ROZDZIAŁ.13 PLAN DZIAŁANIA
Przechodząc, przez próg motelu nie czułam absolutnie nic. Jared pomógł mi się wyciszyć. Tak też się czułam. Byłam zupełnie spokojna o wszystko. Tak, jakby sytuacja była opanowana. A nie była. Wiedziałam, że zaraz to się zmieni. Zaczęłam iść po schodach. Wchodząc po kolejnych stopniach słyszałam dźwięk sztućców i ciche rozmowy rodziców z Fernando. Westchnęłam cicho za nim przekroczyłam próg domu. Stanęłam w drzwiach jadalni, a rozmowa zamilkła. Mama sięgnęła po szklankę wody, Fernando spuścił wzrok w talerz, a tata otarł usta chusteczką.
- W mikrofalówce stoi twoja porcja. Odgrzać ci? - zapytał patrząc mi w oczy.
- Nie jestem głodna. - odpowiedziałam natychmiast odkładając na ziemię mój plecak. Przeszłam przez jadalnię w kierunku mojego pokoju.
- To przynajmniej zaszczycisz nas swoją obecnością, przy stole? - zapytał odwracając się w moją stronę. Zmarszczyłam nos unosząc brwi. Rzuciłam mu ironiczne spojrzenie. W odpowiedzi otrzymałam wzruszenie ramionami. Cofnęłam się do nich. Odsunęłam krzesło od stołu i bezszelestnie usiadłam.
- Może jednak ci odgrzeje. - stwierdziła moja mama szybko wstając. Nie odpowiedziałam jej. Zdobyłam się jedynie, aby przelecieć po niej wzrokiem. Co oni tacy nerwowi? W dłoni mocno ściskała serwetkę. Jejku, jakby co najmniej próg mieszkania przekroczył Jezus Chrystus. Wróć... właściwe to przekroczył.
- Dobra, po tym, jak przeszłam przez próg zachowujecie się jakby ktoś umarł. Także słucham. Kto?
- Myśleliśmy nad tym wszystkim... - zaczął mój tata poprawiając grzywkę. Odsłonił nieświadomie swoją szramę i cały czas na mnie patrzył.
- Masz na myśli Mobile i Matta. Darujmy sobie ogólniki. - wtrąciłam.
- Tak... dokładnie. - szepnął cicho. Na chwilę zamilkł. Oblizał suche usta i odchrząknął za nim zaczął kontynuować. - Znalazłem kilka dobrych torów w miastach w których możesz się zatrzymać na pewien czas. I trenerów którzy dadzą ci rady.
- Ja mogę. A ty? - zapytałam kręcąc głową. Dziwię się sobie, że mówiłam to wszystko bardzo spokojnie. Odgarnęłam włosy za ucho. - Mówiłam ci o trenerach. Nie chce nikogo innego po za tobą.
- Trenowałem z nimi. Są świetni i wezmą cię pod skrzydła. Przekazałem ci naprawdę dużo wiedzy. Czas zaczerpnąć jej od kogoś innego. - uśmiechnął się lekko. Czemu zrobiło mi się przykro. Czy on chce mi przekazać, że... nie będę z nim teraz trenować? Ale... ja teraz potrzebuje go najbardziej! To jedyna osoba, której pozwalam zaglądać w bebechy mojego sprzętu. Wcześniej dość mocno to zaznaczyłam.
-Gdyby Hudson żył on...
- Nie mieszaj go w to Buntowniczko. - powiedział błagalnie. Miał rację. Wójta nie ma. Nie może mówić. Nie może objąć strony. Może tylko milczeć. A ja mogę się denerwować. I mogę gdybać.
- Nie chciałbyś, aby trenował cię ktoś inny. Pod skrzydłami Hudsona było ci dobrze. A mi jest dobrze pod twoimi!
- Lucy... - starał się mi przerwać.
- Dalej chodzisz na jego grób. A wiesz ile minęło lat? Nie było tygodnia, aby cię tam nie było.
- Natychmiast przestań! - krzyknął, a ja zamilkłam. Zapadła między nami cisza. Nie wiem po co mieszam w to Hudsona. On wobec niego by tak nie postąpił. Wiem, że tata musi trenować Cruz do Tłoka, ale... ja tu nie walczę o puchar. Ja walczę o honor mój i innych zawodników. Nie możemy pozwolić, aby Matt wygrywał.
- Matt trenuje tak intensywnie na wakacyjny turniej. - wtrącił Fernando. Przeniosłam na niego wzrok, lecz ten nawet nie drgnął. Coś nowego. - Jednodniowe zawody w połowie sierpnia.
- Skąd to wiesz? - zapytałam zakładając ręce.
- Nie jest zbyt dyskretny jeśli chodzi o media społecznościowe. - wzruszył ramionami, a ja wbiłam wzrok w stolik. Wtedy mama postawiła przede mną talerz z obiadem. Pierś z kurczaka i sałatka grecka. Wypuściłam powietrze z płuc.
Jeżeli wygra na tych zawodach będzie miał kolejne powody, aby czuć się lepszym. A to nie prowadzi do niczego dobrego. Powinnam wystartować, lecz czy nie jest to głupi ruch z mojej strony? Powinnam się regenerować na sezon. Z drugiej jednak strony albo pozbawię smoka głowy, albo siebie godności. A Lucy McQueen godności stracić nie może. Ułożyłam dłonie na stole i zaczęłam stukać nimi o blat.
- Więc... co proponujesz? - zwróciłam się do mojego taty. Miał mocno ściągnięte brwi. Widać, że myślał.
- Chcesz wziąć udział? - zapytała mama.
- Głupie pytanie. Jeżeli on tam startuje, ja tym bardziej. Nie mogę pozwolić, aby ten dupek miał więcej możliwości dowalania mi i innym.
- Znaczyłoby to, że od zaraz zaczynasz trenować. Jazda, siłownia, dieta... dodatkowo nie będę ci pomagał dużo, bo jestem potrzebny również Cruz. Chcesz wracać do tego przed sezonem? - zapytał tata. Oparłam się o krzesło. Przejechałam językiem po zębach, po czym ironicznie się zaśmiałam.
- Ja muszę. - poprawiłam poważnym tonem. - Ten gnojek musi zapłacić za wszystko co robi. Czy kiedykolwiek na wyścigach chciałeś w kogoś wjechać?
- Oczywiście, że nie. To niebezpieczne. - odparł mój tata.
- A on chciał. I to nie raz. Jest zagrożeniem. Każda wygrana buduje w nim jeszcze większą pewność siebie. Nie mogę dopuścić do tego, aby znęcał się nad innymi. Ten chłopak od szafki nie był jedyny. Jestem pewna.
- Czyli to twój wakacyjny plan? - upewnił się Fernando.
- Tak, tak myślę.
Rodzicie spojrzeli na siebie, a ja złapałam za widelec. Nabiłam fette na widelec i wskazałam nim na nich.
- Nie pożałujecie. Lucyfer zrobi coś dobrego. - uśmiechnęłam się zjadając ser z widelca. Nie wiem, czy upadłe anioły mogą być grzeczne i dobre, ale ten jeden raz mogę spróbować.
******
- To nie jest dobry pomysł. - powiedział Fernando kiedy praktycznie zasypiałam. Przetarłam oczy i podniosłam się do siadu. Złapałam za włącznik od lampki i go przełączyłam. Na nasze twarze zaczęło padać żółte światełko lampki.
- Co takiego? - zapytałam ziewając. Byłam na etapie przysypiania nad myślami, jak wspaniale byłoby gdyby istniał czekoladowo-karmelowy wodospad.
- Wiesz, że on nie pozwoli ci wystartować? Wie, że jesteś dla niego największym zagrożeniem.
- Nie obchodzi mnie to. Buttersky dostanie za swoje. - ponownie ułożyłam się na materacu, odwracając się przy tym w stronę ściany, aby nie patrzeć na Fernando. Poczułam wtedy nacisk na materacu. Usiadł na łóżku.
- Będziesz trenować na drugim końcu świata bez taty. Będziesz tam sama. - kontynuował.
- Samotność to nie jest największy problem ludzkości. - powiedziałam wtulając się w kołdrę.
- Więc co twoim zdaniem jest największym problem ludzkości?
- Że w ludziach często nie ma zrozumienia i empatii. Nie rozumiemy uczuć i zachowań innych. Nie liczymy się z bólem innych.
- Matt się z nimi nie liczy?
- Matt nie potrafi. Kiedy sumienie nie mówi mu "stop" kiedy robi komuś krzywdę... czas abym ja stała się jego sumieniem.
- Lucyferem? - zapytał, a ja cicho prychnęłam.
- Ta, Lucyferem.
- Mam nadzieje, że uda się go dorwać za nim jego sumienie dorwie ciebie. - wyszeptał Fernando. Obróciłam się w jego stronę i uniosłam wzrok w górę.
- Raczej jego brak. - uśmiechnęłam się. - Nie pobije mnie. Luzuj Husky. Kładźmy się. Rano idę poganiać Jacksona do trenowania. Muszę się wyspać.
Fernando wstał z mojego łóżka i wrócił na materac. Zgasiłam lampkę. - Dobranoc.
- Dobranoc Lucyferku.
Siemka! Ahh... jak dobrze wrócić! Od następnego rozdziału Lucy zaczyna trenować także będzie ciekawie, zapewniam. Jak zawsze czekam na opinię dotyczące rozdziału. Jak myślicie, jak będą wyglądały treningi Lucy bez Zygzaka?
Wstawiam to o 1:30 i przysypiam xD Widzimy się niebawem w kolejnym rozdziale! Dziękuje za waszą motywację w postaci gwiazdek, komentarzy, artów i prywatnych wiadomości! Jesteście najlepsi! Do zobaczenia <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro