I can't
"Being told that love is forbidden does not kill love. It strengthens it."
~One shot osadzony w uniwersum Nocnych Łowców, stworzonym przez Cassandre Clare. ~
To był dzień jak co dzień w Instytucie w Waszyngtonie.* Tego majowego popołudnia pogoda nie sprzyjała raczej spacerom, czy ogólnemu spędzaniu czasu na świeżym powietrzu, gdyż deszcz zacinał niemiłosiernie, a wiatr wiał tak mocno, że drzewa uginały się pod nim niepokojąco, a jego szum można było nawet usłyszeć w kamiennych murach Instytutu, który od dobrych kilku lat był dla Bellamy'ego domem. Nigdzie nie czuł się tak dobrze jak tam, a humor dopisywał mu najbardziej gdy znajdował się na ogromnej sali treningowej, w samym sercu budynku.
To tu Bellamy spędzał najwięcej czasu. Ćwiczył umiejętności walki wręcz oraz siekanie mieczem, z którym nie rozstawał się nawet na krok. Zawsze miał go przy sobie, Clarke nabijała się z niego, że pewnie też z nim śpi i przytula go w nocy i w sumie to wiele się nie myliła.
On i Clarke przyjaźnili się od kiedy oboje mieli po 9 lat, a Bellamy właśnie przybył do Instytutu, z maleńką, zaledwie 4-letnią siostrą Octavią, która kurczowo trzymała się jego nogi. Młody Blake został z nią sam po tym jak ich matka pewnego dnia wyszła z domu i już więcej nie wróciła. Do dzisiaj nie było wiadomo co się z nią stało, ale Bellamy wolał myśleć, że nie żyje. Tak było prościej. Łatwiej było myśleć, że umarła niż, że zostawiła ich samych, bez opieki, bez słowa, bez niczego. Zdesperowany chłopiec udał się więc do jedynego miejsca, w którym wiedział, że ktoś mu pomoże - do Instytutu Waszyngtońskiego.
I faktycznie tak się stało. Abby Griffin, znana i szanowana Nocna Łowczyni, która prowadziła ten Instytut odkąd skończyła 22 lata, przyjęła małego Bellamy'ego i jego siostrę pod swój dach. Nie żeby miała jakiś wybór. Instytut był miejscem, w którym każdy Nocny Łowca mógł zamieszkać i szukać pomocy, dlatego Abby nie miała nic do gadania w tej kwestii. Ale Bellamy wiedział, że lubi jego i Octavię, dziewczynkę traktowała niemal jak własne dziecko.
Bellamy miał teraz 17 lat i nie zamierzał w najbliższym czasie opuszczać Instytutu. Czuł się ... szczęśliwy. Na tyle na ile szczęśliwy mógł się czuć zakochany bez wzajemności w swojej przyjaciółce nastolatek. Bellamy nie był pewien ile to już trwało, może rok, a może odkąd ją zobaczył, ale był bez pamięci zadurzony w Clarke i nie mógł absolutnie nic z tym zrobić. Nie mógł wykonać kroku, był pewien, że młoda Griffin nie czuje tego co on. Gdyby zrobił coś głupiego, a ona by go odrzuciła, to musiałby się wyprowadzić z Instytutu, z miejsca, które od ośmiu lat nazywał domem, a tego nie chciał robić. Kochał to miejsce, podobnie jak Octavia, nie chciał, by musieli się z niego wynosić przez to, że myśli czymś innym niż mózgiem.
Bellamy tak się zamyślił, że przez chwilę stał w miejscu z mieczem ćwiczebnym w ręce i gapił się w ścianę przed sobą i nawet nie zauważył kiedy do sali weszła Clarke. Zorientował się dopiero kiedy machnęła mu ręką tuż przed twarzą.
-Hej Bell, dobrze się czujesz? - spytała z troską w głosie. Bellamy potrząsnął głową, by się obudzić i spojrzał na swoją przyjaciółkę. Jej czoło zmarszczyło się lekko, jak zawsze, gdy się martwiła lub intensywnie o czymś myślała. Bellamy zawsze mówił jej, że uroczo wtedy wygląda, na co ona robiła się cała czerwona na twarzy i mówiła "Przymknij się Blake".
-W porządku, czemu pytasz? - spytał brunet i jak gdyby nigdy nic, wrócił do ćwiczenia cięć, pchnięć, zwrotów i innych manewrów. Kątem oka widział, że Clarke stoi zdezorientowana i nadal marszczy niepewnie czoło. Nie miała na sobie stroju ćwiczebnego, tylko sprane dżinsy i granatowy t-shirt, co oznaczało, że nie przyszła trenować, a porozmawiać.
-Gapiłeś się w przestrzeń i nie reagowałeś, gdy cię wołałam. Na pewno wszystko okej? Wiesz, że mnie możesz wszystko powiedzieć.
Akurat ty jesteś jedyną osobą, której wszystkiego powiedzieć nie mogę. - pomyślał Bellamy, ale powiedział coś zupełnie innego.
-Wszystko dobrze, tylko się zamyśliłem. - powiedział i posłał jej swój najlepszy uśmiech. Blondynka zazwyczaj odpowiadała na niego równie szerokim uśmiechem, ale tym razem tylko się skrzywiła. -Okej, widzę że chcesz mi powiedzieć coś ważnego. Co jest?
-Jak ty mnie dobrze znasz.
-Oczywiście, że tak. A teraz gadaj. - Bellamy odłożył ćwiczebny miecz na swoje miejsce i wyszedł z sali, kierując się do swojego pokoju, by wziąć prysznic. Clarke oczywiście podążyła za nim. Minęła dobra minuta zanim blondynka zebrała się w sobie i zaczęła wreszcie mówić.
-Tak sobie myślałam.. w sumie już od jakiegoś czasu, ale jakoś nie potrafiłam się zebrać w sobie, by cię zapytać.
-Chcesz wziąć ze mną prysznic tak? Czekałem aż w końcu zapytasz. - zażartował Bellamy, na co otrzymał mocne uderzenie w ramię. Clarke może i była niska i wyglądała na kruchą, ale miała parę w rękach. Brunet potarł bolące miejsce i roześmiał się głośno.
-Nie, ty pajacu. To coś poważnego. - powiedziała po chwili Clarke, a w jej głosie dało się wyczuć zniecierpliwienie i obawę. Bellamy aż się zatrzymał i spojrzał zlękniony na przyjaciółkę. Jej czoło było nadal zmarszczone, a oczy błądziły niespokojnie po jego twarzy, obserwując jego reakcje.
-O co chodzi? - zapytał Bellamy, poważniejąc. Clarke już dawno nie wyglądała na tak zdenerwowaną. Brunet zaczął się poważnie martwić. Dziewczyna wzięła głęboki oddech i wydusiła z siebie:
-Czy to będzie dziwne, jeżeli spytam, czy chciałbyś zostać moim parabatai?
Bellamy'ego wbiło w podłogę. Otworzył usta, ale po chwili znowu je zamknął i znowu otworzył, wyglądał niczym ryba, którą wyciągnięto z wody i która próbuje złapać oddech. Czuł, że powinien coś powiedzieć, ale nie wiedział co. Trwało to może z minutę albo dwie, aż w końcu Clarke straciła cierpliwość.
-Zapomnij. - westchnęła i już miała odejść, kiedy Bellamy powstrzymał ją i złapał mocno za nadgarstek. Przez jego ciało przeszedł prąd, jak zawsze gdy nawiązywał z nią kontakt fizyczny. Robił to nie raz, w końcu wychowywali się razem, razem walczyli, trenowali, uczyli się, wygłupiali. Ale jego ciało za każdym razem reagowało na nią w ten sam sposób i nic nie mógł na to poradzić.
-Przepraszam, zaskoczyłaś mnie po prostu. - wydusił w końcu z siebie. -Jesteś tego pewna? - zapytał, błagając Anioła, by Clarke powiedziała, że tylko żartowała, mimo że wyraźnie widział powagę wymalowaną na jej twarzy, znał ją doskonale, wiedział, że nie żartuje. Ku rozpaczy Bellamy'ego blondynka kiwnęła twierdząco głową. Bellamy przełknął gwałtownie ślinę.
Zostanie parabatai było najgorszą rzeczą jaką Clarke mogła mu zaproponować. Czasami czuł się jakby już faktycznie nimi byli, ale uczynienie tego oficjalnym, nałożenie znaku.. to zmieniłoby wszystko. Parabatai było bardzo silną więzią, może i najsilniejszą dla Nocnego Łowcy. Związek parabatai to związek na całe życie. Gdy dwójka Nocnych Łowców zostaje połączona tą więzią stają się oni silniejsi, niemal mogą czytać sobie w myślach, czują nawzajem swój ból, lepiej walczą. Runy nałożone przez twojego parabatai mają dwukrotnie większą moc. Kiedy stajesz się czyimś parabatai, to tak jakbyś powiedział "Oddałbym za ciebie życie", bo na tym to właśnie polegało. Byliście gotowi zawsze walczyć u swojego boku i zginąć za siebie nawzajem.
Był tylko jeden mały problem.
Parabatai nie mogły łączyć żadne romantyczne uczucia. Zakochanie się w swoim parabatai było prawnie zakazane i surowo karane przez Clave. Najczęściej wygnaniem i odebraniem runów. Bellamy może i do tej pory nie powiedział Clarke co czuł, ale żył w przekonaniu, że przecież nigdzie mu się nie spieszy, że może kiedyś zbierze się na odwagę i jej powie, a nuż coś z tego wyjdzie. Ale gdyby poddali się ceremonii nie mógł by tego zrobić. To była więź na całe życie. Ale fakt, że Clarke to zaproponowała mógł oznaczać tylko jedno.. Nie kocha mnie w ten sam sposób co ja ją. - pomyślał Bellamy, kiedy to sobie uświadomił. Jego serce zalała fala smutku i rozpaczy. Jestem dla niej jak brat.
Bellamy za wszelką cenę chciał powiedzieć "nie". Chciał odmówić, bo wiedział, że to oznacza, że już nigdy nie będzie mógł choćby spróbować powiedzieć Clarke co naprawdę czuje. Ale wiedział, że to nie ma sensu, bo Clarke go nie kocha i nigdy nie będzie. Nie tak jakby on tego chciał. Dlatego zamiast odmówić powiedział:
-To świetny pomysł Clarke. - i starał się wykrzesać z siebie jak najlepszy i jak najbardziej wiarygodny uśmiech. Twarz blondynki zrelaksowała się momentalnie, zniknął wyraz zmartwienia i zastąpiła go ogromna ulga. -Wezmę tylko prysznic i pogadamy, okej? - powiedział po chwili ze ściśniętym gardłem. Clarke pokiwała tylko głową na znak zgody, a Bellamy puścił jej nadgarstek, który jak dopiero teraz sobie uświadomił, cały czas trzymał. Niemal pobiegł do swojego pokoju, a kiedy wreszcie zamknął za sobą drzwi, z całej siły uderzył pięścią w ścianę obok nich. Liczył, że go to uspokoi, ale nic z tego. Serce pękało mu ze smutku i nic nie było w stanie skleić go z powrotem.
~~~
Oboje z Clarke zgodzili się, że ceremonia powinna odbyć się jak najszybciej. Bellamy za dwa miesiące kończył osiemnaście lat, a po ich przekroczeniu, nie mógł już zostać niczyim parabatai. Wraz z Clarke i uradowaną ich decyzją Abby ustalili termin na za tydzień. Gdy powiedzieli o swoim pomyśle Octavii, dziewczynka zmarszczyła brwi i gapiła się to na jednego to na drugiego, nic nie rozumiejąc. O. była jedyną osobą, która wiedziała co Bellamy czuje w stosunku do swojej przyjaciółki, dlatego nie mogła pojąć, dlaczego jej brat przekreśla swoje szanse u niej w ten sposób. Gdy Clarke nie było w zasięgu oczu i uszu, Bellamy wyjaśnił siostrze, że tak będzie lepiej. Wierzył, że wtedy mu przejdzie, że kiedy uczucie stanie się zakazane to minie. Nie wiedział, że to wcale tak nie działa.
~~~
Tydzień później Bellamy gapił się w swoje odbicie w lustrze i powtarzał na głos "Co ja na Anioła wyprawiam?". Nie wiedział na co czeka, może liczył, że w powietrzu przed nim pojawi się ognista wiadomość od samego Anioła Razjela o treści "Co ty kurwa robisz idioto?", co było niedorzeczne bo Anioł, by raczej nie przeklął.. ani nie wysyłał mu wiadomości. Brunet przyglądnął się sobie uważnie od dołu do góry. Ubrany był w standardowy strój bojowy Nocnego Łowcy, cały na czarno, wygodne buty, spodnie, czarna koszulka i chroniąca przed różnymi nieprzyjemnościami od cięć miecza zaczynając, na krwi demona kończąc kurtka. Włosy wyglądały jak zawsze, ciemne loki w nieładzie, wyglądające, jakby dopiero wstał z łóżka. Brązowe oczy, teraz pełne smutku, zmarszczone czoło, kąciki ust skierowane ku dołowi. Wyglądał jakby był najsmutniejszym człowiekiem na ziemi.
Usłyszał ciche pukanie do drzwi. Clarke. - pomyślał. Po ośmiu latach mieszkania razem, był w stanie rozpoznać, czy do drzwi pukała jego przyjaciółka, jej matka czy Octavia. Zazwyczaj Clarke nie czekała na odpowiedź tylko po prostu wchodziła do środka, ale tym razem o dziwo czekała na zaproszenie.
-Otwarte, wchodź! - powiedział więc Bellamy. Chwilę później w drzwiach pojawiła się blondynka, ubrana w identyczny strój bojowy co on. Włosy miała zaplecione w warkocz, z którego wymknęło się już kilka kosmyków i opadało jej swobodnie na twarz.
-Gotowy? - spytała, uśmiechając się nieśmiało. Bellamy kiwnął głową i spróbował wykrzesać z siebie choć odrobinę uśmiechu, ale czuł, że wyszedł z tego bardziej grymas, czego Clarke albo nie zauważyła, albo postanowiła zignorować. Na całe szczęście.
W holu, przed wyjściem z Instytutu czekali na nich Abby, Octavia i znajoma czarownica Raven Reyes, która miała stworzyć portal, który przeniesie ich do Idrisu, stolicy Nocnych Łowców, w której miała odbyć się cała ceremonia. Abby dała znak Raven, że może już zacząć tworzyć portal, co zazwyczaj trwa około minuty. Bellamy wziął głęboki oddech, ręce mu się trzęsły. Po chwili poczuł, że Clarke łapie go za jedną z nich. Spojrzał na nią, a jej twarz miała ten sam wyraz co tydzień temu, gdy przyszła do niego zaproponować mu zostanie parabatai.
-Dobrze się czujesz? - spytała przyciszonym głosem. Bellamy przeniósł wzrok na ich splecione dłonie i z powrotem na twarz przyjaciółki, którą kochał tak mocno, że bolało.
-Jasne. - powiedział. Nigdy nie czułem się gorzej. - pomyślał. Clarke w odpowiedzi puściła jego dłoń i zamknęła go w uścisku. Stanęła na palcach i oplotła mu szyję dookoła, a twarz schowała w zagłębieniu jego szyi. Bellamy zawahał się na moment, ale po chwili objął ją silnymi ramionami i przyciągnął mocniej do siebie.
Przytulanie Clarke zawsze było proste, niemal tak proste jak oddychanie. Ale teraz.. w sytuacji, w której się znaleźli, gdy usłyszał głos Abby, że już czas, że muszą ruszać, a głos w jego głowie w postaci jego siostry mówił, że źle robi.. coś w nim pękło. Odsunął się gwałtownie od Clarke, spojrzał na bramę, na wszystkich zebranych, patrzących wyczekująco, a następnie na swoją przyjaciółkę.. i pokręcił głową.
-Nie mogę. - wykrztusił. Clarke patrzyła na niego, nic nie rozumiejąc. -Nie mogę.. przepraszam. - powiedział, wypuścił Clarke z uścisku i niemal wybiegł przez drzwi frontowe Instytutu.
~~~
Wrócił dwie godziny później. Przez cały ten czas chodził bez sensu po mieście i zastanawiał się, czy zapaść się pod ziemię już teraz, czy może lepiej będzie najpierw wyjaśnić Clarke, dlaczego zmarnował wszystkim czas i nerwy. Postawił na to drugie. Przy wejściu nikogo nie zastał, dlatego skierował się od razu do pokoju Clarke. Zasługiwała na wyjaśnienia. Zapukał niepewnie do jej drzwi, czekając na zaproszenie. Usłyszał je mniej więcej po trzech sekundach. Wziął głęboki oddech i wszedł do środka.
Clarke siedziała na łóżku, przed nią stała rozłożona sztaluga. Clarke kochała malować, ale najczęściej robiła to kiedy była zdenerwowana. Teraz musiała być wściekła, a przynajmniej tak myślał Bellamy. Ale odważył się spojrzeć na jej twarz. Ciężko było mu rozgryźć jej wyraz, ale na pewno nie widział gniewu, co go zaskoczyło. Powinna być wściekła i na dzień dobry rzucić w niego kapciem, a zamiast tego .. uśmiechnęła się. Bellamy miał ochotę uszczypnąć się w ramię żeby sprawdzić czy przypadkiem mu się to nie śni.
-Wreszcie wróciłeś. - odezwała się blondynka, po czym odłożyła pędzel i podeszła bliżej. Ściągnęła strój bojowy, teraz miała na sobie stare spodnie od dresu i stary podkoszulek, które ubierała, gdy malowała, dlatego odzienie było w wielu miejscach umazane kolorową farbą. Bellamy kiwnął niepewnie głową, nie wiedział jak powinien się zachować.
-Tak, ja eeee.. pomyślałem, ze należy ci się wyjaśnienie, dlaczego zwiałem. Za co przepraszam swoją drogą, ale ja po prostu.. myślałem, że mogę zostać twoim parabatai, ale się myliłem. Nie mogę Clarke. Nie mogę bo... - Bellamy zaciął się w połowie zdania. Tak ciężko było mu wykrztusić, to co tłumił w sobie już od dłuższego czasu. Ponownie wziął głęboki oddech. -Bo cię kocham. - wykrztusił wreszcie i zamknął oczy, czekając aż Clarke na niego wrzaśnie, albo w końcu rzuci w niego tym cholernych kapciem, bo przecież mu się należało. Odpowiedzi nie było, dlatego Bellamy odważył się otworzyć oczy. Wyraz twarzy blondynki wyglądał dokładnie tak samo jak gdy wszedł do pokoju, wcale nie przypominała kogoś komu własnie wyznano miłość, wyglądała jakby Bellamy powiedział raczej coś w stylu "Hej Clarke, wiedziałaś że trawa jest zielona? Super nie?". W końcu dziewczyna się odezwała.
-Wiem Bellamy. Ja ciebie też. - powiedziała spokojnie. Bellamy zamrugał gwałtownie i uszczypnął się w rękę, ale nic się nie stało, poza tym, że go to zabolało. Czyli ani nie śnię, ani nie umarłem.. Może to alternatywna rzeczywistość. Bellamy pokręcił głową i pospieszył z wyjaśnieniami.
-Nie, nie. Nie rozumiesz Clarke. Nie kocham cię jak siostrę. Wiem, że jestem dla ciebie jak brat, ale musiałem ci w końcu powiedzieć, nie mogę być twoim parabatai, tak nie wolno, prawo zabrania, ja...
Bellamy nie dokończył, bo Clarke pokonała dzielącą ich odległość i położyła mu rękę na ustach żeby go uciszyć. Oczy chłopaka rozszerzyły się gwałtownie w szoku.
-Wiem ty matole. Octavia mi wszystko powiedziała. - na tą informację brunet mało nie zemdlał. Ta mała... - Nie denerwuj się na nią. - przerwała jego myśli Clarke. -Dobre pół godziny błagałam ją żeby powiedziała mi co ci odbiło, że nagle uciekłeś, bo byłam pewna, że ona wie, ale nie chciała mi powiedzieć. Ale w końcu to z niej wyciągnęłam. Nie bądź na nią zły, wystarczy że ona jest zła na siebie, że się wygadała. - Bellamy nawet gdyby mógł, nie wiedział co miałby powiedzieć. -Myślałam w ten sam sposób co ty. - kontynuowała Clarke. -Myślałam, że kiedy te uczucie stanie się zakazane, to mi przejdzie, to przestanę cię kochać.. Dobrze, że byłeś mądrzejszy ode mnie i to powstrzymałeś. - Clarke uśmiechnęła się szeroko, ale dłoń wciąż trzymała w tym samym miejscu. Bellamy nie mógł uwierzyć. Clarke też mnie kocha? - myślał. O mały włos nie zmarnowaliśmy sobie życia..
Chłopak chwycił Griffin delikatnie za nadgarstek i zabrał jej dłoń z jego ust. Chciał coś powiedzieć, ale w sumie to sam nie wiedział co, dlatego zamiast mówić, zrobił coś co chciał zrobić już od dawna i pochylił się do przodu i złączył ich usta. Clarke zareagowała natychmiastowo i oplotła mu ręce wokół szyi, a on swoje dłonie wplótł w jej włosy. Kiedy w końcu oderwali się od siebie, oddychając ciężko, dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
-Dlaczego nic wcześniej nie powiedziałeś? Jesteś idiotą. - powiedziała. Brunet roześmiał się.
-Zawsze wyobrażałem sobie, że w tym momencie powiesz, że jestem cudowny, a nie mnie obrazisz, ale czego mógłbym się spodziewać po Clarke Zawsze Rujnuję Nastrój Griffin?
-Zamknij się. - odparła blondynka i ponownie przywarła do niego ustami, a Bellamy nie zamierzał protestować.
----------------------------------------------------------
*Nie pamiętam czy w Waszyngtonie był jakiś Instytut, możliwe że go wymyśliłam, mam nadzieję, że nikt się na mnie nie pogniewa xd
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro