Rozdział 6, "Chata kryta strzechą"
Przez grubą warstwę lodu nie przebijał się ani jeden promień słońca, zostawiając Todorokiego na pastwę otaczającego go z wszystkich stron mroku. Choć próbował zaczerpnąć powietrza, do jego płuc napływała jedynie słodka woda.
Na skraju świadomości poczuł jak coś łapie go za rękę i ciągnie za sobą w tylko sobie znanym kierunku. Stracił orientację, nie wiedział czy istota ciągnie go w głębiny, czy na powierzchnię. Ostatni moment, w którym dotykał wody był jak szok dla jego ciała, gdy muśnięcie wiatru sparaliżowało go aż do kości.
Na czworaka przeszedł dwa metry i padł na lód. Ucisk na nadgarstku zelżał, a on wziął głęboki wdech, wypluwając połknięte łyki wody, niemal wykasłując palące płuca.
Ze swojej lewej strony usłyszał cichy jęk. Kiedy uspokoił oddech podniósł głowę w tamtą stronę. Bakugou siedział wpatrzony w dół, trzymając dłonie na kolanach. Nie zmienił pozycji ani nie odezwał się przez kilka minut, a jedyne co odróżniało go od porzuconego na lodowym pustkowiu posągu wędrowca, który porzuciła wszelka nadzieja na odnalezienie szlaku, były w szaleńczym tempie podnoszące się i opadające ramiona.
-Bakugou...- szepnął Shoto, zwracając na siebie uwagę chłopaka.
Ślad węgla, który jeszcze kilka godzin temu okalał jego oczy w kształt maski, teraz zniknął, zostawiając po sobie tylko lekki ślad na policzku. W tej wersji wydawał się mniej przerażający, jednak Shoto przemilczał tą uwagę, gdyż spojrzenie Katsukiego przypominało wzrok rozwścieczonej i wygłodniałej bestii.
-Czy ty chcesz umrzeć, Icyhot?- krzyknął, uderzając ręką w lód. Na palcach pojawiły się małe eksplozje.- Jeśli tak to wracajmy! Po cholerę mamy się tłuc taki szmat drogi skoro i tak chcesz zdechnąć?
-Nie chce umrzeć.- gardło nadal piekło, jego głos był piskliwy i cichy.- Martwiłem się o ciebie bo długo nie wracałeś!
-Matka nie nauczyła, że na lód się nie wchodzi?!- krzyknął, podnosząc się na równe nogi, a śnieg wokół niego lekko stopniał. Todoroki zacisnął zęby, spuszczając głowę w dół. Zacisnął powieki z całych sił, pierwszy raz od lat walcząc ze łzami.
-Nie zdążyła
Twarz Bakugou nagle złagodniała. Poczuł się dziwnie i nieswojo, jednak szybko to zamaskował przekleństwem i głośnym prychnięciem pod nosem.
-Nieważne, chodźmy stąd zanim zachorujemy. Icyhot? Icyhot!- Katsuki podbiegł do chłopaka i złapał go w ramiona, zanim ten upadł na ziemię.- Strasznie szybko się przeziębiasz...
Wetchnął, przyjmując tym swój los, podłożył lewą rękę pod kolana Todorokiego i podniósł go do góry. Był wyjątkowo lekki, co dodatkowo zaniepokoiło Bakugou. Chłopak w jego ramionach wydawał się bezbronny i kruchy. Nagle poczuł wyrzuty sumienia co do tego co powiedział kilka godzin wcześniej. Postać Shoto wcale nie była obojętna Katsukiemu. Był pierwszą osobą, która powiedziała mu otwarcie, że się o niego martwi, nie licząc Kirishimy, który był na niego skazany. Ruszył za nim w lodowe pustkowie, o mało przy tym nie ginąc.
-Cholera- przeklął.
Wiatr spychał go z wydrążonej ścieżki, targając nim jak szmacianą lalką. Z powodu wolnego tempa nie wiedział ile czasu szedł. Nogi zaczęły się pod nim uginać, w rękach powoli tracił siły. Kilka razy prawie się wywrócił, parę razy drobinki śniegu i lodu wpadły mu do oka.
Poczuł ulgę, gdy w oddali ujrzał czerwoną plamę, będącą najpewniej Kirishimą, czekającym na ich powrót. Smok jakby wyczuł ich obecności i w błyskawicznych skokach podbiegł do Bakugou. Widząc jednak nieprzytomnego chłopaka na jego rękach stanął, a w jego oczach wymalowało się przerażenie. Z wątpliwością spojrzał na Katsukiego.
-Wpadł do rzeki ale żyje. Trochę więcej wiary we mnie- powiedział, prychając na smoka.
Eijirou stanął bokiem do chłopaka i rozprostował skrzydło, by Bakugou mógł wspiąć się po nim na jego grzbiet. Chłopak zajął wygodną pozycje, umieszczając nieprzytomnego Todorokiego między swoimi nogami. Okrył go płaszczem i przycisnął jego głowę do klatki piersiowej, chroniąc przed wiatrem.
Smok wzbił się w powietrze. Katsuki dopiero teraz przyjrzał się okolicy. Poza zamarzniętym korytem rzeki, aż po horyzont rozciągał się niemal pusty pokryty śniegiem teren, na którym tylko raz na jakiś czas rosły pojedyncze drzewa.
Lecieli godzinę, może dwie, kiedy Bakugou w końcu wyciągnął z torby mapę i poprowadził palcem po wcześniej wyznaczonej trasie. Odnalazł rzekę, a jego wzrok zatrzymał się na rysunku miniaturowych drzew.
-Letnie Lasy. Myślałem, że uda nam się je ominąć górą- powiedział do siebie pod nosem, ale potem spojrzał na poczerwieniałą twarz Todorokiego. Miał ciężki oddech, na skroniach pojawiły się kropelki potu.- Ląduj!
Letnie Lasy były jedynym na świecie miejscem znanym Bakugou, gdzie latem zawsze padała lekka mżawka, zaś zimą śnieg omijał to miejsce szerokim łukiem. Ziemia wydawała żyzne plony, a owoce zawsze były miękkie, soczyste i słodkie. Drzewa rosły własnym życiem, rozrastając się na wszystkie strony, niekontrolowane przez nikogo.
Miejsce to zamieszkiwało tylko jedno plemię, które bardzo pieczołowicie przestrzegało zasady nieingerowania w twórczość natury. Przed wielu laty, gdy smoki zaatakowały wioskę barbarzyńców, Katsuki znalazł wśród nich schronienie. Wódz traktował go jak syna, nauczył ich języka, sposobu przetrwania oraz czytania map. To dzięki jemu miał możliwość znalezienia porzuconego czerwonego smoka w smoczy leżu.
Jednakże został wygoniony z Letniego Lasu pod karą śmierci. Mimo wszystko ten spór nie był spowodowany jego wybuchowym charakterem, lecz winą przywódcy wioski, który źle zrozumiał zainteresowanie Katsukiego jego córką.
Kirishima w końcu wbił pazury w ziemię. Oczywiście nie obyło się bez oberwaniu kilka razy z gałęzi przy lądowaniu. Bakugou ogromnie zdziwił widok starej i zniszczonej chaty, gdyż w Letnich Lasach rządziła natura, a nie narzędzia i dzieło człowieka. Jednak po stanie budynku wnioskował, że natura wygrała w tej walce.
Chata była zbudowana ze strzechy i gliny. Jedna ze ścian została wyburzona, a jej pozostałości leżały na pożółkłej trawie przy zarośniętym ogródku. Deski, którymi wyłożono podłogę, spróchniały i ułamały się, tworząc w niektórych miejscach dziury. Z lewej strony znajdowały się jedyne w chacie drzwi, najprawdopodobniej do spiżarni. Jednak znając takie miejsca Katsuki niemal od razu wiedział, że w pomieszczeniu nie znajdzie nic zdatnego do spożycia.
Po środku najszerszej ściany stał ceglany kominek, obok niego mała szafka, z której wystawało ucho metalowego garnka, a kawałek dalej stare łóżko. Z materaca wystawało kilka zardzewiałych sprężyn. Zmatowiałe okna były wybite, a ich odłamki walały się po niemal całej podłodze.
-Lepsze to niż nic- szepnął pod nosem, wchodząc do środka.
Położył Todorokiego na łóżku, uważając na sprężyny, i przykrył go kilkoma znalezionymi materiałami. Następnie podszedł do kominka i wysunął do niego głowę. Ledwo bo ledwo ale ujrzał na drugim końcu komina błękit nieba, co oznaczało, że nie musiał się trudzić, wchodząc na dach, by oczyścić go z sadzy i osiadłego brudu.
Nazbierał kilka gałęzi oraz chrustu i wrzucił w palenisko, które smok następnie podpalił. Przesunął łóżko z Todorokim bliżej dziury w ścianie, by Kirishima mógł zapewnić mu ciepło swoim skrzydłem.
-Pilnuj go- rozkazał, wyciągając z torby sztylet Shoto.- Spróbuję znaleźć coś do jedzenia.- spojrzał na łańcuchy w obawie, że przez nie nic nie uda mu się złapać.
Jednak, tak jak się spodziewał, upolował tylko dwa bażanty, które musiał gonić przez pół łąki, o mały włos łamiąc sobie nogę o kopiec wykopany przez kreta. Do chaty wrócił kulejąc z grymasem wściekłości na twarzy. Przeklinał hałasujące łańcuchy za odstraszanie zwierzyny. Gdyby nie one był pewien, że poszłoby mu o wiele lepiej.
Oprawił ptactwo i opalił je nad ogniem z kominka, by pozbyć się resztek małych piór, których nie zdołał wydobyć.
W spiżarni nie było nic świeżego, poza przyprawami w małych słoiczkach, opisanych na przyklejonych karteczkach. Zabrał kilka z nich i postawił na szafce. Do garnka nalał wody ze studni, znajdującej się za domem, zaczekał aż się zagotuje i wrzucił do niego mięso. Naczynie zawiesił na haku, zamontowanego w kominku i wrzucił do środka kilka przypraw.
Zarośnięty ogródek nie nadawał się do niczego, co nie wiązało się z wypasem kaczek lub gęsi. W większości rósł tam tylko oset i pokrzywy lecz zagryzając zęby Bakugou udało się znaleźć kilka marchewek i innych warzyw, które mógł wykorzystać do zrobienia zupy dla Todorokiego. Starannie je pokroił, co sztyletem wcale nie było proste, a potem wrzucił do garnka.
Starał się nie zwracać uwagi na kaszlącego za nim Shoto. Nie znał się na medycynie, a rośliny lecznicze były mu obce. Gdy był dzieckiem ojciec często prosił go by chodził do mieszkającego na skraju wioski medyka i przypatrywał się jego pracy, tworzeniu leków i maści oraz zszywaniu ran. A przede wszystkim wykorzystywaniu ziół. Jednak młody Katsuki szybko dał medykowi znać, że nigdy nie będzie leczyć ludzi, gdy okazało się, że nie potrafił odróżnić rumianku od stokrotki.
Sam w życiu chorował tylko raz, gdy jego opiekun wrzucił go za karę do lodowatej wody i kazał pływać przez kilka godzin. Więc większość wolnego czasu po prostu chodził na polowania po prawej stronie matki, a jeśli został ranny przez pumę lub wilka, udawał się do medyka, który bandażował ranę w akompaniamencie krzyków Mitsuki, narzekającej na lekkomyślność i nieodpowiedzialność syna.
-Mam nadzieję, że się nie otrujesz, Icyhot- powiedział, wyciągając z szafki drewnianą misce. Kirishima prychnął w jego stronę na tą uwagę, wypuszczając z nozdrzy czarny dym. Bakugou nalał zupy do naczynia i podszedł do łóżka.- Oj, obudź się, musisz coś zjeść.- szturchnął Shoto w ramię. Chłopak otworzył jedno oko, a potem drugie. Katsuki położył miskę koło jego ręki, jednak widząc jego nieporadność zdecydował się sam go nakarmić.- Otwórz japę.
Minęło kilka dni i kilka nocy, a stan Shoto nie poprawiał się ani odrobinę. Bakugou starał się zbijać gorączkę kładąc mu na czoło zamoczone kawałki materiałów lecz nic nie działało. Zły nastrój udzielał się też Kirishimie, którego ogon zburzył kolejną ścianę.
-Kurwa!- krzyknął Bakugou, kładąc się spać, gdy kolejnego dnia nie udało mu się doprowadzić do ozdrowienia Shoto.
Położył się na skrzydle Kirishimy. Dłonie podłożył pod głowę i patrzył w niebo. Został im tydzień, a nie byli nawet w połowie drogi. Jeśli nie wyzdrowieje w ciągu dwóch dni, nie będą w stanie dotrzeć na Górę w wyznaczonym czasie. Przeklął znów. I znów. I znów.
Gwiazdy na niebie zaczęły się rozmywać. Pozwolił powiekom opaść. Potrzebował snu bardziej niż czegokolwiek innego.
Pożar, ludzkie krzyki i wycie rozwścieczonych smoków. Stał na środku wioski, trzymając w drżącej dłoni miecz, wykuty specjalnie dla niego przez kowala. Budynki płonęły, kobiety biegały we wszystkie strony, dzieci wzywały swoich rodziców, mężczyźni z jego matką na czele stanęli do walki z bestiami.
Poczuł uścisk na nadgarstku. Podniósł głowę do góry. Masaru patrzył na niego z wymuszonym uśmiechem i ciągnął go w stronę lasu. Jego ubranie było nadpalone, skóra pokryta sadzą, z lewego ucha płynęła krew, brudząc kołnierz. Dotarli do brzegu lasu. Poza nimi było tam kilka innych osób, starsi, niepełnosprawni i dzieci. "Zostań tu" powiedział ojciec, a jego głos rozniósł się po okolicy w sztucznym pogłosie.
Obudził się, gdy do jego uszu dotarł hałas pękających gałęzi. Życie poszukiwanego przestępcy nauczyło Bakugou jednego, bycia wyczulonym na niepożądane dźwięki. Przez chwilę myślał, że to Kirishima lecz w oddali ujrzał blask tlących się pochodni. Podniósł się i zbliżył do ucha smoka, uderzając w nie łokciem.
-Obudź się, Kirishima- szepnął.
Smok podniósł się i trzepnął kilka razy skrzydłami. Rozejrzał się na wszystkie strony, a następnie przygotował się do lotu. Nie widział co się dzieje, jego umysł nadal był w pół śnie, jednak niepokój w głosie Bakugou nakazywał mu być w gotowości.
Katsuki najciszej jak potrafił podszedł do łóżka. Po dźwięku który usłyszał domyślił się, że zbliżało się do nich przynajmniej dwudziestu ludzi. Zdawał sobie sprawę, że nie miał szans w walce, w której przeciwnik miał znaczą przewagę liczebną, a na Kirishimę nie miał co liczyć, gdyż był zbyt nastawiony pokojowo. Jedyną opcją była ucieczka.
Chwycił Todorokiego w ramiona. W blasku świecących na niebie gwiazd jego twarz wyglądała jeszcze marniej niż zwykle. Koce osunęły się na łóżko, zostawiając go owiniętego w płaszcz Bakugou.
Usłyszał głośne napięcie liny, a chwilę później coś uderzyło o podłogę. Z przedmiotu wydobył się fioletowo zielony dym, obejmujący całą przestrzeń.
-Shitty hair! Nie wdychaj tego!- krzyknął, lecz było już za późno.
Smok padł nieprzytomny na ziemię, a zaraz potem czarna postać przycisnęła jego głowę do ziemi. Zza paska wyjęła krótki nóż.
-Stój! Rusz się, a go zabiję. Popełniłeś błąd wracając do Letnich Lasów, Bakugou Katsuki.
-Czemu wszyscy na tym świecie próbują cię zabić?- spytał obudzony Todoroki, zaciskając pięść na ramieniu. Katsuki poczuł jak siły opuszczają chłopaka, a jego mięśnie rozluźniają się. Stał się bardziej bezwładny, jednak mimo to był świadomy.
-To bardzo proste do zrozumienia.- na sam przód wyszła wysoka, zielonowłosa dziewczyna o jaszczurczej urodzie.- Zostawił mnie przed ołtarzem!
-Nigdy nawet nie byliśmy zaręczeni, Setsuna!- Katsuki przycisnął schorowanego chłopaka do swojej piersi.- Twój ojciec wymyślił sobie bajeczkę z dupy.
Ogień ogarnął ciało Shoto Nagle zabrakło mu tchu, powietrze uciekło z płuc tak jak kilka dni wcześniej pod wodą, tym razem jednak nie dusząc go. Usłyszał jęk bólu Bakugou, a do jego nozdrzy dotarł swąd palonych materiałów.
-Czarny ogień...- szepnął ktoś z tłumu. Potem w miejscu gdzie była twarz Bakugou ujrzał tylko czarną mgłę.
-Błagam, nie teraz...
~$$$~
Mój cudowny komputer (wyczuj sarkazm) postanowił usunąć mi ponad 2k słów, więc rozdział pojawił się z opóźnieniem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro