Dzień 8 - Popołudnie
Pożegnanie Wandy i Visiona było krótkie, zwięzłe i wydarzyło się zanim Tony zdążył wrócić. Zwołali wszystkich obecnych do kuchni, wytłumaczyli o co im chodzi, po czym Vision powiedział:
- Jeśli będziemy potrzebni, zjawimy się.
Pożegnali się i ruszyli w drogę.
- Wanda i Vision - Clint opadł na kanapę - wyobrażasz to sobie?
- Jesteś aż tak zdziwiony? - Natasha stała oparta o blat i piła kawę. - Niczego nie podejrzewałeś?
- Nie było mnie tu żebym mógł coś podejrzewać - burknął. Zaraz po ujawnieniu związku, wziął Visiona na bok i zupełnie nie przejmując się różnicą sił i niezniszczalnością Visiona, dał mu wykład wyjaśniający jak go skrzywdzi, jeśli on skrzywdzi Wandę.
- Cóż, ja byłem i też nie niczego nie zauważyłem - stwierdził Bruce.
Wszyscy parsknęli śmiechem.
- To akurat nie jest nic dziwnego - powiedziała Natasha. Zanim jednak Bruce poprosił o wyjaśnienia, odezwała się Carol:
- Ale czy on przypadkiem nie jest robotem?
- Dziękuję! - zawołał Dick. - W końcu!
- Nie jest robotem, jest w pełni... - zaczął wyjaśniać Bruce, ale Clint wszedł mu w słowo:
- Jebany toster.
- Hej! - Natasha odepchnęła się od blatu i stanęła na środku pomieszczenia - rozumiem, że nie podoba ci się sytuacja Clint. Ale Vision jest jednym z nas. Nie pamiętam żeby komukolwiek przeszkadzało, gdy walczył po naszej stronie.
- To nie to... - zaczął Sam.
- To dokładnie to samo - ucięła Natasha. - Cieszymy się ich szczęściem.
Zanim ktokolwiek zdołał dodać coś więcej po całej kwaterze rozległ się głos FRIDAY:
- Rozpoznanie. Tony Stark. Steve Rogers.
I rzeczywiście, mężczyźni pojawili się po chwili w kuchni.
- Gdzie są wszyscy? - zawołał Tony, zacierając ręce.
Steve się nie odezwał. Ponuro wpatrywał się Tony'ego.
- Rhodey? Wanda i Vison?
- Wyjechali - powiedział ponuro Clint.
- Co? - spytał Tony.
- Wanda i Vision poszli na swoje - wyjaśnił Dick.
- Tak, ty się nie odzywaj - Tony wycelował w niego palcem. - Nie jesteś częścią tej rozmowy.
- Tony - Natasha wywróciła oczami. - Czy możemy darować sobie tę całą wrogość?
- Nie. Ale nie po to tu jesteśmy. Gdzie Rhodes?
- U generała - odpowiedział Bruce.
- Zejdzie mu się. Trudno. Dowie się po fakcie - Tony wzruszył ramionami. - Znam rozwiązanie naszej zagadki.
- Jakiej znowu zagadki, Tony? - Clint brzmiał na zmęczonego. Jakby fakt, że Wanda się wyprowadziła postarzył go o dziesięć lat.
- Wiem co się stało przed zniknięciem Natashy - oznajmił triumfalnie Stark.
Wszyscy prócz Steve'a zesztywnieli. Ten rzucił przyjacielowi tylko zrezygnowane spojrzenie.
Tony znał odpowiedź na pytanie, które dręczyło ich wszystkich przez ostatni tydzień, a na które Natasha i Steve uporczywie nie odpowiadali.
- Gdzie jesteśmy? - spytała Natasha, gdy Dick pomógł jej usiąść. Wciąż chrypiała od zbyt długiego milczenia.
- W Sanktuarium - stwierdził jak gdyby nigdy nic Strange. Natasha widziała w życiu kilka santuariów i żadne nie przypominało tego.
- W Nowym Jorku - dopowiedziała Dick.
- Od jak dawna tu jestem?
- Trzy lata. Masz wyczucie. Wczoraj minęły równe trzy lata - odpowiedział Strange. Mówił stanowczo, jednocześnie cały czas szukając zmian w mimice Natashy. Nie wiedział jak zareaguje na tę informację.
- Trzy lata - powtórzyła - a co mi było?
Strange prychnął.
- Zawalił się na ciebie budynek. Lepszym pytaniem jest co ci nie było.
- Jak to, budynek?
- Nie pamiętasz? Nic dziwnego, ja na twoim miejscu też bym nie chciał pamiętać - stwierdził Strange. - Ale z czasem sobie przypomnisz - klasnął. - Bardzo chciał bym ciągnąć tę dyskusję dłużej - ironizował - ale zostawię to Danvers. Zajrzy do was gdy wróci. Zaraz zacznie świtać, więc możecie szykować się do wyjazdu.
- Co? - Wong spojrzał na Strange z niedowierzaniem. - Powinniśmy dać im chwilę...
- Chwila trwała trzy lata - wszedł mu w słowo doktor. - Grayson, pakuj się. Lecicie do San Fransisco.
- Mieszkam w Nowym Jorku - poprawiła go Natasha.
- Nie. Avengers mieszkają w Nowym Jorku. A oni myślą, że nie żyjesz - skorygował Strange.
- Ja mieszkam w San Fransisco. Zostaniesz u mnie póki nie będziesz w stanie sama się sobą zająć. Potem możesz wracać do tego mordercy - powiedział Dick, zaciskając zęby.
- Mordercy? O czym ty... - zaczęła Natasha, ale Strange wszedł jej w słowo:
- Zostawię was. Tę historię już słyszałem.
I wtedy wszystko do niej wróciło.
Natasha spojrzała na Dicka.
- Co tam tak naprawdę się stało?
- Nie chcę o tym rozmawiać. Nigdy, Dick. Rozumiesz?
Nawet Dick nie wiedział co się wtedy stało. Tylko to co powiedział mu doktor Strange - o odgruzowaniu Natashy po tym jak Rogers zostawił ją w tym budynku.
- Nie - Natasha spojrzała twardo na Tony'ego. - Wiesz co się stało? Świetnie. Ale tej rozmowy nie będzie.
- Natasha... - tym razem to Steve się odezwał.
- Nie - Romanoff weszła mu w słowo. - Powiedziałam to jasno pierwszego dnia. A jeśli ktoś powie na ten temat jeszcze słowo, to pójdę się pakować i wyjeżdżam.
- Idę nas spakować - Carol wstała z kanapy.
- Siadaj, Danvers. Ta rozmowa się odbędzie. Mamy prawo wiedzieć co się dzieje, Natasha. Odstawiacie ze Steve'm ten teatrzyk od tygodnia. Wystarczy.
- Nie, Stark - tym razem to Clint się odezwał. - Natasha powiedziała jasno. A ja nie zamierzam patrzeć jak odchodzi.
- Z tym, że ta sprawa nie dotyczy tylko Natashy! Dotyczy nas wszystkich! - Tony rozłożył ręce. - Czy tylko ja to widzę?
- Odpuść, Tony - powiedział Steve. - Znasz już tę historię, więc nie widzę powodu...
- Znasz jedną wersję tej historii - poprawił go Dick.
- I chcę poznać drugą!
- Wystarczy! - warknęła Natasha. - Nie masz pojęcia o wielu rzeczach, Stark.
Ostatni raz zwracała się do niego po nazwisku lata temu. Na początku ich znajomości. Nie umknęło to jego uwadze.
- Nie masz pojęcia o wielu rzeczach. Skąd pomysł, że o tej ci powiem?
- Bo masz blizny na całym ciele?
Wszyscy na nią spojrzeli. Tylko Carol widziała jej blizny. I Tony. Natasha wiedziała, że w końcu ten temat wróci. Nie była tylko pewna kiedy.
Dick nic o żadnych bliznach nie wiedział. Podejrzewał, że musiały zostać jakieś ślady, nawet na twarzy Natashy dostrzegał jasną kreskę. Jednak sposób w jaki Stark to powiedział dał mu do myślenia.
Jednak to był temat do omówienia na osobności. Nie przy nich wszystkich.
- Musiałeś o tym wspomnieć, co? - spytała Natasha gorzko. - Wiedziałeś tę jedną rzecz i nie mogłeś utrzymać języka za zębami.
Przy operacji był obecny tylko Vision a on nie powiedział słowa. Tego Natasha była pewna.
- Nie zaczynaj znowu, Romanoff! - warknął Tony. - To się w końcu musi wyjaśnić.
- Ah tak? Więc proszę bardzo! - odwarknęła. - Leżałam pod gruzami i czekałam na śmierć. Bolał mnie każdy centymetr ciała. Czułam się jakby minęła wieczność. I wtedy was usłyszałam. "Jutro znów będziemy jej szukać" powiedziałeś Tony. "Dzisiaj już jej nie znajdziemy". Leżałam tam i miałam ochotę krzyczeć. Jestem tu. Pomóżcie mi. Wszyscy poszli. Odeszliście. Zostawiliście mnie tam na śmierć.
- Nie było cię tam - powiedział Tony,, chowając twarz w dłoniach.- Wróciliśmy i szukaliśmy dalej. Nie było cię tam.
- Nie dożyłabym następnego dnia. Strange mnie stamtąd zabrał i uratował. Następnego dnia - parsknęła - mogliście znaleźć tylko trupa. I chyba tak by było łatwiej, co?
Wstała i wymaszerowała z pomieszczenia. Pozostali zostali, osłupiali.
Tony próbował przetrawić to co usłyszał, ale w jego głowie tłukła się jedna myśl.
"To nie wyjaśnia niczego."
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro