Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 17 DEBIL

***KILKA TYGODNI PÓŹNIEJ***Pov.Jackson***

- Jared, podnoś się z wyra. - rzuciłem w mojego bratanka poduszką na co ten mruknął smętnie. - Jest piękna pogoda, słońce świeci, a ja muszę trenować. Wstawaj.

- Idź sam! - jęknął zakrywając się kocem. Westchnąłem biorąc torbę na ramię.

- Pobiegasz na bieżni, popodnosisz ciężarki, czy coś. Wyrobisz sobie mięśnie! Wstawaj!

Jared odkrył twarz i spojrzał na mnie mrużąc oczy. 

- Sugerujesz mi coś?

- Sugeruje ci, że może czas wziąć się za siebie? - uniosłem brew.

- Wyglądam, jak młody Bóg.

- Jasne. Udowodnij i choć ze mną na siłownię. Nie zostawię cię samego w pokoju.

Nie ufasz mi? - zaśmiał się. Jared przeciągnął się i wstał z łóżka.

- Ufam. - odparłem krótko kiedy chłopak stanął przede mną. - Tak ciężko?

- Zamknij się Jack.

- Język! - usiadłem na łóżku kiedy ten poszedł się przebrać.

Wczoraj o 11 zarejestrowaliśmy się w hotelu w Madrycie. Zwiedziliśmy z Jaredem miasto. Brakowało mi takich wakacji. Ostatni raz wybrałem się na takowe po osiemnastych urodzinach. Znajomi z toru kartingowego złożyli mi się z tej okazji na wakacje. Nie było to dużo pieniędzy, ale starczyło, aby spędzić wspaniały weekend w Miami. Z dala od ojca. Z dala od problemów związanych z Dylanem. Z dala od wszystkiego. Później nie miałem czasu na wakacje, ponieważ moja kariera wyścigowa ruszyła z kopyta.
Zacząłem zastanawiać się nad tym co robi teraz Cruz. Rozmawiałem z nią wczoraj akurat po jej przyjeździe do Rusteze Training Center. Była wykończona. Szkoda, że nie było jej ze mną i Jaredem. Jestem pewny, że spodobałaby jej się ta okolica.

Jared wyszedł z łazienki przebrany. Rzucił swoją piżamę na łóżko, a na ramię zarzucił torbę którą SAM WCZORAJ NASZYKOWAŁ. Pomysł z siłownią i trenowaniem tutaj jest autorstwa Jareda. Szkoda, że zapomniał o jego całkowitej realizacji.

- Idziemy? - zapytał zaspany.

- Idziemy.

Wyszliśmy z pokoju i ruszyliśmy w kierunku siłowni. 

- O czym myślisz? - zapytał Jared po chwili ciszy.

- O Cruz. Wczoraj padała po podróży. Jestem ciekawy, czy McQueen dał jej chwilę wytchnienia, czy z rana poszła trenować.

- Pan McQueen jest rozsądny. Cokolwiek postanowił pewnie było to słuszne. - mówiąc ziewnął.

- Nie wyspałeś się? - zapytałem przypominając sobie, jak przewracał się z boku na bok.

- Miałem koszmar i nie mogłem. - odpowiedział. Aż podziwiam, że tak po prostu to przyznał. Ja bym się wypierał.

- Co w nim takiego było?

- Ty, ja i Cruz jedliśmy obiad w Chłodnicy Górskiej. Wtedy przez drzwi przeszedł ten kolega taty i mówi "Okłamałem cię! Wiem gdzie jest twój ojciec". Nie chciałem uwierzyć, bo przecież nie żyje i... to było super dziwne.

- Myślisz o nim często? - zapytałem. Nie wiem co Jared znosiłby gorzej. To, że jego ojciec żyje i stoczył się na dno dna, czy fakt, że niby nie żyje. 

- Tak. O tym jaki był, dlaczego zaczął brać i tak dalej. Wiem, że nigdy się nie dowiem i teraz nie zmieni to dużo, ale jestem ciekawy. - wyjaśnił spokojnie. Westchnąłem.

- Bez względu na wszystko jestem pewien, że cie kocha. Gdziekolwiek jest. - poklepałem go po plecach. Okłamałem go, fakt. Dylan jednak nie byłby wzorowym ojcem. I w głowie miałem myśl, że może od nowa zacząłby brać. Nie wiem... mam nadzieje, że to zamknięty rozdział.

- Gdyby kochał może rzuciłby nałóg. - wzruszył ramionami. 

***Pov.Lucy***

Madryt. Hiszpania. Trzecie państwo za granicą w którym jestem. Czy jest tu ładnie? Owszem! Jest ślicznie. Szpachel prowadził auto, tuż obok niego siedział Maniek. Ja i Fernando za to jechaliśmy na bagażniku pic up'a. Inni na drodze wydawali się być przerażeni tym faktem. Nieco niebezpiecznie, ale nie mieliśmy tutaj jeździć dużo. Za nami ciągnęła się mała przyczepa w której były nasze bagaże i gokart.

- Czy Buttersky dalej trenuje w Hiszpanii? - zapytałam Fernando. Chłopak wyjął telefon z kieszeni i zaczął szukać.

- Tak. Właśnie jest na torze.

- Serio? - wyrwałam Fernando telefon. Faktycznie. Wrzucił zdjęcie toru z emotką bicepsa. Nie, że jestem nie miła... ale to frajerskie. - Jaki frajer, nie wierzę.

- Ty go serio nie lubisz. Bardziej od Alexisa. - zaśmiał się. Spojrzałam na niego z politowaniem. Włoch właśnie odkrył Amerykę.

- Alexisa da się tolerować! W sensie, że potrafi nie zachowywać się, jak dupek.

- Podaj sytuacje kiedy nie był dupkiem. - Fernando założył ręce na piersi. Zatkało mnie. Wbiłam wzrok w jego oczy i roztrzepane przez wiatr włosy. No i te malutkie piegi.

- Dobra... masz mnie. - jęknęłam. - Ale jestem pewna, że kiedyś gdzieś była taka sytuacja, gdy się zachowywał przyzwoicie. - wytłumaczyłam się, a Fernando lekko się uśmiechnął.

- Carlos mieszka w Madrycie, prawda?

- Chyba tak.

- Dzwonimy do niego?

- Zobaczę, jak odnajdę się na torze. Później... jasne! Dawno się nie widzieliśmy. 

Mijaliśmy tabliczkę toru. Westchnęłam.

- Nie chciałam go widzieć tak wcześnie Husky. - stwierdziłam.

- Nie musisz z nim rozmawiać. 

- Wiem, ale wydaje mi się to nieuniknione biorąc pod uwagę, że jest dupkiem.

- Wyobraź sobie, że go tam nie ma. Chyba najlepsza opcja. - złapał za moje ramię i uniósł kącik ust. Również to zrobiłam. Odwróciłam wzrok wbijając go w trampki. Moje kochane, czerwone, obdarte trampki.

******

Kiedy odebraliśmy klucze od naszych pokojów Szpachel zarządził, że za 30 minut mam stawić się na torze. Przeszliśmy w dalszą część korytarza, gdzie znajdowały się drzwi. Te na lewo prowadziły na tor, a po prawej do części hotelu. Z Fernando pobiegliśmy, aby znaleźć nasz pokój. Skrzydło hotelu było niesamowicie długie, a nasza sypialnia znajdowała się na samym końcu. Weszliśmy do środka, aby zobaczyć szare ściany, jasne panele i dwa łóżka z białą pościelą. W pokoju była też mała lodówka i kuchenka z których raczej nie będziemy korzystać. Były też drzwi do łazienki.

- Całkiem tu ładnie, jak na hotel należący do toru. 

- Tak, czy siak cały czas spędzimy na torze. Tylko tu śpimy. - uśmiechnęłam się siadając na łóżku. - Cieszę się, że wreszcie poćwiczę w praktyce. Nie, że skakanie na skakance jest złe.

- Ale masz lepszą formę. Wszyscy widzą poprawę! Nie dyszysz po drugim okrążeniu stadionu. -Fernando położył się na swoim łóżku i przymknął oczy.

- Zdecydowanie. - zaśmiałam się.

Szpachel nie dawał mi spokoju, a kolejne treningi były tylko cięższe. Opłacało się jednak. Nie tylko wyrobiłam sobie mięśnie, ale i nie męczył mnie bieg, czy pompki. Czułam się o wiele lepiej. Posłuchałam też taty i starałam się nie sprawiać Szpachlowi większych problemów. Dlatego też nie dogadywałam mu i udawałam, że jego wredny ton mnie nie rusza. Jest jednak dobrym trenerem. Wrednym, ale dobrym. Jego wredota to taka motywacja. Aby pokazać, że nie jest taki sprytny i jestem nad nim więcej trenowałam, niż tego chciał. Kiedy nie widział przed snem robiłam brzuszki i skakałam na skakance. W przygotowania do tych zawodów włożyłam dużo energii, a dalej przede mną długa droga. Wiedziałam, że zawdzięczam wszystko Szpachlowi. I wiedziałam, że przyjdzie czas, aby mu podziękować za to wszystko. Prędzej zwymiotuje mu na buty, niż z bólem przyznam się do tego, że czasami potrzebuje pomocy i jeszcze powiem za to "Dziękuje".

- Pomożesz mi zapiąć kombinezon, jak się przebiorę? - zapytałam Fernando. Chłopak uniósł wzrok i niewinnie się uśmiechnął.

- Jasne

Szlag, robisz zbyt niewinne miny. Chyba już wiem dlaczego kiedy ten jeden raz byłam na ciebie zła nie trwało to długo. To tak jakbym nie pomóc skopanemu szczeniaczkowi.

Skinęłam głową wstając z mojego łóżka. Podeszłam do mojej torby i zaczęłam szukać kombinezonu, butów, rękawic i "żółwika". Kolejne elementy wyrzucałam na łóżko. Na końcu wyjęłam biały podkoszulek i krótkie czarne getry. Zamknęłam się na chwilę w łazience, aby się przebrać po czym wróciłam do Fernando. Złapałam za żółwika i nałożyłam go na siebie. Kolejne ochraniacze pomógł mi zapinać Husky. Przełożyłam stopy przez nogawki kombinezonu i wciągałam go w górę. Paltegumi pomógł mi rozprostować go w miejscach, gdzie był żółwik. Zapięłam suwak i wszystko dopięłam rzepem. Przysiadłam na łóżku, aby założyć buty i rękawice. Schyliłam się, aby je zawiązać. Było to jednak ciężkie przez ochraniacz. Wszystko jednak poszło gładko. Dopięłam rękawice na nadgarstkach. Zadbałam, aby wstążka była bezpieczna. Podniosłam się z łóżka.

- Dzięki Ferdziu.

- Nie ma za co Lucyferku. - machnął dłonią. Podszedł do mojej torby i wyjął z niej kominiarkę i kask. Podał mi go, a ja skinęłam głową. - Jeżeli będzie na torze nie popisuj się.

- Nigdy się nie popisuje. - stwierdziłam, a Fernando zmarszczył brwi. - Mam się ograniczać, bo maselnica się patrzy? To niedorzeczne.

- Chodzi o to, abyś była bezpieczna. Okey Lucyferze? 

- Ześlę go do piekła, jak się do mnie zbliży. - burknęłam wychodząc z pokoju.

******

- Stój! - krzyknął Szpachel stając na torze obok mety. O mało w niego nie wjechałam. Gwałtownie zahamowałam uderzając kaskiem w kierownicę. Podniosłam szybę i groźnie na niego spojrzałam. - Mówiłem ci coś o zakrętach?

- Że mam na nich zwalniać... - wyrecytowałam.

-  A teraz co zrobiłaś?

- Nie zwolniłam.

- Iiii...?

- Iiii o mało nie wypadłam z toru.

- Straciłaś przez to sekundę. Przez tą sekundę Buttersky mógł cię wyprzedzić i zdobyć przewagę. Pamiętaj o tym do cholery McQueen!

- Nie krzycz! - odpyskowałam. - Dotarło! Postaram się zwolnić.

- Czas na przerwę. Napij się wody i zjedz jakąś przekąskę. Zjemy dopiero kolacje. Idę po kawę.

Zmarszczyłam brwi cofając się gokartem do boksów. Specjalnie wjechałam w inny. Obity? Mam nadzieje, że Matta.  Fernando wyłączył silnik, a ja zdjęłam kask i westchnęłam.

- Podasz mi wodę i jabłko? Proszę. - powiedziałam zirytowana. Fernando usiadł na podwyższeniu oddzielającym tor od przejścia, wypożyczalni i szatni. Stały tam też rekwizyty do jazdy. Między innymi opony, cegły i inne przedmioty do robienia przeszkód. Część z nich stała też niedaleko gokartów w boksie. Podał mi wodę i batonik. 

- Nie mamy jeszcze dzisiaj świeżych owoców także... mam nadzieje, że sztuka z samochodu Mańka się nada. - uśmiechnął się.

- Karmel na rozszarpane nerwy. Uwielbiam. - uniosłam kącik ust biorąc wodę i karmelowy cud zwany batonikiem. - Wracamy dopiero na kolacje, jak coś.

Fernando mruknął biorąc w dłonie notes. 

- Chcesz znać swoje czasy? - zapytał.

- Nie, bo zacznę starać się je pobić, a to nie robi mi dobrze. - mówiąc to wepchnęłam całego batonika na raz do ust.

- Czy ja dobrze widzę? McQueen! - znałam ten głos za dobrze. Za Fernando stanął ten parszywiec. Jak zawsze z psychicznym uśmieszkiem na twarzy. Ludzie boją się klaunów, a nie widzieli jego twarzy. Mam dreszcze.

- Tylko ciebie tu brakowało. - wygięłam głowę w tył patrząc w sufit. Zepsuł mi dzień swoim widokiem.

- Jak trenowanie do zawodów? Widzę po batoniku, że formę trzymasz prawidłowo! - zaśmiał się. Fernando posłał mi błagalne spojrzenie, abym nie odpowiadała. Zamknął notes. Zamknęłam oczy, aby odciąć się od bodźców z jego strony.

- Wiadomo. Odpowiedni poziom cukru. Poprawia wydzielanie endorfiny. Tobie też by się przydała. Ostatnio jesteś zbyt nerwowy, a to pomaga. - powiedziałam w niezmienionej pozycji.

Matt zaśmiał się i założył ręce na piersi.

- Nie skorzystam. Wiem co mi szkodzi. Nie sądzisz jednak, że fajnie byłoby się przejechać po torze i wspólnie sprawdzić gokarty? - mówiąc to Buttersky uniósł brew.

Fernando mimiką twarzą mówił mi nie. Matt swoją mimiką twarzy mówił mi tak. Wyrzuciłam papierek za gokart i sama z niego wyszłam. Wspięłam się na półkę i stanęłam naprzeciwko Matta.

- Nie gadam z ludźmi mającymi więcej chromosomów ode mnie. Tym bardziej nie będę się z nimi ścigać.

- Ty mała... - złapał mnie za kombinezon i przyciągnął do siebie. Uniosłam głowę, aby patrzeć na jego twarz. Byłam niewzruszona.

- Puść ją do cholery Matt! Zachowujesz się, jak dzieciak. - Fernando go odepchnął.

- Aquilla zszedł ze sceny na rzecz garnków. Jesteś naiwnie głupi.

- Przynajmniej nie postradałem rozumu.

- Co za język... jestem zdumiony! Dużo się uczysz od blondyny. - Matt śmiał mu się w twarz.

- "Blondyna" ma imię Matt. Kultury dla współzawodnika. 

- Współzawodnik powiedział, że nie będzie się ścigał z osobą o większej ilości chromosomów. Czyli nie chcesz się ścigać McQueen?

- Z tobą? Prędzej wolałabym sobie stopę odciąć.

- Zapamiętam to. - warknął. - Skoczę się przebrać i rozruszam maszynę. Jeżeli chcesz widzieć mistrza w akcji zapraszam Pani Lucy McQueen. Chyba, że wolisz "Błyskawico". - obrócił się i ruszył w kierunku szatni. Westchnęłam zaciskając pięść.

- Możemy iść po kawę do automatu? Odwołajmy ten trening. - poprosiła Fernando. Objął mnie jedną ręką w tali i ruszyliśmy po kawę.

******

Siedziałam przy stoliku z Fernando, Szpachlem i Mańkiem. Jedliśmy kolację i rozmawialiśmy. Szpachel dyskutował z Mańkiem o tykającym trybiku w silniku jego auta. Przy okazji Fernando wtrącał co poprawiłby w sałatce którą jedliśmy. Patrzyłam jedynie w talerz. Nie byłam głodna. Nieustannie myślałam o tym wyścigu. 

- Idę do toalety. - skłamałam wstając z miejsca. Wyszłam ze stołówki i ruszyłam na tor. Chciałam pogrzebać trochę w gokarcie, aby się wyluzować. Nie myśleć o tym. Otworzyłam drzwi od hali nie zapalając światła. Wystarczyła mi lampka, przy wypożyczalni kasków. Zaczęłam sprawdzać części w silniku. Podwinęłam rękawy bluzy i kontynuowałam grzebanie. Tata wspominał coś, aby dokręcić śruby przy wywiewie. Znalazłam je i starałam się im przyjrzeć. Nie miałam kluczy, ale chyba da radę wkręcić to palcami. Złapałam śrubę i zaczęłam ją wkręcać. Wtedy usłyszałam kroki. Spojrzałam w stronę drzwi. Był to Matt.

- Zamknięte! Wyjdź! - krzyknęłam.

- Chce pogadać. - odparł. Uniosłam głowę i westchnęłam. Miałam palce ubrudzone lekko smarem. Jęknęłam wracając do pracy. Matt zeskoczył z półki i stanął obok mnie i mojego gokartu. - Co tu grzebiesz?

- Nie twój zasrany interes! Idź spać i nie zawracaj mi głowy! Mam cię dość na jeden dzień.

- I dlatego nie chcesz się ścigać? Może się boisz? -brnął. On serio jest chyba nie ten tego. 

- Jesteś debilem stwarzającym zagrożenie! Zrób sobie testy na poczytalność, a dopiero później bierz się za jazdę. - powiedziałam patrząc prosto w jego oczy.

- Odbierasz to tak, bo jesteś dziewczyną. Wy nigdy nie zrozumiecie, że tu nie chodzi tylko o sport. 

Wstałam i stanęłam naprzeciwko niego.

- To o co chodzi? O to, aby rozwalić kumplowi łeb? Ile takich wybryków masz na koncie!? Powiedz no! - krzyknęłam w jego twarz.

- Przykre, nieszczęśliwe wypadki. Jak ten. 

Mówiąc to sięgnął ręką do stojących obok rzeczy do ćwiczeń. Z wieży opon zrzucił dłonią cegłę, która wylądowała na mojej stopie. Miałam krzyknąć z bólu, gdy zasłoniłam moje usta dłonią. Strąciłam ją z nogi drugą stopą powstrzymując łzy. Podbiegłam do niego kuśtykając i skoczyłam na niego. Ból w stopie jednak sprawił, że ten odepchnął mnie. Uderzyłam w gokart czując ciepło w stopie. Bolało. Obiłam sobie chyba plecy. Patrzyłam na jego twarz. Zero emocji. Psychol!

- Psychol!

- Cały dzień stały krzywo. A kamery są wyłączone. Nie masz nic na swoją obronę McQueen. Po za tym sama powiedziałaś, że wolałabyś stracić stopę, niż się ze mną ścigać. Zrobiłem ci przysługę. - mówiąc to wskoczył na półkę, a ja oparłam się o gokart. Patrzyłam na kamery. Czy on mógłby... czy on to zaplanował?!

- Dokąd idziesz!? - krzyknęłam powstrzymując łzy. Złapałam za stopę sycząc.

- Mnie tu nigdy nie było. Nie wolno przebywać na torze po godzinach. - powiedział poważnie wychodząc. Zamknął drzwi, a ja zaczęłam łkać. Bolało. Cholernie bolało. Czemu to zrobił!? Debil! Adrenalina zaczęła mi opadać i zaczynałam czuć w stopie odrętwienie. Spojrzałam na nią. Zauważyłam rozcięcie i sączącą się z rany krew. Musiałam zahaczyć o gokart. Po moich policzkach płynęły łzy. Odwiązałam sznurówki i zdjęłam trampka. Był we krwi i dodatkowo miał długą dziurę od rozcięcia. Położyłam go obok pociągając nosem. Zdjęłam już czerwoną stopkę i zobaczyłam to czego obawiałam się najbardziej. Opuchniętą, rozciętą i praktycznie fioletową stopą. Nawet nie mogłam nią ruszyć. Zaczęłam płakać na głos. Miałam dość. Tak bardzo bolało. Chciałam pójść po pomoc, ale nie weszłabym na półkę sama.

- Fernando! - krzyknęłam z nadzieją opierając się o gokart. Krzyczałam na całe gardło. - Fernando! Szpachel! Pomocy!

Z rany dalej leciała krew. Kurwa...



Zostawię to dzisiaj tak bez większego komentarza. Następny rozdział jutro ;) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro