Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dzień 1 - Dzień zaskoczonych spojrzeń

- Widzimy się w ładowni! - zawołała i wyskoczyła za barierkę.

Była w dobrym nastroju, ale czuła niepokój. Nie rozumiała dlaczego. Przecież wszystko szło zgodnie z planem.

Ale wiedziała, że coś jest tak. Nie powinna tam iść. Powinna zawrócić. Powinna... weszła do ostatniego pokoju po lewej stronie korytarza.

- Steve, potrzebuję wsparcia! - zawołała do mikrofonu.

- W tej chwili jestem trochę zajęty!

- Steve, do cholery... - nie zdołała powiedzieć nic więcej.

- Steve! - Natasha otworzyła oczy.

Była w swoim pokoju w siedzibie Avengers, pod Nowym Jorkiem. Była bezpieczna.

- Natasha?

Spojrzała na Carol. Przecierała zaspane oczy.

- Coś się stało?

- Nie, Carol. Śpij.


Clint zadzwonił do Laury kilka minut po siódmej rano. Wiedział, że ona i dzieci są już na nogach, ale jeszcze nikt nie wyszedł z domu. Mogli natychmiast zacząć szykować się do podróży do Nowego Jorku.

- Cześć, kochanie - powiedział, gdy tylko odebrała. - Przepraszam za sms-a, mam nadzieję, że cię nie wystraszyłem.

- Oczywiście, że mnie wystraszyłeś! - zawołała od razu. - Nie żeby to było coś nowego - uśmiechnęła się pod nosem.

W jej głosie dało się słyszał ulgę. Odebrał i wydaje się wesoły. Żyje i prawdopodobnie nie odniósł żadnych ran.

Ale zawsze lepiej być pewnym.

- Nic ci nie jest? - spytała ostrożnie.

- Nie! - zapewnił. - Wręcz przeciwnie. Stało się coś bardzo dobrego.

- W takim razie powiedz co.

- Nie mogę. To niespodzianka. Na miarę cudu. Za pół godziny przed domem będzie helikopter. Zaplanowałem całą podróż. Pakuj siebie i dzieci! - mówił coraz głośniej. Był podekscytowany i nie mógł się doczekać aż Laura i dzieci dowiedzą się, że Natasha żyje.

- Czy to dotyczy Wandy? - Laura pozostała ostrożna. Dziwne zachowanie Clinta budziło w niej niepokój. - Czy to ma coś wspólnego z Wandą? Wydawała się przestraszona, gdy rozmawialiście przez telefon.

- Nic z tych rzeczy - Clint machnął ręką mimo że jego żona nie mogła tego zobaczyć. - Tamto już jest nieważne. Muszę kończyć. Czekam na was!

- Clint, poczek... - nie zdążyła dokończyć.

Barton schował telefon i wyszedł z pokoju. Musiał znaleźć Natashę. W pierwszym odruchu po przebudzeniu był przekonany, że mu się przyśniła. Dopiero gdy zobaczył dziwny statek, którym przyleciała, pozwolił sobie na radość. Natasha żyje. Wróciła.

Zapukał do drzwi, jednak nikt mu nie odpowiedział. Pociągnął za klamkę - drzwi były zamknięte.

Popędził na dół pełen coraz gorszych obaw.

Znalazł Natashę dopiero w salonie. Siedziała w fotelu i piła kawę, razem z Carol i Wandą.

- Tu jesteś! - stwierdził z ulgą, siadając obok niej.

Carol się nie ruszyła. Jedynie czujnie śledziła jego ruchy.

- Nadrabiam zaległości - powiedziała do niego Natasha.

- Och! - zerknął na Maximoff. Jego uśmiech się poszerzył. - A wiesz, że Wanda ma chłopaka?! - wypalił.

Natasha zamrugała kilkakrotnie, przyjmując tę informację do wiadomości.

- Czy to ktoś kogo znam? - zapytała z delikatnym uśmiechem.

Mimo wszystkiego co przeszła, Wanda układała sobie życie na nowo. Pozbierała się.

Dziewczyna rzuciła Clintowi spojrzenie pełne dezaprobaty.

- Vision.

- Wołałaś mnie? - jak na zawołanie, wyłonił się ze ściany.

Clint i Natasha krzyknęli, zaskoczeni. Wanda tylko się uśmiechnęła. Carol nie zareagowała.

- Wciąż nie mogę się do tego przyzwyczaić! - zawołał Clint, łapiąc się za pierś. - Przyprawicie mnie kiedyś o zawał!

- Przepraszam - powiedział sprawca zamieszania. - Usłyszałem swoje imię, więc pomyślałem...

- Wszystko w porządku, Vis - zapewniła go Wanda. - Może z nami zostaniesz? Właśnie mówiłam Natashy... o nas.

Vision spojrzał na nią z zaskoczeniem.

- Myślałem, że chcesz zaczekać?

- Doszłam do wniosku, że nie ma na co czekać - wstała i podeszła do niego. - Tacy jak my nie dostają za wiele czasu.

Objęła go, a on odwzajemnił uścisk. Odrobinę zdziwiony publicznym pokazem czułości. Do tej pory się chowali. Robili wszystko co tylko mogli by nikt się nie dowiedział. Teraz mógł ją trzymać za rękę, całować i przytulać kiedy tylko chciał.

- Czego jak czego, ale czasu nie mamy - zgodziła się Natasha. - To kiedy ślub?

- Nie tak szybko! - zaprotestował od razu Clint. - Wczoraj się dowiedziałem, że się spotykają. Daj im chwilę zanim zaczniesz planować ślub! Moje serce może tego nie wytrzymać!

Natasha czuła jak jej usta rozciągają się w sztucznym uśmiechu. Dobry nastrój wyparował. Czas do którego nawiązywał Clint był odległy. Na tyle odległy, by była pewna, że już jej tu wtedy nie będzie.

- Wczoraj? -  uniosła brwi - to od kiedy jesteście razem?

- Kto jest razem? - do salonu dziarsko wmaszerował Tony. Wciąż miał na sobie wczorajsze ubrania, tylko kamizelka gdzieś zniknęła.

- Wanda z Visionem.

Zatrzymał się i zerknął na nich z zaskoczeniem.

- A ja myślałem, że Steve i Natasha dobrze się ukrywali - mruknął. W jednej chwili atmosfera uległa zmianie. Carol znów się spięła, Natasha zacisnęła usta. Nawet Clint i Wanda rzucali Tony'emu złe spojrzenia. To nie był temat, o którym powinni rozmawiać. Nie jeśli chcieli przetrwać ten dzień bez awantur. A Clint i Natasha mieli taki zamiar. Desperacko trzymali się tej możliwości. - Oj żartuję! - Tony wywrócił oczami. - Ale jesteście spięci! Wanda, Vision, moje gratulacje. Cieszę się z wami, dzieciaki. Chociaż jestem pewien, że z punktu prawnego to pedofilia.

Wszyscy, łącznie z Visionem, utkwili w nim zdziwione spojrzenia.

- Tony - zaczęła Wanda z rozbawieniem - ty wiesz, że jestem pełnoletnia? Nawet według waszego, dziwnego prawa.

- Oh, ty? Tak? Ale niech mi ktoś przypomni ile lat ma Vision?

Natasha przewróciła oczami, a Clint zapadł się w fotel. Tony potrafił zelektryzować towarzystwo w sekundę.

Carol zerknęła na Visiona.

- Chcesz powiedzieć, że on nie ma osiemnastu lat? - spytała.

- Z pewnością.

- Nigdy nie myślałem o sobie jako o kimś kto ma określony wiek - stwierdził w zamyśleniu Vision.

- Vis - Wanda złapała go za ręce i pokręciła głową. - Nie. Tony sobie z nas żartuje. Nie przejmuj się tym co mówi.

- Oh - Vision spojrzał z zaskoczeniem na Tony'ego.

- Spokojnie, nie naślę na was policji - zapewnił go wesoło Stark. - A teraz przejdźmy do poważniejszych spraw. Natasho, kosmiczna panienko, zapraszam do mojego warsztatu. Bruce szykuje laboratorium.

Carol natychmiast wstała i ruszyła w kierunku Natashy.

- Nie możemy zwlekać - powiedziała wyciągając ręce w jej stronę. - Im szybciej, tym lepiej.

Natasha nie odpowiedziała, tylko ujęła dłonie Carol.

- Może ja to zrobię? - zaoferował się Clint.

- Jestem silniejsza - stwierdziła Carol.

- Nie będę się o to z tobą spierał. Wiem, że jesteś - zapewnił Clint. - Ale chętnie pomogę Natashy.

- Clint ma rację. Pójdziemy do laboratorium, a ty z Tony'm do warsztatu i sprawdzisz urządzenie - poparła go Romanoff.

Carol patrzyła na nich z powątpiewaniem.

- W razie czego pomogę - powiedziała Wanda.

- Nie będzie takiej potrzeby - wtrącił Tony. Znów wszystkie spojrzenia skupiły się na nim. Podszedł do wyjścia i wyprowadził wózek zza drzwi. - Proszę bardzo! Już nikt nie musi cię nosić! Awansowałaś z worka ziemniaków!

Carol spojrzała na Natashę z obawą. To była ostateczność, której tamta tak unikała. A teraz Tony mówi o tym tak beztrosko.

- Nie - powiedziała Natasha twardo. Tony spojrzał na nią zaskoczony.

- Jesteś pewna? To znacznie wygodniejsze niż...

- Sama pójdę - dźwignęła się z fotela.

- Nie ma mowy! - zaprotestowała Carol.

- Wszystko w porządku - zapewniła ją Natasha. - Odpoczęłam. Idź z Tony'm do warsztatu. Do później - rzuciła i ruszyła w kierunku wyjścia. Trzymała się prosto. W głowie liczyła kroki. Jeszcze chwila i będzie w windzie. Droga do laboratorium to niecałe dwie minuty...

- Słyszeliście ją! - warknęła Carol. - Stark, prowadź - nikt się nie ruszył. - Prowadź albo cię do tego zmuszę.

- Tak z ciekawości, przemoc to jedyny język, w którym mówisz? Wiesz, mogę ci polecić dobrego terapeutę... - Carol złapała go za rękaw i wyciągnęła z salonu. - Gdybyście znaleźli moje martwe, przystojne ciało, wiecie kto będzie winny! - zawołał na odchodne. - No już, nie szarp mnie!

Wanda, Vision i Clint zostali w salonie.

- Powinieneś iść z Natashą - stwierdził Vision. - Analizowałem jej uszkodzenia.

- Uszkodzenia?

- Tak - Vision nie przejmował się niezadowolonym tonem Clinta. - Nie powinna chodzić. Pomijając oczywiście fakt, że to co ją trzyma do życia to nie jej ludzka biologia.

- O czym mówisz, Vis? - spytała delikatnie Wanda. Wiedziała, że Vision jest specyficzny i rzeczy, które jemu wydają się oczywiste, innym nie przyszły by nawet na myśl.

- Nie czujesz tego? Ciągle ubywa jej siły życiowej. Tkanka się rozpada. W takim stanie nie jest się utrzymać przy życiu - wyjaśnił Vision.

- Twierdzisz, że Nat jest zombie? - zakpił Clint.

- Nie - Vision pokręcił głową. - Jej ciało zachowuje się jakby ktoś zapętlił jego rozpad w nierównomierny cykl. Rozpada się coraz szybciej, po czym wraca do poprzedniego stanu. Wnioskuję, że to powoduje jej ból. W obecnym stanie nie tylko nie powinna chodzić. Nie powinna żyć.

- Co chcesz powiedzieć, Vis?

- Życie Natashy jest podtrzymywane przez coś co ma właściwości podobne do tego - postukał palcem w kamień znajdujący się w jego czole. - Ludzka biologia nie ma takich możliwości.


Steve wpatrywał się w las otaczający siedzibę Avengers. Stał tu od poprzedniego wieczora i próbował zrozumieć co właściwie się stało.

Natasha żyje. Nie zginęła w tamtym budynku. Wydostała się. W takim razie dlaczego nie wróciła od razu? Co się z nią działo przez te trzy lata? Tak długo nie mógł się pogodzić z jej śmiercią, znosił obwinianie Clinta, sam się obwiniał o wszystko co miało miejsce. Czuł się winny nawet tego, że chciał ruszyć dalej ze swoim życiem. Że nie mógł znieść poczucia zawieszenia. Miał go dość. Spędził w tym zawieszeniu 70 lat. Dzięki Natashy w końcu ruszył dalej. A potem ją stracił. Wydawało mu się, że ona by go zrozumiała i kazała ruszać dalej. Że powiedziałaby, że nie może spędzić reszty swojego życia w ten sposób.

Prawda okazała się zupełnie inna.

Natasha nie była w stanie nawet na niego patrzeć. Do tego rolę jej ochroniarza pełniła kosmitka silna jak Thor, która była gotowa go zabić.

W najskrytszych marzeniach wyobrażał sobie, co by było gdyby Natasha wróciła. Jakby się cieszyła na jego widok. Wybaczyła mu. Wszystko znów byłoby w porządku.

Nagle usłyszał kroki. Wolne, miarowe, ciche. Wyprostował się i spojrzał w koniec korytarza. Przez całą noc nikt się tu nie pojawiał. Jedyne co znajdowało się w tej części budynku to laboratorium Bruce'a, jednak wszyscy wchodzili głównym wejściem, a nie tym tutaj, bocznym.

Z za rogu wyłoniła się Natasha. Jedną ręką podpierała się o ścianę i brnęła do przodu. Nigdy wcześniej nie widział jej w takim stanie. Nawet gdy została postrzelona. Kilkakrotnie. Cholera, zazwyczaj była w stanie jeszcze się po wszystkim pozszywać. Nigdy nie spodziewał się, że może być do tego stopnia bezbronna.

Spojrzała przed siebie. Chciała sprawdzić ile jeszcze drogi jej zostało, jednak zamiast tego jej wzrok skupił się na Steve'ie.

"Wspaniale. Jeszcze tego brakowało."

Nie odezwała się do niego. Szła dalej.

- Hej - powiedział cicho, gdy go mijała.

Nie spojrzała na niego.

- Hej - odpowiedziała sztywno i zniknęła za szklanymi drzwiami.

Był zaskoczony, że mu odpowiedziała. Wczoraj nawet nie chciała na niego patrzeć.

Natasha wzięła głęboki wdech, gdy tylko szklane drzwi się za nią zasunęły. Wiedziała, że będzie go spotykać w różnych miejscach. W końcu tu mieszkał.

Rozejrzała się w poszukiwaniu Bruce'a. Przecież po to tu przyszła.

Dawno nie było jej w laboratorium. Teraz było znacznie większe. Nadal jednak pachniało w nim środkiem dezynfekującym a na metalowych blatach panował "kontrolowany bałagan". Nigdy nie lubiła tego pomieszczenia. Wydawało się zbyt sterylne. Nie lubiła sterylności.

Bruce'a znalazła po drugiej stronie pomieszczenia. Stał do niej tyłem, pochylony nad czymś czego nie mogła zobaczyć. W białym fartuchu przywodził miłe wspomnienia.

Pokręciła głową. Nie przyszła tu na wspominki.

- Cześć, Bruce.

Meżczyzna wyprostował się i rozejrzał zdezorientowany. Gdy w końcu odnalazł Natashę, ukrytą za kilkoma rzędami metalowych blatów, szeroko się uśmiechnął.

- Nat! - ruszył w jej kierunku. - Rozmawiałaś z Tonym?

Skinęła.

- Super. Ale może zanim przejdziemy do konkretów... - zawahał się - co u ciebie? - spytał niezręcznie. Nie wiedział jak ująć w słowa to czego chciał się dowiedzieć, jednocześnie nie będąc wścibskim.

- Wiesz, wszystko świetnie.

- Serio? - spytał zdziwiony.

Natasha przewróciła oczami.

- Nie, Bruce - opadła na najbliższy stołek. - Ledwo chodzę, jestem niezdatna do walki, nawet strzelać nie mogę.

- Wybacz, ja...

- Rozumiem. Jesteś w szoku, że żyję. Ja też byłam. Czy teraz możemy porozmawiać o konkretach?

Bruce chciał porozmawiać z Natashą. Dowiedzieć się co się z nią działo. Ale nie potrafił. Nie wiedział jak z nią rozmawiać. Wydawała mu się taka zimna, odległa. Nie mógł jej dosięgnąć. Zupełnie jak tego dnia, w którym ją poznał. Była blisko, była żywa i emanowała siłą. Nawet teraz.

- Oczywiście. Tony przez całą noc dostosowywał to urządzenie, nie wiem jak je nazywać, jeszcze nie ma nazwy, by można go było użyć na ludzkiej tkance - zaczął Bruce. - Cały zabieg przeprowadzimy tutaj, tak będzie najbezpieczniej. Unikniemy ryzyka zakażenia. Resztę będzie można ustalić, gdy będziemy wiedzieć więcej.

- Mówisz, że mój geniusz nie wystarczy? - spytał Tony, wkraczając do pomieszczenia. Kilka kroków za nim szła Carol. - Twoje zwątpienie rani moje serce.

- Miałeś mało czasu - Bruce wzruszył ramionami. - Jego nawet ty nie pokonasz.

- Jeszcze - zauważył Tony.

Carol stanęła obok Natashy.

- Powiedzieć mu, że tę zagadkę rozwiązał ktoś inny? - szepnęła do Carol.

Obie się uśmiechnęły.

- Nie mniej dalej jestem wspaniałym mną i dałem radę w jedną noc. Wykorzystałem pewne elementy z projektu "kołyski", dzięki której stworzyliśmy Visiona - tłumaczył zadowolony z siebie Tony. - A więc - zatarł ręce. - Kto ma przeprowadzić tę całą operację? Bo ze mnie żaden lekarz. Stworzyłem to do składania robotów, nie aplikowania kosmicznych leków.

- Znam odpowiedniego lekarza - powiedziała Natasha, zerkając na Carol.

- Jakie miejsce pomieściło taką ilość ego? - mruknęła blondynka pod nosem.

- Mam dość. Cały czas plotkujecie - Tony machnął ręką. - Wiem, że mam niesamowity tyłek. Możecie przyznać to głośno i wrócimy do poważnych spraw.

- Widziałam lepsze - stwierdziła Natasha.

- Mam lepszy - dopowiedziała od razu Carol.

- Nie będę brał udziału w tej dyskusji - powiedział stanowczo Bruce.

Jego deklaracji towarzyszył wybuch śmiechu pozostałych.

- Tylko dlatego, że nie masz się czym chwalić, przyjacielu - oświadczył Tony, kładąc mu rękę na ramieniu.

- Z tym bym się kłóciła - zaprotestowała Natasha.

- Romanoff, jesteś niegrzeczna! - zawołał z przesadzoną zgrozą Tony. - Nie spodziewałem się tego po tobie!

- Stary nawyk.

- Odwróć się, Bruce. Ja i Carol ocenimy czy Natasha ma rację - oświadczył Tony.

- Chyba sobie ze mnie żartujesz! - zawołał tamten.

- Przecież nie kazałem ci się rozbierać - Tony uniósł ręce. - Wszyscy są tacy pruderyjni w tych czasach!

Nagle główne drzwi otworzyły się z sykiem i do laboratorium wszedł Clint.

- Widzę, że tutaj wszystkim wesoło - z uśmiechem spojrzał na Natashę. - Nie tego się spodziewałem.

- Myślałeś, że kosmiczna panienka już ze mną skończyła? - Tony uśmiechnął się kpiąco. - Nie, jestem pewien, że jej tortury są rozłożone w czasie.

- Czemu nazywasz mnie kosmiczną panienką? - spytała Carol. - Nie jestem z kosmosu.

- Na taką wyglądasz - Tony wzruszył ramionami.

- Jestem z Dallas.

- Dobrze wiedzieć, kosmiczna panienko - klasnął. - To co z tym lekarzem? Macie jakiegoś?

Carol i Natasha spojrzały na siebie. Natasha skinęła lekko głową.

- Mogę go sprowadzić - stwierdziła Carol.

- We wszystkim tak słuchasz Natashy? - Tony zmierzył Carol uważnym spojrzeniem. - Słowo daję, nie odstępujesz jej na krok, chyba że ci każe i potrzebujesz jej zgody dosłownie do wszystkiego. Jakiż to chory układ macie? Jest jeszcze dziwniejszy niż to co zawsze działo się między Clintem a Nat.

- Hej! - zawołali oboje z pretensją.

- No co? Taka prawda - Tony wzruszył ramionami. - Zawsze było między wami coś dziwnego. A z tobą jest to samo, tylko bardziej - wycelował palcem w Carol.

- Jestem jej przyjaciółką. W przeciwieństwie do was, ja bronię swoich przyjaciół - stwierdził blondynka butnie.

Dobry nastrój natychmiast prysł.

- Nie dociera to do ciebie, ale my też.

Tony miał swoje poczucie winy. Nie zamierzał przyjmować też tego, które zrzuca na niego Carol.

- To co z tym waszym lekarzem?

- Mogę go sprowadzić - burknęła Carol.

Tony prychnął.

- Nie trzeba. Moje wynalazki od lat obsługują się same.

Carol rzuciła mu wrogie spojrzenie.

- To po co...

- Tylko sprawdzałem jak jesteście przygotowane, kosmiczna panienko - wywrócił oczami - nie patrz tak na mnie. Wszystkim znudziła już się twoja postawa "wybiję was wszystkich". Zabij kogoś w końcu albo się uspokój.

- Nie jestem morderczynią - warknęła Carol. - A po lekarza i tak pojadę - stwierdziła butnie Carol po czym wyszła z laboratorium.

- Carol znalazła lek, który może mi pomóc - powiedziała Natasha, gdy drzwi za blondynką się zasunęły. - Znalazła go na odległej planecie i jest dostosowany do bardzo konkretnej rasy. Jednak jeśli zostanie zaaplikownany do konkretnych komórek, powinnam przeżyć. Dlatego potrzebujemy bardzo precyzyjnego narzędzia.

- Powinnaś?

- Skąd będziesz wiedziała do których? - Clint i Tony odezwali się jednocześnie.

- Lekarz wszystko nam wytłumaczył. Po za tym skoro i tak tu będzie sam tego dopilnuje.

- Natasha, co to znaczy, że powinnaś przeżyć? - spytał znowu Clint.

- Lek nie jest przeznaczony dla ludzi - powiedziała obojętnie. - Nie wiemy jak zareaguje na niego mój organizm.

- To może cię zabić.

- Dam sobie radę.

- Nie możesz tak ryzykować.

Natasha spojrzała na pozostałych obecnych.

- Dacie nam chwilę? - dźwignęła się ze stołka i ruszyła w kierunku głównych drzwi.

Nikt nie zaprotestowała. A z resztą nawet gdyby to zrobili, Natasha nie zamierzała zawracać.

Razem z Clintem znalazła się na korytarzu, oddzielona od pozostałych dźwiękoszczelnymi drzwiami.

- Nie możesz tego zrobić! - wybuchnął Clint, gdy tylko drzwi się zasunęły.

- A jakie jest inne wyjście? - oparła się o ścianę. - Mam spędzić tak resztę życia? Cały ten czas żyłam nadzieją, że Carol znajdzie lek. Nie zamierzam teraz z niego rezygnować.

- Dlaczego? To nie jest warte ryzyka!

- A co niby ty zrobiłbyś na moim na miejscu? - spytała spokojnie.

Clint rzadko bywał tak wzburzony. Jednak myśl, że mógłby znów stracić Natashę napawała go przerażeniem.

- Odszedłbym na emeryturę - powiedział stanowczo. - Nikt nie miał by pretekstu by ją odwoływać.

- Czyżby? - patrzyła na niego z powątpiewaniem. - Już nigdy nie zagrałbyś z chłopcami w baseball. Nie poprawiłbyś Kate, gdyby źle trzymała łuk. Nie wspominając o małej Natashy. Nie byłbyś w stanie jej utrzymać. I na pewno nie miałbyś kolejnych dzieci.

Clint uniósł brwi.

- Daj spokój - żachnęła się Natasha - ledwo chodzę. Nie jestem w stanie nacisnąć spustu. O innych czynnościach nie wspominając. Ty też nie byłbyś w stanie. Naprawdę myślisz, że byłbyś w stanie tak żyć?

- Lepsze to niż śmierć.

- Byłam martwa przez ostatnie trzy lata. Kto jak kto, ale ty powinieneś to zrozumieć - położyła mu dłoń na ramieniu. - Wydaje ci się, że tu jest jakiś wybór, ale go nie ma. Jeśli nie spróbuję to równie dobrze mogłam umrzeć w tamtym budynku.

"Jeśli nie spróbuję to kwestią czasu jest kiedy znowu umrę."

- Dopiero cię odzyskaliśmy.

Natasha uśmiechnęła się pod nosem.

- Wcale nie - drzwi się otworzyły i weszła do środka. - Możemy zaczynać.

Clint się nie odezwał. Stał z założonymi rękami kilka kroków za nią.

Na początku chciał powiedzieć, że się nie zgadza i jej nie pomoże. Że nie przyłoży do tego ręki. Tylko co by to zmieniło? Znał Natashę. I tak by postawiła na swoim. A gdyby się nie udało odeszłaby bez pożegnania.

- Nie to żebym nie był fanem eksperymentowania na ludziach - Tony przyłożył dłoń do małego trójkąta znajdującego się na jego piersi - ale nie lepiej przebadać ten cały lek zanim ci go podamy? Nie zrozum mnie źle. To bardzo teatralne. Wyzdrowieję albo umrę próbując. Ale może zminimalizujemy twoje szanse na prawdziwą śmierć?

Natasha patrzyła na niego z powątpiewaniem.

- Tylko jeden dzień - dodał szybko Bruce. - Może uda nam się go dostosować do ludzkiego DNA.

- Brzmi rozsądnie - stwierdził Clint.

Jeden dodatkowy dzień to nie tak długo. Tyle czasu jeszcze mają.

- W porządku - stwierdziła w końcu Natasha. - Jeden dzień.

"Tyle jeszcze powinnam przetrwać."

Była zmęczona. Dużo dziś chodziła. To było takie męczące.

Jak chodzenie mogło być tak męczące?

- Idę do siebie - oświadczyła.

Gdy tylko zniknęła im z oczu oparła się o ścianę.  Po kilku krokach nie była już w stanie iść.

- Odpocznijmy chwilę - Natasha uniosła głowę. Carol szła w jej stronę.

- Miałaś sprowadzić Stevena.

- Zrobię to. Zaraz po tym jak odprowadzę cię do pokoju - blondynka usiadła obok Natashy.

- Wyszłaś z laboratorium i czekałaś tu na mnie? - Romanoff pokręciła głową.

- Dokładnie tak. Naprawdę myślałaś, że zostawię cię z nimi samą?

Przez chwilę żadna z nich się nie odzywała.

- Kiedy będziesz musiała wracać? - spytała w końcu po cichu Natasha.

- Nie zostawię cię tu - stwierdziła stanowczo Carol, siadając naprzeciwko niej. - Nie ma takiej opcji.

- Daj spokój Carol. Masz swoje życie. Spędziłaś na Ziemi wystarczająco dużo czasu.

- Odlecę, gdy odstawię cię z powrotem do San Francisco. To nie podlega dyskusji.

Jakiś szelest sprawił, że obie uniosły głowy.

Kilka metrów od nich stał Steve. Patrzył na Natashę z poczuciem winy.

- Czego chcesz?! - warknęła Carol.

- Porozmawiać z Natashą - odpowiedział spokojnie. Wiedział, że nie może dać jej się sprowokować, jeśli chciał cokolwiek ugrać.

- Nie mamy o czym rozmawiać.

Nie da się znowu wciągnąć w jego gierki.

- Natasha, proszę... - zaczął ponownie, ale weszła mu w słowo:

- O co mnie prosisz, Rogers? O co możesz mnie prosić? Po tym wszystkim? - jej głos się za chwilę załamie. Czuła krew w gardle. Nie powinna się unosić. Nie powinna tyle mówić.

Ten stan nakładał na nią tyle ograniczeń. A Clint sugerował żeby została w nim przez resztę życia.

Jakby miała jeszcze jakieś mieć.

Ignorując ból, wstała. Odtrąciła dłonie Carol i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę Steve'a:

- Nie ma niczego, Rogers - pokręciła głową.- Niczego. I to jest twoja wina. Ale ja mogę z tym żyć.

- Kocham cię! - zawołał za nią.

- Od kiedy? - spytała chłodno.

Przeszła obok niego i czuła jak nogi się pod nią załamują.

Nie.

Czuła jak upada a potem ramiona Steve'a.

Carol natychmiast ruszyła w ich stronę.

- Nie dotykaj mnie - wycharczała Natasha.

Carol delikatnie wyjęła Natashę z uścisku Steve'a i uniosła. Była na niego wściekła. Wiedziała, że Natasha nie może się denerwować, bo to tylko pogarsza jej stan, ale w jednym budynku z Rogersem było to niemożliwe.

- Więcej się do niej nie zbliżaj - powiedziała, gdy stanęła na równe nogi.

A potem ruszyła, niosąc Natashę na rękach. Już ona dopilnuje by więcej się nie spotkali.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro