Rozdział 6
Chłód bił ze wszystkich zakamarków korytarza. Bezlitośnie przeszywał każdy mięsień, każdą komórkę ciała. Napawał lękiem. Przytłaczał swym przepychem i luksusem. Rozganiał resztki spokoju. Z pochyloną głową szłam w stronę łazienki. Byłam głupia, myśląc, że ten tajemniczy blondyn stanie po mojej stronie. Olivier najwidoczniej miał swoich sprzymierzeńców i był tu dobrze znany. Zauważyłam to, gdy rozmawialiśmy, a witający się z nami ludzie, odnosili się do niego z wielkim szacunkiem.
Rozważałam ucieczkę stąd. Rozejrzałam się po rozległej przestrzeni, ale nikogo nie dostrzegłam. Frontowe drzwi były zamknięte. Przypuszczałam, że któryś z ochroniarzy, stojących na zewnątrz, pozwoliłby mi opuścić niepostrzeżenie posesję. Problem tkwił w tym, że rezydencja oddalona była od granic miasta o przynajmniej piętnaście mil i otoczona srogimi lasami. Nie byłam w stanie przejść w wytwornym stroju takiej odległości.
Bez przerwy zastanawiałam się, gdzie podziała się Lindsay z narzeczonym? Przecież to był ich bankiet! Powinni brylować na środku parkietu, albo wdawać się w rozmowy. Od momentu pozostawienia mnie w obślizgłych łapach Oliviera, oboje wyparowali. Może wiedzieli, jakim był obleśnym typem i zrobili to specjalnie lub wręcz odwrotnie – nie zdawali sobie sprawy z tego, w jakim towarzystwie kazali mi spędzać czas. Myśleli, że robią dobrze, usuwając się, a wpakowali mnie w kłopoty.
Przystanęłam tuż przy wejściu do łazienki i wyszukałam w niewielkiej torebce telefon. Wściekłam się, gdy nie mogłam go włączyć. To było do przewidzenia, że bateria nie wytrzymała do końca dnia. Sfrustrowana, schowałam urządzenie. Zacisnęłam powieki i nabrałam głęboki wdech. Powoli wypuściłam powietrze przez rozchylone usta i intensywnie zaczęłam rozważać wszystkie możliwe opcje.
Mogłam podejść do jakiegoś ochroniarza i poprosić go o skontaktowanie z przyjaciółką. Od razu jednak przypomniałam sobie miny posępnych mężczyzn, którzy samą posturą przyprawiali o dreszcze. Z miejsca uznałam, że na pewno tego nie zrobią, w końcu nie za to im płacili.
Na własną rękę nie chciałam zacząć jej szukać. Ten budynek był pokaźnych rozmiarów, a wstęp na górne kondygnacje zabroniony. Gdybym tam poszła i została złapana, niesłusznie by mnie posądzono o myszkowanie. Nie uśmiechał mi się też powrót na salę bankietową, aczkolwiek było to jedyne rozwiązanie.
Postaram się wmieszać w tłum i spróbuję omijać szerokim łukiem Oliviera. Pomiędzy innymi gośćmi nie odważy się siłą zaciągnąć mnie do pokoju. Może...
Coraz bardziej w to wątpiłam. Przecież bez oporu złożył dwuznaczną propozycję i zaznaczył, żebym nie kombinowała. Był na tyle pewny siebie, że mogłam się spodziewać napaści z jego strony na środku parkietu i braku reakcji z czyjejkolwiek strony.
W co ja się wpakowałam? Po co tu w ogóle przyszłam?
Byłam na siebie zła, że zachłystywałam się dobrobytem, w którym żyła Lindsay. Zazdrościłam jej. Dopiero teraz tak wyraźnie dostrzegałam ukryte pod złotem mroczne realia. Nie miałam pieniędzy, a więc nic nie znaczyłam. Nikt z obecnych nie pomógłby kobiecie, która nie śmierdzi nawet złamanym centem.
Wzdrygnęłam się, gdy poczułam na skórze lodowaty dotyk. Silne palce zacisnęły się na ramionach. Moje serce zamarło. Potężna sylwetka górowała nad ciałem, którego drżenia nie byłam w stanie powstrzymać.
Mimowolnie poddałam się wymuszonemu ruchowi, który nadały mi ręce nieznajomego. Obróciłam się w miejscu. Staliśmy oddaleni od siebie o krok, a ja bałam się rozchylić powieki. Delikatnie musnął palcami policzek, jakby niemo prosił, żebym na niego spojrzała. Zrobiłam to. Otworzyłam oczy i natychmiast utonęłam w bezdennych wodach Oceanu Arktycznego.
Byłam całkowicie bezradna pod wpływem doskonałości tego mężczyzny. Dopiero z tak niewielkiej odległości mogłam dokładnie się mu przyjrzeć. Włosy w kolorze dojrzewających w letnim słońcu zbóż, opadały na czoło. Blada skóra o ziemistym odcieniu wskazywała na bezustanne zmęczenie. Idealnie zarysowana szczęka pokryta była niewielkim zarostem. Usta zaciśnięte w wąską linię, dawały jasny sygnał, że jest poddenerwowany. Pytanie brzmiało, z jakiego powodu? Czy byłam nim ja?
Gdy wzrokiem dokładnie zbadałam jego twarz, z chęcią wróciłam do patrzenia mu prosto w oczy. Dostrzegłam w nich troskę i niewypowiedziane zmartwienie. Nie zawiódł. Jednak przyszedł, żeby udzielić mi wsparcia i pomocy. Spłynęła na mnie fala nadziei, że znalazł się ktoś, kto nie pozwoli Oliverowi na bezczelne zachowanie i dopilnuje, bym bezpiecznie wróciła do domu. Nie mówił nic, tylko czekał, aż sama wyjaśnię mu zaistniałą sytuację.
– Pewnie mnie nie pamiętasz, ale widzieliśmy się wczoraj w Magic Sounds. Mam na imię Fleur – zaczęłam lękliwie.
Nie zmienił wyrazu twarzy, ale nieznacznym ruchem brody potwierdził, że nie umknęłam z jego pamięci. Ulżyło mi.
– Jestem przyjaciółką Lindsay. Zaprosiła mnie na bankiet. Chwilę po tym, jak przyjechałyśmy, zapoznała mnie z jakimś francuzem i poszła gdzieś z narzeczonym. Ten typ zaczął składać mi dwuznaczne propozycje. Boję się, że może posunąć się za daleko – głos mi drżał, zdradzając zdenerwowanie. Przełknęłam ślinę i postanowiłam kontynuować: – Może wiesz, gdzie ona jest? Albo Davor?
Pokręcił przecząco głową, a tym gestem odebrał mi wiarę na szybkie rozwiązanie niekomfortowego zajścia. Nie mogłam jednak dać za wygraną. Postanowiłam w pełni mu zaufać i zadać kolejne pytanie:
– Znasz może jakieś miejsce, gdzie bezpiecznie mogłabym przeczekać do ich powrotu? Nie chcę wracać na salę.
Zwęził brwi, jakby nad czymś się zastanawiał. Po chwili rysy twarzy złagodniały i mogłabym przysiąc, że kąciki ust lekko drgnęły. Wyciągnął ku mnie dłoń i złapał za nadgarstek. Gdy zacisnął palce na mojej skórze, ciało przeszył prąd. Niewidzialna siła przyspieszyła rytm mojego serca i wyssała z płuc całe powietrze. To uczucie było obezwładniające.
Odwrócił się i ruszył w głąb korytarza. Zmuszona byłam w żwawym tempie podążyć tuż za nim. Po drodze przyglądałam się rozwieszonym na ścianach obrazom i rzeźbom umieszczonym w równych odstępach. Wszystko wyglądało nazbyt perfekcyjnie, a momentami miałam wrażenie, jakbyśmy spacerowali po muzeum. Nie potrafiłabym mieszkać w takim miejscu. Nie dziwiłam się, że Lindsay wolała większość czasu spędzać w apartamencie w ścisłym centrum miasta.
Odetchnęłam z ulgą, gdy przeszliśmy przez ukryte boczne drzwi, a rześki powiew wdarł się pomiędzy moje włosy. Ciężar, który do tej pory mnie przytłaczał, spadł z ramion. Nabrałam głęboki wdech, po czym swobodnie go wypuściłam. Moim oczom ukazał się piękny ogród, który urzekał tajemniczą aurą.
Blondyn rozluźnił chwyt, a jego dłoń bezwładnie opadła. Przy tym ruchu zwróciłam uwagę na ledwo dostrzegalny dotyk opuszków, którymi musnął moje palce. Jakby chciał wpleść się pomiędzy nie, złączyć nasze ręce, ale brakowało mu na to odwagi. Może tylko mi się wydawało...
Zastygł w bezruchu, a jego oczy z zaciekawieniem badały każdy rys mojej twarzy. Zachowywał się niczym artysta, który pragnie dostrzec najdrobniejszy szczegół piękna, żeby następnie precyzyjnie odwzorować go na płótnie. Speszyłam się pod naporem jego dociekliwego spojrzenia. Lekko się zgarbiłam i schowałam głowę w ramionach. Zauważył moją reakcję i właściwie ją odczytał. Cofnął się o krok, tworząc między nami komfortowy dystans. Pokazywał tym, że nie ma złych zamiarów. To było miłe z jego strony.
Chcąc jakoś wybrnąć z niezręczności, zapytałam:
– Możemy się przejść?
Nieznacznie skinął głową, zatapiając wzrok w półmroku urokliwego krajobrazu rozpościerającego się przed nami. W milczeniu zeszliśmy schodkami w dół i niespiesznie ruszyliśmy w głąb ogrodu.
Wąska alejka snuła się pomiędzy niesamowitymi rabatami. W powietrzu unosiła się słodka woń róż, zmieszana z delikatną nutą heliotropu. Subtelny powiew wiatru przyniósł ze sobą niespotykany i tak bardzo lubiany przeze mnie zapach tuberozy. Odruchowo zaciągnęłam się mocniej powietrzem, jakbym wąchała ukochane perfumy.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu tych pięknych kwiatów, ale nie byłam w stanie ich odnaleźć. Rozmieszczone w dużych odległościach od siebie lampki ogrodowe dawały złudne wrażenie jasności. W ich rozproszonym świetle niewiele można było dostrzec. Przeganiały jedynie mrok, tworząc przy tym baśniowy nastrój.
Wolnym krokiem dotarliśmy do najodleglejszego zakątka posesji, gdzie mieściła się otwarta altana porośnięta z jednej strony jaśminem. Z chęcią weszłam do środka i usiadłam wraz z czarującym mężczyzną na ławce.
Magia tego miejsca zdjęła ze mnie nieprzyjemne napięcie, spowodowane zaszłymi wydarzeniami i pozwoliła się odprężyć. Kąciki ust same się podniosły, gdy spojrzałam na blondyna, który do tej pory był dla mnie zagadką. Miałam teraz najlepszą okazję, by go lepiej poznać. Zebrałam się na odwagę i zagadnęłam:
– Masz na imię Rijeki?
Jego wzrok, skupiony na oddalonej od nas rezydencji, natychmiast przeskoczył na mnie. Skamieniała twarz rozluźniła się, a usta lekko rozchyliły. Jednak nie wypłynęła z nich żadna odpowiedź. Krótkim ruchem brody potwierdził.
– Miło mi cię poznać i naprawdę jestem wdzięczna za pomoc.
Nadal milczał. Szkoda. Tak bardzo chciałam go usłyszeć. Dowiedzieć się, jak brzmi tembr jego głosu. Zapamiętać tę barwę.
– To miał być miły wieczór – zaczęłam, mając nadzieję, że wkrótce przyłączy się do rozmowy. – Miałam dziś ciężki dzień pracy. Po powrocie do domu byłam wykończona psychicznie. Nie chciałam już nigdzie wychodzić, ale Lindsay nie odpuściła mi imprezy. Nawet przyjechała, oby tylko wyrwać mnie z czterech ścian. – Prychnęłam pod nosem bez krztyny radości.
Spuściłam głowę i ślepo zapatrzyłam się w czubki moich szpilek. Było mi przykro, że w taki sposób kończył się dla mnie bankiet, który rysowałam w marzeniach niczym królewski bal. Nie pasowałam do tego środowiska i nowobogackich, zapatrzonych tylko w siebie, gburów.
– Nawet nie miałam sposobności spędzić z nią chwili w rezydencji. Zobaczyć, jak mieszka. Porozmawiać dłużej z jej narzeczonym. Przyciągnęła mnie tu i porzuciła na pastwę losu w towarzystwie tamtego mężczyzny. Francuz wydawał się być miły. Rozmawialiśmy. Żartowaliśmy. Swoje prawdziwe oblicze pokazał później.
Objęłam się rękami, tak jakbym podświadomie chciała dodać sobie otuchy. Wbiłam paznokcie w skórę ramion i smutno kontynuowałam:
– Zawsze uwielbiałam patrzeć na pary sunące z gracją po parkiecie. Sama też z chęcią dawałam ponieść się muzyce i tańczyć. Teraz, zamiast przyjemności z takich chwil, będę odczuwać lęk i niesmak. Wszystko przez niego... – urwałam.
Liczyłam na to, że szczerym wyznaniem nawiążę z Rijekim nić porozumienia. Nie udało się. Zapanowała grobowa cisza. Najwidoczniej poszedł ze mną na spacer, tylko po to, by zapewnić mi bezpieczeństwo i dać możliwość ochłonąć. Nic ponadto. Nie chciał mnie poznać ani zawrzeć znajomości.
Ucisk w mostku narastał przez odrzucenie. Poczułam się jeszcze gorzej, gdy kątem oka dostrzegłam, jak wyciągnął telefon i coś w nim wpisał. Nie dało się ukryć, że był znudzony moim towarzystwem. Wolał szperać w Internecie, niż odezwać się do mnie choćby słowem.
Nieoczekiwanie rozległa się piękna melodia, którą włączył w urządzeniu. Tak dobrze ją znałam. Przejmującym brzmieniem poruszała serce i docierała wprost do duszy.
– Love Lost – wyszeptałam tytuł utworu.
Mężczyzna odłożył telefon, poderwał się z miejsca i stanął na wprost mnie. Zaskoczona nieoczekiwanym zachowaniem, podniosłam wzrok. Na jego twarzy wymalowana była niepewność, jakby obawiał się mojej reakcji. Wysunął ku mnie rękę, niemo pytając, czy zechcę z nim zatańczyć. Szczerze się uśmiechnęłam, a uczucie odrzucenia odeszło w niepamięć. Nie wiedziałam, dlaczego nie chce rozmawiać – może był nieśmiały – ale doceniałam każdy gest, który ukazywał jego piękne wnętrze.
Przyjęłam tę propozycję. Ujęłam jego dłoń i się podniosłam. Zrobiłam krok w przód, a następnie położyłam rękę na silnym barku. Dopiero teraz poczułam, jak wypracowane mięśnie krył garnitur. Rijeki delikatnie, jakby muskał skrzydła motyla, przesunął palce wzdłuż mojego kręgosłupa. Ten subtelny dotyk wywołał przyjemny chłód i ciarki na całej skórze. Zatrzymał się przy talii, a łagodnym naciskiem skłonił mnie do zmniejszenia dystansu. Odległość, w której się znaleźliśmy, odurzała moje zmysły. Na piersi poczułam silne uderzenia jego serca. Ciepły oddech otulał moje usta. Wpatrzona w zniewalający błękit oczu, pogrążyłam się, nie w muzyce, a w nim.
Emocjonujące dźwięki pianina harmonijnie oddawały piękno tej chwili. Poruszaliśmy się synchronicznie w niezwykłym tańcu, a świat wokół nas przestał istnieć. Liczył się tylko eteryczny moment, który chciałam wyryć w głębi swojego umysłu, by nigdy go nie zapomnieć.
Wraz z ostatnią nutą wygraną przez Mattia Cupelli, na twarzy i nagich ramionach poczułam pierwsze krople. Uniosłam wzrok. Chmury, snujące się po niebie, zabrały mi widok na morze pełne gwiazd. Zaczynało padać. Bałam się przerwania czasu, który był nam dzisiaj dany i możliwe, że się nie powtórzy. Tak bardzo nie chciałam stracić budzących się pomiędzy mną a Rijekim emocji. Łącząca nas niewidzialna więź, mogła zostać teraz przerwana. I została...
Odsunął się ode mnie, zdjął marynarkę i otulił nią moje ciało. Troskliwe zachowanie zostało jednak przyćmione przez spiętą postawę. Owiał mnie jego chłód. Świadomie się dystansował. Nie umiałam teraz go zrozumieć. Zacisnęłam dłonie na materiale i ruszyłam u boku tajemniczego blondyna, który nadal pozostawał dla mnie zagadką.
♡♡♡♡
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro