Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 25 FINAŁ

***Pov.Lucy***

Buttersky patrzył mi prosto w oczy, lecz ja nawet nie drgnęłam. Zaśmiał się cicho patrząc to na Fernando, to na mnie. Zmarszczyłam brwi. Odłożyłam kask na ziemię i założyłam ręce na piersi patrząc, jak ten z rozbawieniem na mnie wskazuje.

- Tak czułem, że wrócisz! - zaśmiał się. 

- Lepiej się nie odzywaj. - burknęłam. - Gdybyś stał trochę bliżej plułbyś zębami.

- Więc podejdź do mnie! - rozłożył ręce. Fernando spojrzał na mnie proszącym wzrokiem przygryzając wargę. Zignorowałam go i postawiłam niepewny krok do przodu. Kątem oka spojrzałam na stopę w bandażu wciśniętą w trampka. Z kamienną twarzą pozwoliłam mojej rannej stopie ciągnąć się za sobą. Tak oto stanęłam przed Buttersky. Twarzą w twarz.

- Czyżby stópka dalej nie działa?

Bez chwili zastanowienia wymierzyłam z całej siły w jego policzek. 

- Lucy, cholera. - Fernando podszedł i złapał moją dłoń. Uniósł ją i zaczął oglądać. Zobaczyłam na niej odcisk. Poczułam satysfakcje. Musiałam zrobić to nieco mocniej, niż planowałam.

- Wybacz, miało pójść z zębami. - uśmiechnęłam się, a Matthew niepewnie uniósł kącik ust. Powstrzymywałam się, aby nie wybuchnąć śmiechem na widok mojej dłoni odbitej na jego policzku.

- Mam nadzieje, że trafimy razem do grupy. - wysyczał.

- To jedyny warunek, abym wystartowała. - wzruszyłam ramionami. Matt westchnął odwracając się.

- Połamania nóg. - burknął i zaczął odchodzić.

- Masz dziwny fetysz nóg! - krzyknęłam za nim, lecz ten nie zwrócił na mnie uwagi. Odgarnęłam włosy do tyłu, gdy poczułam, jak na moje ramiona ponownie nakładana jest bluza.

- Prawie spadła. - powiedział Fernando. Uśmiechnęłam się związując rękawy bluzy tworząc z niej "pelerynę".

- Dzięki ziom. - szepnęłam. Odwróciłam się, aby wziąć kask. Przejechałam palcem po jego szybce.

- Musimy zająć się gokartem. - powiedział, a ja skinęłam głową. - Pomóc ci przejść? 

- Właściwie to tak. 

Fernando wyciągnął w moją stronę rękę, a ja złapałam się jego przedramienia. Na tyle ile mogłam unosiłam kolano w górę, aby zraniona stopa, aż tak bardzo nie tarła o podłożę.

- Aż ciężko uwierzyć, że się udało, co nie? - uśmiechnęłam się.

- Co masz na myśli?

- Wystartuje. 

Fernando uśmiechnął się szeroko. Ja również. Nie musiałam wygrać, aby czuć się, jak zwycięzca. Przecież właśnie nim byłam. Kiedy świat odwrócił się ode mnie, ja odwróciłam się od świata. Postawiłam na swoim podejmując się samej próby. W szpitalu słysząc diagnozę nie miałam nadziei, że uda mi się kiedykolwiek wrócić do gokartów. Tymczasem właśnie jestem na zawodach.

Paltegumi pchnął drzwi od garażu. Puściłam go i na jednej nodze zaczęłam przeskakiwać do przodu. Jerry i Alexis właśnie sprawdzali, czy cały przebudowany system w gokarcie na pewno działa.

- I, jak? - zapytałam.

- Wydaje się w porządku. - stwierdził Alexis. - Tak, czy siak... linki hamulcowe zabezpieczyliśmy maksymalnie, jak się da. Tak dla pewności jednak nie hamuj maksymalnie naciskając na dźwignię.

- Jasne szefie. Za kogo ty mnie masz? - prychnęłam. - Hamulec nie będzie nawet potrzebny.

Mechanizm w gokarcie, który wprowadziliśmy jest bardzo prosty. To co powinno być w pedałach przeprowadziliśmy do dwóch dźwigni w kierownicy. Dzięki temu będę mogła jeździć praktycznie nie używając stóp. W związku z tym szykowanie się do zawodów polegało u mnie na wyćwiczeniu rąk. Dalej nie wierzę, że udało się go przebudować.

- Myślicie, że wytrzyma? - zapytał Jared.

- Te zawody wytrzyma na pewno. Później trzeba będzie wymyślić coś lepszego. - stwierdził Jerry. Skinęłam głową.

- Skoro wszystko działa... chyba tylko ja jestem nie gotowa. 

Carlos podbiegł do szafki z narzędziami na której leżała kamizelka, rękawice i buty z ochraniaczem.

- To da się zmienić. - zaśmiał się. 

Usiadłam na kilku oponach i ściągnęłam z ramion czerwoną baseball'ówkę.  Rozpięłam kombinezon. Na biały t-shirt założyłam "żółwika". Z zapięciami pomógł mi Carlos. Nigdy tak ciężko nie szło mi ogarnięcie się w ten cały strój. Dopięłam kombinezon. Zaczęłam zakładać rękawice, gdy Alexis i Carlos zdjęli ze mnie trampki i zaczęli zakładać specjalne buty.

- Moment! - zatrzymał ich Fernando. Podszedł do mnie z apteczką. - Zmień opatrunek przed jazdą.

- Mamuśka Paltegumi. - prychnęłam. Fernando przewrócił oczami i zaczął zdejmować ze stopy bandaż.

- Omówmy w tym czasie sytuację kryzysowe, dobra? - powiedział młody Sztorm. Skinęłam. - Kiedy wiesz, że cokolwiek w mechanizmie się psuje, zjeżdżasz do nas. Jeżeli jest ci duszno, czujesz, że leci ci krew z nosa, mdlejesz, lub wiesz, że ze stopą coś dzieje się złego...

- Zjeżdżam do was. Spoko. Takie uwagi nie będą potrzebne Sztormiak, ale cieszę, że się martwisz.

- Na pierwszym wyścigu nie zjechałaś i musieliśmy cię ostudzać wodą. - zwrócił uwagę Fernando. 

- Jeszcze jedno słowo i wyścig będziesz oglądał ze śmietnika. - uśmiechnęłam się.

- Ona powiedziała coś takiego w stronę Włocha! - zaśmiał się Alexis.

- Powiedziałam "śmietnik"? Miałam na myśli "dom Alexisa". - poprawiłam się na co znowu Jerry prychnął. Spojrzałam na ranę na stopie, którą właśnie Fernando zaklejał plastrem. Skrzywiłam się.

- Jeszcze bandaż. - szeptał pod nosem.

- Obejdzie się. - burknęłam łapiąc za skarpetkę. Zaczęłam ją zakładać.

- Lucy... - zaczął poważnym głosem.

- Stopa nie wejdzie mi w buta. - spojrzałam na niego z politowaniem. - Daj spokój.

- Księżniczka ma rację. - powiedział Alexis biorąc w dłonie but. - Mamy coraz mniej czasu.

- Zakładajcie po prostu. -warknęłam, kiedy Carlos i Alexis umieszczali moje stopy w butach.

- Jeszcze jedno. - Sztorm podszedł blisko mnie. - Jeżeli twój ojciec wpadnie do boksów powiadomię cię jakimś kodem. Słucham propozycji na kod.

- Lasagna. - powiedziałam od razu. Jared zdziwił się, lecz skinął głową. Czułam jednocześnie, jak zapięcia na nodze zaczynają opinać mi łydkę. Schyliłam się po kask. Wyjęłam z niego kominiarkę spiętą gumką do włosów. Włosy związałam najniżej, jak się da (inaczej się nie dało). Kominiarka ponownie wylądowała w kasku, a ja wstałam. Chłopcy wbili we mnie wzrok. Już chciałam coś powiedzieć, gdy do garażu wpadła Cruz.

- Jak nasza część planu Cruzie? - zapytałam.

- Sztorm w teoretycznie uszkodzonym audi na obrzeżach już czeka. - uśmiechnęła się. 

- Zaraz losowanie grup także możesz już szukać taty.

Ramirez skinęła głową szybko wychodząc.

- Dobra... skoro jego mamy z głowy to... chyba już czas się zbierać, co nie? - zapytałam nieco niepewnie.

******

- Grupy zostały wylosowane! - rozległ się głos z głośników, a na tablicach pojawiły się nazwiska. W tym pseudonim Błyskawica, tuż pod Buttersky. Odnalazłam się wzrokiem z moim rywalem. Chytrze się uśmiechnęłam. Nasza grupa startowała druga.

- Chodźmy do gokartu. - zarządził Fernando. Skinęłam głową. Wtedy zrobiłam coś niespodziewanego. Kiedy Fernando odwrócił się do mnie plecami odbiłam się z jednej nogi i wskoczyłam na jego plecy. Chłopak o mało nie stracił równowagi. 

- Inaczej nie doszlibyśmy tam za nawet 5 lat.

- Okey... ale ostrzegaj na przyszłość. Błagam. - powiedział łapiąc mnie pod kolanami, aby mogła się stabilnie utrzymać.

- Nadzieja matką głupich.

- Stresujesz się?

- Trochę... nie gadajmy o tym. - burknęłam.

- Będzie dobrze Lucyferku. 

- Alexis składał gokart. Nie mogę być spokojna.

Bardzo szybko dotarliśmy do boksów, gdzie stał już gokart. Założyłam kominiarkę i kask. Weszłam do gokartu i oparłam dłonie na kierownicy. Znalazłam dłonią dźwignię i westchnęłam. Zaczęłam skupiać się na wstążce na nadgarstku. Zawsze to odwrócenie myśli od zawodów.

***Pov. Zygzak***

- Jakoś ciężko mi uwierzyć Jackson, że nagle wyskoczył ci krytyczny stan oleju. - stwierdziłem patrząc, jak Jackson ze skupieniem patrzy na drogę. Prawie dojeżdżaliśmy na stadion.

- Daje słowo. Nie skupiałem się na tym. - powiedział kładąc jedną dłoń na sercu.

- Obydwie łapy na kierownicę Sztorm. - prychnąłem.

- Oczywiście Panie McQueen.

- Jestem ciekawy, czy Lucy znalazła nasze miejsca na widowni. Nie zdążyłem napisać jej sms'a.

- Obok niej jest 5 chłopaków. Może się nie zgubi.

- Albo co gorsza ona zgubi ich.

Wtedy zadzwonił telefon. Nie mój, lecz Jacksona. Spojrzałem na wyświetlacz. 

- Kto dzwoni?

- Cruz.

- Podasz mi?

- Nie rozmawiamy prowadząc. - ponownie prychnąłem. - Powiem jej, że wracamy.

- Panie McQuee...

Nacisnąłem zieloną słuchawkę.

- Jackie, gdzie jesteście? Lucy już za 2 minuty ma start!

- Cruz... - szepnąłem jej imię. - Jaki start Lucy?

- Cholera... - rozłączyła się.

- Jackson... o co chodzi? - spojrzałem na niego, lecz ten mnie zignorował. - Mówimy tu o mojej córce, więc radzę ci albo się zatrzymać samochód albo zacząć gadać.

- Od 2 tygodni szykowała się do startu. - powiedział.

- Czemu nic o tym nie wiem?

- Bo kazała nie mówić? Wiedziała, że nie pozwoli pan jej jechać. 

- Jesteś zdobywcą Złotego Tłoka? - zapytałem. Jackson spojrzał mnie z niezrozumieniem.

- No... tak?

- To radzę ci przyspieszyć. 

******

W górze była flaga w szachownicę oznaczająca start wyścigu. Wpadłem do boksu z numerem 95. Wzrok chłopców spoczął na mnie.

- Lasagnia. - powiedział Jared do słuchawki. Spojrzałem na niego z niezrozumieniem.

- Miło pana widzieć. - uśmiechnął się Alexis.

- Jest kontuzjowana. Czemu jedzie? - zapytałem.

- Spokojnie, przebudowaliśmy mechanizm Panie McQueen. - Jerry podrapał kark.

- Czekajcie... co zrobiliście?

- Usunęliśmy pedału i przenieśliśmy wszystko w dźwignię. - dodał Alexis.

- Jakie dźwignie?

Chłopcy spojrzeli po sobie. Poklepałem policzki. Nie wierzę w to co słyszę. Nie dociera to do mnie.

- Spokojnie Panie McQueen. Zadbaliśmy o wszelkie zasady i BHP. - powiedział Carlos, a Jared szturchnął go w ramię. Wtedy w boksie pojawił się Sztorm.

- Jest czwarta.

- Oczywiście, że jest Sztorm. Ma kontuzję, jedzie amatorsko przebudowanym gokartem na nagrzanej nawierzchni. 

- To okrążenie zapowiada się inaczej, bo wyprzedziła jednego.

Spojrzałem na tor i widziałem, jak jedzie. 

- Lucy ty uparta Bun...

***Pov. Lucy***

Właśnie minęłam jakiś gokart. Wiecie co? Nie ważne. Ważny jest tylko jeden gokart i jest to gokart Matt'a. Póki co jednak on jest pierwszy, a ja trzecia. A najgorsze jest to, że nie zapowiadało się na zmiany. Dociskałam maksymalnie dźwignię i czułam, jak powoli zaczynają piec mnie dłonie. Już chyba wiem, czemu pedały są w stopach. Fakt, że hasło "lasagnia" padło z ust Jareda wcale nie pomógł w skupieniu się.

Minęła może połowa wyścigu, gdy zobaczyłam, że Matt spadł na drugą pozycję. Był tuż przede mną. Nie wiem co się stało, że tam wylądował, ale ucieszył mnie ten widok. Zostało jedynie go wyprzedzić!

Dociskałam stopę do blachy w gokarcie. Tak, jakbym miała jechać szybciej. Robiłam to tak mocno, że czułam, jak strup na mojej stopie się kruszy. Nic przyjemnego. Mięśnie w niej były tak mocno napięte. 

Odsłoniłam szybkę kasku kiedy przejeżdżałam obok boksów. Tata nie wyglądał na zadowolonego. No cóż... nie zawsze będę go uszczęśliwiać. 

Zacisnęłam palce na kierownicy najmocniej, jak się dało i wtedy usłyszałam turkotanie. O nie. Bardzo źle. Bardzo, cholernie źle. Obejrzałam się do tyłu licząc, że cokolwiek zobaczę. Było to złudne. 

Do końca 3 okrążenia. Moja stopa nawala, gokart nawala. Plusy? Matthew też nawala! 

Uniosłam się lekko, aby na prostej dopchać gokart do przodu. Sprawiło to, że byłam niesamowicie blisko Buttersky. Sporo czasu jednak zajęło mi dogonienie go na tyle blisko, aby go wyprzedzić. Zostało ostatnie okrążenie. Odwrócił się w bok kiedy moje cacko zaczęło go doganiać. Wyłapałam ruch jego dłoni i w ostatniej chwili wykonałam przeciwny ruch kierownicą. Odepchnęłam go w bok jednocześnie wysuwając się na pozycję drugą. Obróciłam się w tył i zobaczyłam, że jest w tyle. 

- Tak! - krzyknęłam do słuchawki. 

Byłam maksymalnie rozpędzona, gdy silnik przestał wydawać ten dziwny dźwięk. Uspokoiło mnie to. Zobaczyłam metę i przejeżdżający przez nią szary gokart. Tuż po nim przejechałam ja. Drugie miejsce!

- Mamy to. - powiedziałam radośnie. Wyobrażałam sobie minę Buttersky, gdy miałam zamiar zahamować.

- Hamuj Lucy. - powiedział Jared.

- Przecież hamuje. - zobaczyłam przed sobą ostry zakręt i to, że... - Ouu... chyba linka od hamulca się zerwała.

Tuż po tym uderzyłam w bandę. Uderzyłam głową o kierownicą po czym opadłam do tyłu. Byłam całkowicie świadoma. Zaczęłam się śmiać. Bez powodu. Byłam taka szczęśliwa.  Chłopcy od razu do mnie podbiegli i zdjęli z mojej głowy kask i kominiarkę. Dalej się śmiałam.

- Wygrałam z nim! Kaleka pokonała Maselnicę! - uniosłam ręce w górę. W oczach miałam łzy. - Udało się...

Fernando pomógł mi wyjść z gokartu. Stanęłam na prostych nogach i zobaczyłam tatę idącego w moim kierunku. Zaczęłam biec w jego stronę. Rzuciłam mu się na szyję. Wolałam go uciszyć za nim zacznie krzyczeć.

- Patrz! Wygrałam z nim! Nie obchodzi mnie srebro. Ważne, że przed nim! 

Tata nie odwzajemnił przytulenia. Jego wzrok był tępo wbity w moją stopę. Odwróciłam się do chłopaków, którzy również byli zdziwieni. Wtedy dotarło do mnie, że biegłam. Zrobiłam krok do przodu. I kolejny. I kolejny. I kolejny.

- Lucy... - odwróciłam się w stronę Fernando, który do mnie podszedł. 

Moje dłonie całe się trzęsły, a ja poruszałam palcami stóp.

- Najlepszy wyścig.

- Co takiego? - zdziwił się, a ja zaczęłam płakać. Rzuciłam mu się na szyję.

- To był najlepszy wyścig.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro