Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

⸻ 13 ⸻


— Panie Clarke, proszę natychmiast odsunąć się od Travisa! — krzyknęła na całe gardło, pani Edwards, podchodząc do miejsca całego tego zamieszania.

Steven jakby się przestraszył, bo automatycznie cofnął swoją rękę, ale za to jego twarz przyozdobił grymas niezadowolenia.

— Idziesz ze mną do dyrektora, natychmiast! — dodała ostro kobieta, wskazując drugi koniec korytarza, w stronę którego mój oprawca zaczął iść bez żadnego sprzeciwu. — Nie wygląda to dobrze — powiedziała w moją stronę, dotykając twarzy swoimi zimnymi dłońmi. — Nie jest też źle, ale na pewno zostanie ślad. Roxanne, mogłabyś zaprowadzić go do pielęgniarki?

— O-oczywiście — zająknęła się blondynka.

— W wolniej chwili do mnie przyjdź  — poprosiła nauczycielka, spoglądając w moją stronę, a następnie odchodząc.

Roxanne natychmiast zaczęła mnie przepraszać, dotykając miejsca, w którym z pewnością pojawił się siniak.

Stanowiliśmy niejako sensację, ponieważ wokół nas znajdowało się wielu gapiów, którzy z zapartym tchem przyglądali się sytuacji ze Stevenem, a następnie zestresowanej blondynce, przestępując z nogi na nogę.

— Dlaczego, dlaczego ja zawszę muszę cię skrzywdzić — powtarzała blondynka, ciągnąc mnie w stronę gabinetu szkolnej pielęgniarki. — To nie pierwszy i boję się, że nie ostatni raz, gdzie Steven cię atakuje. Wszystko przeze mnie.

Natychmiastowo się zatrzymałem, pozwalając wyprzedzić się dziewczynie. Gdy zauważyła, że zniknąłem gdzieś z tyłu, zatrzymała się i odwróciła, spoglądając mi prosto w oczy.

— Nie powinnaś przepraszać za coś, na co nie masz wpływu — wyjaśniłem, gdy podeszła bliżej mnie. — Mówiłem to nie raz i obawiam się, że powtórzę to jeszcze kilka razy. Nie możesz podporządkowywać się Stevenowi. Jest jaki jest i nie możesz nic na to poradzić.

— Ale to przeze mnie i moje wybory dziej...

— Każdy popełnia błędy — wtrąciłem. — Proszę, nie obwiniaj się.

Powiedziałem i przytuliłem blondynkę, która przez moment była zaskoczona, ale ostatecznie odwzajemniła uścisk i mocno się we mnie wtuliła. Z jej oczu popłynęły łzy, które zmoczyły mi koszulkę, ale w ogóle się tym nie przejąłem. To nie było wtedy istotne.

Pielęgniarka sprawdziła mój lewy policzek. Przetarła go wodą utlenioną, posmarowała jakąś maścią i kazała chwilę odczekać, a następnie ponownie przetarła, tym razem wilgotną chusteczką i pozwoliła iść.

Gdy wyszliśmy z jej gabinetu, lekcja psychologii trwała już od dwudziestu minut. Będąc jeszcze w środku poprosiłem Roxanne, żeby napisałaś do Patricka. W końcu nie chciałem niepotrzebnie go martwić.

Dziewczyna uznała, że nie ma sensu wracać do sal na ostatnie minuty zajęć i zaciągnęła mnie do biblioteki, gdzie postanowiła zamaskować efekt agresji Stevena, używając przy tym kosmetyków ze swojej torebki.

Siedzieliśmy przy stoliku ulokowanym na uboczu. Wokół nas znajdowały się jedynie regały pełne książek, z tytułami, które pierwszy raz widziałem na oczy. Dziewczyna dotykała mojej twarzy bardzo delikatnie, jakby nie chcąc sprawić mi przy tym bólu. Jak wiemy, niepotrzebnie.

— Chcesz porozmawiać o tym co wydarzyło się wczoraj? — spytałem, gdy grzebała w swojej kosmetyczce.

Niepewnie spojrzała w moim kierunku, jakby rozumiejąc, że jej tego nie odpuszczę.

Poprawiła się na krześle, przerywając poszukiwania jakiegoś kosmetyku i wbiła swój wzrok w mnogość tytułów książek, które znajdowały się na przeciwko nas. Zamyśliła się na dobrych kilka chwil, podczas których na własną rękę próbowałem rozwiązać zagadkę jej słabego poniedziałku.

— To ciężki temat i naprawdę nie chcę o tym rozmawiać — powiedziała w końcu, przerywając ciszę. — Mogę ci tylko powiedzieć, że to przez problemy zdrowotne członka mojej rodziny.

Kiwnąłem na to głową, ale nie wierzyłem w stu procentach. Dziewczyna nie spoglądała mi w oczy, w dodatku nerwowo poruszała nogami, co dało mi jasno do zrozumienia, że nie do końca była wobec mnie szczera.

A jednak miałem tego dnia zalążek psychologii. W każdym razie, któraś z informacji od blondynki musiała być nieprawdziwa lub ona sama zwyczajnie coś przede mną zataiła.

Uszanowałem to, że dziewczyna nie chciała drążyć tematu i pozwoliłem dokończyć jej to co robiła. Po kolejnych dwudziestu minutach ciszy odprowadziła mnie pod salę, w której miały odbyć się moje kolejne zdjęcia. Przy drzwiach zastaliśmy zestresowanego Patricka.

— Travis! — krzyknął, łapiąc mnie za ramiona, a następnie przelotnie przytulając. — Nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiłem. Nie mogłem usiedzieć na tej psychologii, przysięgam.

— Spokojnie, byłem w dobrych rękach — przerwałem mu, wskazując na blondynkę obok, której kąciki ust nieznacznie powędrowały ku górze na ułamek sekundy.

— Co się stało? — dopytywał chłopak. — Z twojej wiadomości zbyt wiele nie zrozumiałem — dodał, spoglądając na Roxanne.

— Nie ma co się nad tym rozwodzić — odparła. — To wszystko przez agresję Stevena.

— Pokaż twarz.

Chłopak zaczął uważnie lustrować wzrokiem każdy centymetr mojej skóry, kilkukrotnie spoglądając na obydwa policzki, jednakże niczego takiego nie zauważył.

Wyjaśniłem, że to dzięki Roxanne wyglądałem normalnie. Jej makijaż był dobry i nieźle się trzymał, ale nie wiedziałem jak długo uda mi się utrzymywać siniaka w tajemnicy. Ukrywanie go przed rodzicami z pewnością byłoby dla mnie wyzwaniem.

Rozmyślaliśmy nad tym z Patrickiem przez kilka następnych zajęć, ale uznaliśmy, że nie ma sensu dalej główkować, gdy wiedzieliśmy, że to sytuacja bez wyjścia. Jedyne na co mogłem liczyć, to łut szczęścia, że przez kilka najbliższych dni rodzice nie będą przyglądać się mojej twarzy w znaczący sposób.

Gdy lekcja literatury się zakończyła i wszyscy opuścili salę, podszedłem do biurka pani Edwards. W pomieszczeniu została jeszcze Roxanne, a także Patrick i Stanley, gdzie to ostatni oświadczył, że chce uczestniczyć w rozmowie, zaraz po tym, gdy opowiedziałem mu o sytuacji sprzed lekcji psychologii.

— Czy poza Stevenem dokucza ci ktoś jeszcze? — spytała kobieta, spoglądając na mnie spokojnie.

— Od początku roku tylko on wyjątkowo się mną zainteresował — wyznałem, akcentując wybrane słowo. — Osoby, z którymi wszedłem w relacje są bardzo miłe, a ci, których nie znam zwyczajnie nie zwracają na mnie uwagi.

Kobieta podczas tej wypowiedzi spojrzała na trójkę osób stojących za moimi plecami, które przysłuchiwały się naszej rozmowie.

— Tym samym potwierdziłeś, że to nie pierwsza taka sytuacja — stwierdziła kobieta.

Rzeczywiście. Nie zaczęła od pytania, czy sytuacja z tego dnia była pierwszą od początku roku, a od razu spytała o moich innych ewentualnych prześladowców. Była lepsza w grę psychologiczną, niż mi się wcześniej wydawało.

— Steven dostał jak na razie pouczenie — kontynuowała. — Nic więcej nie jestem teraz w stanie zrobić. Gdyby taka sytuacja się powtórzyła, od razu przyjdź z tym do mnie. Postaram się załagodzić sytuacji. W końcu chodź o twoje życie.

Delikatnie się wtedy speszyłem. A dlaczego? Jedna osoba stojąca za moimi plecami, mogła to przelotnie zinterpretować i wyciągnąć błędne wnioski. Wtedy poczułem, że najwyższy czas, aby wyznać prawdę przed nowymi znajomymi.

— Nie dzwoniłam do twoich rodziców, ale mam nadzieję, że sam im o wszystkim powiesz.

— Cóż, to dość ciężki temat — wyznałem. — W domu ostatnio nie jest zbyt dobrze i...

— Nie musisz kontynuować — wtrąciła kobieta, spoglądając na tłum za mną — rozumiem. — Jesteście wolni.

— Dziękuję.

Wyszliśmy z sali i całą czwórką zaczęliśmy rozmawiać o zaistniałej sytuacji. Problem Stevena wydawał się ogarniać nie tylko mnie i sumienie Roxanne, ale też Patricka i Stanley'a, którzy wiedząc o mojej przypadłości, bali się o mnie i moje zdrowie.

Po lekcji matematyki wróciliśmy do domu. Melanie poprawiła w samochodzie mój policzek, aby nie wyglądał zbyt nienaturalnie. Kamuflaż najwyraźniej działał, bo żadne z rodziców nie zwróciło na niego większej uwagi, gdy jedliśmy obiad i późniejszą kolację.

Po wzięciu prysznica nie wychodziłem z pokoju, żeby przypadkiem nie stanąć twarzą w twarz z mamą lub tatą. Siniak sam w sobie nie był zbyt duży, ale na pierwszy rzut oka rzucał się w oczy, dlatego następnego dnia rano Melanie zakryła go podkładem, zanim wyszedłem z pokoju.

Z jakiegoś powodu bałem się chodzić sam po szkolnych korytarzach, dlatego cały czas ktoś przy mnie "czuwał". Raz Stanley, raz Patrick, a czasami oboje. Inni również ze mną chodzili, ale tylko tych dwóch chłopaków i Melanie zdawało sobie sprawę z powagi sytuacji.

Umówiliśmy się ze Stanley'em, że wpadnie do mnie w piątek po szkole, żebyśmy mogli porobić razem coś ciekawego. Chciałem poznać chłopaka jeszcze bliżej. Przez te kilka tygodni był dla mnie ogromnym wsparciem i jestem w stanie powiedzieć, że stał się dla mnie trzecim bratem.

Po powrocie do domu poinformowałem o tym tatę. Nie wyglądał na zachwyconego, ale zgodził się. Mówił, że tego dnia i tak musi zostać dłużej w pracy, więc tak na prawdę on i Stanley nie musieli się poznawać, co jak najbardziej mi odpowiadało.

Kolejny dzień, którym był czwartek, minął niezwykle szybko, tak samo jak kończący tydzień piątek. Miałem szczęście, bo przez te dni nie natrafiłem już na Masona, ale prawda była taka, że i Roxanne mnie unikała. W trakcie lekcji, jak i po zajęciach normalnie ze sobą pisaliśmy, ale ani razu nie minęliśmy się na korytarzach, nie licząc wspólnych godzin lekcyjnych. Coś musiało być na rzeczy.

Melanie umówiła się z Emily, dlatego zaraz po obiedzie wyszła z domu, zostawiając mnie z mamą. Nasza rodzicielka również miała plany na to popołudnie, ale postanowiła wyjść z domu zaraz po przyjściu Stanley'a, którego bardzo chciała poznać.

Chłopak od razu jej się spodobał. Dało się wyczuć, że mama pałała do niego jakąś sympatią, co działało i w drugą stronę.

Kobieta w końcu wyszła, a ja zostałem ze swoim gościem sam na sam. Na początku było dziwnie, ale gdy zaczęliśmy rozmowę, czas zaczął zasuwać.

— Poważnie? — dopytywałem zaskoczony. — Musiałeś zrezygnować z gry na trąbce?

— Niestety — odparł blondyn. — Moja przypadłość została podobno odkryta podczas którychś zajęć, gdy zdarzało mi się niespecjalnie ignorować polecenia nauczyciela. Kilka tygodni później wiedziałem już, że za kilka lat mogę całkowicie stracić słuch.

— Ja bym się załamał na taką informację — wyznałem. — Jestem w szoku, że to zniosłeś, mając tak niewiele lat.

— Nie było i wciąż nie jest idealnie — powiedział. — Przed ubiegłymi wakacjami postanowiłem znaleźć sobie psychologa, bo czułem, że jest coraz gorzej. Na początku niewiele zdziałał, ale teraz czuję się przy nim bardzo komfortowo. Mam też wrażenie, że to przeze mnie zaczął uczyć się migowego.

— Serio?

— Tak — odparł. — Na pierwszą sesję poszedłem z przekonaniem, że mężczyzna zna migowy, ale tak nie było. Poczułem, że muszę szukać dalej, ale po kilku tygodniach sam zaprosił mnie na wizytę. Potem jeszcze raz i jeszcze, a teraz spotykamy się regularnie — wyjaśnił.

— Jak on się nazywa?

— Beniamin McKenzie — odpowiedział chłopak. — To dojrzały mężczyzna z dwudziestotrzyletnim doświadczeniem. Ogromnie go polecam.

Zacząłem się zastanawiać, czy mnie przypadkiem nie przydałaby się wizyta u psychologa. Rodzice, to znaczy tata, zawsze stronili od tego zawodu. Wydawałoby się, że będąc w zamknięciu przez tyle lat powinienem mieć "wyuczone" wsparcie z zewnątrz, a jednak tak nie było. Wszystko musiałem wypracować sam i nie załamałem się tylko i wyłącznie dzięki bliskim, ale pomógł mi z tym i silny charakter, który posiadam.

Z rozmowy o psychologu zeszliśmy jakoś na zajęcia z literatury i samą panią Edwards. Opowiedziałem Stanley'owi o tym, że znałem się z kobietą już wcześniej, co delikatnie go zaskoczyło. Nie spodziewał się, że nasza nauczycielka udzielała lekcji indywidualnych.

— Zawsze trzymałeś się z tyłu, czy twoje wycofanie zaczęło się wraz z pogarszającym się zmysłem słuchu? — zadałem jak dla mnie jedno z cięższych pytań, które chłopak siedzący obok i tak chciał usłyszeć.

— Od małego byłem raczej typem samotnika, ale lubiłem spędzać czas z przyjaciółmi — tłumaczył. — Teraz nazwałbym ich dawnymi znajomymi, bo wszystkie kontakty zostały przez nich zerwane, gdy tylko ruszyliśmy w świat. W Trubellan nie ma nikogo, z kim chodziłbym wcześniej do szkoły. Przez aparaty w moich uszach, nowi ludzie patrzyli na mnie z politowaniem i ciężko było mi nawiązywać nowe znajomości — mówił z zapartym tchem. — Dopiero ty okazałeś mi więcej zainteresowania.

Uśmiechnąłem się na jego ostatnie słowa. Nie było w tym nic dziwnego. Przez ostatnie osiem lat poznałem tylko jedną osobę, nie licząc zmieniających się nauczycieli i lekarzy, którzy byli w moim życiu, bo musieli być. Stanley stanowił dla mnie kogoś więcej. Osobę, przy której mogłem czuć się prawdziwym człowiekiem, być sobą i doświadczać szczęścia.

— A co z O i Roxanne? — spytałem.

— Roxie zagadała do mnie na początku drugiej klasy — zaczął ponownie opowiadać. — Zaskoczyła mnie swoją znajomością migowego. Z czasem zaczęliśmy rozmawiać i pisać ze sobą znacznie częściej. To naprawdę miła dziewczyna, ale bardzo skryta. Mam wrażenie, że otwiera się jedynie przed Octavią, którą poznałem właśnie przez nią.

— Mam wrażenie, że coś przed nami ukrywa.

— O?

— Nie, Roxanne — sprecyzowałem. — Znam ją lekko ponad miesiąc i już mam wrażenie, że coś jest nie tak. Czasami wydaje się bardziej wycofana, niż powinna być.

— Co masz na myśli?

— Weźmy sytuację z wtorku — zaproponowałem. — Gdy próbowała ukryć siniak w bibliotece — wskazałem w tym momencie na swój policzek — chciałem zagadnąć i wyciągnąć informacje odnośnie jej złego samopoczucia. Odniosłem wrażenie, że mnie zbyła.

— To pewnie sprawa mocno osobista.

— Nie mówię, że powinna mi o wszystkim opowiedzieć, ale sama jej reakcja wydawała się być nienaturalna.

— Czuje się przy tobie bardzo swobodnie, to widać. Uważam, że...

— Wpadłem jej w oko, tak, mówiłeś już — wtrąciłem, przerywając blondynowi. — Ja tak nie uważam.

Po raz kolejny podjęliśmy ten temat. Stanley od jakiegoś czasu próbował mi wmówić, że nasza znajoma ze szkoły zaczęła zachowywać się inaczej, gdy tylko pojawiłem się w Trubellan. Wnioskiem dla niego wyjaśniającym było to, że musiałem się jej spodobać, co nie musiało być prawdą. W kwestiach miłosnych byłem całkowicie zielony, więc samoistnie wolałem się w to nie pchać, nie mając żadnego doświadczenia.

Było kilka minut przed osiemnastą, gdy zamówiliśmy sobie pizzę, za którą zapłaciłem ze swoich kieszonkowych, które dostawałem od jakiegoś czasu. Nawet nie wiecie jak dumny się czułem, że mogę sam gospodarować pieniędzmi. Wcześniej nie miałem takiej możliwości i chyba nie muszę powtarzać dlaczego.

Przez cały czas siedzieliśmy w salonie, dlatego do posiłku włączyliśmy sobie telewizor. Nic specjalnego akurat nie puszczali, dlatego wybraliśmy kanał, na którym leciał odcinek jakieś serialu o policjantach.

W przerwach między rozmową a jedzeniem, spoglądałem na telefon, aby nie przegapić jakiejś niespodziewanej wiadomości. Opłaciło się to, ponieważ w pewnym momencie napisał do mnie Patrick.

p_nelson: Widziałem dostawcę z pizzerii, Stanley już jest?

tralyall: Tak.

p_nelson: Mogę wpaść? Nie chce mi się oglądać serialu z mamą :c

— Patrick pyta czy może wpaść — powiedziałem, spoglądając na swojego towarzysza, który zajadał się pizzą. — Mieszka w domu obok, więc może tu być za sekundę.

— Niech przyjdzie, nie mam nic przeciwko.

Wyraz twarzy chłopaka nieznacznie się zmienił. Może mi się tylko wydawało, ale na tę informację jakby się uśmiechnął? Sam nie wiem co wtedy zobaczyłem, ale coś zdecydowanie było na rzeczy.

Mój sąsiad pojawił się po pięciu minutach. Jako, że drzwi były otwarte, wszedł przez nie jak do siebie. W rękach przed sobą niósł butelkę ginu i jakieś chipsy. Jego twarz przyozdabiał wówczas szczery uśmiech.

— Jest piątek wieczór, nie mam zamiaru wysłuchiwać słów sprzeciwu!

Dobra, przyznam się. Alkoholu spróbowałem właśnie za sprawą Patricka, gdy mieliśmy po trzynaście lat. Zasmakował. Od tamtej pory piliśmy z głową, okazjonalnie i szczerze powiedziawszy nie miałem z tym problemu. Niemniej oboje ukrywaliśmy się z tym przed rodzicami.

Stanley wydawał się być niechętny, ale Patrick dosyć szybko namówił go do picia. Wtedy odniosłem wrażenie, że mój przyjaciel jest mistrzem przekonywania. Dosłownie nikt nie umiał mu się oprzeć. No, może poza Johnem Lyallem, ale wyjątki zawsze się zdarzają.

Gdy w moim salonie pojawił się Patrick, od razu zrobiło się weselej. Zawiązła się nawet rozmowa pomiędzy nim, a Stanley'em, gdzie to rozmawiali o tym, dlaczego wcześniej nie zwracali na siebie uwagi.

Nie słuchałem ich wtedy, bo skupiłem się na sprawdzeniu skrzynki mailowej, gdy to dostałem powiadomienie o nowej wiadomości.

Byłem delikatnie podpity, ale automatycznie oprzytomniałem, widząc wiadomość od właścicielki księgarni.

— Chłopaki — powiedziałem cicho, przerywając rozmowę i zwracając na siebie ich uwagę — dostałem mail od Elizabeth.

— Naszej nauczycieli literatury?

Przez chwilę analizowałem pytanie Stanley'a, gdzie dotarło do mnie, że zarówno nauczycielka, jak i właścicielka księgarni nosiły takie samo imię.

— Nie, od kobiety z tej księgarni, gdzie byłem w zeszłym tygodniu na rozmowie o pracę.

Obecni ze mną wydawali się być zainteresowani. Automatycznie poprawili się na swoich miejscach, odkładając wszystko, co trzymali w dłoniach. To jest, Patrick telefon, a Stanley na wpół pełną szklankę z ginem.

— I co, przyjęli cię? — dopytywał Patrick.

— Już czytam.

Wziąłem głębszy wdech, klikając w mail, otwierając tym samym jego zawartość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro