Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział pierwszy

Tego poranka rozpoczęły się pokazy Bestii.

Całą polanę na pograniczu miasta zajmowały olbrzymie, wielokolorowe namioty. Na zewnątrz, obok skraju olbrzymiego sześciennego pomieszczenia zbudowanego z długich, stalowych rurek, przykrytego ciemnym materiałem, służącego za scenę, znajdował się wybieg połączony z wystawą cudownych istot. 

Wszędzie pałętały się mniejsze o większe zwierzęta, prowadzone przez dumnych właścicieli. Obok nich z niedamowitym podnieceniem wymalowanym na twarzach, przemieszczały się grupki zwiedzających nie zdających sobie nawet sprawy, co wkrótce będzie się działo pod rozległym boiskiem.

Wraz z zapadaniem zmroku i wzbierającym zimnem, stada ludzi oddaliły się, a zastąpiły je pojedyńcze sylwetki zwierząt i ludzi taszczących skrzynie.

Każdy z nich, znikał wcześniej, czy później, znikał w odosobnionym, małym namiocie, oznaczonym jako pokój wyłącznie dla personelu.

To tam zbierało się mnóstwo treserów i właścicieli bestii w oczekiwaniu na główny cel ich wizyt na zlocie. Walki, zapierające dech w piersiach. Krwawe i brutalne. Pozbawione zasad, oraz... litości. Los przegranego zależy tylko od zwycięscy. Wszytko jest kwestią kilku sekund, a głównym środkiem walk szpony i kły. 

Przez cienkie, materiałowe sklepienie sączył się deszcz, ściekający po stalowej podłodze znajdującej się wewnątrz ringu stworzonego z  systemu otwierającego dwie klatki i wysokich, odgrodzonych kryształowym szkłem od widowni, prętów.

Cały namiot wypełniała woń potu, a po poprzedniej walki, także krwi. Powietrze raz po raz przecinał cichy szloch jakiegoś właściciela opłakującego swoją cenną zdobycz, rdzawego kuguara o zlowtych oczach, przesłoniętych wiecznym bielmem, którego całe tylne łapy, porwane i wygięte pod dziwnym kątem, broczyły czerwoną posoką.

Henryk czuł, jak ciarki przechodzą jego plecy. U jego stóp leżało niewielkie pudło, z którego w przeciwieństwie do rozwrzeszczanej, niezwykle zróżnicowanej zgraji otaczającej ring, nie wydobywał się chodźby najcichszy odgłos.

Strach o zwierzę, nafaszerowne przed podróżą lekami uspokajającymi rósł. 

Trzeba było przyznać, że dotąd mężczyzna nie miał żadnych problemów z istotą.

Virus, był wobec niego raczej pokojowo nastawiony i nawet nie podejmował prób ataku na właściciela w przeciwieństwie do wszystkich bestii, z jakimi Henryk do tej pory pracował. Jedynie z uporem godnym lepszego celu, szukał wzroku mężczyzny i usiłował nawiązać kontakt wzrokowy.

Kiedy nadeszła kolej na walkę Virusa, chłopak bezwiednie wsunął rękę do klatki, by delikatnie pogłaskać bestię.

Kilka chwil później do drugiej klatki wprowadzono rywala pręgowanego zająca: około metrową, całkiem sporą pumę górską.

Zwierzę warknęło obnarzając zęby i wyginając grzbiet w łuk.

Jego jasne, rude futro oświetliło czerwone światełko. Z urządzeń umieszczonych nad namiotem, dobył się cichy pisk.

Wielki kot zamarł, oblizując wąsy. 

Owy dźwięk oznaczał walkę. Każda bestia reagowała na niego, jak byk na czerwoną płachtę. Jeden, prawie niesłyszalny dla ludzi odgłos, budził w nich ukryte drapieżne istoty, gotowe do zniszczenia i zabicia wszystkiego, co tylko nie rozsądnie wkroczy im w drogę.

Światło zmieniło kolor na żółty.

W końcu strumień zieleni zalał pomieszczenie.

Puma zawyła gotowa do bitwy, drąc pazurami posadzkę.

Virus dalej stał prawie w bezruchu, strzygąc tylko z lekka uszami.

Klatki otworzyły się z potwornym zgrzytem i chrzęstem.

Virus od razu wypadł z pomiędzy prętów, przemykając się za plecami przeciwnika.

Wielka bestia, poruszając się, czyniła taki harmider, że nie spostrzegła o wiele mniejszego przeciwnika, czającego się z tyłu.

W jednym susie dopadła klatki, miażdżąc pręty zębami i uderzając łapami.

Nagle zastygła w bezruchu. Jej uszy raz po raz zmieniały położenie, a ogon kiwał się na wszystkie strony.

Zorientowała się, że jej potencjalnej zdobyczy nigdzie nie było.

Ogromny kot ryknął, odsłaniając pełną gamę jasnych, perlistych idealnie czystych zębów, z których niektóre osiągały długość dłoni dorosłego człowieka.

Istota uniosła wielki łeb ku górze i z cichym świstem wciągnęła w nozdrza powietrze przepełnione dla niej śladami zapachowymi.

Od razu skierowała się w stronę zająca, który przysiadł na tylnych łapach, rzucając panterze jawne wyzwanie.

Bestia znów warknęła, po czym rzuciła się w jednym, długim skoku, do ataku.

Virus skoczył w bok, cudem unikając głównego impertu uderzenia, które jednak rozerwało mu tylną łapę. Z pyska bestii wydobył się cichy pisk bólu.

Zwierzę kulejąc wycofało się z przed oczu drapieżnego kota.

Henryk patrzył z boku na walkę z rosnącym strachem. Zając wycofywał się pod atakami rozwścieczonej pantery, ledwie unikając kolejnych ran i kontuzji.

W pewnym momencie, gdy rozradowana zabawą istota skoczyła centralnie na Virus'a, rozległ się skowyt, a właściwie wrzask bólu. 

Rozentuzjowany walką tłum zamilkł.

Olbrzymi kot, że strachem stał jak sparaliżowany przed zającem, z którego ślepi sączył się fioletowy blask. Jego łapa powoli powędrowała do własnego gardła, rozdzierając potężnymi szponami mięśnie, żyły i tętnice, które natychmiast zaczęły pluć ciemno bordową krwią.

Panteta, dalej nie mogąc się poruszyć, piszczała z powodu kumulacji bólu i strachu. Ciepła plama krwi, obejmowała coraz większą część ringu i sierści walczących. 

Po dłuższej chwili Virus podniósł się pewnie na łapy, podchodząc do zwierzęcia od boku, a następnie ciął podbrzusze rywala własnymi, zabójczo ostrymi szponami.

Pantera, brocząc krwią, osunęła się na ziemię, nie mogąc chodźby drgnąć, tym razem z wycieńczenia.

Zając, którego sierść w niektórych miejacach od krwi, która opływała jego ciało, przybierała purpurowy kolor, podszedł jeszcze raz do przeciwnika, ukręcając mu ostatecznie łeb.

Wtedy właśnie właściciel zwycięskiej bestii, zrozumiał, że chociaż bardzo inteligentny, Virus jest istotą taką samą jak pozostałe. Zabije każdego na swej drodze bez wahania.

*

Krótko przed świtaniem, następnego dnia "zlotu", strażnicy wędrujący wokół klatek, które zajmowały bestie, zauważyli coś niesamowitego, będącego dziwną anomalią.

Wszelkie istoty całą noc, skowyczały, piszczały i wydawały się przerażone. 

Wkrótce po podziemnych korytarzach rozniósł się swąd spalenizny. 

Płomienie z cichym trzaskiem objęły ściany podziemnego magazynu.

Jednak nikt, tego nie spostrzegł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro