Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Hold on

One shot inspirowany piosenką w mediach powyżej, której słucham million razy dziennie. Pisanie tego bolało mnie i łamało mi serce, prawdopodobnie złamie też wasze, za co z góry przepraszam... Jeżeli nie lubicie smutnych shotów to nie czytajcie tego, bo to chyba najsmutniejsza rzecz jaką napisałam...

Miałem naprawdę, ale to naprawdę ciężki dzień w pracy. Ba! Ostatnie miesiące miałem ciężkie. Ja i Clarke. Życie wywróciło nam się dosłownie do góry nogami. Czasami się zastanawiałem czy warto to w ogóle, ciągnąć, ale potem patrzyłem na blondynkę, którą miałem zaszczyt nazywać moją żoną i nabierałem nowej chęci i motywacji do życia. Aczkolwiek nie na długo.

Potem przychodziła noc, każda kolejna nieprzespana. W nocy człowiek ma zbyt dużo czasu na myślenie. Myślenie o swoim życiu. A nasze ostatnio było do chrzanu.

Długo staraliśmy się z Clarke o dziecko, bo ponad rok. Kiedy w końcu się udało, byliśmy chyba najszczęśliwszymi ludźmi na planecie i wcale nie przesadzam. Ale szczęście nie trwało długo.

Zaczęły pojawiać się komplikacje. Clarke czuła się fatalnie, a u dziecka wykryto jakąś wadę serca. Było źle, bardzo źle, kolejne problemy tylko się namnażały, mimo że niczego nie robiliśmy źle. Próbowałem przekonać nas oboje, że wszystko będzie dobrze, ale wcale nie było, a najgorsze miało dopiero nadejść.

Clarke poroniła w 7 miesiącu ciąży. Tylko ktoś kto przeżył to samo, może sobie wyobrazić jakie to uczucie. Oboje byliśmy w rozsypce, nadal jesteśmy. Miałem ochotę krzyczeć i pytać Boga "Dlaczego akurat my?!" , ale przecież i tak nikt by mi nie odpowiedział. Nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie. Życie jest niesprawiedliwe, a ja i Clarke doświadczyliśmy tego na własnej skórze.

Od tego wydarzenia minęły 3 miesiące. Clarke wciąż siedziała w domu, niezdolna psychicznie i fizycznie do podjęcia ponownej pracy w szpitalu. Ja pracowałem jako nauczyciel historii w miejscowym liceum i w końcu musiałem wrócić do swoich obowiązków, mimo że naprawdę bardzo nie chciałem.

Bałem się zostawiać Clarke samą w domu. Bałem się, że może nie zapanować nad sobą i zrobić sobie krzywdę, ale nie miałem kogo z nią zostawić. Zresztą i tak by się nie zgodziła, wciąż tłumaczyła, że jest dorosła, że da sobie radę. Że musi przynajmniej spróbować, bo inaczej rozpadnie się na kawałki, których nawet ja nie zdołam pozbierać.

Przekroczyłem próg mieszkania zmęczony nie tyle fizycznie co psychicznie. Mieszkamy w małym mieście, plotki rozchodzą się tu z prędkością światła, w związku z czym, o tym co przydarzyło się mnie i Clarke wiedzieli już wszyscy. A ja nie mogłem znieść tych współczujących spojrzeń, tylko bardziej mnie dobijały. Rzucali mi je wszyscy - od nauczycieli, przez uczniów, aż po woźnego. To było za dużo, miałem ochotę coś rozwalić. Albo usiąść w kącie i się rozpłakać.

-Clarke? - zawołałem, zanim jeszcze zdążyłem zamknąć za sobą drzwi. Odpowiedziała mi cisza. Jej buty leżały tam gdzie zawsze, a kurtka wisiała na wieszaku, więc nigdzie nie wyszła. Pomyślałem, że śpi, ostatnimi czasy dużo spała i nie dziwiłem się jej, ciągły płacz mógł wykończyć człowieka...

Rozebrałem kurtkę i poszedłem do sypialni, ale łóżko było puste i pościelone. Zmarszczyłem brwi i mój wzrok padł na zamknięte drzwi od łazienki.

-Skarbie, jesteś tam? - zawołałem, jednocześnie pukając. -Clarke? - Zero odpowiedzi. Nie słyszałem dosłownie nic, płynącej wody, jakiegokolwiek szmeru. Cisza. Poczułem jak serce podchodzi mi do gardła, a żołądek zaciska się w bolesny supeł. Drżącą dłonią przekręciłem klamkę.

Świat się zatrzymał.

-Nie. - wydusiłem. -Nie, nie, nie, nie.

Clarke leżała na podłodze, obok niej rozrzucone były puste pudełka po lekach. Była nieprzytomna. Dobiegłem do niej natychmiast i pierwszym co zrobiłem, było przyłożenie dwóch palców do żyły na szyji. Ręce mi się trzęsły, ale nie byłem w stanie ich uspokoić. To było to czego najbardziej się bałem. Wiedziałem, że może do tego dojść, ale i tak zostawiłem ją samą. Łudziłem się, że nie jest z nią aż tak źle. Myliłem się.

Wyczułem puls na szyji Clarke i poczułem chyba największą ulgę w życiu. Oddychała, ale bardzo słabo. Nie wiedziałem ile już tak tu leżała to mogło być 5 minut, albo równie dobrze 5 godzin.

-Clarke coś ty zrobiła... - wyszeptałem drżącym głosem, bardziej do siebie niż do niej. Podniosłem ją do pozycji siedzącej i przytrzymałem. Próbowałem ją obudzić, ale nic z tego. Z kieszeni spodni wyciągnąłem komórkę, po czym od razu ją wypuściłem, bo ręce trzęsły mi się niemiłosiernie. Zakląłem pod nosem i podniosłem telefon z podłogi, jednoczenie cały czas mówiąc do Clarke, jakby to mogło przynieść jakikolwiek skutek.

-Clarke kochanie proszę, nie rób mi tego, wytrzymaj błagam cię, Clarke... - i tak w kółko. Wykręciłem 911 i przysięgam, że minęła wieczność zanim ktoś odebrał ten pieprzony telefon.

Próbowałem uspokoić oddech i wyraźnie odpowiadać na pytania dyspozytora, ale i tak wszystko musiałem powtarzać po dwa razy, bo głos drżał mi do tego stopnia, że sam nie byłem pewien co mówię. Poinformowano mnie, że karetka jest już w drodze i że mogę się rozłączyć. Kiedy tylko to zrobiłem, wróciłem do mojej litanii i próby obudzenia Clarke, chociaż dobrze wiedziałem, że to na nic. Co chwilę sprawdzałem czy nadal oddycha, ale miałem wrażenie, że jej puls słabnie z każdą kolejną minutą, a każda kolejna minuta, trwała dla mnie jak godzina.

-Clarke proszę cię.... - położyłem jej głowę na swoim ramieniu i przytuliłem. -Proszę cię, nie zostawiaj mnie. Potrzebuję cię.. To brzmi samolubnie wiem, ale ty też zawsze mi to mówisz, gdy mam gorszy dzień.. Że mnie kochasz, że mnie potrzebujesz, dlaczego więc teraz chcesz mnie zostawić samego? - oczywiście nie otrzymałem odpowiedzi.

Dopiero wtedy zauważyłem, że na podłodze leżała również komórka Clarke. Podniosłem ją i odblokowałem. I jeżeli to było w ogóle możliwe, to poczułem się jeszcze gorzej. Zobaczyłem sms-a, którego Clarke chciała wysłać do mnie, ale najwyraźniej nie zdążyła. Było tam tylko jedno słowo.

"Przepraszam.."

Odłożyłem telefon tam gdzie leżał i nawet nie wiem kiedy łzy zaczęły płynąć mi po policzkach.

-Nie masz za co mnie przepraszać.. - wyszeptałem. -Nie przepraszaj, tylko wróć do mnie, proszę.. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, kocham cię, Clarke błagam cię...

Powtarzałem to w kółko, aż do przyjazdu karetki, co trwało zdecydowanie zbyt długo. Pozwolono mi wejść do pojazdu, co raczej się nie zdaża, ale ratownicy chyba domyślili się, że jeśli mi na to nie pozwolą, to mogą tego pożałować. Poza tym znali Clarke. To im wystarczyło.

Całą drogę trzymałem ją za rękę. Nie mogłem jej stracić, po prostu nie mogłem. Jedyną siłę do życia brałem z miłości do mojej Księżniczki. Gdyby jej zabrakło... Nie miałbym już żadnej motywacji do tego, by dalej funkcjonować. Bo i po co? Nikogo tak nie kochałem jak jej, bez niej świat wokół mnie mógłby równie dobrze nie istnieć. Bez niej byłbym zagubiony.. Byłbym nikim.

Kiedy dojechaliśmy na miejsce i nie zostało mi już nic innego jak czekanie w szpitalnej poczekalni, zacząłem modlić się do Boga, w którego nigdy do końca nie wierzyłem, by nie zabierał ode mnie kobiety, którą kocham. Mogłem się modlić ile chciałem, ale prawda była taka, że życie Clarke było teraz w rękach lekarzy, a ja mogłem tylko czekać i czekać i czekać.

~~~

Ponad godzinę później czekanie dobiegło końca. To była najdłuższa i najgorsza godzina w moim życiu. Podszedł do mnie lekarz w średnim wieku. Próbowałem coś wyczytać z jego miny, ale nic z tego. Wyraz twarzy miał obojętny, zimny. Podczas gdy przez ostatnią godzinę serce waliło mi w piersi jak oszalałe, to w tamtej chwili się zatrzymało. Czekałem jak na wyrok.

-Udało się. - usłyszałem, a powietrze uszło ze mnie, niczym z przebitego balona. -Nie było łatwo, ale udało się.

-Mogę ją zobaczyć? - spytałem z nadzieją. Mężczyzna wyglądał jakby miał zamiar odmówić, więc go uprzedziłem. -Proszę. - wyszeptałem, niemal błagalnie. Powiedziałem dzisiaj to słowo zbyt dużo razy. Lekarz kiwnął zrezygnowany głową i pokazał żebym szedł za nim.

-Nie wiemy kiedy się obudzi. - powiedział, kiedy doszliśmy do właściwych drzwi. -Ale dojdzie do siebie.

Kiwnąłem głową na znak, że rozumiem. -Dziękuję. - powiedziałem. Chyba jeszcze nigdy nie czułem do nikogo takiej wdzięczności, jak w tej chwili czułem do lekarzy, którzy uratowali Clarke życie, które usiłowała sobie odebrać.

-To nasza praca panie Blake. Nie ma pan za co dziękować. - odparł mężczyzna i zostawił mnie samego. Wydawało mi się, że nawet lekko się uśmiechnął. Nie czekałem ani sekundy dłużej i nacisnąłem klamkę.

Clarke wciąż była nieprzytomna. Leżała na szpitalnym łóżku, przykryta cienkim kocem. Wyglądała tak niewinnie, tak krucho. Usiadłem na krześle obok posłania, chwyciłem moją żonę za rękę i czekałem. Byłem zmęczony i śpiący, ale nie pozwoliłem sobie na sen. Nie mogłem spać. Musiałem czekać aż Clarke się obudzi.

To trwało kilka godzin, ale w końcu zobaczyłem te niebieskie oczy, które tak kochałem. Udało mi się uśmiechnąć do niej, ale nie wykrztusiłem słowa, bo gardło znów miałem ściśnięte. Clarke spojrzała na mnie, a później rozejrzała się po sali, nie będąc najwyraźniej pewna gdzie się znajduje. Gdy wróciła wzrokiem do mnie, musiała uświadomić sobie co się stało, bo oczy jej się zaszkliły. Zacząłem kręcić głową, zamierzając jej powiedzieć żeby nie płakała, ale nie zdążyłem.

Łzy zaczęły cieknąć jej po policzkach, a ja zacząłem je natychmiast wycierać. Robiłem to przez ostatnie kilka miesięcy, ale jej łzy za każdym razem bolały tak samo, jakby ktoś wbijał mi milion szpilek w serce.

-Przepraszam... - Clarke wydała z siebie szloch. Znowu pokręciłem głową i ścisnąłem ją mocniej za rękę.

-Proszę cię nie płacz... I nie przepraszaj mnie, nie masz za co. - powiedziałem. Teraz to ona zaczęła kręcić głową.

-Mam za co Bellamy.. Ja... Nie chciałam.. Cie zostawiać... Przepraszam.. - każda pauza składała się na jeden szloch i jedną szpilkę więcej w moim sercu.

-Clarke. - przerwałem jej. -Po prostu... Nie rób tego nigdy więcej. Błagam cię. - ostatnie słowa dodałem szeptem. Clarke zaczęła kiwać energicznie głową, nie przestając płakać. Jednocześnie zaczęła podnosić się do pozycji siedzącej. Natychmiast przygarnąłem ją do siebie.

Minęła wieczność zanim oboje przestaliśmy płakać. Przez cały ten czas trzymałem ją w ramionach, głaskałem po włosach, powtarzając sobie w myślach, że teraz już wszystko będzie dobrze, że już zawsze będziemy razem, że się ułoży.

Te myśli i serce Clarke bijące tuż obok mojego dały mi siłę do tego by walczyć. I nadzieję, że faktycznie jakoś to będzie. Dopóki kobieta, którą kochałem nad życie, była obok i oddychała - miałem nadzieję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro