Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15. na rzecz tego szaleństwa z Beckhamem Rowe - hokeistą

Gdy zbiegałam kolejnego poranka na dół, Jackson już był w kuchni. Nikt poza naszą dwójką nie wstawał tak wcześnie.

– Podrzucisz mnie do Beckhama? – zapytałam, próbując nie brzmieć desperacko, choć wiedziałam, że i tak to robię.

Jackson spojrzał na mnie z politowaniem. Nie pytał dlaczego chcę się znaleźć w domu jego przyjaciela, marudził tylko, że go do tego angażowałam.

– To dziesięć minut spaceru.

– Nie zdążę, proszę! – Byłam już na granicy błagania.

– Nie możesz wziąć auta? Albo...

– Nie, bo... Jezu! Podwieź mnie! Już!

– Dobra, dobra.

Jackson westchnął, ale przerwał robienie śniadania. Wsuwając do ust plaster serca i ruszył do wyjścia.

– Dziękuję!

– Co ty robisz, Rowan? – zapytał, gdy wsiedliśmy do auta. – Nie ma drugiego takiego dobrego faceta jak Beck, wiesz o tym?

Ta podróż trwała dosłownie chwilę, a on i tak chciał mi dać coś na kształt wykładu.

– Wiem, wiem – zapewniłam i już wysiadałam z auta. – Do zobaczenia w szkole!

Nie miałam odwrotu.

Nigdy nie pukałam do tych drzwi.

Raz czy dwa byłam w środku, gdy byłam młodsza i Jackson mnie ze sobą zabrał. Teraz to było inne. Teraz przyszłam tu sama.

Wzięłam głęboki oddech i zapukałam do drzwi.

Nie minęła chwila, jak drzwi otworzyły się przede mną, ale nie stał w nich Beckham, a jego ojciec.

– Dzień dobry – przywitałam się łamiącym głosem.

– Dzień dobry... – Jego zmarszczone brwi zdradzały lekkie zaskoczenie. – Rowan? Rowan Carter?

No tak.

To było dziwne.

Widziałam zaskoczenie na jego twarzy.

– Jest Beck?

– Poszedł biegać, jeszcze nie wrócił. Coś się stało? – Patrzył na mnie podejrzliwie.

Chyba to rozumiałam.

Pan Rowe nie był jakimś tam ojcem przyszłego zawodnika NHL, był jego trenerem, a ja byłam córką gwiazdy hokeja. To musiało być dziwne.

– Nie, nie, po prostu muszę z nim pogadać – zapewniłam.

– Chcesz wejść? Poczekać?

Może to znak, że powinnam się wycofać?

Może to idiotyczny pomysł?

Ale weszłam.

– Jacksona ze mną nie ma – dodałam głupio.

Dlaczego to powiedziałam? Przecież było to oczywiste.

– No dobrze... W sensie... Wejdź, Rowan.

Czułam się niezręcznie. Pan Rowe najwyraźniej też, bo po chwili milczenia wrócił do kuchni.

– Przygotowuję właśnie śniadanie. Kanapki z szynką i serem. To ulubione Becka. Masz ochotę?

Mój żołądek był tak ściśnięty, że nawet nie mogłam myśleć o jedzeniu.

– Nie, dziękuję.

– Na pewno nic się nie stało?

Jego spojrzenie było badawcze. Jakby próbował rozszyfrować, dlaczego właściwie tu jestem.

– Tak, tak. Chciałam tylko porozmawiać z pana synem. To znaczy... z Beckiem.

Jejku, byłam w tym beznadziejna.

– Mój syn coś wywinął? – zapytał z rozbawieniem.

– Nie, nie...

Zacisnęłam dłonie na pasku torebki i zaczęłam nerwowo obgryzać skórki na kciuku.

– To może chociaż napijesz się herbaty?

Pokiwałam głową. Cokolwiek, byleby nie musieć mówić więcej.

Pan Rowe zabrał się za przygotowanie napoju, a ja stałam pośrodku kuchni, czując się kompletnie nie na miejscu.

– Przed chłopcami intensywny sezon. Mistrzostwo do zdobycia, aby zakończyć ten rok przed studiami z wielką pompą, wiesz? – zagadnął.

A ja poczułam, jak bardzo mnie to nie obchodzi i nie do końca rozumiałam dlaczego to do mnie mówił. Bo byłam córką Cartera? Bo przyszłam do jego syna? Czy po denerwowała go ta głucha cisza?

– Wiem, wiem – zapewniłam, nie chcąc angażować się w tą rozmowę.

Powinnam wyjść.

Na szczęście nasze męki skończyły się chwilę później.

Drzwi się otworzyły, a do domu wszedł Beckham.

Bez koszulki.

Spocony.

Z włosami tak wilgotnymi i pokręconymi od potu, że nie wiedziałam, co mam myśleć.

– Hej – powiedziałam cicho, a mój głos brzmiał jak ktoś, kto za chwilę zmieni zdanie i wybiegnie z powrotem za drzwi.

Nie wierzył, że tu jestem.

Ja też w to nie wierzyłam.

Beckham nie odpowiedział od razu. Po prostu stał i patrzył na mnie z tym swoim intensywnym spojrzeniem.

– Pomyślałam, że moglibyśmy pójść razem do szkoły.

Boże, czułam się jak wariatka.

Jego usta wygięły się w powolnym uśmiechu.

Nie odpisałam mu wczoraj.

Nie dałam mu żadnej odpowiedzi.

A teraz stałam w jego kuchni, w jego domu, i mówiłam coś tak absurdalnego, że niemal mogłam usłyszeć własne myśli krzyczące: Co ty robisz?!

Beckham wytarł czoło przedramieniem i odetchnął ciężko, jakby potrzebował chwili, żeby przetrawić moją obecność.

A potem...

Ten uśmiech.

Taki, który mówił mi, że choć nie powiedziałam nic sensownego, on i tak wiedział, dlaczego tu jestem.

– Oczywiście. Chętnie pójdę u twojego boku do szkoły, ale potrzebuję prysznica. Chcesz iść ze mną?

Zrobiłam kilka kroków jego kierunku.

– Panie Rowe, bardzo dziękuję za herbatę.

Której nawet nie zdążył mi zrobić.

– Beck... – Jego tata brzmiał na niezadowolonego.

– No co, tato?

– To Rowan Carter.

Nie rozumiałam, co to znaczy.

To znaczy, byłam Carterem, nie dało się od tego uciec, ale co jego ojciec miał przez to na myśli?

Beckham go zignorował.

– Chodź, pokażę ci mój pokój. Zostawimy otwarte drzwi!

– Beck! – krzyknął za nami.

Nie słuchał już taty. Jego dłoń zacisnęła się na moim nadgarstku i zanim zdążyłam pomyśleć, co się właśnie dzieje, pociągnął mnie w głąb korytarza. Jego dom nie był piętrowy, ale korytarz prowadził do pomieszczeń, których nigdy wcześniej nie widziałam.

– Nie odpisałaś mi.

Jego głos był cichy, ale wyraźnie napięty.

– Ale przyszłam.

Zatrzymał się i spojrzał na mnie.

– Nie spałem za dobrze. A raczej wcale.

Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, bo wiedziałam dokładnie, o czym mówi.

Otworzył drzwi, ale zamiast sypialni zobaczyłam łazienkę.

– Muszę wziąć prysznic, a nie chciałem cię zostawić z moim staruszkiem.

– A nie możesz zostawić mnie w swoim pokoju? – Uniosłam brew i uśmiechnęłam się lekko. – Poszperam sobie.

– I czego będziesz szukać?

– Hm... wszystkiego, co mi powie, kim jest Beckham Rowe.

Mogłam przysiąc, że w jego oczach zobaczyłam jednocześnie ulgę i lekkie zdenerwowanie.

– Nie uciekniesz?

A więc to tego się bał.

– Gdy na chwilę cię zostawię? Nie uciekniesz?

Z uśmiechem pokręciłam głową.

– Nie ucieknę. Obiecuję.

Jego spojrzenie zatrzymało się na mojej twarzy przez sekundę dłużej, jakby analizował, czy może mi zaufać. W końcu skinął głową i otworzył przede mną drzwi do swojego pokoju.

Nie wiedziałam, czego się spodziewałam. Może typowego pokoju hokeisty? Stosu ochraniaczy porozrzucanych po podłodze, plakatów drużyn NHL, trofeów dumnie ustawionych na półkach. Może nawet pachnących potem koszulek zwiniętych w kącie.

Ale jego pokój...

Był czysty.

Zbyt czysty.

Jakby Beckham Rowe nie pozwalał sobie na bałagan.

Ściany były granatowe, ale nie przytłaczające. Jasne światło wpadało przez duże okno, odbijając się od drewnianej podłogi.

Łóżko? Starannie zaścielone.

Plakaty? Były, ale wszystkie związane z hokejem. Jego drużyna. Jacyś legendarni zawodnicy w czarno-białych kadrach. W centrum największy – Wayne Gretzky. Typowe.

Obok łóżka stała półka, a na niej książki.

I to nie byle jakie.

Podeszłam bliżej i przesunęłam palcem po grzbietach.

„Jak być wielkim sportowcem."

„Mentalność zwycięzcy."

„Siła nawyku w sporcie."

Parsknęłam śmiechem i sięgnęłam po jeden.

– Oczywiście, że czytasz tego typu rzeczy. – Mruknęłam pod nosem, przeglądając spis treści.

Rozdział 4: „Wstawaj o 5:00 rano, by osiągać więcej."

Przewróciłam oczami.

– Typowy.

Obok poradników o tym, jak być najlepszym, znalazłam kilka pozycji psychologicznych.

„Psychologia sportu."

„Kontrola emocji w rywalizacji."

„Przewaga psychiczna: Jak zdominować przeciwnika."

Okej, przynajmniej nie były to tylko poradniki w stylu „myśl jak mistrz i obudź w sobie zwycięzcę".

Na biurku – laptop, zeszyt, kilka luźnych notatek. Wszystko schludne, uporządkowane, jakby każda rzecz miała swoje miejsce.

Było też zdjęcie.

Drużyna hokejowa.

Beckham stał w centrum, z kijem hokejowym przewieszonym przez bark. Na jego twarzy był uśmiech – ten pewny siebie, trochę arogancki, który widziałam już setki razy.

Nie miał rodzeństwa. Nie było żadnych rodzinnych zdjęć.

Usiadłam na krawędzi łóżka i przesunęłam dłonią po pościeli. Pachniało świeżym praniem i... czymś, co było po prostu nim.

Nawet w jego pokoju było coś... kontrolowanego.

Jakby nie pozwalał sobie na chaos.

Jakby wszystko musiało być na swoim miejscu.

A ja?

Ja byłam w tym miejscu totalnie nie na miejscu.

Usłyszałam kroki na korytarzu.

Podniosłam głowę, a drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem.

Beckham stał w nich, tym razem w koszulce, z wilgotnymi jeszcze włosami.

Oparł się o framugę i przyglądał mi się z rozbawieniem.

– Znalazłaś coś ciekawego?

– O, tak. – Uniosłam brew, pokazując mu książkę. – „Jak sprawić, by inni chcieli być tobą" – nie mogę uwierzyć, że to naprawdę masz.

Beckham westchnął.

Stał, z wilgotnymi jeszcze włosami opadającymi na czoło, z kroplami wody leniwie spływającymi po jego skórze. A ja walczyłam ze sobą, żeby nie podążać za nimi wzrokiem.

Nie patrz.

Nie interesuj się.

To nie ten moment.

Boże, dlaczego on miał taki wygląd?

Zrobiłam krok w jego stronę.

Zawahałam się.

To był impuls.

To nie było coś, nad czym się zastanawiałam.

Po prostu... moje ciało samo się poruszyło.

On mi się przyglądał, z tym swoim cholernym, nieodgadnionym spojrzeniem.

– Dzień dobry.

Musnęłam ustami kącik jego warg, zanim zdążyłam się zastanowić.

Czułam, jak wstrzymuje oddech.

Jego skóra była jeszcze chłodna od prysznica, a moje wargi ciepłe, miękkie, odrobinę drżące.

Nie cofnął się.

Nie drgnął.

– Dzień dobry? – powtórzył, jakby próbując rozgryźć, co właśnie zrobiłam.

Uśmiechnęłam się przy jego ustach.

Pokiwałam głową.

– Bardzo dobry.

Jego klatka piersiowa uniosła się wyżej, głębszy oddech.

Poczułam jego zapach – ciepły, świeży, z nutą czegoś, co było po prostu nim.

Położyłam dłoń na jego piersi.

Pod skórą pulsowało ciepło, napięcie, coś, co czułam aż za dobrze.

Jego serce...

Biło szybko.

Nie tylko moje.

– Ja śnię? – zapytał, jego głos był niższy, lekko ochrypły.

Przejechałam kciukiem po jego skórze.

Nie wiedziałam, co robię.

Nie wiedziałam, czemu to robię.

Ale nie chciałam przestać.

– Chcę powoli... ale nie powoli.

Sama nie wiedziałam, co mówię.

– Powoli, ale nie powoli? – zdziwił się.

Wzięłam głęboki wdech.

– Hokej to mój najgorszy koszmar, wiesz?

– Wiem – zapewnił. – Podkreślasz to cały weekend.

Uniosłam głowę, aby na niego spojrzeć.

– Nie wiem czy sobie z tym poradzę, bo całe życie tego unikałam. Hokej dominuje wszystko. Wszystko – podkreśliłam. – Nie możesz mieć mi za złe, jeśli będę zmieniać zdanie milion razy, bo przez ten weekend byłeś Beckhamem, a nie hokeistką, a dzisiaj wszystko wróci do normy.

– Czyli powoli z wprowadzanem cię w hokej, ale nie powoli z nami?

Pokiwałam głową.

– Coś w tym rodzaju, o ile to możliwe.

Nie byłam przekonana.

To chyba nie miało prawa się udać.

A mną kierowały emocje i coś niewytłumaczalnego.

Da się zakochać przez jeden pocałunek?

Księżniczki Disneya miałyby na te temat jedną opinie: tak.

Pocałunek może odczarować każdą klątwę, bo prawdziwa miłość przezwycięży wszystko!

Nawet hokej.

Boże, życie musiało mnie naprawdę nienawidzić, że tak łatwo byłam gotowa oddać własną tożsamość na rzecz tego szaleństwa z Beckhamem Rowe - hokeistą.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro