Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ.5 ŚNIADANIE

***Pov. Jackson***

Wraz z Jaredem weszliśmy do garażu McQueena. Od razu dało wyczuć się zapach wilgoci.

- To jest bardzo zły pomysł Jared. - dalej upominałem go kiedy ten podbiegł do blatu ze skrzynką na narzędzia. Chwilę rozglądał się za nim znalazł włącznik światła. W garażu rozbłysło słabe, żółte światło żarówki.

- Weź Jackson. Nie mów, że nie chcesz poznać Hudsona Horneta i McQueena od podszewki. 

- Z szacunku jakim darzę McQueena powinno mnie tu nie być. A ty od kiedy jesteś taki hop-siup?

- Od zawsze. - uśmiechnął się. 

Nie da się ukryć, że Jared potrafi być super spokojny i zachowywać się, jak dorosły facet. Innym razem jednak jego entuzjazm i zapał porównywalny był z tym 10-cio latka. Nie, że było to złe. 

Jared zaczął wyciągać różne książki, albumy i notatniki.

- Ale epicko! Pisał je Hudson! - mówił siadając na blacie. Otworzył notes. - Przynajmniej zerknij na nie Jack!

Westchnąłem podchodząc do niego. Oparłem się o blat biorąc od niego notes. Zacząłem przewracać kartki z notatkami i rysunkami. Przedstawiały one części od samochodu. Nie chciałem wczytywać się w to co pisał Hudson. Dlatego patrzyłem tylko na nie, jak na zbiór losowych liter.

- To jego pamiętnik! - powiedział z ekscytacją Jared.

- Nie chce wiedzieć Jared. Nie sądzisz, że niektóre rzeczy powinno zabierać się do grobu?

- Nie zapisywał tego przecież dla siebie. - zaprotestował biorąc w dłonie album ze zdjęciami. - Spójrz! Jakim cudem był sam. Był całkiem przystojny, jak był młody.

Przewróciłem oczami kiedy ten oglądał album. Robił to dość szybko i bałem się, że wkrótce rozerwie stronę w albumie.

- Nie szarp tak tym... - zwróciłem mu uwagę.

- Patrz to McQueen! - wskazał na zdjęcie na ostatniej stronie. Faktycznie był na nim McQueen. Hudson obejmował go jedną ręką. Wokół nich było sporo innych osób, ale wydawać mogłoby się, że fotografia przedstawia tylko ich dwójkę. Hudson miał na sobie swój stary kombinezon rajdowy. Zygzak również. Wyglądali na bardzo szczęśliwych. Nagle przypomniałem sobie coś...

******

Siedziałem w czytelni w niedzielny poranek. Teoretycznie biblioteka była wtedy zamknięta, ale Pani Homebreak tak, czy siak spędzała tu weekendy. 
Czytałem (a w właściwie to przeglądałem) jeden z komiksów. Był o Spider-Manie. Nie przepadałem za superbohaterami, lecz ostatnio nie miałem już co czytać, a bibliotekarka zasugerowała mi, abym zapoznał się też z innymi dziełami, niż książki fantasy. Komiksy były takie kolorowe. Aż raziło w oczy. Zamknąłem go zerkając na Panią Homebreak. Akurat robiła coś na szydełku co jakiś czas zerkając na włączony telewizor. Podszedłem do niej zerkając w ekran.

- Mówiłeś, że kiedyś oglądałeś wyścigi. Nie chcesz zobaczyć finału?

- Kto wygrał? - zapytałem cicho nieco się pesząc.

- Marek Marucha, lecz wszyscy skandują Zygzak McQueen. Sam zobacz.

Kobieta wskazała na ekran, a ja utkwiłem w nim wzrok. Jedna z kamer śledziła plecy McQueena, który właśnie podchodził do Hudsona. Rzucił mu się na szyję. To było bardzo niespodziewane. Kiedy go przerwali trzymali się nawzajem za przedramiona mówiąc coś do siebie.

- Nie spodziewałam się jego powrotu na tor po tylu latach. Ten młodzik obok niego musiał dużo zdziałać.

Nie odwracałem wzroku. Chyba miała racje.

******

- Jest na tym data?

- Em... chyba nie. - przyznał Jared wyjmując fotografię.

- 2006 rok, w tym sezonie Marucha wygrał Złotego Tłoka. - wspomniałem

- Skąd to wiesz? Jesteś pewny?

- Przypomniałem sobie, jak widziałem jego zakończenie w telewizji. I tak, jestem pewny. 

***Pov. Lucy***

Miałam dłonie w kieszeniach bluzy kiedy wraz z Alexisem szliśmy pod adres wskazany przez Fernando. Francuz dalej nie wiedział po co tam idziemy. Miałam wrażenie, że cały czas przysypia.

- Po co mnie ciągniesz na drugi koniec miasta tak wcześnie rano. - jęknął kiedy pokonywaliśmy kolejne przejście dla pieszych.

- Niespodzianka. - odparłam pstrykając go w ucho. - Obudź się, bo irytuje mnie twój ciągły opór.

Alexis przetarł oczy i szedł kilak kroków za mną. Fernando za dokładnie 10 minut kończył kurs, a my musieliśmy się pospieszyć. Szkoda, że Alexis, jak zawsze wszystko opóźniał. Zerkałam co chwilę w telefon na mapę i godzinę. 
Noc u Alexis okazała się bardziej spokojna. W momencie kiedy ten zasnął na materacu (a raczej kiedy położył na nim głowę) ja przeniosłam się na jego łóżko na antresoli. Przyznam, ma bardzo wygodny materac. Kiedy rano wstałam on dalej spał. Przebrałam się szybko w łazience i pobiegłam na śniadanie. Alexisa obudziłam dosłownie 5 minut przed wyjściem dlatego nawet nie zdążył dokończyć zjeść swojego śniadania. Często tak robię. Dlatego też niee powinien być zły kiedy wyciągnęłam go z mieszkania. 
Dotarliśmy przed budynek chwilę przed czasem. Podskoczyłam w ekscytacji.

- Dalej nie wiem co tu robimy.- odparł Alexis zakładając ręce na piersi. Westchnęłam.

- Ale ja wiem.

- Stoimy przed jakimś budynkiem w porannym upale.

Westchnęłam cicho.

- Ty serio jesteś irytujący.

- Liczyłem, że spędzimy spokojny, wspólny poranek w domu. - uśmiechnął się podstępnie, a ja ponownie spojrzałam w telefon.

- Jest przecież spokojny. - odparłam znudzonym tonem patrząc na zegarek. Z budynku zaczęły wychodzić pierwsze osoby. 

- Może skoczymy gdzieś na śniadanie? Co ty na to? - zaproponował.

- W sumie nie jadłam dużego śniadania... - wzruszyłam ramionami, gdy spojrzałam na jego twarz. W tle zobaczyłam jednak znanego mi bruneta. - No dzień dobry! Myślałam, że już poszedłeś! - krzyknęłam biegnąc w jego stronę. Rzuciłam mu się na szyje. Fernando odwzajemnił ruch. Kiedy przerwaliśmy uścisk wymieniliśmy się krótkimi uśmiechami.

- To jest ta niespodzianka? - odparł Alexis wskazując na Fernando otwartą dłonią.

- Też za tobą tęskniłem Alexis. - powiedział Fernando przybijając z nim piątkę.

- Nie, że jestem nie miły, ale jak mówiłem o śniadaniu to liczyłem na takie bardziej prywatne. - powiedział Alexis zerkając na mnie.

- To zjemy wspólnie w trójkę. Jak pojadę do tego całego Mobile to wcale nie będziemy wspólnie jadać. - powiedziałam. - Więc gdzie proponujesz iść mój drogi Francuzie?

******

Do stolika kelner przyniósł nam trzy talerze z tostami francuskimi. 

- Wow...- wydusiłam. Wyglądały pięknie na talerzu. Fernando i Alexis od razu zaczęli je jeść. - Serio... nie zachwycacie się ich wyglądem?

- Widuje je przynajmniej raz w tygodniu. - powiedział Alexis biorąc kęs.

- Sam takie przygotowuje.

- Racja... - przyznałam cicho sama zaczynając jeść.

- Czyli przyjechałeś tu na kursy? - zapytał Alexis.

- Przyleciałem.

- Jeden czort. Jesteś tutaj. - skwitował Alexis. - Że ci się chce tak latać. Możesz sobie sprawdzić przepis w Internecie.

- Uwierz, nie mogę. Przepisy tam się nie kleją. Raz natknąłem się na propozycje zastąpienia margaryny masłem. Zniszczyłoby to konsystencje. - mówił niepewnie jedząc. Patrzyłam cały czas w jego dwukolorowe tęczówki.

- Wiem, że to głupie pytanie, ale... widujesz się ze swoimi rywalami z toru?

- Teraz to twoi rywale. - uśmiechnął się. Ja również. - Nie, nie widuje. Ja i Buttersky nigdy za sobą nie przepadaliśmy. Nasze drogi splatały się tylko przez krótki czas. Być może nie słusznie.

- Też nie lubię Buttersky. Ostatnio był tutaj trenować. Podniósł mi ciśnienie. - wtrącił Alexis.

- Dlaczego? - zdziwiłam się.

- Jeżeli powiesz mi, że jestem niestabilny emocjonalnie to poczekaj, aż posłuchasz co zrobił.

Hejunia! Cieszę się, że okres poprawek się zakończył :D Nie wiem, jak w przyszłym tygodniu będę stała z rozdziałami także możliwe, że ich nie będzie.
Czy staje się nudna w każdym rozdziale dziękując za motywujące komentarze, arty, gwiazdki i  za to, że czytacie moje wypociny? Bez względu na odpowiedź DZIĘKUJE i wiedzcie, że jestem za wszystko bardzo wdzięczna <3 
Życzę wam miłej soboty i mam nadzieje, że u was sytuacja w szkole również jest stabilna, jak u mnie (szkoda, że kwestia konwentów i cosplayów tak nie wygląda xD) Do zobaczenia! 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro