Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11, "Jesteś największym z kłamców, Bakugou Katsuki"

Dni zmieniały się w noce, potem znów w dni, a następnie księżyc znowu świecił na niebie, przynosząc odpoczynek po ciężkim dniu pracy. Śniegu ubyło od czasu kiedy był w podróży. Już nie sięgał do połowy uda lecz nadal stanowił problem dla poruszających się powozów i koni.

Pokój Shoto okazał się przerażająco zimny. Okna nie były szczelne, podłoga trzeszczała, łóżko było w kilku miejscach zwęglone. Samo pomieszczenie było daleko od źródła ciepła. Wcześniej nie zwracał na to uwagi ale teraz musiał nosić dwa razy grubsze ubrania, a w noce prosił o dodatkowe koce.

Osoby wcześniej do niego niechętne, patrzące na niego jak na wybryk natury, teraz witały go serdecznie. Nawet kobieta, która zawsze podarowywała mu ryby w prezencie, przywitała go uśmiechem i zaczęła spór o ilość srebrnych monet.

Innym problemem był też Midoriya. Endeavor pozwolił mu zamieszkać w swoim domu w pokoju gościnnym, który to bardzo starannie urządziła Fuyumi. Miał bardzo dużo wiedzy na temat różnego rodzaju roślin leczniczych. Jednak jego mądrość bledła przy wspomnieniu Shiozaki z Letnich Lasów. W dodatku wszyscy mieszkańcy skutecznie odciągali uwagę chłopaka od incydentu sprzed dwóch tygodni, kiedy to stracił dom i jedyną osobę, którą kochał, matkę.

-Cieszę się, ze wróciłeś cały i zdrowy, Todoroki-kun- zaśpiewał radośnie, skacząc wokół syna Endeavora.

Izuku okazał się być dość irytującym towarzyszem. Nie można było mieć do niego pretensji, że obwinia Bakugou o wszystkie grzechy tego świata jednak jego wyraźna nienawiść do Bakugou, będącego wybawcą Shoto, co należy podkreślić, kłuła chłopaka w sumienie. Nie mógł rozkazać Midoriyi by uważał Katsukiego za sprzymierzeńca, ale sam nie uważał go za wroga.

-Mówisz to już szósty raz dzisiaj. Też się cieszę- rzucił niechętnie, przewracając oczami.

Powtarzał te słowa jak mantrę. Przy obiedzie, przy oprawianiu królików, u kowala, na straganach. Nauczył się już kłamać w oczy nawet Fuyumi, która praktycznie przez całe życie nie usłyszała od niego kłamstwa. Ale jak miałby jej powiedzieć, że chciałby znów spotkać Bakugou.

W końcu Izuku odszedł, zająć się kulawym ogierem, własnością starego łowcy, który, jak się okazało, o jeździe na koniu wiedział tyle co Shoto o hodowli przepiórek.

Todoroki również zajął się swoją robotą, czyli tym samym od kilku tygodni, kiedy to wrócił do wioski. Dzień w dzień zajmował się uprawą roli, co łatwe nie było gdy kazano mu tępą motyką uderzać w zamarzniętą ziemię. Rolnicy kategorycznie zabronili czekać na odwilż, lecz uzasadnienia Shoto się nie doczekał. Pot spływał mu po plecach, ale gdy wiał zimny wiatr, prostował się jak struna i szczękał zębami.

Wbił kolejny raz narzędzie w ziemię. Jęknął z bólu, gdy natrafił na kamień. Wypuścił powietrze z ust, które przybrało formę białego dymu. Miał dość.

-Sho-chan!- usłyszał dziecięcy głos.

Eri, mała sierotka, którą kiedyś zajmował się były zastępca Endeavora, jej przybrały ojciec, Chisaki, zanim dowiedziano się, że sie nad nią znęcał, podbiegła do Shoto z metalowym dzbankiem. W środku parowała gorąca zupa.

Dziewczynka miała na sobie za duży płaszcz i buty, nie dopasowane do jej wzrostu, które mimo ciasno zawiązanych sznurówek, spadały przy większych krokach lub utykały w zaspach. Czapka zasłaniała jej oczy, a włosy plątały na wietrze.

Z tego co się dowiedział, niedługo po jego wyjeździe, przywłaszczyła sobie Midoriyę jako opiekunkę. Chociaż z winy swojego przybranego ojca straciła zaufanie do obcych, przekonał ją do nowego chłopaka jego serdeczny uśmiech i optymizm. Chociaż to była wersja, którą usłyszał od Fuyumi i Mirio, syna krawca. Sam Shoto był niemal w stu procentach pewny, że Midoriya po prostu za wszelką cenę chciał wywołać uśmiech na ustach dziewczynki, więc nie odstępował jej na krok, robiąc też za jej ochroniarza.

-Hej, Eri- przywitał się Todoroki, odbierając od niej dzbanek.- Dziękuję.

Ciepło przyjemnie rozeszło się po jego zesztywniałych palcach. Upił łyk, nie przejmując się oparzeniami ust. Od samego rana, kiedy to zjadł kawałek świeżego pieczywa, nie miał nic w ustach.

-Nie powinnaś być z Midoriyą?- spytał w końcu, gdy Eri nie ruszyła się ani o krok i wpatrywała się ciągle w chłopaka.

-Jest w stajni, a tam śmierdzi!- krzyknęła oburzona, zatykając nos.

-A tutaj jest zimno- powiedział, patrząc podejrzliwie.

Eri była typem małego zmarzlucha, któremu wiecznie zimno. Nawet w środku lata nosiła czapki i koszule wyłożone miękkim futrem.

-Em... Ja... Chciałam się zapytać... Jak się czujesz?- podeszła do niego bliżej i złapała go za sztywny od mrozu kawałek nogawki. Todoroki uśmiechnął się delikatnie.

-Tak. Jest mi trochę zimniej niż gdy byłem chory ale już nie boje się, że komuś zrobię krzywdę- powiedział, przybierając rozbawiony ton.

Ukląkł i nasunął czapkę tak, że zasłaniała Eri połowę twarzy. W odpowiedzi dostał oburzone "EJ!" i cios w piszczel. Tym razem to on krzyknął, upadając na ziemię i obijając sobie miejsce, gdzie plecy traciły swoją nazwę. Usłyszał już tylko przeprosiny, a gdy spojrzał tam, gdzie chwilę temu stała Eri, jej już nie było.

Pokiwał głową na boki i rozmasował stopę, a następnie ponownie chwycił motykę. Metalowy dzbanek leżał pusty, ubrudzony ziemią. Odniósł go na skraj pola, stawiając tuż obok szpadla i sterty wyjętych z gruntu kamieni. Później go odniesie do gospody.

Do zachodu słońca pracował na polu. W tym czasie zrobił sobie dwie przerwy, odniósł narzędzie do rolników mieszkających na skraju wioski, a dzbanek do gospody. Nie decydując się na zostanie na kolacji wrócił do swojego pokoju. Nakrył się trzema warstwami kołder oraz koców i usnął.

***

Wiosna była ulubioną porą roku matki Shoto. Czas kiedy wszystko rozkwitało, ptaki wracały, by budzić mieszkańców swoim świergotem przy oknach. Na drzewach... Ah... Wiosna i całe to gówno, jak najpewniej powiedziałby Bakugou. Śnieg stopniał. Mieszkańcy wioski cieszyli się na ten czas, lecz jednocześnie przeklinali srogą zimę. Utwardzone wtedy mrozem drogi, teraz pokrywało błoto, przez które nie dało się przejechać.

Jednak Shoto odczuwał pewnego rodzaju ulgę. Może nie tyle tego, że musiał pracować w brocie, a buty czyścił pięć razy dziennie, ale z tego powodu, że wiedział kiedy ziemia jest miękka, a kiedy może trafić na kamień. Wraz z odwilżą przestał być jedyną osobą na roli. Wioskowi rolnicy w końcu chwycili za narzędzia.

Dostał kilka porad, na które nie mógł liczyć podczas zimy. Lecz nadal nie doczekał się wyjaśnień dlaczego musiał kopać zmarzniętą ziemię. W końcu jednak się domyślił. To była zemsta i kpina ze strony mieszkańców. Cholernie intrygujące.

Usłyszał chrząknięcie za plecami. Odwrócił się, by zobaczyć na skraju pola swojego ojca i siostrę. Wyprostował się i otrzepał ręce z piachu.

-Fuyumi jedzie do miasta. Upewnij się, że nic się jej nie stanie- powiedział tak zimnym tonem jakby zwracał się do żołnierza.

-Tato! Mówiłam ci, że dam sobie radę!- krzyknęła siostra Shoto na znak protestu.- Nie jestem małą dziewczynką!

-Jeźcie już.- Endeavor zignorował córkę i wrócił do wcześniejszego zajęcia.

Kobieta westchnęła ciężko, zwracając się do brata.

-Przepraszam, Sho. Natsuo jest zajęty. Na pewno masz lepsze rzeczy do roboty.

-Nie martw się.- odłożył narzędzie.- To nic wielkiego.

Chłopak zszedł z pola, krzycząc do mężczyzny najbliżej, że dostał zadanie od ojca, i pomógł załadować wóz, którym mieli jechać do najbliższego miasta, a następnie zasiadł na miejscu woźnicy. Obok niego miejsce zajęła Fuyumi, ubrana w brązową suknie, czarne skórzane buty na obcasie i obszytą futrem czapkę.

Wyjazd z wioski w stronę miasta prowadził przez leśną ścieżkę, wyłożoną nierównymi kamieniami. Była na tyle głupio zaprojektowana, że kończyła się wraz z linią lasu, za którą był podziurawiony most. Jeśli źle sie wjechało, koło utykało na amen i bez pomocy kilku dodatkowych koni, nie było możliwości dalszej podróży.

Nastepnie droga prowadziła przez pola na północ, niedaleko innych wiosek. Jechali w ciszy, wsłuchując się w stukot kół. Most okazał się w jeszcze gorszym stanie niż Shoto zapamiętał. Razem z Fuyumi musieli zejść z wozu i pokierować końmi.

-Co właściwie wieziemy?- spytał Shoto gdzieś w połowie drogi, gdy na uboczu minęli stado owiec.

-Drewniane figurki Natsuo na sprzedaż- powiedziała tak, jakby to było oczywiste.

-Rzeźbi?- spytał ze zdziwieniem, unosząc brwi do góry.

-Od lat.- powiedziała, a potem odwróciła się tak, by być twarzą do wozu i odwinęła materiałową, ciężką płachtę.

Jej górna część ciała zniknęła w wozie, by po chwili wyłonić się z dwoma figurkami w dłoniach. Jedna z nich przedstawiała All Mighta, legendarnego dowódcę aruliańskich wojsk. Według opowieści starszych żadne ostrza się go nie imały, a śmiech rozbrzmiewał po całym polu bitwy, zamrażając krew w żyłach wrogów.

Druga przedstawiała jelenia. Shoto był pod wrażeniem tego jak wspaniale Natsuo uformował głowę, każdy detal oka, poroża i kopyt. Wydawało się jakby każdy włos robił oddzielnie. Fuyumi schowała je, a potem wyciągnęła jeszcze jedną. Shoto przestał na chwilę oddychać. Wodza uciekła mu z rąk. Miał wrażenie jakby drewniane oczy smoka patrzyły prosto w jego duszę, wydzierając wspomnienia czasu spędzonego na grzbiecie Kirishimy.

Skrzydła miał wyprostowane ku górze, wszystkie cztery łapy rozłożone w rozkroku, brzuch blisko ziemi. Tak, jakby szykował się do ataku. Albo do obrony. Paszczę miał otworzoną, przez co było widać wszystkie zęby, jakie smok posiadał. Z pewnością było ich mniej niż u oryginału. I te łuski. Łuski rosły... były wyrzeźbione w odwrotną stronę. Były bardziej ostre i postawione ku górze, zamiast gładko opadać jedna na drugą. Nie, to nie był Kirishima. Szybko odwrócił wzrok.

-Ma talent- szepnął pod nosem. Nie podobało mu się uczucie towarzyszące patrzeniu na smoka.

Miasto okazało się po prostu większą wersją ich wioski z takim wyjątkiem, że w centrum zamiast domu głównego dowódcy stały dziesiątki straganów. Kupcy krzyczeli na wszystkie strony, zwracając na siebie uwagę potencjalnych klientów. Ludzie przeciskali się między sobą, nie pilnują swoich sakiew z monetami, wręcz się prosząc o kradzież.

Dzieci biegały, bawiąc się w chowanego, od czasu do czasu strącając jakiś przedmiot, a następnie uciekały, by za niego nie płacić. Monetami lub rękoma.

Nie weszli w tłum. Zostali na samym początku, lekko na uboczu, rozładując wóz między dwoma budynkami. Fugurek było około pięćdziesięciu, wszystkie podobnej wielkości, wystrugane z jednego kawałka drewna.

Ku zdziwieniu Shoto większości figurek pozbyli się w szybkim tempie. W większości kupowali je rodzice dla swoich dzieci jako zabawki.

Kiedy słońce chyliło się ku horyzontowi, a Shoto złożył wóz, kątem oka ujrzał fragment czerwonego płaszcza. Odwrócił głowę w tamtą stronę, czując nieuzasadniony przypływ nadziei. Jednak ku jego niezadowoleniu okazało się, że to tylko jakiś przypadkowy mężczyzna z bukietem czerwonych róż.

Wiosna była beznadziejna.

***

Latem, nawet Endeavor i najzacieklejsi robotnicy mogli przyznać, robota na polu przypominała katorgę, równą pracy na dnie piekła. Zwłaszcza tego roku, kiedy pogoda wściekła się niemiłosiernie. Mogli szczerze przyznać, że było to najgorętsze lato od wielu lat. Jednak Shoto nie czuł różnicy. Cholera, ponad połowę życia niemal dosłownie egzystował w ogniu.

***

Jesień była znacznie gorsza niż zima. To jesienią wszystko umierało, nastawał czas mrozów i deszczy, to była pora śmierci. Błoto nosiło się wszędzie, od pól, dróg, wejścia do mieszkań do korytarzy i pokojów.

Rośliny obumierały, ogródki przestawały być pielęgnowane. Ciężko było znaleźć zwierzynę na kolacje. Okres głodu. A raczej przygotowania do niego. To było jeszcze gorsze.

Chmura czerwonych liści zakryła Shoto, który rozdrabniał drwa na opał. Większość była brązowa. Kilka liści przybrało barwę królewskiego złota. Znaczna część stała się czerwienią. O wiele mniej krwawą od koloru oczu Bakugou.

Shoto poruszył głową, odtrącając od siebie jego wspomnienie. Czerwień liści była marną imitacją.

***

Śnieg znów spadł na ziemię. Niby proces się powtarzał co roku, a jednak Shoto odczuł dziwnę melancholię, patrząc na malutkie, białe płatki, osiadające na parapecie jego okna. Poprzedniego wieczora nic nie zwiastowało na opady, a jednak teraz, gdy się obudził i przetarł oczy odpędzając od siebie resztki snu, ujrzał jak cała wioska została przykryta białą kołdrą.

Za oknem panowała istna wichura, więc przez cały dzień nie wychodził z domu, pomagając Fuyumi w obowiązkach. Rano napalił w piecu i starał kurze, naniósł wody, a koło południa pokroił warzywa na obiad. Wichura co jakiś czas otwierała nieszczelne okna, więc po szóstym razie przytkał je kijem od miotły.

Po obiedzie, podczas którego panowała grobowca cisza, jak zwykle zresztą, między Endeavorem a Natsuo, każdy rozszedł się w swoje strony. Shoto usiadł na fotelu przy kominku z książką i nie ruszał się stamtąd aż do kolacji, by zaraz po niej wrócić do pokoju i położyć się spać.

Po wichurze nie zostało śladu, nie licząc grubej warstwy śniegu. Był środek nocy. Może niewiele po północy gdy potworny jazgot i krzyki ludzi poderwały Shoto z łóżka. Ryk przywodził na myśl bestię, której bały się dzieci z opowieści rodziców, a dorośli umierali ze strachu.

Chłopak spadł na podłogę. Podpełzł do stolika i z szafki wygrzebał świeczkę, którą natychmiast zapalił starymi zapałkami. Wyjrzał przez okno ale przez panującą ciemność nic nie widział. Jedynie ogień, trawiacy dachy domów. Sparaliżowało go.

Czemu ten piekielny ogień go prześladował? Przecież wyzdrowiał. Stał w miejscu kilka minut, aż krzyki ustały, a on usłyszał jak trzeszczą schody. Z każdą sekundą trzeszczenie było głośniejsze. Osoba na schodach zbliżała się powoli, bez pośpiechu. Jakby czerpała satysfakcję z głośno bojącego serca Shoto, które niemal wyskakiwało mu z piersi.

Todoroki złapał coś drewnianego w dłoń. Blask świecy nie docierał do niego, oświetlał tylko pierwszą część pokoju. Klamka w drzwiach się poruszyła, a następnie opadła w dół. Drzwi ustąpiły, otwierając się na oścież. Przez chwilę panowała cisza, by potem zostać na nowo zakłucona przez stukot butów. Postać weszła do środka, a ogień świecy oświetlił jej twarz.

Oczy były czerwone jak krew, a wokół nich na nowo namalowano ślad węglem, by tworzył kształt maski. Jasne jak promienie słońca włosy stały na wszystkie strony, pokryte niewielką ilością sadzy. Może ktoś rzucił w niego świeżo zgaszonym opałem, a może pył wydobył się z kominka wraz z podmuchem wiatru. Shoto tego nie wiedział. Wiedział tylko, że Bakugou wyglądał dokładnie tak samo jak przy ich pierwszym spotkaniu, wyjątek stanowił jedynie brak czerwonego płaszcza z futrem przy karku. Zamiast tego nosił luźną sznurowaną koszulę, której sznurki były rozwiązane, ukazując większą część nagiej klatki piersiowej. W dodatku lewym uchu miał czerwony kolczyk.

Uśmiechnął się szeroko, niemal z drwiną. Prowizoryczna broń wypadła Todorokiemu z rąk, uderzając z hukiem na podłogę.

-Dawno się nie widzieliśmy, co, Icyhot?- Katsuki podszedł do niego i złapał za rękę.- Uważaj.

Ledwo wypowiedział te słowa, ogromny smoczy łeb zniszczył zachodnią ścianę pokoju. Pysk smoka wygiął się w czymś co miało być uśmiechem ale koniec końców wyszło na to, że wyglądał jakby chciał kogoś zjeść.

Shoto dał się pokierować ruchom Bakugou. Ostrożnie wspieli się na grzbiet Kirishimy. Nie stawiał żadnego oporu. Bliskość chłopaka działała na niego otępiająco.

Nie zwracał uwagi na otaczających ich ludzi ani na płonące chaty. Coś w spojrzeniu Katsukiego mówiło mu, że starał się by nikt nie ucierpiał. I on mu wierzył.

Usiadł na twardych smoczych łuskach, a Kirishima uniósł skrzydła i wzbił się w powietrze. Todoroki usłyszał głośne "SHOTO!" ale teraz miał ochotę tylko się z tego śmiać. Ciepło znów rozproszyło się po jego ciele.

-I co teraz?- spytał Bakugou, przerywając ciszę. Dla uzupełnienia pytania złapał chłopaka za dłoń i dodał:- Z nami?

-Cóż... Nie myślałem o tym. Myślałem, że mnie zostawiłeś- odparł ze smutkiem. Bakugou spojrzał na niego jak na wariata.

-Chciałem przyszykować miejsce, gdzie moglibyśmy żyć jak ludzie. Bo wtedy niewiele mogłem ci zaoferować. Jeśli nadal chcesz ze mną zostać.

Shoto roześmiał się.

-Porwałeś mnie, a teraz się pytasz? Masz złą kolejność. Owszem, chce z tobą zostać. Ale z roczną przerwą, znamy się zaledwie dwa tygodnie.

-Nie musisz wierzyć w szybką miłość. Tak samo jak nie musisz być we mnie zakochany. Mamy dla siebie całe życie

Todoroki spojrzał w gwiazdy, a potem uśmiechnął się szeroko.

-Jesteś największym z kłamców, Bakugou Katsuki.

~KONIEC~

Tym uroczystym akcentem kończymy. Czuję z tego powodu ulgę, że już z niczym tutaj nie zalegam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro