IX - Różne gusta
Ari obudził się jak zawsze – sam, ale zupełnie inaczej niż zwykle – kompletnie niewyspany. Po wszystkim, co wydarzyło się poprzedniego dnia, ledwie zmrużył oczy nad ranem. Czy mógł mieć większego pecha?
Mimo że na myśl o Piekle, mrocznym podziemiu zamieszkanym przez buntowników i potępionych, włoski na karku stawały mu dęba, to właśnie jego wytypowano do dziesięcioletniej wymiany. Ponadto, kiedy tylko zjawił się na dole, na jego drodze od razu pojawił się ten niepokojąco pewny siebie chłopak w nieprzyzwoitym stroju i z grzesznym błyskiem w oczach, który z jakiegoś powodu uznał chyba za zabawne próbowanie sprowadzenia go na złą drogę. Jakby tego było mało, kiedy miał wreszcie dostać jakieś rzetelne informacje na temat swojej pracy od dowódcy Straży, okazało się, że brat tego biednego nastolatka zaginął. Pomijając już fakt, że było to bardzo smutne samo w sobie, było to też po prostu przerażające. Ludzie tutaj ginęli. Jak mieszkańcy Piekła byli w stanie żyć spokojnie ze świadomością, że ludzie tutaj ginęli? I to nie tylko z rąk demonów najwyraźniej, bo podobno nie było żadnych dowodów na to, że to one były odpowiedzialne za zniknięcie tego chłopca. Musiała to być więc sprawka człowieka lub anioła. Przerażające. Nikomu nie można tu było ufać.
Ari obrócił się w łóżku, zakopał głębiej w pościeli i pozwolił sobie na okrzyk frustracji stłumiony poduszką.
- Trafiłem nie w porę? – pytanie dobiegło zza drzwi i dopiero wtedy chłopak uświadomił sobie, że tym co obudziło go zanim zdążył się wyspać było pukanie. Zerwał się z łóżka z palącymi policzkami. Wstyd było dać się przyłapać na okazywaniu słabości, a jego krzyk bezsilności z pewnością tym właśnie był. – A może to była odpowiedź na moje pukanie? – spytał głos zza drzwi. Znajomy głos. Ari podbiegł w pośpiechu do lustra przymocowanego do frontu szafy i zaczął targać swoje zbuntowane po nieprzespanej nocy włosy. Nie mógł pokazać się nikomu w takim godnym pożałowania stanie. – Czy może to był okrzyk radości? Ja też się cieszę, że cię widzę... czy raczej, zaraz zobaczę... otworzysz drzwi? – Noah, bo tak się nazywał ten niepoprawny chłopak, nie przestawał mówić, a włosy Ari'ego nie przestawały stawiać oporu mimo jego usilnych prób doprowadzenia ich do prezentowalnego stanu. – Z drugiej strony, wiesz, Ari, jedyny sposób w jaki mógłbyś wiedzieć, że to właśnie ja przyszedłem cię odwiedzić, to gdybyś rozpoznał mnie po moim płomieniu duszy. A to oznaczałoby...
Przerwał mu otwarciem drzwi.
- Masz jakiś powód budzić mnie o takiej nieludzkiej porze? – spytał, trochę zbyt niegrzecznie. O nie, to to przebywanie w Piekle musiało tak na niego działać.
Stojący przed nim Noah najpierw nic nie odpowiedział, tylko przyjrzał się mu. Całemu. Ari nie przypominał sobie, żeby ktoś kiedykolwiek tak na niego spojrzał. Przełknął ślinę, teraz jeszcze bardziej świadomy swoich rozczochranych włosów, wymiętej podkoszulki i bosych stóp.
- Nieludzkiej porze? – Spojrzenie Noah powróciło do jego twarzy i chłopak uniósł brew. – Chyba tylko ty jeszcze nie wstałeś...
Ari znów poczuł, że się rumieni. No tak. Ocenił porę na podstawie swojego niewyspania, a tego dnia nie był to dobry wyznacznik czasu.
- To przez... zmianę godziny. W Niebie byłaby teraz... nieważne – mruknął pod nosem, wbijając wzrok w podłogę, zażenowany swoją pomyłką. – Więc... – odchrząknął, krzyżując ręce na piersi i starając się wyglądać na bardziej pewnego siebie niż się czuł. – Co robisz w moim pokoju?
Noah uśmiechnął się, nie wiadomo czemu, i oparł o framugę drzwi ramieniem. Ari miał ochotę cofnąć się o krok, bo chłopak niewątpliwie znalazł się teraz bliżej, ale nie chciał znów okazać słabości.
- To jeszcze nie do końca twój pokój – przypomniał Noah. – Nie porozmawiałeś wczoraj z moim ojcem.
- Z twoim...? – Ari zamrugał. Kompletnie o tym zapomniał. Faktycznie, w drodze do miasta Noah o tym wspomniał. Był synem Kuby i „szefa policji"... Odruchowo przyjrzał się chłopakowi jeszcze raz, bo nie mógł uwierzyć, że ktoś kto zachowuje się i prezentuje w taki sposób może mieć tak wysokie stanowisko w społeczeństwie. Od wczoraj jednak nic się nie zmieniło i Noah wciąż wyglądał jak zbuntowany nastolatek, nie potomek tak ważnej osoby, jak dowódca wojska. Dziś miał na sobie strój Strażnika, tyle że górna część pozbawiona była rękawów, ukazując mięśnie jego ramion, co było godne człowieka i to niezbyt przyzwoitego, a spodnie podkreślały kształt jego nóg znacznie bardziej niż w stroju innych żołnierzy.
- Dokładniej, jestem jego bratankiem, ale Cassiel mnie wychował. Nigdy nie poznałem ojca. Był skazanym mordercą – Noah przyznał bez widocznych oporów.
Ari zamarł. Rodzice, dzieci, więzy rodzinne – to już samo w sobie było dla niego nowe i obce. Sam urodził się, czy raczej został stworzony, z woli Stwórcy. Pewnego dnia obudził się pod niebiańskim sklepieniem, dorosły, związany jedynie ze swoją ojczyzną, stworzony, żeby służyć światłu. Nie zaznał nigdy dorastania pod okiem kilku konkretnych osób, których obowiązkiem była opieka nad nim. Od zawsze był już taki, jaki był – a był po prostu aniołem, którego życiowym celem była ochrona świata. Jaki cel miał jednak w sobie zaprogramowany ktoś, kto dzielił połowę materiału genetycznego z osobą skłonną zabić? Choć nie wiedział dokładnie jak działają takie zależności, jego zaufanie do Noah jeszcze bardziej ucierpiało.
- Przyszedłeś... – chciał jak najszybciej skończyć tę rozmowę – ...zaprowadzić mnie do dowódcy?
Noah westchnął.
- Technicznie rzecz biorąc, tak – odpowiedział jakby niechętnie. – Ale szczerze, nie mam do tego głowy. – Teraz jego spojrzenie zupełnie się zmieniło. Nie patrzył już na Ari'ego, tylko przesuwał wzrokiem po ziemi, wyglądając na zatopionego w myślach. – Dalej nie znaleźliśmy Theo. Jedyny trop, jaki mamy chyba prowadzi donikąd... – powiedział cicho. Potem nagle podniósł wzrok i znów się uśmiechnął. – Pomyślałem, że może pogadanie z tobą poprawi mi nastrój – oznajmił wesoło.
Ari'emu odebrało mowę.
- Nie-Nie sądzę... – zdołał tylko wyjąkać.
Noah jednak wciąż się uśmiechał.
- Mogę wejść? – spytał.
Ari nie miał powodu się zgodzić, ale nie miał pojęcia jak odmówić w takiej sytuacji. Nie chciał być niegrzeczny, nawet w stosunku do Noah.
Nie wiedząc, co odpowiedzieć, w końcu po prostu odsunął się z przejścia. Noah natychmiast skorzystał z zaproszenia. Ari nie wiedział, czego się spodziewać po chłopaku, już zdążył uznać, że w jego przypadku żadne zachowanie nie jest niemożliwe, ale i tak Noah zdołał go zaskoczyć. Bez pytania o zgodę, podszedł do jego łóżka i rzucił się na nie z głośnym westchnieniem.
- To będzie ciężki dzień – jęknął.
- Masz zamiar... tutaj spać? – Ari nie ruszył się z miejsca, wpatrując się w chłopaka w szoku. Jak można było czuć się tak swobodnie w nieswoim pokoju?
- Spać? – Noah spojrzał na niego znad poduszki z uniesionymi brwiami. – Spanie to ostatnie, co chciałbym robić w twoim łóżku – rzucił. I zanim Ari zdążył zrozumieć aluzję, spłonąć rumieńcem, a potem zezłościć się, spoważniał. – Co ja mam zrobić? – zaczął. – Tak się o niego martwię. Nie tylko o Theo, wiesz? Nie wiem jak Caell to przeżyje, jeśli go nie znajdziemy. I Ronnie też. I ten jego ładny chłopak. Sky i Even też go polubili. Rozumiesz? Jeśli nie znajdziemy tego cholernego Rhahar'a Engelbaer'a to będzie koniec. A nawet jak go znajdziemy to może nam nic nie dać. Nie ufam temu Muriel'owi. Och, do Diabła, gdyby tylko ludzie nie przywiązywali się do innych, musiałbym się martwić tylko o Theo, a nie całą tą zgraję!
Ari chyba nie rozumiał jego logiki.
- Gdyby ludzie nie przywiązywali się do innych, Theo też byś się nie martwił... to trochę nie ma sensu.
Noah zamrugał.
- To nie miało mieć sensu. Chciałem tylko wyrazić głębię mojej rozpaczy – powiedział tonem, który nie wskazywał na głębię jego rozpaczy. Ari już zupełnie nie rozumiał, co chłopak próbował powiedzieć. A już kompletnie nie pojmował na co miałby się tu przydać Rhahar Engelbaer.
- Dlaczego chcecie znaleźć tego przestępcę?
Noah podniósł się do siadu.
- Kogo?
Ari przestąpił z nogi na nogę.
- Tego człowieka, który handluje nielegalnymi rzeczami...
Noah zerwał się z łóżka i natychmiast znalazł przy nim. Złapał go za ramiona i wbił w niego wzrok z o wiele zbyt małej odległości.
- Czy ja dobrze rozumiem, że ty wiesz kim jest Rhahar Engelbaer? Czy masz na myśli kogoś innego, a ja niepotrzebnie się ekscytuję? – Po tych słowach chyba uprzytomnił sobie co robi, bo puścił ramiona Ari'ego i odsunął się. Na jakieś pół kroku.
- Ty nie wiesz kim on jest? – Ari był tym faktem nieco zaskoczony. Jeśli miałby podejrzewać kogoś o kontakty z szemranymi osobistościami, na pewno podejrzewałby Noah. – Pisali o nim w przewodniku... – wyjaśnił, kierując wzrok na stolik nocny, na którym leżał jego „Przewodnik po Piekle dla nowicjuszy". – W rozdziale o piekielnych „atrakcjach"... Nie rozumiem dlaczego jego działalność poleca się jako rozrywkę, zamiast posłać go do więzienia za łamanie prawa...
- Co jeszcze o nim wiesz? – Ciemne oczy Noah były szeroko otwarte, błyszcząc jakby z napięcia i ekscytacji. Ari naprawdę nie rozumiał o co tutaj chodziło.
- W przewodniku pisali, że jest na pograniczu prawa... Sprzedaje nielegalne i półlegalne rzeczy, takie jak na przykład narkotyki czy niebezpieczną broń... I to nawet nie tak, że nie da się go znaleźć i aresztować! Ma swój własny lokal, który nie jest reklamowany w żadnych oficjalnych źródłach, ale część ludzi o nim wie... Przewodnik poleca go jako najlepszy klub w Piekle, w którym można poczuć się jak na Parterze... Ja naprawdę nie rozumiem co ten człowiek ma wspólnego z tym chłopcem, który zaginął – powiedział Ari i spojrzał pytająco na Noah, który wciąż znajdował się o wiele za blisko. Prawie czuł jego oddech na twarzy.
- Więc mówisz, że da się go znaleźć?
Ari pokiwał głową.
- Adres tego jego klubu jest w przewodniku...
- Do Diabła i na Niebiosa, Ari, kocham cię! – Noah wykrzyknął z entuzjazmem, a potem bez ostrzeżenia rzucił się na niego. Ari'emu zabrakło tchu, kiedy chłopak przyciągnął go do siebie z siłą, która przewyższała możliwości przeciętnego anioła i otoczył go ramionami. Wyrwałby mu się natychmiast, gdyby nie był tak zszokowany. Czuł szybki puls chłopaka swoim policzkiem przyciśniętym do jego szyi, bicie jego serca pod materiałem białego stroju i zapach skóry, której tak dużo było odsłoniętej.
- C-Co ty... – wykrztusił, ale Noah przycisnął go do siebie tylko mocniej.
- Wiedziałem, że rozmowa z tobą to dobry pomysł! Może nawet uratujemy dzięki tobie Theo!
- Ja-Ja naprawdę nie rozumiem jak...
Noah w końcu odsunął go od siebie, ale pozostawił ręce na jego ramionach, a jego oczy błyszczały mimo swojej ciemnej barwy.
- Idziesz z nami? – spytał takim tonem, jakby nie spodziewał się odmowy.
- Żeby spotkać tego Rhahar'a...?
- Żeby... – Noah uśmiechnął się w ten swój charakterystyczny sposób, który nie wróżył nic dobrego. – Żeby przynieść nam szczęście. – Puścił mu oczko.
***
- Nie ma takiej opcji – oznajmił dowódca Straży, patrząc na nich wszystkich z założonymi rękami, stojąc twardo na zapylonej ziemi placu treningowego, górując nad wszystkimi dzięki swojemu ponadprzeciętnemu wzrostowi. Kuba wyglądał obok niego jeszcze młodziej, ledwie sięgając ostatnim kosmykiem swojej nieokiełznanej rudej czupryny brody mężczyzny.
- Ale... – zaczął Caell, jednak Cassiel nie wyglądał jakby był w nastroju na jakiekolwiek „ale".
- Po pierwsze, jest was za dużo do takiego prostego zadania. Po drugie, udział w śledztwach dotyczących członków Straży mogą brać jedynie Strażnicy. Nie ma tu miejsca na dyskusję.
- Theo to mój brat. – Cam zacisnął zęby, nie mając zamiaru ustąpić. – Chyba mam prawo dowiedzieć się z pierwszej ręki co się z nim stało? Nie obchodzi mnie, że jest Strażnikiem od jakiegoś miesiąca. Od czternastu lat jest moim bratem.
Cassiel przyjrzał się mu beznamiętnie, po czym powiedział po prostu:
- Nie.
- Nie rozumiem dlaczego nie możemy iść. To tylko spotkanie z jakimś facetem. – Do dyskusji wtrącił się Jessie. Nie wydawał się mniej zdeterminowany od Cam'a, nawet ze swoimi podkrążonymi oczami, które pewnie świadczyły o nieprzespanej nocy i zmęczeniu.
Cassiel przewrócił oczami, po czym spojrzał na Kubę, jakby to była jego kolej, żeby się odezwać. Kuba skinął głową.
- Zgadzam się z Cass'em – powiedział. – Cam, Jessie, ja wiem, że chcecie pomóc, ale nie ma sensu ryzykować. Cass nie może wysłać ludzi, do tego nienależących do Straży, na spotkanie z kolesiem, który zajmuje się sprzedawaniem nielegalnej broni. To może nie brzmi jak najniebezpieczniejsza rzecz na świecie, ale najbezpieczniejsza też nie jest, także... nie. No nie wyślemy was tam. Już Theo zaginął, jeszcze brakuje, żeby wam też się coś stało. – Oparł ręce na biodrach ze zdecydowaniem, ale przy jego wzroście i wyglądzie dopełnionym koszulką, która mówiła „Jestem świetny w łóżku, mogę spać godzinami" nie wyglądał zbyt groźnie. – Pójdą Caell i Noah. Wystarczą, żeby wypytać gościa o co tu biega.
- I Ari – wtrącił Noah. – Może iść, co nie? – zwrócił się do Cassiel'a, łapiąc złotookiego chłopca za ramiona i prezentując go ojcu, jak jakiś cenny nabytek. – Jego uroda przynosi szczęście.
Cassiel uniósł brew, zmierzył białowłosego chłopca oceniającym spojrzeniem, po czym wzruszył ramionami.
- Ten może iść jak chce. Jest zarejestrowany jako Strażnik, więc jak tak go to obchodzi, albo tak lubi za tobą chodzić, niech robi co mu się podoba.
Ari wyglądał jakby chciał się bardzo nie zgodzić ze słowami Cassiel'a, ale nikt się nim nie przejął.
- Nie możecie mnie powstrzymać. – Cam zacisnął zęby. – Nawet jeśli oficjalnie nie włączycie mnie do tej „misji", sam się tam wybiorę.
Cassiel'owi groźnie drgnęła brew.
- Kuba, przemów mu do rozumu, albo go zamknę w celi aż nie wrócą.
Kuba się na to uśmiechnął i poklepał mężczyznę po ramieniu.
- Cam, poważnie to nie robi sensu, żebyście z Jessie'm tam szli. Nielegalna broń, wiesz co to znaczy? Znaczy, że ktoś mógłby cię postrzelić i byłby problem. Niby mało prawdopodobne, ale po co ryzykować? Caell i Noah niedługo wrócą i wszystkiego się dowiesz.
Cameron'a to nie interesowało.
- Nie będę siedział bezczynnie.
Jessie gorliwie pokiwał głową.
- Zamknę ich obu w celi. Może w Hadesie? – Cassiel'owi drgały już obie brwi. Kuba przeszedł od klepania go po ramieniu do głaskania, jakby chciał uspokoić wyjątkowo poirytowanego psa. Albo może wilka.
- Skoro to takie „potencjalnie niebezpieczne" to czemu wysyłacie Caell'a i Noah? – Cam nie dawał za wygraną.
- Są Strażnikami – Cassiel powtórzył swój argument. Nie wyglądał na kogoś kto lubi się powtarzać i jego mordercze spojrzenie potwierdzało tę teorię.
- To jedyny powód? – upewnił się Cam, mrużąc oczy podejrzliwie.
- To ich praca – przytaknął Cassiel.
- Świetnie. – Cam pokiwał do siebie głową. Skoro już wiedział czego mu brakuje...
- O nie – jęknął Jessie, sięgając do jego ramienia jakby chciał go fizycznie powstrzymać przed kolejnymi słowami. Cameron nie widział jednak innej opcji.
- Co muszę zrobić, żeby zostać Strażnikiem? – zapytał, rzucając Cassiel'owi wyzywające spojrzenie.
Cassiel aż zamknął oczy jakby się modlił. Albo powstrzymywał od mordu.
Nic nie powiedział, tylko wbił wzrok w Kubę.
- Miesiące treningów, papierologia i musiałbyś najpierw znaleźć partnera. Nie chłopaka czy dziewczynę w sensie – sprostował Kuba, wskazując wymownym gestem gdzieś pomiędzy Cam'a i Jessie'go – tylko w sensie treningowym. Jesteś Everett'em, czyli w końcu pewnie i tak wylądujesz w Straży, ale nie da się tego załatwić od razu, szczególnie, że jesteś Everett'em.
- Czyli gdybym nie był Everett'em dałoby się to załatwić od razu? – podsumował Cam.
Kuba podrapał się po głowie z namysłem, nie zwracając uwagi na Cassiel'a, który wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć. Najwidoczniej to poirytowane, lodowate spojrzenie było dla mężczyzny normą.
- Teoretycznie dałoby się... gdybyś nie był Everett'em, no. Ale jesteś. – Kuba wzruszył przepraszająco ramionami.
- Nie rozumiem. – Cam skrzyżował ręce na piersi.
Kuba westchnął, spojrzał przelotnie na Cassiel'a jakby chciał się upewnić, że nie dojdzie do rozlewu krwi, po czym wyjaśnił:
- Aniołowie i twoja rodzina zostają Strażnikami z innych powodów i w inny sposób. No wiesz, kiedy masz wystarczająco siły, żeby zwalić ścianę kopniakiem jak się dostatecznie wkurzysz, to wiadomo, dostajesz się do wojska ze względu na to. Everett'owie zostają Strażnikami nie temu, że wymiatają pod względem fizycznym, tylko przez swoją barierę. Czyli, krótko mówiąc, mają inne zastosowanie w Straży niż anioły. Ich zdolności przydają się w walce tylko jak dobrze się je wykorzysta. Najwięcej sensu ma taka strategia, że bierzemy jednego anioła, jednego Everett'a i karzemy im ćwiczyć razem tak długo aż nauczą się ruszać w ten sam sposób, żeby stworzyć idealną parę wojowników. Człowiek jest chroniony przez anioła, któremu oddaje barierę, a ten wtedy staje się praktycznie niepokonaną maszynką do ukatrupiania demonów i mamy strategię idealną. Czyli, w najprostszych słowach... nie ma szans, żebyś dołączył do Straży w tej chwili, bo dla ciebie nie jest to tak prosta sprawa, jak dla arystokraty. Sorki. – Kuba wzruszył ramionami ze skruchą.
Cameron pokiwał z namysłem głową.
- Czyli, żeby dostać się do Straży od zaraz, musiałbym to zrobić na anielskich zasadach? – podsumował.
- Aha. – Kuba uśmiechnął się przepraszająco. – Ale nie jesteś aniołem...
- Cami... – Cameron zauważył zaniepokojone spojrzenie Jessie'go, ale nie było innej opcji. Musiał postawić na swoim w tej sprawie. Zmrużył oczy i wycelował palec w Cassiel'a.
- Chcę dołączyć do Straży – oznajmił. – Dzisiaj. Zanim pójdziemy do tego klubu Engelbaer'a wieczorem. Nie jako Everett.
Brew Cassiel'a drgnęła po raz ostatni, po czym mężczyzna odwrócił się na pięcie. Klepnął Kubę w ramię.
- Zrób z tym, co chcesz – powiedział. – Ci dwaj na pewno są spokrewnieni. Starszy jest tak samo wkurzający jak ten młody wariat – dodał. A potem, odchodząc już w stronę budynku centralnego, rzucił do swojego chłopaka: – Wpadnij do mojego gabinetu, jak z nimi skończysz. Mam dużo stresu do rozładowania!
Kuba, jak gdyby nigdy nic, pomachał mu na pożegnanie, po czym kontynuował wcześniejszą rozmowę, zupełnie, jakby dowódca Straży, który powinien zajmować się całą sprawą, nie zmył się właśnie ze sceny.
- Jak poważnie chcesz dołączyć do Straży na takich samych zasadach, jak arystokraci i to jak najszybciej, jest tylko jeden sposób – powiedział.
Cam pokiwał gorliwie głową.
- Ja się zgłaszam! – Caell wyrwał się entuzjastycznie. – Mogę sprawdzić jego zdolności. – Posłał Cam'owi uśmiech i oczko.
Kuba wsparł ręce na biodrach wymownie.
- Dałbyś mu wygrać.
- Nie prawda – zaprzeczył Caell, prezentując kompletny brak zdolności aktorskich.
- Ja się może nadam? – zaproponował Noah, ale Kuba pokręcił głową. Zdawał się zastanawiać chwilę, po czym uśmiechnął się i podszedł do Ari'ego.
Chłopiec wytrzeszczył oczy.
- Ja? – przeraził się. – Ja-Ja dopiero co dołączyłem do Straży. Nawet nie wiem, co miałbym zrobić...
Kuba położył mu ręce na ramionach uspokajająco.
- Masz tylko sprawdzić czy Cam się nadaje na Strażnika. Czyli zwyczajnie spróbować się z nim na miecze. Nic skomplikowanego. Z tej trójki stawiam, że będziesz najbardziej obiektywny i nie dasz mu forów. Mogę na ciebie liczyć, co? – Uśmiechnął się. Aż dziwnie było patrzeć na tę dwójkę stojącą tak blisko siebie. Kuba może i nosił śmieszne koszulki z napisami, a Ari elegancki żołnierski strój, ale ich wzrost, chaotyczna fryzura i piegi upodobniały ich do siebie. Cam pomyślał przelotnie, że ojciec i syn mieli podobny gust.
Ari w końcu skinął nerwowo głową.
- Mogę... to zrobić. Z mieczami sobie radzę – powiedział cicho.
- Nie podoba mi się to – jęknął Jessie, ciągnąc Cam'a za rękaw. Cameron ignorował go dopóki chłopak nie pociągnął go tak mocno, że był zmuszony pochylić się w jego stronę. Jessie przyłożył usta do jego ucha i szepnął: – Nie jesteś nieśmiertelny. Pamiętaj, że oni o tym nie wiedzą.
Cam chciałby posłać mu uspokajające spojrzenie, ale dobrze wiedział, że to może nie skończyć się najlepiej. To jednak nie zmieniało faktu, że musiał spróbować. Gdyby oficjalnie dołączył do Straży, dowódca i reszta nie mogliby już próbować odsunąć go od śledztwa, bo był tylko „bezbronnym człowiekiem". Był Everett'em, do cholery, a do tego bratem Theo, który zdołał dołączyć do Straży bez żadnych nadprzyrodzonych zdolności. Nie to, że uważał się za geniusza w walce bronią, ale z Theo potrafił wygrać w pojedynku. Za całkiem bezbronnego by się nie uznał.
- Zróbmy to – rzucił do Ari'ego, udając pewność siebie. – Jak najszybciej.
***
- Jakie tu są zasady? – chciał wiedzieć Cam. Od odpowiedzi Caell'a, który miał pełnić dzisiaj rolę jego egzaminatora zależało to, czy miał jakieś szanse w walce z aniołem. – Wszystkie chwyty dozwolone? – miał nadzieję.
Caell się zaśmiał.
- Nie aż tak. Jesteśmy arystokracją, nie barbarzyńcami, nawet jeśli posyłamy się nawzajem do skrzydła medycznego na co dzień.
Cam skinął głową. Ari, stojący przed nim w gotowości z pojedynczym, błyszczącym mieczem w rękach, chyba odetchnął z ulgą.
- Czego nie można robić? I kiedy dokładnie któryś z nas wygra? Trzeba... zadać śmiertelną ranę? – Miał nadzieję, że nie.
Brwi Caell'a aż schowały się pod jego różową grzywką.
- Jak już mówiłem, jesteśmy arystokracją. Lubimy elegancję. Rany śmiertelne, według ziemskich standardów oczywiście, to zwykle wypadki. Dość częste, przyznam, ale nie o to tu chodzi. Wystarczy, jak jeden z was się podda albo zostanie unieruchomiony.
Cam skinął głową, czując ścisk w żołądku. Nie chciał zostać przebity mieczem. Widział już raz jak to wygląda, kiedy ostrze wchodzi w ludzkie ciało i wiedział, jak potworne przerażenie można wtedy zobaczyć w czyichś oczach. Nigdy nie chciał dowiedzieć się na własnej skórze, jak straszny ból stał za tym przerażeniem. Nie miał jednak wyjścia. Theo już tego doświadczył co najmniej raz i nie było mowy, żeby Cam teraz siedział bezczynnie i czekał na wieści od Noah i Caell'a, kiedy jego brat być może doświadczał podobnego strachu i bólu w tej chwili. Tak czy tak, mieli czas do wieczora, kiedy klub Engelbaer'a zostanie otwarty. Nie widział lepszego sposobu na spędzenie tego popołudnia.
- Broń? – spytał.
- Jaka tylko ci się podoba. – Oczy Caell'a aż zabłysły. – Mogę ci pożyczyć mój miecz, moje sztylety, nawet kajdanki. Theo nieraz przydały się w walce.
- Naprawdę mogę użyć czego tylko chcę? – upewnił się Cam.
- Nawet broni palnej.
Broń palna pewnie byłaby najlepszą opcją, ale Cam nie miał w jej używaniu żadnego doświadczenia.
- Dwa jednoręczne miecze? – zdecydował.
- Robi się! – Caell się wyszczerzył. Nie musiał nawet sięgać do stosiku broni przyniesionej specjalnie przez Kubę na szybko zorganizowany egzamin, tylko wyciągnął dokładnie to, o co Cam poprosił zza swojego pasa. Podszedł do niego i podał mu dwa krótkie i lekkie miecze ostrzami do dołu.
- Cami, poważnie, to nie jest dobry pomysł... – jęknął po raz setny Jessie. Stał z boku, za linią wyznaczającą obszar pojedynku, razem z Noah i Kubą, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
- Nie wierzysz w swojego chłopaka? – Caell pokręcił głową z dezaprobatą. – Wychowywał się z Theo, więc ja tam myślę, że ma jakieś szanse.
- A ja z nim ćwiczyłem judo i nie byłbym taki pewny – westchnął Jessie, przygryzając wargę do krwi. – I nie jest moim chłopakiem, więc nie muszę udawać, że jest najlepszy na świecie. Idiota wyląduje w szpitalu – jęknął. – Jak nie gorzej – dodał cicho, wbijając w Cam'a intensywne spojrzenie.
- Serio nie jest twoim chłopakiem? – zainteresował się Noah. – Znaczy, jesteś singlem czy...?
Wszyscy natychmiast wbili w niego niedowierzające spojrzenia. Łącznie, jak zauważył Cam, z Ari'm, który zmrużył nawet oczy, wyglądając na delikatnie urażonego.
- Ma chłopaka na Ziemi – sprostował szybko Cam. Noah był niemal dokładnie tym typem faceta, którym Jessie by się zainteresował. Typem, którego Cam nie znosił. Nie miał nic do Noah jako osoby, ale jako kolejnego chłopaka Jessie'go na miesiąc... do Diabła z nim.
- To nie jest teraz ważne! – oburzył się Jessie. – Oddawaj te miecze i chodź tutaj! Nie będziesz się bił prawdziwymi ostrzami z jakimś nieludzko silnym i ładnym chłopcem. To się nie może skończyć dobrze – fuknął. – I tak w ogóle, myślę, że moją śmierć można uznać za zerwanie z Mattias'em.
- Też tak uważam – poparł go natychmiast Noah. – Z tym zerwaniem w sensie. Ci dwaj niech się biją. Zawsze fajnie się ogląda walkę dwóch seksownych ludzi, nie mam racji?
- Czy my nie jesteśmy jakby... trochę spokrewnieni? – Cam zmrużył oczy, wpatrując się w Noah z delikatnie, ale stale, rosnącym poirytowaniem. Po jego trupie mógł zarywać do Jessie'go. Chociaż po jego trupie to może całkiem niedługo – przypomniał sobie, wracając wzrokiem do Ari'ego, który musiał wysłuchiwać całej tej idiotycznej rozmowy, czekając aż ich walka się zacznie.
- Spokrewnieni? – Noah się zdziwił. – Ja i ty? Ani trochę. Mówię do Evena „wujku" tylko temu, że znam go od dziecka – wyjaśnił. – Zresztą, nawet gdyby, jakie by to było pokrewieństwo. – Machnął ręką.
Cam uniósł na to brew, ale nie skomentował. Może i dziesięć pokoleń to było sporo, ale i tak. Na pewno nie byłby w stanie myśleć o kimś spokrewnionym w jakimkolwiek sensie z Evenem w taki sposób.
- W każdym razie – zmienił temat – Jessie, wyluzuj. Nic mi się nie stanie. Nawet jak zostanę ranny, mają tutaj anielskich medyków – przypomniał.
Caell uśmiechnął się do niego pocieszająco.
- Nie masz się czym martwić. Jak Ari jakoś niefortunnie cię trafi, posklejam twój płomień duszy na miejscu. – Puścił mu oczko.
Huh. Aha.
- Mój płomień...? – chciał się upewnić, że dobrze zrozumiał.
- No tak, ludzie w zaświatach nie mają fizycznego ciała, więc pozszywanie ich do kupy to żaden problem dla kogoś, kto potrafi manipulować materią duszy, czyli dla medyka. Aniołowie i ludzie po śmierci składają się z prawie tej samej energii, tyle że ludzie mają jej mniej.
Cam pokiwał głową, starając się zachować pokerową minę. Aniołowie i ludzie po śmierci. Ekstra.
Jessie nie zachował żadnej pokerowej miny, tylko jęknął i schował twarz w dłoniach. Noah poklepał go po ramieniu, podchodząc trochę zbyt blisko.
- Wszystko będzie dobrze. Jak coś to Caell serio zna się na rzeczy.
Caell wyszedł poza prostokąt wyznaczony do walki i klasnął w dłonie. Potem strącił rękę Noah z ramienia Jessie'go i uśmiechnął się do Cam'a.
- To zaczynajcie – powiedział wesoło. – Kuba?
Kuba skinął głową.
- Bez szaleństw, ale dajcie z siebie wszystko, chłopcy – powiedział. – Możecie zaczynać za trzy, dw—
Cam zdjął plecak, który nosił od rana.
- Dwa... – powtórzył Kuba, przyglądając się mu z zaciekawieniem. – Jeden... – Cam rozpiął plecak. – I...
Cam wyciągnął z plecaka swój hoverboard, wyrzucił niepotrzebny balast poza linię prostokąta i aktywował deskę krótkim poleceniem. Upuścił ją, a ta zawisła dwadzieścia centymetrów nad ziemią.
- I możecie zaczynać... – dokończył za Kubę Caell, bo rudzielec wpatrywał się tylko w latającą deskę z opadniętą szczęką i szeroko otwartymi oczami.
Cam nie miał czasu przejmować się zszokowanym Kubą. Ari zaatakował.
Zamachnął się mieczem frontalnie, a Cam zdążył tylko zablokować cios. Siła uderzenia była szokująca. Całkiem teraz oprzytomniały, wskoczył na deskę i natychmiast zrobił unik przed kolejnym ciosem. Ari wyglądał na zaskoczonego, ale nic nie powiedział, tylko naparł po raz kolejny. Nikt też nie przerwał walki. Użycie deski było więc zgodne z zasadami. Może temu, że nikt nie zakazywałby używania przedmiotu, który podobno nie istniał.
Ari wyprowadził kolejny cios, znów frontalny. Jego technika nie miała w sobie grama podstępu czy przebiegłości, ale czysta siła i szybkość uderzeń nadrabiała te minusy z nawiązką.
Cam nie chciał blokować ciosów. Każdy posyłał fale bólu przez jego kości i stawy, niemal zrzucając go z deski. Przez długi czas nie miał szans zaatakować, tylko unikał miecza przeciwnika, lawirując wokół niego w powietrzu. Nigdy wcześniej nie używał hoverboarda do walki, ale doświadczenie w wymijaniu przechodniów i samochodów powietrznych na ulicach Nowego Yorku wystarczało.
Cios z góry, unik w prawo. Zamach z lewej, wzbicie w powietrze. Cam mógłby tak uciekać przed złotookim chłopcem cały dzień. Gorzej, że na desce nie mógł poruszać się jak chce. Sekret jego nadludzkiej równowagi tkwił w rękach – rękawiczkach stabilizujących, które działały jak wysięgniki równoważące, których żadna firma nie zdecydowała się zainstalować w hoverboardzie, bo wyglądały nieelegancko i musiałyby być niepraktycznie długie. Cam'a dizajn nie interesował, a jeszcze mniej interesowało go to, że jakiś gadżet technologiczny był niemożliwy. Wystarczyło przenieść zadanie jednego z elementów projektu na człowieka i hurra, wszystko było możliwe. Problem był jedynie taki, że rąk trzeba było używać do łapania równowagi, nie machania mieczami. Może gdyby zaatakował z góry...
Wzbił się w powietrze, zwiększając wysokość. Wybrał miecze zamiast krótkich sztyletów, żeby mieć większy zasięg trzymając ręce dalej od ciała i zachowując równowagę, ale i tak nie była to prosta sprawa. Nie sądził jednak, że bez deski dorównałby szybkości anioła. Hoverboard był jego jedyną przewagą...
Ari wzbił się w powietrze. Jego rozłożyste skrzydła rozwinęły się, oślepiając tysiącem błysków światła odbitego od piór. Światło mieniło się setką kolorów, które, Cam by przysiągł, nie znajdowały się w spektrum tęczy. Był niemal pewny, że usłyszał zachwycone westchnienie Noah, mimo że walka toczyła się teraz wiele metrów nad ziemią.
Ari dorównał jego wysokości i znów zaatakował. Cam uniknął ataku, ale tutaj było trudniej niż na ziemi, bo w razie utraty równowagi nie mógł podeprzeć się nogą czy zeskoczyć z deski. Na świętą krew, zapomniał o tych cholernych anielskich skrzydłach. Trudno było o tym pamiętać, skoro normalnie nie było po nich śladu, jakby stawały się całkiem niewidzialne, kiedy nie były potrzebne.
Starał się zachowywać dystans od anioła i jak najczęściej chować za jego plecami. Skrzydła utrudniały widoczność, ale jednocześnie zwiększały pole rażenia. Cam mógłby z łatwością w nie trafić...
Unikając kolejnego ciosu, wyprowadził pierwszy własny atak. Ari nie zdążył cofnąć ogromnego skrzydła.
...lub wcale nie próbował. Miecz Cam'a trafił idealnie, a potem chłopak poczuł, że traci równowagę, kiedy trzymane przez niego ostrze nie napotkało żadnego oporu. Najwidoczniej anielskie skrzydła nie były tylko na co dzień niewidzialne, ale też niematerialne.
Jego stopa zsunęła się z deski, kiedy wychylił się za bardzo do przodu. Od ziemi dzieliło go więcej metrów niżby sobie wymarzył. Jedyne, co mógł zrobić w tym ułamku sekundy zanim spadnie...
Odbił się od deski z całej siły drugą nogą, wypuszczając miecz z jednej ręki i zwiększając moc rękawiczki stabilizującej do maksimum na ten krótki moment. System stabilizujący opierał się oczywiście na tej samej technologii co deska sama w sobie – na antygrawitacji. Dało mu to moment, w którym oparł się na zawieszonej w powietrzu ręce jak na hoverboardzie i, odbijając się nogami od deski, przekoziołkował w powietrzu, celując, miał nadzieję, nie w swoją śmierć.
Ari z pewnością nie spodziewał się, że znajdzie się tego dnia w podobnej sytuacji. Cam wylądował, tak jak zamierzał, na nim, łapiąc się czego popadnie i trzymając swojego jedynego już miecza jak ostatniej nadziei. Złapał, jak się okazało, za łokieć chłopaka, który, zszokowany, na szczęście nie pomyślał od razu, żeby go z siebie strząsnąć.
Cam w tym momencie jak nigdy cieszył się, że przez lata wypracował sobie niezłą siłę fizyczną. Zdołał szybko podciągnąć się na jednej ręce, a potem uczepić szyi Ari'ego od tyłu. Na wszelki wypadek jeszcze, nie mając zamiaru spaść i w najlepszym wypadku połamać sobie kości, oplótł jego biodra nogami. Zanim zmieszany całą sytuacją anioł zdążył zamachnąć się mieczem za plecy, przystawił mu swoje ostrze do gardła.
- Możemy teraz... powoli wylądować? – zapytał, lekko trzęsąc się po tym niemożliwym manewrze.
Ari obrócił głowę, mimo miecza przystawionego do szyi i spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami.
- Ludzie są... szaleni – stwierdził.
***
- Gdyby anioły nie były nieśmiertelne, Cassiel chyba już dawno padłby na zawał od tego ciągłego wkurzania się, nie? – zagaił Jessie, próbując chyba rozluźnić nieco atmosferę.
Zapadł już wieczór, który oczywiście wyglądał w Piekle tak samo, jak południe, i nadszedł w końcu czas odwiedzić Engelbaer'a w jego półlegalnym klubie. Cameron całe popołudnie chodził jak na szpilkach, rozważając wszystkie czarne scenariusze – jak na przykład to, że facet może po prostu nie wiedzieć tak naprawdę nic pożytecznego na temat Theo – nie mając głowy do tego, że ktoś składał mu gratulacje z powodu dostania się do Straży, albo że jedną z tych osób był członek jego nowego ulubionego zespołu. Dopiero dzisiaj skojarzył blond fryzurę króla, tak podobną do jego własnej sprzed farbowania, z chłopakiem na plakacie reklamującym ostatnią płytę. Gdyby nie myślał tylko o wieczornej misji, pewnie poprosiłby Evena o autograf.
- Wyglądał, jakby wolał cię zamordować na miejscu niż wpisać do rejestru Strażników – mówił dalej Jessie.
Szli właśnie na spotkanie z Caell'em, Noah i Ari'm, z którymi mieli wybrać się do klubu. Z którymi Cameron miał wybrać się do klubu. Jessie stwierdził jednak, że nie mają prawa powstrzymać go przed przejściem się na wieczorną zabawę i przy okazji podsłuchaniem o czym rozmawiają z właścicielem lokalu. Dla dodania swojej wymówce realizmu pożyczył nawet od Noah ciuchy i ułożył włosy nieco inaczej niż zwykle.
- Wyglądam, jakbym szedł na imprezę, nie? – znów się odezwał, tym razem szturchając Cam'a lekko. Westchnął. – Słuchasz mnie w ogóle?
Cam pokiwał głową. Sam nie miał zamiaru wcielać się w rolę imprezowicza, który odwiedza klub jedynie w celu dobrej zabawy. Nie przebrał się, ani nie próbował uśmiechać. Chciał już tylko znaleźć się na miejscu i czegoś wreszcie dowiedzieć. Choćby usłyszeć jakieś potwierdzenie słów Muriel'a, że Theo faktycznie żyje. Nie miał już siły starać się zakopać pod lekkimi rozmowami swojego zmartwienia.
- Wyglądasz świetnie – mruknął nieobecnie. Pewnie tak było, nie musiał spojrzeć na przyjaciela, żeby się upewnić.
Jessie westchnął.
- Też się o niego martwię, ale przepraszam, wiesz, że nie umiem się zamknąć, kiedy się stresuję – powiedział, a Cam rozpoznał w jego głosie nutę nerwowości. Spojrzał na niego z niepokojem. Mimo nowej fryzury i ciuchów, nie wyglądał jednak świetnie. Pod oczami miał cienie i wyglądał na zmęczonego, a jego spojrzenie było przygnębione mimo lekkiego uśmiechu na ustach.
Cam zmusił się, żeby oddać uśmiech i sięgnął do włosów chłopaka, nieco je mierzwiąc.
- Lepiej ci bez tego żelu – powiedział, starając się znów skupić na tu i teraz.
Uśmiech Jessie'go nieco się poszerzył.
- Kłamstwa. Wyglądam sexy.
Cam przewrócił oczami.
- Noah pewnie się spodoba.
Jessie poruszył brwiami znacząco.
- Oby.
Cam nie miał szansy odpowiedzieć, bo dotarli na miejsce. Główny plac miasta był ogromny. Wzdłuż jednego z jego boków biegła potężna fasada królewskiego pałacu, resztę ścian pięciokąta ograniczały wąskie kamieniczki, jakie widział tylko na filmach. Nawet nie do końca na filmach – tamte zbudowane były zwykle z kamienia, drewna czy cegieł, te z polerowanych kości. Ludzi był tłum, na wieczór cały rynek zamieniał się chyba w targowisko. Wszystko to wyglądało jednocześnie jak z przeszłości i z zupełnie innego świata. Czarne sklepienie zamiast nieba nad miastem niezaprzeczalnie wskazywało na fakt, że nie znajdowali się obecnie na Ziemi. A przynajmniej nie na jej powierzchni. Cam zastanowił się przelotnie, gdzie tak właściwie znajdowało się Piekło we wszechświecie. Przecież nie pod ziemią na Ziemi. Gdyby tak było, płonęliby właśnie w lawie tworzącej jądro planety.
Zgromadzeni pod posągiem Lucyfera machali do nich Caell, Noah i Ari. No, bądźmy szczerzy, machał tylko Caell. Noah wyglądał na pochłoniętego rozmową z Ari'm, natomiast ten zdawał się rozważać, jak może niepostrzeżenie się stamtąd wymknąć.
- To wiemy gdzie dokładnie jest ten klub? – Cam przeszedł do rzeczy, kiedy podeszli już do reszty.
- Tak. – Noah oderwał w końcu wzrok od Ari'ego. – Ale najpierw, powiedzcie mi jak wyglądam. – Przesunął palcami przez czarne włosy, jakby pozował na okładkę magazynu o modzie.
Ari przyglądał się mu, ale raczej jak jakiemuś nowemu gatunkowi stworzenia, Cam mrużył oczy, niezainteresowany półprzezroczystą koszulką chłopaka ani czarną kredką podkreślającą jego oczy, i chyba tylko Jessie zareagował tak, jak Noah sobie wymarzył.
- Eyeliner zdecydowanie ci pasuje. Podkreśla twoje oczy – skomplementował go, uśmiechając się w ten sposób, który Cam lubił, ale nie lubił. Nie lubił, kiedy uśmiechał się tak do facetów, którzy nie byli warci jego uwagi.
- Dziękuję, bardzo mi miło. Tobie też pasuje nowa fryzura. – Noah odwzajemnił się, lekko się kłaniając. – Czym więcej twojej twarzy jest na widoku, tym lepiej. – Wyprostował się. – No, a ty nic nie powiesz, Ronnie?
Cam skrzyżował ręce na piersi i, tak, nic nie powiedział.
- Ari? – Noah uniósł brew.
- To poważna misja, a nie zabawa – powiedział tylko chłopak, odwracając wzrok. Fakt jednak, że wolał nie patrzeć na Noah co nieco mówił o jego odczuciach.
Caell wyglądał na rozbawionego i poirytowanego jednocześnie.
- Którego z nich dokładnie próbujesz poderwać? – spytał.
Noah zamrugał, jakby to było szokujące, że powinien znać odpowiedź. Potem zbliżył się o krok do Ari'ego i zaczął bawić jego włosami.
- Kto wie? – rzucił, teoretycznie niezobowiązująco. Cam chyba jednak znał odpowiedź. Chyba wszyscy znali odpowiedź, a w szczególności Ari, który, wciąż nie patrząc na chłopaka, wyglądał na przerażonego i zawstydzonego jednocześnie.
Caell westchnął. Wyglądał podobnie jak na co dzień, ale nie miał na sobie stroju Strażnika, pewnie nie chcąc alarmować nikogo, kiedy wejdą do klubu, gdzie nikt nie chciałby widzieć stróżów prawa. Miał na sobie po prostu bluzę w moro i spodnie z dość nieprzeciętną ilością kieszeni. W jego różowych włosach Cam dostrzegł jeden drobny warkoczyk. Był ciekawy czy mimo tego wyluzowanego wyglądu, Caell schował pod ubraniami swoją sztandarową kolekcję broni.
- Skoro już wszyscy pozachwycaliśmy się lub nie Noah, myślę, że możemy już iść – powiedział chłopak i obrócił się na pięcie. – Chodźcie za mną.
Wszyscy ruszyli za Caell'em, ale Noah wyraził swoje obiekcje.
- To Ari pierwszy poznał adres. Mógłby prowadzić.
- Ari znalazł adres, ale nie zna rozkład ulic. Poza tym... klub, w którym można przy okazji kupić nielegalną broń nie będzie taki łatwy do znalezienia – wyjaśnił Caell.
Faktycznie. Dotarcie pod adres podany przez Ari'ego zajęło im ledwie parę minut, ale na miejscu znajdował się tylko sklep z częściami do komputerów.
- Tak myślałem. – Caell podparł ręce na biodrach i rozejrzał się.
- Czyli adres był fałszywy? – Cam się zaniepokoił.
- Nie sądzę. – Caell ewidentnie czegoś szukał, rozglądając się najpierw po fasadzie budynku, a potem pod nogami. – Jest. Na jakieś dziewięćdziesiąt procent. Jak nie mam racji, najwyżej wylądujemy w ściekach – rzucił lekko.
Noah uniósł brwi.
- O czym ty mówisz?
Caell podszedł do wmontowanej w bruk metalowej kratki odpływowej i postukał w nią butem.
- Po co tu kratka ściekowa, skoro w Piekle nie pada deszcz?
- Żeby dostać się do kanalizacji? – podsunął Jessie.
Caell pokiwał głową.
- Dlatego jestem tylko na dziewięćdziesiąt procent pewny. Ale to dość dużo, nie? Żeby dostać się do kanalizacji wystarczyłaby pełna płyta, nie kratka. To wygląda jakby ktoś potrzebował wentylacji, albo chciał, żeby ktoś się domyślił, że coś tu nie gra.
Cam, Jessie, Noah i Ari zgodnie popatrzyli po sobie z powątpiewaniem.
- Wiem o czym mówię – zapewnił ich Caell, kucając obok kratki. Złapał ją rękami. – Jest więcej takich miejsc – powiedział, po czym szarpnął, a kratka, zamiast wygiąć się lub wyrwać co najmniej parę kostek brukowych, wyskoczyła ładnie z chodnika. Chłopak pochylił się i zajrzał do środka. – Aha. Chodźcie – machnął na nich ręką, po czym... zniknął pod ziemią.
- Caell! – Noah natychmiast zerwał się do przodu. Podbiegł do dziury w chodniku. – Żyjesz?!
- Chodźcie! – dobiegło ich wołanie Caell'a. W końcu więc posłuchali i poszli w jego ślady. Parę przechodniów spojrzało na nich z uniesionymi brwiami, ale nikt nie wyglądał na zbyt przejętego tym, że jakaś grupka dzieciaków postanowiła pozwiedzać sobie kanały.
Kiedy tylko Cam zeskoczył na dół, a Caell założył metalową kratkę z powrotem na swoje miejsce, uderzyła go cisza. Hałasy z góry przycichły, a na dole można było usłyszeć jedynie oddechy reszty i kapanie wody gdzieś w tle. Rozejrzał się.
Cała piątka znalazła się w długiej uliczce, zamkniętej wewnątrz cylindrycznego tunelu. Pod nogami wciąż biegła ta sama kościana kostka brukowa, a nad głową, w odstępach paru metrów wisiały bardzo staromodne lampy, zasilane ogniem, nie elektrycznością.
- Co to za miejsce? – Ari rozglądał się, zmieszany.
- Podziemna część miasta. – Caell wzruszył ramionami. – Tu zwykle dzieje się wszystko, co nielegalne i półlegalne. Ten cały klub Engelbaer'a musi być gdzieś tutaj.
Dla Cam'a brzmiało to wszystko dość logicznie, ale Noah wyglądał na zszokowanego.
- Skąd ty wiesz o tym miejscu? – zapytał Caell'a. – Ja nawet nie słyszałem o jakiejś podziemnej części miasta.
Caell poprawił nerwowo włosy.
- Ktoś... mnie tu przyprowadził. W tym całym klubie nie byłem, ale są też inne miejsca...
- Ten ktoś to Muriel? – Noah marszczył brwi.
Caell naciągnął nerwowo rękawy swojej bluzy, odwrócił się i zaczął iść przed siebie, ale odpowiedział.
- Taa... Zdrajca ludzkości... i mój przyjaciel – mruknął cicho.
Noah ewidentnie chciał wiedzieć więcej na ten temat, ale chyba zdecydował się odłożyć to na później. Wszyscy ruszyli za Caell'em w poszukiwaniu ich dzisiejszego celu.
Idąc tunelem, minęli kilka drzwi różnych kształtów, rozmiarów, czasem opisanych wyraźnie, czasem nie. Były tam sklepy, sale treningowe, nawet bibioteka. W końcu dotarli do drzwi, spod których wydostawała się strużka zmieniającego kolory światła i stłumione odgłosy muzyki. Na pewno był to klub, choć nie mieli pewności, czy ten konkretny, którego szukali.
Caell położył rękę na klamce i popatrzył po wszystkich.
- Ari, mogłeś ubrać coś, co nie jest białe... – zwrócił uwagę.
Chłopiec zamrugał, zdziwiony.
- Nigdy nie nosiłem innego koloru... – powiedział, zakłopotany. – Ale to nie strój Strażnika, więc...
- Miejmy nadzieję, że nie zwrócisz niczyjej uwagi. – Caell przygryzł wargę. – Tak czy tak, ludzie mogą rozpoznać mnie albo Noah po twarzy... eh. No trudno. Po prostu znajdźmy gościa jak najszybciej. Mam nadzieję, że w ogóle tu będzie.
Wszyscy skinęli głowami. Caell nacisnął klamkę.
Kiedy tylko weszli do środka, po spokojnej ciszy nie został żaden ślad. To, co pisali podobno w przewodniku Ari'ego okazało się prawdą. Cam natychmiast poczuł się jak na Ziemi. Prawie tak, jakby wrócił do tego klubu w Nowym Yorku. Uderzyła go ściana muzyki, hałasu, błyskające światła i hologramy, tak samo jak delikatny zapach perfum i spoconych ciał. W klubie panował półmrok, rozświetlany kolorowymi błyskami do rytmu muzyki.
Cam rozejrzał się po twarzach chłopaków. Caell wyglądał na zaintrygowanego, ale skupionego, Noah i Jessie na odrobinę podekscytowanych, za to Ari skojarzył mu się ze zwierzakiem, który znalazł się nagle w zupełnie obcym otoczeniu. Rozglądał się po klubie szeroko otwartymi oczami, przeskakując wzrokiem od tańczących ludzi, do gładkiego parkietu, baru, błyskających świateł.
- Nie rozdzielamy się, prawda? – zapytał wyższym głosem.
Noah odwrócił się do niego i wyciągnął rękę.
- Zostajemy razem. Możesz się mnie trzymać, żeby się nie zgubić. – Uśmiechnął się. Ari przyjrzał się jego dłoni jakby z podejrzliwością, ale w końcu złapał ją ostrożnie. Noah uchylił usta. Chyba się tego nie spodziewał.
- Nie musimy się całkiem rozdzielać, ale może lepiej będzie podzielić się chociaż trochę. – Caell skupił się na praktycznych sprawach. – Nie wiemy jak ten facet wygląda, więc musimy wypytać o niego ludzi.
- Racja – zgodził się Noah. – To ja pójdę z Ari'm, a wy w trójkę razem. Ok? – zwrócił się do Ari'ego.
- Brzmi jak plan – odpowiedział Caell i bez dalszej zwłoki ruszył w stronę wejścia do głównej sali klubu, którą widzieli z małego przedsionka z szatnią, w którym się znajdowali. Kiedy przestąpił jednak próg, podskoczył, po czym znieruchomiał.
- Co jest? – zdziwił się Noah.
Caell odwrócił się do nich, zamrugał, po czym w końcu wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Tak jakby... błysnęło mi czymś w oczy. Dobra, nieważne. Chodźcie.
Wszyscy ruszyli za nim. Kiedy Cam przestąpił próg, poczuł to. Coś na kształt światła wypełniającego na ułamek sekundy jego głowę. Spojrzał na Jessie'go, który już stał za progiem.
- Skaner? – powiedział.
- Skaner – zgodził się Jessie.
Coś podobnego znajdowało się przed wejściem do ich szkoły. Skaner fal mózgowych, który potrafił ogólnikowo przeanalizować stan umysłu osoby. Używało się go głównie do wychwytywania ludzi niestabilnych psychicznie. Po historii szkolnych strzelanin w Ameryce, które po zakazaniu broni przekształciły się w innego rodzaju ataki, rząd uznał, że lepiej poświęcić nieco prywatności uczniów na rzecz ich bezpieczeństwa. Takie skany fal mózgowych mogły jednak odkryć więcej na temat danej osoby niż tylko jej agresywne tendencje i wiadomo było, że szkoła, a może i też rząd, przechowuje na temat ludzi dane bardziej szczegółowe niż komukolwiek by się to podobało. Tak to już jednak było z technologią – większość wynalazków miała swoje plusy i minusy.
Ciekawe czy ten skaner był w stanie wykryć ich niezbyt rozrywkowe zamiary.
- Oby to się źle nie skończyło – powiedział Cam do siebie.
Jessie przytaknął, ale jak zwykle był bardziej optymistycznie nastawiony.
- Może sprawdzają tylko preferencje ludzi co do drinków.
Cam parsknął pod nosem. Coś w tym było. Z tego co wiedział, istniały na Ziemi kluby, które tak właśnie używały tej cudownej technologii. Wszystko, byleby zatrzymać u siebie klienta jak najdłużej.
Cam i Jessie wyjaśnili reszcie na czym polegają skany, po czym grupka rozdzieliła się na wcześniej ustalone dwa zespoły i chłopcy zatopili się w tłumie w nieco bardziej nerwowych nastrojach.
Ludzie bawiący się w klubie nie byli tylko ludźmi, Cam dostrzegł też paru aniołów. Ludzie z projektu i wcześniejszych epok stanowili jednak zdecydowaną większość. Nic właściwie dziwnego, że piekielna arystokracja nie kochała się w ziemskich klimatach.
Muzyka była głośna, ale przypadła mu do gustu, błyskające światła miały przyjemne odcienie błękitu i różu. Gdyby nie był teraz na ważnej misji, a jego brat nie zaginął, Cam może nawet chciałby zostać tu dłużej.
- Jessie, wiesz... – urwał, bo uświadomił sobie, że nie widzi przyjaciela. Rozejrzał się. Zobaczył przebłysk charakterystycznej bluzy Caell'a, ale potem ktoś go trącił, ktoś popchnął i nagle uświadomił sobie, że jest sam, otoczony nieznajomymi. Wezbrała w nim lekka panika, ale natychmiast ją stłumił. Trzeba było skorzystać z pomysłu Noah i trzymać się za ręce, ale to jeszcze nie był koniec świata. Klub nie był szczególnie duży, więc na pewno się znajdą. Może to nawet lepiej, że się rozdzielili. Mogli popytać więcej osób.
Po chwili rozważań uznał, że najlepszym miejscem do zagadania do jakichś ludzi będzie bar, więc zaczął się przeciskać między tańczącymi w stronę lady, którą widział, kiedy wchodzili na salę. Nie było to łatwe zadanie i co chwilę na kogoś wpadał.
- O, przepraszam! – powiedział odruchowo, chociaż to ciemnowłosy chłopak na niego wpadł. Ten jednak nie przeprosił, tylko odwrócił się w stronę Cam'a, po czym zamarł na moment.
- Hej – powiedział sekundę później, obrzucając go spojrzeniem, które można było zinterpretować na niezbyt wiele sposobów. Zaraz potem tłum wepchnął ich na siebie i nieznajomy przytrzymał się Cam'a, żeby się nie przewrócić. Cam pomógł mu złapać równowagę, po czym niezręcznie odpowiedział.
- A... hej... – I nic więcej nie wykrztusił. No bo. O Boże. Chłopak był śliczny. I może było to dziwne, żeby ten fakt odebrał mu mowę, bo w końcu był hetero, ale. Ale, o Boże. – Nic-Nic ci się nie stało? – wyjąkał w końcu.
Chłopak pokręcił głową. Miał zielone oczy, ale nie był to odcień, jaki Cam kiedykolwiek widział u ludzi. Długie rzęsy. Twarz ładniejsza niż anioła, a to chyba nie było fizycznie możliwe.
I patrzył na Cam'a, jakby mu się podobał. I Cam powinien czuć się z tym dziwnie. I czuł się z tym dziwnie. Ale nie w ten sposób dziwnie, w jaki by się spodziewał. Żołądek ścisnął się mu, kiedy chłopak pochylił się w jego stronę, żeby muzyka nie zagłuszyła jego słów.
- Jak masz na imię? – pytał po prostu, ale stał przy tym tak blisko, że Cam czuł jego oddech na swojej szyi, a jego ręce dotykały go delikatnie, jakby chłopak wciąż obawiał się przewrócić, choć było to teraz mało prawdopodobne.
- Um... Cam... Cameron – przedstawił się, czując uderzenie gorąca na policzkach, kiedy chłopak podniósł głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. – A... uh, a ty? – wypadałoby zapytać.
Chłopak uśmiechnął się. W ten sposób. Prawie jak...
Pocałował go.
Było to tak zaskakujące, że mimo fali gorąca, która go uderzyła, do jego głowy przebiła się w końcu trzeźwa myśl.
Ludzie się tak nie zachowywali. Ludzie tak nie wyglądali. I nie do końca takim uczuciem był ich dotyk.
Cam odsunął się o krok, zakrywając usta dłonią. Jeszcze nigdy nie widział takiego. Hologramy, z którymi się w życiu spotkał nie były aż tak realistyczne. Przełknął ślinę, zostawił za sobą nieistniejącego chłopaka i przebił się w końcu przez tłum do baru.
Na wszystkie niedorzeczności Everett'ów, to było dziwne. Zdążył przełknąć ślinę i ochłonąć może sekundę, zanim zauważył przy barze Caell'a, Noah i Ari'ego, a oni zauważyli jego.
- Ten klub jest niezły, co? – Noah aż błyszczały oczy. – Muzyka świetna, drinki świetne – na dowód tego uniósł kieliszek – no i te tancerki.
- Uh, tancerki? – Mózg Cam'a jeszcze nie doszedł do siebie po wydarzeniu sprzed chwili. – Jakie tancerki? – Rozejrzał się, żeby zająć czymś myśli.
Noah wskazał palcem podium, na którym występował na żywo zespół, który był odpowiedzialny za muzykę. Tancerek Cam jednak nie widział. Zmarszczył brwi. Ari wyglądał na równie zmieszanego.
- Masz na myśli ten zespół smyczkowy? – zapytał chłopiec.
Noah uniósł na to brwi wysoko.
- Chyba za dużo wypiłeś – stwierdził.
Ari się oburzył.
- Nie piję alkoholu! – Aż policzki zaszły mu czerwienią.
Caell przysłuchiwał się rozmowie z coraz to bardziej zmieszanym wyrazem twarzy.
- Z głośników leci piosenka mojego taty, a na scenie jest wystawa broni – powiedział pytającym tonem, wskazując na grający zespół.
Cam zmarszczył brwi.
- Znam piosenki Evena, zresztą gdyby leciało coś od niego, to on musiałby grać na scenie... – Podrapał się po głowie. – Aha. – Zrozumiał. – Wow. – Uświadomił sobie jak imponujące to było. – To lepsza technologia od tej w Ameryce. – Cała trójka spojrzała na niego pytająco. – Po to był skaner. Klub dostosowuje wnętrze, muzykę, pewnie też smak drinków, hologra... Em, wszystko pod gust każdej osoby z osobna. Coś takiego jest możliwe, ale... nigdy jeszcze nie widziałem tej technologii działającej aż tak dobrze.
Cała trójka patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- To jakaś magia? – spytał Ari.
Cameron miał ochotę powiedzieć to samo.
- O, ja pieprzę, te hologramy są wyrąbiste! – Nagle z tańczącego tłumu wypadł Jessie, z błyszczącymi oczami i uśmiechem na całą twarz. – Jak oni to zrobili?!
Cam podtrzymał go, bo chłopak się zatoczył.
- Piłeś coś? – zaniepokoił się.
- Mm... tylko trochę. – Jessie spojrzał na niego ze skruchą. – Nie mogłem odmówić drinka! Taki mega przystojny koleś mi go zaproponował i to za darmo! Znaczy, wiem, że to był hologram, ale... ale to naprawdę jest wyższy poziom! Nie wiedziałem, że są skanery, które mogą wiedzieć, czego chcesz aż tak dokładnie! To powinno chyba być nielegalne... Albo fakt, że nie mamy takich w Nowym Yorku powinien być nielegalny...
Cam nie do końca by się zgodził. Przecież skaner pomylił się co do niego. Nie życzył sobie być całowanym przez jakiegoś chłopaka, nieważne jak ładny by nie był...
Serce biło mu szybko, ale nie było to przyjemne. Pociły mu się ręce.
- Spróbuj tego. – Jessie wcisnął mu kieliszek z kolorowym płynem w dłoń. Cam nie mógł się oprzeć ciekawości, więc skosztował. – Jaki smak? – spytał Jessie, podekscytowany.
Cam przymknął oczy, bo jeszcze nigdy nie miał w ustach niczego równie smacznego.
- Poziomka, jagoda i... nie mam pojęcia. – Smak nie był podobny do niczego, ale Cameron nie umiałby sobie wyobrazić lepszego.
- Dla mnie to bardziej gorzka czekolada z... nie mam pojęcia czym. – Zielone oczy Jessie'go błyszczały. – Niesamowite, nie?
Cam przełknął ślinę. Co do smaku skaner się nie pomylił.
- Niesamowite, ale mamy ważniejsze sprawy na głowie – przypomniał chłopakowi, reszcie i, przede wszystkim, sobie.
Jessie natychmiast spoważniał. Skinął głową.
- Musimy znaleźć tego Rhahar'a Engelbaer'a. Najlepiej zanim ta niesamowita technologia zrobi nam papkę z mózgów i będziemy tu chcieli zostać na zawsze – powiedział.
Cam przytaknął.
A zza lady odezwał się barman.
- Jaki biznes do mnie macie, dzieciaki?
Cameron niemal podskoczył. Obrócił się i natrafił na spojrzenie barmana, rozlewającego właśnie kolorowe drinki do kieliszków. Choć nalewał wszystko z jednej butelki, płyn w każdym z przeźroczystych naczyń mienił się inną barwą.
- Jaki biznes mają do mnie dwaj Strażnicy, którzy jak się składa mają dość ciekawe relacje rodzinne, i trójka dzieciaków, która chyba nie powinna tu być?
Cameron przełknął ślinę, jego tętno przyspieszyło.
Spojrzenie mężczyzny za ladą było inteligentne i kalkulujące, ale nie wrogie. Przede wszystkim jednak, w pewien sposób znajome. Znajomo czerwone.
Może jednak to był dobry trop.
_______________________________
Hejka, co myślicie? ^u^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro