niezrozumieniem, aż w końcu jego twarz rozświetliła się w olśnieniu. Potem się skrzywił. Prawie przestraszył. I odsunął na krawędź łóżka ze zniesmaczonym wyrazem twarzy.
Theo lubił wkurzać chłopaka, ale nie powiedział tego bez powodu. Pod płaszczem wciąż miał przywiązany do pasa swój nowy miecz. Swoją jedyną nadzieję. Chciał, żeby Seth odsunął się od niego jak najszybciej, zanim zauważy, że coś jest nie tak. I chyba odniósł sukces.
Seth patrzył na niego przez jakiś czas z tym zniesmaczonym wyrazem twarzy, ale nie wstał jednak z łóżka.
- Nie rozumiesz – odezwał się w pewnym momencie. Theo uniósł brew i chłopak kontynuował. – Twój świat nie jest podobny do mojego.
Theo przewrócił oczami.
- Rozumiem tyle. Żyjecie w jakiejś cholernej prehistorii, robicie sobie niewolników z ludzi, którzy przegrali z wami wojnę i macie jakiś dziwny system kastowy, czy cholera wie co. I co z tego? – Szczerze mówiąc, nie obchodził go ten świat. Nic go nie obchodziło. Chciał tylko wrócić do domu. – No i na pewno nie ma to nic wspólnego z bzykaniem. Czy raczej z faktem, że nie lubicie się bzykać. Ani nawet o tym myśleć – dodał, patrząc znów na chłopaka, siedzącego na krawędzi łóżka, żeby go przypadkiem nie dotknąć, z rozbawieniem. Co mu pozostawało tu poza humorem?
Seth pokręcił głową z nieco nie pasującą do zaczepnego tonu Theo powagą.
- Nie rozumiesz – powtórzył. – To, o czym mówisz... - Westchnął. – To zupełnie inny świat. Nie rozumiesz nawet koncepcji grzechu.
Theo zamrugał.
- Grzechu? – To było bez sensu. – Jakiego grzechu? Podobno wasi bogowie umarli.
Seth'owi drgnął kącik ust.
- Bogowie żyją dalej w swoich potomkach – odpowiedział.
- W tym waszym cesarzu, którego nazwałeś chujem?
- Ty go tak nazwałeś... - Seth wbijał nieobecny wzrok w swój wzór oplatający nadgarstek. – Jego świątobliwość. Oczywiście, że jest potomkiem bogów. Jak inaczej los mógłby podarować mu tron?
Theo słyszał w jego głosie silną nutę sarkazmu.
- Nie znosisz gościa – powiedział. – Z tego co rozumiem mówisz, że wierzysz w coś takiego jak grzech, bo chociaż twoi bogowie umarli, ich potomkowie dalej żyją, co? Ale nienawidzisz tego ich potomka. To idiotyczne.
Seth chwilę się namyślał.
- Z tego co wiem o twoim świecie, wasz bóg nie żyje wśród reszty ludzi. Wasz bóg jest stworzycielem, który pozwolił światu biec swoimi torami. Władzę na Ziemi sprawują ludzie. W Półświecie aniołowie. Ale nasi bogowie nie byli nigdy oddaleni od swojego stworzenia. Od początku czasu żyli wśród ludzi i sprawowali władzę. Dlatego w twoim świecie grzech to abstrakcja, a w moim prawo.
Theo milczał przez chwilę, rozważając zaskakująco poważne słowa Seth'a. Była w nich jakaś logika, ale prawda była taka, że jego nie obchodziły takie rzeczy, jak bogowie, grzechy czy prawo. Zawsze po prostu robił to, co uważał za sensowne, kierując się własną logiką i instynktem, nie jakimiś zasadami narzuconymi mu przez innych. Noszenie broni w Nowym Yorku było zakazane, ale on nie miał zamiaru być tak podatnym na atak, więc znalazł sposób na to, żeby nie rozstawać się ze swoim nożem. Był taki, odkąd pamiętał.
- Czyli mówisz, że bzykanie się jest tu nielegalne? – podsumował.
Seth zmrużył oczy na jego dobór słów, ale skinął głową.
Bez sensu. Theo rozumiał poniekąd potrzebę kontroli populacji w świecie, który powoli znika w Pustce, ale to chyba była przesada. Nie wystarczyłoby nałożyć podatków na ludzi, którym urodzi się więcej niż jedno dziecko czy coś? Albo promować antykoncepcję na przykład?
- I ludzie serio się tego prawa trzymają? – Nie wierzył.
Seth nie odpowiedział od razu.
- Ktokolwiek cię spłodził na pewno się go nie trzymał – rzucił w końcu. – I teraz ty musisz płacić za jego grzech.
Theo sapnął z frustracją.
- W chuj niesprawiedliwe – stwierdził.
Seth wzruszył ramionami, jakby mówił „nie mój problem".
- A co z twoimi rodzicami? – Theo nieco się zainteresował. W końcu chłopak też musiał jakoś przyjść na świat. Przynajmniej nie był mieszańcem. – Też złamali prawo, żebyś się urodził? Czy bzykali się jeszcze zanim tego zakazali?
Seth znów zamarł na jego słowa. Potem rzucił mu chłodne spojrzenie.
- Stosunki seksualne zostały zakazane pięć tysięcy lat temu – powiedział. – Ja mam szesnaście lat.
Theo powoli zmarszczył brwi na te słowa. Czyli ludzie musieli tutaj się nie starzeć... tak? Chociaż był pewny, że widział na targu nawet staruszków. Chyba, że starzeli się bardzo powoli. Może to było tu normalne, żyć pięć tysięcy lat? No, i przede wszystkim...
- Ha! Jesteś młodszy ode mnie! – Spojrzał na chłopaka z wyższością, mimo że leżał na plecach, przywiązany do łóżka.
Mina Seth'a mówiła jednak, że nie mogłaby go bardziej nie obchodzić ich różnica wieku. Chłopak spojrzał tylko na niego z lekkim poirytowaniem i zmęczeniem, po czym... zmarszczył brwi. Zamrugał. Wyciągnął rękę.
Theo stanęło serce, kiedy Seth położył dłoń na jego prawym boku. Czy raczej, na rękojeści jego miecza schowanego pod płaszczem.
To był koniec.
Theo wstrzymał oddech, choć w niczym nie mogło mu to pomóc.
Seth przesunął ręką wzdłuż miecza przez materiał, z pewnością rozpoznając kształt przedmiotu. Spojrzał Theo w twarz z lekko przymrużonymi oczami. Wreszcie odsunął się, wstał z łóżka i spojrzał na niego z góry z asymetrycznym uśmieszkiem na ustach.
- Możesz próbować – powiedział, jakby rzucał mu wyzwanie, po czym podszedł do drugiego łóżka w pokoju i zwalił się na nie z westchnieniem zmęczenia.
Wow.
Theo powinien się cieszyć, ale w tej chwili czuł tylko wkurzenie. Jak bardzo Seth go nie doceniał?! Jak tylko wstanie rano, rzuci go na kolana swoimi zdolnościami w walce mieczem!
- Dobrej nocy – powiedział chłopak, układając się do snu, nie kłopocząc się przebieraniem czy nawet ściąganiem butów przed snem.
Theo zmierzył jego zakopaną w pościeli sylwetkę nienawistnym spojrzeniem.
- Miłych koszmarów! – warknął.
____________________________
Heejka, co myślicie? :3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro