Rozdział 2. Prawda
Szanowny panie Potter,
Jest mi niezmiernie przykro. Imię Lily Potter nie znajduje się w księdze uczniów na nadchodzący rok szkolny. Jak pan zapewne wie, ta księga jest zaczarowana i nigdy się nie pomyliła, nie sądzę więc by tak było w tym przypadku. Wychodzi więc na to, że pańska córka jest charłaczką. Chociaż nie wykluczam nikogo ze społeczeństwa, musi pan wiedzieć, że to będzie wielka szkoda nie nauczać kolejnego dziecka z rodziny Potter, tak samo jak uczyłam pana i pana ojca.
Nie musi się pan martwić prasą, bo wszak nikt z grona pedagogicznego nie piśnie nawet słówka na temat tego listu, choć i tak jak na razie wiem o nim tylko ja i wicedyrektor Flitwick. Obawiam się jednak, że nie pojawienie się pańskiej córki na peronie 9 i ¾, a później w wielkiej sali w Hogwarcie wzbudzi zainteresowanie gazet, przede wszystkim Proroka Codziennego. Razem z gronem pedagogicznym będziemy się starali ochronić Lily Potter przed zbędną, nagłą ,,sławą", niech pan jednak wie, że jej nie można uchronić przed wszystkim, co stawiać chce przed nią świat.
Z wyrazami szacunku i współczucia, Minerwa McGonagall.
Harry zacisnął usta w wąską linię i zmarszczył brwi, czytając ten list. Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w schludne i ładne pismo jego starej nauczycielki Transmutacji, po czym odłożył list na swoje biurko, chociaż i tak zaraz znowu wziął go w swoje ręce i ścisnął mocno, jakby miała to być na nim zemsta.
Nie wiedział, co miał czuć. Ulgę, że w końcu ma pewność, zdenerwowanie, bo będzie musiał powiedzieć córce o liście, czy może zaniepokojenie, gdyż nie wiedział, jak jego córka zareaguje. Teraz na pewno czuł współczucie dla Lily: bo wiedział, że Hogwart, to najlepsze co mu się kiedykolwiek przytrafiło. Że list od profesor Mcgonagall był najbardziej ekscytującą epistołą jaką przyszło mu czytać. Że wiedza, jaką wyniósł z lekcji, była bardziej przydatna niż cokolwiek innego. Że magia była jego jedynym ratunkiem z komórki pod schodami.
Ale teraz Lily tego wszystkiego nie zazna. Harry wiedział, jak bardzo jego córka chciała iść do Hogwartu, poznać kogoś takiego jak ona - kogoś z czarodziejską mocą. Ale to wszystko legło w gruzach, przez ten jeden list z Hogwartu, który nigdy się nie zjawił w domu Potterów, którego jego córka nigdy nie trzymała w swoich dłoniach i którego tak bardzo wyczekiwała.
Mężczyzna westchnął, przeczesując swoje kruczoczarne włosy. Wiedział, że musi jej powiedzieć, i że lepszego momentu niż teraz nie będzie. Powtarzając te słowa jak mantrę Harry wyszedł ze swojego gabinetu i skierował się na schody.
,,A może jednak jej nie mówić?" - pomyślał Harry. - ,,Czy nie będzie lepiej, jeśli na razie będzie żyła błogą chwilą, nie wiedząc, kim jest?"
Potter potrząsnął głową. Przecież to byłoby absurdalne. On też nie wiedział, przez jedenaście lat, kim jest i wcale nie żył wtedy błogą chwilą. Jeśli będzie okłamywał Lily nie wyjdzie z tego nic dobrego. Jednocześnie czuł nieprzyjemne kłucie w klatce piersiowej, kiedy chwytał za klamkę do drzwi jego córki. Coś nie pozwalało mu jej nacisnąć i otworzyć drzwi, i Harry doskonale wiedział co to jest. Strach i obawa przed konsekwencjami i przed reakcją córki.
Westchnął po raz kolejny. Znowu zeszedł po schodach i udał się tym razem do sypialni jego i jego żony, Ginny. Kobieta zawsze wiedziała, jak rozmawiać na te poważniejsze tematy z dziećmi, co zapewne było skutkiem wychowywania się z sześcioma starszymi braćmi. Ginny wiedziała, jak wytłumaczyć dzieciom chociażby co to miłość i jak się mają z nią obchodzić, czy co robić, aby emocje nie wzięły góry nad rozumem. Harry za to umiał doskonale rozmawiać z dziećmi na temat sezonu Quidditcha, nowego modelu miotły czy najlepszego zawodnika w brytyjskiej lidze. Albo przeprowadzać, jak to Ginny przywykła nazywać, ,,małe rozmowy". Nie mówili wtedy dużo, ale ich kilka słów wyrażało tyle miłości, ile jeden przytulas od starej babci Molly.
Ginevra akurat czytała coś na jakimś pergaminie, a kiedy jej mąż wszedł do ich królestwa, schowała karteczkę i uśmiechnęła się do niego, co było cudownym zaproszeniem do rozmowy.
- Coś się stało, Harry? - zapytała, a jej mąż wziął jej delikatne dłonie w swoje.
- Przyszedł list od McGonagall - rzekł Harry, podając pani Potter pomięty pergamin.
Kobieta spokojnie czytała list, nie ukazując żadnych uczuć. Kiedy w końcu podniosła głowę i spojrzała w oczy męża, stwierdziła:
- To nie ma znaczenia, kim jest nasza córka, Harry.
- Ginny! Nawet bym nie śmiał pomyśleć inaczej - odparł oburzony Potter.
- Przepraszam, mój drogi, że tak szybko cię osądziłam. W jakiej sprawie więc do mnie przyszedłeś?
- Nie mam serca powiedzieć o tym Lilce. Pomyślałem, że lepiej będzie poprosić ciebie, abyś to zrobiła. Jesteś taka dobra i taka spokojna, że Lily na pewno zrozumie ciebie bardziej niż mnie - wytłumaczył okularnik.
- Ty również jesteś wielce dobry i spokojny, Harry. A może oboje powiemy o tym Lilce? Będzie jej zdecydowanie lepiej, jeśli będzie miała obu rodziców przy sobie.
- Tak, tak będzie najlepiej. Wiedziałem, że wymyślisz najlepszy sposób na powiedzenie o tym Lily.
Tak więc oboje znaleźli się w pokoju córki, która akurat odpisywała na list cioci (choć tak naprawdę nie była ciocią Lily) Andromedy, która przysyłała życzenia urodzinowe. List, razem z prezentem, przyleciały z opóźnieniem, a to dlatego, że kobieta wyjechała do swojej przyjaciółki do odległych krajów. Kiedy Lily usłyszała, że ktoś wchodzi do jej pokoju odwróciła się. Wydawała się za spokojna, jakby kompletnie straciła energię, którą jeszcze wczoraj pałała we wszystkie strony.
- Cześć - odezwała się Lily. - Potrzebujecie czegoś?
- Nie, Lily - odpowiedziała pani Potter, uśmiechając się lekko do córki. - Przyszliśmy porozmawiać.
Lily wskazała im miejsce na łóżku, a sama oderwała się od pisania na pergaminie i na swoim krześle odwróciła się w stronę rodziców.
- No więc? - ponagliła rudowłosa, kiedy jej rodzice nie odzywali się przez dłuższą chwilę.
- Wczoraj przesłałem list profesor McGonagall - zaczął Harry - po twojej imprezie urodzinowej... Chcieliśmy się upewnić, czy...
- Czy jestem czarodziejką - dokończyła Lily, kiedy jej ojciec przez dłuższą chwilę się nie odzywał. Jej wzrok i głos nie wyrażały żadnych uczuć.
- Właśnie tak - potwierdziła cicho Ginny, przejmując pałeczkę od męża. - Lily, pamiętaj, że dla nas nie liczy się, kim jesteś, albo czy posiadasz umiejętności magiczne...
- Jestem charłaczką. Nie jestem czarodziejką - przerwała jej Lily, wstając z krzesła, nie wykonała jednak żadnego kroku.
- Niestety Lily, nie jesteś czarodziejką. Jest nam przykro, naprawdę, i wiemy, że teraz będziesz potrzebowała...
- Zrozumiałam - przerwała matce po raz kolejny Lily, odwrócona w stronę okna. Nie patrzyła na swoich rodziców. - Możecie wyjść.
- Lily, posłuchaj - odezwał się Harry, podchodząc do córki. Ginny położyła mu dłoń na ramieniu.
- Potrzebuję teraz spokoju. Po prostu wyjdźcie - rzekła Lily, a głos pod koniec jej się załamał.
- Harry, chodźmy - szepnęła do męża pani Potter, a ten niechętnie się jej usłuchał. Zostawili Lily samą, razem z milionami myśli kłębiącymi się wokół niej.
Kiedy tylko drzwi za rodzicami się zamknęły, Lily krzyknęła z frustracji. Jej najgorszy koszmar właśnie się potwierdził. Nie jest czarodziejką, nie posiada żadnej magicznej mocy, nie jest taka, jak jej cała rodzina. Nie pójdzie do żadnej magicznej szkoły i będzie mogła zadowolić się jedynie opowieściami braci.
Usiadła na podłodze po czym zaczęła płakać. Łzy spływały po jej policzkach, a ona nie czuła ulgi. W jej głowie dalej powtarzały się słowa nie jesteś czarodziejką. Była przygotowana, że te słowa padną z ust jej matki po wczorajszym zajściu. Nie wiedziała jednak, że one aż tak zabolą i że będzie się po nich czuła aż taka bezradna.
Nie wiedziała, co teraz ma zrobić. Podnieść się, wytrzeć łzy i jeszcze raz porozmawiać z rodzicami? Ale czy oni w ogóle ją zrozumieją? Lily gdzieś podświadomie czuła, że rozmowa z rodzicami jej wcale nie uspokoi, a może tylko pogorszy sprawę. Co miała w takim razie począć?
Nie musiała szukać odpowiedzi, bo przyszła ona już kilka sekund później. James i Albus wpadli do jej pokoju, tak samo prędko jak wczorajszego dnia w jej urodziny. Od razu doskoczyli do łkającej na podłodze siostry, która miała schowaną w dłoniach twarz. Nie zadawali zbędnych pytań, nie próbowali zagaić rozmowy - po prostu przytulili do siebie Lilkę najczulej jak tylko mogli.
Nie wiedzieli, ile trwali w tym uścisku, podczas którego najmłodsza z rodzeństwa Potter uspokoiła w końcu oddech i myśli. Powoli, ze zadowalającym skutkiem Lily uspakajała się w ramionach braci.
- Dziękuję - szepnęła Lily, odsuwając się lekko od swoich braci.
- To drobiazg - rzekł James, uśmiechając się szeroko do swojej siostry. Dziewczyna od razu odwzajemniła jego głupkowaty wyszczerz.
- Nie musimy teraz o tym rozmawiać - powiedział Albus, mając na myśli oczywiście to, kim okazała się być jego siostra, która na te słowa kiwnęła głową.
- Możemy za to zrobić coś fajnego - zaproponował James.
- Albo normalnego, żeby pokazać Lily, że nic się nie zmieniło - dodał Albus, a jego słowa tak zadziałały na dziewczynkę, że rzuciła mu się na szyję ze łzami wzruszenia.
- Kocham was - wyznała Lily.
- My ciebie też - odparli w tym samym czasie chłopcy, jeszcze raz tuląc do siebie siostrę.
Tego dnia James i Albus starali się zrobić wszystko, by ich siostra zapomniała o tym, kim jest ona, a kim jej rodzina. Wszystkie starania braci Lily liczyła sobie bardziej niż jakąkolwiek czułostkę czy słowa pocieszenia rodziców. Trójka rodzeństwa czerwca spacerując przeszła całą Dolinę Godryka, zatrzymując się w prawie wszystkich sklepach. Odwiedzili starszych sąsiadów, kolegów w ich wieku i zatrzymywali się w niektórych ogrodach na grillu. Każdy częstował ich jakąś przekąską, bowiem rodzeństwo Potter było niezmiernie lubiane przez mieszkańców tego miasteczka.
James i Albus robili to dla ich młodszej siostry, aby zapomniała o dzisiejszych i po części wczorajszych zdarzeniach. Lily była im wdzięczna jak nigdy. Chłopcy rozumieli ją, jej potrzeby i jej problemy jak nikt inny. Młoda Potter nie chciała sobie nawet wyobrazić, co będzie, kiedy bracia po raz kolejny wrócą do Hogwartu.
Do domu wrócili dopiero wtedy, kiedy gwiazd na niebie pojawiało się za dużo. Rodzice nigdy nie pozwalali zostawać im na dworze tak długo, wiedzieli jednak, że tym razem ta sytuacja jest wyjątkowa, nie będą więc ograniczać swoich dzieci. Trójka rodzeństwa z błogim uśmiechem i lekką duszą jeszcze przez długi czas nie wróciła do swoich łóżek. Razem z rodzicami siedzieli w salonie, rozmawiając, żartując, oglądając filmy i spędzając cudowanie czas, nie rozpamiętując już listu od profesor McGonagall.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro