Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ.19 POMYSŁ

***Pov.Zygzak***

- Nad czym myślisz? - zapytałem Cruz przerywając jedzenie kolacji. Dziewczyna uniosła na mnie wzrok i westchnęła odkładając na talerz nieruszoną kanapkę.

- Nad Lucy... - szepnęła. Westchnąłem cicho opierając się na krześle. - Nie poznaje jej.

- Ma trudny czas. Nawet bardzo bym powiedział. Tylko teraz już po fakcie i nie zmienimy przeszłości. - powiedziałem, chociaż ciężko przechodziło mi to przez gardło. Bardzo mi przykro, że wszystko potoczyło się w taki sposób i jestem niesamowicie zły. Nie na Lucy, lecz na beznadziejność sytuacji. Jestem jednak zobowiązany do tego, aby dać jej nadzieje i być wsparciem. Dalej mam nadzieje, że nerwy nie zostały uszkodzone i to kwestia czasu, jak zacznie chodzić... i jeździć. Sen z powiek zabierały mi jednak myśli... jak to się stało? Nie wierzę Lucy, że był to nieszczęśliwy wypadek. Czasami działa szybko i nierozważnie, ale nigdy sama nie zrobiłaby sobie sama takiej krzywdy.

Cruz skinęła głową, gdy drzwi od sali się otworzyły. Fernando trzymał drzwi, a do stołówki wjechała Lucy. 

- Co dzisiaj serwują? - zapytała, jak gdyby nigdy nic. Dalej ciężko było mi przyzwyczaić się do jej widoku na wózku. Jeden, czarny, nowy trampek również był nieznośny do oglądania. Cała reszta jej wydawała się zupełnie zwyczajna. Tak, jakby wszystko było po staremu. Kiedy podjechała bliżej stołu zauważyłem, że na końcu wstążki znajduje się drobna plamka krwi. Czyli ma to zostać, przy niej już na zawsze? 

- Chcesz kanapkę? Straciłam apetyt. - Cruz spojrzała na Lucy. Buntowniczka wzruszyła ramionami. 

- Jeżeli ma się zmarnować. - obróciła wózek w jej stronę i wzięła w dłonie talerz z kanapką. Ułożyła go na swoich kolanach i klasnęła w dłonie. - Skoro mamy prowiant to czas zrobić w tył zwrot i iść spać. 

- Nawet nie ma 22. - zwróciłem uwagę, a Lucy jedynie nuciła coś pod nosem błądząc wzrokiem po stołówce. 

- Myślałam, że ucieszy cię fakt, że od razu po dobranocce idę lulu. - przewróciła oczami obracając się. Zaczęła jechać w stronę wyjścia. Fernando posłał mi słaby uśmiech po chwili wzdychając. Ma cierpliwość. Wyszli ze stołówki, a ja wytarłem usta serwetką.

- Co u Sally? - zapytała Cruz.

- Martwi się. Szuka kogoś kto byłby w stanie ocenić stan stopy Lucy. Póki co jednak kiepsko to widzę. - przyznałem.

- Dlaczego?

- Niepokoi mnie to, że nie może nawet ruszyć palcem. Jestem dobrej myśli, ale... ciężko mi zaakceptować, że tak wszystko się potoczyło. - przyznałem patrząc Cruz w oczy. Wstałem od stołu. - Jutro o 7 na siłowni. Jutro dzień nóg. - uśmiechnąłem się słabo wychodząc. Sam chyba potrzebowałem wcześniej położyć się spać.

***Pov.Lucy***

Wjechałam do windy i kliknęłam przycisk z siódemką. Westchnęłam wyciągając ręce to góry. Ziewnęłam leniwie zerkając w bok. Czułam na sobie wzrok w Fernando.

- Jestem okazem w zoo, że tak się patrzysz? - zapytałam z lekkim uśmiechem.

- Nie przyzwyczaiłem się jeszcze do widoku wózka. - szepnął. Westchnęłam stukając w wózek palcami. Ta sklejka plastiku i metalu przyciąga uwagę bardziej, niż kolorowe włosy.

- Zdążysz... - odpowiedziałam cicho odwracając wzrok.

- Mam nadzieje, że nie. 

Nasze spojrzenia się spotkały, a ja poczułam dziwny prąd. To było... pokrzepiające. Szkoda, że mało prawdopodobne. Jakoś ostatnio dużo nad wszystkim myślałam. Miałam dużo czasu. Jak zawsze szukałam plusów w całej sytuacji. W tej jakże beznadziejnej sytuacji ciężko o jakikolwiek podpunkt "za".  Miałam jednak inne wyjście? Nie. Zostało mi leżeć lub siedzieć. Nie wracałam nawet myślami na tor. Może to znak od Boga, że może lepiej nie wyjeżdżać na tor?

Wyjechałam z windy w kierunku mojego pokoju. Otworzyłam drzwi kartą i wjechałam do środka. Tuż za mną Fernando. Podjechałam do łóżka i zaczęłam się podnosić. Forma spadła w przeciągu ostatnich dni. Oj spadła. Fernando złapał moje przedramię i pomógł mi usiąść.

- Noga mi nie działa, a nie moja całość. - zwróciłam mu uwagę. Husky wzruszył jedynie ramionami. Zdjęłam z siebie czerwoną bluzę i zaczęłam bardzo ostrożnie zdejmować z siebie dresy. Tata po treningu z Cruz przyszedł do mnie, aby pomóc mi się umyć i przebrać. Było to koło 19, więc na piżamę ubrałam drugą warstwę ciuchów. Zostało mi jedynie ściągnąć dres i się położyć.

- Pomożesz z jedną nogawką? - zapytałam Fernando, a ten bez żadnego słowa pomógł mi z nią. Złapałam za kołdrę i starałam się nie okryć. - Dzięki.

- Nie ma za co. - uśmiechnął się ciepło. Ułożyłam głowę na poduszce i patrzyłam, jak siedzi na skraju łóżka patrząc w swoje stopy. Nie moje. Zabroniłam komukolwiek na nie patrzeć.

- Zachowujecie się wszyscy dziwnie. To ta sama ja. Zepsuta co prawda, ale... dalej ja. - powiedziałam lekko podłamanym głosem. Nagle byłam nową osobą. Kulą u nogi dla wszystkich. Nie lubiłam tak się nazywać, ale taka prawda. Cruz przerwała na jakiś czas treningi, aby tata mógł mi towarzyszyć przed i po zabiegu. Jackson musiał więcej czasu poświęcić Jaredowi, który się martwił. No i zajmuje czas Fernando, który w tym momencie powinien szykować się, aby pojechać do swojej nowej szkoły.

- Wiem Lucyferze. - zaśmiał się lekko, po chwili wracając do powagi. - Nie chce po prostu do końca życia patrzeć, jak jeździsz na wózku, chodzisz o kulach lub ciągniesz stopę za sobą.

- Nie będziesz, spoko. - uśmiechnęłam się. Nad tym też myślałam.

- Co masz przez to na myśli? - zdziwił się.

- Dalej nie ogarnąłeś tego całego Mobile i twojego gastronomika? - uniosłam brew. - Wyjeżdżasz Fernando. Zrozum do cholery. Kiedy spotkamy się po rozpoczęciu roku szkolnego? Gwiazdka? Wakacje? Nigdy?

- Dalej nie rozumiem... - szepnął.

- Całe moje Mobile poszło się walić. Ale twój...

- Nie poszło. - przerwał. - Nie wywalili cię przez kontuzję. Dalej jesteś na liście

- Czego do cholery nie rozumiesz Fernando? To nie kontuzja. To jest praktycznie niedowład. Nie pojadę bez sprawnej stopy. - uderzyłam dłońmi o kołdrę. Fernando przymknął oczy. Westchnęłam wracając do spokojnego tony głosu - Mam na myśli to, że może lepiej, abyś nie patrzył na to, jak źle to znoszę. 

- Przyznałaś że coś znosisz źle?

- Aż tak dużo satysfakcji? 

- Mam na myśli... mam na myśli, że... - zamilkł.

- Doceniam twoją pomoc. - wychyliłam się, aby złapać jego dłoń. - Ale nie mogę z niej dłużej korzystać. Nie będę trzymać się tu całe wakacje. 

- Przecież wyzdrowiejesz. - szepnął.

- Wątpię... - przyznałam cicho. - Wracaj do Rzymu i zajmij się szkołą. Jeżeli mi się polepszy to obiecuje, że się odezwę. 

- A, jak nie? 

Spojrzałam mu w oczy z krzywym uśmiechem.  Chyba zrozumiał.

- Nie ma opcji Lucy. 

- Jest opcja. Tracisz czas tutaj ze mną! Znam cię na tyle dobrze, że wiem, jak będzie wyglądać to jeżeli utrzymamy... - starałam się go uświadomić, gdy ten zatkał mi usta dłonią.

- Bredzisz dziewczyno. Bredzisz. - burknął. Jęknęłam kładąc się płasko na łóżku. - Idź spać i porozmawiamy rano.

Pokazałam mu środkowy palec chowając twarz w poduszce. Czułam, jak wstaje z łóżka. A potem tylko skrzypnięcie drzwiami.

******

- Nie sądziłam, że jak znowu się spotkamy to w takiej formie.

Otworzyłam oczy i zobaczyłam tą... drugą Lucy? Kurde, nie widziałam jej od dawna. Włosy miała związane w warkocz, a na nosie dalej tkwiły okulary. Stylu ubioru też znacznie nie zmieniła. Jakby nie patrzeć ja też. U niej na stopach przynajmniej dalej były czerwone trampki. 
Byłyśmy w Chłodnicy Górskiej. Ja leżałam na łóżku, a ona chodziła po swoim pokoju. Rozpoznałam to po fragmentach artykułów na tablicy korkowej.

- Kurde... znowu ty. - jęknęłam. - Nie lubię z tobą gadać, bo się wymądrzasz. 

- Oto efekt motyla. - uśmiechnęła się jedynie, a ja zmarszczyłam brwi. 

- Jesteś jebnięta na łeb. 

- Mam na myśli, że może chcesz o tym porozmawiać. - założyła ręce na piersi. Dopiero teraz zobaczyłam, jak bardzo ciemno jest w tym pokoju. Budziło to we mnie niepokój. Powaga tej drugiej również. 

- Nie mamy o czym. - obróciłam się w stronę ściany, aby na nią nie patrzeć.

- Próbowałaś ruszyć stopą? - zapytała. Westchnęłam starając się nią ruszyć. Czułam, że ruszam, ale zapewne znowu bez efektu.

- Jakbyś nie ogarnęła próbuje od kilku dobrych dni bez przerwy.

- Spójrz na stopy. - podbiegła zrywając ze mnie kołdrę. Poniosłam się z łóżka i złapałam ją za kołnierzyk koszuli.

- Nie spojrzę w dół! Daj mi spokój. Zobaczę to co zwykle i...

- Ale, jak już stoisz... - szepnęła. Wtedy to do mnie dotarło. Skierowałam wzrok w dół, aby zobaczyć zdrową stopę. Bez opuchlizny. Ruszyłam palcami. - W snach wszystko jest możliwe. - 

Otworzyłam gwałtownie oczy i podniosłam się do siadu. Znowu byłam w ośrodku treningowym. Przetarłam oczy. Było chwilę po północy. Przeczołgałam się do skraju łóżka i usiadłam na wózek. Spojrzałam po raz pierwszy od dawna w dół. Wyglądało to źle. Przełknęłam ślinę przejeżdżając do drzwi. Otworzyłam je i pojechałam do pokoju naprzeciwko. Bez ostrzeżenia wjechałam do pokoju chłopaka i zapaliłam światło. 

- Przemyślałam sporo spraw... i chyba mam pomysł. - powiedziałam, gdy Fernando się podniósł.

- Co masz na myśli?

- Miałam sen, gdzie miałam zdrową stopę. - zaczęłam.

- Co w związku z tym?

- Że chyba przyszedł mi do głowy pomysł, jak przewrócić jej sprawność. A ty mi w tym pomożesz. - wskazałam na niego palcem.

- To nie może zaczekać do rana?

- Straciłam wystarczająco dużo czasu. Na koniec sierpnia mam zawody. Nie pamiętasz?

- Lucy...

Wstałam z wózka. Jedną ręką trzymałam się tego metalowego ustroństwa, aby się podeprzeć. Fernando chciał mnie na nim posadzić, ale skutecznie mu to uniemożliwiłam.

- Od siedzenia nie zacznę chodzić. - burknęłam. - Tata nie może wiedzieć o tym pomyśle.

- Ale...

- Jest przewrażliwiony, jak wszyscy. Mój los. Albo odzyskam władzę w stopie, albo do końca świata nie będę mieć działającej stopy.

- Miałem wyjechać. - szepnął.

- Bredziłam. - uśmiechnęłam się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro