Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10, "Żegnaj, Todoroki Shoto"

Powiedzieć, że Bakugou się bał to jak nie powiedzieć nic. Chociaż by się do tego nigdy nie przyznał, ledwo robił to przed samym sobą, oczywistym było, że zależy mu na Shoto, za którym skoczył by w ogień w razie potrzeby. Był to czysto hipotetyczny ogień, gdyż naprawdę miał dość tego żywiołu. Jego ręce się trzęsły, wszystko wypadało mu z rąk.

-Kurwa- przeklął, gdy nie mógł znaleźć nic do roztarcia świecącego kwiecia.

Nie widząc lepszej alternatywy, urwał z leżącego obok niego drzewa kawałek kory. Odrywał spróchniałe fragmenty, aż w jego dłoniach został najmniejszy i jednocześnie najtrwalszy kawałek. Zebrał kilka nieprzedziurawionych liści i nałożył je na siebie, robiąc prowizoryczną miskę. Wrzucił do niej zerwane wcześniej świecące kielichy kwiatów i roztarł drewnem.

Roślina puściła półprzezroczysty sok, w którym pływały małe drzazgi lecz Katsuki nie mógł się teraz przejmować czymś co nie wpłynie na działanie eliksiru. Następnie dorzucił trochę ziół, które zebrał po drodze i odrobinę wody. W trakcie tego procesu rzucał wiązanki przekleństw na prawo i lewo, obrażając lecące po niebie ptaki jak i pełzające dżdżownice.

Z trudem rozpalił ognisko. A z jeszcze większym trudem podgrzał sok. Nie było to łatwe biorąc pod uwagę, że miska była zrobiona z kilku liści. Jednak kiedy napój zaczął parować, a miska pękać, podbiegł do Shoto i nachylił się nad nim, wlewając sok do jego ust. Kilka kropli spłynęło z kącika warg chłopaka, brudząc kołnierz koszuli. W miejscu zetknięcia materiał przybrał barwę brązu, a następnie się zwęglił.

Bakugou padł na kolana, mogąc już tylko jedynie czekać. Położył się na mokrej ziemi i pozwolił by kulki gradu uderzały go w policzki. Ognisko zgasło. Zamknął oczy, skupiając się na nierównym oddechu Todorokiego. Był głośny i świszczący. I nic nie zapowiadało by prędko się obudził.

Mięśnie nóg bolały go od miednicy po palce. Podeszwy butów z całą pewnością miał przesiąknięte krwią. Nie mógł podnieść rąk, gdyż praktycznie stracił w nich czucie. Jednym słowem, był wyprany z sił. Zamknął oczy, czując jak zmęczenie bierze nad nim górę.

Spał kilka godzin. A może minut. Równie dobrze mógł w ogóle nie spać, a obłuda senu mogła być tylko chwilowym przymknięciem powiek. W każdym razie z krainy nieświadomości wyciągnął go głośny ryk, a kiedy spojrzał na niebo pojawił się ogromny czerwony smok. Zakrył słońce, rzucając na zagubionych chłopców cień.

Chwilę zajęło Bakugou uświadomienie sobie co dokładnie widzi.

-Stitty hair!- jego głos był zachrypnięty, a każda sylaba bolała w gardło.- Nie sądziłem, ze kiedykolwiek się ucieszę tak na twój widok!- krzyknął radośnie Bakugou, wyciągając w jego stronę dłoń. Z powietrza musiało to wyglądać niemniej śmiesznie.

Kirishima od razu rozpoznał, że Katsukiemu zmęczenie odbiło się na psychice. Chłopak nigdy nie okazywał euforii, a przynajmniej nie w tak oczywisty sposób. Smok wylądował a jego łapy zapadły się w błocie. Bakugou kilka minut zwlekał się z ziemi, mamrotając o chwilę odpoczynku, jednak gorący oddech Kirishimy na jego twarzy (postanowił, że w niedalekiej przyszłości skombinuje mu ogromną szczoteczkę do kłów, a z owczej wełny własnoręcznie zrobi mu nić dentystyczną) zmotywował go do wstania. Ostatkiem sił udało mu się przenieść nadal śpiącego Shoto na grzbiet stworzenia. Usiadł za nim i pozwolił by oparł się o jego klatkę piersiową.

Kirishima wzbił się w powietrze, a Katsuki w końcu mógł odpocząć w bezpiecznym miejscu.

Pustka nie była jedyną rzeczą, którą śnił. Był też ogień. Ten koloru krwi, którym zionęły smoki i ten, który wtapiał się w ciemność, żyjąc w sercu młodego mężczyzny. Oba, choć piękne i majestatyczne, pozbawiały Katsukiego najważniejszych dla niego osób.

Pierwszy pozbawił go rodziców, drugi zabił Todorokiego. Katsukiemu wydawało się, że przez chwilę stracił dech i nawet w śnie jest w stanie się udusić. Chciał odwrócić wzrok, lecz widok płonącego żywcem chłopaka o dwukolorowych włosach odbijał się wokół niego jak w pomieszczeniu pełnym luster.

To było zbyt realistyczne. Czy nie udało mu się go uratować na czas? Ale przecież widział jak oddycha, czuł jego puls. Chłopak nie mógł umrzeć. Na pewno zdążył. A może sok ze świecącego kwiecia nie zadziałał i w ciele chłopaka nadal płynie ogień. Ale nic takiego nie czuł. Nie czuł żaru ani gorąca.

To twoja wina, usłyszał kobiecy szept. Rozpoznał w nim głos matki, zniekształcony przez lata zapomnienia. Niszczysz wszystko wokół siebie.

Chciał krzyczeć, że to nie prawda. Że poza niszczeniem potrafi też tworzyć. Jednak żaden dźwięk nie wydobywał się z jego ust. Zamiast tego wybuchnął śmiechem. A z Shoto została warstwa popiołu. Tyle samo co z jego rodziny i ludu.

Tym razem nie obudził go ryk ani ból. Był to ruch przy jego klatce piersiowej i ciche szepty, które przebijały się przez bariery snu.

-Ba... gou... ku... Ba...ku...gou. Obudź się.

Otworzył oczy i poczuł ulgę, że to był tylko koszmar, wytwór jego wyobraźni. Czarny ogień nie zabił Shoto ale zostawił na nim swój ślad. Jednak nic więcej.

-Hm? Czego mnie budzisz?

-Kirishima kręci się w kółko i nie wie gdzie lecieć. A mi niewygodnie.

-Jak się czujesz?

-W porządku. Zimno mi ale... lepsze to niż wieczny gorąc.

W odpowiedzi Bakugou podał mu swój płaszcz. Porwany i w kilku miejscach zwęglony lecz nadal było to jedyne okrycie jakie mieli.

-To chyba koniec naszej przygody- powiedział zasępiony.- Pora oddać cię ojcu.- słowa te były również informacją dla Kirishimy gdzie powinien się udać. Tym razem się nie spieszył.

-Na to wygląda.

Zapadła między nimi cisza. Nie odzywali się do siebie następne kilka dni lotu. Oboje odczuwali to jako pewnego rodzaju karę.

Bakugou ciągle czuł niewytłumaczalny ciężar na duszy, którego w końcu postanowił się pozbyć, gdy dotarli do miejsca, w którym pierwszego dnia zrobili pierwszy postój. Do wioski Shoto zostało kilka mil.

-Pamiętasz jak spytałeś dlaczego nie zabiłem Kirishimy?- zaczął, rozglądając się po okolicy.

-Tak, nie odpowiedziałeś.- chłopak kiwnął głową.

Shoto nigdy nie opuszczał wioski. Czuł, że to niebezpieczne dla niego i dla osób w jego otoczeniu. Przywiązał się do wiecznie remontowanego pokoju i pogardliwych spojrzeń. A teraz kiedy musiał tam wracać, nie chciał tego. Wydawało mu się to zbyt obce.

-Oszczędziłem go... ponieważ bał się tak samo jak ja. Jego leże było opuszczone, a skrzydło miał źle rozwinięte. Nie mógł latać, pewnie dlatego go zostawili. Tak jak moja rodzina została... pożarta, tak jego go odtrąciła. Dwoje wyrzutków.

-Miałeś Monomę.

-Chociaż nasze matki były siostrami, nie czułem z nimi więzi. Ja byłem Barbarzyńcą, oni... cóż, uważali się za lepszych, traktowali mnie jak kogoś, kto się nie potrafi nawet podpisać. Po rodzicach zostały mi wspomnienia i płaszcz matki. Reszta to stek bzdur.

Todoroki nie skomentował tego. Po prostu zajął miejsce na grzbiecie smoka. Chciał mieć rozstanie za sobą. Karę za to, że poczuł coś więcej.

W oddali ujrzeli dym z kominów z wioski Endeavora. Shoto nawet się nie spostrzegł kiedy został ściągnięty na ziemię w objęcia siostry. Zawsze czuł się w nich bezpiecznie. Teraz był jakiś niedopasowany. Może miał szersze ramiona? Urósł? Czy się skurczył?

Przywitali go wszyscy mieszkańcy. Nawet stary łowca, który gardził nim bardziej niż poszczutym psem. Nie mając w sobie czarnego ognia był dla nich kimś innym. Natsuo przytulił go do siebie tak mocno, że ledwo dosięgał podeszwami gruntu.

Usłyszał jak Fuyumi mówi coś o uroczystej kolacji. Między mieszkańcami przemknął Midoriya, który uciekał przed spojrzeniem smoka i jego właściciela.

Shoto zwrócił swoją uwagę w końcu na Bakugou, który trzymał w dłoniach kawałek papieru. Endeavor stojący za nim nawet nie udawał radości. Nie był szczęśliwy z powrotu syna, był to obowiązek Shoto by wrócić całym i zdrowym.

-Już więcej się nie zobaczymy- powiedział, chowając ułaskawienie w tylną kieszeń spodni. Następnie się odwrócił i ruszył ku Kirishimie.- Żegnaj, Todoroki Shoto.

~$$$~

Wiem, że ta końcówka tak szybko poleciała. Nie będę się nawet tłumaczyć. Ten rozdział to jeden wielki time skip. Jak myślicie, zaplanowałam sad czy happy end?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro