Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3. Jak zapomnieć?

Rudowłosa dziewczynka dalej miała zamknięte oczy. Dopiero co wstała i wiedziała, że jest jeszcze wczesny ranek. Coś musiało ją obudzić, skoro słońce jeszcze nie muskało przez okno jej bladej twarzy z piegami. Wybudzając się powoli, coraz bardziej słyszała jakby ktoś o coś pukał. Dopiero po chwili, dalej mając zamknięte oczy, zdała sobie sprawę, że to coś to stukanie w szybę jej okna.

Jej łóżko było jednak tak wygodne, a kołdra tak przytulna, że wcale nie chciała wstawać z łóżka. Stukanie jednak było coraz głośniejsze i coraz bardziej wyraziste. Kiedy wahała się nad zostaniem w łóżku a wstaniem z niego, do głowy wpadła jej taka myśl, przez którą od razu wyskoczyła z ciepłego łóżka. 

- Sowa z moim listem z Hogwartu! - rzekła Lily, odrzucając z siebie kołdrę. Podekscytowana jak nigdy dotąd, z błyszczącymi oczami, spojrzała na szybę od okna. 

Ale za nią nie było żadnej puchatej sowy, w ogóle żadnego ptaszyska nie widziała w okolicy. Okazało się, że o szybę stukały krople deszczu, a nie żadna sowa. Kiedy z zawodem i łzami spojrzała na zegar, okazało się, że wcale nie było takiego wczesnego ranka, jak sądziła - bo była już godzina ósma. A słońca nie było, bo przysłaniały go ogromne, ciężkie i ciemne chmurzyska, które kłębiły się nad Doliną Godryka. Wczorajsza gorąca pogoda poszła w niepamięć, przegoniona nową, ponurą burzą. 

Lily ze zrezygnowaniem opadła na swoje łóżko. Razem ze złą pogodą wszystkie ponure wspomnienia z ostatnich dni powróciły do niej ze zdwojoną siłą. Znowu zdała sobie sprawę, że nie jest czarodziejką, że Hogwart nie jest dla niej, albo w ogóle dla kogokolwiek takiego jak ona. Po raz kolejny przypomniała sobie, że od teraz jest czarną owcą rodziny Potter-Weasley. 

Co się było dziwić, że Lily na myśl przychodziły same niewesołe myśli. Wychowywała się w ogromnej rodzinie, której zawsze, na każdym kroku, towarzyszyła magia. W której nie mówiło się wiele o wyrzutkach takich jak ona. W której w ogóle nie kwestionowano, że ktoś może okazać się charłakiem. Że ktoś może okazać się być bez magii. Bez wielkiej mocy, którą ma prawie każdy w jej rodzinie. Z wyjątkiem jej samej.

Lily wcześniej nad tym nie myślała, ale teraz zdała sobie sprawę, że jako nie-czarownica nie będzie mogła robić tych wszystkich fascynujących magicznych rzeczy, na czele z niepójściem do Hogwartu. Rudowłosa nagle zdała sobie sprawę, że przez dziesięć miesięcy zostanie w domu sama - bez braci, bez kuzynów, bez ciągle pracujących ciotek i wujów. Jednego była pewna - rodzice jej nie opuszczą. Wiedziała, że mogą wziąć bardzo długi urlop albo nawet zrezygnować z pracy dla niej. Jednak to nie będzie to samo, kiedy nie będzie przy niej jej braci. 

Wcześniej też zostawała te dziesięć miesięcy w domu, to prawda. Zresztą jeszcze wtedy do Hogwartu nie szli również Louis i Hugo, co teraz się zmieni. Kiedy myślała, że już za kilka lat sama pójdzie do Hogwartu, tak samo jak jej cała rodzina, nie przejmowała się tym tak bardzo. Ale teraz już wiedziała, że do żadnej czarodziejskiej szkoły nie pójdzie. Na jej twarz wstąpił grymas, kiedy już wiedziała, że przez dziesięć miesięcy będzie siedzieć w domu i nie robić kompletnie nic. 

Cieszyła się, że przynajmniej teraz ma jeszcze dla siebie dwa miesiące ze swoimi braćmi i kuzynostwem. A później będzie musiała czekać kolejne dni, tygodnie i miesiące - aż do przerwy świątecznej i ferii, a później kolejnych wakacji. Lily już sobie wyobrażała, jaką pustkę będzie czuła, gdy jej rodzina wyjedzie. 

Niespodziewanie po pokoju rozległ się dźwięk pukania do drzwi. Lily powiedziała ciche proszę! i drzwi otworzyły się.

Do pokoju weszły Victoire i Dominique. Obie siostry zmartwionym wzrokiem patrzyły na Lily. Starsza dziewczyna zamknęła za sobą drzwi, po czym obie usiadły na łóżku przy jedenastolatce. 

- Już wiemy, Lily - odezwała się pierwsza Victoire. Dziewczynka westchnęła. 

- Jak się teraz czujesz, wiedząc? - zapytała Dominique.

- Źle - odparła młoda Potter. - Jeszcze wczoraj o tym zapomniałam, dzięki rodzicom oraz Albusowi i Jamesowi. Ale teraz... te wszystkie emocje znowu do mnie wracają. Nie mogę myśleć o niczym innym, tylko o tym, że nie jestem taka jak wy...

Dominique rzekła cicho biedna..., po czym przytuliła do siebie razem z Victoire Lily. 

- To jest takie niesprawiedliwe... Dlaczego ja nie mogę mieć w sobie magii? - zapytała dziewczyna, a głos pod koniec jej się załamał. Odsunęła się od swoich kuzynek.

- Bo może jesteś wyjątkowa? - odparła cicho Vic. - Może nie jesteś czarownicą, bo zostałaś stworzona do robienia czegoś niesamowitego wśród mugoli?

- Nic nie jest niesamowite, jeśli nie ma w tym magii - zaprzeczyła od razu Lily, kręcąc głową.

- A miłość? Kochamy cię, cała nasza rodzina, mimo, że... nie masz w sobie magii - powiedziała Dominique.

Lily spojrzała na nią, po czym jeszcze raz przytuliła się do niej. Dominique gładziła ją po jej długich, rudych włosach, a Lily rozczulała się pod tą czułością. Nie trwało to jednak długo, ponieważ do pokoju weszła Ginny Weasley.

- Dziewczęta, zejdźcie zaraz na dół, śniadanie jest już prawie gotowe - oznajmiła pani Potter, patrząc na tą ckliwą scenę rozgrywającą się przed nią.

- Oczywiście ciociu, za chwilkę przyjdziemy - odparła Victoire, a kiedy drzwi zamknęły się za kobietą dodała: - Na tym śniadaniu będzie też Ted, może on będzie lepszy w polepszaniu ci humoru...

- Wy jesteście moimi ulubionymi kuzynkami i nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo polepszyłyście mi humor przychodząc tutaj - rzekła od razu Lily. 

- Cieszą nas te słowa jak żadne inne. To co, schodzimy na to śniadanie? - spytała Dominique, a dziewczyny ochoczo kiwnęły głowami. 

Zeszły więc na śniadanie, gdzie tak jak zapowiadała już Vic, przy stole siedział Teddy, ze swoimi rozwichrzonymi, niebieskimi włosami. Jako że chłopak był metamorfogiem mógł je zmieniać do woli i kiedy tylko chce. Dla przykładu na imprezie urodzinowej Lily jego włosy były najpierw rude - aby dopasować się do solenizantki, jak sam to tłumaczył - a później różowe, żółte, zielone i pewnie jeszcze wiele razy zmieniały swoją barwę, tylko po to, aby rozbawić Lilkę. 

Teddy'ego w czasie śniadania zdecydowanie było można nazwać takim, co coś kombinuje. Przez cały czas uśmiech nie schodził mu z twarzy, wyglądał na strasznie czymś podnieconego i nieraz wymieniał z państwem Potter znaczące spojrzenia. Lily nie wiedziała, co ma o tym myśleć, ale nic o to nie pytała.

Śniadanie przebiegło w miłej atmosferze, w której nie wspominano nic o stanie, w jakim była Lily. Dziewczynka nie czuła się przez to urażona, wręcz przeciwnie - cieszyła się, że nie musiała odpowiadać na kolejne pytania rodziny. Wszystko było tak jak zawsze. 

Ale w pewnym momencie Dominique, Victoire i Teddy wstali od stołu, mówiąc, że zapomnieli o czymś ważnym - a tak bardzo plątali się w słowach i wersjach o czym zapomnieli, że czym prędzej odeszli od stołu. Lily kompletnie nie rozumiała ich zachowania, jednak to przemilczała, chociaż podejrzewała już, że oni wszyscy coś szykują - nie tylko Dom, Vic i Ted, ale wszyscy obecni przy stole. W dodatku Lily co chwila słyszała dochodzące z góry jakieś niewyraźne szmery, dźwięki i rozmowy, mimo, że w domu nie było więcej od nich już osób. 

Kilka minut później, James, który co chwila patrzył na swój zegarek, powiedział aż za bardzo zdziwionym głosem:

- O Merlinie! Albusie, mój drogi braciszku, czy my czasem nie zapomnieliśmy nakarmić naszej kochanej sówki, Genti?

- Och, no tak, zapomnieliśmy! Biedne ptaszysko, pewnie teraz płacze wygłodzone w gabinecie ojca... - rzekł Albus niezbyt wiarygodnym głosem, przeciągając głoski. James ledwo powstrzymywał się od śmiechu.

- Nasza droga mamo, czy pozwolisz nam odejść od stołu, aby nakarmić biedną Genti? - zapytał James II. Ginny razem ze swoim mężem byli niezmiernie rozbawieni z zachowania swoich synów, Lily za to patrzyła zmieszana to na jednego, to na drugiego.

- Oczywiście, moi chłopcy - wyraziła zgodę pani Potter, udając niezwykle poważną. 

- Dziękujemy ci mamo, śniadanie było pyszne - odparł Al, po czym odbiegł razem z Jamesem w stronę korytarza. Lily, chodź nie mogła tego zobaczyć, doskonale słyszała, jak chłopcy wchodzą po schodach, mimo że gabinet ojca znajdował się na parterze. Obaj śmiali się i szeptali o czymś zawzięcie. 

- Mamo, tato, co oni wszyscy kombinują? - spytała dziewczynka swoich rodziców.

- Już za chwilkę się przekonasz - rzekł pan Potter, uśmiechając się szeroko do córki. 

Lily to odpowiedź nic tak naprawdę nie dała, czekała jednak cierpliwie na to, co się ma wydarzyć. Czuła ekscytację i podniecenie, nawet i trochę niepokoju, bo nie wiedziała, co wymyśleć mogli jej nieokiełznani bracia i kuzyni. 

W końcu jednak rodzice oznajmili, że powinni iść na górę do pokoju zwanego bawialnią. Pomieszczenia to znajdowało się przy końcu korytarza na drugim piętrze. Był to pokój duży i przestronny, z oknami, przez które patrzeć było można na ogród. Ściany były wyłożone tapetą w beżowe i białe paski, a ni to ciemne, ni to jasne panele dodawały pomieszczeniu uroku.

Kiedyś, gdy rodzeństwo było jeszcze małe, pomieszczenie służyło do zabaw, gdy nie można było wyjść na podwórko. Były tam przechowywane pudła z zabawkami, a na półkach wyłożone były dziecięce szpargały. Jednak kiedy dzieci coraz bardziej dorastały pokój był coraz mniej używany, aż w końcu w ogóle. Dalej stały tam pudła z zabawkami, ale tylko te, których państwo Potter nie oddało na mugolskie organizacje charytatywne. 

Lily ze zdecydowanie za szybko bijącym sercem przeszła na drugie piętro. Już na początku korytarza słyszała śmiechy, rozmowy i przesuwanie czegoś po podłodze. Rodzice, kiedy prowadzili Lily do bawialni, uśmiechali się dumnie i cały czas posyłali sobie spojrzenia, co tylko wzmogło emocje ich córki. 

Kiedy w końcu dotarli, to, co Lily zobaczyła, zaparło jej dech w piersiach. Bawialnia wcale już nie przypominała pokoju, którego używało się tylko na przechowywanie szpargałów. Teraz młodej Potter zdawało się, że jest w kompletnie innymi miejscu. 

Beżowobiałej tapety nie było w ogóle już widać, bo przysłaniały ją ogromne, rozwieszone po trzech stronach materiały, jakby wielkie prześcieradła. Przedstawiały pięknie pomalowane mury, jakby jakiegoś starego zamku - i Potter wiedziała już, że przedstawiać to miało ściany Hogwartu. Poczuła lekkie ukłucie w klatce piersiowej, jednak szybko o tym zapomniała. Przed nią widok przedstawiał się jeszcze lepiej - bo przedstawiał prawdziwą salę lekcyjną w Hogwarcie. Chociaż Lily tak naprawdę nigdy jej nie widziała na oczy, z opowiadań rodziców tak sobie ją zawsze wyobrażała. Podwójne, drewniane ławy stały w dwóch rzędach naprzeciw biurka, widocznie dla jakiegoś nauczyciela. Na czarnej tablicy nie były wyrysowane żadne zagadnienia dotyczące nauki, widniała tam za to jakaś dziwna karykatura, ni to człowieka, ni jakiegoś diabła, ze strzałką z podpisem Albus. Lily już podejrzewała, że za tym rysunkiem stoi James. 

Ale to nie było wszystko. Kiedy tylko weszła do pokoju, jej oczom ukazała się Dominique. Ubrana była w swoje prawdziwe, ślizgońskie szaty z Hogwartu (bo córka Billa i Fleur przydzielona została do Slytherinu). Z wielkim uśmiechem na ustach i rozłożonymi rękoma, jakby chciała pokazać Lily całe to miejsce, powiedziała:

- Skoro ty nie pójdziesz do Hogwartu, to Hogwart przyjdzie dziś do ciebie, Lily.

~

Postanowiłam pisać też kilka swoich słów pod rozdziałami, heh. Jakbyście widzieli jakieś błędy, albo jeśli macie dla mnie jakieś rady, to piszcie, zapraszam serdecznie. Tak w ogóle to jak sądzicie, jak Lily pozna się ze Scorpiusem? Bo w końcu to jest Scorily :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro