⸻ 11 ⸻
Przez dwa dni zastanawiałem się, czy plan mojej siostry i Patricka rzeczywiście wypali. Z jednej strony nie rozumiałem dlaczego tak bardzo zależało mi na tej rozmowie, z drugiej natomiast chciałem sobie coś udowodnić i choć nie było pewności, że dostanę tę pracę, postanowiłem spróbować o nią zawalczyć.
Odkąd dostałem maila z odpowiedzią, zacząłem myśleć nad alibi. Wiem, było to na tamten moment głupie, bo nie wiedziałem czy mam szansę na przyjęcie do tej księgarni, ale jeżeli udałoby mi się załapać na jedno z dwóch dostępnych stanowisk, musiałbym szybko obmyślić plan jak to wszystko zorganizować, żeby rodzice o niczym się nie dowiedzieli.
Dzięki swojej pewności, zacząłem myśleć o tym wcześniej, ale wynikami kontemplacji podzielę się z Wami trochę później.
Byłem podekscytowany tym, że miałem przed sobą pierwszą rozmowę o pracę. Cieszyłem się, bo los kolejny raz się do mnie uśmiechnął. Zacząłem jednak wątpić, że uda mi się niepostrzeżenie wyjść z domu. A dlaczego? Ponieważ po przebudzeniu, do moich uszu dostał się odgłos deszczu. Okropnie lało, a to zdecydowanie nie było mi na rękę.
Sobotni poranek. Wraz z siostrą wstaliśmy dosyć wcześnie. Rodzice już wtedy powinni zacząć się domyślać, że coś było na rzeczy.
Melanie poprzedniego wieczoru rozmawiała z tatą o podwózce i co prawda zgodził się, ale widząc jego naburmuszoną minę o poranku, byłem przekonany, że nie będzie chciał nigdzie jechać i mama zastąpi go z dobroci serca. Do czegoś takiego dopuścić nie mogliśmy.
Zaraz po śniadaniu, Melanie zaczęła zawzięcie rozmawiać i błagać naszego rodziciela, aby z nią pojechał, a ja trzymałem mamę z dala od ich rozmowy, żeby nie wpadła na pomysł wyręczenia ojca.
Jej błagalny ton ostatecznie poskutkował, ale wyjechali znacznie później, niż początkowo zakładaliśmy, że to zrobią. Jednak, gdy tylko samochód zniknął z naszego podjazdu, natychmiastowo zjawił się u nas Patrick, który wymienił z moją mamą kilka zdań, wyjaśniając, że potrzebuje mojej pomocy w opróżnieniu szafy. Na początku nie sądziłem, że mama to kupi, ale nasz sąsiad brzmiał tak przekonywująco, że aż sam uwierzyłem w jego słowa.
Na szczęście, udało mi się wyjść z domu. Byłem już przebrany i gotowy do wyjścia. Mama nie spytała o mój wygląd. Wszakże normalnie nie ubierałem się w elegancką koszulę, gdy wychodziłem do Patricka.
Niepostrzeżenie przedostaliśmy się do garażu sąsiadów, gdzie wsiedliśmy w samochód szatyna, a następnie z ogromną nadzieją, że Claire Lyall nie będzie stała w oknie i nie zauważy jak odjeżdżamy, ruszyliśmy w stronę centrum.
Telefon nie wydał z siebie żadnego dźwięku, więc byłem dobrej myśli. Napisałem do Melanie, że jesteśmy w drodze, a następnie wyciszyłem urządzenie.
Mieliśmy straszną obsuwę czasową, a Patrick przez deszcz jechał znacznie wolniej, dlatego zacząłem się obawiać, że nie zdążymy na czas. W dodatku, zaczęły męczyć mnie myśli o tym, że w domu nie było nikogo wtajemniczonego co do naszego planu, kto mógłby monitorować sytuację, a także, że mama z jakiegoś powodu będzie chciała podejść do Nelsonów po cukier, czy coś takiego. Kiedyś już tak było, dlatego zacząłem się wtedy delikatnie stresować.
Tego dnia nawiedziła nas okropna ulewa, dlatego ciężko było mi obserwować okolicę, gdy obraz zza szyb samochodu cały czas był rozmazany z powodu spadającej z nieba wody.
Patrick doskonale znał drogę na pamięć. Mówił, że nie pojedziemy główną trasą, żeby nadrobić trochę czasu. Nie wiedziałem jak by to wyglądało, gdybyśmy trzymali się standardowego kursu, ale sąsiad musiał się wywiązać ze swoich słów, albowiem zaparkowaliśmy pod biblioteką szesnaście minut przed dziesiątą. Do tej pory uważam, że to był niespodziewany łut szczęścia.
Przyjaciel powiedział, żebym szedł sam. Miał na mnie poczekać w samochododzie. Dał mi wobec rozmowy niezwykle dużo luzu i swobody. Nie potrzebowałem go w rozmowie z właścicielką, ale mógł stanowić dla mnie wsparcie względem odnalezienia się we wnętrzu budynku, w którym nigdy wcześniej nie byłem.
Deszcz padał coraz słabiej, ale i tak zmuszony byłem użyć parasolki, aby przejść te kilka metrów, jakie dzieliły mnie od samochodu do księgarni.
Wchodząc do środka od razu dało się usłyszeć przyjemny dźwięk dzwoneczków, które znajdowały się tuż nad drzwiami. Dodatkowo, uderzyło we mnie ciepłe powietrze, które w przyjemny sposób otuliło każdy odkryty centymetr mojego ciała.
Złożyłem parasolkę i zabezpieczyłem ją w taki sposób, żeby przypadkiem niczego nie zmoczyć. Gdy byłem pewny, że do tego nie dojdzie, rozejrzałem się po pomieszczeniu.
Na prosto wejścia, w nieznacznym odstępie od drzwi, znajdowała się drewniana lada, przypominająca biurko. Znajdowały się na niej dwa stanowiska z ekranami komputerów stacjonarnych i ich klawiaturami, dwie osobne kasy sklepowe, rzeczy biurowe, jak na przykład kubeczek z długopisami i ołówkami, a także samoprzylepne karteczki. Tuż przy nich znajdowały się dwa obrotowe krzesła, ale tylko jedno z nich było zajęte. Ekrany komputerów były ułożone pod kątem, w taki sposób, że od razu można było zauważyć twarze osób siedzących tuż przy nich.
Po lewej stronie znajdowało się coś na wzór poczekalni, ale była to z pewnością mini kawiarnia, na co wskazywały okrągłe stoliki, z dopasowanymi do nich krzesłami, a także dwie średniej wielkości kanapy, na których siedziało kilka zajętych sobą osób. W tym miejscu, przy ścianie, również na przeciwko drzwi, znajdowała się kolejna lada, a także wystawka z różnego rodzaju słodkościami. Dodatkowo, w tle można było zauważyć ekspres do kawy i kilka innych urządzeń do przygotowywania napojów.
Po prawej stronie znajdowały się pierwsze regały z książkami, w nieznacznym stopniu oddalone od korytarza, dzielącego obydwie sekcje pomieszczenia.
Zrobiłem krok do przodu i odruchowo spojrzałem z powrotem w lewo, na rząd stanowisk komputerowych, w liczbie pięciu, które znajdowały się tuż przy ogromnym oknie, odgrodzone od kafejki przez wspomniane wcześniej kanapy. Przy jednym z nich siedział młody chłopak, który najwidoczniej przeglądał jakiś artykuł.
W niektórych miejscach stały doniczki z zadbanymi roślinami, a na ścianach wisiały różnego rodzaju abstrakcyjne obrazy, a także portrety, przedstawiające wizerunki znanych pisarzy.
Ruszyłem w stronę siedzącej za biurkiem kobiety, za plecami której zauważyłem dwie pary drzwi, które prawdopodobne prowadziły na zaplecze i do toalety.
Przedostanie się spod drzwi do jej biurka zajęło mi może dziesięć sekund, ale ta chwila strasznie mi się wtedy dłużyła.
— Dzień dobry — przywitałem się, zmuszając kobietę, aby na mnie spojrzała. — Byłem umówiony na rozmowę z panią Elizabeth Taylor.
Kobieta, a właściwie młoda dziewczyna, zbliżona do mnie wiekowo, uśmiechnęła się promiennie, poprawiając na krześle.
— Dzień dobry. — Również się przywitała, stukając w międzyczasie na klawiaturze, najwyraźniej szukając czegoś na ekranie komputera. — Twoje nazwisko? — spytała.
— Travis Lyall.
— Elizabeth jeszcze nie ma, zatrzymał ją deszcz, ale powinna się zjawić w przeciągu kilku minut — wyjaśniła. — Możesz poczekać na nią w kafejce.
Wskazała prawą ręką na miejsce, które znajdowało się tuż za moim lewym ramieniem. Nie podążyłem wzrokiem za ruchem jej dłoni i wciąż uważnie się jej przyglądałem. Gdy wróciła do mnie spojrzeniem, postanowiłem ponownie się odezwać.
— Dobrze, dziękuję — powiedziałem i odszedłem.
Zbliżała się dziesiąta. Bardzo obawiałem się obsuwy czasowej. Nie wiedziałem jak długo Melanie uda się utrzymać taty poza domem.
Wyjąłem z kieszeni telefon i sprawdziłem, czy przypadkiem nikt do mnie nie napisał. Skrzynka pocztowa i Instagram były puste, dlatego chociaż trochę się uspokoiłem.
Minęło może pięć minut, gdy do wnętrza budynku weszła dosyć niska kobieta w niebieskim płaszczu deszczowym i dużym parasolem, który trzymała w prawej dłoni. Zdjęła z głowy mokry kaptur, a następnie ruszyła w stronę siedzącej przy kasie dziewczyny.
Siedziałem w takim miejscu, że mogłem bezproblemowo się jej przyglądać. Wybrałem również taki stolik, który znajdował się najbliżej kasjerki, przez co mogłem podsłuchiwać to, o czym rozmawiałaby z klientami. Przeszkadzał jedynie deszcz, którego szum niejago napełniał pomieszczenie swoją melodią.
— Dzień dobry, Susan — przywitała się kobieta. — Możesz włączyć wiatraki, strasznie tutaj duszno.
To prawda. Gdy wszedłem do środka uderzyło we mnie przyjemne ciepło, ale im dłużej przebywałem w bibliotece, tym robiło się coraz gorzej.
Dziewczyna za ladą po przywitaniu posłusznie wykonała polecenie kobiety, która, jak zdążyłem już wywnioskować, była właścicielką. Wzięła do ręki coś na wzór pilota, a po chwili duże skrzydła wiatraków, które znajdowały się na suficie w równych od siebie odstępach, zaczęły powoli się poruszać.
Przez to trochę się rozkojarzyłem. Gdy wróciłem wzrokiem z sufitu, napotkałem spojrzenie Susan, skierowane we mnie niczym pistolet. Nie było jednak przeszywająco ostre. Wydawało się takie, bo złapało mnie z zaskoczenia.
Po chwili i nowo przybyła spojrzała w moją stronę, posyłając pogodny uśmiech. Następnie powoli podeszła do stolika, przy którym siedziałem. W międzyczasie podniosłem się na równe nogi
— Najmocniej przepraszam za opóźnienie, niestety pogoda mnie dzisiaj zaskoczyła — odezwała się kobieta, której głos był niezwykle łagodny i ciepły.
— To raptem kilka minut — odparłem, spoglądając na wiszący za Susan zegar. — Ja też miałem problem z dojazdem — dodałem. — Pani Elizabeth, tak?
— Zgadzam się — odpowiedziała kobieta, wyciągając przede mnie prawą rękę. — Bardzo się cieszę, że mogłeś tu dziś przyjechać i, że zainteresowało cię nasze zgłoszenie o pracę.
— Ja również — powiedziałem, przyjmując dłoń kobiety, której skóra była niezwykle gładka i delikatna.
— Zabiorę cię teraz na tyły biblioteki, żebyśmy mogli porozmawiać — tłumaczyła, zabierając rękę. — Pozwolisz, że się przebiorę, nie chcę wszystkiego zamoczyć.
— Naturalnie.
Ruszyliśmy w stronę drzwi, które znajdowały się za plecami dziewczyny siedzącej za kasą, która, jak udało mi się dowiedzieć, nazywała się Susan. Znaleźliśmy się w wąskim korytarzu, gdzie ulokowanych było kilka drzwi. Ruszyliśmy w stronę tych najbliższych.
Pomieszczenie tuż za nimi wystrojem wskazywało na biuro. To właśnie tam Elizabeth kazała mi na siebie poczekać, gdy stała jeszcze w drzwiach.
Podczas jej nieobecności sprawdziłem telefon. Nie dostałem wciąż żadnej wiadomości od Melanie, ale za to napisał do mnie czekający w samochodzie Patrick.
Od Patrick: Jak tam?
Od Patrick: Mam nadzieję, że nie będzie cię długo przepytywać, w końcu chcemy wrócić do domu przed jedenastą.
Do Patrick: Czekam na nią w gabinecie. Myślę, że nie potrwa to długo.
Zdążyłem schować telefon, gdy w pomieszczeniu ponownie pojawiła się Elizabeth. Zniknął przemoczony płaszcz i nasiąknięty wodą parasol, a włosy kobiety już nie były oklapnięte, tylko zostały podniesione i ułożone.
Właścicielka księgarni przeszła obok krzesła, na którym usiadłem, minęła biurko, a następnie zajęła miejsce tuż za nim, na specjalnym fotelu.
— No dobrze, możemy zacząć — odezwała się, na co odruchowo się wyprostowałem. — W ogłoszeniu nie zawarłam zbyt wielu informacji, dlatego pewnie chciałbyś na początek poznać swoje, być może, przyszłe obowiązki.
— Zgadza się — powiedziałem.
— Pod koniec każdego miesiąca przyjeżdża do nas dostawa nowych książek i takich, na które jest największe zainteresowanie — tłumaczyła. — W zeszłym miesiącu dwóch naszych pracowników musiało zrezygnować, a trzy dni temu dowiedziałam się, że odchodzi również jedna z naszych ekspedientek. Pisałam, że potrzebujemy kogoś, kto zajmowałby się przyjmowaniem dostaw, rozładunkiem kartonów i katalogowaniu książek, a następnie rozmieszczaniu ich na odpowiednich półkach. Dodatkowo kogoś, kto w razie potrzeby mógłby usiąść za kasą. W tej chwili potrzebujemy osoby, która zajmowałaby się tym po równo — mówiła, z przerwami na większe oddechy, spoglądając co jakiś czas na papiery, które leżały przed nią, na biurku. — Jakbyś to widział?
W ogłoszeniu nie było nic o przenoszeniu kartonów, ale nie chciałem się o to wykłócać, dlatego to przemilczałem. Niemniej zacząłem się obawiać. Nie chciałem się przemęczać, bo nie znałem możliwości swojego ciała, nie potrafiłem określić jak dużo potrafiłem podnieść bez zrobienia sobie krzywdy, o której miałbym później nie widzieć.
— Wydaje się w porządku — odparłem po chwili namysłu. — Pytanie, jak dokładnie by to wyglądało?
— Nasz dostawca przyjeżdża zazwyczaj w ostatni piątek miesiąca. Rzadziej w inny dzień. To nasz zaufany człowiek, który ma dostęp do przechowalni — zaakcentowała ostatnie słowo. — Jest to takie archiwum, z którego wszystkie książki trzeba potem roznieść w odpowiednie miejsca. Ma na imię Mike i zawsze zostawia te pięć czy sześć kartonów właśnie w tym pomieszczeniu, a zabiera ze sobą ewentualne zwroty. Osoba z wewnątrz musi jedynie podpisać dostawę, a później spisać to, co zostało dostarczone, no i potem wszystko rozłożyć — wyjaśniła.
Pojawił się promyczek nadziei. O ile obawiałem się przenoszenia kartonów pełnych książek, tak z archiwum mógłbym wynosić je w określonych, bezpiecznych dla siebie ilościach. W tej kwestii nie powinienem mieć zatem żadnych przeciwwskazań.
— Ogarnięcie wszystkiego zajmuje zwykle dwa do trzech dni, po sześć godzin ciągłej pracy — mówiła dalej. — Poza dwiema przerwami, które miałbyś do dyspozycji, resztę czasu spędzałbyś przy kasie, razem z Susan lub jakimś innym kasjerem. Jako, że mamy teraz deficyt pracowników, rozłożyłabym to po równo tobie i drugiej osobie, którą potrzebuję zatrudnić. W inne dni zajmowałbyś się doglądaniem regałów, sprzątaniem powierzchni dla pracowników i samej księgarni, oczywiście na przemiennie z innymi, a także polecaniem książek naszym klientom. Czy przystałbyś na coś takiego? — spytała, po wywodzie pełnym istotnych informacji.
— Nie widzę przeciwskazań — odparłem. — Pytanie, w jakie dni miałbym podjąć pracę?
— Już sprawdzam — odezwała się kobieta, zakładając okulary i wertując papiery, które wciąż znajdowały się tuż przed nią. — Patrząc na aktualny grafik, potrzebowałabym cię w środy i piątki od szesnastej do osiemnastej trzydzieści oraz w soboty, od dziewiątej do siedemnastej. Z tym, że w nie każdą sobotę. Jesteś uczniem liceum, więc poniedziałek w godzinach od jedenastej do piętnastej odpada, prawda?
— Zgadza się — rzekłem. — Wtedy nie jestem niestety osiągalny.
— Widzisz, teraz ciężko jest znaleźć kogoś, kto po pierwsze, nie jest uczniem lub studentem dziennym i chciałby podjąć pracę w księgarni i bibliotece — pożaliła się kobieta. — Grafik może zmienić się w najbliższym czasie, ale byłby już ustalany pod ciebie, także nie musiałbyś się martwić — dodała, gładząc białe kartki papieru, zapełnione tekstem. — Na początku chciałabym wziąć cię na okres próbny, podczas którego zarabiałbyś po sto funtów w obydwa dni w tygodniu i dwieście pięćdziesiąt w soboty.
Jedni powiedzą, że to dużo, inni zaś, że mało. Jako, że byłyby to moje pierwsze zarobione pieniądze, nie wiedziałem jak na to patrzeć. Nie chciałem się też targować, aby nie przesadzić. Zresztą, na razie nie potrzebowałem niewiadomo ilu pomiędzy, dlatego kwota podana przez kobietę wydała mi się odpowiednia.
— Na późniejszej umówie o pracę cennik zawsze ulega zmianie, ale nie wybiegajmy za bardzo w przyszłość — dokończyła. — Czy byłbyś zainteresowany?
— Myślę, że tak — odparłem. — Przytoczony przez panią opis pracy wydaje się w porządku, nie mam też przeciwskazań co do wynagrodzenia i wskazanych dni pracy. Przynajmniej na ten moment.
— Miło mi to słyszeć — powiedziała. — Teraz chciałabym się czegoś o tobie dowiedzieć. Do jakiej szkoły chodzisz, jakie masz plany na przyszłość i czego oczekiwałbyś od pracy w tym miejscu?
Od dnia, w którym dostałem maila zwrotnego, zastanawiałem się nad tym, czy być z właścicielką szczerym od początku do końca. Obawiałem się ewentualnych konsekwencji kłamstwa, dlatego ostatecznie stwierdziłem, że powiem jej o mojej przypadłości, nawet jeśli miałoby to całkowicie skreślić szansę na moje zatrudnienie.
— Chciałbym być z panią szczery od początku do końca — zacząłem.
— Bardzo się cieszę — wtrąciła, lekko się uśmiechając, łącząc przed sobą swoje dłonie i uważnie mi się przyglądając.
Spuściłem wzrok i postanowiłem mówić dalej.
— W zgłoszeniu pisałem, że nie posiadam żadnego doświadczenia — mówiłem. — Nie jest ono spowodowane moim lenistwem, czy zamożnością rodziców. Moją przeszkodą w normalnym, nastoletnim życiu było, jest i już na zawsze będzie choroba, z którą przyszedłem na świat — tłumaczyłem, co jakiś czas spoglądając na coraz bardziej wycofane spojrzenie kobiety. — Choruję na analgezję wrodzoną, chorobę, przez którą nie jestem w stanie odczuwać bólu. Przez osiemnaście lat siedziałem zamknięty w domu, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Tego września po raz pierwszy poszedłem do szkoły, co uznaję za mój mały sukces, albowiem mam rodziców, którzy w trosce o moje bezpieczeństwo nie pozwolili mi wcześniej opuszczać murów własnego domu. Trafiłem do liceum Trubellan, w którym, mam nadzieję, odkryję zainteresowanie względem czegoś, co zechcę później robić w życiu. Zatem nie mam na siebie żadnego planu, chociaż bardzo bym chciał. Zgłoszenie wysłałem w niewiedzy rodziców i nawet w tym momencie myślą, że jestem u przyjaciela. To dosyć skomplikowana sytuacja, która może nie mieć pokrycia, jeżeli by mnie pani przyjęła, niemniej i tak chciałem spróbować, dlatego tu dziś przyjechałem. Chciałbym nauczyć się oddychać, bo we własnym domu duszę się już od urodzenia — wyjaśniłem, spoglądając na zatroskaną twarz Elizabeth, w której oczach dało się zauważyć zalążki łez. — Od tego miejsca oczekuję jedynie szansy. Zrozumiem, jeżeli mnie pani nie wybierze i od razu chciałbym przeprosić za ewentualne zmarnowanie czasu — powiedziałem szczerze, wbijając w kobietę swoje przenikliwie spojrzenie, przepełnione bólem psychicznym, który znałem tylko ja.
Siedząca przede mną postać wydawała się analizować to, co właśnie rozbrzmiało w jej uszach. Przetarła oczy palcami, opierając się następnie o blat biurka, na łokciach, spoglądając na mnie łagodnie.
— Przyznam szczerze, że czegoś takiego w życiu bym się nie spodziewała — powiedziała, delikatnie się uśmiechając, co chwilę zerkając w bok. — Jestem pod wrażeniem twojej historii i ogromnie ci współczuję. Życie z taką chorobą musi być piekłem.
— W pewnym sensie nim jest, ale nie przesadzajmy — wtrąciłem.
— Cóż, nie wiem jak wypadną inne osoby, ale mogę ci zagwarantować, że nie odrzucam twojego zgłoszenia — mówiła. — Zafascynowałeś mnie swoją osobą.
— Dziękuję — odparłem, uśmiechając się.
— Gdybyś jednak załapał się na okres próbny, jaką mam gwarancję, że stawiałbyś się w pracy w wyznaczone dni, skoro twoi rodzice o niczym nie wiedzą?
— Musiałbym im o wszystkim powiedzieć — stwierdziłem. — Ale dopiero po jakimś czasie. Nie chciałbym robić pani problemu na samym początku, gdyby mój tata chciał z jakiegoś powodu się z panią wykłócać.
Ugryzłem się w język. Tego ostatniego z pewnością nie chciałem powiedzieć.
— Przepraszam, źle to zabrzmiało...
— W porządku — przerwała mi. — Myślę, że znaleźlibyśmy jakiś sposób, żeby każda ze stron była zadowolona. Na chwilę obecną dziękuję. Mam twój numer, także poinformuję cię czy się załapałeś, czy też nie.
— Rozumiem, bardzo pani dziękuję — powiedziałem. — Kiedy powinienem spodziewać się jakiejś informacji?
— Najprawdopodobniej pod koniec przyszłego tygodnia — odparła. — Muszę najpierw przejść przez wszystkie rozmowy.
— Dobrze, w takim razie będę czekał.
Kobieta odprowadziła mnie do samych drzwi wyjściowych z budynku, gdzie pożyczyła mi miłego dnia i przede wszystkim cierpliwości w życiu, czego się nie spodziewałem.
Gdy wszedłem do samochodu Patricka, była jedenasta piętnaście. Chłopak oświadczył, że możemy mieć kłopot, gdyż Melanie od dobrych trzydziestu minut była w domu, tak samo jak John Lyall, który już kilkukrotnie o mnie pytał. Sąsiad zaczął się stresować, że mężczyzna w końcu postanowi przejść się do sąsiedniego domu, a to oznaczałoby nasz koniec.
Szybko odpalił silnik i ruszył. Tym razem pogoda nam dopisała, albowiem deszcz ustał, a wyszło słońce, co dawało mi nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro