ROZDZIAŁ 23 START
***Pov. Lucy***
Zapukałam delikatnie w wielkie szklane drzwi jednocześnie podpierając się na kuli. Z uwagą mój wzrok natrafiał to na tabliczkę z napisem "Tex Dinoco", to rozmazane cienie za nią. Westchnęłam cicho, gdy zobaczyłam, że w kierunku drzwi zmierza sylwetka. Stanęłam wyprostowana, jak struna. Drzwi rozsunęły się, a w nich stanął mężczyzna z gigantycznymi wąsami. Wielkimi! Ubrany był w brązową marynarkę i granatową koszulę z odpiętym guzikiem, przy szyi. Jego spodnie były kremowe, a od czarnych butów odbijało się światło. Uśmiechnęłam się szeroko patrząc na jego blond włosy między którymi pojawiały się kolejne siwe pasma.
- Dobry wieczór. - uśmiechnęłam się.
- Młoda McQueen, co ty tu robisz o tej porze? - zapytał przejętym głosem. Uśmiechnęłam się szeroko na chwilę spuszczając wzrok na wstążkę. Przełknęłam ślinę i ponownie uniosłam wzrok.
- Chciałam porozmawiać i coś dogadać. Dla mnie pilne. Nie mogłam zwlekać. - zapewniłam ściszając ton. Tex przytaknął otwierając szerzej drzwi.
- Proszę, wejdź. - zaprosił mnie do środka. Złapałam się mocniej kuli i przeszłam do przodu. Weszłam do gabinetu Pana Dinoco rozglądając się dookoła. Po za licznymi bibelotami na półkach, które zapewne stoją na tych półkach od czasów Sterlinga. Skierowałam się w stronę biurka. - Jak twoja stopa? Odzyskujesz czucie?
- Tak średnio. - przyznałam zgodnie z prawdą. - Ale czuje bodźce co ponoć daje mi dużo nadziei. Ale ja tam nie wierzę lekarzom. Mają szpatułki, młoteczki i inne przyrządy, których przeznaczenie kojarzy mi się z morderstwem, a nie pomocą. - stwierdziłam siadając, na krześle. Kule położyłam na ziemi, po czym ułożyłam łokcie na biurku. Stukałam palcami o blat.
- Rozmawiałaś z tatą o Mobile? - mówiąc to Tex usiadł na przeciw mnie.
- Jasne, ale wolę nie myśleć o Mobile. Mam zawody i muszę je wygrać. Ale sama nie dam rady i potrzebuje pana pomocy. - czułam gulę w gardle to mówiąc. Dłonią złapałam się za szyję.
- Co proszę?
- Niech pan nie każe mi powtarzać. Takie słowa się bardzo ciężko wymawia. Nie chciałabym przeforsować mięśni żuchwy.
- Jasne... - przewrócił oczami z wyraźnym rozbawieniem. Ja jednak byłam śmiertelnie poważna. Przez taki pryzmat patrzę na tą całą sytuację. - Więc, jak mam ci pomóc?
- Udostępnić jeden z garaży na samochody i pomóc mi zataić mój plan przed tatą. - powiedziałam zakładając ręce.
- Mam ukrywać coś przed twoim ojcem?
- Ja pana kryje! Spokojnie, jak na wojnie! Ale potrzebuje garażu i osób, które pomogą mi przerobić cały mechanizm silnika mojego gokartu tak na za góra tydzień. - uśmiechnęłam się wysoko unosząc kąciki ust. - Gokart kupiłam, mechanizmy też. Załatwiłabym to sama, ale z nogą jednak problemem może być grzebanie w kabelkach.
- Dlaczego mam się zgodzić? - Tex uniósł brew. - Myślisz, że nie zorientowałem się, jak ukradłaś konsolę do gier?
- Rozmawialiśmy o tym, że to była zaliczka na poczet naszej przyszłej współpracy. Do której dojdzie tylko wtedy, gdy pan mi pomoże z gokartem.
Tex oparł się na krześle i głośno zaczął się śmiać. Powtórzyłam po nim ruch jednak z przeciwieństwie do niego moja twarz wydawała się z kamienia.
- Jeżeli się zgodzę twój ojciec mnie zabije. A jeżeli się nie zgodzę to ty mnie zabijesz.
- Na tatę mówią "Staruch" także raczej pana nie zabije. Ja bez jednej nogi dalej jestem w stanie się bić. Po za tym uderzenie kulą całkiem boli.
- Myślałaś nad prowadzeniem w przyszłości mafii, a nie auta?
- Dalej rozważam taką opcję.
******
Fernando zaprowadził mnie na plac obok centrum treningowe. Tuż obok nas szedł Tex Dinoco. Chyba oczywista sprawa, że się zgodził. Moje metody i urok osobisty są niezawodne.
Właśnie przed chwilą wylądował tutaj samolot pewnego hiszpańskiego kierowcy rajdowego. Nie wierzyłam, że realizacja tego planu rozpoczyna się teraz. Ba! Daje mi to nadzieje na nie tylko zawody, ale i przyszłość. Od kiedy zaczęłam widzieć, jak plan ten jest realny nie obchodziło mnie zdrowie nogi. Z nią, czy bez osiągnę mój cel.
Właz otworzył się, a ze środka samolotu wybiegł Carlos. Podbiegł do mnie i pochylił się, aby mnie uścisnąć. Zawiesiłam dłonie na jego karku.
- Jak dobrze cię widzieć! Trzymasz się? - mówiąc to kucnął przede mną. Pstryknęłam go w nos z krzywym uśmiechem.
- Lepiej być nie mogło. - prychnęłam. Fernando dotknął mojego ramienia. Spojrzałam na jego twarz. Wskazywał palcem na samolot. Skierowałam wzrok w jego stronę, aby zobaczyć, jak Alexis i Jerry wyprowadzają z jego wnętrza moją nową strzałę. - Wow...
Tylko to byłam w stanie wydusić. Gokart nie był najnowszy. Był zdecydowanie starszy od mojego aktualnego, lecz wiek to tylko liczba. A liczby da się pomnożyć.
Tex Dinoco podszedł do maszyny, a Fernando poprowadził mój wózek za nim.
- Dobrze Pani McQueen, co więc jest do zrobienia? - zapytał Tex. Zmrużyłam oczy i podrapałam policzek.
- Przebudowa silnika, zwiększenie mocy, usunięcie pedałów i...
- Usunięcie pedałów? - zdziwił się Alexis.
- Tak, ciebie.
- Co planujesz? - zdziwił się Tex.
- Na co mi pedały, jak moja noga jest niesprawna. Trzeba go przebudować. Póki co to grat. Trzeba wziąć się do roboty jeżeli mamy zdążyć.
- Ale to chyba nie cały plan. - powiedział Jerry podchodząc do mnie. Ułożył swoją dłoń na moim ramieniu.
- Oczywiście, że nie. Wasza trójka pomoże mechanikom Pana Dinoco zająć się gokartem. - wskazałam na Carlosa, Alexisa i Jerry'ego. - Gadałam z nimi, wiedzą co trzeba zrobić, abym nie skończyła na bocznicy. Fernando pomoże mi za to z minimalnym powrotem do kondycji przed moją bójką z Buttersky.
Na te słowa Alexis szturchnął Jerry'ego. Poczułam jak jego ręka spada z mojego ramienia.
- Co cię tak śmieszy? - zwrócił się Jerry do Alexisa.
- Ty już wiesz co. - prychnął. Jerry wziął głęboki wdech i wydech. Zmrużyłam oczy.
- Okey...a pan Tex zrobi wszystko co w jego mocy, aby mój tata do dnia zawodów nie miał pojęcia o tym, że planuje wystartować. Zadzwonię zaraz do Jareda, bo jego obecność tu również byłaby przydatna.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł ze startem? - zapytał Jerry.
- A wyglądam, jakbym nie była pewna?
- Biorąc pod uwagę, że siedzisz na wózku...-zaczął Alexis-... z zabandażowaną nogą i śladami krwi na wstąż-
- Osoby o imieniu Alexis i ryby głosu nie mają. - klasnęłam w dłonie. - Weźmy się po prostu do roboty. Mamy mało czasu, a jest dużo pracy. Nawet bardzo dużo.
Tex i Carlos chwycili gokart i zaczęli go przepychać. Wychyliłam rękę do Fernando i dotknęłam go.
- Mam iść im pomóc? - zapytał.
- Tak, chce pogadać z Jerrym i Alexisem w samotności. - uśmiechnęłam się niewinnie. Fernando skinął głową i bez słowa ruszył do reszty. Odnalazłam wzrokiem blondyna i bruneta i gwizdnęłam. Spojrzeli na mnie z lekkim przerażeniem. Przywołałam ich do siebie ręką. Podeszli pewnym krokiem. - Słyszałam, że się pobiliście. - zaczęłam.
- Włoch ci powiedział? - burknął Alexis unosząc brew.
- On ma imię dla twojej świadomości i nie, nie powiedział mi. Moje IQ jest większe od IQ jednokomórkowca.
- Skąd wiesz?
- Podsłuchiwałam. - uśmiechnęłam się sztucznie. Właściwie to nie podsłuchiwałam. Fernando kiedy jest śpiący jest bardzo niewinny. Wszystko wygada. - Nie podoba mi się to. Jeżeli tak dalej pójdzie to skończycie w ziemi, a ja zakończę karierę przed jej rozpoczęciem.
- To Jerry bił się z Buttersky, a nie ja. - usprawiedliwił się.
- A to mnie mało obchodzi. - założyłam ręce. - To ja bije Buttersky, nie wy.
- Zasłużył sobie. Skrzywdził cię. - wydusił Jerry. Nasz wzrok się spotkał. - Rozumiesz? On zrobił ci coś cholernie złego. Musiał dostać za swoje i...
- Dostanie za swoje na zawodach. Nie zniżajmy się do jego poziomu... znaczy wy się nie zniżajcie. Ja tak czy siak mu profilaktycznie przywalę.
- Twoje czucie w stopie i... - zobaczyłam w oczach Jerry'ego łzy. Alexis też. Był zdziwiony równie mocno co ja.
- Ej... - wstałam z wózka i doskoczyłam do niego na jednej nodze. Alexis wyraźnie szykował się do asekurowania mnie. Złapałam dłoń Jerry'ego. - Ja nie jestem sparaliżowana od pasa w dół. To tylko stopa! - patrzyłam mu prosto w oczy. - Wyglądam ci na załamaną? Nie, bo mamy plan. I żaden kopniak, czy pokruszone kości nie sprawią, że to się odstanie. Ale możemy sprawić, że to co on zepsuł my naprawimy i wszystko będzie, jak dawniej. Sama jednak tego nie dokonam. Bez ciebie nie dam rady. Bez Alexisa, Carlosa i...
- I Fernando... rozumiem. - wtrącił Jerry. Wytarł policzki dłonią. Skrzywiłam się. - Wybacz mi... tak bardzo przepraszam. - odparł, a ja krótko go objęłam.
- Wszystko okey. Na przyszłość jednak błagam, nie rób tak. A teraz pomóż im z gokartem. - uśmiechnęłam się wycierając mu policzek rękawem. Jerry uśmiechnął się, ale jego oczy dalej wyglądały jak u zbitego pieska.
- Przypomnij mi, po co tu jestem? - zapytał Alexis. Przewróciłam oczami i w podskokach ruszyłam w jego stronę. Dosłownie. Złapałam za jego przedramię, aby utrzymać równowagę.
- Ktoś musi mi popchać wózek do telefonu. Potrzebuje do tego niewolnika. - po tym odskoczyłam od niego i ciągnąc drugą stopę za sobą podeszłam do wózka. Usiadłam na nim, a Alexis złapał za jego rączki.
- Mam wrażenie, że jestem tutaj bezużyteczny.
- Pamiętaj Alexis, nigdy nie jesteś bezużyteczny. Zawsze możesz służyć, jako zły przykład.
- To ty tu dajesz zły przykład. - odparł. Spojrzałam w górę.
- Ale niepełnosprawnych się nie obraża.
- Traktujesz stopę jako wymówkę na obelgi.
- Zabronisz mi? "Osoby o imieniu Alexis i ryby głosu nie mają" - zacytowałam samą siebie.
Wyszliśmy do budynku, a ja z kieszeni wyjęłam komórkę. Zaczęłam wykręcać numer.
- Czy ty cały czas miałaś przy sobie telefon? - zniżył głos.
- Ty nawet nie wiesz, jak fajnie jest, gdy ktoś cię na tym pcha. Kiedyś zjadę tym z jakiejś rampy albo górki.
Przyłożyłam telefon do ucha, a Alexis oparł się o ścianę z grymasem. Przygryzłam rozbawiona wargę.
- Halo? - usłyszałam w słuchawce głos.
- Dobry Jared. Potrzebuje cię pilnie w Centrum Treningowym Rusteze. Nie możesz mi odmówić. - odparłam.
- Odzyskałaś czucie w stopie? - w jego głosie mogłam usłyszeć entuzjazm.
- Nic z tych rzeczy, ale daje ci czas do jutra, aby tu dotrzeć. To cze-
- Czekaj! - krzyknął. - Twoja mama chce z tobą pogadać.
- Ouu... - ściszyłam głos. Nie chciałam ostatnio z nią gadać. Nic mi nie zrobiła, ale tata mówił mi, że była bardzo przestraszona przez stopę. Wiedziałam, że będę czuć się dziwnie w czasie rozmowy z nią. Jak pomyślę, że przez tą całą sprawę jeszcze unikam rozmów z nią to sama się sobą brzydzę.
- Lucy? - usłyszałam jej głos. Moja dłoń zaczęła się trząść.
- Siemka! Jak w Chłodnicy? - odparłam jak gdyby nigdy nic.
- Jak stopa? Martwiłam się o ciebie.
- Stopa? A! Stopa. Świetnie. Dalej nie czuje, ale lekarz z młotkiem gadał coś o odczuciach i że jest nadzieja. Nie słuchałam go szczerze. Jestem zajęta nieco pomaganiem trenerom tutaj.
- Pomagasz trenować? - zdziwiła się.
- Mam kondycję lepszą od połowy chłopaczków tutaj. - prychnęłam do komórki. Nie lubię kłamać. Wbrew wszystkiemu co robię nie lubię.
- Tata wspominał, że z Fernando chodzicie na plażę.
- A no racja. Wiesz... oddychanie czystym, morskim powietrzem i te sprawy. Wiesz, mam kilka spraw do załatwienia i lepiej, jak będę kończyć. Pa, kocham cie mamo!
Szybko się rozłączyłam, a telefon przyłożyłam do piersi. Westchnęłam.
- Nie ładnie ignorować rodziców księżniczko. - pokręcił głową Alexis. Zmarszczyłam brwi.
- Zamknij się. Nie prosiłam cię o zdanie. - ruszyłam kołami wózka do przodu. Alexis wyrównał mi kroku. - Oni nie rozumieją. Najchętniej traktowaliby mnie, jak zupełnie sparaliżowaną, a tymczasem to jedynie moja jedna stopa odmawia mi posłuszeństwa. To kwestia czasu, jak to wszystko się unormuje. A nawet, jak nie to z jedną sprawną stopą zrobię wszystko co robiłam ostatnio.
- Udowodnij. - prychnął.
Zatrzymałam wózek i szybko z niego zeszłam. Podwinęłam rękawy baseballówki i przechyliłam się do przodu. Podparłam się rękoma na ziemi, a nogę z chorą stopą uniosłam w górę. Zaczęłam robić pompki. Zrobiłam ich 12 po czym podniosłam się bez podpierania. Rozłożyłam ręce przed Alexisem.
- Ta da. Widzisz? Jeżeli tak ludzie zaczynają traktować ludzi bardziej niepełnosprawnych ode mnie i patrzą na nich z pół współczuciem i pół z przerażeniem to dziękuje za takie coś. Ludzie to potwory w takim razie. Tak jakby od patrzenia miałby się zarazić tym czymś. - fuknęłam ponownie siadając.
- Wow... ty serio się wkurzyłaś.
- Nie znoszę litościwych ludzi. Sztuczna litość jest okropna.
Do centrum treningowego wbiegł Fernando.
- Już wszystko załatwiłem. - uśmiechnął się. Ja również lekko uniosłam kąciki ust. Alexis spuścił na chwilę wzrok.
- W takim razie wrócę zająć się tym gokartem. - Alexis uniósł wzrok i mrugnął do mnie porozumiewawczo oczami. Chyba moje słowa odbiły mu się echem w tej pustej głowie. Odwrócił się i wyszedł.
- O czym gadaliście?- zapytał kucając przede mną.
- W sumie to mało istotne. - spojrzałam na czarnego trampka na stopie. jednocześnie poprawiłam moją czapkę z daszkiem. To przynajmniej się nie zmieniło. Zawsze na odwrót niż powinno się ją nosić. Od wypadku jestem w centrum treningowym. Nie miałam przy sobie mojej czerwonej bluzy baseball, a moje kochane trampki w których przechodziłam prerię obok Chłodnicy w wzdłuż i wszerz były w rozsypce. Podejrzewam, że moja czerwona bluza została wyrzucona bo jej białym rękawem tamowałam wypływ krwi. Tata od razu też zamówił mi nowe trampki i bluzę, jakby na pocieszenie. Ale nie było to samo. Byłam tą samą Lucy w nowej bluzie i z nowym trampkiem. Całkowita czerń do mnie nie pasowała. Zupełnie nie pasowała. - Nie brzydzisz się dotykać tej rany kiedy pomagasz mi rozruszać stopę?
- Czemu niby miałbym? Nie brzydzę się stóp! - zaśmiał się.
- A rany?
- Dlaczego pytasz? - uspokoił się i uniósł mój podbródek, abym patrzyła w jego oczy. - Ej, jeżeli się zastanawiasz, że coś się zmieniło to...
- Nic się nie zmieniło. Ale ludzie lubią się izolować kiedy kogoś dopada trudność. - dalej patrzyłam w jego oczy. Przyłożyłam swoje czoło do mojego. Zamknęłam oczy.
- Więc skoro nic się nie zmieniło to czemu się przejmujesz? Przejmuj się planem. Mamy mało czasu, a pracy jest dużo. Okey? - odsunął się ode mnie. Otworzyłam czy i spojrzałam na jego rozpromienioną twarz.
- Okey... dziękuje.
*******
Siedział w jadalni czytając artykuł na tablecie, gdy w drzwiach stanęła Lucy. Spojrzał na nią i uniósł kącik ust.
- Tato... dlaczego masz plasterek na czole? - zapytała wskazując na niego palcem. Zygzak uniósł dłoń do rany. Czarny szef zaklejony plastrem, aby nikt nie musiał patrzeć na to, jak wyraźnie odznacza się od reszty jego twarzy.
- Zaciąłem się. - odparł krótko.
- Ale nie golisz przecież czoła. - zwróciła uwagę. Podeszła do niego i dotknęła jego uda. Zygzak uśmiechnął się kwaśno i wziął ją na kolana.
- Masz rację Buntowniczko. Czoła nie golę. - zaśmiał się krótko. Przed oczami jednak widział jak wiruje w kabinie auta. Widział jak szybka kasku pęka i kruszy się, przednia szyba wypada z uszczelnienia, a on obija głową o podsufitkę. I ten przeraźliwy szum dookoła, którego nie sposób uciszyć. I zero bólu, zero świadomości. Nie pamiętał już, jak się nazywa, dla jakiej drużyny i z jakim numerem jeździ. Nie był świadomy tego kto patrzy na tą tragedię i tego kto czeka, jak wróci do domu.
- Dlaczego włosy rosną tylko tutaj? Ja też będę musiała? - zadawała kolejne pytania. Ten wstał łapiąc ją mocno.
- To zdecydowanie za dużo trudnych pytań, jak na tą godzinę. - pogłaskał jej plecy i wrócił z nią do jej pokoiku. Ułożył dziewczynkę na łóżku i opatulił kołdrą. Uśmiechnęła się lekko, a ten podał jej pluszowe autko.
- Mama też się goli? - zapytała.
- A widziałaś, aby się goliła?
- Może to jej tajemnica. - wyszeptała.
- Zapytasz się jej rano. - uśmiechnął i pocałował ją w czółko.
- Nie chce spać. - burknęła.
- Myśl o czymś miłym.
- O czym? - zrobiła wielkie oczy.
- Na przykład... o najlepszym wyścigu.
- Najlepszym?
- Tak... wyobraź, że wchodzisz na stadion, gdzie tysiące ludzi w tym ja i mamusia ci kibicujemy. Masz piękne czerwone autko i... wygrywasz. Nie musisz się nawet wysilać, aby pokonać swoich rywali.
- Mam ich dużo?
- Wielcy zwycięscy zawsze mają ich dużo. Ale bez względu na to trzeba być miłym i dobrym dla innych.
- Ty masz dużo rywali?
- Aż 42
- Aż tyle? Wszystkich pokonujesz?
Jackson Sztorm. Jego słowa, tył jego auta. Jego nazwisko wzbudzało w McQueenie strach, lecz nie mógł się do tego przyznać. Sam zaczął oswajać się z myślą o nowej generacji kierowców. O tym, że niebawem odejdzie. Nie chciał tego, lecz czy miał jakikolwiek na to wpływ? To chyba... kolej rzeczy.
- Nie zawsze. Wiesz, jak to działa.
- Najlepszy wyścig to ten kiedy długo cię nie było i potem nagle wróciłeś. - szepnęła przymykając oczy.
- Nie wygrałem wtedy.
- Ale tak długo cię nie widziałam. Myślałam, że nigdy nie wrócisz... - obróciła głowę w bok. Zygzak założył jej włosy za ucho mrugając coraz szybciej oczami.
- Postaraj się zasnąć Buntowniczko. Kocham cię.
Witajcie! W zeszłym tygodniu nie było rozdziału jednak jak wspomniałam staram się teraz o dłuższe rozdziały. Jeżeli też nie widzieliście mojej notki, a chcecie się lepiej dowiedzieć dlaczego też mam z tym problem odsyłam do notki.
Co sądzicie o tym rozdziale? Przypominam, że zbliżamy się do końca.
Pod ostatnim rozdziałem dostałam też odzew dotyczący końca Lucy, czy dalej o niej pisać itd. i jestem właśnie na etapie dalszej analizy tego pomysłu także myślę, że na koniec "Best Race" dowiecie się o tym co ustaliłam ;D
Ten rozdział dedykuje kakao_queen, bo ostatnio trzyma mnie ona przy życiu także dziękuje ci Twin! <3 (i dzięki, że znosisz te moje wywody o życiu xd) I też dziękuje każdemu z was za przeczytanie <3 Wasze komentarze i gwiazdki dają mi motywację i obraz na to, że to co robię nie idzie na marne <3
Jeżeli kogoś interesują inne książki to dzisiaj pojawi się jeszcze w nocy recenzja "Jokera" w "Życiu Fana" także zainteresowanych odsyłam do tamtej książki :D
Ode mnie to tyle. Dziękuje, że jesteście i widzimy się niebawem (oby w przyszłym tygodniu)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro