Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część II "Kiedy wróciła"

Objęła Carol w pasie, jakby chciała pokazać łączącą je zażyłość, a Carol odwzajemniła gest. Wszystko po to by nie upaść w drodze do domu.

"Dom". Jak pięknie to brzmiało. Przyzwyczaiła się do posiadania domu. Do posiadania rodziny. Ośmieliła się sądzić, że dostała je na zawsze, co sprawiło, że bolesność straty wydała się jeszcze większa. Ale teraz tu jest. W domu. I za chwilę znowu zobaczy ludzi, którzy byli jej rodziną.

"Są" - poprawiła samą siebie. A przynajmniej miała taką nadzieję.

Klapa zaczęła się opuszczać z cichym sykiem. Natasha i Carol natychmiast zobaczyły członków Avengers czekających w pogotowiu. Tony'ego i Rhody'ego - obu w zbrojach, Clinta, kilka metrów od samochodu - musiał dopiero przyjechać, Wandę i Visiona - oboje unosili się w powietrzu kilka metrów nad pozostałymi i Steve'a - z tarczą w dłoni.

"Żołnierz gotowy do walki od początku do końca" - pomyślała Natasha. Ostatnie lata sprawiły, że to zdanie było pełne ironii.

Razem z Carol zeszła ze statku.

Wtedy kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Clint zaczął biec w kierunku statku, Tony zdjął maskę i Steve upuścił tarczę.

Każdy z nas zachowuje się inaczej pod wpływem szoku.

- Dawno się nie widzieliśmy - powiedziała, jak gdyby nigdy nic, Natasha.

Clint już prawie jej dosięgnął, gdy Carol złapała go za koszulę i uniosła, jak gdyby nic nie ważył.

Natasha delikatnie się zachwiała, jednak pozostała na nogach.

- Kim jesteś? - zapytała Danvers. Jej głos tchnął wrogością.

- W porządku, Carol. To Clint - głos Natashy był pewny. Znacznie pewniejszy niż jej nogi. Z całych sił starała się nie przewrócić.

- Clint Barton? - Carol patrzyła na niego podejrzliwie.

- Jedyny jaki jest - stwierdził Clint. - Czy teraz mogę zobaczyć przyjaciółkę?

Nie próbował uwolnić się z tytanowego uścisku Carol. Tylko raz miał do czynienia z siłą, która od niej emanowała - u Thora. To nie była siła z którą mógł się mierzyć.

W końcu, po kolejnych sekundach bezruchu, Carol rozluźniła chwyt i Clint wdzięcznie wylądował na trawie. Natychmiast pokonał przestrzeń, która wciąż dzieliła go od Natashy. Wpatrywał się w nią, jakby nie mógł uwierzyć w to co widzi, jednak zbyt bał się dotknąć, by nie zniszczyć mirażu.

- Żyjesz - powiedział w końcu.

Natasha się uśmiechnęła.

- Ciebie też miło widzieć.

- Ty jesteś w porządku - stwierdziła Carol. Wciąż unosiła się w powietrzu i rzucała złoty blask. Chciała wszystkim zakomunikować kto tu jest najsilniejszy. - Co z resztą z was?

Tony wzniósł się w powietrze i podleciał bliżej Carol. Dzielił ich metr. Nie okazywał strachu.

- Myślę, że to my powinniśmy zadawać pytania - stwierdził lekko.

Kilka metrów za nimi, Clint wciąż wpatrywał się w Natashę z niedowierzaniem.

- Jak to możliwe?

- Znasz mnie. Zawsze się uratuję. Po za tym - Natasha spojrzała na Carol - miałam pomocników.

- Och! - zawołał Tony - i ona jest jednym z nich?

- Nie widać? - Natasha westchnęła. - Wszyscy na ziemię - nikt się nie ruszył - Carol, to Tony.

- Stark? - upewniła się Danvers.

- Tak.

- W takim razie - Carol ustała na ziemi. Wanda, Vision i Tony wciąż tkwili w powietrzu. - Które z was to Steve Rogers?

Tony delikatnie się odwrócił. Kilka spojrzeń mimowolnie utknęło na Steve'ie.

Blondyn wystąpił do przodu.

- A czego... - nie dokończył.

- Zgaduję, że to ty - mruknęła Carol i z prędkością światła ruszyła w jego stronę.

Przed pierwszym ciosem próbował się obronić. Jednak szybko stało się jasne, że nie jest w stanie się poruszać tak szybko jak ona. Że tarcza nie jest w stanie powstrzymać jej uderzeń.

- Przestań! - Natasha mówiła najgłośniej jak potrafiła. - Carol, wystarczy!

Tony ruszył w kierunku walczących, ale zanim zdążył wystarczająco się zbliżyć, runął na ziemię, z dziurą w skafandrze. Nie zdążył zarejestrować momentu, w którym Carol go unieruchomiła fotonicznym uderzeniem.

- Carol!

- W końcu ktoś da mu nauczkę - stwierdził Clint, uśmiechając się lekko. Jemu jedynemu patrzenie na potyczkę Steve'a z Carol sprawiało satysfakcję.

Natasha spojrzała na niego, kręcąc głową i ruszyła w kierunku walczących.

- Przestańcie! - zawołała. - Wszyscy!

Jednak nikt nie reagował na jej słowa. Tony podniósł się z ziemi i usiłował odsunąć Carol od Steve'a.

Wanda chciała się zaangażować, jednak Vision ją powstrzymał.

- To nie jest nasza walka - powiedział jej do ucha.

- Zachowujecie się jak dzieci - stwierdziła Natasha, będąc kilka metrów od walczących. - Naprawdę, jakbyście...

Nie powiedziała nic więcej.

W końcu dotarła na tyle blisko by dosięgnął ją cios. Nie była pewna czyj - nikt nie był. Nie ważne też jak mocne było uderzenie - już maszerując przez trawnik, czuła jak chwieje się na nogach.

W jednej chwili szła a w drugiej leżała. To zauważyli wszyscy. Szamotanina momentalnie ustała. Carol i Clint pomknęła w kierunku Natashy. Tony i Steve chcieli zrobić to samo - jednak Vision i Wanda stanęli między nimi a Carol. Z resztą - zbroja Tony'ego była zbyt uszkodzona, a Steve upadł, gdy tylko Carol go puściła. Krótkie starcie doszczętnie ich wyczerpało.

- Wszystko w porządku? - spytała Carol, łapiąc Natashę za ramiona. Teraz obie unosiły się kilka centymetrów nad ziemią. - To nie ja! To na pewno nie ja!

- Nat, wszystko w porządku? - zapytał Clint, zatrzymując się przy nich.

- Jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie Nat - powiedziała zmęczonym głosem - obetnę ci język - ustały z powrotem na ziemi.

Clint się uśmiechnął. To był ich prywatny żart. Dotyczący czasów, gdy ją ukrywał. Cichy znak, że wszystko w porządku, nawet jeśli wydaje się inaczej.

Steve dźwignął się z ziemi do klęczek.

- Natasha - powiedział cicho. Wszyscy zamilkli. - Myślałem, że...

- Jak śmiesz... - zaczęła ze złością Carol, ale Natasha weszła jej w słowo:

- Wystarczy - jej głos nabrał stanowczości. Clint pomyślał, że gdyby nie jego słabość brzmiałby zupełnie jak dawny głos Natashy. - Wszyscy się uspokójcie.

- Dobry pomysł - podchwycił natychmiast Tony. - Chodźmy do domu i porozmawiajmy. Na spokojnie. Jak cywilizowani ludzie.

Tak wyglądało pierwsze kilka minut od chwili, w której Avengersi uświadomili sobie, że Natasha żyje.

Następne wcale nie zapowiadały się lepiej.

Wejście do głównej kwatery Avengers przywoływało wspomnienia.

Pamiętała jak Tony obwieścił im, że wieża Starka stała się wieżą Avengers. Jeden z najwyżych wieżowców Nowego Jorku stał się symbolem bezpieczeństwa - nie ważne co się dzieje Avengers ich ochronią. Potem się przenieśli - wieża na Manhattanie przestała wystarczać. Nowa siedziba - poza miastem - miała ochraniać cały świat.

A potem i to przestało wystarczać.

Gdy główne drzwi się otworzyły - przeszła przeszła przez nie jako pierwsza - czuła się jakby wracała na swoje miejsce.

"Natasha Romanoff" - rozbrzmiał głos FRIDAY.

Kiedy ostatnio go słyszała?

Wydawał się tak naturalny. Tak oczywisty.

"Tony Stark. Clint Barton. Wanda Maximoff" - obwieszczał kolejno.

Nikt się nie wahał. Oczywisty system przez który wszyscy musieli przejść.

A potem przyszła kolej Carol.

- Nieznane pochodzenie - stwierdziła FRIDAY - ludzkie DNA. Wszczynam procedurę "OBCY".

- Dezaktywuj FRIDAY - powiedział Tony. - Zdejmuję blokadę.

Głos FRIDAY umilkł. Pozostali przeszli przez główne drzwi bez anonsowania.

- Zawołaj Bruce'a - mruknął Tony, gdy wchodzili do salonu.

Nikt nie usiadł. Wszyscy patrzyli po sobie w oczekiwaniu. Ktoś musiał zacząć.

W końcu do salonu wszedł Bruce.

- Tony, co było tak pilne, że...- zamarł. W niedowierzaniu wpatrywał się w Natashę.

- Dobrze, skoro już wszyscy się zebraliśmy - Tony klasnął - zadam pytanie na które wszyscy chcemy znać odpowiedź. Jakim cudem żyjesz?

- A co wolałbyś mnie w grobie? - spytała lekko. Coraz trudniej było jej ustać na nogach. Do budynku weszła sama, ale bez pomocy Carol nie byłaby w stanie wstać z ziemi.

- Oczywiście, że nie! Trochę to... nieoczekiwane - Tony schował dłonie do kieszeni.

Nie chciał żeby była martwa. Oczywiście, że tego nie chciał.

- To nie ważne - Clint podszedł do Natashy.

Carol uważnie śledziła każdy jego krok. Według Natashy można mu było zaufać, ale po tym co się wydarzyło, Carol nie ufała żadnemu z nich.

- Najważniejsze, że żyjesz i jesteś tu z nami. Później zajmiemy się resztą - położył jej opiekuńczo dłoń na ramieniu.

To zadziałało jak katalizator. Niewielka siła, delikatny nacisk, który miał być gestem solidarności, pociągnął Natashę w dół. Czuła jak nogi się pod nią uginają i jak twarda jest podłoga.

- Natasha!

- Nat!

Wszyscy ruszyli w jej stronę. Carol zagrodziła im drogę.

- Wszyscy się cofnijcie! - warknęła.

- Okej, kosmiczna panienko, jeśli zaraz nie zejdziesz mi z drogi... - zaczął Tony. Oczy Wandy świeciły czerwienią. Tylko ręka Visiona, spoczywająca na jej ramieniu, utrzymywała ją w miejscu.

- Wszystko w porządku - Natasha zacisnęła zęby. Nie tak to miało wyglądać.

Złapała za nogę krzesła i podciągnęła się do siadu. Ręce jej drżały z wysiłku.

Kiedyś była silna. Dziś stanowiła cień samej siebie.

Dlatego wróciła.

- Chcesz ich trzymać na dystans, proszę bardzo - powiedział cicho Clint do Carol. - Ale daj mi jej pomóc.

Carol pokiwała głową. Nie musiała mu ufać. Ale wydawał się być najbardziej nieszkodliwy. A Natasha zawsze mówiła o nim dobrze.

Nie to co o Steve'ie.

Clint kucnął przy Natashy.

- Mogę? - złapał ją za dłonie. Pokiwała głową. Nie chciała by wszyscy ją widzieli. By ktokolwiek ją widział.

Barton zarzucił sobie jej dłonie na ramiona i podciągnął do góry.

- Możesz stać?

- Tak, ja...

- Nie może - ucięła kategorycznie Carol. - Połóż ją na kanapie. A wy... - spojrzała na pozostałych Avengers - nie ważcie się zrobić kroku w jej stronę.

Wszyscy w ciszy wpatrywali się jak Clint powoli doprowadza Natashę do kanapy i pomaga jej usiąść.

- Dzięki - mruknęła.

Nie lubiła potrzebować pomocy. A w ostatnim czasie nie robiła nic po za tym.

- Nie masz za co - zapewnił.

Już zapomniała o tym, że tak za nim tęskniła. Za najlepszym przyjacielem. Przyjacielem, który na pewno jej nie zdradził. Nie mógłby.

- Carol, już wszystko w porządku - Clint się cofnął, jednak wciąż stał blisko, by znajdować się na wyciągnięcie dłoni Natashy.

- Nic nie jest w porządku! - warknęła Carol - to przez niego... nich! - rzuciła Avengers wściekłe spojrzenia i podeszła do Natashy.

Wszyscy doskonale wiedzieli o czym mówi Danvers.

- Hej! Nie zwalaj tego na nas! - zawołał Tony. - Nie mieliśmy pojęcia!

- Nie mogliśmy nic zrobić - powiedział Bruce. - Nie mieliśmy szans.

Wanda, Steve i Vision milczeli.

- Niby dlaczego? - Natasha spojrzała na nich zaskoczona. - Dlaczego nie mogliście mi pomóc?

- Zerwała się łączność - wyjaśnił Tony. - Nie wiedzieliśmy co się dzieje.

- Żadne z was? - Natasha spojrzała po kolei na każde z nich i utkwiła wzrok w Steve. - Wydaje mi się, że sytuacja wyglądała trochę inaczej.

- Później będzie czas na roztrząsanie tego co poszło nie tak - burknęła Carol. - Nie po to tu jesteśmy.

- Och, czyli głównym celem twoim odwiedzin nie było powiedzenie nam, że nasza przyjaciółka żyje, kosmiczna panienko? - spytał zirytowany Tony. - Nie to żebym nie skakał ze szczęścia, że postanowiłaś wrócić po trzech latach zamiast od razu dać znać, że żyjesz. Wystarczyłaby pocztówka. "Hej, żyję, lecę w kosmos. Narazie" - pomachał ręką. - Nawet odpuść sobie formalności. "Żyję" by wystarczyło.

- Nie mogłam.

- A gdyby to zależało ode mnie, nie było by nas tu - wtrąciła Carol.

- Dobrze, że tak nie było - Clint przysunął się jeszcze bliżej Natashy. Czuł irracjonalny strach, że Carol po prostu złapie Natashę i z nią odleci.

- Carol, uspokój się - Natasha westchnęła.

Była zmęczona. Kiedy ostatnio była tyle na nogach? Nie pamiętała. Pewnie przed trzema laty. Gdy wszystko było w porządku.

- Tony, potrzebujemy twojej pomocy - kontynuowała. - Ja potrzebuję.

- Zrobimy co w naszej mocy - zapewnił natychmiast Bruce, nie dając Starkowi dojść do słowa. - Czego ci trzeba?

- Najbardziej precyzyjnego narzędzia, które macie. I które może się nadawać do operacji.

- A co chcesz sobie poprawić nos? - Tony się zaśmiał. - Przychodzisz tu po trzech latach! Wiesz co przeżywaliśmy przez ten czas?! Wiesz jak się czuliśmy? Trzy lata myśleliśmy, że nie żyjesz! Wszyscy czuli się winni! Nie masz pojęcia nawet jak Steve to...

- Nie wasz się mówić jak Steve to przeżywał - głos Natashy w sekundę stał się lodowaty. Pozostali się wzdrygnęli. - Kto jak kto, ale on z pewnością po mnie nie płakał.

- Natasha.. - Steve się zawahał. Po raz pierwszy odkąd wróciła zwrócił się bezpośrednio do niej.

- Nie chcę słyszeć nawet słowa - ucięła, odwracając głowę. - Tony, jeśli nie masz zamiaru mi pomóc, po prostu to powiedz.

- Oczywiście, że ci pomoże - Bruce rzucił Starkowi złe spojrzenie i zrobił krok w kierunku Natashy.

Carol go zatrzymała.

- Wszyscy to zrobimy. Ale dzisiaj jest już późno. Zajmiemy się tym z samego rana - mówił spokojnie. W salonie pełnym żalów, on jeden wydawał się być racjonalny. - Może zajmiesz swój dawny pokój? Czeka na ciebie. Twoja przyjaciółka może zająć ten obok. Jest wolny.

- To dobry pomysł - poparł go natychmiast Clint. - Zadzwonię do Laury i dzieci. Bardzo za tobą tęsknią. Zwłaszcza Nataniel i Natasha.

- Natasha? - Romanoff spojrzała na niego z niedowierzaniem.

- Oczywiście - złapał ją za rękę. - Natasha i Nataniel. Na cześć najwspanialszej ciotki.

Uśmiechnęła się.

- Tak, myślę, że możemy tu przenocować - spojrzała na Carol.

- Niech będzie. Ale będę czuwać przy twoim łóżku - zastrzegła - żeby przypadkiem ktoś nie chciał skończyć tego co zaczął.

Carol pomogła Natashy wstać i razem ruszyły w kierunku wyjścia. Clint zaoferował pomoc, ale Danvers rzuciła mu tylko złowrogie spojrzenie.

- Dobrze mieć cię z powrotem! - zawołał za nimi Bruce.

Nikt nie odzywał się póki nie usłyszeli ruszającej windy.

- A teraz, Steve - wszyscy odwrócili się w kierunku blondyna - może powiesz nam co tak naprawdę stało się w tamtym budynku?


- Naprawdę zamierzasz mnie pilnować? - Natasha z niedowierzaniem patrzyła jak Carol zdejmuje górną część zbroi.

- Tak - odpowiedziała tamta zdecydowanie. - Mówiłam poważnie. Nie pozwolę Rogersowi cię tknąć. Ani nikomu innemu.

- Doceniam to, ale wątpię, by ktokolwiek próbował mnie zabić.

Leżała na plecach, przykryta po samą szyję - dokładnie tak jak ułożyła ją Carol. Obecnie jej ciało było zbyt wyczerpane by mogła się sama ułożyć to snu. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi windy, Carol, nie zważając na jej protesty, wzięła ją na ręce. Natasha była jej za to wdzięczna. Wiedziała, że nie doszłaby do sama do pokoju.

- Nie zaryzykuję - zajęła fotel obok łóżka i założyła ręce na piersi.

Przez chwilę trwały w bezruchu, wsłuchując się w swoje oddechy.

- Dziwnie wygląda z tą brodą - powiedziała w końcu Natasha.

- Co?

- Steve. Trzy lata temu nie miał brody. I włosy miał krótsze - wyjaśniła.

Carol westchnęła. Pamiętała krzyki dochodzące z sali, w której Strange walczył o życie Natashy. Steve budził w niej furię i odrazę.

- Po tym co ci zrobił... - zaczęła, ale Natasha weszła jej w słowo:

- Wiem. Przez resztę życia będę nosić blizny przypominające mi o jego zdradzie. Po prostu... nie sądziłam, że jeszcze go zobaczę. To wszystko - zamknęła oczy.

- Odejdziemy stąd najszybciej jak to możliwe - zapewniła Carol. - Gdy tylko wyzdrowiejesz, odwiozę cię z powrotem do San Francisco. I żadna z nas nie będzie musiała na niego patrzeć. Bo gdy tylko go widzę..uhhh!. - Carol wydała z siebie dziwny, gardłowy dźwięk. - Mam ochotę mu przyłożyć.

- Zrobiłaś to - wypomniała jej Natasha.

- Za delikatnie - odburknęła Carol. - Ale dość rozmów o zdrajcy. Śpij. Musisz wypocząć przed operacją.

Natasha cicho się zaśmiała.

- Nie robię nic innego od trzech lat.

- Śpij! - Carol rzuciła w nią poduszką.

Teraz obie się śmiały.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro