Dzień 3
Natasha leżała w białej, luźnej koszuli szpitalnej i czekała na operację. Kilka godzin i się stąd wyniesie. I nigdy więcej nie spotka żadnego z nich.
Clint siedział w fotelu obok niej. Po wczorajszej kłótni odesłał Laurę i dzieci do domu. Liczył na rodzinne wakacje. Nie powinien być zaskoczony, że ich nie dostał. Przecież wiedział jak to się kończy. Zawsze to samo. Gdy tylko wszyscy spotykają się towarzysko, dzieje się coś takiego.
- Gdzie jedziecie z Carol jak to wszystko się skończy?
Natasha uśmiechnęła się pod nosem.
- Wiesz, że ci nie powiem.
- Zawsze warto spróbować - nie odwzajemnił uśmiechu. Twarz wciąż go bolała po tym jak wczoraj oberwał od Tony'ego. Może i nie był celem, ale to wcale nie sprawiało, że bolało mniej.
- Wyślę ci pocztówkę.
- Jasne - prychnął.
- Poważnie. Kupię sobie ich zapas i będę ci wysyłać. Nie będą z miejsca, w którym aktualnie będę, ale... - wzruszyła ramionami.
Drzwi się otworzyły i do pokoju weszła Carol z Tony'm.
- ... myślałam, że sprawa jest jasna! - mówiła ze złością Carol.
- On tylko prosi. Bez zgody Natashy nawet się tu nie pokaże - stwierdził Tony.
On też nie wyglądał najlepiej.
- Zanim przejdziemy do rzeczy - Tony pokręcił głową z niedowierzaniem, jakby dziwił się czemu to robi - ktoś chce z tobą porozmawiać.
- Kto?
- Steve.
Wiedziała, że musi dojść do tej rozmowy, ale myślała, że poprzedni dzień, choć nie wyjaśnił zbyt wiele, to jednak wyraźnie pokazał w jakim miejscu są. Nie tylko oni, ale wszyscy.
Natasha była przekonana, że to o czym wiedziała, gdy decydowała się na powrót do siedziby Avengers, jest już jasne dla wszystkich. W szczególności dla Steve'a - zwłaszcza po tym co sam powiedział.
Nie było szansy na jakiekolwiek porozumienie. Nie w chwili, gdy jej życie zostało zniszczone, a on ją o to obwinia.
- Niech mu będzie - stwierdziła w końcu, siadając na łóżku.
Carol się nie odezwała.
- Zawołam go - Tony cofnął się drzwi.
- Sama do niego pójdę - Natasha stanęła na nogach. - Gdzie jest?
- Czeka na korytarzu.
Natasha skinęła głową i ruszyła w kierunku wyjścia.
Steve stał oparty o ścianę, z założonymi rękoma i pochyloną głową.
Natasha pomyślała, że gdyby poczucie winy miało jakiś konkretny wygląd to byłby to smutny Steve Rogers.
- Możemy porozmawiać? - spytał, gdy tylko drzwi się za nią zamknęły.
- Nie mamy o czym - stwierdziła lekko, jak gdyby nic się nie stało.
Naprawdę chciał w to wierzyć.
- Porozmawiaj za mną
Nie odpowiedziała. Naprawdę nie mieli o czym rozmawiać. Przecież wszystko było jasne. Dla niego sama się o to prosiła.
- Czego ode mnie oczekujesz?!
To jest sposób, w który chce to rozwiązać? Jej oczekiwania? Chciała by to co miało miejsce trzy lata temu nigdy się nie wydarzyło. Chciała w niego wierzyć. Chciała wierzyć, że znalazła swoje miejsce i prawdziwą rodzinę.
Chciała by życie nie stało się znów boleśnie realne. By nie pokazało jej, że pewnych rzeczy nigdy nie będzie mieć.
Że nie będzie mieć niczego.
- Niczego - odwróciła się. Był od niej pół głowę wyższy - i właśnie tego nie potrafisz zrozumieć.
- Więc mi wytłumacz. Proszę, wytłumacz mi, bo zaczynam mieć tego dość.
Opuścił wzrok. Mimowolnie poczuła żal. Uosobienie siły i nadziei - tak przygnębione i załamane.
Ale może to też było nieprawdą. Jak wszystko inne.
Wzięła głęboki wdech i coś ją zakuło w płucach.
To była nieprawda. Kapitan Ameryka - symbol siły i nadziei - był tylko ładną pocztówką z drugiej wojny światowej. Ten Steve był kimś innym. Przecież to wiedziała. Poczuła to na własnej skórze.
- Ty?! - warknęła. - Ty masz tego dość? A co ze mną?! Zostawiłeś mnie tam na śmierć! Ty! Jedyna osoba, która przysięgała, że będzie mnie bronić nawet za cenę własnego życia!
- Nie chciałaś tego! - podniósł głos. - Nie chciałaś mnie!
Już. Powiedział to. Słowa, które tak długo tkwiły w jego głowie. Prawda, której się bał.
- Więc dlatego mi to zrobiłeś?!
Miała dość. Nie chciała znać jego motywacji. Chciała dać sobie z nim spokój. Ruszyć dalej. I bała się, że jeśli zrozumie dlaczego ją zostawił, wybaczy mu. A tego nie chciała. Chciała go nienawidzić. Chciała go obwiniać.
Nie oczekiwała, że miała to być jakaś dziwna zemsta za zranione uczucia. Z resztą... skąd pomysł, że go nie chciała? Przecież trzy lata temu go kochała. Pragnęła szczęścia z nim jak niczego innego na świecie.
Nie spodziewała się tego. Nie po nim.
- Co ci zrobiłem tym razem?
Przez te lata kiedy myślał, że Natasha zginęła - obwiniał się. Powinien jej pomóc. Powinien ją uratować. Powinien... tak wiele rzeczy. Zawsze był tym, który postępował słusznie, a ten błąd nie dawał mu spokoju. Jednak wiadomość, że Natasha żyje całkowicie zmieniła sytuację. Obwiniał się przez lata o coś co nie miało miejsca. I jasne, została ranna. Ale ukrywała się z premedytacją, narażając ich na cały ten ból i uniemożliwiając jakąkolwiek próbę pomocy.
Wiedział, że ponosi za to przynajmniej częściową odpowiedzialność, ale zrobił wszystko co mógł w tej sytuacji. Próbował ją przeprosić. Natasha tego nie chciała. Wolała żyć w swoich zakłamanych wyobrażeniach. Więc miał dość. Nie zamierzał obwiniać się przez resztę życia. Nie mógł. Nie mógł dłużej tak żyć.
- Zrzuciłeś mi budynek na głowę!
Tego było za wiele.
- Przesadzasz! - warknął. Mógł przyznać się do winy, ale nie za to. Budynek nie zawalił się przez niego.
Wszystkie te lata, które straciła. Leżąc w śpiączce, wpatrując się w sufit, niezdolna do najmniejszego ruchu... wszystko przez to, że tamten budynek się zawalił, gdy ona w nim była. Wydostała by się, gdyby jej pomógł. Wystarczyło by im czasu. Wiedziała to, bo pamiętała ile zajęło Strange'owi dotarcie do niej.
- W porządku! - machnęła lekceważąco rękoma. - Wysłałeś mnie do budynku, w którym była bomba. Bomba, o której wiedziałeś i o której mi nie powiedziałeś! Brzmi lepiej?
- Myślisz, że tego chciałem? - spytał cicho. Widział jej wściekłość. Kiedyś nie przyszło by mu do głowy, że może tak na niego patrzeć.
Odepchnął się od ściany.
- Nie wiem, Steve - nie wiedziała, że jest w niej tyle złości. Od tak dawna uciszała te emocje, nie dawała im dojść do głosu. Próbowała przekonać samą siebie, że to tylko przeszłość. Teraz wybuchła. - Wysłałeś mnie na śmierć. Zostawiłeś mnie tam. A potem powiedziałeś wszystkim, że to była moja decyzja.
- Wiem, że nie powinienem był, ale...
- Dzisiaj wiesz? A co ze wczoraj? Co z moim udawaniem bóg - wie - kogo? - nakreśliła w powietrzu cudzysłowie.
- Wczoraj wszyscy powiedzieli parę słów za dużo -przyznał.
- A co z tobą? Zrzuciłeś na mnie odpowiedzialność za to co się stało. Z tego co udało mi się wywnioskować z tego całego zamieszania, to w końcu nauczyłeś się kłamać.
- Próbowałem chronić jednego z nas! Właściwie nas wszystkich!
- Siebie - poprawiła go Natasha. - Dobrze wiesz, że pozostali by ci tego nie darowali.
- Nie masz pojęcia co tu się działo. Teraz wszyscy przyjechali i udają, że nic się nie zmieniło, ale zgadnij co! Wszystko jest inaczej! I to przez to że... - urwał.
- Że nie wróciłam? - Natasha prychnęła. - Przez ostatnie lata byłam praktycznie martwa! I uwierz mi, chciałabym być!
- Nie myślisz tak! - patrzył na nią z przerażeniem. Żył w świecie bez Natashy Romanoff tak długo. To nie był dobry świat. Nie chciał do niego wracać.
- Nie masz pojęcia jak się czułam przez te trzy lata. Śmierć była by od tego lepsza.
Przetrwała tyle katastrof, tyle tragedii... przetrwała wszystko. I to też przetrwała. Przez lata na tym zasadzało się jej życie. Byle przetrwać. Dzięki Avengers mogła w końcu zacząć żyć. Nie była przygotowana na walkę o przetrwanie. Nie chciała do tego wracać.
- Nat, ja... - zawahał się. Co mógł jej powiedzieć?
- Nie masz pojęcia co mi zrobiłeś - kontynuowała.
- Nie wiedziałem! - zapewnił gorączkowo. Chciał żeby wiedziała jak bardzo żałował tego co się stało. Ale im dłużej rozmawiali tym gorzej się czuł. Myślał, że jego żal i poczucie winy się skończą. Bo przecież gdyby wróciła wszystko wyglądało by inaczej. Uratowali by ją. Okazało się, że to nowy początek wyrzutów, nie koniec starych.
- Oczywiście, że nie wiedziałeś - stwierdziła gorzko. - Nie było cię przy mnie przez te trzy lata.
- Nie dałaś mi szansy żebym był!
- Byłam nieprzytomna! Byłam więźniem we własnym ciele. We własnej... głowie. Uwięziona w najgorszych wspomnieniach jakie mam. Wiesz co to znaczy? Czerwony Pokój, bycie zabójcą KGB i... ty zostawiający mnie na śmierć. Widziałam to wszystko... raz za razem! - głos jej się rwał. Nie chciała do tego wracać. Nie chciała o tym myśleć. Ale nie wiedziała jak inaczej mogłaby uświadomić Steve'owi rozmiar szkód, które spowodował. A chciała żeby wiedział. By choć przez chwilę czuł to co ona. - Wołałam cię... ale ciebie tam nie było.
Zamrugała by odpędzić łzy. Kiedy ostatnio płakała? Nic nie było w stanie jej złamać. Zmusić do płaczu. Aż do teraz.
- Nat, przepraszam. Przepraszam za wszystko.
- Przepraszasz? - prychnęła. - Chociaż do tej pory tylko się tłumaczyłeś. Szukałeś mojego zrozumienia twojej sytuacji, a nie miałeś pojęcia co tak naprawdę zrobiłeś. Po raz pierwszy przepraszasz za bycie tchórzem, kłamcą i zdrajcą.
- Ostatnie trzy lata były dla mnie naprawdę trudne. Dla nas...- zaczął, ale weszła mu w słowo:
- Nie wierzę! Znowu zaczynasz! Podobno jesteś tym, który dba o innych, ale jedyne co od ciebie słyszę to "ja"! Ty się czułeś! Ty żałowałeś!. Wszystko ty!
- Wracamy do początku tej rozmowy - ostrzegł ją.
Myślał, że w końcu dochodzą do jakiegoś porozumienia. Przepracowują problem.
- Daj mi spokój - stwierdziła chłodno.
- Natasha...
- Już! - odwróciła się i weszła do pokoju, gdzie czekał na nią Clint, Tony i Carol. - Możemy zaczynać.
- Fantastycznie! - odwróciła się.
Koło okna stał doktor Steven Strange w stroju chirurga.
- Przez ciebie zdecydowanie za często muszę się znowu tak ubierać - stwierdził jak gdyby nigdy nic. - To nie jest najbardziej twarzowy strój, wiesz?
- Widzę - stwierdziła obojętnie, siadając na łóżku.
- Będę udawać, że nie powiedziałaś tego tylko po to by zranić moje uczucia - podszedł do niej i zapalił lampę nad jej głową. - Skoro jesteśmy już po pogaduszkach i wszyscy już wszystkich znają, zaczynajmy. Nie mam całego dnia.
Nikt się nie zareagował.
- Zaczynaj, doktorku - stwierdził z rozbawieniem Tony. - Na co czekasz?
- Aż wyjdziecie. Ah! Gdzie jest Vision?
- Ktoś mnie wołał?
Clint i Bruce podskoczyli i zaczęli się rozglądać. Tony wzruszył ramionami. Spędzał z Visionem wystarczająco czasu by się przyzwyczaić.
- Pomożesz mi przy zabiegu. Cała reszta, do widzenia - Strange machnął ręką jakby odganiał muchę.
- Nie zostawimy cię... - zaczął Clint, ale doktor wszedł mu w słowo:
- Zostawicie. To poważny zabieg, gapie to ostatnie czego potrzebuję - podał Visionowi fartuch - załóż to. Natasha, muszę ci uśpić - podał jej maskę. - Odliczaj od dziesięciu do jednego.
Natasha założyła maskę i zaczęła liczyć. Jak przez mgłę widziała jak Strange się nad nią pochyla. Potem zasnęła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro