XIII - Proste intencje
Obudził go ciężar na ramieniu i łaskotanie na policzku. Zdążył tylko otworzyć oczy i uświadomić sobie, że to jego porywacz właśnie sobie przysnął, opierając mu czoło na ramieniu, zanim resztek senności pozbawił go chaos, który nastąpił.
Chłopak zasnął, więc puścił lejce demona. Potwór zatrzymał się gwałtownie. Theo krzyknął, zaskoczony, więc jego porywacz, zaskoczony bardziej, zerwał się ze snu.
Obaj wylądowali na ziemi. Theo jęknął, przeklinając to wszystko w duchu i na głos.
Zaraz... na ziemi? Suchej ziemi.
Otworzył oczy i zerwał się do siadu. Faktycznie. Znajdowali się na lądzie, jego ubrania były już suche, a woda podchodziła falami nie dalej niż do jego butów. Przez chwilę poczuł się jak na normalnej plaży. Brakowało tylko skrzeku mew i strojów kąpielowych, zamiast nieco przerażającej ciszy i ciuchów zesztywniałych od cukru w wodzie.
Słodkie morze. Zastanawiał się czy coś takiego istniało na Ziemi. Jednak nawet jeśli istniało, pewnie nie kończyło się ono plażą z czarnego, połyskującego piasku, a na niebie nad nim nie wisiało czarne słońce.
Oderwał wzrok od morza i piasku, na którym siedział, żeby spojrzeć na porywacza. Ku swojemu zaskoczeniu, zobaczył go leżącego na ziemi, jakby stracił przytomność.
Całkiem znieruchomiał. Chłopak musiał paść z sił w momencie, kiedy zobaczył ląd. Theo przespał się po całym tym niemożliwym dniu, za to on cały ten czas powoził demona. Musiał być kompletnie wykończony. Co oznaczało szansę.
Theo, starając się nie robić najmniejszego hałasu, powoli podniósł się z piasku. Podszedł do chłopaka najciszej, jak potrafił i ostrożnie sięgnął w stronę miecza przytroczonego do jego pasa u biodra. Dotknął go, złapał za ozdobną rękojeść. Teraz musiał tylko—
Chłopak zerwał się na równe nogi, sam dobywając swojego miecza. Theo przełknął ślinę, kiedy poczuł ostry koniec złamanej klingi wbijający się mu lekko w gardło. Powoli uniósł ręce do góry w geście kapitulacji, ale nie umknęło jego uwadze, że chłopak zachwiał się na nogach, a oczy miał lekko zaczerwienione i podkrążone.
- I tak nie masz dokąd uciec – odezwał się. – Każdy wyczułby od ciebie smród światła i poderżnął ci gardło.
Brwi Theo powędrowały do góry.
- Wow – skwitował. To nie było miłe. – Mówisz, że wszyscy tu mają takie problemy z agresją, jak ty?
Chłopakowi drgnął kącik ust.
- Czasem ciężko mi uwierzyć, jak miękkim można być, kiedy żyje się w świecie nieskazanym przez bogów na potępienie.
Theo zmrużył oczy, nieporuszony tym dramatyzmem.
- Jak dla mnie wygląda całkiem podobnie do mojego. Ten twój świat. Tylko słońce macie bardziej odjechane. No, i słodką wodę można pić w przeciwieństwie do słonej, także wygraliście jeśli chodzi o zasoby naturalne.
- Podobnie?... – powtórzył chłopak, a potem bez dalszych słów opuścił miecz i podszedł do Theo. Złapał go za rękę i pociągnął gdzieś ze sobą.
- Puszczaj – Theo warknął, mając dość bycia wszędzie przez niego ciąganym. Zamilkł jednak i tylko przełknął ślinę, kiedy spojrzał pod nogi.
Stali na krawędzi. Plaża kończyła się po paru metrach gwałtownie – nie klifem czy urwiskiem. Tak po prostu się kończyła. A za krawędzią, z której zsypywał się piasek poruszony ich butami, ziała tylko czarna, ciemna nicość. Parędziesiąt metrów dalej znów można było dostrzec ląd, jednak Theo nie mógł teraz oderwać wzroku od irracjonalnego widoku tuż przed swoimi stopami.
- Co to jest? – spytał.
- Pustka – odpowiedział jego porywacz. – Z każdym rokiem zabiera coraz większą część świata, który uznałeś za „podobny" do swojego. Nawet teraz ziemia mogłaby się usunąć nam spod stóp. Bez ostrzeżenia, zginęlibyśmy. No, przynajmniej ja bym z pewnością zginął. Ciebie nie zabił żaden z dwóch sposobów na jakie potrafię zabijać, więc nie wiem co stałoby się z tobą. Może wyczołgałbyś się z Pustki jak wybryk natury, którym jesteś.
Theo przełknął ślinę.
- Może... nie stójmy tutaj w takim razie?
Chłopak skinął głową i odciągnął go od krawędzi.
- Mógłbym cię tam wrzucić i przekonać się, co się stanie – powiedział. Theo zamrugał na to, po czym z szybkim „nie, dzięki" odsunął się od niego o krok. Morderca natychmiast zareagował wycelowaniem znów miecza w jego gardło. – Boję się tylko, że faktycznie wyczołgałbyś się stamtąd gdzieś po drugiej stronie świata i ktoś by cię znalazł – przedstawił kontrargument za niego.
Theo otworzył usta, po czym je zamknął. Nie wiedziałby nawet o co zapytać. Chłopak już wcześniej jako tako przedstawił mu swoje powody dla których w ogóle chciał go zabić, ale jego wyjaśnienia sprawiły, że Theo rozumiał tą całą sytuację jeszcze mniej.
Podobno nie miał prawa się urodzić, więc musiał umrzeć. Ok. Tylko dlaczego aż tak chłopakowi na tym zależało? I dlaczego bał się, że „ktoś by go znalazł"? Dlaczego los Theo w ogóle go obchodził? To była w gruncie rzeczy największa niewiadoma.
- Co teraz? – zapytał tylko, czując koniec miecza wbijający się mu nieprzyjemnie w gardło, tuż pod brodą.
Chłopak wpatrywał się w niego przez chwilę wzrokiem, który trudno było rozszyfrować. Był wkurzony? Miał ochotę pchnąć mieczem kilka centymetrów dalej? A może był po prostu zmęczony?
- Teraz muszę... spać – odezwał się w końcu.
Theo uniósł brew.
- Proszę bardzo. – Wyszczerzył się. Chłopak faktycznie wyglądał, jakby padał z nóg, ale raczej nie mógł sobie pozwolić na sen i po prostu zostawić go bez nadzoru.
Porywacz rozejrzał się. Zauważył coś za jego plecami, po czym zrobił krok do przodu. Theo musiał cofnąć się, żeby jego miecz nie przedziurawił mu gardła po raz drugi w życiu.
- Dalej – rozkazał chłopak, stawiając kolejny krok. Theo spojrzał nerwowo pod nogi, spodziewając się, że może morderca zmienił zdanie i chciał jednak zrzucić go w przepaść. – Nie – padł kolejny rozkaz i Theo poczuł zimną klingę miecza wyżej, unoszącą mu brodę. Przełknął ślinę. – Nie rozglądaj się. Po prostu idź.
Wszystko w nim burzyło się na myśl, że ktoś wydaje mu rozkazy, ale rozsądek kazał się na razie słuchać. Wyrażał swoje niezadowolenie jedynie wpatrywaniem się w porywacza z nienawiścią.
- Dalej – powtarzał chłopak, prowadząc go czubkiem swojego miecza. Theo zrobił kolejny krok w tył, po czym oparł się o coś plecami. Nie odważył się obrócić głowy i sprawdzić co to. Sięgnął za to rękami w tył badawczo. Pod palcami poczuł coś chłodnego i chropowatego. Zamrugał, kiedy uświadomił sobie, że dobrze zna to uczucie, nawet mimo tego, że dorastał w Nowym Yorku.
- Przywiążesz mnie do drzewa? – zrozumiał natychmiast.
- Nie ruszaj się – usłyszał. Niechętnie spełnił polecenie, pozwalając porywaczowi podejść bliżej. Klinga miecza ani przez chwilę nie przestała dotykać jego skóry, zmieniło się tylko jej położenie i teraz przylegała do jego gardła horyzontalnie. Nawiedziły go nieprzyjemne wspomnienia. Ostatni raz, kiedy chłopak stał za nim z ostrzem na jego szyi, poderżnął mu gardło w jego własnym domu.
- Jeśli znowu założysz mi te kajdanki, przysięgam, że zabiję cię, jak tylko znajdę okazję – ostrzegł go, już cały się spinając na wspomnienie bólu.
Usłyszał westchnienie.
- Uparty, ale miękki jak dzieciak...
Theo opadła szczęka na taką obrazę. Nie uważał się za ani odrobinę miękkiego. Co do upartości, może było w tym trochę prawdy.
Zanim zdążył wyrazić, co sądzi na temat tego komentarza, poczuł silne szarpnięcie i coś zaciskającego się mu na nadgarstkach. Zamknął oczy, ale ból nie nadszedł. Tylko kolejne szarpnięcie. Został zmuszony do tego, żeby usiąść na ziemi, a jego ręce odciągnięto do tyłu, tak, że oplotły pień drzewa, o które się opierał. Potem poczuł jednak nieco bólu. Sznur, prawdopodobnie ten, którego porywacz użył do powożenia demona wpił mu się w skórę wokół nadgarstków. Nie było to z pewnością przyjemne, ale alternatywą były kajdanki z anielskiego kryształu, więc nic nie powiedział. Kiedy chłopak obszedł drzewo i stanął przed nim, Theo posłał mu tylko mordercze spojrzenie.
Wzdrygnął się i odruchowo spróbował cofnąć, kiedy morderca kucnął przed nim na ziemi i zbliżył się do niego. Oczywiście, w tej sytuacji mógł tylko przylgnąć mocniej plecami do pnia i zacisnąć zęby, nie wiedząc czego się spodziewać.
Na pewno nie spodziewał się tego, co nastąpiło. Chłopak wyciągnął rękę w jego stronę i Theo odwrócił wzrok, nie mając dokąd uciec. Zamiast wbić mu jednak ostrze w ciało, albo przyłożyć kajdanki do skóry w ramach tortur, morderca tylko sięgnął guzików jego munduru Strażnika. Theo zamrugał, zbity z tropu, przez chwilę bez słowa pozwalając chłopakowi rozpinać swoje ubranie.
- HA? – odezwał się i poruszył na tyle, na ile mógł z rękami spętanymi za drzewem, kiedy dotarło do niego, co się dzieje. – Miałem rację?! Lecisz na mnie?!
Chłopak kompletnie go zignorował i po prostu dokończył rozpinanie guzików. Potem dotknął jego skóry, a Theo wzdrygnął się. Opuszki palców chłopaka były zdarte i wysuszone, ale dziwnie ciepłe. Nieludzko wręcz ciepłe. W czym nie było nic dziwnego. Jako mieszkaniec jakiegoś alternatywnego świata mroku, najprawdopodobniej nie mieścił się do końca w definicji „człowieka".
- ...szybko... – Theo usłyszał, jak chłopak szepcze pod nosem. Wtedy dotarło do niego, co ten tak właściwie robił. Przesuwając palcami po gładkiej skórze jego brzucha, tuż pod lewym żebrem, szukał rany, której już tam nie było. – Dziwne... – skomentował chłopak i wzdrygnął się. Zdecydowanie nie miał namyśli „dziwne" w znaczeniu „ciekawe", ale raczej „przyprawiające o nieprzyjemne ciarki". Wzrok, który na niego podniósł właśnie to wyrażał. – Zawsze się tak goiły? Twoje rany? – spytał.
- Odkąd mnie zabiłeś. – Theo uniósł brew wymownie, starając się utrzymać pewny siebie wyraz twarzy, ale było to trudne, kiedy było się przywiązanym do drzewa, a do tego praktycznie półnagim.
Morderca zmarszczył brwi.
- Bez sensu – stwierdził. – Przecież wcale cię nie zabiłem.
Theo prychnął.
- Nie wiem, jak jest z wami, ale, jeśli nie zauważyłeś, my umieramy i trafiamy po śmierci do zaświatów. Wtedy stajemy się praktycznie nieśmiertelni, bo nie mamy fizycznego ciała. – Wolał mu to wyjaśnić niż zmuszać go do dojścia do odpowiedzi samemu, bo mogło to oznaczać jeszcze więcej rozbierania bez pytania o zgodę.
Chłopak przechylił głowę.
- I to właśnie się z tobą stało? – spytał.
Theo przytaknął, wzruszając ramionami.
- Wy tak nie macie w zaświatach? Co się z wami dzieje po śmierci?
- Nic – odpowiedział chłopak. – Po prostu umieramy.
To zainteresowało Theo z jednego powodu.
- Czyli... żadnej nieśmiertelności? – spytał. Czyli można go było normalnie zabić?
Zauważył, że chłopak sięgnął na to pytanie do swojej szyi. Na ciemnej skórze wciąż widniał wyraźny ślad po łańcuchu.
- Nieśmiertelność, huh? – powiedział cicho, jakby odzywał się do siebie. – Nieśmiertelność to bajka. – Skoncentrował nieobecny przed chwilą wzrok, wbijając go twardo w Theo. – Każdego można zabić – powiedział tonem, który sugerował o kim konkretnie mówił. Theo przełknął ślinę, czując to. Widząc to w oczach chłopaka i niemal czując na swojej odsłoniętej skórze. Jego niezachwianą determinację.
Determinację, żeby go zabić.
Gęstniejące w powietrzu napięcie prysło, kiedy chłopak zachwiał się i musiał podeprzeć ręką o ziemię. Theo zobaczył jak przymyka oczy, a jego mięśnie na moment się poddają. Naprawdę był na skraju padnięcia z przemęczenia.
- Jeśli... – zaczął, przewiercając Theo spojrzeniem. – Jeśli jakoś uciekniesz, kiedy będę spał... – Uniósł miecz, po czym rozchylił jego klingą poły rozpiętego munduru Strażnika, żeby przystawić zimny metal bezpośrednio do ciała. Theo poczuł ukłucie ostrza tam, gdzie serce obijało mu się szaleńczo o klatkę piersiową. – Przysięgam, że pożałujesz.
Theo zacisnął usta, nienawidząc tego, jak chłopak go traktował, ale nie mając innego wyjścia, jak skinąć głową na znak, że zrozumiał. Morderca również pokiwał głową, po czym wstał, podszedł do demona, który obserwował ich z niedostatecznie dalekiej odległości i zwalił się ciężko na ziemię obok niego. Przytroczył sobie miecz do pasa, jak wcześniej, i oparł się plecami o cielsko potwora, zamykając oczy.
Theo obserwował przez chwilę jak jego klatka piersiowa unosi się i opada coraz wolniej, po czym rozejrzał się po okolicy. Przed sobą miał morze i czarną plażę. Sam siedział na piasku, przywiązany do jednego z pierwszych drzew na wybrzeżu. Nie było tu właściwie nic poza tym. Żadnych ludzi, żadnych odgłosów zwierząt, tylko rytmiczny szum wody. Z odległości parunastu metrów obserwował go demon. Theo był teraz właściwie całkowicie wystawiony na jego atak, gdyby ten postanowił sprzeciwić się swojemu panu, który właśnie spał jak zabity. Sytuacja nie wyglądała ciekawie.
Szczególnie, że choć nie były to anielskie kajdanki, sznur wpijał się mu boleśnie w skórę wokół nadgarstków, ramiona już zaczynały sztywnieć od niewygodnej pozycji, a brzuch powoli odzywał się głodem.
A od stolicy dzieliły ich podobno miesiące.
Nie zapowiadało się na przyjemną wycieczkę.
***
Theo obudził ból, zmęczenie i głód. Kiedy otworzył oczy, zobaczył swoje kolana. Białe spodnie umorusane krwią i pyłem. Kręgosłup i barki bolały go, natomiast rąk prawie nie czuł. Na przyszłość musiał podsunąć swojemu porywaczowi lepszą metodę unieruchamiania go niż przywiązywanie do drzewa, bo inaczej długo tak nie pociągnie. Nie to, żeby zdrętwiałe ręce i brak głębszego snu mogły go zabić, ale doprowadzić do szaleństwa to już inna sprawa.
Z frustracją uniósł wzrok w poszukiwaniu wybawienia. Zobaczył tylko ciemnowłosego chłopaka wciąż śpiącego w towarzystwie demona. Teraz jednak zamiast opierać się o niego plecami, leżał obok, z podkulonymi nogami i rękami obejmującymi ciało, jakby było mu zimno. We śnie wyglądał całkiem niewinnie. Grzywka zasłaniała mu oczy, błyszcząc w mroku czarnego słońca, a usta miał lekko rozchylone. Dopiero teraz Theo uświadomił sobie, że widział już ten specyficzny, zimny odcień skóry. Cera chłopaka była ciemna, ale nie w ten sam sposób, co u ludzi. Nie miała ciepłego, brązowego odcienia, tylko chłodny, nieco obcy ton. Ciemniejsza niż Cam'a, ale jaśniejsza niż ciemnoskórego człowieka, cera chłopaka miała ten sam nieludzki odcień co... jego własna, oczywiście. Tyle, że jego była znacznie jaśniejsza. Pewnie rozcieńczona jakimś skalanym rodowodem, który podobno skazywał go na śmierć.
Podziwianie dziwnej urody porywacza znudziło mu się po paru minutach, a że nie było tu nic innego czym mógłby jeszcze odciągnąć myśli od bólu i niewygody, odezwał się.
- Hej! – zawołał. Ciemnowłosy chłopak poruszył się, ale nie obudził. – Hej, ty, świrze! – Znowu nie dostał reakcji, ale nie miał zamiaru odpuszczać. – Pobudka! Słońce wysoko na niebie, ptaki śpiewają! – Ptaków, oczywiście, nigdzie nie było widać. – Może jakieś śniadanko do łóżka? Szybki numerek z rana?
Chłopak wreszcie otworzył oczy. Theo posłał mu ironiczny uśmiech.
- Raczy mnie pan uwolnić z tego piekielnego jarzma, panie... – Przypomniał sobie, że nie zna jego imienia. – Panie Ładny i Popieprzony?
Chłopak nic nie odpowiedział, ale pozbierał się z ziemi, choć nie wyglądał na szczęśliwego. Podszedł do Theo, uklęknął przed nim na piasku, po czym sięgnął po coś do kieszeni. Spojrzał na niego wzrokiem wyrażającym czystą nienawiść, a potem... zakneblował mu usta kawałkiem liny.
- Hhhhhh?! – Theo warknął z oburzeniem, zagryzając brudny materiał w ustach.
Porywacz tylko westchnął, odszedł od niego parę kroków i zwalił się ciężko na ziemię. Jak gdyby wcale nie utwierdził właśnie Theo w przekonaniu, żeby poderżnąć mu kiedyś gardło, obrócił się do niego plecami i ułożył na powrót do snu.
- Seth.
Theo pomyślał, że się przesłyszał.
- Seth. Nie „Pan Ładny" – powiedział przysypiający chłopak. – Nie narzucaj mi tych waszych... obrzydliwych wartości.
Huh? Theo nie miał słów. Zresztą, nawet gdyby je miał, teraz mógł sobie co najwyżej powarczeć. Przewracając oczami do nieba na ten absurdalny dramatyzm chłopaka i nie mając pojęcia o czym ten w ogóle mówi, poddał się. Jedyne o czym teraz marzył to rozprostowanie kości, ale jedyne, co faktycznie mógł teraz robić, to planowanie jak najboleśniejszej śmierci dla Seth'a. Właściwie, było to całkiem przyjemne.
***
Zbierało mu się na wymioty, kiedy Seth odwiązał knebel i wyciągnął mu stary kawałek liny z ust. Nie miał jednak czym zwymiotować z żołądkiem burczącym z głodu, więc tylko splunął i chwiejnie wstał na nogi.
- Będziesz się za to palił w piekle – mruknął pod nosem, mierząc chłopaka spojrzeniem spode łba.
Ten jednak nic sobie z niego nie robił, zajęty zwijaniem liny, którą przywiązał go do drzewa.
- Żadnych zaświatów dla mnie – przypomniał mu bez emocji w głosie.
Theo zmrużył oczy.
- No to sam ci zgotuję piekło. – Skrzyżował ręce na piersi. – Kiedyś – zapewnił.
- Będę czekał z niecierpliwością.
Theo uniósł brwi i ruszył za chłopakiem, który skierował się w stronę swojego udomowionego demona.
- Kiedy polubiłeś sarkazm? – Nie wierzył własnym uszom.
- Kiedy musiałem wysłuchiwać po trzech godzinach snu twojego jęczenia.
Theo przystanął. Wtedy to były dopiero trzy godziny? Jeśli ten świr znowu go tak zwiąże, ale tym razem na całą noc, to chyba się w którymś momencie popłacze.
To była jednak sprawa na później.
- Mojego jęczenia, hm? Brzmi seksi. – Poruszył brwiami, podchodząc z chłopakiem do demona.
Seth odwrócił się na to do niego ze zniesmaczoną miną.
- Jesteś w połowie jednym z nas. Powinieneś mieć więcej przyzwoitości.
Theo zamrugał.
- Przyzwoitości? Tacy świętoszkowaci jesteście? – zdziwił się. – Seks tylko po ślubie i te sprawy? – To były realia najbliżej początków dwudziestego pierwszego wieku i nie mieściło mu się to za bardzo w głowie.
Seth znów skrzywił się na jego słowa.
- Nie wiem czym jest „ślub", ale tu nie ma żadnego seksu po czymś, ani przed czymś... Nie robimy takich obrzydliwych rzeczy.
Theo omal nie przewrócił się stojąc w miejscu. Potrzebował dłuższej chwili.
- Mogę zapytać – chyba pierwszy raz w życiu pytał, czy może o coś zapytać – jak się rozmnażacie?
Seth spojrzał na niego, jakby nie rozumiał, czego nie rozumie. Potem przesunął ręką wzdłuż horyzontu. Theo mógł dostrzec stąd wyrwane z rzeczywistości dziury, powoli odbierające tym ludziom świat.
- Naprawdę myślisz, że rozmnażanie się jest nam potrzebne?
Theo pokiwał powoli głową, rozumiejąc. Zastanawiał się czy to właśnie przez to mieszkańcy tego świata porzucili seks, czy nigdy jakoś za bardzo ich nie interesował. Było to poniekąd ciekawe, ale miał teraz ważniejsze sprawy na głowie.
- Śniadanie?
Seth zamrugał, a potem powoli zmarszczył brwi.
- Nie umrzesz z głodu – powiedział, chyba zmieszany.
Theo po raz tysięczny w ciągu ich krótkiej znajomości, miał ochotę potrząsnąć chłopakiem.
- Jestem głodny.
- Bez sensu – stwierdził Seth. – Biały kryształ cię nie rani, ale płaczesz z bólu. Głód cię nie zabija, ale jęczysz. – Westchnął. – Nigdy jeszcze nie spotkałem tak miękkiego człowieka.
Theo przewrócił oczami. Tak, był miękki, bo nie lubił tortur i głodu.
- Poza tym, nie mamy jedzenia – mówił dalej chłopak. To chociaż było logiczne.
- Jeśli na demonach można jeździć, to może można je też jeść? – podsunął Theo.
Seth drgnął na te słowa i dotknął ręką boku swojego potwora.
- Spróbujesz, a wrzucę cię do Pustki – ostrzegł. Potem westchnął cicho. – Ale potrzebujemy jedzenia, jeśli mamy dotrzeć do stolicy. – Przygryzł wargę, a potem dodał: – Ja potrzebuję.
Theo zanotował to sobie w głowie. Więc chłopak nie był nieśmiertelny, nie mógł wrócić z zaświatów i zemścić się, potrzebował snu i jedzenia, a jego rany goiły się powoli. Miał dużo słabości, które można by wykorzystać. Szkoda tylko, że skurwiel umiał tak dobrze posługiwać się mieczem. No, i że miał miecz, w przeciwieństwie do Theo.
- Skąd coś weźmiemy? Upolujemy? – Theo przeszedł do pragmatycznych kwestii.
Seth pokręcił głową.
- W tym świecie nie ma żywych istot, poza ludźmi i demonami. Demonie mięso nie jest zdrowe dla nikogo, a kanibalizm mnie nie zachęca.
Theo parsknął pod nosem.
- Od morderstwa do kanibalizmu taka daleka droga – stwierdził ironicznie. Nie zdziwiłby się, gdyby ten świr żywił się mięsem swoich pobratymców, ale przyjaźnił się z demonami. W końcu koleś na serio przyjaźnił się z demonami.
- Morderstwo to bezprawne zabójstwo. A ja mam nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek cię zabić – poprawił go Seth, nieprzejętym tonem.
- Cokolwiek pozwala ci spać w nocy. – Theo przewrócił oczami. – No? Więc skąd weźmiemy jedzenie?
- Musimy wstąpić do jakiejś osady lub miasta.
Theo uniósł brew z zainteresowaniem. Miasto oznaczało więcej ludzi, zgiełku, szans na zgubienie się Seth'owi z oczu.
- Ok – przytaknął mu, nie mając nic przeciwko.
Seth skinął na to głową, po czym zmierzył go spojrzeniem.
- Te ubrania będą zwracać uwagę – zauważył. – Zwykle nikt poza kapłanami i zakonnikami nie ubiera się na biało – wyjaśnił, po czym przyjrzał się mu jeszcze raz. – Nie wyglądasz pobożnie – stwierdził.
Theo nawet to rozbawiło, mimo całej sytuacji.
- Na szczęście – powiedział, wzdychając teatralnie z ulgą.
- Coś z tym trzeba zrobić – stwierdził Seth.
- Choćbym jak się nie postarał, nikt nie uwierzy, że jestem księdzem. – Theo pokręcił smutno głową. – Nie z tym seksapilem.
Seth westchnął, jakby miał już serdecznie dość jego komentarzy, po czym podszedł do niego bliżej i... zaczął po raz drugi w życiu rozpinać guziki jego munduru. Theo złapał go za ręce, nie życząc sobie takiego wpieprzania się w jego strefę osobistą. Szczególnie, że w przypadku Seth'a było to wpieprzanie się pozbawione jakichkolwiek seksownych intencji.
- Chcesz, żebym jechał tam nago? – Theo poczuł, że brew drga mu z irytacji.
Seth spojrzał na niego z niezrozumieniem.
- Nie...? Po prostu, zdejmij to – polecił, wskazując ruchem głowy górę jego munduru, bo ręce wciąż miał unieruchomione przez Theo. Raczej dlatego, że był zbyt zmieszany, żeby zareagować, niż dlatego, że nie miał siły się mu wyrwać. Theo wiedział, jaką chłopak ma nad nim przewagę.
Nie podobało mu się to, ale nie miał innych pomysłów, więc odwrócił się tyłem do Seth'a i zdjął swoją wojskową marynarkę Strażnika. Prawie podskoczył, kiedy poczuł na ramionach coś ciepłego. Spuścił wzrok i zobaczył, że chłopak zarzucił na niego swój czarny płaszcz z kapturem. Odwrócił się.
Seth stał teraz przed nim w bezrękawniku, który bardziej przypominał zbroję niż ubranie, ale w gruncie rzeczy zbroją nie był.
- Dziwną macie modę – skomentował Theo, obrzucając wyższego chłopaka wzrokiem mimowolnie.
Był tak przystojny, jak popieprzony. Wyższy od niego, z ciemniejszą skórą i włosami, ale takimi samymi oczami. Dziwny bezrękawnik pasował idealnie do jego ciemnych spodni z masą kieszeni i potencjalnych schowków na broń, jeszcze bardziej podkreślając jego skłonności zabójcy. Kiedy nie nosił płaszcza, można było zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Jego ramiona, szyja i dłonie poznaczone były bliznami, starszymi, wyblakłymi i nowszymi. Najświeższa biegła teraz oczywiście wokół jego szyi – pamiątka po łańcuchu Theo.
- Co robisz? – Seth chyba się zniecierpliwił jego bezczynnością.
- Podziwiam twoją jedyną dobrą cechę. – Theo wskazał ruchem samego chłopaka, mając oczywiście na myśli jego ciało. Potem sięgnął do swojego nowego płaszcza, żeby zapiąć guziki.
Chwila.
- Gdzie guziki?... – Zmarszczył brwi, wbijając wzrok w dziwne sznurki, które na pewno nie były guzikami.
Seth, bez słowa, ale z jawnym wyrazem frustracji w oczach, podszedł znów do niego i złapał za jego sznurki. Zaczął je zaplatać w sposób, którego Theo nie znał.
- Poważnie, gdybym nie wiedział, że jesteś... zadeklarowanym prawiczkiem, pomyślałbym, że do mnie zarywasz.
- Nie martw się, moje intencje co do ciebie są znacznie prostsze – odpowiedział Seth, kończąc zaplatanie wiązania płaszcza.
- Znacznie bardziej mordercze, co? – Theo pokiwał głową. – Przyznam, że gdybym mógł wybierać twoje intencje co do mnie, oszczędziłbym sobie życie.
- A ja wolałbym umrzeć – stwierdził na to chłopak. Jasno i rzeczowo.
Theo uniósł na to brew w namyśle.
- Więc mówisz, że powinienem zaktualizować sobie mój plan zemsty na tobie.
Chłopak spojrzał na to na niego, chyba nawet nieco zaniepokojony. Theo zaśmiałby się na jego minę, gdyby nie to, że mimo dziwności i powierzchownej lekkości ich rozmowy, Seth naprawdę miał zamiar go zabić, a Theo naprawdę planował mu w tym przeszkodzić nie bacząc na środki. Mimo fałszywej i pewnej siebie dobrej miny do złej gry, którą prezentował, w tej sytuacji nie chciało mu się śmiać.
- Wsiadaj już. Musimy ruszać – odezwał się Seth.
Theo skinął głową i wyciągnął rękę, żeby złapać się odnóża demona. Jego wzrok padł na jego nadgarstek, na którym nosił zegarek podarowany mu przez Cameron'a.
Nie chciało mu się śmiać. Szczerze, chciało mu się płakać.
_________________________________________________
Co myślicie? :3 Macie już jakieś opinie co do Seth'a? :D
Pamiętajcie o gwiazdce, jeśli się podobało <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro