Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ.14 ZMIANY

Było przed 5 rano kiedy zjawiłam się w recepcji motelu. Energicznie poprawiłam czapkę z daszkiem i weszłam za biurko mamy. Przez chwilę przyglądałam się regałowi z książkami i segregatorami. Ruszyłam jedną książkę i od razu wiedziałam, że znalazłam to czego szukałam. Wyjęłam wszystkie przedmioty z półeczki, aby dosięgnąć do metalowej skrzyneczki. Postawiłam ją na biurku i otworzyłam. Z jej wnętrza wyciągnęłam zapasowy kluczyk do stożka numer dwa. Jackson ostatnio się obija. Czas to naprawić. Jak wszyscy zaczynamy pracę nad sobą to wszyscy. Zamknęłam metalową skrzynkę i odłożyłam ją na miejsce. Zakryłam ją, jak wcześniej książkami. Wyszłam z motelu i zaczęłam biec w stronę stożka Jacksona. Słońce dopiero wschodziło. Niebo nad Chłodnicą było granatowo pomarańczowe. Nie, że takie widoki mnie nie ruszają. Kiedy jednak często się to widzi traci to na wyjątkowości. Kiedy raz zobaczysz Statuę Wolności w zupełności wystarczy. Za każdym kolejnym razem będzie coraz nudniejsza.
Przyłożyłam ucho do drzwi w stożku i nasłuchiwałam. Śpi. Nie było słychać, nawet, że się rusza. Z uśmiechem wsadziłam kluczyk do zamka i otworzyłam drzwi. Zamknęłam je cicho i spojrzałam na śpiącego na boku Jacksona. Jaki uroczy, niewinny, aniołek. W takich sytuacjach, aż mi go żal. Wzięłam z komody butelkę wody i ją odkręciłam. Spojrzałam na nią, po czym na Jacka. Wzruszyłam ramionami i wylałam mu ją na twarz. Sztorm gwałtownie się podniósł, a ja dalej lałam w wodę. Popatrzył na mnie z przerażeniem wyrywając butelkę.

- Jak ty tu...

- Pobudeczka. - uśmiechnęłam się. - Czas rozpocząć trenowanie. Sezon zaczyna się niedługo, a ty spocząłeś na laurach. Nie podoba mi się to. 

- Od kiedy jesteś moją trenerką? 

- Od kiedy Jared spisuje twoje czasy do notesu. Ktoś musi przejąć pałeczkę. Obiecaj mi, że gdy wyjadę wszystkim się zajmiesz. - poklepałam jego mokre ramię i ruszyłam do drzwi.

- Gdzie tym razem? 

- Muszę skopać tyłek Maselnicy. Szybko pójdzie i, jak zawsze na twoje nieszczęście wrócę żywa.

- A odpowiesz mi tak na poważnie? - zapytał odgarniając z twarzy mokre włosy. 

- Tata wczoraj dzwonił do jakiegoś trenera i... muszę trenować.

- Czyli McQueen serio skupia się w zupełności na Cruz. - szepnął. Wzruszyłam ramionami.

- Na to wygląda. - powiedziałam z mniejszym entuzjazmem. 

- Mam nadzieje, że jako...

- Nie chce słuchać po raz kolejny "Bardzo mi przykro, że tata nie może być przy tobie" serio Jackson. Wczoraj się tego nasłuchałam. - warknęłam. Po co mi o tym przypomina? Rozumiem, że musiał wybrać Cruz. Ten jeden raz nie może mi pomóc i nie będę z tego powodu robić mu afer. Poza tym tak, czy siak wkrótce będę musiała puścić jego dłoń i sama decydować. Mogę zacząć teraz. - Wybacz...

- Spoko Diable. - wstał i złapał moje ramię. - Jared mi mówił o tym całym Buttersky także... powodzenia.

- Dzięki Sztormiak. - uśmiechnęłam się lekko. - Tobie też. 

- Muszę cię wyprosić. Muszę się przebrać w strój do biegania. - podszedł do drzwi i otworzył je na oścież. Zaśmiałam się i unosząc nogi wysoko ruszyłam do wyjścia.

- Tak trzymaj, a może znowu zbijesz wagę! - krzyknęłam stając przed drzwiami. Jackson pokręcił głową z dalej lekkim uśmiechem zamykając drzwi. Obróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku motelu. 

******

Usiadłam z tatą i Fernando w jadalni po śniadaniu. Chciał ze mną porozmawiać. Uparłam się jednak, że potrzebuje świadka tej rozmowy, którym byłby Husky. Tata usiadł na krześle i odgarnął włosy z twarzy po czym na mnie spojrzał.

- Siedziałem trochę w nocy, ale udało mi się wszystko zorganizować. - stwierdził kładąc na stole żółty notes. - Wraz z Mańkiem pojedziecie do Thomasville, gdzie opiekę nad twoimi treningami przejmie Szpachel.

- Szpachel? - zdziwiłam się. - Brzmi, jakby był stary.

- Pomagał Hudsonowi i mi przed ostatnim wyścigiem.

- Jasna cholera on jest chodzącym trupem!

- Znającym się na rzeczy. - wtrącił. - Obiecał opiekować się tobą przed cały czas. Zaproponowałem mu nawet pewien układ na który ustał.

- Nie mogę się doczekać, aby usłyszeć na co się zgodził. - powiedziałam z ironią.

- Polecisz z nim do Hiszpanii. - powiedział krótko.

- Czekaj... gdzie polecę? - uniosłam brwi.

- Buttersky trenuje na torach na całym świecie. Zrobimy dokładnie to samo. - uśmiechnął się. - Potrenujesz na naprawdę świetnej trasie. Kiedy wrócisz do Stanów zostaniesz u dziadków i będziesz trenować na moim starym torze. Tam do Szpachla dołączy mój stary, pierwszy trener. Skończysz trening kilka dni przed zawodami. 

- Brzmi dobrze. - stwierdziłam. - A kiedy do mnie dołączysz?

- Lucy...

- Czyli nie mam co na ciebie liczyć?

- Będę zawsze pod telefonem. 

Mruknęłam zakładając ręce na piersi. Liczyłam na jakiś zwrot akcji w którym tata jednak będzie mnie trenował. No cóż... rozumiem, że nie mam na co liczyć. 

- Panie McQueen... mogę jechać z nią? - nagle wypalił Fernando. Przypomniało mi się, że tu jest. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem i niezrozumieniem. Zmarszczyłam brwi i otworzyłam usta, aby wygłosić moje kazanie, lecz zdołałam jedynie wydusić: 

- Co

- Proszę panie McQueen. Chce dotrzymać jej towarzystwa. Buttersky to gruba ryba, wiem bo sami byliśmy rywalami. Też mogę pomóc. Zaufa mi pan? Czy mogę?

- Fernando... co? - powtórzyłam. Spojrzał na mnie po czym znowu na mojego tatę.

- Jeżeli Lucy stwierdzi, że twoja obecność ma jej pomóc to czemu by nie. Tak właściwie to wydaje się dobra uwaga.

- Co... czekaj. Dlaczego chcesz jechać? Nie masz szkoły we wrześniu? Rozumiem, że się przyjaźnimy i tak dalej, ale to...

- Chcę ci pomóc.  - przerwał mi z poważną miną. Patrzył na mnie chodnym spojrzeniem. Przeszedł mnie dreszcz. - Zaufaj mi i pozwól jechać. Powiem ci wiele rzeczy których nie słyszałaś o Matt'cie.

Spojrzałam krótko na tatę po czym wróciłam wzrokiem na twarz Fernando. Westchnęłam zamykając oczy. Zawsze to nie Alexis. Z drugiej jednak strony nie będę brała go na drugi koniec świata, aby tylko mi pomógł. Decyzja wydawała się oczywista. Spojrzałam w jego oczy i nerwowo założyłam włosy za ucho.
Westchnęłam kolejny raz.

******

- Twoja dziewczyna serio zostawiła cię z tego powodu? - upewniłam się. Maniek opowiadał właśnie historię o tym, jak jego była zostawiła go przez to, że pracował dla Rust-eze. Uniosłam brew patrząc na roześmianą twarz kierowcy. Maniek był wspaniałą osobą. Dodatkowo był wielki. Strzelam, że mierzył bez problemu dwa metry. Ostatnio rzadko z nim rozmawiałam. Może dlatego, że cały czas na zawodach Cruz spędzałam z Jerrym. Maniek zawsze jednak był obok.

- To była pomyłka Szefowo. Nie nazwałbym tego teraz miłością. - zaśmiał się. - Zapomniałem, że kupiłem paczkę batoników na drogę. Są w półce. - powiedział. 

- Nie powinnam teraz jeść batoników. Są kaloryczne.

- Są z karmelem.

- Batoniki są w półce, prawda? - upewniłam się sięgając do półki. Otworzyłam ją i wyciągnęłam pudełko z dziesięcioma batonami.  - Chcesz? - zwróciłam się do niego.

- Nie, dziękuje. - odparł. Wzruszyłam ramionami. I wyciągnęłam batonik w drugą stronę.

- A ty Husky, skusisz się na batonika z lejącym się karmelem? - zapytałam Fernando, który przysypiał. Zbliżała się noc.

- Tak, dzięki. - wziął batonik. - Zaraz zasnę, daje słowo.

- Chyba nie jesteś przyzwyczajony do takiej jazdy, prawda? - Maniek dalej się uśmiechał mimo tego, że jechaliśmy dobre, parę godzin. Wpakowałam pół batonika do ust. Czułam, jak karmelowa słodycz rozlewa się w moich ustach. Błogosławiony, który ją wymyślił! Oblizałam palce na które skapnął karmel. Kątem oka zerkałam na Fernando, który bardzo ostrożnie jadł batonik, aby się nie pobrudzić. To zabawne. 

- Nie, raczej latałem samolotem. 

- Faktycznie, inaczej znosi się jedno i drugie.

- Jazda jest ciekawsza. - wtrąciłam. - Na dole są piękne miejsce. Lasy, łąki, pastwiska, miasta małe i duże. To ma swój urok. Nie twierdzę, że chmury są mniej ciekawe, oczywiście.

- Na przykład te bele siana na prawo? - zapytał Fernando wskazując na nie za oknem. Wychyliłam się, aby je zobaczyć. 

- Podpaliłabym je i spuściła z górki

- W jakim celu? - zapytał Maniek.

- Bo ja wiem... to byłoby dość ciekawe, nie sądzisz?

- Niewątpliwie ciekawy widok. Paląca się od beli siana wieś. - wzruszył ramionami Fernando, jakby to była zupełna błahostka. 

- Wspaniały, nie sądzisz? - powiedziałam z entuzjazmem wyciągając z paczki kolejny batonik. Moja twarz i dłonie kleiły się od karmelu. - Może takie bele są gdzieś nad San Antonio. Jackson na pewno bardzo by się ucieszył.

- Serio? - upewnił się Maniek.

- Domyślam się, że pomógłby mi je staczać. Ewentualnie polałby je benzyną. 

- Mam nadzieje, że kiedy zasnę nie przyśni mi się taka scenka. - mówiąc to Fernando zamknął oczy.

- Serio będziesz spać? - zapytałam unosząc brwi. To nieco zabawne. Nawet nie jest całkowicie ciemno! - kiedy to mówiłam Fernando wsadzał do uszu słuchawki

- Dobranoc Lucyferku! - powiedział głośniej, jakby w słuchawkach co najmniej leciał rock lub metal.

- Ta, ta... dobranoc. -wpakowałam sobie batonik do ust, a karmel opadł mi na brodę. - Nagroda za wygrany wyścig to powinien być karmelowy puchar. Przynajmniej nie kurzyłby się na szafce. Można byłoby go zjeść i czułoby się słodki smak zwycięstwa.

- Zaproponuj to Texowi Dinoco. 

- Myślisz, że ten pomysł mu się spodoba? - oparłam się mocniej o fotel.

- Twierdzę, że będzie zachwycony. - zaśmiał się Maniek. 

Siemka! Następny rozdział będzie dłuższy, obiecuje! Jak wam się podobał? Dajcie koniecznie znać! Dzisiejszy rozdział chce zadedykować McQueenek! Ostatnio wymieniłyśmy trochę prywatnych wiadomości i jestem niesamowicie podekscytowana myślą, że wraca do żywych! Po za tym zmotywowała mnie, abym wreszcie ogarnęła się na ten rok szkolny XD Dziękuje!
Dziękuje za przeczytanie kochani i widzimy się niebawem!
Ps. Jakby ktoś nie widział to na profilu pojawiły się już "Cars Talks" na które serdecznie zapraszam <3 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro