I thought you were dead
To nie tak miało wyglądać. Kiedy Clarke wyobrażała sobie ich ponowne spotkanie, w jej głowie pojawiały się obrazy jak padają sobie w ramiona, płaczą i mówią jak za sobą nawzajem tęsknili.. Czasem Clarke pozwalała sobie na myśli, że może nawet Bellamy ją pocałuje lub wyzna jej miłość... Były to oczywiście, bardzo śmiałe marzenia.. Clarke była przekonana, że to co ich łączy.. Łączyło. To tylko przyjaźń.
Clarke miała w głowie wiele scenariuszy ponownego spotkania z Bellamy'm, ale nigdy nie wyobrażała sobie tego w ten sposób.
Bellamy był teraz dla niej jak obcy człowiek. Gdy ją zobaczył, nie pobiegł w jej stronę, nie płakał z radości, nawet się nie uśmiechnął. Jego twarz wyrażała czysty szok. I nic poza tym. Nie ruszył się z miejsca. Gapił się na nią szeroko otwartymi oczami, tak jakby blondynce wyrosła druga głowa. Szok. Niedowierzanie. Strach. Ale zero śladu radości. Nic.
Minął tydzień od powrotu jej przyjaciół z kosmosu, ale Clarke nadal nie mogła pogodzić się z tym milczeniem między nią a Blake'iem. Ona i Bellamy praktycznie ze sobą nie rozmawiali, a jeśli już to rozmowy wyglądały jakby byli co najwyżej parą znajomych, a nie najlepszymi przyjaciółmi. Dziewczyna nie mogła pojąć co się stało. Próbowała podjąć próbę rozmowy o tym, ale za każdym razem kończyło się to tak samo. Bell zmieniał temat, albo po prostu mówił "nie wiem o co ci chodzi" i odchodził. Clarke traciła powoli cierpliwość. To nie miało tak wyglądać...
Dokładnie 10 dni po przylocie Bellamy'ego i reszty, wszyscy siedzieli razem przy ognisku, po kolejnym ciężkim dniu pracy, przy dokopywaniu się do bunkra, w którym byli zamknięci i uwięzieni wszyscy, których znali. Szło im to mozolnie, ale mimo to humory dopisywały wszystkim. No.. Prawie wszystkim. Bellamy i Clarke siedzieli obok siebie, ale nie rozmawiali, nawet na siebie nie patrzyli. Oboje wpatrywali się smutno w swoje stopy. Reszta towarzystwa starała się ignorować ich podłe nastroje, ale zaczynało ich już to powoli męczyć i irytować.
Murphy pierwszy stracił cierpliwość. Od dłuższego czasu bawił się parą kajdanek trzymanych w ręce. Clarke nie zwracała na to szczególnej uwagi.. Do pewnego momentu. Ni stąd ni zowąd John zerwał się z miejsca i zapiął jedną część kajdanek na nadgarstku Bellamy'ego. Brunet popatrzył na niego jak na wariata.
-Pogięło cię stary?? Co ty robisz??
-Robię wszystkim przysługę. - stwierdził John i zapiął drugą część kajdanek na nadgarstku Clarke.
Blondynka cała się spięła.
-Murphy?? Co ty..
-Słuchajcie mnie uważnie ułomy. - zaczął chłopak. Wszyscy zamilkli. -Mam już dość patrzenia na was. Dlatego teraz my się grzecznie stąd oddalimy, a wy dwaj - w tym momencie Murphy wskazał palcem przykutych do siebie przyjaciół - wreszcie poważnie ze sobą porozmawiacie. Nie widzieliście się 6 lat do cholery! I nic?? Serio?? Nawet Echo jest bardziej wylewna niż wy!
Echo prychnęła, ale nie odpowiedziała. Clarke patrzyła przerażona na Johna, a także na wszystkich pozostałych, ale uparcie unikała wzroku Bellamy'ego. Dwie sekundy później wszyscy podnieśli się z miejsc i zaczęli odchodzić. Blondynka nie mogła uwierzyć własnym oczom. I co ja mam niby teraz zrobić?? - myślała.
Kiedy wszyscy już sobie poszli, zapadła niezręczna cisza. Siedzieli tak dobre 5 minut. W końcu Clarke nie wytrzymała. Odważyła się wreszcie na niego spojrzeć i odezwała się.
-Dlaczego Bellamy?
-Co dlaczego? - warknął na nią brunet. Głos miał zachrypnięty, wciąż na nią nie patrzył.
-Dlaczego zachowujesz się jakbyśmy byli obcymi dla siebie ludźmi?
Bellamy nie odpowiedział. Przełknął gwałtownie ślinę i zacisnął dłonie w pięści.
-Co jest z tobą nie tak Bellamy? - Clarke w końcu nie wytrzymała. Puściły jej wszystkie hamulce, to było za dużo. Musiała to z siebie wreszcie wydusić. -Byłam tu sama z Madi przez ostatnich sześć lat i jedyną rzeczą, która trzymała mnie przy zdowych zmysłach, była myśl o ponownym spotkaniu z tobą. - wydusiła.
Brunet wreszcie ośmielił się na nią spojrzeć. Dziewczyna niemal zdążyła zapomnieć jaki kolor miały jego oczy. Ale tego nie dało się zapomnieć. Nie dało się zapomnieć takich pięknych, brązowych oczu. Nie była w stanie zapomnieć oczu osoby, którą kochała.
-I teraz jesteś tu, ale zachowujesz się tak jakbym... Jakbym nie istniała. - ostatnie słowa były ledwo słyszalne. Clarke z całych sił powstrzymywała łzy cisnące jej się do oczu. Bellamy nie odpowiadał. -Rozumiem, że minęło 6 lat, że ruszyłeś naprzód. Ale mógłbyś chociaż UDAWAĆ, że cieszysz się z tego, że przeżyłam! - ostatnie zdanie było już krzykiem. Clarke była pewna, że jej przyjaciele wszystko słyszeli, ale miała to gdzieś.
-Myślałem, że nie żyjesz! - Bellamy nie pozostawał dłużny Clarke i również podniósł głos. -I wcale nie ruszyłem na przód! Próbowałem o tobie zapomnieć, ale nie potrafiłem i wciąż obwiniałem się o twoją śmierć! Wciąż... - Bellamy wziął głęboki wdech. Przestał krzyczeć. Teraz jego głos stał się cichy i drżący, jakby ledwo powstrzymywał się od płaczu.
-Wciąż się obwiniałem i myślałem o tym, że gdybym zaczekał jeszcze minutę to nadal byś żyła. Albo gdybym nie otworzył drzwi bunkra, albo gdybym po prostu powiedział ci żebyś została. Wciąż myślę o tym, że jeśli wciąż będę próbował to ruszę dalej ze swoim życiem, a gdybyś miała znowu umrzeć, moje serce sobie z tym poradzi.
Clarke nie wiedziała co powinna na to odpowiedzieć. Miała ochotę po prostu go przytulić i powiedzieć, że nigdzie się nie wybiera, że nic jej się nie stanie póki on jest przy niej. Ale nie potrafiła się ruszyć, nie była w stanie wydusić słowa. Bellamy najwyraźniej skończył swoją przemowę, bo zamilkł i schował twarz w dłoni, której nie miał zakutej w kajdanki. Clarke podejrzewała, że chłopak najchętniej odszedłby jak najdalej od niej, ale srebrne bransoletki założone przez Murphy'ego mu to uniemożliwiały.
Siedzieli tak w milczeniu już od jakiegoś czasu, Clarke wciąż myślała jak rozładować tą niezręczną atmosferę. W końcu wymyśliła, że obrócenie całej sytuacji w żart, to najlepsze co może zrobić.
-Depresja dała ci pozwolenie byś zapuścił tą straszną brodę i wąsy? - spytała. Nie mówiła poważnie. Podobał jej się taki Bellamy. Wyglądał dojrzale. I przystojnie. Blake spojrzał na nią zaskoczony. -Wyglądasz jak Kane.
Chłopak prychnął. Clarke mogłaby przysiąc, że zobaczyła zalążek uśmiechu na jego twarzy.
-Kłamczucha. Podoba ci się to.
Clarke za wszelką cenę próbowała powstrzymać uśmiech.
-Proszę cię. Nie kręcą mnie staruchy.
Bellamy tylko ponownie prychnął i odwrócił wzrok. Zwrócił go na łączące ich kajdanki.
-Cholerny Murphy.. - mruknął pod nosem.
-Aż tak ci przeszkadza moje towarzystwo?
-Nie, ale musiałbym iść za potrzebą, a nie szczególnie chcę, żebyś to oglądała.
Tym razem Clarke nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem. Bellamy'emu udało się jeszcze jakoś powstrzymać i tylko się uśmiechnął. Najpiękniejszym uśmiechem na świecie.
-Tak jakby było na co patrzeć. - zażartowała Clarke. Nie wiedziała czy jest na co patrzeć, ale wnioskując po tym ile zadowolonych dziewczyn Blake miał na koncie - raczej tak.
Bellamy pokręcił głową z niedowierzaniem i ponownie zwrócił swój wzrok na Clarke.
-Tęskniłem za tobą. - stwierdził, poważniejąc nieco, ale na jego twarzy wciąż igrał figlarny uśmieszek.
-Ja za tobą też. - odparła Clarke odwzajemniając uśmiech. Zamilkli. Blondynka próbowała na prędce wymyśleć co powinna teraz zrobić, kiedy nagle usłyszeli wrzask Madi.
-Pocałujecie się wreszcie czy nie?! - krzyknęła. Para wybuchnęła śmiechem, po czym zrobiła właśnie to o co spytała Madi i to co sami chcieli zrobić od dłuższego czasu, ale żadne nie miało wystarczająco dużo odwagi. Złączyli usta w pocałunku, na który czekali 6 lat. Ale czyż nie warto było czekać?
_____________________________________
Okej połączyłam tutaj angst, fluff, humor i nie wiem co jeszcze xD Shot inspirowany (ekhm, chamsko zerżnięty, ekhm) tymi obrazkami znalezionymi w internetach :
Oraz rozmową o kajdankach z kilkoma osobami, które pozdrawiam, ale wattpad mnie nie lubi i nie mogę ich oznaczyć, ale wiecie, że to o was! XD
Kocham mocno! ❤❤❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro