Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ.11 LUCYFER

Fernando podniósł się gwałtownie patrząc na mnie z wyrzutem. Wzruszyłam ramionami odrzucając poduszkę na bok. Wstałam z łóżka i podbiegłam do drzwi. Fernando opadł na dmuchany materac wzdychając.

- Wstawaj, wstawaj. Wakacje są. Korzysta się. - powiedziałam klaszcząc w dłonie.

- Która godzina? - zapytał przecierając oczy. Dalej leżał.

- Późna. Wstawaj Husky. - podeszłam do okna i odsłoniłam czerwoną zasłonę. Światło padło na twarz Fernando, a ten zamruczał niezadowolony. Chłopak szukał na oślep telefonu. Kiedy go złapał wyświetlił godzinę. Lekko otworzył oczy, aby ją odczytać. Westchnął pozwalając telefonowi upaść na jego klatkę piersiową.

- Jest 6 rano. - jęknął.

- A Cruz właśnie zaczyna trening z moim tatą. - klasnęłam ponownie w dłonie. - Może uda nam się zdążyć.

Fernando wreszcie się podniósł. Podszedł do swojej walizki i zaczął szukać ubrań. Wyciągnął sobie czarny t-shirt i dżinsowe rybaczki. Spojrzał na mnie zaspanym spojrzeniem. Z mojej twarzy nie schodził uśmiech.

- Skąd ta motywacja?

- Matthew jeździ po całym świecie i trenuje. Nie mogę sobie pozwolić, aby był ode mnie lepszy. Może jeszcze bym tak o to nie walczyła, gdyby nie fakt, że zapytał się mnie, czy biorę hormony. Więc zginie. - mówiłam z pogardą. Na samo wspomnienie tego ciołka dostawałam nerwicy.

- Kiedy się z nim biłaś rozwaliłaś mu kask. - dodał.

- Powinna to być czaszka.

- Lucyferze, przerażasz mnie. - uśmiechnął się.

- Buntowniczka Lucyfer. Już mi się podoba. - skinęłam głową. - Masz 2 minuty, aby się ubrać. Inaczej idę sama. - nadepnęłam na moją deskorolkę, a ta podskoczyła do mojej dłoni. Złapałam ją wychodząc z pokoju - Zegar cyka! - krzyknęłam jeszcze na schodach. Zeszłam do recepcji. Mama spojrzała na mnie z rozbawieniem. Odsunęła się od biurka. Ona, jak zawsze zaczynała pracę z samego rana. 

- Rozumiem, że idziesz szukać taty. - stwierdziła. Przytaknęłam kładąc deskę na jej biurku. Zganiła mnie spojrzeniem. Westchnęłam zrzucając deskorolkę na ziemię. - Tak lepiej. - uśmiechnęła się, a ja przewróciłam oczami.

- Mówił gdzie idzie?

- Nie, nie ma jednak samochodu Cruz także podejrzewam, że pojechali na tor.

- Jackson z nimi? - zapytałam, a mama spojrzała na mnie z uniesionymi brwiami. - Są razem! ich dwójka łazi ze sobą praktycznie wszędzie. Założyłabym się, że nawet do łazienki.

- Jackson i Jared mieli jechać do Przełęczy Stabilizatorów. Nie mówił ci Jared?

- Nie widziałam się z nim jeszcze. - przyznałam. Intuicyjnie sprawdziłam kieszeń moich dżinsowych spodenek. Na szczęście jest.

- Pewnie będzie chciał posłuchać o twoim weekendzie we Francji. 

- To nie jest przypadkiem chwalenie się? Nie chce, aby poczuł się źle. - przyznałam. Jared ostatnie lata żył, jak żył. Emocje wywołane przez ostatnie wydarzenia dalej nie wygasły. I mam mu teraz opowiadać, jak to super, że byłam w kolejnym kraju, a on... w żadnym?

- Moja córka martwi się o uczucia innych. Robisz postępy. - uśmiechnęła się chytrze. Na mojej twarzy pojawił się krzywy uśmiech. 

- Kocham cię.

- Ja ciebie też Buntowniczko. - powiedziała. 

- To dobrze... gdybyś nie odpowiedziała musiałabym się wyprowadzić. - uśmiechnęłam się głupio. Po schodach zbiegł wtedy Fernando.

- Dzień dobry! - przywitał się z moją mamą.

- Dzień dobry. Wyciąga cię z samego rana z łóżka, co? - zapytała. Po co takie pytania retoryczne. Odpowiedz jej "nie" Fernando. Dalej. Zrób to i powiedz, że to ty mnie wyciągnąłeś. Niech się zastanawia przez resztę dnia.

-Tak, ale to nawet lepiej. - zaśmiał się cicho. Trzeba cię przeszkolić Fernando. Zepsułeś idealną okazję.

- Zbierajmy się. Mam nadzieje, że tata nie jest dzisiaj w nastroju na głupie żarty. Nie mam ochoty jechać na desce do Przełęczy Stabilizatorów. - schyliłam się po moją deseczkę i wyszłam z recepcji. Tuż za mną Fernando.

- Będziesz jechać po piasku? - zdziwił się.

- Oczywiście, że nie. Większość drogi to asfalt. Dopiero kilka metrów do toru jest do przejścia pieszo. 

- W takim razie dobrze Lucyferze. - uniósł kącik ust. Taka ksywka mi się podoba. Budzi grozę, co? Tak samo, jak to, że Fernando jest coraz bardziej śmiały. Znaczy... to w sumie raczej budzi we mnie radość. To nie jest ten sam chłopak, którego poznałam rok temu. Lubiłam kiedy opowiadał coś o sobie i wyczuwał ironię, czy sarkazm w moich wypowiedziach. Dodatkowo wplatał te dwa czynniki w swoje wypowiedzi. Chyba nieświadomie sprowadzam go na ciemną stronę. Z drugiej strony jednak... już wiem, że to robię... także świadomie sprowadzam go na ciemną stronę. Niech tak pozostanie.

Jechałam powoli na desce obok Fernando. Na szczęście robił duże kroki. Doceniam to, że nie muszę, aż tak bardzo się ślimaczyć.

Skoro o ślimaczeniu mowa. Kiedyś tata opowiadał mi na dobranoc historię o wolnym, zielonym aucie. Bardzo lubiłam tą bajkę. Był to okres kiedy regularnie jeździłam na wyścigi Cruz. Miałam może 8 lat. Tak się składa, że poznałam wtedy przypadkowo Marka Maruchę. I jego zielone autko. Ups... co za nieszczęście, że koniecznie musiałam mu ją opowiedzieć. Pamiętam, że zaczął krzyczeć wtedy na mojego tatę. Nie rozumiałam. Patrzyłam tylko na niego mrużąc oczy jednocześnie zadzierając głowę w górę. Tata tylko się śmiał. Pamiętam, że powiedział mu wtedy "Nic nie poradzę, że zielone autka są wolne". Dopiero po kilku latach zrozumiałam dlaczego bajka była o takim konkretnym samochodzie. Maruchę spotykałam wielokrotnie. W różnych miejscach i w różnym czasie. Zawsze cieszyłam się na jego widok, bo tata nie stopował mnie od prowadzenia z nim głupich dyskusji. Mogłam dowalać mu tyle ile chce. Zwykle kończyłam w momencie kiedy jego grube, ciemne brwi były ściągnięte tak mocno, że mogły się ze sobą spotkać. Zawsze patrzyłam też, czy zaciska mu się szczęka. Jeżeli dwa podpunkty zostały spełnione z uśmiechem satysfakcji odchodziłam. Klasyk. 
Nie musieliśmy udawać. Marek Marucha nie znosił Lucy McQueen równie mocno co Zygzaka McQueena. Podobało mi się to. To tylko przypominało mi, jak bardzo jestem podobna do taty. Chyba zaakceptowałam to, że gdy ludzie mnie widzą mówią "Kropka w kropkę Zygzak". Nie musiałam się nawet starać. Kiedy jem płatki z mlekiem zawsze wyciera usta z mleka wewnętrzną stroną przedramienia. Dokładnie, jak mój tata. Kiedy zasypiam na kanapie zawsze kulę nogi i odwrócona jestem w stronę oparcia. Jak mój tata. Nie muszę wspominać o wyglądzie, czyż nie? Niektórzy doszukują się w moich oczach morskiego odcieniu, jaki ma moja mama. Ci co jednak dobrze znają mnie i moją rodzinę wiedzą, że takie szukanie mija się z celem. Ci co znają rodziców już nawet nie próbują na siłę porównywać mnie z mamą.  Podziwiam, że ta nie doszukuje się w mnie jej. Chyba przełknęła, że wychowuje młodszą, dziewczęcą wersje jej męża.  Wydaje się szczęśliwa kiedy widzi, jak bardzo jesteśmy z tatą do siebie podobni. Najbardziej pamiętam wydarzenie, jak miałam 4 lata. Mama wróciła ze szpitala do domu. Tata po wypadku miał tam dochodzić do siebie, ale ta spędzała u niego każdą wolną chwilę. Kiedy wróciła do domu patrząc na mnie zalewała się łzami i mocno mnie przytulała. Drżącym głosem wymieniała podobieństwa między mną, a tatą. Nie wiedziałam dlaczego to robi. 

Kiedy po wypadku po raz pierwszy spotkałam się z tatą zaczęłam rozumieć. Włosy odgarnięte miał przez siatkę trzymającą opatrunek na głowie. Po raz pierwszy wtedy chyba zobaczyłam jakie ma dokładnie oczy. Kucnął przede mną bardzo się krzywiąc. Widać, że go bolało. Lewą ręką dalej trzymał trzonek kuli na której podpierał się w czasie chodzenia. Prawą dłoń położył na moim ramieniu i słabo się uśmiechnął. Był to bolesny uśmiech. Nie wiem dlaczego w takim momencie zobaczyłam podobieństwo między nami. Widok jego twarzy w siniakach, krwiakach i  z licznymi opatrunkami dalej łatwo mogę przywołać do mojej głowy. Aż przypomniał mi się sen o tej drugiej Lucy. Ciężko mi sobie wyobrazić, że wtedy mógłby umrzeć. I co? Miałby wtedy przede mną nie uklęknąć i uśmiechnąć się mimo tego potwornego bólu?

- Ziemia do Lucyfera! - pstryknął w palce Fernando. Spojrzałam na niego, jakby wylał na mnie kubeł lodowatej wody. - Nad czym myślisz?

- Nad podobieństwami.

- I co wymyśliłaś? - zapytał.

- Nic, w tym rzecz. - mruknęłam. Fernando wygiął lekko usta jedynie mrucząc coś pod nosem. Zdecydowałam podzielić się z nim tymi myślami. - Tobie też mówią, że jesteś podobny do taty? Bo jesteś. - zaczęłam.

- Zapewniam cię, że tak czy siak słyszysz to samo o wiele częściej. Jednak... tak. Mówią. 

- A sam to dostrzegasz? - dopytywałam.

- Identyczny kolor włosów, jedno oko w tym samym kolorze. Nie jestem do niego podobny, aż tak bardzo. Dalej nie wiem skąd mam piegi i umiejętności kulinarne.

- Jednocześnie masz dryg do motoryzacji. - dodałam. Fernando spojrzał na mnie z poważną miną i uniesionymi brwiami. - Co się krzywisz? Taka prawda. Nie wmówisz mi, że nie byłeś Aquillą na zawodach.

- Byłem. Wiem dużo o autach, ale nie mam z nimi wspólnego języka. Ty masz. - zatrzymał się. Zahamowałam i odwróciłam głowę w jego stronę. -  I nie wmówisz mi, że nie.

- Chce tylko wiedzieć skąd masz to zioło które palisz. Samochody nie mówią Husky. - uśmiechnęłam się głupio stając przed nim.

- Wiesz o co mi chodzi. - również się uśmiechnął.

- Doskonale wiem o co ci chodzi. - patrzyłam przez chwilę na jego piegi. Ostatecznie wypuściłam powietrze z płuc. Pstryknęłam go w nos.

- Na tor w prawo, mój drogi. 

Siemka! Cieszę się, że skończyłam ten rozdział kilka godzin wcześniej, niż planowałam :D Dajcie znać, jak wam się podobał. Dzisiaj bez dedykacji (następny jednak już będzie) także przepraszam, jak ktoś czekał. Jak ktoś czyta notki to wie również, że zastanawiałam się na kogo pasuje Lucy. Na którego superbohatera znaczy się. Przemawia do mnie Thor, Iron-Man i Kapitan Ameryka. Mam wrażenie, że jest ich totalną mieszanką. Ale jeżeli ktoś ma jakiś pomysł na kogo pasuje to przyjmę, bo stoję w kropce od kilku dni. No cóż...
Dziękuje wam za przeczytanie i widzimy się niebawem <3 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro