Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8, "Blask świecącej paproci"

Kiedy w końcu wrócili na swoje miejsca, to jest niedługo przed wschodem słońca, nogi i płuca paliły ich od żywego tańca, a w głowach kręciło od alkoholu, który podkradali z improwizowanego stołu podczas obrotów wokół ogniska. Usiedli na zimnej ziemi i oparli się o siebie, gdy świat na chwilę zawirowań. Śmiechom nie było końca, z trudem łapali powietrze.

Czasem usłyszeli jakiś dowcip, raz na jakiś czas Shoto wycisnął z Bakugou jakąś historie z dalekich lądów, na których żył przez jakiś czas chłopak. Woleli określenie przebywał niż plądrował i palił wioski. Te momenty opowieści Katsuki zgrabnie omijał, przechodząc do ciekawszych części.

Jednak najlepszą jak dotąd krainą, według Todorokiego, była Jeansen, którą władał Hakamada Tsunagu, zwany Best Jeanist. Nosił kołnierze do połowy twarzy, a jego pasją było krawiectwo. Z tego w zasadzie słynął ten kraj. Pochodziło z niego wiele rodzajów drogocennych i delikatnych tkanin, w które odziewali się królowie i szlachcice. Rzemieślnicy potrafili wszyć w krój sukni górskie krajobrazy, a peleryny i płaszcze powiewały jak morskie fale.

Shoto wyobraził sobie swoją matkę w sukni zrobionej z gwiazd, błyszczącej jak tysiące diamentów. Pasowałaby do jej uśmiechu, pięknego, zdolnego rozświetlić każdą ciemność.

-Icyhot, chodź, pokażę ci coś- powiedział Bakugou, zrywając się z miejsca i ciągnąć za sobą chłopaka.

Ten jęknął z powodu bólu nóg, ale posłusznie podążył za Katsukim. Zawirowali między tańczącymi parami, muzykami oraz kobietami niosącymi jedzenie dla swoich mężczyzn albo przyjaciółek i wymknęli się z wioski. Biegli między drzewami, co jakiś czas potykając się o wyrastające z ziemi korzenie. Pod ich stopami szeleściły stare gałęzie i liście, które spadły z drzew.

-Oj, spójrz na to- odezwał się Bakugou, zwalniając tempa.

Wyciągnął rękę w stronę krzewu paproci, a ta reagując na dotyk, zajaśniała niebieskim blaskiem. W ślad za nią poszły pozostałe, tworząc malowniczy, wielokolorowy parkiet. W najbliższym terenie niezaświeciła się jedynie ścieżka, którą szli więc o wiele łatwiej było odnaleźć kierunek.

Jednak przyspieszenie tempa nie wzbudziło w Todorokim takich emocji jak świecące paprocie. Na liściach zaczęły osiadać świetliki. Pobudzając tym roślinę od nowa. I znów. I znów.

Gdy dotarli do wielkiego drzewa, prawdopodobnie tego samego, na którym Shoto siedział poprzedniego wieczora, Katsuki kazał mu się wspinać. Chłopak chciał uciec. Nogi bolały go od tańca i biegu przez las. Jednak widząc rozświetlone oczy Katsukiego, te same, o których chodziły legendy, że dawniej były brązowe lecz zmieniły kolor jako symbol przelanej krwi, złapał pierwszą stabilną gałąź i zaczął się wspinać.

Kilka drzazg zbiło mu się w palce, kilka razy by zleciał na ziemię. Kto wymyślił, by kazać upitemu wspinać się na drzewo. Następnie dostał patykiem w twarz. W końcu usiadł na stabilnej gałęzi korony, a zaraz za nim, nad liśćmi, pojawiła się głowa Bakugou.

Chłopak uśmiechnął się szeroko i wskazał palcem na niebo. Shoto podniósł głowę a potem o mały włos znów spadłby na ziemię, gdyby nie ręka Katsukiego, trzymająca go w pasie.

Daleko na wschodzie słońce wyłaniało się zza horyzontu w złoto-czerwonej aurze. Mgła z odległych pól i łąk rozrzedzała się, a delikatne krople rosy oprószały źdźbła traw, budząc mokrymi śladami śpiące zwierzęta. Jednak najbardziej wzrok przyciągało niebo rozświetlone tysiącem, jak nie milionem, gwiazd, układających się w proste oraz skomplikowane konstelacje. Na północy rozciągała się wielokolorowa zorza, której barwy przypominały pastele. Nie była jednak typową zorza, którą Shoto oglądał w dzieciństwie z matką, kiedy to opowiadała mu bajki o walecznych rycerzach. Ten pas zdawał się uciekać przed słońcem niczym wąż pomiędzy gwiazdami, torując sobie drogę na zachód.

-Tu jest...- przed nosem chłopaka przeleciał olasły świetlik- pięknie.

-W Letnich Lasach są najlepiej widoczne przed wschodem słońca.

Siedzieli na drzewie, wpatrując się w niebo przez godzinę, może dwie. W tym czasie słońce całkowicie przejęło niebo i zasłoniło gwiazdy, a wstęga świateł uciekła między gwiazdozbiorami na zachód. Zimno przeszło ich aż do kości, lecz żaden z nich nie chciał się ruszyć.

Katsuki wskazywał odpowiednio każdy punkt świata. Na północy była wioska Shoto, na zachodzie stolica i pałac królewski. Na północnym wschodzie Góra. Postanowili zignorować najlepszą drogę wspięcia się na jej szczyt i ruszyć od południowego zachodu. Przez chorobę Shoto nie mieli czasu na pierwotny, bezpieczniejszy plan.

-Co się dzieje?- spytał, widząc jak twarz Todorokiego rumienieje, a jego ręce zaczynają się trząść.- Boli cię coś?

-Gorąco mi

-Co? Jest cholernie zimno.

Jednak po wypowiedzeniu tych słów, Katsuki zrozumiał. Czarny ogień posuwał się do przodu, powoli trawiąc żarem ciało chłopak. Położył rękę na jego czole, lecz natychmiast ją zabrał, gdy gorąc był nie do zniesienia.

-Cholera. Musimy ruszać. Jak najszybciej- powiedział, biorąc chłopaka na ręce i znosząc z drzewa.

Czarny ogień mógł męczyć człowieka latami, nie dając innych symptomów niż okresowy, niekontrolowany samozapłon, palący wszystko co w pobliżu chorego. Jednak gdy ogień zaczynał palić samego chorego, zostawało niewiele czasu, a zapobiec temu było niezwykle ciężko.

Wrócili do wioski w pośpiechu. Katsuki z trudem wśród pijanych członków plemienia, odnalazł Setsune, popijającą kolejny dzbanek wina miodowego.

Na szczęście kobieta miała mocną głowę, do alkoholu i mężczyzn, jak czasem się śmiała, i natychmiast rozkazała swoim ludziom spakować najpotrzebniejsze rzeczy oraz znaleźć Kirishimę, który znów się zaplątał gdzieś w historii swoich narodzin.

Napoili Shoto dużą ilością wody, a następnie pomogli Bakugou umieścić go na grzbiecie smoka, który tym razem nie czekał na rozkaz przyjaciela i od razu wzbił się w powietrze.

-Nie martw się. Zdążymy. Musimy

~$$$~
Em... Przepraszam? ¯\_(ツ)_/¯
Jeszcze z dwa... trzy rozdziały u finisz

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro