11. to tak nie działa
Beckham
– Spałeś tu?
Jackson stał oparty o framugę drzwi, zmrużył oczy, mierząc mnie spojrzeniem, jakbym był jakimś cholernym kosmitą.
– Ta... ale tylko spałem, przysięgam.
Oparłem się ciężej o blat, jakbym musiał podkreślić, że jestem tu zupełnie niewinnie.
Zmarszczył brwi, nie do końca przekonany. Jakby analizował, czy bardziej go to bawi, czy martwi.
– Totalnie nic z tego nie czaję, Beck. – Potarł czoło, jakby naprawdę próbował to sobie jakoś poukładać.
– Ja też.
Przesunąłem dłonią po twarzy, bo ta rozmowa już była męcząca, a nawet się jeszcze nie zaczęła.
– I przestań mi mówić, co robiłeś z moją siostrą, a czego nie.
Uniósł dłoń, jakby chciał powstrzymać ewentualne wyznania, na które nie był gotowy.
– Zanotowałem.
Pokiwałem głową z powagą, jakbym naprawdę zamierzał się do tego zastosować.
– A gdzie ona jest? – Zerknął na schody, jakby miała za chwilę zejść i mu wszystko wyjaśnić.
– Śpi.
– Nie mam pojęcia, kiedy przyszedłeś, ale wymykasz się, zanim ona się obudzi? – Skrzyżował ramiona na piersi, jak ojciec, który właśnie nakrył syna na czymś podejrzanym. – Słabe.
– Chciałem zrobić nam kawy. – Wskazałem kubki, żeby podkreślić, że miałem w tym wszystkim jakąś logikę.
– Aha. – Siadł przy stole, wyraźnie nieusatysfakcjonowany moim wyjaśnieniem.
– To zrób trzy. – Oparł łokcie o blat, jakby czekał, aż coś z niego wyciągnę.
Westchnąłem, ale nie miałem zamiaru wdawać się w dalsze dyskusje. – Zająłem się ekspressem, choć czułem na sobie jego wzrok.
Jackson jednak nie odpuszczał. Przesunął nogą krzesło, jakby właśnie wygodniej się usadowił na długą pogawędkę.
– Nie no, wytłumacz mi. Powiedz mi cokolwiek. Nie zniosę tej niewiedzy.
Oparł brodę na dłoni i patrzył na mnie wyczekująco.
Obróciłem się, opierając tyłkiem o blat.
– Zadzwoniłem do niej, bo... – urwałem, bo nie do końca wiedziałem, jak to ująć.
– Bo? – Jackson uniósł brew, jakby mnie poganiał.
– Bo chciałem ją usłyszeć.
Wzruszyłem ramionami, jakbym sam do końca nie rozumiał, dlaczego to powiedziałem.
Parsknął śmiechem, kręcąc głową, jakbym właśnie powiedział największą głupotę.
Ekspres się włączył, a ja podstawiłem kubek pod pierwszą czarną kawę.
– A ona poprosiła, żebym przyszedł.
Oparłem się ciężej o blat, bo nie miałem ochoty się tłumaczyć, czekając, aż zrobi się kawa.
– A ty przyszedłeś? – Jackson pochylił się do przodu, jakby naprawdę nie mógł tego pojąć.
– No jak widać.
Pokazałem ręką na kuchnię, jakby to była najlepsza odpowiedź.
– I co dalej? – Jego oczy rozbłysły ciekawością, która zaczynała mnie irytować.
Obserwowanie kapiącej kawy było mniej irytujące niż jego pytania.
– Nic nie było, mówię ci. Pogadaliśmy, a potem zasnęliśmy. – Wymamrotałem, licząc, że to zakończy temat. – W PuffyPop wszyscy się zastanawiali, gdzie jesteś, czemu jestem tam z nią sam. Gdy powiedziałem, że to randka, nikt mi nie uwierzył. A ona wybiegła.
Przetarłem kark dłonią, bo wspomnienie jej reakcji wciąż było dziwnie nieprzyjemne.
– Więc zadzwoniłem, bo... nie wiem, dobra? – Przetarłem twarz dłonią, bo Jackson zawsze miał ten irytujący sposób wyciągania ze mnie rzeczy, o których nie chciałem mówić.
– Czyli co? Zakochaliście się w sobie po jednym pocałunku? Nie po pierwszym wejrzeniu, bo się znacie całe życie, ale to wciąż klasyczny scenariusz „i żyli długo i szczęśliwie"?
Jackson oparł się o krzesło, jakby czekał na moją reakcję.
Przewróciłem oczami.
Jeśli to miał być jakiś test, to totalnie go olałem.
– Przestań.
Podałem mu kawę.
– Co?
Jackson wyglądał na autentycznie rozbawionego.
– Nie mów tak.
Spojrzałem na niego ostrzegawczo, ale nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia.
– Jak? – Uniósł brew, jakby drażniło go, że nie podaję konkretów.
– Jakbym naprawdę zakochał się w twojej siostrze bliźniaczce ot tak. – Słowa ledwo przeszły mi przez gardło.
Jackson uniósł ręce w obronnym geście, ale w
jego oczach wciąż tańczyła rozbawiona iskra.
– Rowan to zajebista dziewczyna, a ty też niczego sobie... – zaczął, ale przerwałem mu spojrzeniem.
Zmrużyłem oczy.
– Teraz będziesz nas swatał?
Spojrzałem na niego spode łba, ale to tylko go bardziej rozbawiło.
– To nic złego, Beck.
Nie tak.
Nie nagle.
Nie w taki sposób.
Nie z jego aprobatą.
Jackson oparł się wygodniej na krześle, jakby miał zamiar siedzieć tu cały dzień.
– Co Rowan lubi jeść na śniadanie? – zapytałem nagle, zmieniając temat.
Patrzyłem na niego, czekając na odpowiedź.
Jackson znowu parsknął.
– Ty nie umiesz tego wyłączyć, co nie? – Pokręcił głową z rozbawieniem.
– Czego? O co ci chodzi? – Skrzyżowałem ramiona, choć chyba znałem odpowiedź.
– Tego bycia słodkim misiem.
Uśmiechnął się szeroko, a ja miałem ochotę rzucić w niego kubkiem.
Jackson dalej się szczerzył, a ja z każdym kolejnym jego komentarzem czułem, jak moja cierpliwość się kończy.
– Nie jestem żadnym cholernym słodkim misiem. – Warknąłem, biorąc łyk kawy, która właśnie się zrobiła.
Jackson zaśmiał się jeszcze głośniej, jakby właśnie wygrał jakiś cholerny zakład.
– Nie, bo to takie śmieszne! – Pokręcił głową, nadal rozbawiony. – Tak przepadłeś dla mojej siostry!
Przewróciłem oczami, odwracając się w stronę patelni. Może jeśli zignoruję jego gadanie, to się znudzi.
– Gdy byłeś z Megan, nie miałem wglądu do waszych początków, a teraz to widzę! – Zachichotał, jakby to była jakaś komedia romantyczna. – Przy tobie każdy byłby słabym chłopakiem! Ona mówi „przyjdź", a ty biegniesz tu w tych spodniach w kratę, które Megan ci kupiła, bo ty byś spał w bokserkach.
Zamarłem.
– Kurwa. – Mruknąłem, zerkając w dół na swoje spodnie.
Jackson aż się zgiął ze śmiechu.
– Zapomniałem.
Śmiał się jeszcze bardziej.
– Pobiegniesz się przebrać?
– Daj mi spokój.
Usiadł wygodniej przy stole, popijając kawę.
– To skoro już tu jesteś i bawisz się w idealnego przyszłego chłopaka, to może zrobisz mi śniadanie?
Rzuciłem mu pełne dezaprobaty spojrzenie i pokazałem środkowy palec.
I właśnie wtedy Rowan zeszła na dół.
Wiedziałem to, zanim jeszcze ją zobaczyłem, bo Jackson natychmiast zamilkł.
Spojrzałem na nią – włosy potargane, oczy jeszcze trochę zaspane, bluza sięgająca do połowy ud.
– Ale się drzecie. – Jej głos był zachrypnięty od snu.
– Dzień dobry. – Uśmiechnąłem się, ale ona unikała mojego wzroku.
– Hej. – Na jej policzkach pojawił się lekki rumieniec.
Odsunąłem się od patelni, chcąc skraść jej buziaka, ale gdy się nachyliłem, ona szybko nadstawiła policzek.
Patrzyłem na nią przez sekundę, czując, jak coś się we mnie napina.
A wtedy...
– Ależ proszę, gołąbeczki! – Jackson klasnął w dłonie, jakby właśnie dostał najlepszy prezent na świecie. – Całujecie się!
Rowan rzuciła mu spojrzenie pełne irytacji.
– Rowan, na co masz ochotę na śniadanie? Bo dla mnie Beck robi naleśniki.
– Pomogę ci. – Pośpiesznie podeszła do blatu, unikając mojego spojrzenia.
Coś było nie tak.
Jeszcze chwilę temu tuliła się do mnie przez całą noc.
A teraz?
Nie chciała mnie nawet pocałować przy Jacksonie?
Poczułem, jak zaciska mi się szczęka.
Jackson nie wyglądał, jakby miał zamiar przestać.
– Jakie macie plany na ostatnią niedzielę przed powrotem do szkoły? – zapytał, upijając łyk kawy.
– Um... – Rowan się spięła.
I wtedy już wiedziałem.
Cokolwiek zamierzała powiedzieć, mi się to nie spodoba.
– Co? – Jackson uniósł brwi. – Coś gorszącego? Nic mnie nie zgorszy, uwierz.
Rowan zerknęła na mnie kątem oka, po czym wzięła głęboki oddech.
– Idę na randkę z Harrym.
Cisza.
Przez sekundę, może dwie.
A potem...
– Jezus! Beck! Dolej do tej kawy wódki! – wybuchnął śmiechem, odchylając się na krześle.
Rowan rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
A ja?
Patrzyłem na nią bez słowa.
Randka.
Z Harrym.
Nie powinno mnie to ruszyć.
A jednak poczułem, jak coś ściska mnie w środku.
– Idziesz na tę randkę? – wyszeptałem, choć wiedziałem, że Jackson nas słyszy.
– No... wczoraj, zanim zadzwoniłeś, potwierdziłam, że dzisiaj o czwartej. – Jej głos był cichy, ale pewny. – Zabiera mnie do Bostonu, do włoskiej knajpy.
– Beck umie zrobić włoskie! – wtrącił Jackson, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie.
– Dzięki za wsparcie! – rzuciłem w jego stronę, kręcąc głową.
Widziałem, jak Rowan przełyka ślinę. Nie chciała na mnie spojrzeć.
Nie mogłem się powstrzymać.
– Więc ściągasz mnie tu w nocy? – powiedziałem cicho. – Tulisz się do mnie całą noc. A potem idziesz na randkę z innym?
– Beck, proszę, odpuść.
– Czemu nie spuściłaś mnie wczoraj na drzewo?
Uniosła wzrok, żeby na mnie spojrzeć.
– Bo łóżko pachniało tobą!
A mnie to tylko jeszcze bardziej rozjuszyło.
– A więc to tak? – zrobiłem krok bliżej, ściszając głos. – Zabierzesz go dzisiaj do tego łóżka?
– Jezu, Beckham! – prychnęła, unosząc ręce w geście frustracji. – Nie sypiam z kolesiami na pierwszej randce!
I wtedy usłyszeliśmy głośne siorbanie.
– Tak się zasłuchałem, że wypiłem całą kawę. – Wzruszył ramionami. – Beck, zrób mi jeszcze jedną. Sorki. Kontynuujcie.
Pomachał ręką, zachęcając nas do dalszej kłótni.
Rowan zacisnęła usta.
Ja zacisnąłem pięści.
I mimo że w pokoju unosił się zapach świeżo parzonej kawy, jedyne, co czułem, to cholerną zazdrość.
Jackson uniósł ręce w obronnym geście, ale jego uśmiech był wręcz bezczelny.
– Nie mógłbyś sobie iść? – syknęła Rowan.
Jackson teatralnie westchnął.
– Ale po co? – rozłożył ręce. – Beck i tak będzie mi musiał wszystko powtórzyć, bo będzie chciał się wygadać. A tak mogę być bardziej obiektywny.
Zacisnąłem szczękę.
Rowan spuściła wzrok, zaciskając dłoń na uchu kubka, jakby to miało ją w czymkolwiek wesprzeć.
– Chcę iść na tę randkę.
Jej głos był cichy, ale stanowczy.
Czułem, jak zaciska mi się szczęka jeszcze mocniej.
– Powiesz mu o naszej nocy?
Zerknęła na mnie, a potem znowu odwróciła wzrok.
– Nie... chyba nie. – Przełknęła ślinę. – To pierwsza randka.
– Sekrety na pierwszej randce nie wróżą nic dobrego! – krzyknął Jackson, jakby właśnie wygłaszał złotą myśl na temat życia miłosnego.
Zignorowaliśmy go.
Rowan wzięła głęboki oddech i w końcu odważyła się na mnie spojrzeć.
– Proszę, nie bądź zły.
Parsknąłem cicho, choć wcale mnie to nie śmieszyło.
– Jak mam nie być zły?
Westchnęła, przecierając czoło, jakby próbowała ułożyć sobie wszystko w głowie.
– To jest za szybkie...
Zamrugałem, a potem pokręciłem głową.
– To ty mnie tu ściągnęłaś, Carter. – Nachyliłem się lekko nad stołem. – Ja tylko zadzwoniłem.
Zerknęła na Jacksona, który udawał, że nie podsłuchuje, ale dosłownie zawisł nad swoim kubkiem z kawą, obserwując sytuację z rozbawieniem.
– I wiem, że nie powinnam.
Jej głos był jeszcze cichszy niż wcześniej.
Westchnąłem, po czym odchyliłem się na krześle, krzyżując ramiona na piersi.
– Bo co?
Rowan zacisnęła palce na kubku, ale nie odpowiedziała.
– Beck, wyluzuj. – Jackson westchnął, opierając się wygodnie na krześle. – To tylko jedna randka. Jeśli coś was łączy, to jedna randka nic nie zmieni.
Nie byłem tego taki pewny.
Bo widziałem, jak Rowan ze sobą walczy.
Jak unikała mojego spojrzenia.
Jak jej palce lekko drżały, kiedy przesuwała kubek po stole.
Jakby próbowała wmówić sobie, że to nic nie znaczy.
Że mogła po prostu się do mnie przytulić, przespać całą noc w moich ramionach, a teraz bez problemu pójść na randkę z kimś innym.
Tylko że ja czułem, że chodziło o coś więcej.
Może ona też to czuła.
Tylko nie chciała tego przyznać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro