Rozdział 28. Ślub Teddy'ego i Victoire
Lilce się zdawało, że na weselu Teddy'ego i Victoire pojawili się wszyscy czarodzieje z Wielkiej Brytanii.
Tak jak rodzice Victoire, para młoda wzięła ślub w namiocie koło Nory, lecz tym razem był on o wiele większy i jeszcze łatwiej było się w nim zgubić wśród tylu gości. Można było dostać mroczków przed oczami, kiedy wzrok ciągle przykuwały coraz to ciekawsze i bardziej kolorowe kreacje gości, choć żaden z nich nie mógł przyćmić wyglądu pana i panny młodej.
Teddy oczywiście był kolorowy jak zwykle - jego włosy przybrały mocny odcień turkusu, a czarna fikuśna marynarka z żółtymi wstawkami dodawała mu jeszcze mniej poważnego wyglądu niż jest zazwyczaj; i to był właśnie cały Ted. Victoire miała na sobie rozłożystą suknię ślubną w odcieniu bieli podchodzącej pod delikatne złoto. W jej welon, ciągnący się do pasa, wetknięto złote, małe różyczki, pasujące idealnie do wystroju namiotu.
Między źdźbłami trawy porozrzucane były gdzieniegdzie złote różyczki, których motyw powtarzał się wszędzie - poprzyczepiane były w stroje drużbów (którymi oczywiście byli Dominique i James - zdecydowali, że będzie to tylko ich dwójka, bo nie chcieli wybierać wśród tak licznej rodziny), płótno namiotu było nimi ozdobione, a sama Fleur miała je wpięte w swoje długie, po latach wciąż błyszczące włosy. W środku namiotu znajdowało się pełno okrągłych, dużych stołów, na których dekoracje wręcz lśniły złotym blaskiem, przy czym ten dla najbliższej rodziny pary młodej był największy. Lily znalazła gdzieś bardziej w południowej części namiotu małą fontannę z czekoladą, którą delektowała się jakaś grupka małych dzieci. Centralnie po środku znajdowało się miejsce wyłożone panelami, które oczywiście było parkietem do tańca, gdzie właśnie teraz młoda para kończyła swój pierwszy, spektakularny taniec (Scorpius szeptał Lily wszystkie momenty, w których Teddy pogubił się w krokach, bo choć były one wręcz niezauważalne, chłopak umiał je od razu wychwycić. Dzięki temu Lily zrozumiała też, że od tańca ze Scorpiusem się nie wywinie, choć, w sumie, nawet nie chciała).
Wśród gości Lily widziała calutką rodzinę Victoire i Teddy'ego (nawet widziała gdzieś z tyłu elegancko upiętą fryzurę Astorii Malfoy), a oprócz tego też dużo ich przyjaciół ze szkoły, przyjaciół ich rodziny i przyjaciół, i przyjaciół tych przyjaciół, bo para młoda pozwoliła zapraszać kogo się chce - byleby się dobrze bawili. Lily widziała też starców i poważne osoby, których nawet nie znała, ale sądziła, że to po prostu jacyś ludzie z Ministerstwa albo szanowani czarodzieje.
Oczywiście na weselu nie mogło zabraknąć też paparazzi, na których jednak zaczął wykorzystywać swoje psikusy wujek George, i znikli oni tak szybko, jak się pojawili.
Kiedy para młoda na parkiet zaczęła zapraszać wszystkich gości, Lily nawet nie zarejestrowała momentu, w którym Scorpius poprowadził ją na parkiet, a kiedy stała już naprzeciw niego, wśród wszystkich innych gości i widziała nawet, jak Albus niechętnie tańczy z Rose. Lily oczywiście bawiła się już na przeróżnych weselach, na które zabierali ją rodzice, bo oczywiście to ktoś z pracy mamy się ożenił, to ktoś z pracy taty, i jako tako załapała jak dobrze tańczyć, ale teraz właściwie to wszystko poszło w zapomnienie, bo Scorpius prowadził ją tak, jakby byli na miłej, puszystej chmurze i Lily nawet nie spojrzała na swoje nogi, czy dobrze nimi porusza, bo Scorpius miał kontrolę nad wszystkim.
Po tańcu odezwały się gromkie brawa, a wszyscy zasiedli do stołów, gdzie piętrzyły się tak wspaniałe dania, że Lily poczuła się nadzwyczaj głodna. Nie było dokładnego rozstawienia kto gdzie siedzi, ale dziewczyna mogła się poszczycić miejscem przy ogromnym stole młodej pary, gdzie razem z nią zasiedli Scorpius, ciocia Andromeda, babcia Molly i dziadek Artur, ciocia Fleur, wujek Bill, Louis, Dominique, James, Albus i jej rodzice, a także kobieta bardzo podobna do cioci Fleur, jej mama, a razem z nią jej mąż i druga córka, Gabrielle. Najpierw oczywiście wzniesiono toast za młodą parę, a następnie przystąpiono do jedzenia tych wszystkich wspaniałych dań i rozmowy wśród wszystkich gości.
Teddy nie tracił swojego szerokiego uśmiechu, wyrażającego czystą dumę z tego, gdzie i przy jakiej dziewczynie się znalazł. Victoire wręcz promieniała - jej matka, babka i ciotka nie mogły przestać jej komplementować. Dominique ożywiała cały ich stół swoją rozmową, a James, choć nie było przy nim jego ukochanej, wtórował jej i tak całe to towarzystwo wypełniał śmiech i wesoły szczebiot.
Przełożyli wyjazd do Gloucester, aby wyruszyć dopiero po weselu by nie psuć sobie tego wieczoru gdyby, broń Merlinie, nie udało się jednak odnaleźć Alice. James chciał zaryzykować i wysłać jej sowę z zaproszeniem na ślub, ale Albus natychmiast wybił ten pomysł z jego głowy. Alice wciąż była mugolką i obraz sowy niosącej w dziobie list mógłby być dla niej co najmniej dziwny.
- Więc teraz zamieszkacie wraz z ciocią Andromedą? - zapytała Lily parę młodą, chcąc napić się szampana, jednak czuła się tym na tyle skrępowana przy tylu dorosłych, że zrezygnowała z tego pomysłu.
- Właściwie, to nie. - Teddy pokręcił głową z uśmiechem. Victoire wciąż trzymała go za rękę. - Bo, widzicie, ja i Victoire postanowiliśmy, że wyprowadzamy się na swoje.
Przy stole nastało poruszenie, a ciocia Fleur zrobiła się blada. Oczywiście ona chciałaby utrzymać córkę przy sobie jak najdłużej jak może, a Lily sądziła, że podchodzi to już trochę pod hipokryzję, bo nie wypuszczała Victoire ze swojego gniazda aż do ślubu.
- To tak wspaniale! - zawołała Ginny z dumnym uśmiechem. Teddy przez te wszystkie lata był dla niej i jej męża jak syn i teraz nie mogła powstrzymać dumy i wzruszenia, kiedy widziała, że układa sobie życie z dziewczyną jego życia. - Gdzie się wyprowadzacie?
- Kupiliśmy dom na bardzo uroczej wsi. Jest przestronny, kolorowy i daje wiele światła - jest ogólnie idealny dla nas. - Spojrzał na Victoire z tak uroczym uśmiechem, że Lily mimowolnie uśmiechnęła się.
- I mówisz to dopiero teraz! - zawołała babcia Molly z małym oburzeniem. - Och, Teddy, Teddy!
- Wybacz kochana babciu! - Teddy wyszczerzył zęby w przepraszającym uśmiechu, a babcia Weasley uśmiechnęła się pobłażliwie. Wszyscy przywykli do tego, że na panią Weasley mówi babcia, bo zaraz po wojnie ta ruda rodzina przygarnęła pod swoje ramiona Teddy'ego i Andromedę. - To miała być niespodzianka.
- I to jest niespodzianką! - powiedział wujek Bill, przepełniony dumą.
- Och, Victoire, Victoire... - ciocia Fleur pokręciła głową, załamana decyzją córki.
- Mamo, wciąż będziesz mogła nas odwiedzać - powiedziała z dobrodusznym uśmiechem Victoire, chwytając dłoń matki w swoją. - Codziennie, jeśli chcesz.
Lily musiała powstrzymywać śmiech, kiedy Teddy zrobiła kwaśną minę na te słowa.
- I oczywiście, że będę! - odparła zdecydowanie ciocia Fleur, a Lily zachichotała cicho wraz ze Scorpiusem.
Po zjedzeniu obiadu parkiet zaczął się stopniowo zapełniać, a Lily tańczyła tyle razy, że kilka razy nie wiedziała nawet, kto jest jej partnerem i kto prowadzi ją po parkiecie. Wszyscy jej kuzyni zaciągnęli ją do tańca, a oprócz tego też sam pan młody, który opowiadał tyle dowcipów podczas tańca, że Lily wciąż myliła kroki. Bawiła się znakomicie, jak zresztą wszyscy - Teddy i Victoire postarali się, aby porozmawiać z każdym gościem z osobna i aby nikt nie czuł się w tym dniu źle.
Teddy i Victoire nie odstępowali siebie nawet na krok i Lily pomyślała, że jeśli kiedykolwiek miałaby mieć wesele, to właśnie takie jak to. Chociaż powoli się ściemniało, w namiocie wciąż było słonecznie, może dzięki złotym wystroju, a może dzięki promiennych uśmiechach wszystkich gości.
Jednym z najśmieszniejszych momentów wesela było rzucanie bukietem panny młodej i muszką pana młodego. Lily stała podczas zabawy koło Nan, ubranej w butelkowozieloną sukienkę, a bukiet niebezpiecznie zaczął lecieć w ich stronę. Złapała go niczego nieświadoma Nan, która, rozmawiając z Lilką, nie zdawała sobie nawet sprawy z szybujących w jej stronę kwiatów Victoire. Kiedy towarzystwo jej klaskało, ukłoniła się z gracją, śmiejąc się głośno.
Z muszką pana młodego było jeszcze ciekawiej. Albus i James właśnie pili szampana w wysokich kieliszkach, kiedy zabawa się zaczęła - obaj odstąpili kilka kroków od grupy gości, nie chcąc złapać muszki, co ich matka na pewno nigdy by im nie zapomniała. Ale akurat tak się zdarzyło, że tak jak z bukietem i Nan, muszka poleciała prosto w ich kierunku, do... kieliszka Albusa, który zawołał głośno cholera! i odsunął się od kieliszka w jego dłoni, jakby był przeklęty. Wyraz jego twarzy rozśmieszył gości do łez z wyjątkiem jego samego i Nan, która próbowała uciec z miejsca zdarzenia, jednak Isobel i Lily stanowczo jej tego zabroniły.
- No to co - zaczął mówić Scorpius, uśmiechając się tak szeroko, jakby przyszło drugie Boże Narodzenie - na parkiet, nowa para młoda!
Albus został wręcz wepchnięty na podest, a Nan ciągle wywracała oczami, ale nie traciła błysku w oku i uśmiechu na twarzy, a Lily się wydawało, że przez jej makijaż da się zauważyć mały rumieniec. Albus był cały czerwony ze wstydu, a jednak zatańczył z Nan bezbłędny i miły dla oka taniec, po którym poszli w inne strony - Lily jednak widziała później, jak rozmawiają przy fontannie z czekoladą.
Lily nie wiedziała, do której para młoda zamierzała się bawić, ale o północy nie było widać nawet końca imprezy. Dziewczyna, kołysząc się powoli ze Scorpiusem do This Boy od Beatlesów, widziała na parkiecie było jeszcze pełno osób, choć teraz wesele przeniosło się bardziej na stoliki, gdzie dorośli po wypitej wcale nie tak dużej ilości alkoholu opowiadali historie z ich życia, gdy młodsi ich słuchali.
- Chyba nigdy się tak świetnie nie bawiłam - powiedziała Lily już trochę zmęczonym głosem, uśmiechając się do chłopaka.
- Na twoim będziesz się bawić jeszcze lepiej, Liluś - odparł śmiało chłopak, wciąż promieniejąc energią, choć może to było spowodowane wypitymi kieliszkami alkoholu.
- To życzenie? - zapytała Lily z chytrym uśmieszkiem, przybliżając się jeszcze bliżej do chłopaka.
- Obietnica - szepnął Scorpius, składając na jej ustach krótki i leniwy pocałunek. Dziewczyna natychmiast się uśmiechnęła szerzej, a w jej oczach pojawił się błysk. Nie odzywała się przez chwilę, oddając się temu błogiemu momentowi.
- Lily, pamiętasz, kiedy dałem ci raz białe lilie? - zapytał nagle chłopak, a dziewczyna poczuła miłe uczucie wylewające się po jej ciele na to wspomnienie.
- Pamiętam.
- Teraz podarowałbym ci czerwone róże - powiedział, a dziewczyna poczuła, jak jej serce przyśpiesza, kiedy na jej ciele pojawił się przyjemny dreszcz.
A gdy Lily obudziła się następnego dnia rano, na jej szafce nocnej spoczywał bukiet dziewięciu pięknych, czerwonych róż.
~
Bardzo przyjemnie mi się pisało ten rozdział! Inaczej jest z rozdziałem z poszukiwaniami, bo pisanie o Maxie to kompletna katorga. Ale strasznie nakręciłam się na Albusa i Nan! Czuję że dużo będzie o nich wspominane :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro